piątek, 31 lipca 2015

Tragiczna rocznica

Nie zliczę już, ile razy czytając wpisy na blogach deklarujących swoją prawicowość i opinie na ich forach komentatorskich, napotkałem na narzekania na stan umysłowy Polaków. Ich brak instynktu samozachowawczego, łatwowierność i podatność na propagandę różnych partii zagranicy (hasłowo zwane lemingozą), w świetle tego co się dzieje w nieodległych krajach  po prostu kompromitujące. Tyle tylko że prawie nikt nie próbuje odpowiedzieć na narzucające się pytanie: dlaczego tak się dzieje?
Odpowiedź jest banalnie prosta. W Polsce prawie nie ma elity, potrafiącej stąpać po ziemi (a nie bujać w obłokach) i wytyczać cele, możliwe do osiągniecia nawet w warunkach tkwienia w Eurokołchozie, czy jak kto woli, w IV Rzeszy.
Ale dlaczego tej elity nie ma, skoro w niektórych krajach, które też przeszły przez zapaść cywilizacyjną komunizmu, takowa jednak się odnalazła?
Bo w Polsce się ona nie urodziła w wystarczającej ilości.
Kolejne „ale dlaczego?”
Bo potencjalni rodzice i dziadkowie tej nienarodzonej elity polegli między innymi w Powstaniu Warszawskim względnie podczas akcji „Burza” lub w wyniku jej następstw.
Śmierć każdego przyzwoitego człowieka, nie tylko żołnierza, jest rzeczą smutną. Jeśli zdarza się w wyniku wojny, budzi szczególne współczucie i zasługuje na szczególny szacunek. Ale jeśli jest całkowicie daremna a jej przyczyną nie jest wyłącznie działanie wroga, w człowieku myślącym powinna budzić nie tylko żal ale i złość. Zwłaszcza jeśli była wynikiem absurdalnych decyzji i będących ich ukoronowaniem szalonych czy wręcz zbrodniczych rozkazów.
Akcja „Burza” doprowadziła do taktycznych sukcesów w walce z Niemcami, niekiedy we współdziałaniu z frontowymi jednostkami Armii Czerwonej. Oraz totalnej klęski organizacyjnej i politycznej. Bowiem wojska NKWD, podążające za linią frontu, otaczały i rozbrajały uczestniczące w tej akcji oddziały AK. O szczęściu mogą mówić ci żołnierze, których nie wywieziono do łagrów lecz łaskawie pozwolono wstąpić do Ludowego Wojska Polskiego. Oraz ci jakże nieliczni, którzy tych obław uniknęli. A jeśli udało im się przeżyć zarówno wojnę, jak i późniejsze komunistyczne represje, ich szczęście było wręcz ogromne.
Jaką naukę z akcji „Burza” wyciągnęli Delegat Rządu na Kraj i Komenda Główna AK? Oczywiście żadnej. Garnizon warszawski był więcej niż skąpo wyposażony w lekką broń i amunicję (w większości wysłaną wcześniej właśnie na wschód), cięższej oczywiście nie posiadał, ale nic to. „Nadrobimy impetem i furią natarcia”. Przez litość przemilczę kto był autorem tych słów.
Efekt tej decyzji wszyscy znamy. Wśród żołnierzy od piętnastu do dwudziestu tysięcy (źródła podają różne wartości) poległych, kolejne dwadzieścia tysięcy  rannych (wielu wkrótce zmarło z braku należytej opieki medycznej), piętnaście tysięcy w niewoli. Wśród cywilów dwieście tysięcy zabitych, lewobrzeżna Warszawa niemal w całości zrównana z ziemią.
Jeśli ktoś chciałby porównać liczbę poległych w powstaniu żołnierzy z ze stratami podczas kampanii wrześniowej, informuję że w tej ostatniej były one tylko czterokrotnie większe.
Generał Władysław Anders wkrótce po wybuchu powstania nazwał tę decyzje zbrodnią. A winni jej powinni jego zdaniem trafić przed sąd. W tym przypadku erystyczna szulerka typu „łatwo jest mówić dysponując dzisiejszą wiedzą” może wyłącznie ośmieszyć kuglarzy imających się aż tak żałosnych sztuczek. Bo generał Anders, w odróżnieniu od głupców liczących na to, że świat się zawstydzi i ujmie za Polską (a może jeszcze „odkręci” Teheran?), znał Rosjan i był zimnym realistą. Jego decyzja wyjścia wraz z armią i zagrożonymi śmiercią głodową cywilami z ZSRR, podjęta wbrew londyńskim politycznym analfabetom, jest najlepszym dowodem na to, jak wiele dla tego wielkiego człowieka znaczyli polscy cywile.
Krytycy równie tragicznej, co zbrodniczej decyzji o wybuchu powstania, do dzisiaj spotykają się z „argumentami” świadczącymi, że polityczna ignorancja ma się w Polsce dobrze.
Częste są próby kłamania w żywe oczy, jakoby inne narody, rozsądniej gospodarujące swoją substancją narodową, zazdrościły Polsce tych zbiorowych samobójstw. Jeśli ktoś wytknął nos poza granice Polski, choćby kolegował się z cudzoziemcami i prowadził z nimi dłuższe i szczere rozmowy na takie tematy, wie jaka to bzdura. Bo sięgając po metaforykę Trylogii, w całej Europie mamy reputację narodu, który cały dowcip ma tam, gdzie  w opinii pana Zagłoby mieli takowy Longinus Podbipięta czy Roch Kowalski. Czyli w pięści. Ale niestety w odróżnieniu od młodych Kiemliczów, nie mamy tego, który by poinstruował, kiedy prać, a kiedy nie. Bo nawet jeśli się taki znajdzie, jest wyśmiewany przez romantyczne bałwany.
Słychać też biadolenia na temat zerwanego łańcucha pokoleniowego. Bo dzisiejsi młodzi nie byliby skorzy pójść z „visami” na „tygrysy”. I bardzo dobrze! Z moich obserwacji wynika, że ci młodzi na szczęście już rozumieją, że bez codziennej, żmudnej i nieefektownej pracy nie da się żyć. A gdy jeszcze wystarczająco wielu z nich pojmie, dlaczego efekty tej pracy są mizerniejsze, niż mogłyby być i aktywniej włączą się w życie polityczne, pojawi się szansa na normalność nawet w Polsce. Tu poleciłbym ciekawy rocznicowy post
http://krzysztofbosak.salon24.pl/524240,powstania-spor-o-realpolitik-i-narodowe-kompleksy
Szczególnie tragicznie bo daremnie poległym bohaterom, cześć i pamięć. Ale romantycznych kretynów, zarówno tych którzy wtedy posłali ich na pewną śmierć, jak i tych którzy nawet dzisiaj, po ponad siedemdziesięciu latach, nie są w stanie zrozumieć długofalowych skutków tamtego szaleństwa, bo w ich mózgach nastąpiło krótkie spięcie, niech diabli wezmą.

Stary Niedźwiedź

środa, 29 lipca 2015

Róbta (w) co chceta czyli tęczowe Wódy W Sztok 2015

Jak informują media, w dniach 30 lipca – 1 sierpnia odbędzie się kolejny spęd z cyklu „Przystanek Wódy W Sztok”.
Choć odwiedzam niewiele witryn, gdyż nie mam zwyczaju ganiać od jednej do drugiej z wywieszonym ozorem, nie tak dawno miałem okazję przeczytać na kilku forach dyskusyjnych sporo komentarzy będących wręcz apoteozą kpa w czerwonych portkach i jego muzykantów. Towarzystwo to mogę podzielić (coś ostatnio zebrało mi się na klasyfikacje) na trzy grupy.
Pierwsza to debile, z braku mózgów powtarzający to, co wyczytają w GW no Prawda. Na tych szkoda czasu i fatygi.
Drugą stanowią osoby, których bliscy byli leczeni w szpitalach przy użyciu aparatury z naklejonym na nią czerwonym serduszkiem. Samo serduszko oczywiście jeszcze o niczym nie świadczy. Bo jak opowiedział mi znajomy lekarz, owsiakowi hunwejbini na oddziale na którym on pracuje, naklejali je jak leci, nawet przyozdobili nim windę. Jeśli reprezentanci tej drugiej grupy jednocześnie mówią, iż nie interesują ich finanse Wielkiej Orkiestry Świątecznej Przemocy, są przynajmniej uczciwi. Niczym pewna amerykańska szansonistka z Chicago z początku lat trzydziestych. Gangster z górnej półki, po dowiedzeniu się od kelnera, że dziewczyna ciuła na drogie leczenie dziecka, dał jej pięćsetdolarowy napiwek. Z wyjaśnieniem że nie oczekuje od niej żadnego rewanżu a dla niego te pięćset to tyle, co dla niej pięć dolarów. Gdy trafił na ławę oskarżonych, ona na prośbę jego adwokata zeznała o tym przed sądem. Ale powiedziała prawdę i nie wygłaszała kłamliwych panegiryków na jego temat.
Natomiast zupełnie nie rozumiem tych, którzy w obronie muzykantów żebraków i kapelmistrza kanciarza przekroczyli granice śmieszności. W pewnej dyskusji zwróciłem uwagę, że Caritas bez tej medialnej hucpy zbiera bez porównania większe kwoty, zaś koszty własne ma na poziomie kilku procent. I spotkałem się z wściekłym atakiem na sprawozdania finansowe Caritasu, połączone z przedstawianiem tych owsiakowych jako wręcz wzorowych. No cóż, szydło wyszło z worka, jest już tajemnicą poliszynela, że na zakup sprzętu medycznego guru przeznacza góra jakieś sześćdziesiąt procent wpływów. Więc ci jego obrońcy znaleźli się w sytuacji sikających za tramwajem po odjeździe tego ostatniego.
Ale nie wszystko, co nie zostanie wydane na sprzęt, tonie w fundacyjkach Złoty Melon i Mrówka Cała. Guru co rok urządza redyk, przez realistów nazwany Wódy W Sztok. Zwyczajowo poza słuchaniem „muzy” uczestnicy takowego ćpają, piją, kopulują lub tarzają się w błocie. Ale sądząc z doniesień prasowych:
http://www.pch24.pl/przystanek-woodstock--homolobby--prosze-wsiadac-,37120,i.html
w tym roku guru postawił na „kulturę”. Ważnym komponentem tego redyku mają być rozliczne „warsztaty”. Do wyboru, do koloru, a raczej do wszystkich kolorów tęczy. Organizowane przez Fundację Batorego, Kampanię przeciw Homofobii czy Krytykę Polityczną. Że pomniejszą gadzinę przemilczę. A wszystko to oczywiście finansowane przez różne różniaste eurofundacyjki, za kwotę na pewno bez porównania wyższą niż trzydzieści euro.
Będzie zatem opowiadanie bajek. Nie żartuję, bo to nie będą stare seksistowskie bajki lecz nowoczesne, jedynie słuszne. Na przykład o dzielnej królewnie, która odziana w błyszczącą zbroję przybyła na białym rumaku uratować pięknego królewicza. A potem żyli długo i szczęśliwie. Zapewne czysto platonicznie, skoro parę tę tworzyli super zmaskulinizowana lesba oraz ciota.
Ci którzy jeszcze nie wiedzą, że wkład heteroseksualistów w rozwój nauki czy kultury jest pomijalny, będą mieli okazję przejrzeć na oczy. Bo poza rzekomym homoseksualizmem Marii Konopnickiej (to że po rozstaniu się z mężem miała kilka romansów z panami, nie ma przecież najmniejszego znaczenia) pewnikiem okaże się, że Kopernik była nie tylko kobietą (to już wiadomo od ponad trzydziestu lat), ale i lesbijką.
Na zebrane tam bałwany wpłynie również „Ponton”, a zrzeszeni w nim edukatorzy będą tłumaczyć, czym jest bezpieczny seks. Zapewne wytłumaczą, jak chłopak ma koledze włożyć rękę do tyłka, by takowego nie uszkodzić.
Jeśli tak jak i na poprzednich redykach pojawi się ksiądz (???) Adam Boniecki, satanizm też znajdzie swojego obrońcę. Bowiem osobnik ten już nie raz, z uśmiechem dziecka z IQ poniżej pięćdziesiątki, bronił satanistycznego śmiecia drącego Pismo Święte. Wprawdzie przełożeni zakonni kazali mu zamknąć otwór gębowy, ale może pójść w ślady innego księdza, czyli Wojciecha Lemańskiego. Szczęśliwie już suspendowanego, więc oczywiście brylującego na tej imprezie.
Ale na pewno gwoździem programu byłoby pojawienie się Pierwszego Pedała III RP, czyli obecnego prezydenta Słupska. Chyba takiej okazji poszukiwania młodego narybku nie przepuści. I skoro dostał niedawno rządowy zasiłek dla swojego miasta (bardzo rzadki przypadek w III RP), bo taki z niego prezydent jak mężczyzna, może odpali coś Owsiakowi. Bo skoro części ludzi łuski spadły z oczu, na Złoty Melon i Mrówkę Całą mogą nadejść srogie terminy. A duetowi Biedroń & Owsiak na pewno będzie łatwiej związać koniec z końcem.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 19 lipca 2015

Różne poziomy aborcyjnego zbydlęcenia

Jak stali Czytelnicy „Antysocjala” wiedzą, redakcja w zasadzie popiera obecne regulacje prawne dotyczące dopuszczalności przerywania ciąży. W przypadku konieczności ratowania życia matki, sprawa jest bezdyskusyjna. Co się tyczy ciąży będącej wynikiem „czynu zabronionego” (czyli na ogół gwałtu), był to temat redakcyjnych dyskusji, ale żadne z nas nie odmawia kobiecie prawa do podjęcia takiej decyzji. Największe problemy stwarza „trzeci filar” czyli „trwałe i nieodwracalne uszkodzenie płodu". Tu nie zajmujemy stanowiska. Bowiem z jednej strony znamy przypadki, gdy rodzice nie ulegli panice i olali konowałów wrzeszczących „usuwać!”. W wyniku czego urodziło się normalne zdrowe dziecko. Ale znamy też przypadek narodzenia się dziecka tak chorego, że rodzice modlili się, by jego cierpienia jak najszybciej się zakończyły.
Ale obecnie jest aż zbyt dużo entuzjastów „aborcji na życzenie”, a lewackie „merdia” są na ich rozkazy. Wśród wyrobów ludziopodobnych, którzy sami siebie nazywają „proczojsowcami”, można wyróżnić wiele odmian. Wobec ostatnich wydarzeń, czas na próbę usystematyzowania i sklasyfikowania tych pomyłek ewolucji.
1. Stosunkowo najłagodniej odnoszę się do idiotek (środowisko to jest potężnie sfeminizowane) i znacznie mniej licznych idiotów. Którzy gaworzą, że kobieta ma prawo decydować o „swoim brzuchu”. Swego czasu na szczęśliwie już zamkniętym przybytku blogopodobnym wysłuchałem bzdury, że za takim stanowiskiem stoi „nałuka”. Poradziłem mądralińskiej, by wyguglowała takie trudne a jej ewidentnie nieznane słowo, jak genom. Jako że dziecko ma inny niż matka, a więc nie jest częścią jej organizmu. Szefowa przybytku z wyraźną niechęcią przyznała mi rację i idiotka zamilkła.
2. O ile za głupotę trudno kogoś winić, o tyle za łajdactwo, nawet bezinteresowne, już można. Czas zatem na zasygnalizowanie istnienia grupy łajdaków marzących o zniszczeniu wartości, na których zbudowano cywilizację białego człowieka i zamiany tej strefy w libertyński lupanar. Ci „proczojsowcy” nie są bezpośrednio zainteresowani materialnie we wspieraniu tego procederu i czynią to z pobudek ideowych. Szczególnie aktywni są tu dwie grupy. Jedną są o dziwo pederaści, którzy przecież w przypadku „kłopotów” zawsze mogą bez cienia problemu nabyć w aptece irygator. A druga to „wyluzowane babeczki” tłumaczące, że nie wolno „marnować życia”, więc należy się puszczać „w przeciągu, w pociągu, na drągu”, jak śpiewali niezapomniani Starsi Panowie Dwaj. A ponieważ w tej „kołtuńskiej” (tłumacząc na język ludzki – jeszcze nie zdegenerowanej) Polsce nie ma na razie punktów aborcyjnych przy każdym supermarkecie, niektóre z nich prowadzą „poradnictwo”. Tłumacząc innym takim „luzaczkom” jak za pomocą powszechnie dostępnych medykamentów, wywołać w warunkach domowych sztuczne poronienie, zabijając dziecko, a przy odrobinie pecha i siebie.
3. Trzecia grupa, złożona wyłącznie z wyrobów męskopodobnych, to „promanejowcy”. Oczywiście mają gęby pełne frazesów o „szacunku dla kobiet”. A brutalna prawda jest po prostu obrzydliwa. Gdy kobieta, która była na tyle niemądra że zadała się z takim śmieciem zajdzie w ciążę, oczywiście proponują jej współfinansowanie „zabiegu”. Niektórzy „rycerze” skłonni są nawet sami takowy opłacić. A za taką postawą stoi nikczemna kalkulacja. Gdyby kobieta takiego „rycerza” strzeliła w pysk, urodziła dziecko i wywalczyła alimenty, kalkulacja wyglądałaby następująco:
18 lat * 12 miesięcy w roku * 300 zł/miesiąc = 64800 zł
Wysokość miesięcznych alimentów przyjęliśmy na
poziomie 300 zł, na pewno nie wygórowanym. Jeśli dziecko podjęłoby studia lub tatuńcio jest człowiekiem nieubogim, kalkulacja wygląda jeszcze „gorzej”. A jak poinformował nas znajomy adwokat (siłą rzeczy zorientowany w ciemnych stronach prozy życia), koszt „zabiegu” mieści się w granicach 3 tys. zł. A więc nie żaden szacunek dla kobiety, ale kasa gnojku, kasa!
4. No i czas na aborcyjną „elitę” czyli hieny cmentarne.
Do tej pory wiedzieliśmy o ich istnieniu, ale wstrząsem okazały się informacje, które znaleźliśmy na portalach Prawy.pl:
http://www.prawy.pl/z-zagranicy2/10047-ukryta-kamera-utrwalila-proceder-handlu-organami-dzieci-zabitych-w-wyniku-aborcji-wideo
oraz Polonia Christiana:
http://www.pch24.pl/kongres-zajmie-sie-planned-parenthood--bedzie-sledztwo-w-sprawie-handlu-plodami,37026,i.html
Dziennikarze udający kupców umówili się na obiad z dr Deborą Nucatola, dyrektorem jednego z centrów aborcyjnego giganta Planned Parenthood. 


Nagranie zrobione ukrytą kamerą, pokazuje jak osoba ta opowiada o powszechnej w tej organizacji praktyce handlu organami dzieci uśmierconych w wyniku aborcji. Okazało się , ze istnieje duży popyt na te organy, osiągają zatem one dobrą cenę. A dokonujący aborcji korzystają z USG, aby zabijając dziecko nie „zepsuć" tych części jego ciała, na które opiewa „zamówienie”. Szczegółów, o których ta uczennica Mengele mówiła z pełna gębą jedząc obiad, Czytelnikom oszczędzimy.
Oczywiście nagranie to wywołało burzę. Republikanie zapowiedzieli dobranie się do skóry hienom cmentarnym, dotowanym z budżetu federalnego. Republikański speaker Izby Reprezentantów zapowiedział podjęcie starań o likwidację tych dotacji, inni republikańscy kongresmeni zapowiadają uszczelnienie prawa, by takie praktyki były penalizowane. Tak więc burak Obama ma kolejny kłopot. Bo sprawy już się nie da zamieść pod sukno – to nie Tusklandia.

Stary Niedźwiedź i Flavia de Luce

poniedziałek, 13 lipca 2015

Władysław Jagiełło, Grunwald i okolice

Zbliżająca się 605 rocznica bitwy pod Grunwaldem jest dobrą okazją do podzielenia się z Czytelnikami garścią refleksji. Sam przebieg bitwy jest powszechnie znany, zatem skoncentruję się na kilku spostrzeżeniach dotyczących panowania Władysława Jagiełły.
Jego ślub z królową Jadwigą Andegaweńską i koronacja na króla Polski jest najlepszym potwierdzeniem, że zarówno on jako wielki książę litewski jak i „panowie małopolscy”, de facto sprawujący władzę w Polsce pod koniec XIV wieku, doskonale rozumieli czym jest racja stanu, choć takim pojęciem zapewne się nie posługiwali. Bowiem byli politykami z prawdziwego zdarzenia, choć zapewne przez „monarchistów” w wieku okołogimnazjalnym zostaliby nazwani republikanami.
Oczywiście Krzyżacy i inni wrogowie Korony i Litwy zaczęli wojnę propagandową, próbując całej Europę przekonać, iż nowy król tak naprawdę jest poganinem, a wiec ich walka z wymienionymi państwami ma coś wspólnego z „nawracaniem”. Dokładnie z tego samego powodu źródła polskie (choćby pomnikowa kronika Jana Długosza) przy każdej okazji podkreślała głęboką pobożność króla Władysława. A co o tym można sądzić?
W kilku źródłach przeczytałem, że król codziennie po porannym wstaniu z lóżka, brał jakiś patyczek (pokojowiec nie mógł zapomnieć o jego przygotowaniu), łamał na trzy części i rzucał za siebie, by odpędzić złe moce. Nie twierdzę że jego chrześcijaństwo było na pokaz, ale ten ogarek jest oczywisty.
Podczas późniejszych wojen z Krzyżakami, tych na mniejszą skalę niż najbardziej znana z lat 1409 -10, chętnie korzystał z usług zaciężnej piechoty czeskich husytów. Którzy oficjalnie byli celem kilku niemieckich „wypraw krzyżowych” (tak określił je ówczesny papież). Z krucjat tych mało który z niemieckich „krzyżowców” powrócił z życiem, bowiem owi husyci mistrzowsko operowali cepami z solidną żeliwną kula na końcu, kładąc niemieckie konne rycerstwo pokotem. Zatem król Władysław Jagiełło sięgnął po sprawdzonych fachowców, których kompetencji nikt nie mógł zakwestionować..
Przed bitwą grunwaldzka król Władysław koncertowo zagrał na czas, posiłkując się instrumentem nie podlegającym wówczas jakiejkolwiek dyskusji, czyli potrzebą wysłuchania kilku mszy. Potrzeba istotnie była, bowiem ranek 10 lipca 1410 zastał wojska polsko – litewskie w lasach i na ich skraju w okolicy jeziora Lubień. Zaś wojska krzyżackie, złożone głównie z konnego rycerstwa, ustawione były na odkrytej przestrzeni i wystawione na działanie lipcowego słońca. Zatem początkowa gra na czas była w pełni uzasadniona. Pojął to i Ulrich von Jungingen, wysyłając słynne poselstwo z dwoma mieczami i oferując cofnięcie się swojej armii, by dać miejsce Polakom i Litwinom do rozwinięcia szyków.
Po samej bitwie król Władysław zmienił się nie do poznania. Ten dotychczas doskonały dowódca zaczął popełniać błąd za błędem, marsz na Malbork odbył się w żółwim tempie, tak że zdążyły tamtejszy garnizon wzmocnić siły komtura Świecia Henryka von Paulen oraz niedobitki spod Grunwaldu, którym udało się ujść z pola bitwy. Sami Krzyżacy uznali, że energia komtura plus jego siły przesądziły o skutecznej obronie stolicy i von Paulen został wybrany na kolejnego wielkiego mistrza zakonu.
Narzuca się pytanie, co spowodowało, że Władysław Jagiełło dołożył wszelkich starań, aby Krzyżaków nie dobić. Dużo pisał o tym Paweł Jasienica w „Polsce Jagiellonów” i mnie jego hipoteza przekonała.
Król Władysław urodził się i w roku 1410 oczywiście nadal był stuprocentowym Litwinem. A zarazem człowiekiem na tyle wybitnym, że w odróżnieniu choćby od swojego młodszego brata Świdrygiełły czy stryjecznego brata Witolda, nie wahających się dla osobistych korzyści sprzymierzać z Krzyżakami, nie były mu obce takie pojęcie, które dzisiaj nazywamy litewską racją stanu. Rozumiał że związek z Polską to jedyna szansa na nie siłowe ucywilizowanie Litwy i wprowadzenie jej do strefy cywilizacji europejskiej. A ponieważ nie miał żadnych przesłanek by mieć pewność, że związek Polski z Litwa jest przesądzony na wiele lat, Z całą świadomością postanowił Krzyżaków nie dobić. By wprawdzie osłabieni ale nadal stanowili wystarczające zagrożenie. Uzasadniające potrzebę polsko – litewskiego sojuszu. O aż takie wizjonerstwo, jak konieczność udzielania Litwie pomocy w walce z ekspansją odradzającego się państwa moskiewskiego, króla nie podejrzewam.
Tego pokojowego cywilizowania Litwy sami Żmudzini (czyli w przybliżeniu mieszkańcy dzisiejszego terytorium Litwy) do dzisiaj nie mogą Polakom wybaczyć. Litwa za Władysława Jagiełły była krajem analfabetów, rolę kancelistów na litewskich dworach książęcych pełnili ruscy mnisi. Dlatego choćby dokument Unii w Horodle spisany jest po łacinie oraz cyrylicą. Kultura polska okazała się dla litewskiej elity na tyle atrakcyjna, że polonizowała się ona w błyskawicznym tempie, przyjmując nowy język i obyczaje. O ile w czasach Biernata z Lublina (początek szesnastego wieku) na pewno można już mówić o polskim języku pisanym, litewski po prostu nie zaistniał. Język ten został zdegradowany do rangi mowy chłopskiej, której szlachta litewska używała głównie po to, by porozumieć się ze służbą. Takie rody, jak choćby Chodkiewiczowie, Ostrogscy czy Gasztołdowie spolonizowali się ze szczętem, za nimi poszła szlachta.
Litewski język pisany zaczął rodzić się w ciężkich bólach dopiero w dziewiętnastym wieku, zaś jego gramatykę i ortografię skodyfikowano dopiero pod koniec tegoż stulecia. I tego dzisiejsi Litwini chyba nigdy nam nie wybaczą. Dowodem takich dziecinnych instrumentów propagandowych jest przedstawianie w ich historii wspomnianego już Witolda (syna Kiejstuta) jako bohatera reprezentującego wszelakie cnoty. Mimo ze był beznadziejnym wodzem a w walkach o tron bez wahania wkraczał do swojej ojczyzny na czele pustoszących ją wojsk krzyżackich czy czczenie Janusza Radziwiłła za chęć wykrojenia sobie udzielnego księstwa pod szwedzką protekcją. Zaś Władysław Jagiełło jest przedstawiany jako zdrajca Litwy i czarny charakter. Ani chybi za to, że zainicjował akcję ucinania ogonów i naukę chodzenia na zadnich łapach. A nie każdy kundel to lubi.

Stary Niedźwiedź

piątek, 10 lipca 2015

Bystrzy jak woda w klozecie


Większość tak zwanych „eurosceptyków” zwracała uwagę na fakt, że niedługo Unia Europejska będzie regulować każdy aspekt naszego życia. Klozet wydawał się tylko surrealistycznym dowcipem, jednak ostatnio mogliśmy się przekonać, że wcale niekoniecznie. Otóż specjaliści z Komisji EuroPEJSkiej opracowali prawne ramy dla spłukiwania woda w toalecie. Badania nad spłukiwaniem wody trwały kilka lat, a „ekspertom” udało się ustalić najważniejsze parametry (objętość spłukiwania i mniejszą objętość spłukiwania – sic!). Praca specjalistów na temat spłukiwania wody w klozecie zaowocowała 60-stronicowym unijnym raportem, zawierającym wnioski na temat idealnej spłuczki. Któż by pomyślał, że WC może się stać przedmiotem tak wnikliwych badań? A te kilka lat dokładnych badań przyniosło iście rewolucyjne wnioski! Jednym z nich jest stwierdzenie faktu, że „deski toaletowe nie mają wpływy na funkcjonalność produktu” oraz że „często sprzedawane są osobno”. *
A skoro już mowa o klozecie i jego zawartości, to ostatnimi czasy przypomniał o sobie Janusz Palikot. Zadeklarował, że nie zgoli brody, dopóki Polską rządzić będą Duda i Kukiz. Jeżeli Palikot rzeczywiście dotrzyma słowa, to wielce prawdopodobne, że stanie się posiadaczem dłuższej brody, niż Sikh na umieszczonym zdjęciu. 


*http://www.fronda.pl/a/unia-europejska-ustalila-jak-wolno-spuszczac-wode-w-klozecie,41510.html

Flavia de Luce

niedziela, 5 lipca 2015

Ośla ławka versus prymus

Wybitny polski historyk i historiozof profesor Feliks Koneczny, jeszcze w roku 1918 w dziele „Polskie Logos i Ethos” stwierdził, że Polacy są jedynym chyba narodem w Europie, który uznaje moralność za podstawowe kryterium w uprawianiu polityki. Najdrastyczniejszym potwierdzeniem tej tezy była tromtadracka wypowiedź ministra Józefa Becka, zawarta w jego słynnym przemówieniu sejmowym z 5 maja 1939:
Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.
Następstw tej wypowiedzi przypominać nie muszę. Były one wisienkami na zakalcu  samobójczej koncepcji politycznej „równego dystansu do Berlina i do Moskwy”. A zarówno konstatacja Konecznego, jak i sposób jej wcielenia w życie potwierdziły, że na lekcji polityki Polak zasiada w oślej ławce. I może się w niej wygodnie rozsiąść, bo nie dzieli jej z sąsiadem.
Uczniowie co bystrzejsi wiedzą, jak ważną rzeczą jest honor w życiu ludzi. Ale już w życiu narodu i państwa jedyną rzeczą bezcenną jest tylko i wyłącznie ich przetrwanie. Reszta w porównaniu z tym priorytetem to mało istotne duperele. A o narodach stosujących inne kryteria, pamiętają dzisiaj głównie archeolodzy.
Tym nie mniej przez klub kiboli oślej ławki gloryfikowani są wszyscy, którzy walczyli, zwłaszcza gdy zginęli. A już szczególnie jeśli wszczęta przez nich walka od samego początku skazana była na bezapelacyjną klęskę. Zaś jej jedynym efektem były straty i pogorszenie się warunków w których żył naród. A ideał, niestety nie zawsze osiągalny, to utrata państwowości w wyniku działań takich „walczaków”.
Ludziom którzy wcześniej rozpoczętą (niekoniecznie przez siebie) walkę kontynuowali, nawet gdy nie było już żadnych szans na sukces, nie można odmówić odwagi osobistej, należy im się za takową szacunek i pamięć. Niestety połączone z gorzką refleksją, że żyjąc, pracując i wychowując dzieci, zrobiliby dużo więcej dla Polski. Ale dla przywódców, którzy z własnej nieprzymuszonej woli taką absurdalną walkę rozpoczęli i innych do niej nakłonili, nie widzę usprawiedliwienia.
Słynne słowa Aleksisa Zorby „jaka piękna katastrofa!” mogłoby być zawołaniem bojowym tych kiboli. Którzy swoim idolom przeciwstawiają tych, którym pogardliwie zarzucają „pragmatyzm księgowego”. Bo najpierw pomyśleć, przeanalizować wszystkie "za" i "przeciw", a dopiero potem ewentualnie coś zrobić, to przecież takie przyziemne, nieeleganckie, nieromantyczne i niepolskie. Przynajmniej w ocenie tych kiboli.
Nie będę ukrywał, że zirytowały mnie słowa Jugglera, który na swoim blogu
http://taki-kuter.blogspot.com/2015/02/pamietam-ze-obydwoje-jeszcze-zyli.html#comment-form
napisał w komentarzu miedzy innymi:
…”A ja mam wrażenie odwrotne: że w tym kraju coraz więcej jest ludzi małych, których małość gorliwie wspiera kurza pamięć, bo na tle cudzej najwyższej ofiary krasnal, ze swoim "pragmatyzmem" księgowego, wygląda właśnie na... krasnala. Plucie pod górę zawsze głupio wygląda i jeszcze głupiej się kończy - trzeba na koniec otrzeć kurzy dziób z własnej śliny.
Nie Jarek, pamięć o ludziach, którzy za niepodległość tego kraju walczyli i umierali, to psi obowiązek, a nie martyrologiczna schiza, ale tego nigdy nie wytłumaczy się "pragmatykowi" liczącemu skrzętnie własne korzyści z nie swoich strat.”…

Wszystkie wyroby prawie jak Łysiak (jak wiadomo, „prawie” czyni wielką różnicę) gloryfikujące Powstanie Warszawskie i łajdaków przemawiających w Kijowie na tle banderowskich ozdobników, durniów nadstawiających Litwinom drugi pośladek, gdy ci ostatni raczą Polaków kopnąć w pierwszy, czy nieproszonych nauczycieli, antagonizujących Polskę z Białorusią,  muszę poinformować o trzech faktach.
Primo, na skutek działań tychże banderowców, z zamieszkałej we Lwowie i jego okolicach rodziny mojego ś.p. Ojca, tylko on przeżył wojnę. Jego ojciec, ciocia, dwie siostry, szwagier i dwóch siostrzeńców tyle szczęścia nie mieli.
Secundo, po Powstaniu Warszawskim wszyscy mężczyźni z rodziny mojej ś.p. Mamy zostali zamordowani w niemieckich obozach lub przez bandytów z oddziałów pomocniczych (Dirlewangera i Kamińskiego).
Tertio, wymienione straty są ewidentnie moje, bowiem o zdecydowanej większości mojej rodziny mogłem się czegoś dowiedzieć jedynie ze wspomnień Rodziców. Więc wszystkich zasrańców gloryfikujących zbrodniczo głupią decyzję o rozpoczęciu tego powstania, głaszczących po główkach wypierdki po Banderze i biegnących laufszrytem w jarmułkach do Jedwabnego, mam za kpów. I pluję nie „pod górę”, ale prosto w dzioby takich „patriotów”. A ponieważ 10 lipca za pasem, niech ci niezłomni polscy patrioci - monopoliści dobrze wyciągną kopyta, by się nie spóźnić. Bo inaczej tęgi opieprz ze strony B’nai B’rith murowany.
Wspomniałem już o klasowym lokatorze oślej ławki na lekcjach polityki. Czas zatem na prymusa.
Gdy Francisco Franco y Bahamonde nazywany jest „rzeźnikiem”, czy „krwawym tyranem” przez satanistów, narkomanów, libertynów, dewiantów seksualnych, komunistów, genderowców i inne mutacje lewactwa, ani trochę mnie to nie dziwi. Potrafią oni tak nazwać również Margaret Thatcher, „uzasadniając” to argumentem, że za jej rządów policja rozganiała pedalskie imprezki połączone z zażywaniem narkotyków. Groteskowo robi się dopiero wtedy, gdy psy na nim wieszają ci, którzy w następnym zdaniu potrafią napisać, że uważają się za zwolenników prawicy. 
Osobie Francisco Franco poświęciłem swego czasu wpis na starym, jeszcze „onetowym” Antysocjalu: Ale chciałbym uzupełnić wiedzę o nim kilkoma informacjami, które przypomniał mi artykuł:
http://wmeritum.pl/co-mowil-hitler-o-generale-franco/
pokazujący jak trudne sprawy polityczne rozgrywał mistrz.
Hiszpania zakończyła wojnę domową w roku 1939 w rozpaczliwej sytuacji gospodarczej i finansowej. Poza zniszczeniami wojennymi była zadłużona w Niemczech na 225 milionów ówczesnych dolarów, zaś we Włoszech na 273 miliony. Przed wybuchem wojny Hiszpania dysponowała największymi na świecie rezerwami złota, pochodzącego rzecz jasna z czasów kolonialnej eksploatacji Ameryki Południowej. I nie były to jakieś zapisy księgowe lecz realnie istniejące tony kruszcu. Ale po zdobyciu Madrytu przez frankistów okazało się, że tego złota nie ma. Bowiem było ono zapłatą za „bezinteresowną proletariacką pomoc”, udzieloną republikanom przez Stalina. Biorąc pod uwagę, że tego złota było więcej niż w Forcie Knox, komunistyczny dyktator był ekonomicznym zwycięzcą tej wojny. Choć z polityczno-wojskowego punktu widzenia, jego pomysł wzięcia Europy w kleszcze szczęśliwie diabli wzięli.
31 marca 1939 Franco podpisał traktat z III Rzeszą. Deklarował on życzliwą neutralność obydwu stron, gdyby partner znalazł się w stanie wojny i obligował sygnatariuszy do rozwijania relacji gospodarczych, wojskowych i kulturalnych. W ten sposób Hiszpania stała się sojusznikiem państw Osi, ale do takowej nie przystąpiła.
Gdy II Wojna Światowa rozpętała się na całego, Hitler chciał by Hiszpania do niej przystąpiła. W czerwcu 1940 mistrz uprzedził wiecowego krzykacza, oferując z własnej inicjatywy przystąpienie do wojny, w zamian za wielce wyśrubowaną pomoc gospodarczą plus przekazanie Hiszpanii całego należącego do Francji Maroka. Doskonale wiedział, że pomoc na taką skale przekracza możliwości gospodarki niemieckiej, zaś amputacja Maroka byłaby nie do przełknięcia dla Petaina, co oznaczałoby koniec rokowań miedzy III Rzeszą a państwem Vichy.
Do najpoważniejszego spotkania doszło 23 października 1940 w miejscowości Hendaie, blisko granicy francusko – hiszpańskiej. Hitler w swoim przekonaniu wzbił się na szczyty swoich umiejętności dyplomatycznych i oratorskich, oferując złote góry za zaatakowanie i zdobycie Gibralrtaru przez armię hiszpańską. Wysiłki malarzyny nie zrobiły na mężu stanu najmniejszego wrażenia. Podczas dziewięciogodzinnych negocjacji cały czas stawiał warunki, co do których miał pewność, że są dla Niemiec nie do przyjęcia. Stwarzając wrażenie, że fiasko tych rozmów nie jest jego winą. Od roku 2013 źródła brytyjskie utrzymują, że był to rzekomo efekt wręczenia przez MI6 osobom z elity polityczno – gospodarczej ówczesnej Hiszpanii łapówek o łącznej wysokości 200 milionów funtów. Faktu tego nie neguję, już wcześniej wiedziałem o tych brytyjskich zabiegach z powojennych wspomnień Niemców usytuowanych blisko admirała Canarisa. Ale nie posunięto się do insynuacji, że część tych pieniędzy trafiła do rąk Franco. W końcu Brytyjczycy nie lubią wychodzić na idiotów. Po fiasku tych negocjacji wściekły Hitler powiedział, że wolałby dać sobie wyrwać kilka zębów bez znieczulenia, niż musieć odbyć taka kolejna rozmowę z Franco.
Podczas Operacji „Torch” Hiszpania udzieliła pomocy Amerykanom i Anglikom, lądującym w administrowanych przez Vichy francuskich koloniach Afryki północno-zachodniej. A Franco w osobistym liście uderzył w najczulszą strunę Churchilla. Pisząc, że po wojnie współpraca brytyjsko – hiszpańska jest konieczna dla przeciwstawienia się amerykańsko – radzieckiej dominacji w Europie.
W roku 1943 Hiszpania przeszła w stosunku do Niemiec od życzliwej neutralności do zwyczajnej. A na początku roku 1944 przestała spłacać swoje zadłużenie w III Rzeszy dostawami rud wolframu. Czyli metalu niezbędnego do wytwarzania wysokogatunkowych stali stopowych, używanych do produkcji uzbrojenia. Wtedy Hitler pojął, że w hiszpańskiej wojnie domowej obstawił złego konia. Podobno miał powiedzieć, że należało wesprzeć socjalistów, gdyż od socjalizmu do narodowego socjalizmu jest tylko jeden krok. A ci parszywi monarchiści i katolicy zawsze myślą o swoim państwie.
Na skutek anulowania dekretu Izabeli Kastylijskiej, podczas wojny potomkowie wszystkich Żydów pozbawionych na skutek tego dekretu obywatelstwa hiszpańskiego, odzyskali je. I po znalezieniu się na terytorium Hiszpanii, byli już bezpieczni. Hiszpania nie wydała Niemcom ani jednego Żyda, wiec w stosunku do tego państwa, terroryści z The Holocaust Industry musieli obejść się smakiem. Bo nie wyłudzili ani jednego eurocenta.
Ksiądz Chmielowski swoje „Nowe Ateny” dedykował miedzy innymi „mądrym dla memoriału, idiotom dla nauki, politykom dla praktyki”. Dokładnie w tym samym celu przypomniałem, jak wielki mąż stanu przeprowadził Hiszpanię przez II Wojnę Światową. Ale ksiądz Benedykt nie miał do czynienia z romantycznymi idiotami. Więc w przypadku tej grupy potencjalnych czytelników, na wielkie efekty tej nauki nie liczę.

Stary Niedźwiedź

czwartek, 2 lipca 2015

Kanada cuchnąca kurwicą.

Kanada zawsze pozostawała w cieniu swojego południowego sąsiada. W języku potocznym słowo Ameryka na ogół było używane jako synonim nazwy Stanów Zjednoczonych. Ale okazuje się, że pod względem postępackiego zbydlęcenia nie ma zamiaru tracić dystansu do swojego sąsiada.
Wszyscy wiemy o perypetiach pani Mary Wagner, która nie raz trafiała do więzienia za pikietowanie klinik aborcyjnych. Ale jest to jedynie wierzchołek góry lodowej, bo w internecie można znaleźć wiele doniesień , świadczących o tym, że kraj ten istotnie jest członkiem grupy „G8”, o ile literze Gie przywrócimy jej kolokwialne znaczenie. Oto kilka pierwszych z brzegu.
Jak donosi portal Polonia Christiana:


na uniwersytecie w Toronto pracował niejaki „profesor” Ben Levin. W roku 2009, będąc wiceministrem oświaty w rządzie prowincji Ontario, opracował zaiste rewolucyjny program edukacji seksualnej. Dzieci w trzeciej klasie miały być zasypane grafiką tłumaczącą, czym jest homoseksualizm, w klasie siódmej uczone onanizmu zaś w ósmej – seksu oralnego. Ten rewelacyjny program został wprowadzony do szkół w roku 2010, ale po protestach rodziców wycofany. Levin działał wszechstronnie i wielokierunkowo. Założył profil na portalu zajmującym się „alternatywnymi stylami życia seksualnego”. Szczególnie aktywny był na polun pedofilii i kazirodztwa. Wpadł gdy funkcjonariuszowi policji, udającemu młoda matkę, poradeził jak ma zgwałcić swoją ośmioletnią córkę. W roku 2013 został aresztowany.
W jego procesie zapadł wyrok skazujący go na sześć miesięcy za posiadanie pornografii dziecięcej, dwanaście za jej wytwarzanie i osiemnaście za namawianie do aktów pedofilskich. Ma trafić do więzienia o zaostrzonym rygorze. Można jedynie żałować, iż nie wyląduje w celi z polskimi recydywistami w dawnym stylu. Ale jego „program” ma we wrześniu z powrotem trafić do szkół prowincji Ontario. Ciekaw jestem, czy tym razem rodzicom uda się zmusić „władze oświatowe” do odszczekania tego pomysłu.
W Toronto niedawno miało miejsce inne łajdactwo:


Na zorganizowana w ratuszu Toronto przez władze miasta propedalską imprezę zapędzono grupę przedszkolaków. Maluchy zostały posadzone na podłodze przed resztą sabatowiczów, wręczono im tęczowe chorągiewki, specjalnie wydrukowane tak, jak gdyby zostały ręcznie namalowane i kazano nimi machać. A lesba będąca radną tego mista, wygłosiła przemówienie, zawierające mi ędzy innymi i takie stwierdzenie:
Ponieważ wiemy, że nasza praca  w tym temacie wciąż nie jest skończona, będziemy na was polegać maluchy.
W tejże Kanadzie (i bodaj w tymże samym Toronto) zamieszkuje aktywne na polskich blogach odrażające bydlę polskiego pochodzenia. Nawołuje do całkowitej legalizacji sprzedaży narkotyków. Na sam dźwięk słowa Holandia dostaje orgazmu, głuchy na fakt, że te jego cudowne Niderlandy stały się narkomańskim szaletem Europy. I sami Holendrzy głowią się, jak pozbyć się tego łajna. Swego czasu w dyskusji na pewnym blogu zapluł się w obronie pedalskich adopcji. Ponieważ spotkał się z jednogłośnym sprzeciwem wszystkich komentatorów (nawet blogmasterka wtedy jeszcze udawała chrześcijankę) miotał się przez kilkanaście komentarzy. By wreszcie stwierdzić, że proces jest nieunikniony i takie kołtuny jak my, musimy przegrać. Oczywiście domaga się nieograniczonego wpuszczania do Polski islamskiej dziczy, bredząc że za kilkadziesiąt lat Nobla dostanie Polak o arabskim imieniu. Czyli mieszkając poza Polską, takie bydlę nadal ze wszystkich sił usiłuje utopić Polskę w gównie.
Casus tego łajdaka spowodował, że musiałem poważnie zrewidować swoje poglądy na prawo do głosowania w polskich wyborach osób mających polskie obywatelstwo, lecz stale przebywających za granicą.
Do tej pory na ten problem spoglądałem przez pryzmat emigracji wojennej i akowskiej, czyli pokolenia mojej Mamy. Uważając że ludziom przehandlowanym w Teheranie i Jałcie Stalinowi, w przytłaczającej większości godnym wielkiego szacunku, nie wolno przed śmiercią wyrządzić takiego afrontu. Ale trafiło do mnie stanowisko wyrażone niezależnie od siebie przez Kirę i Tie Fightera, iż człowiek nie powinien mieć prawa dokonywania wyborów, których konsekwencji nie będzie ponosić.  A bydlę, próbujące zamienić Polskę w jedno wielkie szambo, klasycznym tego przykładem. Bo wtedy odrzucając sentymenty, muszę się zgodzić ze stwierdzeniem, że głosować powinno się w kraju, w którym się płaci podatki. Ale krakowskim targiem, wprowadzenie tej zasady proponuję odsunąć do roku 2020. Bo wtedy, na skutek zadziałania zegara biologii, ci wszyscy wspaniali ludzie będą już w tej prawdziwej Polsce w lepszym świecie.

Stary Niedźwiedź