piątek, 28 marca 2014

Ateotalibańskie "Faki i szity"



Wśród grasujących w polskim internecie zoologicznych ateotalibów chyba najbardziej odrażającym indywiduum jest depozyt nicku „pkanalia”. Rzekomo były terapeuta uzależnień którego „karierę terapeutyczną” brutalnie przerwał okrutny sąd skazując go w procesie „narkotykowym” na karę więzienia bez jej warunkowego zawieszenia. Nie ogranicza się do wręcz zoologicznej nienawiści do Kościoła Rzymskokatolickiego, będącego w jego chorej imaginacji „okupantem Polski”. Jest również apostołem wolności palenia marihuany którą uważa za „nieszkodliwą używkę” a więc coś z tej samej półki co kawa lub herbata. Za to narkotykiem zawsze jest dla niego alkohol, niezależnie od sposobu i ilości w jakich jest używany. Gdy swego czasu czcigodna Flavia (oczywiście pozdrawiamy serdecznie) napisała że ona nie da się namówić na żadne narkotyki, miał czelność spytać ją czy nawet w sylwestrową północ nie wypije łyczka szampana. Za najważniejszy atrybut szacunku jakim powinny być darzone kobiety uważa ich „prawo” do aborcji na żądanie. Sam zresztą przyznał się do pomocy (również i finansowej) w przerwaniu ciąż których ponoć był współsprawcą. Biorąc pod uwagę z jakimi zdzirami się zadaje, w kwestii jego ojcostwa można mówić wyłącznie o akcjonariacie. I to mocno rozproszonym bo mówienie o monopolu w tych przypadkach jest absurdem. Podkreślał przy tym z dumą że „katole” czy konserwatyści do takiej szlachetności nie byliby zdolni. Jak widać, do zlasowanego „zielem” czegoś co dawno temu było ludzkim mózgiem, nie dociera że mężczyzna o wywiedzionym z chrześcijaństwa systemie wartości (niezależnie od tego czy jest człowiekiem wierzącym czy nie), brzydziłby się nawet podać rękę szmatom gotowym w razie nieplanowanej ciąży dokonać aborcji. A w takim właśnie towarzystwie obraca się ów osobnik o którym jedna z komentatorek napisała że porządna kobieta brzydziłaby się nawet na niego nasikać. Jego najnowsza metresa, niejaka „Julianne”, wręcz się tymi dokonanymi przez siebie aborcjami szczyci. Swego czasu na blogu przez nas odwiedzanym, indywiduum to z wręcz zadziwiającą żarliwością wmawiało blogmasterowi i jego gościom że homoseksualizm więzienny nie jest żadnym homoseksualizmem a jedynie „formą zastępczą”. No cóż, wygląda na to że upiory przeszłości nie dają mu spokoju skoro z maniakalnym uporem do tej tematyki wciąż powraca. Darujemy szanownym Czytelnikom dalsze rozważania w kwestii powodu takiej obsesji.

Osobnik ten niedawno popisał się pomysłem zmiany przeznaczenia budynku warszawskiej Świątyni Opatrzności Bożej:


Oczywiście jedną z propozycji był lokal z tańcem na rurze a w dyskusji padały brednie o okradaniu ogółu Polaków poprzez dopłacenie  z budżetu 6 milionów złotych na budowę tej świątyni. Półpiśmienna dziewka, wybierająca się na Sorbonę na „studia genderowe” (najwidoczniej nie jest w stanie pojąć że aby studiować na Sorbonie, trzeba po francusku mówić, czytać i pisać a nie jedynie „umieć”), popisała się komentarzem:

„Podoba mi się pomysł pierwszy, drugi i trzeci, ale obawiam się, ze ten trzeci pomysł odnośnie centrum medytacji wywołałby wrzask konserw i moherowych beretów, więc nie wiem czy byłoby to miejsce nadające się do medytacji, jeśli za oknem są wrzaski jakiś barnów.

A ten kościół to był czynny chodzi mi o to czy rzeczywiście odbywały się tam msze i inne udziwnienia;-)?

Pozdrówki ;-)”

A poniżej:

„@pkanalia

I tu się całkowcie z tobą zgadzam . Nie podoba mi się to ,ze z moich pieniędzy budowane sa jakieś kościoły ,ale przede wszystkim ,że księża mają emerytury od państwa niech sobie sami zarabiają na siebie .”

Dlatego aby rozprawić się z rozpowszechnianymi przez ateotaliban kłamstwami na temat tego ileż to budżet III RP dopłaca do Kościoła Rzymskokatolickiego, zajęliśmy się tym tematem.

Nie sposób pominąć też faktu że wcześniejszą prowokacją ze strony wzmiankowanego osobnika było umieszczenie w jego przybytku fotki przedstawiającej nagą dziwkę w nakryciu głowy zakonnicy i z krucyfiksem w zadku. A gdy na blogu Dibeliusa (pozdrawiamy serdecznie) TF zwrócił uwagę na bezdenne gówniarstwo takiej prowokacji, kanalia rżnęła głupa „tłumacząc” że damska pupa może ten krucyfiks „dowartościować”. Linku do tej fotki podać nie możemy bowiem delikwent sam nieostrożnie manipulując przy swoim przybytku (gówno chamowi nie blog), szczęśliwie wypompował niemal całe to szambo wywalając w niebyt swoje wymiociny sprzed lutego 2014.

Jednym słowem, postanowiliśmy z jednej strony zrewanżować się grafiką, która w sposób nieco ironiczny obrazuje siedlisko kanalii, bowiem nawet dla takiego czegoś jego własna nora zapewne przedstawia jakąś wartość. A z drugiej strony, już na poważnie, pokazać ateotalibańskim przygłupom, jaka była skala grabieży majątku kościelnego przez zbrodnicze komunistyczne państwo i dać do myślenia, czy gdyby oni w sposób bezprawny zostali pozbawieni swojej własności, to nie oczekiwaliby sprawiedliwego zadośćuczynienia za poniesione krzywdy. Cóż, nie sądzimy aby jedno z drugim w swojej ślepej nienawiści, potrafiło się zdobyć na odrobinę obiektywizmu, ale może choć jeden z rozlicznych heroldów postępu przypadkiem zajrzy do „Antysocjala”, dozna iluminacji i odzyska zdolność do rozsądnego myślenia.

Generalny atak na Kościół nastąpił wraz z końcem lat czterdziestych XX w. Wówczas podjęta została decyzja o pozbawieniu go materialnych podstaw działania. Pierwszym krokiem była likwidacja dzieł charytatywnych Kościoła. Na podstawie ustawy z 28 października 1948 r. o zakładach społecznych służby zdrowia upaństwowiono wszystkie kościelne szpitale. 23 stycznia 1950 r. poddano pod przymusowy państwowy zarząd cały majątek znajdujący się we władaniu kościelnej Caritas i jej ogniw. 8 stycznia 1951 r. weszła w życie ustawa o przejęciu aptek na własność państwa – w tym licznych prowadzonych przez zakony.

20 marca 1950 r. komunistyczny Sejm przyjął ustawę "o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom gospodarstw rolnych i utworzeniu Funduszu Kościelnego”. Stanowiła ona że upaństwowieniu bez odszkodowania podlegać będą nieruchomości ziemskie Kościoła i innych związków wyznaniowych, leżące poza granicami miast. Jako nieruchomość ziemska traktowana była cała ziemia wraz z budynkami gospodarczymi oraz mieszkalnymi służby rolnej.


Obszar nieruchomości, jakie posiadał Kościół Katolicki w Polsce przed 1939 r. (w dwóch swych obrządkach rzymsko- i greckokatolickim) wynosił 377 tys. 885, 4 ha. Po utracie ziem wschodnich Rzeczpospolitej na skutek ich okupacji przez Armię Czerwoną w 1939 r. oraz decyzji o zmianie granic podjętej przez mocarstwa w 1945 r., Kościołowi pozostało 168 tys. 963, 9 ha. Chodzi tu o tzw. ziemie dawne, czyli te, które i przed o po wojnie należały do Polski.

Wynika stąd, że na skutek przejęcia poważnej części terenów państwa polskiego przez Związek Radziecki, osoby prawne Kościoła katolickiego utraciły bezpowrotnie 208 tys. 921,5 ha, czyli ponad połowę swego stanu posiadania.

Na poniemieckich ziemiach zachodnich i północnych (tzw. ziemie odzyskane), gdy weszły one w skład państwa polskiego, Kościołowi katolickiemu (i innym związkom wyznaniowym) pozwolono na objęcie części nieruchomości po Kościołach niemieckich. Dekret z 8 marca 1946 r. przyznawał znajdujące się tam mienie należące do niemieckich instytucji publicznych, uznawanym przez PRL osobom prawnym prawa publicznego. W ten sposób traktowany był w pierwszym okresie i Kościół. W świetle spisów z lat 1948/49 obszar nieruchomości będących w użytkowaniu kościelnych osób prawnych na tych terenach wynosił 33 tys. 334 ha.

Bezpośrednio po wojnie, na terenie Polski w jej nowych granicach Kościół katolicki władał 202 tys. 297, 9 ha nieruchomości ziemskich. Polskie władze komunistyczne nie przystąpiły od razu do ich konfiskaty. Dekret promoskiewskiego, agenturalnego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego o reformie rolnej z 6 września 1944 r. stwierdzał, że o położeniu prawnym nieruchomości należących do Kościoła ma zadecydować Sejm Ustawodawczy. PKWN ograniczył się do przejęcia lasów stanowiących własność instytucji kościelnych. Zagarnięte zostały działki leśne o powierzchni powyżej 25 ha, włącznie z nieruchomościami tam się znajdującymi.

Ustawa o dobrach martwej ręki stanowiła (art. 8), że dochody pochodzące z przejętego majątku kościelnego miały być przekazywane na rzecz powołanego wówczas Funduszu Kościelnego. Był to jednak zapis martwy, a od samego początku Fundusz czerpał potrzebne mu środki z budżetu państwa. Zgodnie z ustawą Fundusz Kościelny miał służyć utrzymaniu i odbudowie kościołów, finansowaniu kościelnej działalności charytatywno-opiekuńczej, udzielaniu duchownym pomocy materialnej i lekarskiej, organizowaniu dla nich domów wypoczynkowych oraz ubezpieczeniu zdrowotnemu duchownych w uzasadnionych wypadkach. Przewidywał także ubezpieczenie emerytalne tych księży, którzy kwalifikowani byli przez władzę jako "społecznie zasłużeni". Systemem ubezpieczeń społecznych objęto wyłącznie duchownych-kolaborantów, działających np. w Komisji Księży przy ZBOWID bądź w państwowym Zrzeszeniu Katolików "Caritas". Stanowili oni w szczytowym okresie najwyżej ok. 10 % ogółu duchownych.

W praktyce większość zadań nałożonych na Fundusz w ustawie o dobrach martwej ręki nie była wypełniana, natomiast przez cały okres komunistyczny Fundusz Kościelny służył finansowaniu działalności antykościelnej oraz premiowaniu duchownych lojalnych wobec reżimu. A dysponując dość sporymi środkami – rzędu kilkudziesięciu milionów złotych rocznie - stał się wygodnym narzędziem realizacji polityki wyznaniowej totalitarnego państwa.




W 1989 r. polskie państwo uznało swoją winę wobec Kościoła i zadeklarowało wolę naprawienia krzywd. Prawny wyraz tej decyzji znalazł się w uchwalonej przez Sejm 17 maja 1989 r. ustawie o stosunku państwa do Kościoła katolickiego. Jej przepisy rozstrzygały o sposobie przywracania w postępowaniu regulacyjnym własności upaństwowionych nieruchomości kościelnych. W celu rewindykacji tych nieruchomości utworzono Komisję Majątkową, składającą się zarówno z przedstawicieli Kościoła, jak i państwa. Warto zaznaczyć, że zwrotowi podlegały tylko te nieruchomości, których przejęcie nastąpiło z pogwałceniem wprowadzonego przez samych komunistów prawa, bądź bez jakiegokolwiek tytułu prawnego. Była to sytuacja odmienna niż w innych krajach postkomunistycznych, np. w Czechach, gdzie zdecydowano się oddać Kościołowi wszystko co mu zabrano.

W sumie, Komisja Majątkowa w trakcie swej dwudziestoletniej działalności przywróciła bądź przekazała jako mienie zamienne osobom prawnym Kościoła katolickiego nieruchomości o powierzchni 65 tys. 705,2 ha. Ponadto na mocy prawomocnie zakończonych postępowań sądowych Kościołowi zwrócono nieruchomości o powierzchni 29 ha. Oprócz tego w wyniku działalności Komisji Majątkowej do osób prawnych Kościoła katolickiego powróciło 490 budynków i lokali oraz skarb państwa przekazał im 140 mln 326,8 tys. zł. tytułem odszkodowań. Dodając do tego ziemie użytkowane w okresie PRL, a później uwłaszczone, można wyliczyć, że łączna suma rewindykowanych nieruchomości ziemskich Kościoła wyniosła 115 tys. 714,7 ha. W efekcie tego procesu na tzw. ziemiach dawnych (tych co przed i po wojnie należały do Polski) zwrócono Kościołowi katolickiemu 56,9 % zabranych nieruchomości ziemskich, a na terenie całej Polski (w obecnych jej granicach) - 69,2 %

Z wyliczenia Biura do Spraw Wyznań URM dokonanego w 1994 r. wynika, że na podstawie ustawy o dobrach martwej ręki państwo przejęło od Kościoła katolickiego nieruchomości ziemskie o łącznym obszarze około 120 tys. ha. Od tego należy odjąć to, co Komisja Majątkowa zwróciła lub przekazała jako grunty zamienne z powodu nienależytego wykonania tejże ustawy (49 tys. 200 ha) oraz grunty upaństwowione, ale pozostające w rękach Kościoła, z których proboszczowie mogli otrzymywać dochody (5 tys. 471,2 ha). Tak więc masę Funduszu Kościelnego powinny stanowić aktualnie - jak precyzyjnie wylicza w swym raporcie ks. prof. Walencik - nieruchomości o obszarze 65 tys. 329 ha (59 tys. 906,5 ha przeliczeniowych), które nie zostały zwrócone Kościołowi na terenie ziem dawnych. Przyjmując dochodowość z tzw. hektara przeliczeniowego wyliczaną przez Główny Urząd Statystyczny w 2011 r. na 2713 zł (co jest najniższą spośród dostępnych kategorii dochodu z ziemi), łatwo jest obliczyć, że obecny budżet Funduszu Kościelnego musiałby wynosić 162 mln 526 tys. zł i to tylko dla Kościoła katolickiego.







Tymczasem ateotalibom zupełnie nie przeszkadza fakt że równocześnie duże pieniądze wydawane są na inwestycje takie jak:


Na początku 2008 roku gmina wysłała kolejny wniosek o dofinansowanie do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Uzyskano 800 tysięcy złotych na wykonanie prac zabezpieczających wycenionych na 936 tysięcy złotych. 50 tysięcy złotych dołożyła Gmina Wyznaniowa Żydowska w Krakowie, a samorząd lokalny 80 tysięcy. Oprócz tego otrzymano 20 tysięcy złotych z Sejmiku Województwa Małopolskiego na opracowanie projektu budowlanego.


W tym roku do Podkarpackiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wpłynęło 412 wniosków. Specjalnie powołana komisja pozytywnie oceniła 263 z nich na łączną kwotę 9 532 000 zł. Na prace przy zabytkach nieruchomych przeznaczono 7 mln zł, zaś przy obiektach ruchomych ponad 2,5 mln zł. Z tej puli 382 tysiące złotych trafi na teren powiatu lubaczowskiego. Największą dotację, opiewająca w sumie na 100 tysięcy złotych otrzyma gmina Cieszanów na prace przy miejscowej synagodze.


Rozpisano ponadto przetarg na częściowe prace remontowe obiektu. Na rzecz synagogi działa, powołane w 2006 roku, Stowarzyszenie "Przyjaciele Ostrowskiej Synagogi". W styczniu 2007 roku lokalny samorząd przeznaczył prawie milion złotych na remont synagogi.


Realizacja projektu, a także zagospodarowanie terenu wokół synagogi ma kosztować około 10 milionów złotych. Cztery miliony zostały wstępnie zapisane w Regionalnym Programie Operacyjnym na lata 2007-2013. O kolejne fundusze burmistrz Jarosław Zatorski zamierza też prosić Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Można tak jeszcze długo wymieniać…

Tu problemu w zasadzie nie ma, bowiem protesty zoologicznego ateotalibanu w rzeczywistości dotyczą tylko tych funduszy państwowych, które przeznaczane są na Kościół Rzymskokatolicki, ewentualnie inne wyznania chrześcijańskie. Natomiast cała reszta zwyczajnie ich nie obchodzi. Taka oto jest wybiórcza troska o grosz publiczny i świecki charakter państwa prezentowana przez siły postępu.

Nie było słychać słówka sprzeciwu ze strony ateotalibanu gdy lekką ręką z publicznych pieniędzy wydano 180 mln, na budowę Muzeum Żydów Polskich. O budowie takiego muzeum można by pomyśleć ale dopiero gdyby powstały już znacznie bardziej potrzebne, zwłaszcza w warunkach kompletnego braku zainteresowania przeszłością ze strony młodzieży. Mamy na myśli choćby należyte udokumentowanie i upamiętnienie zbrodni sowieckich czy też dokonanych przez ich polską agenturę.

Skoro zatem wedle bardzo ostrożnych szacunków, mienie swego czasu zrabowane a po dziś dzień nie zwrócone KRK przynosiłoby wedle dzisiejszych oszacowań roczny dochód 162.5 miliona złotych, bez naliczania odsetek skarb państwa winien jest KRK za 63 lata obowiązywania tej ustawy nielichą kwotę około 10.24 miliarda złotych. Dodatkowo dokonajmy eksperymentu myślowego i przyjmijmy że wszystko to działoby się w cywilizowanym kraju, w którym obywatele nie są okradani ze swoich oszczędności tak jak zrobili to swego czasu komuniści a potem Balcerowicz. I wyobraźmy sobie że KRK co roku dostawałby te 162.5 miliona ( w cenach dzisiejszych) i dopłacał do swojej długoterminowej lokaty bankowej, oprocentowanej na 3% powyżej inflacji. Wtedy okaże się że w ten sposób dzisiejszy stan rachunku wyniósłby 30.5 miliarda złotych.

Inny „argument” którym ateotaliban wyciera sobie gębę to „porażające” kwoty wydawane na kapelanów (służby mundurowe, szpitale, więziennictwo etc.). Trudno ale w kraju demokratycznym, skoro większość obywateli tego po prostu potrzebuje, gromada świrów swoje liberum veto może sobie wsadzić w tyłek. Teoretycznie równie dobrze Świadkowie Jehowy mogliby podnosić raban z powodu finansowania z budżetu krwiodawstwa którego oni przecież nie akceptują, uważając transfuzję krwi wręcz za zbrodnię. Tyle tylko że oni nie są anarchistami i na porównanie z profesorkami nienadzwyczajnymi Środą czy Skrzeczyszyn i wszelką pomniejszą kanalią na pewno nie zasługują.

Tytułem istotnej dygresji (bo tematem są finanse KRK) należy też dopowiedzieć że inne kościoły chrześcijańskie są w Polsce traktowane znacznie gorzej niż KRK. W pewnym mazurskim mieście w czasach PRL zburzono kościół luterański zaś spory budynek plebanii skonfiskowano. Po zmianie ustroju „w rozliczeniu” pobliska parafia KEA otrzymała do dyspozycji nieprzesadnie dużą salkę w bloku mieszkalnym. Ponieważ wierni mogą się w niej pomieścić, pastor odprawiający w tym filiale co drugą niedzielę nabożeństwo nie wszczynał z tego powodu postępowania sądowego. Tenże sam pastor przez wiele lat prosił Ministerstwo Kultury o fundusze na renowację znajdujących się w pościele parafialnym w Pasymiu organów, doskonałego instrumentu z początków XVIII wieku, dzieła mistrza uznanego i szanowanego w całych Prusach. Oczywiście nie dostał ani grosza. Więc w przypływie rozpaczy zwrócił się o pomoc do rządu Niemiec. Pieniądze otrzymał natychmiast, organy zostały gruntownie wyremontowane i zdaniem znawców są obecnie jednym z najlepszych takich instrumentów w Polsce. W Pasymiu od kilkunastu lat odbywają się w lecie cykle koncertów muzyki organowej i dawnej z udziałem uznanych muzyków z kraju i zagranicy. Więc nie ulega wątpliwości że fundusze te nie zostały zmarnowane. A przy wejściu do kościoła znajduje się dwujęzyczna tablica z podziękowaniem dla sponsora, co u wielu słuchaczy wywołuje mieszane uczucia.

Reasumując, niech kanalia, krążąca wokół tego czego używa on do myślenia półpiśmienna dziewka oraz wszelka pomniejsza swołocz wiedzą że bezczelne kłamstwa i bluźnierstwa kierowane pod adresem działających w Polsce kościołów chrześcijańskich różnych konfesji spotkają się na „Antysocjalu” z należytą odprawą. A zarówno w warstwie werbalnej jak i graficznej nie będzie ona aż tak stonowana jak niniejsza.



Tie Fighter i Stary Niedźwiedź

środa, 26 marca 2014

Pięknie, pięknie!

Wiele lat temu z ust syna przyjaciół, wówczas jeszcze licealisty, usłyszałem nieprzesadnie finezyjny dowcip o małym Jasiu.
Nauczycielka języka polskiego poleciła uczniom napisać wypracowanie w którym jak najczęściej występowałby przymiotnik „piękny” lub przysłówek „pięknie”. Na następnej lekcji Jasio odczytał swoje dzieło. Głosiło ono że gdy wrócił ze szkoły, jego mama była bardzo zdenerwowana a starsza siostra płakała. Okazało się że zaszła w ciążę i nie ma pojęcia z kim bo na imprezie najarała się trawy więc nie wie kto ją "zaliczył". Wkrótce do domu wrócił też ojciec Jasia. Gdy dowiedział się co się stało, powiedział:
- No to pięknie, k***a, pięknie!
Owa puenta doskonale pasuje do wieści jakie ostatnio doszły z Wielkiej Brytanii.
Do niedawna można było wiązać pewne nadzieje na powrót normalności do tego kraju z osobą Nigela Farage’a i jego United Kingdom Independence Party. Prezentujących eurosceptycyzm, pragnących zdecydowanie ograniczyć imigrację sierot po byłym Imperium Brytyjskim do metropolii, walczyć z polityczna poprawnością, ograniczyć biurokrację. I opuścić eurokołchoz a przynajmniej zdecydowanie ograniczyć uprawnienia brukselskich urzędasów. Pamiętam też że gdy podczas „polskiej prezydencji” kon-Donek wygłosił w europarlamencie wyjątkowo idiotyczne (nawet jak na niego) przemówienie, Farage jako jedyny wdał się z nim w merytoryczną dyskusję, udowadniając że mówca plótł bzdury.
A tymczasem niedawno czcigodny Tie Fighter (pozdrawiam najserdeczniej) przysłał mi zdumiewający link:
Wynika z niego że Farage udzielił wywiadu pedalskiemu portalowi „Pink News”. W którym obiecał ni mniej ni więcej że po zdobyciu władzy jego partia na pewno nie cofnie wprowadzonego niedawno przez łże-torysów prawa legalizującego „małżeństwa” jednopłciowe. Zapowiedział też że chrześcijańskie śluby kościelne stracą swoje automatyczne przełożenie na  prawo państwowe. A więc nowożeńcy będą musieli ekstra pofatygować się do urzędu aby uznano ich za małżonków. A na deser zapowiedział że UKIP będzie się sprzeciwiał udzielaniu pomocy finansowej państwom „prześladującym” osoby o „odmiennej orientacji seksualnej”.
Na wszelki wypadek skomunikowałem się z czcigodną Gingerish (oczywiście też pozdrawiam najserdeczniej) jako osobą mieszkająca w Wielkiej Brytanii. I uzyskałem potwierdzenie że Farage wykąpał się w gnojówce.
No cóż, UKIP w swoich deklaracjach ideowych używało jakiegoś słowa mającego rdzeń „liber”. A więc taka ewolucja mieści się w ramach „leberalizmu”. I potwierdza że na polskim podwórku jako konserwatysta mogę poważać jedynie konslibów (którzy w kwestiach szeroko pojmowanej moralności trzymają konserwatywny pion) oraz jak ostatnio z milym zaskoczeniem zauważyłem, zaczynam znajdować wspólny język z tymi narodowcami którzy szczęśliwie wyleczyli się z tradycyjnie endeckiej groteskowej wręcz rusofili.
Zacząłem od nieco pieprznej anegdoty i takową zakończę.
Gdy kilka lat temu w Warszawie odbywała się pod osłoną licznych sił policyjnych  pedalska „parada” (parafrazując Wojciecha Młynarskiego, na jednego zboczeńca więcej niz jeden szeryf przypadał), reżimowa TVP1 wysłała na miasto reporterkę z mikrofonem i kamerzystą. Podeszła ona do dwóch króciutko ostrzyżonych facetów w glanach i spytała co sadzą o tej manifestacji. Jeden z nich odpowiedział bez złości, jak na siebie chyba wręcz refleksyjnie:
- A ch** im w d***!
Reporterka zaczęła klepać jakieś tolerastyczne zaklęcia. Ale wtedy drugi łysol przerwał jej w poł słowa mówiąc:
- Co się pani czepia kolegi? Przecież on tylko życzył im wiele szczęścia w życiu osobistym!
Wygląda na to że Nigelowi Farage też można życzyć tego samego w sferze prywatnej.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 23 marca 2014

Sokrates Starynkiewicz

W galerii postaci które dla Polski wiele zrobiły a niczego nie zaprzepaściły, a więc nie dziwota że mało kto dziś o nich pamięta, czas na kolejną osobę. Tym bardziej osobliwą że jest nią rosyjski generał Sokrates Starynkiewicz.

Urodził się 18 grudnia 1820 w Taganrogu, kilkudziesięciotysięcznym mieście nad Morzem Azowskim, gdzie jego ojciec był dyrektorem gimnazjum. Ukończył moskiewski Instytut Szlachecki a następnie petersburską Wyższą Szkołę Artylerii. Brał udział w tłumieniu Rewolucji Węgierskiej a następnie pelnił służbę w sztabie I Armii w Warszawie gdzie dosłużył się stopnia pułkownika. W styczniu 1863 został przeniesiony do Odeskiego Okręgu Wojskowego, kierował tam kancelarią generała – gubernatora Pawła Kotzebue. Awansował na generała-majora, od roku 1868 pełnił funkcję gubernatora Chersonia. Na emeryturę przeszedł w roku 1871.
W listopadzie 1875 na wniosek hrabiego Kotzebue, wówczas już generała - gubernatora warszawskiego, Starynkiewicz uzyskał nominację na „pełniącego obowiązki prezydenta Warszawy”, które to stanowisko sprawował do października 1892.
Sokrates Starynkiewicz jest jednym z najbardziej zasłużonych dla Warszawy prezydentów tego miasta. Zastał je jako brudne, tkwiące cywilizacyjnie jeszcze w osiemnastym wieku. Za najpilniejsze zadanie uznał budowę kanalizacji i wodociągów. Już kilka tygodni po rozpoczęciu urzędowania pojechał do Frankfurtu nad Menem aby obejrzeć jeden z najnowocześniejszych na świecie systemów wodno - kanalizacyjnych i nawiązał kontakt z jego projektantem, inżynierem Williamem Lindleyem. Na jego zlecenie Lindley opracował projekt dla Warszawy. A Starynkiewicz kazał przekazać prasie rosyjsko oraz polskojęzyczną jego wersje i poddał inwestycję pod dyskusję.
Spotkał się z oporem ze strony właścicieli kamienic oraz finansistów. Ci ostatni nie mogli mu darować iż nie był zainteresowany wysokooprocentowanymi kredytami które oferowali. Bowiem koszt inwestycji oceniono na 17.5 miliona rubli przy rocznym budżecie Warszawy wynoszącym wtedy 2.5 miliona rubli. Starynkiewicz planował wypuszczenie dużo niżej oprocentowanych obligacji miejskich, na co w końcu uzyskał osobistą zgodę cara Aleksandra II. W roku 1881 zawiązano Komitet Budowy Kanalizacji i Wodociągów. Ustalił on że przy pracach będą zatrudnieni polscy inżynierowie i robotnicy a do budowy użyje się materiałów krajowych. Budowa ruszyła w roku 1883 a przez pierwsze siedem lat powstały 42 kilometry tuneli kanalizacyjnych i położono 107 kilometrów rur wodociągowych. Wybudowano też stację filtrów przy ulicy Koszykowej, stację pomp na ulicy Czerniakowskiej i ujęcie wody na dnie Wisły.
Jak bardzo inwestycja ta była potrzebna, niech świadczy fakt że w latach 1875 – 1892 teren miasta zwiększył się o ok. 10% zaś jego ludność wzrosła od 280 tys. do niemal pół miliona.
Oprócz tego sztandarowego dzieła Sokrates Starynkiewicz ma w swym dorobku mnóstwo innych dokonań. Najważniejsze z nich to:

  • ·         dwukrotny wzrost dochodów kasy miejskiej (bez zwiększania obciążeń podatkowech mieszkańców !!!)
  • ·         zbudowanie sieci skanalizowanych, ogólnodostępnych szaletów miejskich
  • ·         uruchomienie pierwszej publicznej linii tramwaju konnego (1881), do 1889 było tych linii już 17 (jeździły latem co 5 minut, zimą – co 8)
  • ·         poszerzenie i wybrukowanie wielu ulic, tzw. kocie łby zastępowano granitową kostką, pod koniec jego prezydentury zastosowano także pierwsze nawierzchnie betonowe
  • ·         wytyczenie nowych szlaków komunikacyjnych
  • ·         modernizacja oświetlenia ulic (3 tys. latarni gazowych)
  • ·         zadrzewienie ulic i modernizacja ich chodników
  • ·         powołanie Towarzystwa Asenizacyjnego, zajmującego się wywozem z miasta nieczystości, a z brukowanych ulic także błota i śniegu (1883)
  • ·         powołanie Komitetu Plantacyjnego, dzięki któremu powstało w Warszawie wiele skwerów i pasów zieleni (1889)
  • ·         założenie Parku Ujazdowskiego
  • ·         założenie sieci telefonicznej (1884)
  • ·         otwarcie wielkiego cmentarza na Bródnie na terenach wykupionych w tym celu przez miasto
  • ·         uporządkowanie spraw targowisk (m.in. budowa Hal Mirowskich i hali na ulicy Koszykowej)
  • ·         budowa nowej gazowni na Woli
  • ·         regulacja 11 km lewego brzegu Wisły od Mostu Kierbedzia w górę rzeki
  • ·         przebicie ulicy Miodowej do Krakowskiego Przedmieścia
  • ·         renowacja Kolumny Zygmunta i wielu starych kościołów katolickich (mimo że sam Starynkiewicz był prawosławny)
  • ·         przeprowadzenie spisów ludności dla celów sanitarnych (1882, 1892)
Po przejściu na emeryturę Sokrates Starynkiewicz pozostał w Warszawie. Działał w Warszawskim Towarzystwie Dobroczynności, kierował Wydziałem Tanich Kuchni.
Był człowiekiem nieposzlakowanej uczciwości. Przez okres sprawowania swojej funkcji nie pobierał dodatku na dzieci, co przez 17 lat dało wielką jak na owe czasy kwotę 22 tys. rubli. Tłumaczył że jego dzieci są już dorosłe, co wedle ówczesnych przepisów nie miało znaczenia. Gdy po śmierci kasjera warszawskiego magistratu stwierdzono w kasie niedobór w wysokości 17 tys. rubli, pokrył to manko z własnych funduszy. Zwierzchnicy po pewnym czasie nakazali zwrócić mu te sumę. Według wiarygodnych informacji, po siedemnastu latach sprawowania swego urzędu był człowiekiem uboższym niż w chwili objęcia takowego. Co w epoce takich włodarzy Warszawy jak Paweł Piskorski czy Hanna Gronkiewicz - Waltz brzmi jak purenonsensowy dowcip.
Zmarł w Warszawie 23 sierpnia 1902, pochowany został zgodnie ze swoim życzeniem na Cmentarzu Prawosławnym na Woli. W pogrzebie Starynkiewicza wzięło udział około 100 tys. mieszkańców Warszawy. Bolesław Prus napisał wtedy:
"Nazwisko p. Starynkiewicza znajdzie się jeszcze i na innej, trwalszej tablicy: w pamięci społeczeństwa, które uczy się wszystkiego, a niczego nie zapomina. Niechże mi będzie wolno w imieniu tej garsteczki złożyć pierwsze podziękowania p. Starynkiewiczowi za jego pożyteczną i uczciwą pracę dla naszego miasta. Nie jest to bukiet, nie jest to sonet, ale dobre słowo od ludzi, którzy nie mają zwyczaju o nic prosić, ani zbyt częstych okazji do podziękowań".
A Aleksander Świętochowski pożegnał prezydenta Starynkiewicza słowami:
"Był to człowiek czysty, do którego pokusy nawet nie śmiały się zbliżać. Był to człowiek, który nie popełnił najpoważniejszych grzechów - politycznych. Nigdy nikogo nie ukrzywdził, a wiele zrobił dobrego".
W Warszawie znajduje się Plac Starynkiewicza a na terenie filtrów jego popiersie z 1907. Zniszczone podczas Powstania Warszawskiego, zrekonstruowane przez Stołecznego Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w 1996 roku.
Sokrates Starynkiewicz nie dystansował się od Polaków. Wręcz przeciwnie, szukał kontaktu i porozumienia ze znaczącymi osobami Warszawy tamtych czasów. Rozumiał język polski i prosił aby się doń w nim zwracano. Odpowiadał po rosyjsku lub po francusku. Starynkiewicz był niewątpliwie rosyjskim patriotą. W wypowiedziach publicznych, już będąc na emeryturze, zawsze polemizował z polskimi patriotami. Warszawę modernizował jako miasto Cesarstwa Rosyjskiego. Ale zarówno sposób w jaki to czynił jak i nieposzlakowany honor i głębokie zaangażowanie w pomoc innym ludziom nakazują darzyć jego osobę najwyższym szacunkiem. A gdy pomyślę o co poniektórych osobach zajmujących wiele lat później to stanowisko, zaczynam się wstydzić za ludzi zasiedlających obecnie Warszawę. Bo to oni wybrali ten szrot. A Warszawiakami nigdy ich nie nazwę bo prawdziwi Warszawiacy mogliby powstawać z grobów i obić mi gębę za takie porównanie.

Stary Niedźwiedź