piątek, 26 kwietnia 2013

Car szamba


Swego czasu Siergiej Bubka, przez lubujących się w patetycznym nazewnictwie dziennikarzy sportowych zwany "carem tyczki", znany był z tego iż nieustannie poprawiał o centymetr swój rekord świata . W jego przypadku było to w pełni zrozumiałe bowiem organizatorzy mitingów lekkoatletycznych najwyższej rangi regulaminowo płacili za każde pobicie rekordu świata piękną sumkę. Więc nie sposób się dziwić mistrzowi że racjonalnie wykorzystywał swe możliwości i skrupulatnie gromadził kapitał z którego miał się utrzymywać przez resztę swojego życia.
Analogiczne zjawisko, polegające na nieustannym biciu rekordów które dla przeciętnego człowieka wydają się trudne czy wrecz niemożliwe do poprawienia, można zaobserwować i w blogosferze a w roli głównych bohaterów, rozprawiających się z kolejnymi barierami, w tym przypadku występują tak zwani za przeproszeniem "wolnościowcy". Nie ma bowiem złotej myśli tak wielce głupiej lub podłej o której możnaby na pewno powiedzieć że nigdy nie wystukają takowej ich klawiatury.
Królową głupoty poza wszelką dyskusją jest pewna rozkapryszona dzidzia piernik, specjalistka od moralności i teologii. Swego czasu Czcigodna Flavia została przez nią opieprzona i pouczona że w swym postępowaniu powinna kierować się moralnością. Brzmi to nienajgorzej dopóki nie wie się czym zdaniem owej mentorki jest moralność. Okazuje się że jest nią kierowanie się wyłącznie swoim widzi mi się i unikanie jak ognia akceptacji opinii autorytetów lub norm powszechnie przez ludzi zaaprobowanych. Bo wtedy "nie jest się sobą". Gdy Flavia zapytała ironicznie czy Adolf Hitler też miał prawo kierować się swoimi zasadami , dzidzia z rozpędu napisała że oczywiście też.  
Ale Himalaje głupoty zostają osiągnięte gdy "wolnościowe" postępactwo bierze się za teologię. Wtedy mamy do czynienia ze wspomnianym zjawiskiem kolejnego bicia rekordów na pierwszy rzut oka niemożliwych do poprawienia. Swego czasu na blogu Dibeliusa (którego serdecznie pozdrawiam i jednocześnie dziękuję za pojawiający się u niego ciekawy wątek teologiczny) padło ze środowiska wolnościowych debili sformułowanie iż nauczanie św.Pawła pozostawało w opozycji do tego co głosił Jezus Chrytus. Uznałem to niedościgły wzorzec teologicznej ignorancji  ale wkrótce musiałem skorygować swoją opinię. Bowiem ta sama osoba stwierdziła że obecnie na świecie nie ma żadnych chrześcijan. Bo wprawdzie istnieją katolicy, prawosławni czy protestanci ale to przecież nie są chrześcijanie!
Tyle o Himalajach wolnościowego kretynizmu. Czas na Rów Mariański wolnościowego zbydlęcenia.
Na blogu Flavii spotykam się z komentarzami pewnej kanalii oraz jego pomagiera który na szczęście zmienił nick i przestał obrażać liberałów sugestiami że jego anarchizm ma cokolwiek wspólnego z liberalizmem. Obydwaj dali by się posiekać na kawałki za "niezbywalne prawo" kobiety do aborcji na żądanie i każdego ludzkiego śmiecia do narkotyzowania się. Ma się rozumieć nie przyjmują do wiadomości tłumaczenia Flavii że każda rozgarnięta kobieta w tej strasznej "katolskiej" Polsce nie ma cienia problemu z zabezpieczeniem się przed niechcianą ciążą.  W końcu Flavia jest kobietą więc co ona może o tym wiedzieć. Spośród głosów kobiet liczą się przecież jedynie te wypowiadane przez "wyluzowane babeczki". Czyli tłumacząc na polski, kurewki nie mające pojęcia kto je zaliczył bo na imprezie były na haju i niczego nie pamiętają. Albo nie znające nawet z imienia swoich dyskotekowych kiblowych amantów. 
Ale ostatnio ten rekord został pobity i to na pewno nie o centymetr. Na jednym z blogów rozpętała się dyskusja związana z kazirodztwem. O ile wzmianki te wiernie oddają stan faktyczny, pewna kobieta zaszła w ciążę ze swoim bratem.  Urodzone dziecko obciążone jest tak wielką wadą genetyczną iż jego życie liczone będzie w miesiącach. I owa kanalia stwierdziła że kazirodztwo może zaistnieć jako efekt dobrowolnej decyzji brata i siostry a prawu nic do tego.  A całe zło polega na tym że owo kalekie dziecko nie zostało "wyskrobane". Protestująca przeciw tym wybroczynom umysłowym Flavia rzecz jasna usłyszała że "niczego nie rozumie".
Temat ten wrócił echem i na blogu Dibeliusa. Gdzie ów apostoł wolności potwierdził swój pogląd że jedynym w tej histori złem jest niedokonanie aborcji. A moralnie odpowiadają za to rzecz jasna "katole".
Wyjątkowo muszę powiedzieć że w stwierdzeniu "niczego nie rozumiesz" które padło w tej dyskusji jest jednak trochę prawdy. Bowiem w mojej ocenie Flavia istotnie nie rozumie jednej rzeczy. A mianowicie tej ze ma do czynienia nie z człowiekiem lecz z gównem w ludzkiej skórze.

Stary Niedźwiedź 

sobota, 20 kwietnia 2013

Globalne ocipienie. Cz. III czyli banan dla francuskiej małpy.

Aby zakończyć rozważania o ekoterroryzmie i zapowiadanej jednej z największych przewalanek w historii Europy czyli „kwotach dwutlenkowych” i planowanym handlu nimi, zacząć należy od pytania dlaczego ta hucpa została zaaprobowana przez władze eurokołchozu czyli nazywając rzeczy po imieniu, przez frau führerin.
Od wielu lat przywódcy Niemiec górowali inteligencją nad swoimi odpowiednikami z Francji. Już Konrad Adenauer miał wystarczająco wiele wyobraźni aby zdać sobie sprawę z konieczności ułożenia sobie dobrych stosunków z Francją. Bowiem ta ostatnia, przynajmniej na papierze, była jednym ze  zwycięskich mocarstw w II Wojnie Światowej. Natomiast Niemcy czarnym charakterem Europy, sprawcą dwóch wojen w których ostatecznie poniosły one klęskę. Ale dopiero wtedy gdy do walki z nimi aktywnie włączyły  się Stany Zjednoczone. Dlatego niemiecka racja stanu nakazywała zapłacić nawet wygórowaną cenę za zdjęcie z tego kraju owego odium i wprowadzenie na europejskie salony. Salonem owym była rodząca się wówczas Europejska Wspólnota Węgla i Stali, zrzeszająca Francję, Włochy, Niemcy i Beneluks, protoplastka późniejszych EWG i UE. Adenauer przełknął zasadę „tyleż wpływów niemieckich co francuskich”, sformułowaną nieco później przez megalomana de Gaulle’a. I zgodził się na „wspólną politykę rolną” czyli dopłaty całej szóstki do działalności  farmerów, głównie francuskich. Za sam fakt że raczą żyć na tym świecie i pic wino. Bowiem Adenauer w odróżnieniu od ekonomicznego analfabety de Gaulle’a doskonale zdawał sobie sprawę z tego że na dystansie jakichś trzydziestu lat gospodarka niemiecka działając na takich samych prawach jak inne, zje w kaszy konkurencję. A Niemcy staną się europejskim mocarstwem numer jeden, zupełnie jak za czasów Bismarcka i jego następców.
Frau führerin jest doskonałym treserem i umiejętnie stwarza Francuzom iluzję że tak jak to sobie ubzdurał de Gaulle, są oni współgospodarzem Europy. A nie wystrychniętymi na dudka (lub jeśli ktoś woli, wydudkanymi na strychu) pomagierami prawdziwej „siły przewodniej”. Każdy cyrkowy treser wie o tym że co jakiś czas należy małpie dać banana aby na arenie robiła to co jej każą i nie znarowiła się. W przypadku dwutlenkowej hucpy jest tak samo zaś ów banan dla francuskiej małpy to elektrownie jądrowe.
Francuzi od dawna intensywnie pracują nad tym sposobem wytwarzania energii elektrycznej. Dorobili się dobrych technologii, otrzymują w ten sposób większość wytwarzanej w ich kraju elektryczności, skutecznie kontrolują do dzisiaj te kraje afrykańskie w których znajdują się złoża uranu. Zatem gdyby Europa zapragnęła zastąpić klasyczne elektrownie na paliwa konwencjonalne nuklearnymi, dla francuskiego przemysłu nadeszłyby złote lata. Bowiem to ten kraj budowałby w całej Europie te elektrownie, szkolił ich przyszły personel, dostarczał jako europejski monopolista paliwa uranowego i co najważniejsze (a ściślej rzecz biorąc najdroższe w tym wszystkim), odbierał i utylizował zużyte paliwo. Nie należy też zapominać o mało komu znanym fakcie iż likwidacja istniejącej elektrowni nuklearnej kosztuje dwa do trzech razy tyle co jej wybudowanie. A z oczywistych powodów zadania tego nie można powierzać fachowcom rodem z filmów niezapomnianego Barei.
Niemcy tak zresztą jak i Polska przytłaczającą większość energii elektrycznej wytwarzają z paliw konwencjonalnych. Więc owe dwutlenkowe limity są dla ich gospodarki też bardzo niekorzystne. Tyle tylko że mając ich siłę przebicia można wytargować dla siebie nieporównywalnie korzystniejszy limit emisji. Na starej zasadzie „co wolno wojewodzie”. A po drugie, ich gospodarka łatwiej niż polska pozwoli sobie na płacenie jakichś „sztrafów”. Nie mówiąc już o tym że te kary na mocy decyzji politycznych mogą być anulowane, tak jak i budżetowi niemieckiemu zezwolono na dofinansowanie ich stoczni. W przypadku Polski nie liczyłbym na taką wspaniałomyślność. Zatem wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi to nie Niemcy będą fundować francuskiej małpie te banany. Zaszczyt ów przypadnie głównie tak zamożnym krajom jak Polska.
Nawiedzony ekoterrorysta – „humanista” (z tych co to nie potrafią odróżnić gwoździa od śruby) zawrzaśnie że przecież istnieją „ekologiczne” elektrownie wiatrowe czy na biogaz. Elektrownie takie mają znaczenie co najwyżej w mikroskali jednego gospodarstwa. Znam przypadek południowoafrykańskiego farmera który prąd na użytek swojej farmy wytwarzał z biogazu bowiem hodował około tysiąca świń i w ten sposób utylizował ich odchody. Ale dostawcą elektryczności dla innych podmiotów nie był. A o wiatrakach i ich znikomych potencjalnych możliwościach produkcji elektryczności już pisałem w pierwszej części tego mini cyklu.
Więc niech ekoterroryści przestaną puszczać swoje ideologiczne wiatry. Bo ani wiatraków nimi nie napędzą ani uzyskane w ten sposób gazy palne nie odegrają zauważalnej roli w bilansie energetycznym Polski.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 14 kwietnia 2013

Globalne ocipienie. Cz.II czyli dwutlenkowy mit.

Czas powiedzieć kilka słów o tak zwanych gazach cieplarnianych i rzekomej groźbie zagłady życia na naszej planecie w wyniku „globalnego ocipienia”. Szanowni Czytelnicy zechcą wybaczyć obcesowe nazwanie przeze mnie tych bzdur ale od absolwenta uczelni technicznej który podczas studiów musiał zdać egzamin z przedmiotu o nazwie „wymiana ciepła” trudno wymagać beznamiętnego słuchania bredni za wypowiadanie których każdy student polibudy wyleciałby z egzaminu z wymienionego przedmiotu z dwóją w indeksie.
Sławetny efekt cieplarniany polega na pochłanianiu przez niektóre gazy (para wodna, dwutlenek węgla, ozon, metan i inne) promieniowania cieplnego emitowanego przez powierzchnię naszej planety. Co powoduje że część tej energii nie zostaje wysłana w kosmos, jak ma to miejsce w przypadku ciał niebieskich pozbawionych atmosfery, jak choćby nasz najbliższy sąsiad czyli Księżyc., Oczywiście za czarny charakter robi biedny dwutlenek węgla którego w atmosferze ziemskiej jest około 0.03%. Ekoterroryści z lekkością motyla prześlizgują się nad rolą wody, zawartej w atmosferze głównie w postaci pary wodnej i chmur. Jest jej najskromniej licząc kilkanaście razy więcej niż biednego dwutlenku a nawet najbardziej tendencyjne szacunkowe obliczenia podają że udział wszystkich postaci pod jakimi woda w atmosferze występuje  w pochłanianiu energii cieplnej jest wielokrotnie  większy niż dwutlenku węgla. Ale postulując „walkę” z przedostawaniem się pary wodnej dfo atmosfery ekoterroryści wyszli by na idiotów czyli innymi słowy w sposób otwarty byli by sobą. Bowiem powierzchni oceanów, rzek czy, jezior zafoliować się nie da.
Podczas konferencji poświęconej problemom ochrony środowiska w której uczestniczyłem kilkanaście lat temu wielkie wrażenie na wszystkich uczestnikach zrobił referat pana profesora Mieczysława Bendera z Akademii Rolniczej w Poznaniu. Przedstawił on wyniki badań paleontologów i geologów z których wynikało że pod koniec ery paleozoicznej stężenie dwutlenku w atmosferze ziemskiej było szacunkowo dwa do trzech razy większe od obecnego. I nie skończyło to się żadnym Armagedonem, dzięki wspaniale rosnącym wówczas paprotnikom do dzisiaj dysponujemy złożami węgla. A wkrótce potem nastąpił czas dinozaurów. Ale ekoterroryści usiłują wmówić że jeśli stężenie dwutlenku węgla wzrośnie w stosunku do obecnej wartości o połowę, zagłada życia na Ziemi będzie nieunikniona.
Prelegent zwrócił też uwagę wszystkich na tak oczywisty że czasami umykający uwadze niektórych fakt iż dwutlenek węgla jest surowcem bez którego nie urośnie żadna roślina. Bo wytworzenie z niego oraz wody cukrów prostych zapoczątkowuje wielce złożony ciąg procesów chemicznych prowadzących do syntezy substancji z których zbudowane są tkanki roślin. Zatem gdyby stężenie dwutlenku węgla w powietrzu uległo radykalnemu obniżeniu, o czym marzą debile wycierający sobie gęby słowem „ekologia”, ludziom  mogłaby zagrozić śmierć głodowa. Bo nawet najcudowniejsza odmiana pszenicy, teoretycznie  dająca rewelacyjne plony, wymaga odpowiedniej ilości surowca bez którego tego plonu się nie zbierze.
Nie sposób również nie wspomnieć o znanym ludziom inteligentnym fakcie że nasza planeta w swojej historii przechodziła cykle zmian ciepłoty których nijak nie da się zwalić na działalność człowieka. Jest faktem bezspornym że na Śląsku w XII i XIII przy powstających tam klasztorach przybywający z krajów romańskich mnisi tworzyli winnice aby móc korzystać z napoju w ich kręgu kulturowym obecnego „od zawsze”. O faktach tych mówi wiele źródeł więc zanegować się ich nie da. Więc klimat na Śląsku był wtedy bardziej sprzyjający uprawie winorośli będącej raczej ciepłolubną rośliną. Z kolei podczas Wielkiej Wojny Północnej Bałtyk zamarzł i ze Szwecji do Polski podróżowano wówczas saniami. A po drodze wybudowano nawet sezonową karczmę ku wygodzie podróżnych.
Jasne jest zatem że owa wizja „globalnego ocipienia to Green Pic na wodę i fotomontaż. A co się tyczy powodów robienia Europejczykom wody z mózgu, stoją za tym oczywiście pieniądze. W następnym odcinku przedstawię swoją hipotezę mówiącą kto ma na tym zarobić. Bo że my Polacy będziemy musieli do tej hucpy dopłacić, dla każdego z Szanownych Czytelników tej witryny jest chyba oczywiste.

Stary Niedźwiedź

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Największa z wielkich

Dzień dzisiejszy zaczął się dla mnie bardzo przyjemnie. Studenci wyjątkowo szybko i co jeszcze ważniejsze poprawnie uporali się z zadanymi im do napisania programami. Więc  sprawdzałem je, stawiałem dobre oceny i nie miałem nawet czasu na wypicie porannej kawy czy choćby pobieżne przejrzenie e-wiadomości. Po wyjściu z wydziału kupiłem sobie od dawna wymarzony gadżet z zakresu elektroniki użytkowej więc do domu wracałem w świetnym nastroju, powoli układając sobie w myślach drugą część uwag o ekoterroryzmie. I wtedy odebrałem SMS od Flavii z zapytaniem czy już wiem o śmierci Żelaznej Lady.
W domu czym prędzej wszedłem na strony dziennika.pl oraz onetu. I wyczytałem że dziś rano w wieku 87 lat zmarła Margaret Thatcher baronowa Kesteven.
Szanowni Stali Goście „Antysocjala” wszelkie bilanse Jej rządów słusznie odebraliby jako afront. Dlatego pozwolę sobie na garść osobistych, siłą rzeczy nieco chaotycznych refleksji na Jej temat.
W gronie konserwatystów wiele razy przy dobrej herbacie lub/i  kropelce czegoś mocniejszego toczyliśmy dyskusje na temat najnowszej historii Europy i świata. Mieliśmy różne listy rankingowe nowożytnych polityków konserwatywnych których ceniliśmy sobie najwyżej. Na mojej drugie miejsce zajmował Francisco Franco y Bahamonde zaś brązowy medal otrzymał Carl Gustaf Emil Mannerheim. Zdaniem wielu przyjaciół na miejsce medalowe bardziej od barona Mannerheima zasługiwał Augusto Pinochet Ugarte dzięki któremu komunistyczne robactwo nie rozpełzło się po całej Ameryce Południowej. Ale w jednej kwestii byliśmy zawsze zgodni. Złoty medal ex aequo należał się Margaret Thatcher i Ronaldowi Reaganowi, nie mającym jakiejkolwiek poważnej kontrkandydatury.
Specjalnością Margaret Thatcher było pokazywanie przy każdej bez wyjątku okazji niebotycznej klasy, najzwyczajniej w świecie niedostępnej współczesnym Jej europejskim politykom. Najpiękniej ujął to drugi z Wielkich Nieobecnych stwierdzając jeszcze w latach osiemdziesiątych minionego stulecia że spośród przywódców państw Europy Zachodniej jedynie pani Thatcher potrafi zachowywać się jak mężczyzna. Oto kilka przykładów.
Na początku Jej pierwszej kadencji angielskie stadiony piłkarskie były areną kibolskich zadym i bitew „z użyciem niebezpiecznych narzędzi”, jak określa się to w żargonie prawniczym. Pani premier wezwała do siebie na dywanik szefów Angielskiej Ligi Piłkarskiej (organizacji prywatnej prowadzącej rozgrywki ligowe) i poinformowała ich że mają bodajże dwa lata na zaprowadzenie porządku. A jeśli nie zdążą, ona po prostu pozamyka wszystkie stadiony piłkarskie. Na biadolenie że po pierwsze jest to niewykonalne a po drugie, rozgrywki te sa prowadzone od grubo ponad stu lat Żelazna Lady odpowiedziała:
- Niemożliwe to jest żeby kogut zniósł jajko. Żegnam panów.
I do adresatów dotarło że nie mają innego wyjścia. W wyznaczonym terminie udało się wziąć kiboli za pysk.
Ci sami kibole swój nadmiar agresji zaczęli więc wyładowywać podczas meczów wyjazdowych reprezentacji lub drużyn klubowych. Z kontynentu dochodziły meldunki niczym z frontu. Raz we Frankfurcie zniszczono część dworca kolejowego, kiedy indziej w Holandii zdemolowano lub podpalono kilkanaście piwiarni. Aż nadszedł rozgrywany w latach osiemdziesiątych w Izmirze w ramach eliminacji do mistrzostw Europy mecz Turcja – Anglia. „Animals” około piątej minuty zaczęli z trybun wyrywać i podpalać plastikowe siedzenia. A wtedy turecka policja wydobyła metrowe drewniane pały i ruszyła do akcji. W ciągu kilku minut kibole zostali wdeptani w glebę a między stadionem a miejskimi szpitalami jeździły na sygnale karetki. Ale nie woziły one zgodnie z „europejskimi standardami” policjantów lecz angielskich kiboli.
Oczywiście w Izbie Gmin jakiś labourzystowski kretyn wniósł interpelację w sprawie „brutalnego pobicia angielskiej młodzieży przez tureckich faszystowskich policjantów” (zupełnie jakbym czytał anarchistyczne bydlę wywnętrzające się u Flavii i u Erinti). Interpelacja kończyła się pytaniem co rząd JKMości zrobił w tej sprawie.
W przepisowym terminie pani premier odpowiedziała że wystosowała list do premiera rządu Republiki Tureckiej. Z prośbą aby ten zechciał w jej imieniu przekazać komendantowi tureckiej policji jej podziękowania za wzorowe wypełnienie obowiązków służbowych.
Pani Thatcher zakończyła rozpoczęty wcześniej przez labourzystów proces depenalizacji homoseksualizmu. Do którego odnosiła się z tolerancją w takim tego słowa sensie jaki opisują dawniejsze encyklopedie a nie politpoprawni degeneraci. Bo już o jakichś „paradach” i szwendaniu się po ulicach hord półnagich zboczeńców wymalowanych bardziej szpetnie niż najordynarniejsze dziwki za jej rządów nie było mowy. Tak samo ujawnienie w siłach zbrojnych  zachowań homoseksualnych oznaczało automatyczne wydalenie z wojska.
Autor jej biografii opisuje spotkanie z panią premier w czasach gdy sam jeszcze był szefem Stowarzyszenia Studentów Konserwatystów Uniwersytetu Oksfordzkiego. Podczas tej imprezy jakiś „modernista” spytał czy nie należałoby zalegalizować handlu marihuaną bo przecież pali ją wielu studentów w tym jego kolega. Margaret Thatcher odpowiedziała:
- Wyjrzyj przez okno. Czy widzisz stojącego przed budynkiem policjanta? Jeśli tak to wyjdź do niego i podaj mu nazwisko i adres tego kolegi!
Gdy po obaleniu rządu Jana Olszewskiego koalicja ludzkich gnid zjednoczonych zwierzęcym strachem przed ujawnieniem swojej przeszłości skleciła gabinet haniebnej pamięci Hanny Suchockiej, „sralonowa” propaganda próbowała kreować ją na polską Thatcher. Byłem akurat na kolacji u Milom gdy jakiś dziennikarzyna wygłosił ze szklanego ekranu tę bzdurę. Gospodyni parsknęła śmiechem i powiedziała że co się tyczy polityki, owo „unickie” zero tylko pod jednym względem przypomina Żelazną Lady. Ta ostatnia tez nie kierowała się polską racją stanu.
I na koniec przytoczę garść co celniejszych powiedzonek Margaret Thatcher które na onecie zamieścił anonimowy komentator posługujący się nickiem „OLRY”.
 
Być potężnym - to tak samo jak być damą. Jeśli musisz zapewniać, że nią jesteś - to nie jesteś.
 

Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą.
 
Nie chcemy takiego społeczeństwa, w którym państwo odpowiada za wszystko, a nikt nie odpowiada za  państwo.
 
Podobanie się wszystkim nie jest zajęciem dla polityków.
 
Nie brak nam spotkań na szczycie. Jedyną rzeczą, jakiej nam brak, to wynik tych spotkań.
 
Atmosferę w rodzinie wciąż jeszcze tworzy matka. To ona jest w domu menedżerem.
 
Gdyby moi przeciwnicy zobaczyli, że przechodzę suchą stopą po Tamizie, powiedzieliby, że nie umiem pływać.
 
Jeśli jest w polityce coś, czym gardzę, to jest to typ węgorza, który jest tak giętki, że najchętniej ugryzłby się we własny ogon.
 
O przyszłość trzeba zadbać samemu. Takiego zdania są ci, którzy wsadzają rękę do cudzej kieszeni.
 
Unia Europejska jest skazana na niepowodzenie, gdyż jest czymś szalonym, utopijnym projektem, pomnikiem pychy lewicowych intelektualistów.
 
Wielka Brytania jest najlepszym krajem Europy. W ciągu mojego życia sprawcami wszystkich problemów były kontynentalne kraje Europy, a ich rozwiązywaniem zajmowały się anglojęzyczne państwa świata.
 
Zwyczajowo mówi się, że to niewyobrażalne, aby Wielka Brytania wystąpiła z Unii Europejskiej. Ale unikanie tego typu rozważań to nędzna namiastka własnych sądów.

 A teraz  polityką europejską kierują a to byli maoiści, a to socjaliści, a to łże chadecy.

 
Żegnaj Największa z Wielkich. Konserwatyści nigdy Ciebie nie zapomną!

Stary Niedźwiedź

piątek, 5 kwietnia 2013

Globalne ocipienie. Cz. I czyli ekoterroryzm.

Od czasu gdy linkowany u mnie Konslib poruszył na swoim blogu kwestię energetyki jądrowej w Polsce:
http://sportowa-prawica-polska.blog.onet.pl/2013/03/13/elektrownia-jadrowa-w-polsce-inwestycja-pewna-i-konieczna/
nosiłem się z zamiarem poruszenia tej sprawy. Definitywnie zdopingował mnie do tego ostatni atak zimy, powodujący że w „lany poniedziałek” wiele dzieci wzięło się za lepienie bałwana.
Pisząc o sprawach związanych z „globalnym ocipieniem”, jak ten stek bredni nazywamy na uczelniach technicznych, należy wspomnieć o trzech istotnych elementach. Są nimi ekoterroryści, banialuki o dwutlenkowym Armagedonie oraz limity emisji CO2, praktycznie w warunkach europejskich wymuszające pójście w stronę energetyki jądrowej.
Na świecie od wielu już lat działają różne organizacje reketierskie same siebie nazywające „ekologami”. Najsłynniejszą z nich jest tak zwany Green Pic. Ale mają one tyle wspólnego  z ekologią co działalność niejakiego Josefa Mangele z tradycyjnie pojmowanymi obowiązkami lekarza więziennego.
Organizacje te złożone są z mięsa armatniego oraz kierującej nimi „kopuły” (terminologia rodem z Sycylii pasuje jak najbardziej do opisu tych organizacji przestępczych). Mięsem armatnim są na ogół ludzie legitymujący się co najwyżej jakimś uniwersyteckim operetkowym wykształceniem pokroju filozofii cy „gender”. W życiu codziennym trudniący się z braku jakiegokolwiek zapotrzebowania na takich „fachowców” zajęciami typu wykładanie chemii (na półki w supermarketach). Są przekonani że przywiązując się do drzew aby zablokować budowę szosy zbawiają świat. Bo nie jest istotne że brak obwodnicy powoduje korki oraz dewastowanie przez TIRy jezdni miejskich, nie budowanych z myślą o obsłudze przejazdu wielotonowych grzmotów.  A rocznie w wypadkach ginie wielu ludzi. Grunt że ocalono kilka mrowisk rzadkiego gatunku Mrówki Krzesławki Dręczypupy. Gdy takiego idiotę spyta się o jego wizję przyszłości energetyki w Polsce, oczywiście odpowie że należy zlikwidować elektrownie na paliwa konwencjonalnie gdyż emitują one „zabójczy” dwutlenek węgla. Zaś jądrowych nie budować z powodu rzekomej podatności na awarie. Gdy raz takiego mędrca (jak się potem okazało magistra socjologii) spytałem skąd w takim razie będzie czerpał energię elektryczną, odpowiedział że przecież z gniazdka. Czyli stopień debilizmu godny tych socjalistów którzy chcą płacić socjal każdemu śmierdzącemu leniowi bo przecież pieniądze powstają w bankomatach a zatem można obecne zastąpić „wydajniejszymi”.
Bardziej rozgarnięci ekoterroryści są tak mądrzy że zdają sobie sprawę z konieczności wyprodukowania jednak gdzieś poza gniazdkiem naściennym   wspomnianej energii elektrycznej. Ale ci z kolei widzą rozwiązanie problemu w zastawieniu całej Polski wiatrakami. Bowiem przy swym technicznym analfabetyzmie nie potrafią policzyć że nawet gdyby w każdym wolnym miejscu stanął wiatrak, przy sprzyjających wiatrach tą metodą można by wytworzyć zaledwie kilka procent   elektryczności produkowanej obecnie w Polsce.
Innym ukochanym dzieckiem ekoterrorystów jest „biodiesel” czyli mówiąc ściślej, estry metylowe kwasów tłuszczowych, będące substytutem oleju napędowego. Ich produkcja jest technologicznie banalnie prosta, podgrzewając olej (w warunkach polskich oczywiście rzepakowy) wraz z metanolem (alkoholem metylowym), w wyniku transestryfikacji uzyskuje się wspomniane estry oraz niewielką ilość wodnego roztworu gliceryny, rozdział tych niemieszających się produktów jest łatwy. Przy obecnych cenach surowców chemicznych i rolniczych estry te są droższe od konwencjonalnego oleju dieslowskiego i aby wypełnić „euronormy” nakazujące dodawać to ekocudo do oleju napędowego, fiskus musiał zrezygnować z obłożenia estrów akcyzą. Bowiem inaczej pies z kulawą nogą nie kupiłby tego na stacji benzynowej. A w Tusklandii „befehl” z Brukseli to rzecz święta.
Na przełomie minionego i obecnego stulecia intensywne prace nad produkcją „biodiesla” podjęto w krajach alpejskich (Austria, Szwajcaria). Ale zwykły kalkulator czterodziałaniowy (zabójcza broń w walce z ekoterroryzmem) wystarczy do wykazania  że gdyby nawet wszystkie tamtejsze nieużytki i obecnie niezagospodarowane grunty obsiać rzepakiem, wyprodukowane paliwo w warunkach jakiegoś ciężkiego kryzysu politycznego i jakiegoś kataklizmu na rynku paliw w najlepszym wypadku pozwoliłoby zatankować pojazdy straży pożarnej, policji i być może karetki pogotowia ratunkowego. O utrzymaniu na chodzie komunikacji autobusowej nie można by było nawet marzyć. Że o prywatnych samochodach nie wspomnę.
A w warunkach polskich pojawia się dodatkowy problem którym jest metanol. Za czasów PRL był on w Polsce produkowany w znacznych ilościach. Ale po dokonanej przez obecnego komisarza Lewandowskiego „prywatyzacji zuchwałej” polskiego przemysłu chemicznego instalacje te zakończyły swój żywot (normalna koleją rzeczy w przemyśle chemicznym jest złomowanie starych instalacji i zastępowanie ich nowymi) a obecni właściciele tych fabryk zupełnie nie byli zainteresowani budową nowych. Bo taniej jest kupić tenże metanol od „baćki” Łukaszenki czy innych producentów zza wschodniej granicy. Zatem w przypadku jakiegoś politycznego zawirowania życzliwi nam wschodni sąsiedzi mogą  koncertowo upupić te działy polskiego przemysłu chemicznego które bez tego surowca obejść się nie mogą. A więc w warunkach polskich mówienie o estrach metylowych jako drobnej rezerwie na czarną godzinę jest po prostu kłamstwem.

Na podkreślenie zasługuje fakt że owo ekoterrorystyczne mięso armatnie włazi na kominy, przywiązuje się do drzew czy układa na torze kolejowym po którym ma przejechać pociąg wywożący z elektrowni zużyte paliwo uranowe do utylizacji (!!!) dla idei, przekonane że w ten sposób ratuje ono nasdzą planetę. Natomiast "kopuła" potrafi negocjować z firmami czy rządami którym zatruwa życie i jak wieść gminna niesie, za zaprzestanie protestu czy blokady otrzymać  nielichy haracz. Czyli ekoterroryści przypominają najdziwniejszy dom publiczny na świecie. W którym panienki obsługują klientów z potrzeby ducha zaś wszystkie pieniądze płacone przez tych ostatnich zgarnia burdelmama. Która co najwyżej odpali dziewczynom jakieś grosze, w tym przypadku nie na kosmetyki lecz by było za co organizować kolejne zadymy. Wychodzi na to że nie ma na świecie rentowniejszego domu publicznego niż Green Pic.
C.d.n.

Stary Niedźwiedź