niedziela, 28 października 2012

Wyroby męskopodobne

Swego czasu na „Antysocjalu” wyraziłem się pozytywnie o „teście kociej łapy”. Polegającym na tym że dwoje ludzi płci przeciwnej (w tej kwestii jestem niereformowalny) którzy myślą o związaniu się na stałe, zamieszkują razem. Aby sprawdzić czy na co dzień a nie tylko od święta potrafią sobie radzić z wszystkimi pozbawionymi wzniosłości  czynnościami skaładającymi się na życie codzienne.
Pogląd ten spotkal się z dezaprobatą tych spośród Szanownych Czytelników którzy wytknęli mu iż jest niezgodny z nauczaniem Kościoła Rzymskokatolickiego dominującego na mapie religijno – światopoglądowej Polski. Więc pozwolę sobie jeszcze raz podkreślić że ta „kocia łapa” nie stanowi żadnej alternatywy dla instytucji małżeństwa, którą to instytucję darzę szacunkiem i uważam jako konserwatysta za sprawdzony i najwłaściwszy model rodziny. Ale zbyt szanuję małżeństwo aby traktować je jako coś na kształt loterii a decyzję podejmowwać na podstawie dosyć skąpego zasobu informacji. Oczywiście pełną wiedzę o drugim człowieku zdobywa się przez całe życie, niekiedy szydło wychodzi z worka po kilkunastu latach. Ale nie jestem w stanie pojąć idei dobrowolnego rezygnowania z informacji dających się zdobyć w czasie kilku miesięcy. Bowiem ten test nie może się przeciągać zbyt długo. W mojej ocenie po upływie góra roku czas podjąć wiążącą decyzję bez dalszej spychotechniki.
Jeżeli dwoje kochających się ludzi powstrzymuje się podczas tej próby od seksu, jest to ich decyzja i nikt nie powinien się w to mieszać. Ale trudno mi sobie to wyobrazić i w takich wypadkach przypomina mi się stary dowcip o małym Jasiu. Który spytany na lekcji religii dlaczego Kinga została świętą,
powiedział że tak się stało ponieważ Bolesław był Wstydliwy. Natomiast odrzucam z wielkim niesmakiem argumenty w stylu „co ludzie o nich powiedzą?”. Bo tych dwoje przymierza się do najważniejszej decyzji w swoim życiu i opinie jakichś plotkarskich kumoszek powinni olewać równo.
Dlaczego do tego tematu wracam? Bowiem w gronie pokolenia dzieci moich znajomych zdarzyły się ostatnio dwa przypadki które uważam za skandaliczne. Dwa osobniki mające w dowodach osobistych w rubryce płeć wpisane słowo „mężczyzna” , rozstali się ze swoimi piękniejszymi połowami po upływie kilku lata dzielenia stołu i łoża, że posłużę się starym frazesem.
Nasz świat jest już tak urządzony że czas upływa dla kobiety i mężczyzny w innym tempie. I czterdziestolatkowi znacznie łatwiej ułożyć sobie życie z kimś od nowa niż kobiecie w wieku bliskim czterdziestki. Zwłaszcza gdy ma dziecko/dzieci (we wspomnianych przeze mnie przypadkach szczęśliwie ich nie było). Gdyby wydarzyło to się po kilku miesiącach, uznałbym że eksperyment się nie udał a dzięki temu obydwoje uniknęli popełnienia  większego błędu jakim byłby lekkomyślny ślub. Ale zabrać kobiecie siedem najlepszych lat życia a potem powiedzieć „sorry, to jednak nie jest to” uważam za gówniarstwo.
Swego czasu linkowana na „Antysocjalu” Czcigodna Erinti wypowiedziała w tej kwestii bardzo ciekawy pogląd. Stwierdziła że akceptuje wspólne zamieszkanie aby przekonać się jak związek sprawdza się podczas wykonywania pozbawionych romantyzmu codziennych czynności takich jak utrzymywanie w mieszkaniu porządku, zakupy, gotowanie czy pranie. Oraz czy nie dochodzi do konfliktów gdy na przykład na jednym kanale telewizyjnym pokazywana jest ciekawa sztuka a na drugim ważny mecz. Ale uważa że nie należy "przekraczać Rubikonu" w kwestii seksu bowiem dopiero zawarcie minimum "ślubu magistrackiego" usprawiedliwia taki krok. Ponieważ podpisanie papierka w urzędzie pozbawione jest jakiejkolwiek składowej religijnej, nieco zaskoczony poprosiłem ją wtedy o wyjaśnienie powodów dla których zajęła takie stanowisko. I w odpowiedzi usłyszałem że oczywiście nie wynika ono z motywów wyznaniowych czy obawy o to "co ludzie powiedzą" . Jest ono konsekwencją jej niskiej oceny wartości moralnej współczesnych dwudziestokilkuletnich mężczyzn czyli wypywa z troski o dziewczyny. Które w swej łatwowierności mogą być potraktowane jak "wielozadaniowy robot domowy z funkcją seksualną" a następnie zamienione na nowszy model. Bo nawet ten "cywil" świadczy jej zdaniem o tym że facet traktuje znajomość poważnie.
W gronie moich najbliższych przyjaciół jeszcze ze studiów takie zabezpieczenia nie były potrzebne. W tym towarzystwie nikt z nas nie "czekał" na ślub. Ale decyzję o przekroczeniu owej granicy podejmowaliśmy działając w dobrej wierze, mając pewność odnośnie swoich uczuć żywionych do drugiej osoby i wszelkie podstawy aby sądzić że są one całkowicie odwzajemnione. W czasach zapiekłej komuny (lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku) zdobycie jakiegoś (najczęściej wynajmowanego) lokum było olbrzymim wysiłkiem a zarazem osiągnięciem i na ogół wtedy szybko i sprawnie zapadała decyzja o ślubie. Ale też podczas żadnego z nich delikwenci nie przystępowali do ceremonii ślubnej we trójkę. We wspomnianym gronie do dzisiaj nie zdarzył się ani jeden rozwód. Muszę zatem uważać żeby nie popaść w grzech pychy uznając moje środowisko za klub zrzeszający moralną elitę elit.
Swego czasu Gary Lineker, boiskowy dżentelmen (w całej swej karierze piłkarskiej nie dostał ani razu nawet żółtej kartki) i jeden z najlepszych napastników na świecie na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, powiedział z goryczą że piłka nożna to taka gra podczas której dwudziestu dwóch facetów kopie piłkę a zawsze wygrywają Niemcy. Bo w czasach jego kariery piłkarskiej Anglia przegrała z Niemcami wszystkie ważne mecze. W świetle niemiłych wydarzeń o których wspomniałem, zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie jest tak że w kwestiach którym poświęcony jest niniejszy wpis można budować różne teorie ale "na statystykę" zawsze rację ma Erinti.
A jeśli młodszych Czytelników, nie pamiętających czasów PRL, zastanawia tytuł, pragnę wyjaśnić że w latach osiemdziesiątych w sklepach pojawiały się tak zwane "wyroby czekoladopodobne". Bazujące na masie która kolorem i częściowo zapachem nawet przypominała czekoladę. Tyle tylko że w smaku niewiele miała z nią wspólnego.

Stary Niedźwiedź

czwartek, 25 października 2012

Zakon marychujanów nawraca

Jest rzeczą powszechnie znaną jak silnym „demotywatorem” do prowadzenia aktywnego i sensownego trybu życia jest „marychujana”. W gronie znajomych spotkałem się z dwoma przypadkami (nasto oraz dwudziestokilkulatek) młodych ludzi którzy są na najlepszej drodze do zmarnowania sobie życia. Olewają naukę, nie myślą o przyszłości a już zwłaszcza o zdobyciu kwalifikacji pozwalających zarabiać na swoje utrzymanie. Starszy z nich z dawniej sensownego młodego człowieka stał się pasożytem na utrzymaniu rodziców.
W sieci natrafiłem na bardzo ciekawą stronę o adresie:
http://www.wykop.pl/ramka/267874/skutki-palenia-marihuany/
na której znaleźć można kilkaset relacji młodych ludzi o swoim kontakcie z tym narkotykiem, wpadnięciem w uzależnienie, spapranym życiu. Niestety opisane  przypadki zerwania z tym świństwem nie są zbyt częste. Tym cenniejsze są rady tych którym to się udało. A po lekturze opisanych tam doświadczeń z „jaraniem” każdego bajarza o nieszkodliwości „ziela” mam za załgane do szpiku kości ścierwo.
Na jednym z odwiedzanych przeze mnie blogów gospodyni zamieściła niedawno wpis pod ironicznym tytułem „Dragi jak cukierki”. Opisała udokumentowane przypadki morderstw czy prób kanibalizmu dokonanych przez osobników w których krwi nie stwierdzono żadnego innego narkotyku oprócz THC. Oraz zwróciła uwagę na polskich celebrytów opowiadających o swoich doświadczeniach z marychujaną, w ich relacji oczywiście pozytywnych.
No i zakon braci marychujanów rzucił się na nią niczym stado wilków. Przez obszar blogowych komentarzy pod tym oraz następnymi jej postami przelało się tyle gnojówki że właścicielka tej witryny zablokowała możliwość wstawiania komentarzy. Ale pozwolę sobie przedstawić  kilka złotych myśli jakie to gówno w ludzkiej skórze tam wpisało.
Inicjator prób udowodnienia autorce wpisu jak bardzo się myli uważając marychujanę za narkotyk stwierdził że ziele nie jest narkotykiem bowiem nie uzależnia. A jej ironiczna uwaga iż jest równie nieszkodliwa jak landrynka jest nieprawdziwa. Bowiem jedząc landrynki można nabawić się cukrzycy a jarającemu „zioło” nie grozi literalnie nic.
Jeden ze weteranów bojów o wolność jarania, skrobankę na żądanie i powszechne zbydlęcenie obyczajów stwierdził że niedopuszczalne  jest uczenie dzieci że narkotyki są złe. Należy im po prostu przedstawiać „całą prawdę” o nich. Skoro nie są samym złem, widocznie w jego przekonaniu mają jakieś dobre strony. Dziwnym trafem nie był łaskaw powiedzieć jakie. Ale w kolejnym komentarzu przez chwilę utracił nad sobą kontrolę. Bowiem aby poprzeć twierdzenie że ten syf nie uzależnia stwierdził że gdy ktoś zacznie intensywnie palić marychujanę to zanim się uzależni, zdąży zwariować. Co ani chybi ma dowodzić kompletnej nieszkodliwości palenia konopnego shitu. Nie wiem czy robaczek jest od „ziela” uzależniony ale nie ulega wątpliwości że zwariował. A więc na haju, tak jak i po pijanemu, niektórym zawodowym kłamcom puszczają hamulce i zdarza im się powiedzieć prawdę.
Ale najwyższe miejsce na podium rezerwuję dla pierwszego kłamcy polskiego internetu który wdał się w rozważania jaka substancja narkotykiem jest a jaka nie. I uznał że wedle niektórych kryteriów to i kokaina nie jest narkotykiem. Biorąc pod uwagę że na listach najgroźniejszych narkotyków kokaina zajmuje na ogół drugie miejsce po heroinie i jej pochodnych, czytając wybroczyny umysłowe takich „wolnościowców” jak on można z pewnym pobłażaniem spojrzeć na „tfurczość” niektórych socjalistów.
Oczywiście cała ta zgraja próbowała wmówić autorce wpisu że opowieści celebrytów płci obojga o swoich pozytywnych doświadczeniach z marychujaną nie są żadną reklamą palenia. Tak jakby nie wiedzieli że gdy jakieś dziadostwo zaprezentuje choćby szczególnie bezsensowny ubiór czy fryzurę, natychmiast zgraja naśladowców małpuje „gwiazdę”.
Gdy swego czasu czciciele indeksu wolności gospodarowania demonizowali jego znaczenie, zainteresowałem się Singapurem, do niedawna będącym liderem tej klasyfikacji. I dowiedziałem się że tamtejsze prawo nie ma litości dla handlu narkotykami. W kraju tym udowodnione przed sądem posiadanie 15 g heroiny, 30 g kokainy; 500 g marihuany czy 200 g haszyszu karane jest powieszeniem. Dla informacji pewnego kretyna, landrynek na tej liście nie ma. A wyroki są wykonywane, zarówno na krajowcach jak i cudzoziemcach, w przypadku tych ostatnich władze Singapuru są głuche na lamenty pos-tępaków i tolerastów z całego świata.
Po prostu rząd tej republiki na ile tylko potrafi, chce uwolnić swój kraj od handlarzy śmiercią. Taka wolność bardzo mi się podoba.

Stary Niedźwiedź

czwartek, 18 października 2012

Wolność gospodarowania a rzeczywistość.

Wśród ogółu „leberałów” (bez wnikania w to do jakiej podsekty należą), mam nieco sympatii do Kurna Maćka. Bo kilka razy wykazał ludzkie odruchy, akceptując na przykład opłacanie z budżetu państwa lub samorządu obiadów w szkolnej stołówce dla dzieci z ubogich rodzin. A nawet przyznał że dopóki w Polsce nie powstaną prywatne fundacje zajmujące się taką działalnością i dysponujące wystarczającymi środkami aby te zadania zrealizować, jest w stanie zaakceptować wkraczanie pomocy państwowej w te rejony. Jak na środowisko wyjące nieustannie o „rozdawnictwie” po prostu ewenement. I dlatego reaguję na jego życzenie poruszenia na „Antysocjalu” kwestii (a w zasadzie mitu) wolności gospodarowania.
Zacząć trzeba od zadania banalnego pytania. Po co właściwie inwestor uruchamia swoje (lub pożyczone) pieniądze aby w jakimś miejscu na świecie rozpocząć działalność gospodarczą?
Dla różnych „wolnościowców” z Psiej Wólki zapewne będzie to szok ale dla ludzi myślących odpowiedź jest oczywista. Po to żeby na tym zarobić. I to więcej niż na jakiejś lokacie czy analogicznej działalności prowadzonej w innym kraju.
Jakie czynniki są zatem dla inwestora istotne?
Nie będąc biznesmenem nie podejmuję się wymienić wszystkich bez wyjątku ale jest rzeczą oczywistą że kluczowe są takie kryteria jak:
• stabilność polityczna
• przewidywalna w dłuższym horyzoncie czasowym polityka państwa w stosunku do inwestorów (a zwłaszcza zagranicznych)
• niskie podatki CIT i PIT
• niewielka inflacja

wystarczające zasoby odpowiednio wykwalifikowanej lub dającej się łatwo i szybko przyuczyć siły roboczej 
• relatywnie niski koszt siły roboczej
• wystarczająco dobra infrastruktura (system bankowy, komunikacja etc.)
• brak możliwości zniszczenia firmy na drodze akcji strajkowych
 
Istnienia na miejscu rynku odbiorców danego produktu czy usługi nie wymieniłem celowo, kierując się przykładami Chin i Indii, z artykułów powszechnego użytku produkujących już prawie wszystko ale głównie na eksport.
Eksperci zapewne dołączyliby do tej listy jeszcze coś co umknęło mojej uwadze.
Natomiast specjaliści od wolności gospodarowania wymienią odnośnie decyzji o podjęciu działalności gospodarczej takie swobody jak:
• swoboda wyboru przedmiotu działalności gospodarczej
• swoboda wyboru formy organizacyjnej działalności gospodarczej
• swoboda doboru środków majątkowych służących podjęciu działalności
• swoboda w kwestii podjęcia działalności gospodarczej osobiście lub przy wykorzystaniu pracowników najemnych
• swoboda wyboru siedziby podmiotu działalności gospodarczej

Zaś odnośnie prowadzenia działalności, skoncentrują się na:
• swobodzie w zakresie nabywania i zbywania towarów i usług;
• swobodzie umów
• swobodzie ustalania cen na własne towary lub usługi
• swobodzie rywalizacji z innymi podmiotami działalności gospodarczej
• swobodzie wyboru koncepcji i programu gospodarowania
• swobodzie w zakresie zorganizowania przedsiębiorstwa.
Czyli wymieniają zagadnienia które w każdym kraju objęte są prawem regulującym prowadzenie działalności gospodarczej bądź swobody obywatelskie. Entuzjaści takiego spojrzenia na gospodarowanie stworzyli tak zwany Index of Economic Freedom, klasyfikujący kraje całego świata pod względem tejże wolności gospodarowania. I co z niego wynika (notowania z roku 2012)?
Ano liderem jest Hongkong, drugie miejsce zajmuje Singapur, trzecie Australia, czwarte Nowa Zelandia, piąte Szwajcaria. Irlandia jest na dziewiątym miejscu, Polska na 64. Podam też pozycje Brazylii, Indii, Chin i Rosji. Są to miejsca odpowiednio 99, 123, 138 i 144. Czyli inwestorzy powinni walić jak w dym do Australii, Szwajcarii czy Irlandii a Brazylię oraz Indie omijać z daleka. Praktyka drastycznie temu przeczy.
Inwestorzy kierują się właśnie do krajów z grupy „BRIC” (a właściwie "BIC" bo sytuacja Rosji jest specyficzna) i w nich powoli koncentruje się światowa produkcja. Może jeszcze nie z wykorzystaniem supertechnologii ale rynek towarów powszechnego użytku, takich jak odzież, artykuły gospodarstwa domowego czy elektronika użytkowa jest już zdominowany przez te kraje. A Chiny przy swojej gigantycznej nadwyżce w handlu zagranicznym stały się hegemonem rynku obligacji państwowych.
Zaś w Szwajcarii czy Irlandii jakoś eksplozji zagranicznych inwestycji nie widać. Z relacji Zgryźliwego (korzystając z okazji serdecznie go pozdrawiam), znającego z autopsji realia brytyjskie czy irlandzkie, wynika że na Szmaragdowej Wyspie jest wręcz odwrotnie. Czyli tęgi kryzys. Jakim cudem skoro z WOLNOŚCIĄ GOSPODAROWANIA jest tam cacy?
Ano dlatego że kilka lat temu rząd Irlandii został zmuszony do dostosowania swoich stawek podatkowych do „standardów europejskich”. I chałupa popłynęła. Z lidera europejskiego rozwoju gospodarczego Irlandia trafiła do mało chlubnej grupy "PIIGS".
Czas na konkluzję. Zakładając że inwestorzy nie są masochistami pragnącymi za wszelką cenę ponieść straty lecz ludźmi działającymi racjonalnie i na swojej działalności zarobić, trzeba zaakceptować fakt że ten bożek wolności gospodarowania ma przy podejmowaniu realnych decyzji i przepływie realnych funduszy trzeciorzędne znaczenie. Jak mi powiedział pewien biznesmen od kilkunastu lat prowadzący działalność w Rosji, za każde sto rubli zarobione przez jego firmę, po opłaceniu wszelkich formalnych i nieformalnych podatków, on jako osoba prywatna może nabyć towary i usługi warte bez VAT jakieś 55 rubli. Zaś gdyby działalność prowadził w Szwecji (wysokie miejsce w tym rankingu), za każde sto koron zarobione przez firmę w końcowym rozliczeniu może nabyć coś co bez VAT warte jest około 23 koron.
Nie ma więc sensu podniecać się tym błazeńskim rankingiem i cieszyć się gdy Polska awansuje o kilka miejsc zaś biadolić gdy spadnie na niższą pozycję. Skandalicznie wysokie koszty pracy, bijące zarówno w pracodawców jak i pracobiorców są milion razy ważniejsze i to one zadecydują o tym czy polska gospodarka wygrzebie się z zapaści. Bo w dane iluzjonisty Rostowskiego czy opowieści dziwnej treści jego pryncypała nikt rozsądny nie uwierzy.
Swego czasu Wojciech Młynarski rozpoczynał jedna ze swoich ballad od słów:

Jak głosi jedna z historycznych bujd,
Hen w średniowieczu żył niedobry bardzo wójt.


Będąc miłośnikiem starych ballad autorstwa pana Wojciecha, o indeksie tym i pos-tępakach bijących mu pokłony, powiem krótko:

Jak cały chlewik „leberalny” kwiczy,
Dla inwestora ten indeks się liczy.


Ale poza nimi nikt tego serio nie traktuje.

Stary Niedźwiedź

piątek, 12 października 2012

Moja droga od liberalizmu.

„Zgoda, ja mogę być leberał,
Tylko wy o tym mi powiedzcie.”

Janusz Szpotański – „Towarzysz Szmaciak”

Swoją przygodę z „Antysocjalem” rozpocząłem na wiosnę roku pańskiego 2007. Na blog ten trafiłem przypadkowo, wpisy Noki i Kota Behemota mnie zainteresowały i po kilku komentarzach skorzystałem z opcji „kontakt” przesyłając swoją pierwszą próbkę felietonową. Spotkała się ona z życzliwym przyjęciem i od tej pory na witrynie zaczęły się pojawiać moje teksty.
Zarówno licealista Noka jak i student Kot Behemot byli aktywnymi młodzieżowcami UPR. A ponieważ już wtedy najsłabszą stroną tej partii
(wtedy jeszcze za takową mogła być uważana) były wybryki niesfornego Januszka, kilka razy napisałem o koszmarnych błędach marketingowych tego osobnika w naiwnym przeświadczeniu że ich przyczyną jest jedynie jego głupota i arogancja a nie walka o rozgłos nawet kosztem kompromitowania siebie i swoich zwolenników. By uszanować uczucia Ojców Założycieli, swoje uwagi krytyczne formułowałem językiem wielce dyplomatycznym. Muszę tu oddać sprawiedliwość Noce że wszystkie te uwagi opublikował bowiem traktował JKM całkiem serio i wierzył że UPR pod jego kierownictwem jest w stanie pokonać w wyborach barierę 5% a z wieloma moimi uwagami się zgadzał.
W połowie roku 2008 Noka będący już wtedy studentem i zaangażowany w działalność polityczną nie miał czasu na prowadzenie „Antysocjala” i zaproponowal mi przejęcie witryny na co się zgodziłem zostając jej adminem. A pod koniec owego roku zaproponowałem współpracę Dibeliusowi, którego częste komentarze zwróciły moją uwagę trafnością analiz i formą. Bowiem były swoistymi mikrofelietonami. I w ten sposób zaczęła się nasza czteroletnia współpraca.
Pierwszym niemiłym incydentem w działalności witryny były wyczyny niejakiego „Attonna”. Przedstawiał się jako liberał ale w towarzystwie brigadefűhrera Płatka,
standartenfűhrera Pietruszki, hauptsturmfűhrera Piotrowskiego i innych asów IV Departamentu MSW czułby się jak ryba w wodzie. Bowiem ze swoją zoologiczną nienawiścią do chrześcijaństwa chyba nawet tam nie znalazłby godnego siebie konkurenta. W swoich komentarzach powtarzał że między terroryzmem islamskim a chrześcijańskim nie ma żadnej różnicy bo przecież osiemset lat temu miały miejsce krucjaty. Gdy z oślim uporem zaczął powtarzać spreparowane swego czasu przez KGB (a obecnie odgrzewane przez grandziarzy z Holocaust Industry) brednie o współpracy papieża Piusa XII z Hitlerem, moja cierpliwość się wyczerpała i pierwsze „leberalne” bydlę dostało dożywotni zakaz wstępu na „Antysocjala”. Człowiekowi mającemu choć cień ambicji wystarczy powiedzieć że gdzieś nie jest mile widziany. Ateotalibowi rzecz jasna taka informacja nie wystarcza i trzeba go było ekspediować za drzwi kopniakiem w tyłek. Oczywiście pchał się nadal niczym krowa w szkodę (chyba wśród ateotalibanu potrzeba nawracania innych jest bez porównania silniejsza niż wśród „świadków Jehowy”) i wiele razy musiałem zabawić się w „szambelana” wypełniając elementarne obowiązki gospodarza w stosunku do Szanownych Gości witryny. Wśród których dominują ludzie wierzący, w realiach polskich w przytłaczającej większości będący katolikami.
Następnym niemiłym doświadczeniem z „leberalizmem” było kilku trolli podających się za liberałów czyli JaNeK i spółka. Ci z kolei negowali potrzebę zdawania egzaminu na prawo jazdy czy patent żeglarski oraz nie zostawiali suchej nitki  na policyjnych akcjach wyłapywania pijanych bydląt prowadzących pojazdy mechaniczne. Ryczeli niczym nienapojone bydło w oborze iż takie akcje to czysty socjalizm i karanie kogoś kto JESZCZE nie popełnił przestępstwa. Bo ich zdaniem karać wolno i to nawet surowo dopiero osobę która wypadek spowodowała. Nie przekonywały ich zupełnie moje argumenty że ostatni przypadek wskrzeszenia zmarłego o jakim słyszałem miał miejsce prawie dwa tysiące lat temu a odławiając potencjalnych morderców ratuje się życie i zdrowie wielu ludziom. Więc znowu musiałem skorzystać z narzędzi administratora czyli wykonać czynność o której Adam Mickiewicz napisał „I z dziecinną radością pociągnął za sznurek”. Tyle tylko że w tym przypadku nie zegara z kurantem lecz spłuczki.
Kolejny problem stworzył dyżurny kłamca polskiego internetu posługujący się ksywą „Liberał”. Gdy wstawiłem ciepły wpis o generale Francisco Franco y Bahamonde, największym mężu stanu nowożytnej Hiszpanii i jednym z najwybitniejszych polityków dwudziestego wieku, zmieszał mnie za to z błotem. Użalał się nad „wilczymi biletami” dla komunistycznych działaczy czy „indoktrynowaniem” w sierocińcach dzieci siedzących w więzieniach czerwonych łajdaków. A jednocześnie potrafił na blogu Erinti lać krokodyle łzy nad losem talibów schwytanych przez Amerykanów. Jest też zagorzałym zwolennikiem „aborcji na żądanie” bo przecież „tylko kobieta ma prawo decydować o swoim brzuchu”. Na blogu Flavii łgał w żywe oczy że nie istnieje coś takiego jak „syndrom poaborcyjny”, opisany w każdym porządnym akademickim podręczniku traktującym o ginekologii. Gdy podałem noty bibliograficzne dwóch takich, wydanych po roku 2000, odpowiedział że polscy lekarze niewiele wiedzą a o tym syndromie napisali „pod wpływem kleru”. W analogiczny sposób łże zawsze gdy wiarygodne fakty przeczą jego wybroczynom umysłowym. Nad jego nienawistnym stosunkiem do chrześcijaństwa nie warto się nawet rozpisywać. Gdy mu powiedziałem że mam go za moralne dno, szczęśliwie obraził się i zapowiedział że więcej do Antysocjala nie zajrzy. Do tej pory, odpukać w niemalowane, dotrzymuje obietnicy ale nie chwalę dnia przed zachodem.
Najwięcej kłopotów sprawił pierwszy internetowy moralny cwel III RP czyli niejaki „pkanalia”. Jest to ciekawa mieszanina libertyna, ateotaliba i entuzjasty narkotyków. W swych komentarzach upierał się że „ziele” nie jest narkotykiem, zupełnie jak menelstwo twierdzące że „piwo to nie alkohol”. Tak jak dla siedemnastowiecznych szlachciurów „źrenicą wolności” było liberum veto, jego filary wolności to skrobanka na żądanie oraz legalizacja sprzedaży marychujany. Jak przyznał w chwili szczerości, tak na dobrą sprawę należałoby uwolnić znacznie więcej zakazanych substancji ale na razie to nie jest realne bo polskie społeczeństwo jest "kołtuńskie". W sferze obyczajowej bronił jak lew dobrego imienia kurewek które w dyskotekowym kiblu „dają” po kwadransie znajomości chłopakom nieznanym im nawet z nazwiska. Pardon, w jego bełkocie to nie żadne kurewki lecz „wyluzowane babeczki”. Na swoim i innych blogach nie raz wspominał że udane spotkanie towarzyskie czy owocna dyskusja muszą się odbyć przy piwie i „zielu” zaś na pewnym blogu popisał się stwierdzeniem że marzy mu się „normalność”. Czyli sytuacja gdy w parku będzie mógł sobie usiąść na ławeczce, wypić piwo i zapalić "blanta". A policja nie będzie gonić parek kopulujących na trawniku czy takich jak on lecz „rozrabiaczy”. Ciekaw jestem kogo miał na myśli, obawiam się że drogą eliminacji pozostały babcie z wnukami czy matki z dzieckiem w wózku. Takie hasła jak chrześcijaństwo czy krzyż przyprawiają go jednoczesny atak epilepsji i rozwolnienia plus wzwód do wewnątrz. Żeby było jeszcze śmieszniej, potrafi w jednej wypowiedzi zarzucać chrześcijaństwu że jest to "religia eunuchów" a w następnej zaraz sam sobie przeczy pisząc że chrześcijanie dokonali rzezi Słowian. Bo czworograniaste bałwany były rzecz jasna wporzo, spoko i w ogóle "ciool" a dopiero Mieszko zepsuł ten rzekomy raj na ziemi. Gdy konserwatywny wzorzec obyczajowy nazwał „socjalizmem obyczajowym”, miarka się przebrała. Zwróciłem mu uwagę że to właśnie eurosocjaliści walczą z tradycyjną rodziną, wychwalają promiskuityzm seksualny, biją czołem przed niemal już każdym zboczeniem a tu i ówdzie zalegalizowali dostęp do narkotyków. Więc niech nie kłamie aż tak bezczelnie bo socjalisty obyczajowego nie musi szukać wśród konserwatystów gdyż jego mordę w każdej chwili może zobaczyć w lustrze. Nie był w stanie pogodzić się z wywaleniem z „Antysocjala” i musiałem wywozić to barachło nie raz i nie dziesięć. Nie tak dawno na blogu linkowanego przeze mnie Niedzisiejszego czyli Zgryźliwego posunął się do kalumnii jakobym kiedyś odsiadywał wyrok za pedofilię. Dzięki akcji Niedzisiejszego i wielu innych komentatorów w końcu przyznał się że zełgał. Nie napiszę rzecz jasna że jak pies bo nie chcę być ciągany po sądach przez Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami za porównanie sympatycznych czworonogów do czegoś takiego. To po prostu moralny cwel.

Na ich tle niejaki "Kurna Maciek" nieomal budzi sympatię. Bowiem ograniczył się do plecenia bredni na temat konserwatyzmu i ma jakiś koszmarny kompleks na tle szlacheckiego pochodzenia. Usiłował mi wmówić że dla konserwatystów o wartości człowieka decydują cechy zewnętrzne i każdy kto nie jest niebieskookim blondynem uważany jest przez nich za "podludzia". Jak widać odróżnienie konserwatyzmu od nazizmu jest dla niego zbyt trudnym zadaniem a ponieważ przedstawia się jako nauczyciel, od czasu pojawienia się jego komentarzy lepiej rozumiem dlaczego polskie szkolnictwo obecnie sięgnęło dna. Swego czasu zbeształ też mnie za opisanie z nieukrywaną sympatią kotki Lukrecji która po upiciu się w sztok biesiadników zbierała ze stołu zagrychę i zanosiła swoim kociętom. Nazwał to pochwałą złodziejstwa a więc poczucie humoru w jego przypadku również przybiera wartości ujemne. Ale na tle zbrodniczej głupoty, zakłamania do szpiku kości i moralnego zbydlęcenia i tak jaśnieje niczym gwiazda na "leberalnym" firmamencie.
 Oczywiście nie mylę „leberałów” z liberałami. Z tymi prawdziwymi można dyskutować jak z ludźmi kulturalnymi i myślącymi. Dyskusje mailowe zakończyły się nawet pewnym moim sukcesem bowiem z gruntu uczciwa osoba z którą na ten temat długo korespondowałem, częściowo zmieniła swoje stanowisko. O ile przedtem była kategorycznie przeciwna każdej bez wyjątku formie „rozdawnictwa”, zgodziła się w końcu że jednak wolno pomagać dzieciom z biednych rodzin które CHCĄ się uczyć. Oczywiście nie w postaci gotówki wypłacanej rodzicom do ręki lecz takich form które dają pewność wykorzystania pomocy zgodnie z intencjami pomagającego. Czyli choćby obiadów w szkolnej stołówce, biletów miesięcznym na dojazdy do szkoły, miejsc w internacie etc. Rodzice porządni na pewno przeciw takiej pomocy nie zaprotestują a menelstwo tego nie przepije.
Natomiast w dalszym ciągu od liberałów (przynajmniej niektórych) różni mnie stosunek do państwa jako wartości oraz do zagrożenia katastrofą demograficzną. Bo dla mnie jako dla konserwatysty państwo polskie nadal jest wielką wartością. I nie zmienia tego fakt że obecnie jest rządzone przez szajkę szubrawców którzy władzę swoją sprawują ku pożytkowi zagranicy z nadania gromady kretynów zmanipulowanych przez „merdia”. Dla niektórych liberałów domaganie się żeby człowiek widział to co się dzieje choćby milimetr poza końcem jego nosa to z kolei "kolektywizm", nie mniej naganny niż "rozdawnictwo". A jako człowiek potrafiący modelować matematycznie pewne procesy, doskonale rozumiem czym się zakończy zabawa w rodzinę w skład której poza rodzicami statystycznie wchodzi jedno lub co najwyżej półtora dziecka. Oczywiście żadnej kobiety nie mam zamiaru zmuszać do rodzenia dzieci wbrew wszelkim przeciwnościom. Ale wolno mi bić na alarm. Bo psim obowiązkiem państwa jest kreować sensowną politykę pronatalistyczną nawet gdyby wszyscy miniarchiści i libertarianie wyli niczym kojoty na prerii. Ale hałas nie będzie zbyt wielki bo tych idiotów jest zaledwie garstka a więc w realu są bez porównania mniej wrzaskliwi niż w sieci. Choć w wypadku pewnej aktywnej na kilku odwiedzanych przeze mnie blogach hybrydy feminazizmu i leberalizmu, chyba istotnie byłoby lepiej żeby takie jak ona dzieci nie miały. Co szczęśliwie doprowadziłoby do eliminacji genów powstałych w wyniku szczególnie drastycznych pomyłek ewolucji.
Najłatwiej znaleźć mi wspólny język z konslibami. Takimi jak Jarek Dziubek, nomen omen „Konslib” czy Dibelius (który nie lubi etykietek ale mam nadzieję że za tę się nie obrazi). Jak już pisałem, od nich różnię się ze spraw istotnych przede wszystkim stosunkiem do narkotyków. Choć muszę przyznać że na ich „legalizację” zgodziłbym się gdyby zgodnie z propozycją Jarka udowodnione udostępnienie takowych nieletnim obligatoryjnie skutkowało wyrokiem śmierci dla udostępniającego a wyroki te były co do jednego wykonywane.
A sam zawszę określam się jako konserwatysta a ostatnio thatcherysta. Aby z kolei uniknąć pomylenia ze świrami którym jedynie bezwzględny zakaz aborcji w głowie a o gospodarce wiedzą mniej niż kanarek o chemii kwantowej. Bo Żelazna Lady zaadaptowała do gospodarki to co w liberalizmie było cokolwiek warte. Zaś jego co najgłupsze pomysły z zakresu moralności najsłuszniej w świecie wyrzuciła do śmietnika. Gdzie jest ich miejsce o ile cywilizacja białego człowieka ma przetrwać.
I tak się składa że spośród znanych mi liberałów szanuję Dibeliusa, Jarka Dziubka, Konsliba, Marka1takiego i Flavię. Czyli mogę ich policzyc na palcach jednej ręki. Za to na Antysocjalu i kilku odwiedzanych przeze mnie blogach spotkałem istne mrowie postaci które same twierdzą że są liberałami. Nie mam zamiaru tracić czasu na badanie czy istotnie tak jest bo liberalizm to nie mój cyrk a oni to nie moje małpy, że posłużę się popularnym wśród moich studentów kollokwializmem. Ale ich wypowiedzi świadczą że jak nie anarchista to analfabeta ekonomiczny, moralny śmieć lub w najlepszym przypadku tuman nie rozumiejący znaczenia używanych przez siebie słów. Więc w myśl zasady "po owocach ich poznacie" odnoszę się z wielką nieufnością do pojęć które zaczynają się od "liber". Zaś wśród moich przyjaciół i znajomych znalazłoby sie ze trzydziestu konserwatystów których darzę dużym szacunkiem za ich poglądy na gospodarkę i moralność. Są wśród nich zarówno chrześcijanie jak i agnostycy a nawet i jedna buddystka. Bo wbrew temu co twierdzi ateotaliban, konserwatysta nie musi być człowiekiem wierzącym. Wystarczy że nie jest takim moralnym dnem jak pos-tępactwo.
A jeśli ktoś z Szanownych Czytelników zastanawiał się skąd wziąłem pogardliwe określenie „leberał”, mam nadzieję że cytat otwierający ten wpis to wyjaśnił. Uczyniłem tak na cześć towarzysza Szmaciaka,  duchowego ojca tej hołoty.

Stary Niedźwiedź

piątek, 5 października 2012

Mieszko Pierwszy - posłowie.

W ożywionej dyskusji po moim ostatnim wpisie szczególne miejsce zajmują komentarze czcigodnego Niedzisiejszego. Postawił on mi kilka zarzutów a w szczególności:
1.    Stwierdził że chwaląc decyzję Mieszka Pierwszego niejako usprawiedliwiam służalstwo gangu kon-Donka w stosunku do frau kanzlerin.
2.    Zauważył ze na tej samej zasadzie za tysiąc lat ludzie w Europie będą naśmiewać się z chrześcijan broniących się obecnie przed przyjęciem islamu.
Obydwa zarzuty uważam za niesłuszne i pozwole sobie odnieść się do nich w obszerniejszej formie niż krótkie komentarze w dyskusji blogowej pod wpisem.
Porównanie Mieszka z gangiem ryżego jest dla tego pierwszego ciężka i niezasłużoną obelgą. Mieszko uznał zwierzchnictwo cesarza ale gdzie tylko i na ile mógł, bronił swojego państwa przed niemiecką agresją, zwycięstwo pod Cedynią nad wojskami margrabiego Hodona najlepszym tego potwierdzeniem. Czy ktoś może sobie wyobrazić taki zwycięski opór Tuska? Bo ja jakoś nie. Jestem dziwnie przekonany że gdyby któryś z dworaków szefowej chciał go wybiedronić, „płemieł” co najwyżej sięgnąłby po wazelinę. I jedynie skamlał o zachowanie tego w tajemnicy przed Polakami.
Słuszność polityki Mieszka potwierdziła jej kontynuacja przez Bolesława Chrobrego. Nie wszyscy wiedzą że po śmierci życzliwego mu Ottona III Chrobry o mały włos nie doprowadził do wyboru na cesarza swojego człowieka czyli margrabiego Ekkeharda. W ostatniej chwili został on zamordowany przez „ninjów” jego głównego rywala, późniejszego cesarza Henryka II. Z którym Chrobry toczył zwycięskie wojny odpierając niemieckie ataki na Polskę. A pod koniec życia Bolesław koronował się na króla stwarzając tym samym precedens i i wprowadzając swoje państwo do europejskiej pierwszej ligi.
A w której gra obecnie Tusklandia?
Czas na kolejny zarzut czyli porównanie przyjęcia przez Mieszka chrześcijaństwa do hipotetycznego przejścia w niedalekiej przyszłości Europy a z nią i Polski na islam.
Zarzut ten uważam za absurdalny z powodu nieporównywalności sytuacji sprzed tysiąca lat do obecnej i tej w niezbyt odległej przyszłości.
Tysiąc lat temu chrześcijaństwo, w interesującej nas części Europy reprezentowane przez Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, górowało pod każdym względem nad osiadłymi na wschód od Łaby Słowianami. Kraje cesarstwa mogły wystawić liczniejszą i bez porównania lepiej uzbrojoną armię, pod względem cywilizacyjnym dzieliła je od państw słowiańskich przepaść, gospodarczo również. W wymianie towarowej ci ostatni mieli do zaoferowania głównie skóry, bursztyn, miód, wosk i niewolników co powodem do dumy chyba nie jest. Tak więc trzymanie się starych bożków i pójście w zaparte było samobójstwem zaś los Wieletów i spółki a jakiś czas później Prusów jest tego najdobitniejszym dowodem. Naprawdę nie potrafię obrażać się na Mieszka za to że nie raczył popełnić wraz ze swym plemieniem (a raczej plemionami) zbiorowego samobójstwa w obronie kilku siekierką wyciosanych kloców.
A w dzisiejszej Europie cywilizacja białych ludzi nadal zdecydowanie góruje nad muzułmańskimi przybyszami pod względem nie tylko cywilizacyjnym czy gospodarczym ale również militarnym. Bo trudno wyobrazić mi sobie że jakiś nakręcony przez swojego mułłę ledwo piśmienny arabski dwudziestolatek potrafi siąść za sterami bojowego śmigłowca czy poprowadzić czołg. Jego wiedza techniczna kończy się na obsłudze „kałasznikowa” i umiejętności zdetonowania ładunku wybuchowego. Jedynymi choć niewątpliwie ważkimi atutami tych nieproszonych przybyszów, sprowadzonych przez lewackich sabotażystów na pohybel chrześcijaństwu, są ich rozrodczość i determinacja w parciu do władzy.
Gdyby w Europie władzę sprawowali właśnie ludzie na miarę choćby Karola Młota (obecnie we Francji usuwanego z podręczników historii bo miał odwagę wytłuc pod Poitiers lezące do Europu islamskie bydło)  czy Bolesława Chrobrego, nie wahaliby się zrobić z tym zagrożeniem porządek nawet drastycznymi metodami. Bo oni wiedzieli że mając jedynie taki wybór lepiej być rzeźnikiem niż baranem. Ale Europejczycy dali sobie napaskudzić na głowę bandzie socjalistów, zboczeńców, narkomanów i innych degeneratów. Nie mających do zaoferowania żadnych wartości na których można zbudować stabilne i dobrze funkcjonujące społeczeństwo a z furią zwalczających te które przez tysiąc kilkaset lat się sprawdzały. I po dziś dzień pokornie nastawiających już nie drugi policzek ale wręcz drugi pośladek gdy śniadzi barbarzyńcy których tu wpuścili raczą ich kopnąć w pierwszy.
Dlatego uważam że jeśli w niedalekiej przyszłości cywilizacja europejska upadnie, zrobi to wyłącznie na własne żądanie. Bowiem eurolewactwo ma dyplomy ukończenia rzekomo renomowanych uczelni a mułłowie umiejący jedynie przeczytać wersety koranu mają rozum. Chyba że zwykli ludzie obudzą się z letargu i w porę zaradzą nieszczęściu.
Gdyby Niemcy z dziesiątego wieku dysponowali takim potencjałem jak dzisiejsi muzułmanie a mieszkowy odpowiadał druzgocącej przewadze militarnej cywilizacji białego człowieka nad tą stworzoną przez mahometan, Mieszko nie musiałby przyjmować nowej religii a wręcz mógłby powiedzieć Niemcom:
Wynosić mi się za Ren ale to już. Bo wytłukę jak robactwo!
I dlatego porównanie sytuacji w której on się znajdował do obecnej uważam za ogromne nieporozumienie. Bo czym innym jest ugięcie się przed silniejszym połączone z minimalizacją strat własnych a czym innym dobrowolna kapitulacja jeszcze ciągle silniejszych ale pozbawionych woli przetrwania moralnych ekskrementów.

Stary Niedźwiedź