Swego czasu na „Antysocjalu” wyraziłem się pozytywnie o „teście kociej łapy”. Polegającym na tym że dwoje ludzi płci przeciwnej (w tej kwestii jestem niereformowalny) którzy myślą o związaniu się na stałe, zamieszkują razem. Aby sprawdzić czy na co dzień a nie tylko od święta potrafią sobie radzić z wszystkimi pozbawionymi wzniosłości czynnościami skaładającymi się na życie codzienne.
Pogląd ten spotkal się z dezaprobatą tych spośród Szanownych Czytelników którzy wytknęli mu iż jest niezgodny z nauczaniem Kościoła Rzymskokatolickiego dominującego na mapie religijno – światopoglądowej Polski. Więc pozwolę sobie jeszcze raz podkreślić że ta „kocia łapa” nie stanowi żadnej alternatywy dla instytucji małżeństwa, którą to instytucję darzę szacunkiem i uważam jako konserwatysta za sprawdzony i najwłaściwszy model rodziny. Ale zbyt szanuję małżeństwo aby traktować je jako coś na kształt loterii a decyzję podejmowwać na podstawie dosyć skąpego zasobu informacji. Oczywiście pełną wiedzę o drugim człowieku zdobywa się przez całe życie, niekiedy szydło wychodzi z worka po kilkunastu latach. Ale nie jestem w stanie pojąć idei dobrowolnego rezygnowania z informacji dających się zdobyć w czasie kilku miesięcy. Bowiem ten test nie może się przeciągać zbyt długo. W mojej ocenie po upływie góra roku czas podjąć wiążącą decyzję bez dalszej spychotechniki.
Jeżeli dwoje kochających się ludzi powstrzymuje się podczas tej próby od seksu, jest to ich decyzja i nikt nie powinien się w to mieszać. Ale trudno mi sobie to wyobrazić i w takich wypadkach przypomina mi się stary dowcip o małym Jasiu. Który spytany na lekcji religii dlaczego Kinga została świętą, powiedział że tak się stało ponieważ Bolesław był Wstydliwy. Natomiast odrzucam z wielkim niesmakiem argumenty w stylu „co ludzie o nich powiedzą?”. Bo tych dwoje przymierza się do najważniejszej decyzji w swoim życiu i opinie jakichś plotkarskich kumoszek powinni olewać równo.
Dlaczego do tego tematu wracam? Bowiem w gronie pokolenia dzieci moich znajomych zdarzyły się ostatnio dwa przypadki które uważam za skandaliczne. Dwa osobniki mające w dowodach osobistych w rubryce płeć wpisane słowo „mężczyzna” , rozstali się ze swoimi piękniejszymi połowami po upływie kilku lata dzielenia stołu i łoża, że posłużę się starym frazesem.
Nasz świat jest już tak urządzony że czas upływa dla kobiety i mężczyzny w innym tempie. I czterdziestolatkowi znacznie łatwiej ułożyć sobie życie z kimś od nowa niż kobiecie w wieku bliskim czterdziestki. Zwłaszcza gdy ma dziecko/dzieci (we wspomnianych przeze mnie przypadkach szczęśliwie ich nie było). Gdyby wydarzyło to się po kilku miesiącach, uznałbym że eksperyment się nie udał a dzięki temu obydwoje uniknęli popełnienia większego błędu jakim byłby lekkomyślny ślub. Ale zabrać kobiecie siedem najlepszych lat życia a potem powiedzieć „sorry, to jednak nie jest to” uważam za gówniarstwo.
Swego czasu linkowana na „Antysocjalu” Czcigodna Erinti wypowiedziała w tej kwestii bardzo ciekawy pogląd. Stwierdziła że akceptuje wspólne zamieszkanie aby przekonać się jak związek sprawdza się podczas wykonywania pozbawionych romantyzmu codziennych czynności takich jak utrzymywanie w mieszkaniu porządku, zakupy, gotowanie czy pranie. Oraz czy nie dochodzi do konfliktów gdy na przykład na jednym kanale telewizyjnym pokazywana jest ciekawa sztuka a na drugim ważny mecz. Ale uważa że nie należy "przekraczać Rubikonu" w kwestii seksu bowiem dopiero zawarcie minimum "ślubu magistrackiego" usprawiedliwia taki krok. Ponieważ podpisanie papierka w urzędzie pozbawione jest jakiejkolwiek składowej religijnej, nieco zaskoczony poprosiłem ją wtedy o wyjaśnienie powodów dla których zajęła takie stanowisko. I w odpowiedzi usłyszałem że oczywiście nie wynika ono z motywów wyznaniowych czy obawy o to "co ludzie powiedzą" . Jest ono konsekwencją jej niskiej oceny wartości moralnej współczesnych dwudziestokilkuletnich mężczyzn czyli wypywa z troski o dziewczyny. Które w swej łatwowierności mogą być potraktowane jak "wielozadaniowy robot domowy z funkcją seksualną" a następnie zamienione na nowszy model. Bo nawet ten "cywil" świadczy jej zdaniem o tym że facet traktuje znajomość poważnie.
W gronie moich najbliższych przyjaciół jeszcze ze studiów takie zabezpieczenia nie były potrzebne. W tym towarzystwie nikt z nas nie "czekał" na ślub. Ale decyzję o przekroczeniu owej granicy podejmowaliśmy działając w dobrej wierze, mając pewność odnośnie swoich uczuć żywionych do drugiej osoby i wszelkie podstawy aby sądzić że są one całkowicie odwzajemnione. W czasach zapiekłej komuny (lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku) zdobycie jakiegoś (najczęściej wynajmowanego) lokum było olbrzymim wysiłkiem a zarazem osiągnięciem i na ogół wtedy szybko i sprawnie zapadała decyzja o ślubie. Ale też podczas żadnego z nich delikwenci nie przystępowali do ceremonii ślubnej we trójkę. We wspomnianym gronie do dzisiaj nie zdarzył się ani jeden rozwód. Muszę zatem uważać żeby nie popaść w grzech pychy uznając moje środowisko za klub zrzeszający moralną elitę elit.
Swego czasu Gary Lineker, boiskowy dżentelmen (w całej swej karierze piłkarskiej nie dostał ani razu nawet żółtej kartki) i jeden z najlepszych napastników na świecie na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, powiedział z goryczą że piłka nożna to taka gra podczas której dwudziestu dwóch facetów kopie piłkę a zawsze wygrywają Niemcy. Bo w czasach jego kariery piłkarskiej Anglia przegrała z Niemcami wszystkie ważne mecze. W świetle niemiłych wydarzeń o których wspomniałem, zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie jest tak że w kwestiach którym poświęcony jest niniejszy wpis można budować różne teorie ale "na statystykę" zawsze rację ma Erinti.
Pogląd ten spotkal się z dezaprobatą tych spośród Szanownych Czytelników którzy wytknęli mu iż jest niezgodny z nauczaniem Kościoła Rzymskokatolickiego dominującego na mapie religijno – światopoglądowej Polski. Więc pozwolę sobie jeszcze raz podkreślić że ta „kocia łapa” nie stanowi żadnej alternatywy dla instytucji małżeństwa, którą to instytucję darzę szacunkiem i uważam jako konserwatysta za sprawdzony i najwłaściwszy model rodziny. Ale zbyt szanuję małżeństwo aby traktować je jako coś na kształt loterii a decyzję podejmowwać na podstawie dosyć skąpego zasobu informacji. Oczywiście pełną wiedzę o drugim człowieku zdobywa się przez całe życie, niekiedy szydło wychodzi z worka po kilkunastu latach. Ale nie jestem w stanie pojąć idei dobrowolnego rezygnowania z informacji dających się zdobyć w czasie kilku miesięcy. Bowiem ten test nie może się przeciągać zbyt długo. W mojej ocenie po upływie góra roku czas podjąć wiążącą decyzję bez dalszej spychotechniki.
Jeżeli dwoje kochających się ludzi powstrzymuje się podczas tej próby od seksu, jest to ich decyzja i nikt nie powinien się w to mieszać. Ale trudno mi sobie to wyobrazić i w takich wypadkach przypomina mi się stary dowcip o małym Jasiu. Który spytany na lekcji religii dlaczego Kinga została świętą, powiedział że tak się stało ponieważ Bolesław był Wstydliwy. Natomiast odrzucam z wielkim niesmakiem argumenty w stylu „co ludzie o nich powiedzą?”. Bo tych dwoje przymierza się do najważniejszej decyzji w swoim życiu i opinie jakichś plotkarskich kumoszek powinni olewać równo.
Dlaczego do tego tematu wracam? Bowiem w gronie pokolenia dzieci moich znajomych zdarzyły się ostatnio dwa przypadki które uważam za skandaliczne. Dwa osobniki mające w dowodach osobistych w rubryce płeć wpisane słowo „mężczyzna” , rozstali się ze swoimi piękniejszymi połowami po upływie kilku lata dzielenia stołu i łoża, że posłużę się starym frazesem.
Nasz świat jest już tak urządzony że czas upływa dla kobiety i mężczyzny w innym tempie. I czterdziestolatkowi znacznie łatwiej ułożyć sobie życie z kimś od nowa niż kobiecie w wieku bliskim czterdziestki. Zwłaszcza gdy ma dziecko/dzieci (we wspomnianych przeze mnie przypadkach szczęśliwie ich nie było). Gdyby wydarzyło to się po kilku miesiącach, uznałbym że eksperyment się nie udał a dzięki temu obydwoje uniknęli popełnienia większego błędu jakim byłby lekkomyślny ślub. Ale zabrać kobiecie siedem najlepszych lat życia a potem powiedzieć „sorry, to jednak nie jest to” uważam za gówniarstwo.
Swego czasu linkowana na „Antysocjalu” Czcigodna Erinti wypowiedziała w tej kwestii bardzo ciekawy pogląd. Stwierdziła że akceptuje wspólne zamieszkanie aby przekonać się jak związek sprawdza się podczas wykonywania pozbawionych romantyzmu codziennych czynności takich jak utrzymywanie w mieszkaniu porządku, zakupy, gotowanie czy pranie. Oraz czy nie dochodzi do konfliktów gdy na przykład na jednym kanale telewizyjnym pokazywana jest ciekawa sztuka a na drugim ważny mecz. Ale uważa że nie należy "przekraczać Rubikonu" w kwestii seksu bowiem dopiero zawarcie minimum "ślubu magistrackiego" usprawiedliwia taki krok. Ponieważ podpisanie papierka w urzędzie pozbawione jest jakiejkolwiek składowej religijnej, nieco zaskoczony poprosiłem ją wtedy o wyjaśnienie powodów dla których zajęła takie stanowisko. I w odpowiedzi usłyszałem że oczywiście nie wynika ono z motywów wyznaniowych czy obawy o to "co ludzie powiedzą" . Jest ono konsekwencją jej niskiej oceny wartości moralnej współczesnych dwudziestokilkuletnich mężczyzn czyli wypywa z troski o dziewczyny. Które w swej łatwowierności mogą być potraktowane jak "wielozadaniowy robot domowy z funkcją seksualną" a następnie zamienione na nowszy model. Bo nawet ten "cywil" świadczy jej zdaniem o tym że facet traktuje znajomość poważnie.
W gronie moich najbliższych przyjaciół jeszcze ze studiów takie zabezpieczenia nie były potrzebne. W tym towarzystwie nikt z nas nie "czekał" na ślub. Ale decyzję o przekroczeniu owej granicy podejmowaliśmy działając w dobrej wierze, mając pewność odnośnie swoich uczuć żywionych do drugiej osoby i wszelkie podstawy aby sądzić że są one całkowicie odwzajemnione. W czasach zapiekłej komuny (lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku) zdobycie jakiegoś (najczęściej wynajmowanego) lokum było olbrzymim wysiłkiem a zarazem osiągnięciem i na ogół wtedy szybko i sprawnie zapadała decyzja o ślubie. Ale też podczas żadnego z nich delikwenci nie przystępowali do ceremonii ślubnej we trójkę. We wspomnianym gronie do dzisiaj nie zdarzył się ani jeden rozwód. Muszę zatem uważać żeby nie popaść w grzech pychy uznając moje środowisko za klub zrzeszający moralną elitę elit.
Swego czasu Gary Lineker, boiskowy dżentelmen (w całej swej karierze piłkarskiej nie dostał ani razu nawet żółtej kartki) i jeden z najlepszych napastników na świecie na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, powiedział z goryczą że piłka nożna to taka gra podczas której dwudziestu dwóch facetów kopie piłkę a zawsze wygrywają Niemcy. Bo w czasach jego kariery piłkarskiej Anglia przegrała z Niemcami wszystkie ważne mecze. W świetle niemiłych wydarzeń o których wspomniałem, zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie jest tak że w kwestiach którym poświęcony jest niniejszy wpis można budować różne teorie ale "na statystykę" zawsze rację ma Erinti.
A jeśli młodszych Czytelników, nie pamiętających czasów PRL, zastanawia tytuł, pragnę wyjaśnić że w latach osiemdziesiątych w sklepach pojawiały się tak zwane "wyroby czekoladopodobne". Bazujące na masie która kolorem i częściowo zapachem nawet przypominała czekoladę. Tyle tylko że w smaku niewiele miała z nią wspólnego.
Stary Niedźwiedź
Stary Niedźwiedź