Komentarze czcigodnej EwyL (pozdrawiam
najserdeczniej) pod moim ostatnim wpisem o bezdzietności ostatecznie przekonały
mnie do tego iż o niektórych problemach natury ogólniejszej należy pisywać
wielokrotnie. A nie uważać sprawę za załatwioną skoro już zająłem się tym rok czy dwa
lata temu. Bo sądząc po liczniku wejść, na blogu pojawia się wielu nowych czytelników
spoza tradycyjnego grona komentatorów tej witryny, rzecz jasna nie znających archiwów
„Antysocjala”.
Tematem który ze względu na swoją wagę musi co jakiś czas powracać jest problem „kociej łapy”. O potrzebie tych powtórek ostatecznie przekonała mnie napotkana na blogu czcigodnego Dibeliusa (też oczywiście serdecznie pozdrawiam) złota myśl pewnego degenerata iż dla kobiety „korzystniejszym” rozwiązaniem od małżeństwa jest wolny związek.
Swego czasu wypowiedziałem się pozytywnie o „teście kociej łapy”. Pisząc że takie wspólne zamieszkanie kobiety i mężczyzny pod jednym dachem pozwoli poznać tę drugą osobę nie tylko od święta podczas romantycznych randek. Ale i w prozaicznych sytuacjach życia codziennego, nie mających w sobie cienia romantyzmu ale wymagających aktywności w udzielaniu pomocy drugiej osobie. I pozwalających po prostu zdać egzamin z dojrzałości czyli umiejętności życia z kimś i sprawnego załatwiania takich banalnych czynności jak choćby zakupy czy utrzymywanie porządku we wspólnym mieszkaniu. Okaże się też czy pani nie przypala wody na herbatę a pan wie w którą stronę należy obracać przepaloną żarówkę podczas wymiany na nowa. Bo obydwoje są magistrami po „gender studies”.
Ale gdy okaże się że ten związek funkcjonuje należycie, naprawdę nie ma na co czekać. Różnica miedzy płciami jest w tym przypadku taka iż dla faceta propozycja małżeństwa jest psim obowiązkiem. Zaś kobieta nie musi się na nie zgodzić.
To ostatnie stwierdzenie być może zdziwi wielu Szanownych Czytelników, a już zwłaszcza tych należących do piękniejszej połowy ludzkości. Ale znam też i taki przypadek, niewątpliwie nie stanowiący reguły ale wyjątek od takowej. Pani ta przez niemal dziesięć lat od czasu urodzeniu dziecka unikała ślubu z jego ojcem. Mimo iż jest to bardzo porządny i mądry człowiek który żyjąc z nią, wzorowo wywiązywał się z obowiązków ojca i de facto męża, zaś ona jego uczucie w pełni odwzajemniała. Wynikało to z faktu iż małżeństwa babci, matki oraz wujka tej pani były wielkimi katastrofami. I poza jednym przypadkiem gdy to Pan Bóg ulitował się nad kobietą i jej oprawcę dostatecznie szybko odesłał do piekła, zakończyły się rozwodami. Tak samo rozwód zaliczyli zarówno rodzice jak i siostra jej chłopaka. Więc w tym konkretnym przypadkuten podświadomy lęk przed ślubem jest dla mnie zrozumiały. Jakieś dwa lata temu, gdy ci państwo dorobili się wreszcie własnego mieszkania przyzwoitej wielkości, pani ta na kolejną propozycję jej brzydszej połowy odpowiedziała „no trudno, zaryzykuję”. I wzięli „cywila”. Oczywiście wszystko układa się nadal doskonale i żaden diabeł nie zamieszał tam ogonem.
Rzecz jasna mówiąc o ślubie nie mam zamiaru pakować się w czyjeś uczucia religijne czy światopoglądowe. I mam na myśli składową cywilnoprawną. W końcu jest to zarówno oficjalne wzięcie na siebie pewnych zobowiązań jak zgoda na poniesienie kar umownych w przypadku niewywiązania się z nich. Najczęściej małżeństwa rozpadają się gdy w domu pojawia się przemoc lub bimbanie sobie na elementarne obowiązki. Zdarza się też (niestety nie rzadko) inna nie mniej paskudna przyczyna. Dzieje się tak gdy facet postanawia zmienić żonę na „nowszy model” bo zaczyna myśleć nie tym co ma zamocowane na szyi. Ten ostatni powód jest najlepszym wytłumaczeniem dlaczego w necie można wyczytać aż takie brednie jak te o „wyższości” konkubinatu z punktu widzenia interesów kobiety. Po prostu głosiciele takich poglądów wolą aby droga do zasądzenia płacenia przez nich alimentów była dłuższa i bardziej wyboista niż w przypadku rozwodu, gdy dzieje się to automatycznie. Taki sam jest powód bredzenia o konieczności legalizacji „aborcji na życzenie” jako rzekomego wyrazu szacunku dla kobiety! I tęsknota za PRL kiedy „było normalnie” bo z takiego „zabiegu” pod pewnymi warunkami można było skorzystać bezpłatnie. A gdy się już ta „wyskrobka” śmieciowi znudziła, mógł ją zmienić na nową bez ponoszenia kosztów.
Czcigodna EwaL stwierdziła niedawno że pisząc o mojej przyjaciółce Milom, czynię to niemal klęcząc. Nie będę negować że w gronie osób znanych mi w realu darzę ją najwyższym szacunkiem a zarazem podziwem. Zresztą i sama M żartuje sobie ze mnie iż dorobiła się nieświętej trójcy bałwochwalców. Bo do jej zięcia i mnie dołączył Sam, admin ośrodka obliczeniowego jej podległego, inteligentny i rzetelny ciemnoskóry Amerykanin o pogodnym sposobie bycia, nieco w stylu Eddiego Murphyego.
Ponieważ Milom robi wszystko albo perfekcyjnie albo nie robi tego wcale, pozwolę sobie opisać jak rozwiązała ona problem „przewlekłych kociołapiarzy” w europejskiej centrali swojej firmy gdzie szefuje działom badawczemu i obliczeniowemu. Gdzieś w październiku M zaprosiła do siebie na spaghetti alla vongole (perła w koronie sztuki kulinarnej jej gosposi) trzech "kociołapiarzy" z firmy. Ma tam już taki status a do tego coś nieuchwytnego co chyba należy nazwać majestatem że ludziska uważają za oczywistość potrzebę stawienia się na takie zaproszenie. Przy stole skierowała rozmowę na ich sprawy rodzinne. Okazało się że wszystko jest OK, układa im się dobrze, kochają te kobiety z pełną wzajemnością a w dwóch przypadkach i dzieci których już się dorobili. I wtedy wybuchnął granat. Bo Milom powiedziała im mniej więcej coś takiego:
To na co wy gamonie jeszcze czekacie? Jako faceci widocznie jesteście zbyt mało kumaci więc ja wam to wyoślę. Dla kobiety czas biegnie w innym rytmie niż dla mężczyzny. Facet mając czterdzieści lat może wszystko zaczynać od nowa. Kobieta niekoniecznie. A jeśli do tego ma dziecko, szanse są już minimalne. Skoro one dały wam swoje najlepsze lata to coś im się do jasnej cholery za to należy. A już na pewno jakiś elementarny komfort psychiczny. Więc skoro wszystko jest OK to bądźcie mężczyznami a nie jakimiś wyluzowanymi zasrańcami. Ruszcie leniwe tyłki, kupcie pierścionki i wygęgajcie to co na waszym miejscu facet mający coś w portkach a nie tylko w lodówce już dawno by powiedział!
Perora odniosła zamierzony efekt. Bo w firmie jako usus przyjęło się powiedzenie admina Sama (którego Milom najpierw rechrystianizowała a potem będąc „pozasłużbowo” również i pastorem, udzieliła mu ślubu ze swoją sekretarką). Będąc inżynierem informatykiem a nie wersalczykiem, Sam przedkłada komunikatywność sformułowań nad ich elegancję. I kiedyś powiedział złotą myśl o treści:
Tematem który ze względu na swoją wagę musi co jakiś czas powracać jest problem „kociej łapy”. O potrzebie tych powtórek ostatecznie przekonała mnie napotkana na blogu czcigodnego Dibeliusa (też oczywiście serdecznie pozdrawiam) złota myśl pewnego degenerata iż dla kobiety „korzystniejszym” rozwiązaniem od małżeństwa jest wolny związek.
Swego czasu wypowiedziałem się pozytywnie o „teście kociej łapy”. Pisząc że takie wspólne zamieszkanie kobiety i mężczyzny pod jednym dachem pozwoli poznać tę drugą osobę nie tylko od święta podczas romantycznych randek. Ale i w prozaicznych sytuacjach życia codziennego, nie mających w sobie cienia romantyzmu ale wymagających aktywności w udzielaniu pomocy drugiej osobie. I pozwalających po prostu zdać egzamin z dojrzałości czyli umiejętności życia z kimś i sprawnego załatwiania takich banalnych czynności jak choćby zakupy czy utrzymywanie porządku we wspólnym mieszkaniu. Okaże się też czy pani nie przypala wody na herbatę a pan wie w którą stronę należy obracać przepaloną żarówkę podczas wymiany na nowa. Bo obydwoje są magistrami po „gender studies”.
Ale gdy okaże się że ten związek funkcjonuje należycie, naprawdę nie ma na co czekać. Różnica miedzy płciami jest w tym przypadku taka iż dla faceta propozycja małżeństwa jest psim obowiązkiem. Zaś kobieta nie musi się na nie zgodzić.
To ostatnie stwierdzenie być może zdziwi wielu Szanownych Czytelników, a już zwłaszcza tych należących do piękniejszej połowy ludzkości. Ale znam też i taki przypadek, niewątpliwie nie stanowiący reguły ale wyjątek od takowej. Pani ta przez niemal dziesięć lat od czasu urodzeniu dziecka unikała ślubu z jego ojcem. Mimo iż jest to bardzo porządny i mądry człowiek który żyjąc z nią, wzorowo wywiązywał się z obowiązków ojca i de facto męża, zaś ona jego uczucie w pełni odwzajemniała. Wynikało to z faktu iż małżeństwa babci, matki oraz wujka tej pani były wielkimi katastrofami. I poza jednym przypadkiem gdy to Pan Bóg ulitował się nad kobietą i jej oprawcę dostatecznie szybko odesłał do piekła, zakończyły się rozwodami. Tak samo rozwód zaliczyli zarówno rodzice jak i siostra jej chłopaka. Więc w tym konkretnym przypadkuten podświadomy lęk przed ślubem jest dla mnie zrozumiały. Jakieś dwa lata temu, gdy ci państwo dorobili się wreszcie własnego mieszkania przyzwoitej wielkości, pani ta na kolejną propozycję jej brzydszej połowy odpowiedziała „no trudno, zaryzykuję”. I wzięli „cywila”. Oczywiście wszystko układa się nadal doskonale i żaden diabeł nie zamieszał tam ogonem.
Rzecz jasna mówiąc o ślubie nie mam zamiaru pakować się w czyjeś uczucia religijne czy światopoglądowe. I mam na myśli składową cywilnoprawną. W końcu jest to zarówno oficjalne wzięcie na siebie pewnych zobowiązań jak zgoda na poniesienie kar umownych w przypadku niewywiązania się z nich. Najczęściej małżeństwa rozpadają się gdy w domu pojawia się przemoc lub bimbanie sobie na elementarne obowiązki. Zdarza się też (niestety nie rzadko) inna nie mniej paskudna przyczyna. Dzieje się tak gdy facet postanawia zmienić żonę na „nowszy model” bo zaczyna myśleć nie tym co ma zamocowane na szyi. Ten ostatni powód jest najlepszym wytłumaczeniem dlaczego w necie można wyczytać aż takie brednie jak te o „wyższości” konkubinatu z punktu widzenia interesów kobiety. Po prostu głosiciele takich poglądów wolą aby droga do zasądzenia płacenia przez nich alimentów była dłuższa i bardziej wyboista niż w przypadku rozwodu, gdy dzieje się to automatycznie. Taki sam jest powód bredzenia o konieczności legalizacji „aborcji na życzenie” jako rzekomego wyrazu szacunku dla kobiety! I tęsknota za PRL kiedy „było normalnie” bo z takiego „zabiegu” pod pewnymi warunkami można było skorzystać bezpłatnie. A gdy się już ta „wyskrobka” śmieciowi znudziła, mógł ją zmienić na nową bez ponoszenia kosztów.
Czcigodna EwaL stwierdziła niedawno że pisząc o mojej przyjaciółce Milom, czynię to niemal klęcząc. Nie będę negować że w gronie osób znanych mi w realu darzę ją najwyższym szacunkiem a zarazem podziwem. Zresztą i sama M żartuje sobie ze mnie iż dorobiła się nieświętej trójcy bałwochwalców. Bo do jej zięcia i mnie dołączył Sam, admin ośrodka obliczeniowego jej podległego, inteligentny i rzetelny ciemnoskóry Amerykanin o pogodnym sposobie bycia, nieco w stylu Eddiego Murphyego.
Ponieważ Milom robi wszystko albo perfekcyjnie albo nie robi tego wcale, pozwolę sobie opisać jak rozwiązała ona problem „przewlekłych kociołapiarzy” w europejskiej centrali swojej firmy gdzie szefuje działom badawczemu i obliczeniowemu. Gdzieś w październiku M zaprosiła do siebie na spaghetti alla vongole (perła w koronie sztuki kulinarnej jej gosposi) trzech "kociołapiarzy" z firmy. Ma tam już taki status a do tego coś nieuchwytnego co chyba należy nazwać majestatem że ludziska uważają za oczywistość potrzebę stawienia się na takie zaproszenie. Przy stole skierowała rozmowę na ich sprawy rodzinne. Okazało się że wszystko jest OK, układa im się dobrze, kochają te kobiety z pełną wzajemnością a w dwóch przypadkach i dzieci których już się dorobili. I wtedy wybuchnął granat. Bo Milom powiedziała im mniej więcej coś takiego:
To na co wy gamonie jeszcze czekacie? Jako faceci widocznie jesteście zbyt mało kumaci więc ja wam to wyoślę. Dla kobiety czas biegnie w innym rytmie niż dla mężczyzny. Facet mając czterdzieści lat może wszystko zaczynać od nowa. Kobieta niekoniecznie. A jeśli do tego ma dziecko, szanse są już minimalne. Skoro one dały wam swoje najlepsze lata to coś im się do jasnej cholery za to należy. A już na pewno jakiś elementarny komfort psychiczny. Więc skoro wszystko jest OK to bądźcie mężczyznami a nie jakimiś wyluzowanymi zasrańcami. Ruszcie leniwe tyłki, kupcie pierścionki i wygęgajcie to co na waszym miejscu facet mający coś w portkach a nie tylko w lodówce już dawno by powiedział!
Perora odniosła zamierzony efekt. Bo w firmie jako usus przyjęło się powiedzenie admina Sama (którego Milom najpierw rechrystianizowała a potem będąc „pozasłużbowo” również i pastorem, udzieliła mu ślubu ze swoją sekretarką). Będąc inżynierem informatykiem a nie wersalczykiem, Sam przedkłada komunikatywność sformułowań nad ich elegancję. I kiedyś powiedział złotą myśl o treści:
"Jeśli
Wielebna kogoś opi**doli to na pewno jest za co".
Więc
"kociołapiarze" wydusili z siebie te deklaracje, oczywiście przyjęte
w pełni pozytywnie przez ich dziewczyny. I w niedzielę 29 grudnia Milom miała mnóstwo
obowiązków liturgicznych. Bo poza nabożeństwem i komunią udzieliła trzech
ślubów. Oczywiście nie „hurtowo” bo nie toleruje idiotyzmów w najgłupszym
amerykańskim stylu. A za to, jak mi mailowała, Sylwester był nietypowy. Bo jego
rolę spełniło potrójne wesele w uroczej trattorii przy plaży.
Wprawdzie działo
to się Anno Domini MMXIII w Cagliari a nie w Tusklandii a ja na tym weselu nie
byłem i wina nie piłem, tym nie mniej pozwoliłem sobie to opisać ku pokrzepieniu
serc. Bo uważam że porządni ludzie bardzo potrzebują informacji że nawet w
zjednoczonej Europie może się gdzieś wydarzyć coś nie tylko normalnego ale
wręcz godnego pochwały i szacunku.
Stary Niedźwiedź