sobota, 29 listopada 2014

Victor Orban

Kto jest najgłośniej krytykowanym europejskim politykiem na Zachodzie? Oczywiście premier Węgier, czyli Victor Orban. Największą rękojmią jego klasy są obelgi miotane pod jego adresem przez postać takiego autoramentu, jak Adam Michnik, który skarżył się na przywódcę Fideszu w obszernym wywiadzie udzielonym dla „Spiegla”. W tymże wywiadzie protesty, jakie przelały się przez Węgry (po tym, jak ówczesny premier, Ferenc Gyurcsány, przyznał się do łgania na temat stanu gospodarki i populistycznych obietnic składanych przez swoich socjalistów) i które zostały – zgodnie z nakazem premiera - Pinokia brutalnie stłumione (kilkuset rannych), nazywa „BRAKIEM KULTURY KOMPROMISU”. Nie da się ukryć, że nasz demiurg Adam Michnik ma nieustanny problem z brakiem KULTURY PRAWDY, ale to już temat na osobny wpis *. Nasz redaktor bardzo obawia się o stan demokracji na Węgrzech, która jego zdaniem jest FASADOWA (ale ta sama fasadowość nie przeszkadza mu już w Polsce, w której notabene podczas najbliższych wyborów, powinni się pojawić obserwatorzy z Białorusi, Ukrainy i Afganistanu). I widzi paralelę między Orbanem i Hitlerem: „To samo powiedział Hitler. Specjalne dekrety i rozporządzenia rządu Rzeszy. To droga do piekła”. Jednym z największych krytyków Orbana jest Cohn-Bendit (nazywany tu i ówdzie Koniem Bandytą), czyli lider frakcji Zielonych (nomen omen) w Parlamencie Europejskim; pedofil – lobbysta i człowiek, który najgłośniej grzmiał, że Polska nie może bazować na energii pozyskanej z węgla. Jak więc widać – najwięksi szkodnicy i najbardziej oślizgłe typy to zarazem najwięksi krytycy polityki węgierskiego premiera, a to może oznaczać tylko jedno – że warto się temu ostatniemu przyjrzeć co najmniej z odrobiną respektu i sympatii.

A warto choćby dlatego, że szykują mu niestety Majdan-bis. Niedawno miały miejsce demonstracje przed budynkiem parlamentu w Budapeszcie; oczywiście większość demonstrantów stanowiły lewackie środowiska, ale część obywateli kraju nad Dunajem została podburzona przez USmanów, którzy wysunęli „zarzuty korupcyjne” pod adresem urzędników Orbana. Ci funkcjonariusze dostali zakaz wjazdu do kraju Husseina Obamy, zaś informacje o rzekomej korupcji stały się wodą na młyn dla przeciwników premiera, którzy teraz organizują się, żeby wywalczyć kolejny chaos pt. „demokratyzacja”. USA od pewnego czasu naciska na Węgry w sprawie rozbudowy węgierskiej elektrowni atomowej w Paks, bowiem to oznacza zmniejszenie zależności kraju, a Hamerykanie, jak wiadomo, nie zrezygnują z polityki umacniania amerykańskich stref wpływów. Co więc zrobili? Wywęszyli okazję do wywołania zarzewia zamieszek, które później ich prezydent okrągłymi słówkami nazwie „walką o demokrację dla ciemiężonego ludu Hitlera-bis”.

Jaki jest grzech śmiertelny Orbana? Chce, żeby w jego kraju coś wytwarzano i przedkłada to zdecydowanie nad operacje kapitałowe i przeksięgowania w cyberprzestrzeni. Orban przyznaje otwarcie to, czego za Chiny nie chcą przyznać nasi okrągłostołowi mężykowie stanu – że kopiowanie za wszelką cenę zachodniego modelu i pozwalanie na wszystko zagranicznemu kapitałowi nie przyniesie żadnego rozwoju kraju, co najwyżej iluzoryczny. Grzechem premiera jest prowadzona od kilku lat polityka „otwarcia na Wschód”, a kontakty z państwami Azji nie są mile widziane przez hegemonów z USA czy UE. Okazało się, że ten okrutny Orban długi spłaca całkiem szybko i sprawnie – przedterminowo spłacił na przykład dług zaciągnięty wobec MFW. W 2010 rząd Węgier nie odnowił porozumienia z MFW i zamknął ich przedstawicielstwo w Budapeszcie. Orban odrzucił możliwość skorzystania z kolejnej linii kredytowej i powiedział Christine Legarde: bye, bye. Uargumentował to następująco: „Nie spełniamy wygórowanych wymagań MFW. Nie zamierzamy przeprowadzać głębokich cięć budżetowych, zwłaszcza w szkolnictwie, opiece zdrowotnej i transporcie publicznym. Nie będziemy zmniejszać zasiłków rodzinnych, podwyższać podatku dochodowego i podatku od nieruchomości, zmniejszać emerytur i zwiększać wieku emerytalnego.” Amen.

A teraz następny z długiej listy niewybaczalnych grzechów Orbana – żydowskie roszczenia majątkowe. Wstąpił bowiem do Konferencji ds. Żydowskich Roszczeń Majątkowych o zwrot przyznanych bez uzasadnienia gigantycznych sum pieniędzy, które otrzymali węgierscy Żydzi mieszkający zagranicą. W New Yorku musiało zaboleć ***. Poprzedni lewicowy rząd przeznaczył na ten cel lekką ręką miliony $, które wpadły do kieszeni amerykańskiej fundacji. Oczywiście Victor Orban nie otrzymał informacji, na jaki cel zostały pieniążki przeznaczone i w tej sytuacji zażądał zwrotu. Gdyby ktoś się dziwił, dlaczego Orban tak bardzo podpadł elycie USA, to powyżej jest gotowa odpowiedź.

No i kolejny z największych błędów przywódcy Fideszu: ograniczył przywileje sklepów wielkopowierzchniowych. Wprowadził podatek od obrotów uzależniony od wielkości firmy. Od tych obciążeń uwolnione są małe węgierskie sklepiki. Mało tego! Sklepy, które od dwóch lat z rzędu „wykazują straty”, będą zamykane ****. Dodajmy do tego podatek kryzysowy nałożony na firmy z sektora finansowego (banki i firmy ubezpieczeniowe), na co oczywiście zareagowała Komisja Europejska. Orban dobrał się też do niemieckiego medialnego giganta, jakim jest RTL – grupa ta złożyła do KE skargę na 40-procentowy podatek od reklamowych przychodów. Co na to rząd Orbana? Podniósł superpodatek z 40 do 50%.

Nie ma się co dziwić, że Adam Michnik regularnie atakuje przywódcę Fideszu. Po pierwsze: jego działania mogą obudzić Polaków i uświadomić im, że już dawno powinni wyjść na ulicę. Po drugie: jeśli tacy, jak Orban zaczną rządzić w naszym kraju, to Michnikowi pozostanie zwinąć się stąd i obszczekiwać Polskę z Paryża, wraz ze swoim „zielonym” przyjacielem.






Flavia de Luce

czwartek, 27 listopada 2014

Zmarł Mike Nichols



W powodzi informacji z dziedziny kultury (a coraz częściej "kultury"), moją uwagę zatrzymała jedna: wiadomość o śmierci amerykańskiego reżysera, Mike'a Nicholsa. Oczywiście informacja ta przeszła  bez większego echa, co uważam za skandal, bo był to reżyser, który wielkimi zgłoskami zapisał się w kinematografii. Czego nie można powiedzieć o - przy całym dla niej szacunku - niedawno zmarłej polskiej aktorce serialowej.
Wiem, że Mike Nichols jest najbardziej znany z filmu "Absolwent", ale mnie ten film nie do końca przypadł do gustu, mimo doskonałego aktorstwa, montażu i doskonałej ścieżki dźwiękowej. Nie zmienia to jednak faktu, że kunszt reżysera bezdyskusyjnie ujawnił się w tym obrazie. Skąd mój brak entuzjazmu? Po prostu większość widziała w głównym bohaterze zagubionego młodzieńca, stłamszonego przez rodzinę z wielkimi aspiracjami, a ja widziałam w nim zblazowanego młokosa, któremu się wydawało, ze romans ze starszą mężatką będzie swoistą "zemstą" na rodzicach i aktem NONKONFORMIZMU. Na pewno jednak w filmie nie brakuje dyskretnego poczucia humoru, które dzisiaj jest w kinie czymś rzadko spotykanym.
Najbardziej zapadły mi w pamięć dwa filmy Nicholsa: "Wit" z niezapomnianą rolę Emmy Thompson i "Porozmawiajmy o kobietach" z Jackiem Nicholsonem. Paradoksalnie, bo są to najmniej znane i najmniej docenione filmy reżysera. Być może ten wybór jest subiektywny, bo porusza ważne dla mnie tematy - śmierć i relacje damsko-męskie z perspektywy niedojrzałych fircyków. Film "Wit" robi wrażenie, dlatego, że nie jest ckliwy i nie zawiera całej gamy komunałów, jakie zwykle słyszy się w filmach o śmiertelnie chorych osobach. Ten film pełen jest raczej gorzkich konstatacji i czarnego humoru, a jego główną bohaterką jest chora na raka profesor literatury, grana zresztą fenomenalnie przez Emmę Thompson. Jestem pewna, że ten film pozwala choć w minimalnym stopniu zrozumieć, jak osoba ciężko chora znosi grzecznościowe pytania w stylu: "jak się czujesz?". Drugi film, który moim zdaniem udał się reżyserowi najbardziej, to "Carnal Knowledge" aka "Porozmawiajmy o kobietach" z Nicholsonem w roli głównej. Bohaterami tego filmu są dwaj młokosi, którzy prowadzą niewybredne rozmowy o kobietach i traktują je w przedmiotowy sposób. Znamienny dialog: "Myślę, że jest mądra" - mówi jeden, po czym słyszy odpowiedź przyjaciela: "Z łóżka bym jej nie wygonił". Ciekawe, czy Mike Nichols miał świadomość, że jego film jest ponadczasowy, bo do dziś rozmawiają w taki sposób "mężczyźni" z kręgu "wyluzowanych". Najsmutniejsze w tym filmie jest jednak to, że kobiety nie mają swojej godności i zamiast dać mężczyznom z liścia, chcą się męczyć w toksycznych związkach z niedorozwiniętymi emocjonalnie facecikami. Dla mnie film obnażał pustkę emocjonalną tamtejszego pokolenia, ale równie dobrze mógłby opowiadać o czasach dzisiejszych - może zmieniłby się tylko sztafaż, ale dialogi na pewno nie.

Flavia de Luce

piątek, 21 listopada 2014

Hanka męczennica (inspiracja: Jaskółka)

Hankę wiele razy wyrzucano z roboty. Najpierw była pracownikiem Wyższej Szkoły Wdzięku i Europejskości, potem Europejskiego Uniwersytetu Robienia Hałasu, a na końcu Łysogórskiego Uniwersytetu Tipsologii. Ale nawet szkoła średnia okazała się być zbyt wysokimi progami dla nóg tego „pracownika naukowego”, bo i z niej ją wywalili.
 - Co za wredni ludzie, co za świat. Wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie – cedziła przez zęby Hanka.
- Cześć Haniu, dlaczego jesteś purpurowa na twarzy? – zapytała zdziwiona sąsiadka, a zarazem przyjaciółka, Monika.
- Wyrzucili mnie z pracy z Łysogórskiego Uniwersytetu Tipsologii.
- Ale dlaczego??
- Dlatego, że dbałam o dobre samopoczucie studentów.
- No, ale jak? – pyta mocno zdziwiona Monika.
- Normalnie. Studenci rzucali papierowymi samolocikami w wykładowcę i zakładali mu kosz na głowę. Zrobiłam to, co dumne i postępowe ciało pedagogiczne zrobić powinno.
- Czyli?
- Czyli powiedziałam studentom, że nie powinni przychodzić na zajęcia tak nudnego wykładowcy!
- Aha… - przyjaciółka była skonsternowana.
- Dobra, Monika, nieważne. Ty powiedz lepiej, co tam słychać u sąsiadki z trzeciego piętra? Myślisz, że mąż ją zdradza, czy nie? Chętnie o tym pogadam. A sąsiad z drugiego piętra ma nowe, wypasione auto. Ciekawe, skąd ma na to kasę?
Hanka obmawiała z przyjaciółką wszystkich sąsiadów i wszystkie ciała pedagogiczne z byłej pracy. Kobiety szczebiotały w najlepsze i zawzięcie gestykulowały. W pewnym momencie zauważyły, że przechodzi obok ex-szef Hanki, czyli dyrektor liceum.
- O proszę, witaj Haniu! – powiedział z nutką szyderstwa w głosie.
Hanka na to spąsowiała na twarzy. Starała się udawać, że nie widzi dyrektora i wlepiła wzrok w tarczę zegarka.
- Dawno się nie widzieliśmy. Szkoda, że musiałaś wylecieć z pracy. No, ale co mogłem zrobić, skoro proponowałaś uczniom marychę. Nie nosiłaś stanika, twierdząc, że to relikt patriarchatu.
- Coooo?? – nie mogła wyjść ze zdumienia Monika.
- …twierdziłaś, że nie muszą chodzić na matematykę, skoro jest za trudna!
- Panie dyrektorze, przecież nie można uczniów stresować!
- A na zajęcia, których tematem była „polska tradycja”, przyniosłaś wydrążoną i podświetloną od środka dynię!
- Cały świat obchodzi Halloweeen! Mamy być zacofani?
- A gdy dziewczyna zapytały cię, jak powinny się ubrać na uroczystość z okazji Święta Niepodległości, powiedziałaś: „jak Pretty Woman, zanim znalazła sponsora”.
- Nie powinno się młodzieży narzucać jakiegoś nudnego stroju galowego. Młodzież musi być wyluzowana.
Dyrektor oddalił się z uśmiechem satysfakcji na ustach. Hanka poczerwieniała ze złości.
- Co za palant. Nawet nie masz pojęcia, jaki z niego kołtun – wycedziła przez zęby Hanka.
- To znaczy? – dopytywała zaciekawiona przyjaciółka.
- Ten dyrektor to straszny kołtun. Nie uwierzysz… od 20 lat żyje z jedną kobietą!
- Nie może być!! – Monika otworzyła szeroko usta ze zdumienia.
- Tak. Nic dziwnego, że tępi wszelkie przejawy nowoczesności w tej skostniałej instytucji.
- Chcesz powiedzieć Haniu, że nie zdarzył mu się nawet skok w bok? – Monika nie mogła uwierzyć.
- Nie!! Nie zrobiłby tego nawet, gdyby dostał dyspensę na jakimś wyjeździe – odpowiedziała przyjaciółce.
Monika pokręciła głową z niesmakiem.
- Minie dużo czasu, zanim wyjdziemy z tego ciemnogrodu – westchnęła.
- Nie martw się Moniko, zmierzamy powoli w kierunku oświecenia – powiedziawszy to, wskazała palcem na ustawione we wszystkich oknach podświetlone dynie.

Flavia de Luce

środa, 19 listopada 2014

Blamaż wyborczy



Redaktorzy "Gazety Wyborczej" zawsze drwili z podejrzeń o fałszowanie wyborów. Inaczej rzecz się ma w sytuacji, gdy wybory wygrywa PiS - wtedy bije po oczach tytułowe pytanie retoryczne: "Prawo i Sprawiedliwość wygrało sfałszowane wybory?" Bowiem w skali kraju wybory samorządowe wygrało PiS, które zdobyło ponad 30% głosów w sejmikach województw.
W Polsce miały miejsce różne wyborcze kurioza, które mogą zdecydowanie zachwiać wiarą w rozsądek obywateli. W Poznaniu na przykład Ryszard Grobelny uzyskał 28% głosów - co prawda dużo mniej, niż w I turze 2010 roku, ale i tak zadziwia, że po tylu blamażach w jego wykonaniu, mieszkańcy zagłębia organiczników postanowili po raz KOLEJNY (rządzi już od 1998!) pozwolić mu zamienić stolicę Wielkopolski w jedno wielkie centrum handlowe. O dokonaniach Ryszarda Grobelnego bardzo chętnie przypomnę - firma Orlikon i "familijne" inwestycje, afera z Kulczykparkiem (czyli historia dziwnego przetargu), dramat z komunikacją miejską i PEK-ą; kompletny bubel w postaci Dworca PKP, który jest tylko dodatkiem (w dodatku średnio funkcjonalnym) do centrum handlowego, rondo Kaponiera rozkopane od dawna. Poznań dzięki Ryszardowi Grobelnemu stał się miastem nieskończonych inwestycji i rosnących, jak grzyby po deszczu galerii. Z pięknej Starówki powstała dzielnica "czerwonych latarni", a po ulicy Św. Marcin hula wiatr. Po prostu smutek. A przecież Poznań to piękne miasto z Ostrowem Tumskim, z bazyliką kolegiacką i historią pracy organicznej, która mogłaby być wzorem dla wszystkich pokoleń. Miasto z wielkim potencjałem ludzkim, bo mieszkańcy Wielkopolski to z reguły pracowici ludzie. Niestety, wystarczyło kilkanaście lat hegemonii tego dudka (wespół z biznesmenem Kulczykiem), by przetrącić kręgosłupy tym ludziom i roztrwonić wielki potencjał. Nic, porządzi kolejne lata, w końcu jest jeszcze trochę do schrzanienia, prawda? Przynajmniej Kulczyk może czuć się bezpiecznie.
Kolejnym, wcale nie mniejszym szokiem, są dla mnie wyniki w Słupsku. Otóż w drugiej turze o urząd prezydenta miasta będzie ubiegać się... Robert Biedroń! Mało tego, otrzymał 20% głosów. Może ktoś mi wyjaśni, co tu jest grane? Bo Pan Biedroń niestety znany jest z bycia zawodowym gejem, czy zatem mam rozumieć, ze wszyscy geje się zmobilizowali, czy po prostu obywatele postanowili zrobić sobie jaja? Jeśli tak, to przyznam - mają poczucie humoru :) Bo proszę sobie wyobrazić: otwieramy gazetę i czytam: "wypowiedział się prezydent Słupska, Robert Biedroń". Dla mnie hit tegorocznych wyborów.
Gronkiewicz-Waltz aka Gronkowiec Walcujący. No cóż... II linia metra reklamowana jest jako sukces HGW, a przecież jej trasa nie ma większego sensu, a poza tym nitka miała być gotowa już na Euro2012. Miała też nie kosztować rekordowych kilkuset milionów złotych za kilometr trasy. Na razie HANIA (jak familiarnie mówią o niej wspierające ją gwiazdy pokroju Anny Nehrebeckiej ;) ) bije rekordy drożyzny - to najdroższy most, to najdroższa obwodnica. Zadłużenie stolicy - 5 miliardów złotych. Kto ma miażdżącą przewagę podczas wyborów? Ten, kto szasta publicznymi pieniędzmi.
Tacy będą włodarze miast. Których sami sobie wybraliście :)
 

Flavia de Luce

poniedziałek, 17 listopada 2014

Omnibus Grafoman

Omnibus od zawsze miał ambicje satyryczne. Brakowało mu tylko jednego: poczucia humoru. Podziwiał Pythonów, choć nie do końca ich rozumiał. Gdy oglądał skecz „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji”, śmiał się najdonośniej, chociaż w duchu zadawał sobie pytanie: „O co ku*wa chodzi? Do stu LaVeyów…”. Najbardziej obawiał się humoru purenonsensowego, bo to oznaczałoby, że musiałby kogoś prosić o łopatologiczne tłumaczenie, co ewidentnie godziłoby w omnibusowe ego, które chwiało się bardziej niż cyrkowiec idący po linie. Dlatego Omnibus śmiał się w momentach, w których śmiali się inni. A gdy się nie śmiali, Omnibus przybierał marsową minę i krzyczał najgłośniej: „Do dupy z takimi dowcipami!”.
Pewnego razu Omnibus dowiedział się, że ktoś wysmażył paszkwil na jego temat. Tak go to rozsierdziło, że przez tydzień nękał autora telefonami pełnymi obelg. A gdy uświadomił sobie, że autor pozostał niewzruszony, postanowił przygotować literacką odpowiedź w formie satyry. Powstał tylko jeden problem: jak napisać tekst satyryczny, nie mając poczucia humoru?
„Najpierw muszę poćwiczyć. Co może być takiego bardzo zabawnego? Hmm…” – dumał, pocierając oprawki okularów mających szkiełka niczym denka od słoika.
- Już wiem!!! – wrzasnął podniecony Omnibus
- Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu… - zamyślił się – Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi…
- Hehe. Rany, ale to było śmieszne! – zachwycił się Omnibus, przypominając sobie lekcję polskiego, na której jako jedyny pokładał się ze śmiechu podczas lektury „Sonetów Krymskich”. Po tym incydencie został zaprowadzony do szkolnego pedagoga. A pani polonistka przez rok traktowała go jak dziecko specjalnej troski.
- A co może być jeszcze bardziej zabawnego… - myślał, drapiąc się po karku.
Nagle wstąpiła w niego wena. Pisał, jak oszalały. Spędził całą noc na tworzeniu.
- E tam, najwyżej rano nie pójdę do pracy. Albo w robocie dokończę. A jak szef będzie dziamgał, to go podam do sądu za homofobię! – Omnibus był zachwycony swoim pomysłem.
Rano Omnibus był krańcowo przemęczony, ale postanowił pójść do pracy. Wiedział w końcu, że może sobie pozwolić na błogie lenistwo. Wszedł do firmy, gdzie wszyscy zasuwali, jak mrówy.
- Rany, jacy głupi. Po co tyle robić – spojrzał na nich drwiąco.
Omnibus usiadł do swojego komputera. Od razu sprawdził pocztę, bo Arek z wypasioną klatą miał do niego napisać. Ale zamiast niego, napisał doń Piotr z – jak sam twierdził – „zaku**istymi tatuażami”.
- Ładne ma tatuaże ten gościu. Tylko to poniżej trochę za małe… Ale jest wyluzowany, używa przekleństw, pali hasz i ma doświadczenia w wielokątach. No, niekonwencjonalny facet. Nie idzie na „pakty na wyłączność”… czyli mógłbym wyhasać się w darkroomie! – oczy Omnibusa zapłonęły i mimowolnie oblizał wargi, co niestety nie umknęło uwadze szefa.
- Omnibusie, co tam przeglądasz? – zapytał szef podejrzliwie.
- Yyy, ciężko pracuję – powiedział Omnibus, po czym uruchomił Panic Button, by wejść w firmową aplikację.
Kiedy szef udał się na swoje stanowisko, Omnibus odwiedził fora gejowskie i kontynuował swoją satyrę. Pisanie szło mu opornie, więc przybierał różne pozy – raz drapał się po karku, raz dawał sobie z liścia (przypomniał sobie bowiem, jak podczas gry wstępnej dostawał od Franka po gębie); innym razem sarkał pod nosem.
Współpracownicy, zauważywszy dziwaczną mowę ciała Omnibusa, spojrzeli po sobie i zaczęli się głośno zastanawiać:
- Co się stało temu Omnibusowi? Czyżby się tak zaangażował w robotę?
- No, wreszcie przestał się opierdzielać! – powiedział złośliwie kolega, Marek.
- Ale mam natchnienie, o rany! – Omnibus był zachwycony. Jego palce dosłownie biegały po klawiaturze. W pewnym momencie zabuczał mu telefon. Był to SMS od Piotra o treści: „Cze, Omni. Co tam porabiasz w robocie? Zamiast służyć u jakiegoś kapitalistycznego złamasa, mógłbyś do mnie dołączyć. Jestem sam z trzeba nagimi facetami. Nie martw się, to nie są wyzyskiwacze z klasy posiadaczy. To trzej murarze z dużym polotem i jeszcze większym… sam zgadnij ;)”.
Omnibus zapłonął. Nie wiedział, co robić. Czuł, że robi mu się gorąco, ale powinien jeszcze odpękać 3 godziny w robocie.
- A kicham na tego kapitalistę, wolę proletariat!
Omnibus wykorzystał chwilę, by wymknąć się niepostrzeżenie. Niestety, zapomniał się wylogować i efekty jego „pracy” były dostępne dla każdego. Kolega Marek i Andrzej podeszli do jego stanowiska.
- Ty, on tu coś pisał w Wordzie.
- Ano… poczytajmy.
Czytali Omnibusa tekst. Ich miny robiły się jednak coraz bardziej kwaśne.
- Marek, nic z tego nie rozumiem.
- Wygląda na to, że Omnibus próbował pisać tekst satyryczny, ale średnio mu to szło.
- To jest drewniane poczucie humoru. A raczej poczucie humoru, kogoś, kto połknął kija.
- Andrzeju, może i połknął, ale on kija używa chyba trochę inaczej… Pamiętasz, jak  Omnibus zawzięcie bronił faceta, który chciał wziąć ślub z kijem od szczotki?
- Myślisz, że komuś się ten tekst spodoba?
- Na pewno. Przecież Omnibus ma swoje cheerleaderki – wejściówka „IQ poniżej 70”, więc na pewno będzie rechot.
A tymczasem Omnibus spędzał upojne chwile w domu Piotra. Gdy proletariat się oddalił, został z Piotrem sam na sam. Nie ukrywał, że czekał na ten moment.Gdy zażyli amfę,powiedział:
- Piotrku, masz piękny tatuaż. Szczególnie podoba mi się ten na pośladkach, o wyzysku i zbrodniach neoliberalizmu. Słuszne hasła. I ten ponadczasowy symbol wolności… - wskazał na wytatuowaną nad genitaliami marihuanę.
- Tak, dopiero teraz czuję się wolny. Choć nie do końca. Wolny czułbym się jako bezpaństwowiec. Bezobowiązkowiec leżący i jedzący dary matki ziemi – Piotr rozmarzył się, po czym wrócił do smarowania Omnibusowi pleców i nie tylko.
- A ty, o czym marzysz?
- Piotrku, marzę o tym, by dostać nagrodę Nobla. O tym, by powstały homoseksualne przedszkola i szkoły. No i żeby wreszcie ograniczono dostępność pracy i świadczeń dla heteryków.
- To się nigdy nie stanie, dopóki rządzą nazistowscy liberałowie i kapitalistyczni krwiopijcy.
- Wiem, Piotrku. Aha, mogę zreferować ci mój tekst satyryczny?
Piotr zmarszczył brwi ze zdziwienia, bo nigdy nie przypominał sobie, by jego kochanek powiedział coś zabawnego.
- No spróbuj. Ale obiecaj, że potem uraczymy się misą ziela. OK.?
Wtedy Omnibus opowiedział swój dowcip, pokładając się ze śmiechu. Piotr, który próbował udawać, że tekst go śmieszy, również zaczął się pokładać. Kiedy Omnibus skończył swój drętwy tekst, Piotr odpowiedział:
- Po LaVejańsku? Twój tekst był cieniutki, jak listek marychy. Ale nie przejmuj się. Jak uraczymy się tym, co przygotowałem, staniesz się bardziej giętki – w mowie i nie tylko – po czym puścił do Omnibusa oczko.

Flavia de Luce