niedziela, 28 czerwca 2015

POrąbana „prawda historyczna” czyli platfusowy „santo subito”


Gromadząc informacje na temat generała Bolesława Wieniawy – Długoszowskiego i pisząc kolejne odcinki moich impresji związanych z tą wybitna postacią, ad acta odłożyłem inne sprawy. Zatem spieszę nadrobić te zaległości.
Pod koniec maja „Foxshit” zajął się gdańskim wydarzeniem, jakim była próba nadania zespołowi szkół przy ulicy Szyprów w dzielnicy Żabianka, z inicjatywy prezydenta Gdańska,  imienia Tadeusza Mazowieckiego.
Przeciw wyborowi takiego patrona zaprotestowała radna Gdańska i nauczycielka historii w owej szkole, pani Anna Kołakowska. Podkreśliła, że kandydat na patrona nie jest postacią ze spiżu, jego peerelowska przeszłość na pewno nie zalicza się do świetlanych, zaś samo premierowanie jest kontrowersyjne. „Foxshit” sięgnął po opinię prof. Antoniego Dudka z IPN. O ile te informacje są prawdziwe z jednej strony odniósł się on krytycznie do zarzutów pani Kołakowskiej. Ale z drugiej powiedział, że jest jeszcze zbyt wcześnie na stawianie pomników zarówno Tadeuszowi Mazowieckiemu, jak i choćby prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.
Ponieważ za informacje pewne w tym lisim tygodniku uznaję co najwyżej datę wydania kolejnego numeru, poszukaliśmy innych źródeł. I znaleźliśmy artykuł na witrynie prawy.pl:
Z podanych tam informacji wynika, że pani Kołakowska jest osobą całkowicie wiarygodną. Była najmłodszym więźniem politycznym stanu wojennego, za co została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W swoim proteście przeciw tej kuriozalnej decyzji wymieniła suche fakty, w pełni potwierdzone choćby danymi z archiwów IPN. Takie jak działalność w haniebnej pamięci organizacji PAX, opluwanie pamięci Żołnierzy Wyklętych, których nazwał sojusznikami Hitlera, ataki na uwięzionego przez bezpiekę biskupa Czesława Kaczmarka, czy wreszcie żałosna bierność, gdy w roku 1989 komuniści w ekspresowym tempie niszczyli dowody swoich zbrodni.
Człowieki postępu, zarówno z PO jak i merdiów, przypuściły na panią Annę zmasowany atak. Przypomniały, że pani Kołakowska uczestniczyła w próbie zablokowania przemarszu gdańskiej cwelparady. W końcu PO ostatnio łasi się do tego środowiska w nadziei, że jego poparcie pozwoli jej związać koniec z końcem. Od pani Jolanty Kwiatkowskiej – Reichel, dyrektora Szkoły Podstawowej nr 65, w której pracuje pani Anna, domagano się zwolnienia tej ostatniej z pracy. A prezydent gdańska Paweł Adamowicz popisał się wypowiedzią skierowaną do pani Kołakowskiej:
Nie można milczeć, słuchając takich bzdur i kłamstw, które pani wypowiadała. Nie wiem z jakich podręczników. Nie jest to pierwszy pani wybryk, który nie licuje z godnością radnego miasta Gdańska. Polskie prawo edukacyjne jest nieskuteczne, bo taka osoba nie powinna mieć w ogóle kontaktu z dziećmi.
To że bycie prezydentem z PO jest praktycznie równoznaczne z historycznym analfabetyzmem, nie jest wielką nowiną. Ale BUC (to skrót od bardzo uczciwy człowiek) formalnie będący pracodawcą gdańskich nauczycieli, powinien mieć cień bladego pojęcia o Kodeksie Etycznym Nauczyciela. Bez porównania istotniejszego od opinii „Szmatławer Zeitung” czy jakiejś organizacji pedałów i lesbijek. I wiedzieć, że nie został naruszony jego artykuł 6.

Stary Niedźwiedź

środa, 24 czerwca 2015

Pierwszy ułan II Rzeczypospolitej-cz.3

Po Zamachu Majowym spełniło się marzenie Wieniawy. Został dowódcą 1 Pułku Szwoleżerów. Jak już wspomniałem, swoje obowiązki wojskowe zawsze traktował bardzo poważnie. A czas wolny od spraw służbowych dzielił między bywanie w towarzystwie luminarzy kultury oraz wizytami na dansingach. Tak więc jego siedzibami, poza koszarami szwoleżerów, były kawiarnia „Ziemiańska” oraz „Adria”i „Oaza”.
W „Ziemiańskiej” zwykł siadywać przy legendarnym stoliku na półpiętrze, w towarzystwie Zuli Pogorzelskiej, Ireny Krzywickiej, Mariana Hemara, Franca Fiszera, Kazimierza Wierzyńskiego, Kornela Makuszyńskiego, Jana Lechonia, Juliana Tuwima, Antoniego Słonimskiego i Tadeusza Boya-Żeleńskiego Imponował im swoją nieprawdopodobną inteligencją, galanterią i poczuciem humoru. Gdy Warszawę odwiedził Gilbert Keith Chesterton a związek literatów wydał bankiet na jego cześć, Wieniawie powierzono wygłoszenie przemówienia. Wspominając je później, Chesterton powiedział:
- Nie wierzę by w siłach zbrojnych Jego Królewskiej  Mości znalazł się choć jeden pułkownik, który potrafiłby powiedzieć coś tak błyskotliwego, a do tego tak doskonałą angielszczyzną.
O poczuciu humoru bohatera tej opowieści doskonale świadczy następująca anegdota. Długoszowski udał się ze swoją suczką na spotkanie z wyswatanym jej kawalerem tej samej rasy. Jego właścicielką okazała się przystojna pani, która za usługę zażądała 200 zł (miesięczna pensja urzędnika niższego szczebla w magistracie). Gdy zaskoczony Wieniawa spytał, dlaczego stawka jest aż tak wysoka, usłyszał że piesek jest wielokrotnym medalistą najpoważniejszych wystaw. Wtedy zdjął pelerynę, pokazując ordery przypięte do munduru i powiedział:
- Droga pani, ja od pani nie wziąłbym nawet grosza!
Aczkolwiek opowieści o breweriach Długoszowskiego z alkoholem w tle, jak choćby ta o wjechaniu konno do „Adrii”, są mocno przesadzone, nie był to dym bez ognia. W roku 1928 Piłsudski wpadł na pomysł, iż najlepszym policjantem będzie były przestępca. I mianował Wieniawę dowódcą garnizonu warszawskiego. Długoszowski natychmiast przestał pić i uporządkował sytuację w garnizonie, w którym przebywało zbyt wielu oficerów o nadmiernej fantazji, oględnie to nazywając. Tym nie mniej postępował racjonalnie i potrafił doszukać się okoliczności łagodzących. Po dwóch latach odszedł z tego wielce czaso i pracochłonnego stanowiska, co przyjął z duża ulgą.
W grudniu 1931 otrzymał awans na stopień generała brygady. Nie był tym zachwycony, bowiem automatycznie przestał być dowódcą swojego ukochanego pułku szwoleżerów, obejmując dowództwo początkowo brygady, a następnie dywizji kawalerii. Przejawem melancholii było wydrukowanie wizytówek, na których poniżej jego stopnia generalskiego oraz imienia, pseudonimu legionowego i nazwiska, w następnej linijce było napisane:
„były pułkownik”.
Wieniawa nigdy nie zapominał oddanej sobie przysługi i pamiętał o znajomych i przyjaciołach. Gdy do Polski przybył pod fałszywym nazwiskiem komunista Julian „Leński” – Leszczyński i pod adresem, gdzie miano się nim zaopiekować musiał pocałować klamkę, udał się do mieszkania Wieniawy. Ten pamiętając o staraniach, jakie „Leński” podjął w celu zwolnienia Wieniawy z Łubianki w roku 1918, przygarnął go na kilka dni a następnie pomógł opuścić terytorium Polski. Współtowarzyszem biesiad był między innymi komunista i poeta Władysław Broniewski, mający w młodości ładny legionowy rozdział, w których dosłużył się (mało kto o tym wie) stopnia kapitana. Podczas kolejnych swoich odsiadek, Broniewski regularnie otrzymywał od Wieniawy porządne paczki żywnościowe.
Wielka trauma dla Wieniawy była śmierć Józefa Piłsudskiego. Był ostatnim człowiekiem, który odwiedził konającego marszałka na dzień przed jego śmiercią. Podczas uroczystości żałobnych w Warszawie i Krakowie niemal cały czas asystował przy trumnie z obnażona szablą. Wszyscy świadkowie zgodnie potwierdzają ogrom bólu na jego twarzy podczas tych uroczystości. W tym samym roku zginął w katastrofie lotniczeh jego serdeczny przyjaciel, generał Gustaw Orlicz - Dreszer oraz zmarła jego ukochana siostra. Wieniawa zaczął wtedy istotnie nadużywać trunków, doszło do kilku skandali w miejscach publicznych.
Zbawienna okazała się nominacja na ambasadora RP w Rzymie. Były to czasy, gdy o pozycji ambasadora nie decydowały wyłącznie dane gospodarcze i wojskowe na temat reprezentowanego przezeń państwa, walory osobiste też się liczyły. W Warszawie w środowiskach wrogich sanacji nadal w najlepsze tworzono jego czarny legendę, opowiadając że w Rzymie poza Piusem XII pojawił się i pijus Wieniawa. Ale po objęciu swojej rzymskiej placówki, Długoszowski praktycznie całkowicie zerwał z alkoholem. Podczas oficjalnych przyjęć spożywał jedynie napoje „bezprocentowe”, żartując iż otrzymał od ministra Becka instrukcję, by nie dał się nabić w butelkę. Jako człowiek budzący powszechną sympatię i ujmujący swoich rozmówców, nawiązał mnóstwo znajomości w gronie elity Włoch Mussoliniego, co wkrótce bardzo się przydało.
Pierwszego września 1939 chciał zrezygnować ze swojego stanowiska i wrócić do Polski. Nie uzyskał na to zgody i z oddali dowiedział się, że drugi obok Dreszera najserdeczniejszy z jego legionowych przyjaciół, generał Stanisław Grzmot – Skotnicki zginął 8 września podczas Bitwy nad Bzurą. Nie chciał uwierzyć w wyjazd prezydenta Mościckiego i marszałka Rydza – Śmigłego do Rumunii. Minister spraw zagranicznych Włoch hrabia Ciano napisał w swoich pamiętnikach, że gdy powiedział Wieniawie iż ta informacja jest sprawdzona i całkowicie pewna, ten ostatni rozpłakał się.
Internowany w Rumunii prezydent Mościcki, zgodnie z konstytucją kwietniową, wyznaczył Wieniawę na swojego następcę. Ten zaskoczony nominacją, natychmiast wyjechał do Paryża, by rozpocząć pracę na tym stanowisku. Do faktycznego objęcia takowego jednak nie doszło, na skutek sprzeciwu Francuzów i Btrytyjczyków, przed którymi oczernili go jak tylko mogli Władysław Sikorski, mason, obłąkany frankofil i człowieczek malutkiego formatu oraz Stanisław Stroński. Ten pierwszy posunął się nawet do oszczerstwa, że Długoszowski wsiadł do pociągu Rzym – Paryż kompletnie pijany. Demonizował również przyjaźń wiążącą Wieniawę z Ciano. Mościcki zatem mianował swoim następcą Władysława Raczkiewicza. Wieniawa wrócił do Rzymu i skoncentrował się na organizacji przejazdu do Francji polskich uchodźców. Dopilnował też osobiście przejazdu do Francji pani Sikorskiej, choć próbowano to przed nim ukryć. Po prostu kundle, zgromadzone wokół nowego premiera na zasadzie TKM, mierzyły Długoszowskiego miarą swoją i swojego idola.
Z funduszy ambasady nasz bohater opłacił również dostarczanie paczek żywnościowych dla przebywających w niemieckich obozach jenieckich polskich żołnierzy. Niektórzy otrzymywali je jeszcze w roku 1943, czyli już po śmierci Wieniawy.
Po przystąpieniu Włoch do wojny, działalność polskiej ambasady w Rzymie zakończyła się. Ciano zaproponował mu azyl we Włoszech, ale Wieniawa za tę propozycje podziękował i wraz z personelem ambasady przedostał się do Lizbony. Chcał wstąpić do wojska w jakimkolwiek stopniu i walczyć, ale oczywiście spotkał się z zakazem przyjazdu do Wielkiej Brytanii. Może to i dobrze, bo zapewne trafiłby do słynnego obozu karnego na szkockiej wyspie Bute, zlikwidowanego dopiero wtedy, gdy posłowie labourzystowscy odkryli to łajdactwo Sikorskiego i po interwencji w parlamencie wymusili jego likwidację.
Długoszowski wraz z rodziną wyjechali zatem do Nowego Yorku. Tam walczył on o przetrwanie rodziny, pracując doraźnie jako dziennikarz i introligator. Publicznie nawoływał do zgody narodowej, co doprowadziło do furii przebywających w Stanach piłsudczyków. Gdy Wieniawa w roku 1941 spotkał się z Sikorskim, ten zaproponował mu stanowisko posła RP na Kubie. Ta placówka dyplomatyczna nie była nikomu do niczego potrzebna, więc propozycja ta była rzuceniem ochłapu. Zrezygnowany Wieniawa przyjął ją jedynie ze względu na konieczność zabezpieczenia bytu żonie i córce. Ataki łajdaków zarzucających mu  „zdradę Marszałka” nasiliły się i Wieniawa zaczął myśleć o samobójstwie. Czekał już tylko na oficjalną nominację na to stanowisko dyplomatyczne, gwarantujące żonie i córce rentę po jego śmierci.
Gdy wreszcie nadeszła, 1 lipca 1942 popełnił samobójstwo, wyskakując z balkonu swojego mieszkania. Został pochowany na cmentarzu Calgary w Nowym Jorku z bardzo skromnymi honorami wojskowymi. W roku 1990 jego szczątki zostały przeniesione na Cmentarz\ Rakowicki w Krakowie.
Jak Szanowni Czytelnicy wiedzą, nie jestem fanem romantyzmu, najoględniej to nazywając. Nie biję też pokłonów ani przed trumną Józefa Piłsudskiego, ani Romana Dmowskiego, choć z nieudolnymi próbami wmawiania mi tego już się spotkałem. Ale w osobie Wieniawy urzekła mnie cecha, która dzisiaj niemal wymarła. Jest nią KLASA. A zakończyć te refleksje Stary Niedźwiedź pozwoli sobie wierszem, znalezionym po śmierci w papierach Bolesława Wieniawy – Długoszowskiego.

Ułańska jesień
Przeżyłem moją wiosnę szumnie i bogato
Dla własnej przyjemności, a durniom na złość
W skwarze pocałunków ubiegło mi lato,
I, szczerze powiedziawszy, mam wszystkiego dość...
Ustrojona w purpurę, bogata od złota
Nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras
Jak pod szminką i pudrem starsza już kokota,
Na którą młodym chłopcem nabrałem się raz.
A przeto jestem gotów, kiedy chłodną nocą
Zapuka do mych okien zwiędły klonu liść,
Nie zapytam go o nic, dlaczego i po co,
Lecz zrozumiem, że mówi "No, czas, bracie iść".
Nie żałuję niczego, odejdę spokojnie,
Bom z drogi mych przeznaczeń nie schodząc na cal,
Żył z wojną jak z kochanką, z kochankami w wojnie,
A przeto i miłości nie będzie mi żal...
Bo miłość jest, jak karczma w niedostępnym borze,
Do której dawno nie zachodził nikt,
Gdzie wędrowiec wygodne zwykle znajdzie łoże,
Ale - własny ze sobą musi przywieść wikt.
A śmierci się nie boję - bo mi śmierć nie dziwna;
Nie słałem na nią Boga żadnych śmiesznych skarg
Więc kiedy z śmieszną kosą stanie przy mnie sztywna,
W dwóch słowach zakończymy nasz ostatni targ.
A potem mnie wysoko złożą na lawecie
Za trumną stanie biedny sierota - mój koń,
I wy mnie szwoleżerzy, do grobu zniesiecie,
A piechota w paradzie sprezentuje broń.
Ja wiem, że mi tam w niebie z karku łba nie zedrą –
Trochę się na mój widok skrzywi święty Duch –
Lecz się tam za mną wstawią Olbromski i Cedro
Bom był, jak prawy ułan, lampart, ale zuch.
Może mnie wreszcie wsadzą w czyśćcu na odwachu
By aresztem o ... wodzie spłacić grzechów kwit,
Ale myślę, że wszystko skończy się na strachu
A stchórzyć raz - przed Bogiem - to przecież nie wstyd.
Lecz gdyby mi kazały wyroki ponure
Na ziemi się meldować - by drugi raz żyć
Chciałbym starą z mundurem wdziać na siebie skórę–
Po dawnemu.... wojować, kochać się i pić.

wtorek, 16 czerwca 2015

Pierwszy ułan II Rzeczypospolitej-cz.2


Zacząć muszę od przeprosin za tak długą przerwę w publikowaniu. Po prostu miałem problemy zdrowotne, zaś potem mobilny internet na wsi, gdzie spędziłem trochę czasu, działał już tylko chwilami, i to w standardzie „2G”, a nie jak przed rokiem, znacznie szybszym „3G”. W sumie jedno wielkie gie. Nazywa to się „nieustanną poprawą jakości świadczonych usług”, czyli okazuje się, że propaganda rzekomego sukcesu Polskiej Zjednoczonej Platformy Obywatelskiej staje się w Tusklandii zaraźliwa.

Twórczość poetycka Wieniawy na froncie, nie ograniczała się do tematyki „marynistycznej”. Obejmowała również tyleż dowcipne, co niecenzuralne komentarze do wydarzeń bieżących. Na celowniku znalazł się między innymi ówczesny podpułkownik Władysław Sikorski, który uwielbiał zajmować stanowiska tyłowo-sztabowe, frontu unikał jak diabeł święconej wody a swoją działalność koncentrował na płodzeniu licznych memoriałów. Doczekał się zatem wierszyka, z którego przytoczę najważniejsze zwrotki:

Iść do szturmu to rzecz bydła,
Trudniej w dupę leźć bez mydła-
Nie byłoby całej chwały,
Gdyby nie me memoriały.

Zresztą noszę srebrny kołnierz,
I bądź co bądź jestem żołnierz,
Wiem jak ludzie w polu giną-
Raz widziałem to gdzieś w kino.

Późniejszy premier i wódz naczelny dobrze to zapamiętał. A dwadzieścia pięć lat później zrewanżował się z całą swą małostkiowością.
Wieniawa nie raz dał dowody niepospolitej wręcz odwagi, do tego sprzyjało mu niezwykłe wręcz szczęście. Podczas ciężkich walk na Podhalu, jedynie dzięki jego zimnej krwi i determinacji odział w skład którego wchodził, oderwał się od Rosjan i przeprawił prze4z Dunajec. Wieniawa nie został nawet ranny, choć na nim skupiono ogień karabinu maszynowego i ponad stu ręcznych. Józef Piłsudski szybko zwrócił uwagę na energicznego i niesamowicie wręcz odważnego ułana, mianując go swoim adiutantem. Nominacja ta nie przeszkodziła Długoszowskiemu w czynnym uczestnictwie w walkach. Do legendy przeszedł jego wyczyn z bitwy pod Kostiuchnówką. W biały dzień dwukrotnie przedostał się konno pod ostrzałem Rosjan z meldunkami do odciętej od sił głównych reduty, dowodzonej przez pułkownika Berbeckiego. W późniejszych wspomnieniach Leon Berbecki nazwał Wieniawę „operetkową postacią”. Komentarz zbyteczny.
Świadkowie byli zgodni co do tego, że Piłsudski traktował Wieniawę jak syna. Kochał go nie tylko za odwagę, fantazję, niepospolitą inteligencję, wszechstronne uzdolnienia, poczucie humoru i całkowitą szczerość. Wiedział że Długoszowski zrobi wszystko, by wykonać każde powierzone mu zadanie.
W lipcu 1917 nastąpił tak zwany kryzys przysięgowy. Piłsudski został internowany w Magdeburgu, zaś Wieniawa wcielony do armii austriackiej i zgodnie z wykształceniem, mianowany lekarzem pospolitego ruszenia w Nowym Sączu. Ale już wiosną 1918, zgodnie z przekazanym mu przez Rydza-Śmigłego poleceniem, zdezerterował i udał się do ogarniętej rewolucyjnym chaosem i terrorem Rosji.
Szczegóły tej misji nie są do końca znane. Wiadomo, że najpierw w przebraniu chłopa przedostał się do okupowanego przez Niemców Kijowa, gdzie po pewnym czasie nawiązał kontakt z francuskim wywiadem. Następnie spotkał się w Masłowie z brygadierem Józefem Hallerem. Nie przyjął proponowanego mu dowództwa pułku ułanów, wkrótce potem rozbitego przez Niemców w bitwie pod Kaniowem, i pod kolejnym fałszywym nazwiskiem dotarł do  Moskwy, gdzie kontynuował rozmowy z członkami francuskiej misji wojskowej. W Moskwie spotkał znaną mu jeszcze z Paryża Bronisławę Berenson, rosyjska Żydówkę, żonę znanego socjalisty i adwokata Leona Berensona. W Paryżu obydwoje nie przepadali za sobą, ale w Moskwie nawiązała się miedzy nimi to, co sam Wieniawa nazwał dyplomatycznie silną więzią.
Gdy Długoszowski uznał swoje zadanie za zakończone, chciał opuścić Moskwę wraz z Francuzami, w ich wagonie kolejowym. Nie przewidział tego, że bolszewicy przed odjazdem zrewidują ten wagon, nic sobie nie robiąc z immunitetu dyplomatycznego. Został więc aresztowany jako „szpion”. Cudem uniknął natychmiastowego rozstrzelania „na wszelki wypadek” i trafił do słynnej Łubianki. Gdzie co tydzień (na tyle pozwolili bolszewicy) był odwiedzany przez pania mecenasową.
Wiadomość o jego aresztowaniu dotarła do Polski. Ignacy Daszyński napisał w jego sprawie list do Lenina, Inny prominentny polski socjalista Adam Pragier interweniował u przebywającego w Moskwie komunisty Juliana „Leńskiego” – Leszczyńskiego. Starania o uwolnienie czynił też Leon Berenson, mający u bolszewików dobre notowania. Bowiem przed wojna był obrońca w procesach politycznych, a na liście jego klientów znajdował się sam Feliks Dzierżyński. Ale spotkałem się też z hipotezą, iż to pani Bronisława zablefowała i w kontakcie z asystentka jednego z szefów „czerezwyczajki”, powołując się na pełnomoctnictwa, których nie posiadała, zażądała jego zwolnienia. Blef się udał, pani wtedy jeszcze Berenson na wszelki wypadek szybko opuściła „Kraj Rad” a zwolniony z więzienia Długoszowski 17 listopada 1918 dotarł wreszcie do Warszawy. Józef Piłsudski bardzo się z tego ucieszył i chciał zatrudnić go w służbie dyplomatycznej. Gdzie jego urok osobisty, znajomość łaciny, greki i sześciu języków nowożytnych, błyskotliwa inteligencja, doskonałe maniery plus zainteresowania artystyczne, czyniły go wręcz idealnym kandydatem na ambasadora. Marszałka do pasji doprowadził upór Wieniawy, który nieustannie powtarzał, że pragnie zostać dowódcą pułku szwoleżerów. I ze względu na słabość marszałka do niego, w końcu (co prawda dopiero pod koniec roku 1926) postawił na swoim. Jak powiedział swojemu ukochanemu Komendantowi, w kawalerii można popełnić głupstwo, ale nie wolno robić świństw. A w dyplomacji jest dokładnie na odwrót, więc on się do tego zawodu nie nadaje. Tym nie mniej dawał się wysyłać w doraźnych misjach dyplomatycznych. Podczas jednej z nich, w Paryżu spotkał się z panią Berenson. Podjęli decyzje o rozpoczęciu wspólnego życia. Po powrocie do Polski państwo mecenasostwo wzięli rozwód a w październiku 1919 Bronisława i Bolesław zawarli ślub. Ponieważ prawo polskie nie znało wtedy jeszcze instytucji ślubu cywilnego a Wieniawa jako katolik był „spalony” (jego „katolicką” żona była Stefania Calvas) obydwoje dokonali konwersji, tak jak to wtedy było powszechnie stosowane, stając się „wiernymi” Kościoła Ewangelicko-Reformowanego (czyli kalwińskiego). Legionowi koledzy nie uważali Długoszowskiego za dobrego kandydata na przykładnego małżonka i żartowali z niego, że ten ślub to efekt nieostrożnego obchodzenia się z Bronią.
Ich córka Zuzanna przyszła na świat 11 sierpnia 1920 w Krakowie. Wieniawa odprowadził żonę na dworzec i wysłał do tego miasta gdy hordy Tuchaczewskiego dopiero zbliżały się do Warszawy. Już po wojnie bolszewickiej jeden z endeckich posłów oskarżył Długoszowskiego, że w przededniu Bitwy Warszawskiej opuścił szeregi by odwieźć żonę samochodem do Wiesbaden. Oczywiście Wieniawa wysłał mu sekundantów, a wobec odmowy udzielenia satysfakcji spisano jednostronny protokół. Bohater tej opowieści nigdy nie unikał takich rozwiązań. Pewien major, z racji pochodzenia żony oraz przyjaźni z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim, nazwał Wieniawę „żydowskim pachołkiem”. I przez jakiś czas paradował po Warszawie z obandażowaną głową, pokancerowaną szablą. Mniej szczęścia miał pewien pułkownik, który podczas rocznego kursu w Wyższej Szkole Wojskowej potraktował Wieniawę brutalnie, wręcz chamsko. Jak zawsze w przypadku naszego bohatera, użyte były szable. A gbur został wyprawiony na dwa miesiące do szpitala.
Swoje obowiązki wojskowe, wbrew nakładanej mu pracowicie masce lekkoducha i pijaka, Długoszowski zawsze traktował serio. Gdy podczas tego kursu, na zajęciach saperskich, najdokładniej obliczył ile potrzeba drutu kolczastego do ufortyfikowania jakiejś pozycji, koledzy byli tym zaskoczeni. Więc z właściwym sobie poczuciem humoru wyjaśnił:
- Panowie, to bardzo proste. Pomnożyłem długość ogona swojego konia przez liczbę swoich kochanek!

Stary Niedźwiedź