środa, 30 grudnia 2015

Powstanie Wielkopolskie


Obecnie urzędujący prezydent, Andrzej Duda, oddał cześć przy Grobie Nieznanego Żołnierza uczestnikom Powstania Wielkopolskiego w 97. rocznicę jego wybuchu. Niestety wiodące media zupełnie ten fakt pominęły. Podobnie jak pominęły to, że prezydent Poznania, Jacek Jaśkowiak z PO, zamiast zjawić się na oficjalnych obchodach, leżał do góry brzuchem, czym nawet nie omieszkał się pochwalić, publikując zdjęcie spod kołdry. [1]
Obchody 97. rocznicy wyglądały tak, jak każdego roku – rozpoczęły się od uroczystości na Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan, na którym spoczywa Stanisław Taczak – pierwszy naczelny dowódca powstania i twórca Sztabu Generalnego Armii Wielkopolskiej. Co roku też odbywa się inscenizacja z Ignacym Paderewskim, który przemawia do zgromadzonych mieszkańców ze sceny, znajdującej się nieopodal dworca. Większość uważa niestety, że powstanie było spontaniczną reakcją na kontrmanifestację Niemców, którzy – po tym, jak Paderewski został owacyjnie przyjęty pod hotelem Bazar – zorganizowali pochód z udziałem żołnierzy 20 pułku artylerii lekkiej i pułku grenadierów. Owszem, przyjazd Ignacego Paderewskiego miał wielkie znaczenie i symbolizował pewien zwrot dziejowy – ale nie był bezpośrednim powodem wybuchu powstania, a jedynie iskrą zapalną. To żaden zew bohaterszczyzny, ale zwieńczenie pracy (organicznej), która obejmowała kilka pokoleń. Tak naprawdę duchowymi ojcami tego zrywu byli – niedostatecznie w naszym kraju doceniani – organicznicy. Jak wiadomo, idea pracy organicznej wykuwała się na początku XIX wieku, a pierwszym, który stał się jej wielkim praktykiem, był Karol Marcinkowski; nie tylko filantrop, ale i jeden z inicjatorów budowy właśnie słynnego Bazaru w Poznaniu. Tego, od którego rozpoczął się zryw. Drugi słynny ogranicznik to Hipolit Cegielski; wielki przemysłowiec i twórca przedsiębiorstwa, które w XIX wieku rozpoczęło produkcję lokomobili (niestety zakład zaczął mieć problemy za rządów PO, kiedy to upadł przemysł stoczniowy, bowiem Cegielski produkował silniki okrętowe). W ramach pracy organicznej powstawały organizacje angażujące się w fundowanie stypendialnej pomocy dla uzdolnionej młodzieży zaboru pruskiego, jak Towarzystwo Naukowej Pomocy założone przez wspomnianego już Karola Marcinkowskiego oraz Macieja Mielżyńskiego. Dezydery Chłapowski z kolei zajmował się swoim majątkiem w Turwii – wprowadził płodozmian i używał żelaznego pługa. Na szczęście dla Wielkopolski, właśnie ci wymienieni prekursorzy pracy organicznej wyznaczali w tym regionie standardy, a sama koncepcja pracy organicznej trafiła na podatny grunt. Co prawda Chłapowskiemu nie udało się założyć Akademii Rolniczej, ale kształcił wielu ludzi w swoim majątku. Zaś Maksymilian Jackowski, działając w Towarzystwie Gospodarczym, wyedukował wielu zamożniejszych rolników. W XIX wieku wielkopolskie rolnictwo stało się europejską potęgą, jeśli chodzi o osiągane plony. Prusacy obudzili się dopiero wtedy, kiedy w strukturze społecznej zaczęli już wyraźnie dominować Polacy – którzy, zamiast urządzania bijatyk, mozolnie powiększali ludzki kapitał. Przed wybuchem powstania mnożyły się komitety obywatelskie, a do niemieckich urzędów wprowadzeni zostali polscy kontrolerzy, mający prawo kontrasygnaty (każdy dokument wystawiony przez niemieckiego urzędnika musiał zostać podpisany przez polskiego kontrolera). Po zakończeniu I Wojny Światowej wielkopolanie wiedzieli, ze należy umocnić polskie wpływy, dlatego dokonali zamachu na ratusz – wtargnęli w nieoczekiwanym momencie i wymusili na Wydziale Wykonawczym Rady Żołnierzy zmiany personalne, polegające na przyjęciu w jej skład czterech Polaków, co dawało rodakom dużą przewagę, gdyż Wydział Wykonawczy de facto sprawował władzę w Poznaniu. Powstańcy zdobyli Prezydium Policji i – dopiero kiedy pojawiła się szansa – przywódcy powstania wezwali do walki prowincję hasłem: „Nie trzeba dłużej czekać”. Wtedy polskie siły opanowały fortyfikacje i rozbroiły niemieckie oddziały, zmierzające do Poznania koleją. 8 stycznia 1919 roku dowództwo objął generał Dowbor-Muśnicki, który wprowadził obowiązkową służbę wojskową, dzięki czemu stworzył 100-tysięczna armię. Powstańcom udało się opanować całą Wielkopolskę, dzięki świetnej organizacji i odpowiedzialności dowództwa, a walki zakończyły się po zawarciu rozejmu w Trewirze 16 lutego 1919 roku. Ale nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie pragmatyzm i praca poprzednich pokoleń, inwestujących w oświatę i rolnictwo; zakładających liczne stowarzyszenia, przedsiębiorstwa i kasy oszczędnościowe. Gdyby kierował nimi romantyzm, olali by pracę i ruszyli do bijatyki – skutkiem czego wykrwawiłoby się pół Wielkopolski. Ale nimi kierował – na szczęście – rozum, a ten nakazywał ciężko pracować i czekać dziesiątki lat, bo to liczenie należy rozpocząć od Kongresu Wiedeńskiego, na odpowiedni moment.

[1] http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/9234888,powstanie-wielkopolskie-andrzej-duda-byl-w-warszawie-jacka-jaskowiaka-w-poznaniu-nie-bylo,id,t.html

Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź

środa, 23 grudnia 2015

Życzenia

Kochani Czytelnicy „Antysocjala”
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzymy Wam wszystkim, by te dni (w tym roku kalendarz był dla nas łaskawy) upłynęły wam w ciepłej rodzinnej atmosferze, a codzienne troski i Ryszard Petru poszły sobie do wszystkich diabłów, bo tam ich miejsce.


(pobrane z "memiarzeumysłów"-  facebook)
 

W codziennej gonitwie wielu z nas nie znajduje dostatecznie dużo czasu, by swoim najbliższym okazać tyle uczuć, na ile sobie zasłużyli. Skorzystajmy z okazji i nadróbmy te zaległości.
Swego czasu mistrz Bareja wyśmiał komunistyczne chamidła z grona kierownictwa tak zwanej Milicji Obywatelskiej. Zaproszony na Wigilię generał spytał gospodarza, kiedy obchodzi on Wigilię. A przy stole podzielono się jajkiem i zabrano za golonkę. Nie brak i teraz takich komunistycznych bałwanów, postulujących podanie na wigilijny stół jajecznicy czy pizzy. Ale wszyscy Polacy wiedzą, że kanon tej postnej wieczerzy obejmuje śledzia, rybę i kapustę z grzybami. Co się tyczy zupy, nie mamy żadnych sugestii, nie chcąc dostać się między dwa kamienie młyńskie, czyli zwolenników barszczu i zupy grzybowej.
Ale najważniejsza przy wigilijnym stole jest obecność pani domu. Cieszącej się wraz z innymi domownikami z tego wyjątkowego dnia, a nie podpierającej się nosem ze zmęczenia i marzącej o położeniu się do łóżka. Zatem kochani panowie, nie czepiajcie się tego „obowiązkowego” tuzina potraw. Chyba że sami będziecie aktywnie uczestniczyć w ich przygotowaniu.
W sferę czysto religijną nie ingerujemy, bo to indywidualna kwestia każdego z Was. Ale na pewno nikt się nie obrazi, jeśli wyrazimy pragnienie, by Nowonarodzony życzliwie spojrzał na każdego z nas. I pozwalamy sobie przypomnieć, że po raz pierwszy od wielu lat pojawiła się nadzieja na to, że komuniści i złodzieje nie będą dłużej w dotychczasowym stopniu demolować Polski. Dołóżmy wszelkich  starań na miarę naszych możliwości, by tak się stało.

Spokojnych, ciepłych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia!

Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź
Tie Fighter

sobota, 19 grudnia 2015

Złoty gwizdek sędziego Laguny dla Rzeplińskiego

Stary dowcip głosi, że w zaświatach spotkały się duchy znanych ludzi. I zaczęły narzekać na brak wykwalifikowanych kadr, co spowodowało, że nie zrealizowały swoich planów.
- Gdybym miał takiego admirała jak Nelson, podbiłbym Anglię. A dzisiaj Francja władałaby światem – powiedział Napoleon Bonaparte.
- Ba, gdyby KGB tak beznadziejnie nie spieprzył zamachu na Regana, Związek Radziecki by się nie rozleciał. A dzisiaj władałby przynajmniej całą Europą – dodał Breżniew.
- Jeśli niemiecka telewizja miałaby choć jednego takiego redaktora jak Lis, dzisiaj nikt w Niemczech nie wiedziałby, że kiedyś była jakaś II Wojna Światowa. A myśmy ją wywołali i przegrali – zakończył Goebbels.
Dlatego redakcja z wielką satysfakcją przyjęła decyzję Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, przyznającą temu czemuś nagrodę „Hieny roku”. Bowiem w porównaniu z telewizyjną szczujnią o nazwie "Tomasz Lis na żywo” oraz tygodnikiem „Foxshit”, flagowa gazeta Goebbelsa zwana Völkischer Beobachter nie przesadzała z deformowaniem serwowanego Niemcom obrazu świata. W końcu sam naczelny instruował swoich pismaków, że kłamstwo może stanowić góra 30% treści. Bo gdy ta bariera zostanie przekroczona,  czytelnicy mogą się połapać, że są ordynarnie okłamywani.
Nasze możliwości są bez porównania skromniejsze a zasięg oddziaływania znacznie mniejszy. Tym nie mniej postanowiliśmy co roku uhonorować największego oszusta w sędziowskiej todze, jakiego zna polski wymiar niesprawiedliwości. A zainspirowani komedią „Piłkarski poker”, przyznawać będziemy  nagrodę o nazwie „Złoty gwizdek sędziego Laguny”.
Przez większą część roku wydawało się, że nikt nie jest w stanie zagrozić szmaciarzowi zwanemu (S)Tuleya. Ale słusznie ś.p. Kazimierz Górski mawiał, że dopóki piłka w grze, wszystko jeszcze może się zdarzyć. I tak się też stało. Dzięki piorunującemu finiszowi, pierwszy minął metę niejaki Andrzej Rzepliński, prezes Tybunalskiej Konstytutki.
Już jakiś czas temu ten „drukarz” (Czytelników nie interesujących się piłką nożną informujemy, że tak kibice nazywają kanciarzy z gwizdkiem, drastycznie wypaczających wynik meczu) zwrócił na siebie uwagę redakcji jako obrońca złodzieja Tuska, a nie żadnej konstytucji. Bowiem gdy zaskarżona do jego ansztaltu została uchwała kradnąca Polakom ich oszczędności gromadzone w OFE, Rzepliński i jego podkomendni przed wydaniem werdyktu spytali rząd, czy zdelegalizowanie tejże kradzieży sprawiłoby rządowi kłopot. Po czym uznali, że kradzież była OK, negując dla pozoru jedynie jeden duperelny szczegół tejże uchwały. Ale to była dopiero uwertura.
Po nieoczekiwanej dla złodziei i pachołków zagranicy z PO klęsce niepiśmiennego chama w wyborach prezydenckich, koalicja zdrajców i aferzystów zrozumiała że wybory parlamentarne też mogą zakończyć się ich klęską. Zwaszcza że PiS oparł program na chwytliwych hasłach, typu 500 zł na dziecko, odkręcenie podwyżki wieku emerytalnego i tańsze leki dla seniorów. A co  można zrobić, jeśli z hukiem przepieprzy się wybory do obydwu izb parlamentu, a prezydentem nie jest już dyspozycyjny względem tej szajki dureń i złodziejaszek?
Okazuje się, że w tym polskim pożal się Boże systemie politycznym, można jeszcze praktycznie anulować wynik wyborów. Czyli zawczasu odpowiednio skompletować skład trzeciej, najwyższej izby parlamentu, czyli Trybunalskiej Konstytutki. Której prezio wraz z pomagierami, jak na wiernych pachołków PO przystało, obalą każdą ustawę nowego sejmu. A naród, prezydent i parlament będą mogli tym szulerom skoczyć.
Dlatego Parada Oszustów i jej zielona prostytutka w świńskim pośpiechu zaczęły klecić uchwałę, zezwalającą im rzekomo wybrać nie tylko trzech sędziów w miejsce tych, których kadencja mija za urzędowania „starego” sejmu, ale i następców dwóch, którzy działalność zakończą już po jesiennych wyborach. A ustawę tę napisali … Andrzej Rzepliński i jego kamrat, również sędzia TK. Jakoś wtedy nikt z (p)osłów PO, późniejszych najmitów Sorosa z tzw. KOD czy pozostałych sędziów TK nie kwiczał, że łamane jest prawo.
Hołota  przegięła w swej pazerności. Nowy zdominowany przez PiS sejm postanowił odpłacić im pięknym za nadobne. Więc unieważnił wybór tamtej piątki, na jej miejsce wybrał swoją, a pan prezydent z prędkością światła tych „nowych” zaprzysiągł. I zaczął się bal.
1.    Gdy obecny sejm podejmował działania odkręcające szwindel PO, Rzepliński przyleciał do sejmu  świńskim truchtem, by instruować PO, zieloną panienkę i banksterów z Nowoczesnej.PRL, jak mają się temu przeciwstawiać
2.    Opozycja zaskarżyła to „unieważnienie” kantu z lata. TK łaskawie przyznał, że trzech następców wybrano lege artis, a jedynie dwóch z naruszeniem prawa. Skoro zatem tamta uchwała była prawnym knotem, Rzepliński i jego kamrat wykazali się elementarną nieznajomością prawa, oczywistą dla każdego studenta tegoż wydziału. Co dyskwalifikuje tych kanciarzy jako sędziów sądu powiatowego w Pcimiu, że o jakimś wyższej rangi nie wspomnimy. Taki prezio i jego zastępca powinni być z tego grona usunięci za niekompetencję plus łajdactwo. Ale jak wiadomo, sędzia sędziemu łba nie urwie.
3.    Opublikowanie tego werdyktu w Dzienniku Ustaw nie nastąpiło w takim tempie, jak w przypadku uchwał sejmu PiS. Minister Beata Kempa wysłała do Rzeplińskiego list z zapytaniem o kwestie formalne tego orzeczenia. A Rzepliński zanim udzielił jej odpowiedzi, poleciał na skargę do GW no Prawda.
4.    Obecnie PiS proceduje kolejną ustawę, mającą wyrwać zęby jadowe TK, by gadzina ta więcej nie mogła kąsać. Nie zważając na wrzaski ulicznych najmitów Swetru i „yntelygenckich” użytecznych idiotów, szykuje ustawę, mającą na celu nie tylko zneutralizować to grono kanciarzy i obrońców złodziei, ale też ośmieszyć ich w oczach społeczeństwa. Oczywiście jak na bezstronnego sędziego przystało, Rzepliński gania z gębą od redakcji do redakcji.
http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/508443,prezes-tk-kpi-z-rzadzacej-partii-w-gmachu-trybunalu-ma-byc-siedziba-prezesa-pis.html
I z rozbrajającą szczerością mówi w Rynsztok FM że NIE ZNA JESZCZE DOBRZE TEGO PROJEKTU, ALE JUŻ WIE, ŻE ZAPISY TEJ USTAWY SĄ SPRZECZNE Z KONSTYTUCJĄ.
Pojawił się pomysł aby przenieść Trybunalską Konstytutkę jak najdalej od Warszawy, na przykład do Przemyśla czy do Suwałk. Ze swej strony redakcja proponuje, przynajmniej dla jej obecnego składu, aby nową  siedzibę zlokalizować na Baraniej Górze.
Oczywiście jeszcze nie wiemy, jak się ta awantura skończy. I nie mamy żadnej gwarancji, że nowy TK, o ile dojdzie do jego powstania, nie będzie analogicznie faulował, tyle tylko że w przeciwną stronę, akceptując dosłownie każdy pomysł Napoliona. Ale gdyby obecny został wywieziony na taczkach, nie uronilibyśmy ani jednej łzy, lecz uczcili to kropelką chluby konfederackiego stanu Tennessee  on the rock.
Historia Polski zna różne twory parasądowe, niekiedy wielce osobliwe. Ale nawet warszawska dintojra, działająca pod kierownictwem znanego działacza socjalistycznego Łukasza Siemiątkowskiego (pseudo "Tata Tasiemka"), czy łódzka, której przewodniczył Menachem Bornsztajn (znany jako "Ślepy Maks"), wstydziłaby się wydać takie wyroki, jak  ta udająca sąd przybudowka  PO. Komunistyczny kat w todze Stefan Szechter vel Michnik na pewno podałby Rzeplińskiemu rękę. Ale Siemiątkowski i Bornsztajn zbyt dbali o swoją reputację, by na coś takiego sobie pozwolić.
A otwierający ten wpis dowcip można uzupełnić:
- Gdyby w Norymberdze orzekał polski Trybunał Konstytucyjny, wszyscy moi koledzy wykręciliby się sianem. Zostaliby uniewinnieni, lub co najwyżej, dostali po dwa lata w zawiasach - westchnął Hitler.

Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź
Tie Fighter

niedziela, 13 grudnia 2015

Kanalie, Oszuści, Defraudanci

Zacznijmy od krótkiej charakterystyki „Komitetu Obrony Demokracji” – otóż zagrożenie dla naszej demokracji widzą głównie byli PZPR-owcy, sieroty po SB oraz byli lodziarze z PO, a szczególnie aktywny jest wynajęty przez nich bankster.


 No cóż, w tej roli tacy spiżowi demokraci są równie przekonujący, jak właścicielka agencji towarzyskiej, potępiająca dziewczynę, która przespała się ze swoim chłopakiem jeszcze przed ślubem.
Na sobotniej warszawskiej manifestacji, w pierwszym rzędzie nie zabrakło również Andrzeja Hadacza, słynnego wynajętego zadymiarza, który brylował kiedyś na Krakowskim Przedmieściu, krzycząc: „Tusk albo Komorowski w łeb”. Choć zgromadzonych szczerych demokratów nie było przesadnie wielu, media głównego ściekupodawały niesamowite liczby uczestników – najpierw było 50 tysięcy, a później jakiś stażysta na stronie gazeta.pl, dodał jeszcze 150 tysięcy. Informacja ta przez chwilę wisiała na stronie szechterowej e-gazety.
http://pikio.pl/swietne-relacje-mediow-10-000-50-000-100-000-200-000/
 
Szczególnie groteskowo wygląda to bezczelne kłamstwo Szmatławer Zeitung. Bo w to, że Żydzi nie umieją liczyć, trudno uwierzyć. Widocznie aż tak bardzo gardzą inwentarzem konsumującym paszę duchową produkowaną na Czerskiej, że przez chwilę sami uwierzyli, że jego IQ jest poniżej wartości tego parametru dla Henryki Krzywonos.
A skoro o wilku mowa. Dziś Flavia widziała Henrykę Krzywonos, która – zapytana przez dziennikarza o to, w jakiej sprawie tu przyszła, przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć. Po chwili jednak dodała, że walczy tutaj o wolność sztuki, bo bardzo ją oburzyło cenzurowanie porno w teatrze, a ona – jak wszyscy wiemy – nie o taką Polskę walczyła. I po chwili przypomniała wszystkim zgromadzonym swoje zasługi dla kraju. Okazuje się, że ci, którzy są prawdziwymi bojownikami o wolność i którzy – dla poklasku i mamony – nie pozują w limuzynach u boku prezydentowej Kwaśniewskiej – zostali właśnie przez manifestantów KOD-u potraktowani, jak menele. Dzisiaj „demokraci” w Gdańsku obrzucili represjonowanych członków opozycji wyzwiskami i gwizdami.
http://telewizjarepublika.pl/w-gdansku-poturbowano-zwolennikow-prezydenta-andrzeja-dudy,27269.html#.Vm2CP4Ob9nM.facebook
 
Szarpali ich banery i zmierzali do bijatyki, która na szczęście w porę przerwała grupa kibiców. Cóż za paradoks. Więzieni członkowie opozycji solidarnościowej zostali fizycznie zaatakowani przez lewaków i postkomunistów, którzy nazywają siebie „obrońcami demokracji”. A kibicom (barwy szalików nie są istotne) musimy po raz kolejny podziękować. Bo oni znowu okazali się godni szacunku. Czego nijak nie da się powiedzieć o volksdeutschach z Peło, „ludowcach” do wynajęcia, ladacznicach w sędziowskich togach i oficerach prowadzących tych kanalii. Oraz co pomniejszej internetowej swołoczy, pokroju wszelakich Eliz Dubordel, Wolandów i Nitagerów.

Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź


P.S.
Według informacji biura Komendanta Stołecznego Policji, sobotnia demonstracja "obrońców demokracji" zgromadziła od 17 do 20 tys. ludzi. Natomiast w niedzielnym Marszu Wolności i Solidarności wzięło udział od 40 do 45 tys. osób. I tyle w tym temacie.
FdL i SN

sobota, 12 grudnia 2015

Heroina z papier-mâché

Ostatnio dała nam o sobie przypomnieć, kreowana na ikonę Solidarności, Henryka Krzywonos-Strycharska. Pojawiła się jako autorytet moralny w temacie konstytucji, którą wymachiwała na mównicy sejmowej, powołując się – jak zwykle – na Solidarność, będącą tylko tłem dla jej wielkiego heroizmu. Co uwiecznił linkowany u nas Czcigodny Yarrok.




Podobnie, jak Lech Wałęsa, nasza bohaterka wszystko zrobiła SAMA – on s a m obalił komunę, a ona sama zatrzymała tramwaje w Gdańsku. Z tego tytułu wszystko, co ogłosi, musi mieć rangę prawdy objawionej – bo któż może ośmielić się polemizować z legendą? Henryka Krzywonos idzie na daleko idące „kompromisy” nie tylko w polityce, ale i w życiu prywatnym – wyszła bowiem za byłego zomowca, który podobno brał udział wyłącznie w akcji poszukiwania ciała księdza Popiełuszki i tym wyznaniem zaskarbił sobie przyjaźń „legendy” Solidarności.
 
 Co do kompromisów politycznych, to nasza pani motorniczy od dawna gra w jednej drużynie z kolegami, reprezentującymi układ magdalenkowy. Należała do Unii Wolności, a w ostatnich latach stała się rzekomą wyrazicielką poglądów zwykłego obywatela na zjeździe „Solidarności”; oczywiście ostro strofując tych, którzy nie popierali PO-PSL. Bohaterka zawsze kreowała się na osobę wrażliwą społecznie, co mógłby nawet potwierdzać jej życiorys – w końcu od lat ’90 prowadziła rodzinny dom dziecka. Wielokrotnie wypowiadała się o wychowaniu dzieci; o potrzebie otoczenia miłością tych najbardziej pokrzywdzonych. Jej empatii niestety nie starczyło dla matek niepełnosprawnych dzieci, które zdesperowane protestowały w sejmie. Imputowała im, że zostały zmanipulowane przez ówczesną opozycję (PiS) oraz że maltretują dzieci, zabierając je ze sobą do sejmu. To dziwne, że kobieta mająca duże doświadczenie w pracy z najbardziej bezbronnymi, nie zauważyła, że działania matek mogą być aktem desperacji. A może Henryka Krzywonos zauważyła ten fakt, ale postanowiła przyjść w sukurs partii rządzącej? W końcu otrzymanie sowitej emerytury, na którą nie może liczyć żaden motorniczy w Polsce (a także żaden działacz Solidarności), do czegoś zobowiązuje. Tak więc nasza legenda, obnosząca się ze swoją „wrażliwością społeczną”, tym razem postanowiła nie zaangażować się w pomoc, bo  - jak stwierdziła – nie może tego robić przed kampanią. Tym bardziej, że matki zostały sprowadzone przez PiS.
 
Henryka Krzywonos jest symbolem. Symbolem zgniłego kompromisu komunistyczno-solidarnościowego. Jej małżeństwo z byłym ZOMOwcem; jej wieloletnia przyjaźń z Jolantą Kwaśniewską, a ostatnio z sędzią Igorem Tuleyą. Brylowanie na zjazdach Solidarności w roli obrończyni Tadeusza Mazowieckiego i Donalda Tuska, dało jej przepustkę do wielkiego świata – bywa na salonach, jeździ limuzyna z ex-pierwszą damą, występuje w programie Olejnik i staje się bohaterką książki o Solidarności oraz filmów dokumentalnych. Do tego dochodzą panegiryki na jej cześć i tytuły „Kobiety roku”, a nawet dwudziestolecia.  Można rzecz: Solidarność to Krzywonos. Rzecz w tym, że historia pani Henryki, prezentowana powszechnie, nijak się ma do wspomnień takich działaczy opozycyjnych, jak państwo Gwiazdowie czy śp. Anna Walentynowicz. Pani Joanna Gwiazda mówi wprost, ze od lat nie utrzymuje kontaktu z ikoną Solidarności, bo ma wobec niej poważne podejrzenia; twierdzi, że pani posłanki PO nie było wśród internowanych, a oboje z mężem znają wszystkich, którzy siedzieli za ulotki. Z kolei pan Andrzej Gwiazda przypomniał, że nie było żadnego „zatrzymywania” tramwaju, bo Henryce Krzywonos – jako jednemu z łamistrajków – wyłączono prąd. Karol Krementowski, przewodniczący Komitetu Założycielskiego w Gdańskich Zakładach Elektronicznych powiedział nawet: „Przede wszystkim, co należy podkreślić, Henryka Krzywonos nie zatrzymała żadnego tramwaju. Pojazd stanął, gdy już wszyscy dołączyli do strajku i postanowiono odciąć prąd (…)Nigdy też niczego nie drukowała, nie chciała się angażować nawet w kolportaż naszych ulotek (…)”. Co do kompetencji i zaangażowania Krzywonos: „Później, co też należy podkreślić, nie była delegowana przez swój zakład do MKS‑u, była tam tzw. samozwańcem. Raczej nie była tam dobrze widziana. Po jej różnych wybrykach i ze względu na jej niekompetencję ludzie domagali się jej dymisji. W porozumieniu z nią podjęliśmy decyzję, że sama ustąpi ze stanowiska już w połowie września, czyli po niecałym miesiącu swojej działalności.
http://niezalezna.pl/73656-krzywonos-falszywa-legenda-solidarnosci-opozycjonisci-ujawniaja-klamstwa
 
Ktoś musiał zatuszować zdradę i przyćmić legendę Anny Walentynowicz, od lat kreowanej – często niestety skutecznie – na sekutnicę, która marzyła o rozlewie krwi. Na tę ikonę świetnie nadawała się Henryka Krzywonos – dostała miejsce w annałach historii, sowitą emeryturę przyznaną przez Donalda Tuska, popularność medialną, a teraz nawet miejsce w polityce. Warto dowiedzieć się co na temat rzeczywistej roli bohaterki III RP mówi prawdziwa bohaterka opozycji PRL-u, Anna Walentynowicz: „W 20 rocznicę „Sierpnia” było konfrontowane na Woronicza razem z Aliną Pieńkowską (działaczka opozycyjna w PRL – red.). Pieńkowska z Borsukiem siedziała (Bogdan Borusewicz – red.). Zanim weszliśmy do studia, siedzę z Krzywonos i ona mi opowiada, jak to zatrzymała strajk. Ja ją wzięłam za rękę, idę do drugiego stolika do Alinki i mówię: Henia powtórz jeszcze raz tutaj przy Alinie to, co powiedziałaś przed chwilą mnie. I ona to opowiada, że zatrzymała tramwaj, że myślała o Wałęsie… A Alina powiedziała: Henia, nie było ciebie. Nie było wózka akumulatorowego. To my obie biegłyśmy za bramę numer jeden, żeby zatrzymać strajk. I Krzywonos zamilkła i już w studiu tego nie mówiła. Ale po studiu udzieliła wywiadu dla jakiejś gazety w Chicago i dokładnie to, co mnie mówiła, to powiedziała.” 
http://parezja.pl/walentynowicz-krzywonos-19-lat-po-sierpniu-wymyslili-ze-ona-zatrzymala-strajk/
 
Anna Walentynowicz całe życie była szkalowana i marginalizowana. Wielki bohater i pokojowy noblista, mistrz w skoku przez mur o motorówce, bardzo często ją atakował; raz nawet sugerując, że „przeszkadzała bardziej niż SB” (sic!). W końcu mówiła rzeczy niewygodne zarówno o nobliście, jak i o Okrągłym Stole. Gdy prezydent Lech Kaczyński przyznał pani Annie emeryturę, pozwalającą jej wreszcie wykupować wszystkie przepisane leki, TW „Bolek” dostał wręcz ataku wścieklizny. Dlatego ikoną Solidarności, w tyleż nachalny co żałosny sposób, próbuje się zrobić tę, która odegrała w rzeczywistości marginalną rolę – Henrykę Krzywonos.


Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź

sobota, 5 grudnia 2015

Trybunalska konstytutka

Dawno temu imć pan Mikołaj Rej z Nagłowic w jednym ze swoich "figlików" zajął się ówczesnym wymiarem sprawiedliwości. Opisał przygodę szlachcica, który chcąc zagwarantować sobie wygraną w procesie cywilnym, sprezentował sędziemu kolasę. Proces przegrał a sędzia poproszony przez niego o wyjaśnienie, odpowiedział że druga strona podarowała mu dwa konie, które przeciągnęły kolasę na tamtą stronę.
Europoseł i były sędzia Janusz Wojciechowski na swoim blogu napisał, że de facto w polskim systemie politycznym istnieje i trzecia izba ustawodawcza, kierowana obecnie przez obermarszałka Rzeplińskiego. Mogąca obalić każdą bez wyjątku ustawę sejmową pod dowolnie kretyńskim pretekstem. A od decyzji takiej nie ma odwołania. Z opinią tą muszę się zgodzić. Doskonale pamiętam ustawę o lustracji zawodów zaufania publicznego, uchwaloną przez parlament za premierowania Jarosława Kaczyńskiego i oczywiście podpisaną przez jego brata. I ten strach dwóch komunistycznych mend z wydziału polibudy, na którym pracuję. A potem ich triumfalną radość, gdy w maju 2007 trybunalska konstytutka uwaliła tę ustawę. Tłumaczenie było tak bezdennie idiotyczne, że wyraźnie przebijało przez nie to prawdziwe:
- Tak nam kazali nasi oficerowie prowadzący. A wy frajerzy, możecie nam skoczyć.
Sytuacja powtórzyła się w tym roku.
Po klęsce niepiśmiennego chama i złodzieja w wyborach prezydenckich, na Paradę Oszustów i ich prostytutkę padł strach. Postanowili zatem profilaktycznie zablokować PiSowi możliwość rządzenia lub współrządzenia w Polsce, po wysoce prawdopodobnej wygranej w wyborach. W ekspresowym tempie uchwalili ustawę, umożliwiającą im wybór również i tych członków trybunalskiej konstytutki, którzy zastąpili by sędziów, których kadencja wygaśnie już po wyborach parlamentarnych. Więc ich wybór należy do kompetencji przyszłego sejmu. Ludzkie paniska. W końcu mogli wybrać sędziów na dwadzieścia lat naprzód. Ich oficerowie prowadzący na pewno podali by im nazwiska młodych ale już wystarczająco zeszmaconych prawników. Oczywiście ustawa przeszła, zagłosowali za nią i komuchy, którym też coś kapnęło z pańskiego stołu. A żeby było jeszcze śmieszniej w przygotowaniu tego bubla brało udział dwóch funkcjonariuszy PO, robiących za sędziów TK – sam szef Rzepliński, oraz niejaki Biernat. A pośpiech był aż tak świński, że autorzy tej przewalanki zapomnieli o "drobiazgu". Takim iż kandydatury zgłasza prezydium sejmu na wniosek pięćdziesięciu posłów. A jeśli wierzyć informacjom krążącym w sieci, kandydatury owej piątki nie były podparte żadnymi listami podpisów. Widocznie Ewcia Peron zapomniała, że od swoich kundli niekiedy musi oczekiwać czegoś więcej, niż zadarcia łapy i naciśnięcia przycisku. A bajzeltata Piechociński był przyzwyczajony do tego, że „za dopłatą” jego panienki są gotowe nie tylko na seks analny, ale dosłownie na wszystko. Ale na chleb na pewno nie zarabiają pisaniem. Zatem nie kazał dziewuchom sporządzić tych list.
Jeśli to "niedopatrzenie" jest prawdą, to niejaka Kidawa-Błońska mogła protokołu z owego głosowania użyć w celach higienicznych. Pan prezydent Duda, widząc tak skandaliczne wady prawne tego gniota, oczywiście nie przyjął ślubowania od tej piątki. Więc agorowy kahał i inne merdia rozpoczęły trwający do dzisiaj skowyt.
Po ukonstytuowaniu się nowego sejmu, sprawa oczywiście wróciła pod obrady. Gdy sejm podejmował uchwałę o nieważności przewalanki PO i PSL, do jego siedziby przybył szef Rzepliński, instruować POpaprańców, niedobitki zielonej agencji towarzyskiej i Banksterów.pl, jak mają próbować blokować tę uchwałę. Gorączkowo nadmuchiwany błazen.pl  (oficerowie prowadzący widocznie coś już położyli na Ewci, Grzechu i reszcie bandy) coś tam bełkotał o chamstwie na sali sejmowej. Bez histerii. O ile mi wiadomo, nie padły w pełni zasłużone stadionowe okrzyki pod adresem grandziarza, w rodzaju "sędzia gej".
Następnie sejm wybrał pięciu nowych sędziów, a pan prezydent w iście ekspresowym tempie odebrał od nich ślubowanie.
A ostatnio konstytutka łaskawie przyznała, że wybór dwóch sędziów "na zaś" istotnie było łajdactwem. Ale już pozostała trójka została rzekomo wybrana lege artis.
Wczoraj rano czytałem w jednym z internetowych serwisów szloch magistra Stępnia, byłego prezesa konstytutki. Tego samego, za którego prezesury obalono w roku 2007 lustrację zawodów zaufania publicznego. Próbującego wmówić, że jego były ansztalt stoi na straży praw obywateli. Bezczelnemu kłamcy należy przypomnieć o niedawnej "legalizacji" kradzieży przez Chyżego Roja zdeponowanych w OFE funduszy obywateli. O siódmym przykazaniu widocznie niedouczony pan magister nie słyszał, skoro ma czelność wygadywać takie bzdury.
Niezmiernie ciekawą lekturą jest wypowiedź pana Piotra Łukasza Andrzejewskiego, sędziego Trybunału Stanu i współautora obecnej konstytucji.
http://wpolityce.pl/polityka/274032-sedzia-andrzejewski-wspoltworca-polskiej-konstytucji-mamy-do-czynienia-z-zamachem-trybunal-konstytucyjny-znacznie-przekroczyl-swoje-kompetencje?strona=1
W której wylicza on wszystkie występki trybunalskiej konstytutki, jakie popełniła ona w tym serialu. Godnym jedynie równie elitarnej widowni, co południowoamerykańskie gosposie, czy "młode, wydymane z wielgich miastóf", które swe uwielbienie przerzuciły na błazna.pl.
Zrekapitulujmy.
Skoro w przygotowaniu na użytek PO tego bubla prawnego o wybieraniu "na zaś" uczestniczyli sędziowie konstytutki, a ich kamraci uznali to za bubel, z definicji dwójka ta powinna z tego ansztaltu wylecieć na zbity pysk. Tak jak i reszta tego towarzystwa spod ciemnej gwiazdy, które wiedząc, że był to szwindel, zamknęło gęby na kłódki. A teraz wydawało sejmowi i panu prezydentowi dyspozycje, co rzekomo mają uczynić. Do czego, z racji swojego umocowania, nie mają żadnego prawa.
Rzeczą o kapitalnym znaczeniu jest istnienie lub nieistnienie list podpisów popierających pełowsko -"ludowych" sędziów. Jeśli ich nie ma, wybór całej piątki jest niezgodny z regulaminem sejmu, a więc nieważny.
Pan Kornel Morawiecki jeszcze przed wyborem obecnej piątki powiedział, że cały skład TK, wobec aż tak rażących zaniechań i błędów, powinien się podać do dymisji. Marszałek senior, człowiek o pięknej przeszłości, poza wszelką dyskusją jest człowiekiem honoru, którego bardzo szanuję jako człowieka, choć poglądy polityczne mam inne . Ale ewidentnie dokonał on drastycznego przeszacowania, próbując doszukać się honoru w gronie tej "parszywej dziesiątki" aparatczyków PO, poprzebieranych w togi.
I należy zastanowić się, jak uzdrowić polski wymiar (nie)sprawiedliwości.
Słysząc o jakże licznych skandalicznych wyrokach, nawet wydawanych przez relatywnie młodych sędziów, dochodzę do wniosku, że stare komusze ladacznice wychowały sobie godny narybek. Chyba pozostała już tylko opcja zerowa plus pozbawienie prawniczych korporacji zawodowych jakichkolwiek uprawnień, rzutujących na funkcjonowanie tej sfery życia publicznego. Bo od czasów mistrza Reja niewiele się zmieniło. Będzie wycie i wyciąganie z naftaliny różnych "ałtorytetów", moralnych, oralnych i analnych. Ale trzeba to olać. By mogli sobie co najwyżej nakręcić łzawy melodramat o swoim rzekomym holokauście. Proponuję tytuł "Krajobraz po sitwie".

Stary Niedźwiedź

czwartek, 3 grudnia 2015

Pani minister Anna Zalewska

Do tej pory, pisząc o politycznej zmianie warty w Polsce, mieliśmy za co pochwalić pana prezydenta Andrzeja Dudę. W przypadku pani premier Beaty Szydło, nasza opinia nie była już tak jednoznaczna. Z jednej strony należy do jakże nielicznych w PiS polityków, którzy potrafią rozmawiać ze zwykłymi ludźmi, bowiem wiedzą, co ich interesuje. A w jej rządzie jest kilkoro ministrów, sprawiających wrażenie ludzi kompetentnych. Ale z drugiej, architektura rządu jest dziwaczna, bowiem pojawiły się osobliwe ministerstwa. Narzuca się hipoteza, iż z grona starej wiary jeszcze z Porozumienia Centrum, prezes miał zbyt wiele gąb do wyżywienia. I stąd te dziwne urzędy i nominacje. W końcu ministrem zostało nawet takie zero, jak Adam Lipiński. Do tego dochodzą podłożone pod rząd miny w postaci Antka policmajstra oraz szeryfa Ziobro. Nieskuteczność tego ostatniego w czasach premierowania Jarosława Kaczyńskiego skłoniła Milom do cierpkiej uwagi, że ten szeryf zgubił wtedy colta a w saloonie ukradli mu odznakę.
Na takim tle szczególnie dobrze prezentuje się pani Anna Zalewska, minister edukacji. Na razie złożyła czytelne deklaracje odnośnie planowanych przez siebie zmian w oświatowej postPOkemońskiej stajni Augiasza. Wszystkie bardzo przypadły nam do gustu.
http://www.pch24.pl/wazna-deklaracja-minister-edukacji---nie-wpuszcze-seksedukatorow-do-szkol---,39742,i.html
Po pierwsze, ma zamiar, metodą sukcesywnego wygaszania, zlikwidować wrzód na ciele polskiej edukacji, czyli gimnazja. Utrudniające proces edukacji i wychowania, rodzące patologie analogiczne do wojskowej „fali”. Co zgodnym chórem potwierdzają rodzice, nauczyciele (o ile mogą te opinie wygłosić anonimowo, nie narażając się na szykany) oraz uczniowie, nie będący ćpającymi luzaczkami i puszczalskimi kurewkami. Argumenty o grożącym bezrobociu w gronie nauczycieli są śmieszne, bowiem ilość uczniów podlegających obowiązkowi szkolnemu się nie zmniejszy. A wspomniana przez panią minister chęć odbudowy ze zgliszczy szkolnictwa zawodowego, spowoduje wręcz wzrost zapotrzebowania na nauczycieli. Posprzątanie po debilu Buzku to sprawa bardziej niż pilna.
W kwestii wieku, w którym dzieci mają rozpocząć naukę szkolną, pani minister pozostawia wybór rodzicom. Czyli sankcjonuje oczywisty dla ludzi prawicy fakt, że to oni mają decydować o swoich dzieciach, a nie mityczne państwo, czyli w polskiej praktyce Chyży Rój, a potem Ewcia Peron. Biorąc pod uwagę, że w filozofii PiS nie brak socjalistycznego widzenia świata, wiadomość tym bardziej miła.
Kolejna arcyważna kwestia, to wyrzucenie ze szkół na zbitą mordę wszelkich „edukatorów seksualnych” spod znaku gender czy tęczowej szmaty. Naszym zdaniem, jeśli rodzice sobie tego zażyczą (ale tylko wtedy!), szkoła może zorganizować prelekcję przeprowadzoną przez lekarza, informującą o dotyczących płci podstawach anatomii i fizjologii. Ale po szkołach nie mają prawa szwendać się jakieś parszywe cioty z „Pontonu” i ogłupiać dzieci, jakoby mogły być wychowywane przez dwóch pedałów.
Kolejna sprawa to powrót przypraw do szkolnych stołówek. Niejadalna, bo mdła żywność nie będzie więcej wyrzucana, zaś rodzice zmuszani do "nielegalnego" wyposażania swoich pociech w solniczki czy pojemniki z cukrem. A durną małpę Kluzik-Rostkowską najchętniej wsadzilibyśmy do kryminału, a do jedzenia dawali jej wyłącznie potrawy nie doprawione nawet miligramem soli, jak przy najbardziej hardkorowych dietach nerkowych. Niechby tak z pół roku pochodziła po ścianach i zobaczyła, jakie to przyjemne.
Kolejną sprawą, zdecydowanie mniejszej rangi, tym nie mniej jakże charakterystyczną dla Parady Oszustów, było służbowe wyposażenie ministerialne. Pani Anna Zalewska dysponuje gabinetem, będącym kilkupokojowym apartamentem, wyposażonym między innymi w wielką łazienkę i salkę kinową. Ale nie rozumie, po co jej 16 (słownie: szesnaście) służbowych samochodów.


A teraz czas na prywatę Starego Niedźwiedzia.
Swego czasu politechniki przeżyły kilka czarnych lat po zniesieniu obowiązku zdawania matematyki na maturze. Zdesperowani dziekani, widząc wśród przyjętych na studia gorzej niż denny poziom znajomości matematyki i fizyki, wprowadzili na pierwszym semestrze tak zwany „przedmiot wyrównawczy”. Obejmujący te podstawy wymienionych przedmiotów, które są konieczne na danym kierunku studiów. A nowoprzyjęci teoretycznie powinni to umieć po nauce w szkole średniej, tyle tylko że praktyka nie miała dokładnie nic wspólnego z teorią. Gdy matematyka ponownie stała się przedmiotem obowiązkowym, problem zniknął. A belfrowie uczelni technicznych odetchnęli z ulgą.
Z drugiej strony Tie Fighter zna kilka osób, dla których ta obowiązkowa matematyka na pewno uniemożliwiłaby zdanie matury. Więc jedynie przejściowa likwidacja tego obowiązku umożliwiła im  uzyskanie świadectwa dojrzałości i ukończenie studiów, na przykład prawniczych czy filologicznych.
Naszym zdaniem problem rozwiązałoby przywrócenie egzaminów wstępnych na studia. Wówczas uczelnie naprawdę wiedziałyby, kogo przyjmują na studia. A zdolny humanista a zarazem matematyczny abnegat, mógłby z litości dostać na maturze  „zalkę” z matematyki.
A co nasi Szanowni Czytelnicy o tym sądzą?

Zaś pani minister Annie Zalewskiej życzymy wytrwałości w realizacji tego programu. I niech się nie przejmuje odgłosami wydawanymi przez hołotę pokroju pruskich pachołków i złodziei grosza publicznego, banksterów i pornomaniaków od pajaca.pl, zielonych prostytutek czy pijaczki i złodziejki, robiącej w Paradzie Oszustów za „legendę Solidarności”. Niech pani minister robi swoje, a bydło może sobie do woli ryczeć.

Flavia de Luce
Stary Niedźwiedź
Tie Fighter