Zewsząd z Polski dochodzą do nas złe wiadomości, różniące się
jedynie stopniem intensywności owego zła. Oczywiście dziury budżetowej i
wyczynów ryżej kanalii oraz jego żałosnej imitacji Zyzia Krzepickiego w osobie
Jana Vincenta Rostowskiego (ksywa „Jacek”) nic nie jest w stanie zakasować, tym
nie mniej i inne dzielą się na złe i gorsze. Pisza o tym zaprzyjaźnieni
bloggerzy więc nie będę powielać ich wpisów i w tych niewesołych czasach w
miarę nie tak znowu wielkich możliwości postaram się podzielić z Szanownymi
Gośćmi tej witryny znanymi mi przypadkami gdy komuś udało się zrobić coś z
sensem dla siebie i swoich bliskich. Bo niestety w tej sferze trudno jest mówić
o kłopocie nadmiaru bogactwa.
Od kilku lat mam przyjemność rozmawiać z panią będącą z
zawodu księgową, wychowującą po rozwodzie syna. Chodził on do średniej szkoły
muzycznej i wpadł w „artystyczne” towarzystwo bezstresowej gówniarzerii z
dobrze usytuowanych rodzin. Dla której treścią życia stały się balangi
połączone z piciem piwa i paleniem konopnego łajna. Młody człowiek też "jarał" a wkrótce zaczął się uczyć
metodą na odczepnego, uznając że ocena „mierny" vel „dopuszczający” jest też
dla ludzi skoro zapewnia promocję do następnej klasy. A pytany o plany na
przyszłość odpowiadał że ma wielu kolegów którzy o nim nie zapomną i na pewno
będą zapraszać na kolejne imprezy a inne rzeczy jak żywot lekki, łatwy i przyjemny
niespecjalnie go interesują.
Ponieważ nie są to sprawy przyjemne i nie wszyscy chcą się nimi
dzielić z osobami z którymi wiąże je nie tak znowu zażyła znajomość, nie
pytałem tej pani jak udało jej się doprowadzić do odwiedzenia przez syna terapeuty
uzależnień od narkotyków. Najważniejsze było to że do takiej wizyty doszło.
Swego czasu ś.p. pan Marek Kotański wbił skutecznie do głowy
swoim terapeutom że w rozmowach z uzależnionymi należy im tłumaczyć że nie ma „lekkich”
czy „nieszkodliwych” narkotyków. Różnią się one jedynie stopniem szkodliwości i
tempem w jakim przerabiają konsumenta w osobę pozbawioną już charakteru której
głównie jedno w głowie. I wielokrotnie podkreślał że należy tłumaczyć że
palenie „trawy” to po prostu obciach. Młody człowiek trafił na terapeutę
właśnie z tej szkoły. A ten ostatni wytłumaczył mu że substancje zawarte w tym
barachle są wydalane z organizmu po dłuższym czasie więc może zajść efekt ich
kumulowania się prowadzący właśnie do demotywacji i olewania spraw ważnych w
życiu każdego człowieka. Co doskonale widać właśnie w tym konkretnym przypadku.
I dał mu namiary na fora na których sami zainteresowani opisali co konopne
łajno zrobiło z ich życia a przypadki te były lliczniejsze od opisów nie zawsze łatwego wyjścia z
tego uzależnienia.
Młody człowiek autentycznie się przestraszył i skończył z
tym syfem. Zaczął na serio myśleć o studiach i wziął się do nauki. Podjął też
decyzje o zdawaniu na poważny kierunek studiów warszawskiej polibudy. Ponieważ
jak się okazało zdolności mu nie brakowało, szczęśliwie nadrobił zaległości. A
na maturze sprawił mamie przyjemną niespodziankę bowiem zdał matematykę i
fizykę w wymiarze rozszerzonym na tyle dobrze że został przyjęty na studia na
wybranym przez siebie kierunku. Co prawdę mówiąc i dla mnie było lekim zaskoczeniem ale tez sprawiło mi dużą przyjemność. Bowiem po
pierwsze kolejny młody człowiek potrafił zerwać z tym syfem a po drugie, mam
wiele sympatii do jego mamy. Bo jak tu jej nie mieć do osoby która rozumie na
czym polegała transakcja opisana w legendarnym szmoncesie, zaczynająca się od
słów „Friedmann ma weksel Schapira z żyrem Glassa”?
A dla terapeutów wyprowadzających ludzi z uzależnienia od
narkotyków mam wielki szacunek. Bowiem są to po prostu ludzie którzy uratowali
wiele osób przed degrengoladą lub śmiercią. A żaden poważny terapeuta nie
będzie plótł bredni że „ziele” to używka taka sama jak kawa a nawet kokaina
narkotykiem nie jest. Jak zapluwają się dwa chyba najbardziej odrażające ludzkie
ekskrementy w polskim internecie.
Stary Niedźwiedź