środa, 30 października 2013

Chichot Gramsciego. Cz.2 - "empatia"

Drugim terminem, zdeprecjonowanym nieomal do zera przez postępackich fałszerzy słów, jest empatia.
Samo to pojęcie wywodzi się z psychologii co już dla człowieka przyzwyczajonego do logicznego myślenia powinno być może nie dzwonkiem ale jednak przynajmniej jakimś cichym brzęczykiem alarmowym. Najczęściej bywa używane w dwóch znaczeniach:
1. Empatia emocjonalna, najkrócej rzecz ujmując oznaczająca zdolność do odczuwania stanów psychicznych innych osób.
2. Empatia poznawcza, zwana też decentracją, będąca umiejętnością przyjęcia sposobu myślenia innych osób i spojrzenia z ich perspektywy na rzeczywistość.
Nie będę ukrywał że jako informatykowi decentracja jest mi bliższa . Bowiem jedną z cnót tego zawodu jest umiejętność pisania oprogramowania typu „idiotensicher”. Przejawiająca się choćby w rygorystycznym sprawdzaniu poprawności formalnej wprowadzanych danych aby potencjalny złośliwy sabotażysta, elegancko zwany odbiorcą lub użytkownikiem tegoż oprogramowania, musiał się zdrowo napracować aby owo oprogramowanie zawiesić. Natomiast kierowanie się emocjami moim zdaniem jest na miejscu głównie podczas słodkiego sam na sam dwóch osób płci przeciwnej. Ale już w odniesieniu do prozy życia staje się wielką wadą, powodującą że w oczach naszych sąsiadów Polacy nie cieszą się opinią narodu przesadnie rozgarniętego i potrafiącego dbać o swoje realne a nie wyimaginowane interesy.
Ale fałszerze słów i to pojęcie sprowadzili do formy karykaturalnej. Bowiem stało się nakazem wylewania krokodylich łez nad każdym łajdakiem czy przestępcą. Bo przecież on jest taki biedny, tak dobrze chciał a już w dzieciństwie miał do szkoły pod górkę. Natomiast gdy mowa jest o ofiarach tych plugawych uczynków, sławetna empatia znika nie mniej sprawnie niż grosz publiczny w kieszeniach szajki kon-Donka.
Klasycznym przykładem tej moralności ludzi postępu (nie napiszę że Kalego bo jakiś czarnoskóry dżentelmen mógłby się na mnie zaczaić z dzidą pragnąc pomścić tak wielką obelgę) jest ich stosunek do kary śmierci.
Zacząć muszę oczywiście od stwierdzenia że tak jak to określa prawo w krajach anglosaskich, odróżniam zabójstwo (na przykład a afekcie czy na skutek głupoty lub przypadkowego zbiegu okoliczności) od morderstwa czyli zaplanowanego pozbawienia kogoś życia z pełną premedytacją. I tylko w tym drugim przypadku, też zresztą nie każdym,  dopuszczam orzeczenie i wykonanie takiej kary. Dodatkowo materiał dowodowy musi być nie do podważenia. Nie mogą to być jedynie poszlaki lub zeznania „skruszonych” przestępców którzy poszli na współpracę z prokuratorem więc istnieje możliwość że powiedzą wszystko czego tylko on sobie zażyczy.
Najczęściej wyciągane są argumenty rodem z żałosnych propagandowych hollywoodzkich agitek, przedstawiających ostatnie dni i godziny skazanych na karę śmierci. Odrażający bandyci, mający na swoim koncie wielokrotne morderstwa, niekiedy dodatkowo połączone z wyrafinowanym znęcaniem sie nad swoimi ofiarami czy gwałtem, są prezentowani jako już niemal święci. Których nie powinno się eliminować ze społeczeństwa aby mogli „naprawić” swoje zbrodnie. W takich przypadkach zadaję cyniczne pytanie jak rozmówca wyobraża sobie to „naprawienie” tych morderstw. Bo ostatnie znane mi przypadki zmartwychwstania miały miejsce około dwóch tysięcy lat temu.
No to wtedy z rękawa wyciągana jest kolejna znaczona karta czyli mój brak empatii emocjonalnej w stosunku do rodziny takiego śmiecia. Co bezlitośnie kontruję mówiąc że wszystkie moje zasoby empatii emocjonalnej zużyłem aby wyobrazić sobie odczucia rodziny zgwałconej i uduszonej nastolatki czy taksówkarza zamordowanego dla kilkuset dolarów. I z całą swoją konserwatywną bezdusznością dopowiadam że historia kryminalistyki zna przypadki gdy na przykład pedofil wypuszczony z więzienia po kilkunastu latach w wyniku kolejnych amnestii zarządzonych przez jakiegoś litościwego bałwana, wkrótce po wyjściu z mamra zamordował kolejne dziecko. Więc mój rozmówca moralnie też ma kroplę jego krwi na sumieniu.
W przypływie desperacji "empatyk" spod ciemnej gwiazdy pyta mnie czy jestem człowiekiem wierzącym. Oczywiście potwierdzam. I wtedy taki ktoś wyjeżdża z przykazaniem „nie zabijaj”. Nie ukrywam że sięganie po Pismo Święte w dyskusji z protestantem to albo wielka bezczelność albo skrajna głupota (jak to ma miejsce w przypadku pewnej skretyniałej dzidzi piernik). Wtedy odwołuję się  do II Mojż. 21,14:
„Jeżeli ktoś zastawia na bliźniego zasadzkę, by go podstępnie zabić, to weźmiesz go nawet od ołtarza mojego, by go ukarać śmiercią.”
I podkreślam że zarówno w hebrajskim oryginale jak i polskim tłumaczeniu, użyte były dwa różne czasowniki. Jeden do opisu zbrodni, drugi określający należną karę.
Bo dla mnie prawa mordercy zaczynają się dopiero wtedy gdy wszelkie prawa rodziny ofiar(y) oraz elementarna troska o potencjalne przyszłe ofiary będą respektowane w takim stopniu jaki w danych warunkach jest realnie możliwy.

Stary Niedźwiedź

wtorek, 22 października 2013

Nicpoń z klasą?

W lipcu ubiegłego roku, w pełni sezonu ogórkowego, opisałem pokrótce dzieje mojego kolegi zwanego niegdyś Casanovą a potem Sułtanem:
Ta zmiana ksywy nastąpiła gdy zamieszkał on pod jednym dachem z dwoma paniami w których się zakochał z pełną wzajemnością. Gdy odkryły one że żadna z nich nie jest jedyną kobietą w jego życiu, zareagowały standardowo dając mu solidnie w gębę. Ale ponieważ były przyjaciółkami jeszcze z czasów piaskownicy, odbyły ze sobą całonocną rozmowę przy odrobinie likieru bananowego. I doszły do wniosku że nie są w stanie zrezygnować z tego huncwota ani z łączącej je ponad dwadzieścia lat przyjaźni. Więc podjęły próbę i zamieszkały z nim pod jednym dachem. Eksperyment w pełni się tym wariatom udał. Sułtan z każdą z nich dorobił się dziecka, obecnie już dorosłego i posiadającego własną rodzinę. Dwa lata temu byłem u nich na obchodach trzydziestolecia ich zgodnego i szczęśliwego pożycia.
Dlaczego o nich a właściwie o nim powtórnie piszę? Otóż w necie spotkałem się nie tak dawno z opisem chłopaka z tamtych lat który też rwał dziewczyny na pęczki. Tyle tylko że był powodem co najmniej dwóch ciąż i przynajmniej w mojej ocenie nie zdał egzaminu. W przeciwieństwie do Sułtana.
Ten ostatni jeszcze we wcieleniu Casanovy był niepoprawnym megapodrywaczem. W Automobilklubie Warszawskim (udzielał się jako pilot rajdowy) miał opinię wielkiego babiarza. A zasłużyć na takie miano w tym towarzystwie pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia było naprawdę olbrzymim wyczynem. Nie mniejszym niż w Armii Radzieckiej dorobić się miana pijaka czy też będąc tak zwanym „wolnościowcem” być przez ludzi o niepatologicznej psychice uważanym za ostatnie bydlę. Więc swego czasu przy kropelce Wędrowniczka (w tamtych latach o takich markach jak Jim Beam czy Jack Daniel’s w PRL jedynie nieliczni wiedzieli głównie to że takowe istnieją) spytałem go czy nie przesadza z tym ryzykiem. Bowiem przecież zawsze może mu się przydarzyć „wpadka”. Łącząca się ze ślubem lub koniecznością płacenia przez najbliższe dwadzieścia kilka lat alimentów. Bo przecież nie uwierzę że byłby w stanie zachować się jak ostatnia kanalia i przynieść pieniądze na „zabieg”. Mój rozmówca pociągnął łyczek i odpowiedział:
Widzisz Niedźwiedziu, ja się trochę znam na kobietach. Romantyczną idealistkę wyczuję natychmiast i dam sobie spokój z natarciem na tym kierunku. Zresztą od razu wykładam karty na stół i mówię że jestem niepoprawnym hedonistą i instytucja małżeństwa nie budzi mojego entuzjazmu. Więc zaoferować mogę przyjaźń, szacunek plus tę odrobinę fizycznej bliskości bez której trudno żyć. Ale zdaję sobie sprawę ze swojej niedoskonałości i jeżeli dana dziewczyna myśli o małżeństwie i znajdzie faceta który byłby jej zdaniem dobrym kandydatem na męża, niech się na mnie ani chwili dłużej nie ogląda. Bo ja do takiej roli najzwyczajniej w świecie się nie nadaję. Oczywiście mówię jej to zanim pójdziemy do łózka. Bo wprawdzie jestem lekkoduchem ale nie oszustem. 
A poza tym na wszelki wypadek wspieram szwedzki przemysł gumowy. Gdyż wyroby polskiego nie powinny być przez księży zwalczane ale co najwyżej zalecane jako pokuta, coś na kształt współczesnego wariantu włosiennicy. Bo wprawdzie jedzenie cukierka wraz z papierkiem nie jest moim ulubionym zajęciem ale nie chcę ryzykować. W końcu mogę się pomylić w ocenie i trafić na idealistkę wierzącą że ona mnie zmieni.
No i zdradzę ci ostatni sekret. Gdyby jednak doszło do ciąży, chyba rzeczywiście musiałbym się ożenić. I dlatego  na drugiej, góra trzeciej randce umawiam się  z nią w teatrze lub w muzeum. Aby upewnić się że nie jest jednak głuptaskiem z którym nie sposób by było długo wytrzymać.
Taka filozofia na pewno nie była z mojej bajki. I powiedziałem mu to wyraźnie. Ale wśród złodziei był zarówno Arsene Lupin jak i Urke Nachalnik. Więc Casanova należał do elity nałogowych podrywaczy. A gdy przeistoczył się w Sułtana, w mojej ocenie po prostu się zrehabilitował. Zwłaszcza biorąc pod uwagę skąd wyszedł.
Ilu dzisiejszych nałogowych uwodzicieli potrafiłoby wykazać choć tyle klasy?

Stary Niedźwiedź

sobota, 19 października 2013

Chichot Gramsciego. Cz. 1 - feminazizm

Wszyscy znają tak złowrogie postacie jak Włodzimierz Uljanow (pseudonim bandycki „Lenin”)  czy Józef Dżugaszwili czyli „Stalin”. Zwłaszcza ten ostatni nie ma na liście rankingowej zbrodniarzy wszechczasów jakiegokolwiek poważnego konkurenta. Bo już Adolf Hitler w porównaniu z nim był jedynie bardzo utalentowanym amatorem. Swoje zasługi i pewne miejsce w pierwszej dziesiątce ma też Pol Pot, absolwent czołowej kuźni lewactwa i zbydlęcenia czyli Sorbony (niektóre źródła wspominają nawet o doktoracie). Ale mało kto z moich znajomych zna postać Antonio Gramsciego, twórcy pojęcia „marksizmu kulturowego”. Czyli podstawy teoretycznej niszczącej świat cywilizacji białego człowieka największej choroby XXI wieku jaką jest bez wątpienia polityczna poprawność.
Nie wdając się w encyklopedyczne definicje, jej głównymi narzędziami są bezczelnie ukradzione , powtórnie zdefiniowane i wpuszczone niczym fałszywe banknoty do obiegu takie pojęcia jak choćby „tolerancja”, ”empatia” i „prawa kobiet”.
Nie tak dawno przez jakiś czas odwiedzałem blog prowadzony przez osobę wykonującą pożyteczny zawód, sprawiającej wrażenie że prywatnie jest uczciwym i wartościowym człowiekiem. Ale nasze zarówno blogowe jak i mailowe dyskusje rozbiły się o wymienione skały politycznej poprawności.
Zaczęło się o feminazizmu. Osoba ta stwierdziła że pewne ustawowe bariery ograniczające możliwość wykonywania przez kobiety niektórych zawodów są podłą dyskryminacją płci pięknej. Odpowiedziałem w moim mniemaniu wielce jaskrawym przykładem amerykańskiej studentki którą bezmózgie wiedźmy namówiły na grę w hokeja w MĘSKIEJ drużynie swojego uniwersytetu. Była głucha na argumenty o siłach pojawiających się podczas starć przy bandzie i różnicach w budowie anatomicznej, podpuszczona przez te jędze swoich „praw” dochodziła w sądzie. Niestety zdarzyło się jak w starym dowcipie „Przychodzi baba do sądu a sąd też baba”. Po pierwszej rozprawie wymusiła przyjęcie do drużyny, po drugiej wystawienie w meczu. Do końca meczu nie dotrwała bo została zniesiona z lodu. Diagnoza – uszkodzenie kręgosłupa i paraliż od pasa w dół do końca życia. Feminazistki rzecz jasna powsiadały na miotły i odleciały pozostawiając ją bez żadnej pomocy. Trener i koledzy z drużyny zrzucili się na porządny wózek inwalidzki. Dziewczyna jeździ po Stanach z odczytami aby jak sama twierdzi, uchronić inne idiotki przed swoim losem. A swego czasu powiedziała że te wiedźmy z Women's Liberation Movement należałoby palić na stosie. Usłyszałem że jednostkowy przypadek niczego nie przesądza.
Sięgnąłem zatem do przepisów BHP. Bowiem z dawnych lat z jakiegoś szkolenia zapamiętałem że o ile w pracy mężczyzna może podnosić pięćdziesięciokilogramowe ciężary, o tyle dla kobiet ta granica wynosi dwadzieścia. Grochem o ścianę. Bo zniesienie tej „dyskryminacji” jest konieczne. Gdyż czymże jest ewentualne zmuszanie kobiet do pracy ponad siły w porównaniu z „prawami” jakiegoś mutanta mającego we krwi dużo testosteronu zaś progesteronu tyle co nic. Powołałem się na opinię o takiej „walce o ich prawa” kilku znanych mi z Mazur pań, pracujących z braku jakiejkolwiek innej możliwości w supermarkecie w pobliskim mieście powiatowym. Ująłem to oględnie nie przytaczając oczywiście expressis verbis słów jednej z moich rozmówczyń która w oryginale ujęła to w proste żołnierskie słowa mówiąc:
„To niech te durne małpy same w pracy zap*******ją tak jak chłopy a od kobiet się od**bią!”
No i dyskutant "strzelił focha". Co oczywiście ani trochę mnie nie zdziwiło jako typowa reakcja wyznawcy politycznej poprawności w jakże częstej dla niego sytuacji. Czyli gdy argumentów już nie stało i ma tylko jedno wyjście. Z sali.
C.D.N.
Stary Niedźwiedź

czwartek, 17 października 2013

FLAVIA MA GŁOS - Wanda i Banda nie pozostawiają złudzeń



Jeżeli ktoś naprawdę wierzył w to, że feministki troszczą się o kobiety i z jednakowym współczuciem pochylą się nad każdą ofiarą gwałtu, teraz ma już jednoznaczny dowód na to, że feministki lubią podwójne standardy, a symbol sierpa i młota nie jest im wcale niemiły.

Pani Wanda Nowicka postanowiła zabrać głos w sprawie gdańskiej rzeźby autorstwa studenta ASP. Oto, co pisze feministka na temat wywołania dyskusji o masowych gwałtach dokonywanych na jej rodaczkach przez sowieckich "wyzwolicieli":

"Gwałt na kobietach jako narzędzie wojny i element wojennej strategii jest stosowany od zawsze i dotyczy wszystkich armii na świecie (...) Należy mówić o problemie szykan i cierpieniach ludności cywilnej, a zwłaszcza kobiet, podczas wojny, ale nie można ograniczać tego zagadnienia jedynie do stosunków polsko-radzieckich. Potrzebne jest upamiętnienie wszystkich kobiet, które stały się ofiarami wojny, bo w ten sposób odsłania się inną, bardziej kobiecą stronę wojennych konfliktów. Nie można jednak tego problemu traktować w sposób służebny, którego głównym celem jest poniżenie dawnego wroga. W tym konkretnym przypadku, który w negatywnym świetle przedstawia jedynie gwałty żołnierzy radzieckich, trudno mówić o solidarności z kobietami. Jest to raczej forma rozliczeń historycznych, w której kobiety zostały potraktowane instrumentalnie. Jeśli gdański artysta chce opowiedzieć o tragedii kobiet podczas wojny, powinien podejść do tego problemu bardziej kompleksowo (...)." *

W tym całym tekście zabrakło mi jednoznacznej deklaracji o tym, że kobiety cierpiały przez krasnoarmiejców i że nie można przemilczać tej historii. Wanda Nowicka nie miałaby z pewnością takiego problemu, gdyby chodziło o kobiety, które nie mogą się wyskrobać, bo "wpadły" na dyskotece. Pomnik upamiętniający ich "męczeństwo" byłby czymś jak najbardziej właściwym, jeszcze z wyrytym napisem: "ofiary klechów i patriarchatu". Ale w tym wypadku chodzi niestety tylko o honor i pamięć tysięcy zgwałconych przez radzieckich sołdatów Polek. A z tymi już, według Wandy Nowickiej, niekoniecznie warto się solidaryzować.

Warto ten tekst przywołać dla tych, którzy jeszcze wierzą, że mainstreamowe feministki są pełne empatii dla cierpiących kobiet.

* http://wandanowicka.natemat.pl/78701,kobieca-strona-wojny


środa, 16 października 2013

FLAVIA MA GŁOS - Polskie tabu


Fot. wpolityce.pl


Na gdańskim skwerze powstał pomnik krasnoarmiejca gwałcącego kobietę w ciąży. Rzeźbę postawił student tamtejszej ASP, który tłumaczył, że widok ten, choć brutalny, jest częścią naszej historii. Student pod osłoną nocy ustawił swoją rzeźbę na postumencie obok czołgu, który jest uhonorowaniem żołnierzy radzieckich.

Oczywiście miałam świadomość, że prokuratura może wszcząć śledztwo, ale w tych okolicznościach tym bardziej mam szacunek dla młodego człowieka, który zdecydował się na taki "eksperyment". Bo problem masowych gwałtów dokonywanych na polskich kobietach przez "wyzwolicieli" z Armii Czerwonej jest w Polsce tabu. Nie mówi się o tym w mediach, bo przecież gros dziennikarzy ma komunistyczne proweniencje. O wiele częściej mówi się o polskim antysemityzmie i pojedynczych przypadkach szabrownictwa, które w naszych mediach wałkowane są tak często, że powodują już odruch wymiotny.

Pierwszym przykładem bardzo bezkompromisowego podjęcia tego tematu był film "Róża" Wojciecha Smarzowskiego, który przedstawiał historię mazurskiej osadniczki poddanej germanizacji w czasie kulturkampfu, która, wraz z innymi mieszkankami wsi i okolic, pada ofiarą brutalności i zwierzęcości "wyzwolicieli" spod znaku sierpa i młota. Sceny gwałtu są wyjątkowo naturalistyczne i pokazują, że sołdaci traktowali kobiety, jak mięso. Gwałcili raz za razem, często zbiorowo, wkładając ofierze broń do gardła. Oto wspomnienia jednej z "wyzwolonyxh" gdańszczanek, Magdaleny Meller (wspomnienia te znalazły się w artykule "W cieniu wyzwolenia - Gdańsk 1945"):

"Gdy nadeszli Rosjanie, wraz z koleżankami byłyśmy ukryte w zakamarkach parteru Dworca Głównego w Gdańsku. [...] Szybko znaleźli jedną z moich koleżanek, młodą i śliczną dziewczynę. Rzucili ją na duży stół w jednej z sal. Odarto ją z odzieży i przytrzymując rozciągniętą, wielokrotnie brutalnie zgwałcono. Z ukrycia wyszłyśmy dopiero, gdy żołnierze odeszli. Poszłyśmy pomóc nieszczęsnej. Była półprzytomna i zakrwawiona, ostatkiem sił schodziła, a właściwie zsuwała się ze stołu. Krew lała jej się po nogach.
Przerażone, kryjąc się przed żołnierzami, byle jak najdalej, uciekłyśmy z dworca. Udało mi się dotrzeć do kamienicy przy ulicy Powstańców Warszawskich 12. Mieszkałam tam razem z matką, siostrą i swoją czteroletnią córką. Gdy nadszedł wieczór, wszyscy mieszkańcy, którzy nie zdążyli uciec, skupili się na parterze. Było nas pełno. Część dzieci siedziała na stole lub pod stołem w pokoju jadalnym, inne tuliły się do matek. Dorośli stali i siedzieli dookoła pokoju. W takiej też chwili do budynku weszła krzykliwa grupa żołnierzy sowieckich. Swoim zwyczajem rozpoczęli od grabieży zegarków i innych kosztowności. Jeden z nich zerwał mi z ręki mój nienakręcony zegarek. Przyłożył go do ucha, ten nie tykał, uznając, że jest zepsuty, z siłą cisnął nim o podłogę. Czas plądrowania i grabieży nie trwał długo. Rozpoczęły się krzyki: „rabotać”, czyli że chcą mieć stosunki z kobietami. Wywlekli do innych pomieszczeń i mieszkań w kamienicy wszystkie kobiety, które uznali za nadające się do zgwałcenia. Kładli je na stołach albo na łóżkach i ustawiali się do nich w kolejce. Los zgwałconych nie ominął mnie i mojej siostry. Takie zdarzenia powtarzały się niemal każdego dnia. Robili to, gdy tylko mieli na to ochotę. Gdy któraś próbowała oporu, dostawała ostrzegawcze uderzenie lufą pepeszy w piersi. Miało to znaczyć, żeby uważała, bo w każdej chwili może zostać zastrzelona. Więc albo szła do „roboty”, albo dostawała serię przez pierś. Cud, że żyję, w tym czasie zabierali, trach i po wszystkim. W następnych dniach uciekłyśmy z kamienicy i schroniłyśmy się w jakiejś starej chałupie. Nic nam to nie pomogło. Przyszło ich z siedmiu i chcieli też brać moją ponad sześćdziesięcioletnią i schorowaną matkę. Wtedy ja ją zasłoniłam, mówiąc: „bierzcie mnie”. Błagałam, żeby jej nie ruszali. Ostatecznie, „z łaski”, zgodzili się. [...] Ci żołnierze to było chamstwo. Jednego z nich pamiętam do dzisiaj. Na obu rękach, jak wielu z nich, od nadgarstka po łokcie, obwieszony był zegarkami. To było takie jego prymitywne wyobrażenie bogactwa. Pianina „znosili” z pięter w ten sposób, że spuszczali je ze schodów. Koszmar i makabra trwały przez kilka tygodni. Czego nie ukradli, to zniszczyli. Nie zapomnę grup Rosjan na ulicy Kartuskiej. Już po wyzwoleniu szli od domu do domu i wrzucali w nie wiązki granatów.
– mówić o tych okropieństwach. [...]
Rozpoczęła się niesamowita orgia grabieży, morderstw, brutalnych gwałtów, rabunków, podpaleń, aresztowań. Mordy, gwałty i grabieże dokonywane były także w świątyniach, w których chroniła się cywilna ludność, np. katedrze oliwskiej lub w kościele Św. Józefa w Gdańsku, gdzie spalono żywcem kilkadziesiąt osób." *

Spodziewałam się, że autor rzeźby może ponieść konsekwencje, ale to, co się wydarzyło, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Uważam, że wymierzono nam policzek. Otóż ambasador Rosji w Polsce stwierdził, że rzeźba... obraża uczucia Rosjan! W jaki sposób mówienie prawdy o działaniach sołdatów obraża ich uczucia? Nie mam pojęcia. To szczyt bezczelności i ignorancji, w dodatku miałam kontakt z Rosjanami, którzy są świetnymi ludźmi i wątpię, by byli dumni z takiego "dziedzictwa". Cóż, prawda historyczna została błyskawicznie usunięta, chłopak pewnie dostanie wyrok, a media będą to przedstawiać jako akt chuligaństwa i siania niezgody między narodami.




FLAVIA MA GŁOS - Lech Wałęsa = Very Important Person? Raczej Übermensch

a
Lech Wałęsa poskarżył się na odprawę paszportową, która go oburzyła. A dokładniej, oburzyło go to, że nie został potraktowany, jak brytyjska królowa i poddano go rutynowej kontroli bezpieczeństwa. Skarga dotarła do ambasady, a nawet do naszego premiera, który na briefingu prasowym zapowiedział interwencję w tej sprawie. Bo czy można poddać standardowej kontroli naszego Nadczłowieka?

Lech Wałęsa traktowany jest u nas jak Nadczłowiek, bez względu na to, jaką kosmiczną głupotę palnie. Jego złote myśli przyjmowanie są z dobrodziejstwem inwentarza i kwitowane pobłażliwym: "Ale on może, przecież obalił komunę". Wałęsa może po prostu więcej niż przeciętny obywatel; stał się kimś w rodzaju santo subito. Krytyka spotkała go tylko raz, gdy wypowiedział się krytycznie o lobby homoseksualnym. Wtedy nieoczekiwanie stał się obiektem nawet nie krytyki, ale nagonki! Ale poza tym, wypowiada się bardzo poprawnie, czyli zazwyczaj prorządowo i głupio. Opowiada na przykład, że jedynym błędem premiera było nierozliczenie IV RP. Oczywiście rozliczenia postkomuny III RP i jej afer już się nie domaga, bo mogłoby się przypadkiem okazać, że żadnej komuny nie obalono i runąłby piękny mit, z którego nasz były prezydent czerpie profity.

Dobry jest też Lech Wałęsa, gdy chwali projekt federacji UE. Nie po to obalono rząd Olszewskiego, nie po to zakończono rozmowy o przemianach wolnorynkowych, nie po to prywatyzowaliśmy, nie po to wstąpiliśmy do UE, żeby teraz nie stać się neokolonią. Ależ musimy się nią stać i Lech Wałęsa, jak zwykle, służy pomocą.

To zaskakujące, że Lech Wałęsa tak troszczy się o demokrację i wzywa premiera do wydania polecenia pałowania manifestujących członków "Solidarności". Rok temu powtarzał, że władzę trzeba szanować i manifestacje nie pasuję do epoki wolności. Tylko że wolność mamy iluzoryczną, a pana Wałęsę warto zapytać, dlaczego nie szanował demokracji podczas puczu czerwcowego? Odwołanie rządu Jana Olszewskiego było zamachem stanu, a tajna narada odbyła się ze strachu przed przyjętą ustawą lustracyjną i ze strachu przed niechęcią Olszewskiego do wyprzedaży majątku narodowego. Zaraz po dokonaniu puczu przez Wałęsę i jego kolegów, do władzy doszła postkomuna i oligarchiczny system utrwalił się, a jego odpryskami obrywamy do dziś. Ale w puczu czerwcowym nie chodziło tylko o strach przed dekomunizacją, ale przede wszystkim o ustawę dotyczącą kształtu procesu prywatyzacyjnego. Olszewski chciał powołania akcjonariatu narodowego, który by się tym procesem zajmował. I tutaj powstały schody, bo zbyt liczna grupa liczyła na uwłaszczenie. Dlatego trzeba było zrobić wszystko, żeby rząd Jana Olszewskiego obalić, a ciemnemu ludowi sprzedać bajeczkę o tym, jakim to był zamordystą i hamulcowym. Większość te bajeczkę łyknęła i dzięki temu Lech Wałęsa dołączył do panteonu bohaterów narodowych. Dzięki temu może sobie wypoczywać na plaży, jeździć z odczytami, brylować w mediach i pouczać manifestujących.

Dzięki temu mieliśmy aferę FOZZ, która pochłonęła wiele ofiar. Dzięki temu mamy takich komisarzy, jak Janusz Lewandowski, dzięki temu pokaźna grupa się uwłaszczyła. Dzięki temu żyjemy w oligarchicznym państwie. Dzięki temu doją obywateli podatkami i niszczą firmy tak jak w filmie "Układ zamknięty". Jednocześnie wmawiając nam, że mamy wolność i demokracje oraz że nie potrafimy zdyskontować cudu gospodarczego!

Wszystko to zawdzięczamy między innymi Lechowi Wałęsie, który dzisiaj próbuje nas wzruszyć opowieścią o odprawie paszportowej i uruchamia cały kraj, by włączył się do walki o godność wielkiego autorytetu. Przepraszam, ale ja mam w poważaniu taki autorytet. 


Mały dopisek o problemach demograficznych

Zarówno Zgryźliwy jak i Flavia opublikowali ostatnio bardzo ciekawe felietony odnośnie problemów demograficznych kręgu cywilizacji europejskiej. Zachęcam do lektury a mój głos w dyskusji uważam za nieco tylko rozszerzony komentarz pod ich wpisami.
Nie mieszkając tam na co dzień, nie odniosę się do uwag Zgryźliwego odnośnie hedonizmu i olewania przyszlo9ści swoich państw przez współczesnych Europejczyków a zwłaszcza Europejki. Jego obserwacje są na pewno bardziej wiarygodne od wieści docierających do mnie za pośrednictwem mediów. Ale nie spotkałem się z jakąkolwiek poważna relacją zaprzeczającą opisanym przez Zgryźliwego kultowi kariery zawodowej ważniejszej od życia rodzinnego oraz ohydnemu hedonizmowi. Polegającemu choćby na unikaniu urodzenia dziecka w rodzinie którą ewidentnie na to stać bo to zarówno psuje to sylwetkę mamy jak i stwarza dziurę w budżecie domowym. Bo co warte są wakacje w Portugalii zamiast na wyspach Hula Gula. Czy mniej częste zmienianie samochodu. Wiocha i obciach!
W swoim wpisie Zgryźliwy podkreślił że dawniej i w Polsce nawet za komuny rodziło się znacznie więcej dzieci niż obecnie mimo ze warunki materialne były skromniejsze. Jego zdaniem wynika to głownie z niekorzystnych zmian w psychice kobiet.
Flavia podkreśliła że nie uważa lekkomyślnego zachodzenia w ciążę za właściwe antidotum na propagandę cywilizacji śmierci i „aborcji na żądanie”, propagowanych przez lewactwo i najaktywniejszych heroldów moralnego zbydlęcenia w osobach starszej skrobankowej Nowickiej i reszty tak zwanego Ruchu Podtarcia. Jej zdaniem decyzja w stylu „zachodzę w ciążę i niech się dzieje co chce” również nie jest właściwym pomysłem jeśli nie ma minimalnych warunków umożliwiających sensowne wychowanie tego dziecka.
Sam spotkałem się z opiniami ze kobiety rodziły w Polsce dzieci nawet podczas okupacji. Kiedy to zdarzało się często że ojciec nie dożył narodzin swojego dziecka. Więc te dzisiejsze argumenty przeciw są niepoważne.
Pragnę zatem zauważyć że nawet podczas okupacji potencjalne matki dysponowały czymś z czym dzisiaj jest po prostu źle. Tym czymś była NADZIEJA.
Podczas okupacji była to nadzieja na to że wojna się wkrótce skończy i z mozołem, krok po kroku, zacznie się odbudowywać Polskę w której da się godnie żyć. I wtedy ci nowi obywatele będą jak znalazł. Za komuny (te czasy już świetnie pamiętam) istniała nadzieja że Imperium Zła w końcu zdechnie ekonomicznie i tez rozpocznie się w Polsce wielkie sprzątanie. Może Szanowni Czytelnicy uznają ten wskaźnik kondycji psychicznej społeczeństwa za błahy ale moim zdaniem doskonałym jej miernikiem jest liczba i poziom dowcipów na tematy polityczne krążących w obiegu. Z opowieści ś.p. Mamy wiem ze wieczorem gdy jej rodzina siadała do kolacji, najczęściej złożonej z placków kartoflanych i kawy zbożowej, przy stole wieczór w wieczór opowiadano sobie kilka nowych. Z tym samym zjawiskiem spotykałem się w liceum i na studiach. Pierwsza przerwa była rytualną wymianą nowych dowcipów. A teraz jeśli w tygodniu usłyszę dwa nowe, jest już dobrze. Po prostu duch w narodzie zszedł na psy. Bowiem ludzie zdali sobie sprawę ze 4 czerwca 1989 komuna w Polsce upadła, tyle tylko ze na cztery łapy. A obecnie Polska stała się niemiecko – rosyjskim kondominium a wizja upadku eurokołchozu nie jest bliska. Pomijając już fakt iż wizja Kalifatu Paryża czy Zjednoczonego Królestwa Islamu niczego dobrego nie wróży.
Wiec trudno się dziwić młodym Polkom iż swoje plany demograficzne korelują z realiami w których żyją. Pozwolę sobie przytoczyć dwa przykłady, moim zdaniem całkowicie wiarygodne.
Przyjaciółka opowiedziała mi kiedyś o swojej koleżance ze studiów. Dziewczynie inteligentnej ale bardzo mało urodziwej. Zaczęła robić karierę w biznesie ale nie mogła sobie nijak znaleźć brzydszej połowy. W końcu dostała mając około trzydziestu lat świetnie płatną pracę. Wtedy podjęła decyzję. Kilka razy udało się jej zaciągnąć do łóżka panów co nie co pijanych i jej marzenie czyli ciąża wreszcie się spełniło. Stać ją było na opiekunkę do dziecka więc szybko wróciła do pracy i obroniła swą posadę. Potem poddała się kilku operacjom plastycznym. Chirurdzy wzorowo spełnili swoje zadanie. Obecnie jej syn ma kilkanaście lat a ona bardziej wygląda na jego sporo starszą siostrę niż na matkę. I znalazła sobie jakiegoś sensownego pana na stałe. Wydaje mi się że Flavia nie znajdzie w tej historii niczego co by ją zdegustowało.
Drugą historię znam z kanału TVN Religia który swego czasu z rzadka oglądałem. A zwłaszcza rozmowy prowadzone przez pewnego zakonnika z telefonującymi do studia widzami. Podczas programu poświęconemu właśnie kwestiom demograficznym połączyła się z nim młoda dziewczyna. Powiedziała że wraz z mężem przyjechała do jednego z największych miast w Polsce w poszukiwaniu pracy. Znaleźli ją w supermarkecie. Po opłaceniu wynajmu mieszkania obydwojgu łącznie pozostaje miesięcznie kwota dwóch tysięcy złotych, Z której muszą jeszcze opłacić prąd, gaz, wodę i śmiecie, bilety miesięczne, kupić coś do jedzenia i uzupełniać garderobę i buty. Do tego nieco leków. Więc po prostu nie wyobrażają sobie domknięcia budżetu gdyby urodziło się dziecko i pojawiły się opłaty za żłobek, przy hurra optymistycznym założeniu że udałoby się znaleźć miejsce w „państwowym”. Dzielny kapłan natychmiast spytał się o antykoncepcję a po usłyszeniu że nie ograniczyli się do „jedynej słusznej” ochrzanił ich. Dziewczyna spokojnie acz chłodno pożegnała się i odłożyła słuchawkę. Audycja trwała jeszcze ze dwadzieścia minut. A zakonnik kilka razy przerywał wątek i głosem pełnym zgorszenia powtarzał:
- Dwa tysiące!
Może kwota ta wydawała się wysoka komuś kto ma dach nad głową, wikt i opierunek oraz komputer  i internet za darmo. Ale jak dla mnie taka dziadowska propaganda była wręcz obrzydliwa.
W moich czasach szkolnych gdy nikt w Polsce nie słyszał o wyrobie samochodopodobnym o nazwie Fiat 126p, jego rolę w dowcipach odgrywał enerdowski „trabol”. Do dziś pamiętam jeden z nich.
- Jak posadzić cztery słonie w trabolu?
- Dwa z przodu i dwa z tyłu!
Ale nie śmiałbym utrzymując się w poetyce tego dowcipu tłumaczyć tym młodym ze mają począć dziecko i niech się dzieje co chce. Bo mąż tej pani mógłby mnie palnąć w gębę. A ja nie miałbym cienia moralnego prawa mu oddać.

Stary Niedźwiedź