środa, 24 czerwca 2015

Pierwszy ułan II Rzeczypospolitej-cz.3

Po Zamachu Majowym spełniło się marzenie Wieniawy. Został dowódcą 1 Pułku Szwoleżerów. Jak już wspomniałem, swoje obowiązki wojskowe zawsze traktował bardzo poważnie. A czas wolny od spraw służbowych dzielił między bywanie w towarzystwie luminarzy kultury oraz wizytami na dansingach. Tak więc jego siedzibami, poza koszarami szwoleżerów, były kawiarnia „Ziemiańska” oraz „Adria”i „Oaza”.
W „Ziemiańskiej” zwykł siadywać przy legendarnym stoliku na półpiętrze, w towarzystwie Zuli Pogorzelskiej, Ireny Krzywickiej, Mariana Hemara, Franca Fiszera, Kazimierza Wierzyńskiego, Kornela Makuszyńskiego, Jana Lechonia, Juliana Tuwima, Antoniego Słonimskiego i Tadeusza Boya-Żeleńskiego Imponował im swoją nieprawdopodobną inteligencją, galanterią i poczuciem humoru. Gdy Warszawę odwiedził Gilbert Keith Chesterton a związek literatów wydał bankiet na jego cześć, Wieniawie powierzono wygłoszenie przemówienia. Wspominając je później, Chesterton powiedział:
- Nie wierzę by w siłach zbrojnych Jego Królewskiej  Mości znalazł się choć jeden pułkownik, który potrafiłby powiedzieć coś tak błyskotliwego, a do tego tak doskonałą angielszczyzną.
O poczuciu humoru bohatera tej opowieści doskonale świadczy następująca anegdota. Długoszowski udał się ze swoją suczką na spotkanie z wyswatanym jej kawalerem tej samej rasy. Jego właścicielką okazała się przystojna pani, która za usługę zażądała 200 zł (miesięczna pensja urzędnika niższego szczebla w magistracie). Gdy zaskoczony Wieniawa spytał, dlaczego stawka jest aż tak wysoka, usłyszał że piesek jest wielokrotnym medalistą najpoważniejszych wystaw. Wtedy zdjął pelerynę, pokazując ordery przypięte do munduru i powiedział:
- Droga pani, ja od pani nie wziąłbym nawet grosza!
Aczkolwiek opowieści o breweriach Długoszowskiego z alkoholem w tle, jak choćby ta o wjechaniu konno do „Adrii”, są mocno przesadzone, nie był to dym bez ognia. W roku 1928 Piłsudski wpadł na pomysł, iż najlepszym policjantem będzie były przestępca. I mianował Wieniawę dowódcą garnizonu warszawskiego. Długoszowski natychmiast przestał pić i uporządkował sytuację w garnizonie, w którym przebywało zbyt wielu oficerów o nadmiernej fantazji, oględnie to nazywając. Tym nie mniej postępował racjonalnie i potrafił doszukać się okoliczności łagodzących. Po dwóch latach odszedł z tego wielce czaso i pracochłonnego stanowiska, co przyjął z duża ulgą.
W grudniu 1931 otrzymał awans na stopień generała brygady. Nie był tym zachwycony, bowiem automatycznie przestał być dowódcą swojego ukochanego pułku szwoleżerów, obejmując dowództwo początkowo brygady, a następnie dywizji kawalerii. Przejawem melancholii było wydrukowanie wizytówek, na których poniżej jego stopnia generalskiego oraz imienia, pseudonimu legionowego i nazwiska, w następnej linijce było napisane:
„były pułkownik”.
Wieniawa nigdy nie zapominał oddanej sobie przysługi i pamiętał o znajomych i przyjaciołach. Gdy do Polski przybył pod fałszywym nazwiskiem komunista Julian „Leński” – Leszczyński i pod adresem, gdzie miano się nim zaopiekować musiał pocałować klamkę, udał się do mieszkania Wieniawy. Ten pamiętając o staraniach, jakie „Leński” podjął w celu zwolnienia Wieniawy z Łubianki w roku 1918, przygarnął go na kilka dni a następnie pomógł opuścić terytorium Polski. Współtowarzyszem biesiad był między innymi komunista i poeta Władysław Broniewski, mający w młodości ładny legionowy rozdział, w których dosłużył się (mało kto o tym wie) stopnia kapitana. Podczas kolejnych swoich odsiadek, Broniewski regularnie otrzymywał od Wieniawy porządne paczki żywnościowe.
Wielka trauma dla Wieniawy była śmierć Józefa Piłsudskiego. Był ostatnim człowiekiem, który odwiedził konającego marszałka na dzień przed jego śmiercią. Podczas uroczystości żałobnych w Warszawie i Krakowie niemal cały czas asystował przy trumnie z obnażona szablą. Wszyscy świadkowie zgodnie potwierdzają ogrom bólu na jego twarzy podczas tych uroczystości. W tym samym roku zginął w katastrofie lotniczeh jego serdeczny przyjaciel, generał Gustaw Orlicz - Dreszer oraz zmarła jego ukochana siostra. Wieniawa zaczął wtedy istotnie nadużywać trunków, doszło do kilku skandali w miejscach publicznych.
Zbawienna okazała się nominacja na ambasadora RP w Rzymie. Były to czasy, gdy o pozycji ambasadora nie decydowały wyłącznie dane gospodarcze i wojskowe na temat reprezentowanego przezeń państwa, walory osobiste też się liczyły. W Warszawie w środowiskach wrogich sanacji nadal w najlepsze tworzono jego czarny legendę, opowiadając że w Rzymie poza Piusem XII pojawił się i pijus Wieniawa. Ale po objęciu swojej rzymskiej placówki, Długoszowski praktycznie całkowicie zerwał z alkoholem. Podczas oficjalnych przyjęć spożywał jedynie napoje „bezprocentowe”, żartując iż otrzymał od ministra Becka instrukcję, by nie dał się nabić w butelkę. Jako człowiek budzący powszechną sympatię i ujmujący swoich rozmówców, nawiązał mnóstwo znajomości w gronie elity Włoch Mussoliniego, co wkrótce bardzo się przydało.
Pierwszego września 1939 chciał zrezygnować ze swojego stanowiska i wrócić do Polski. Nie uzyskał na to zgody i z oddali dowiedział się, że drugi obok Dreszera najserdeczniejszy z jego legionowych przyjaciół, generał Stanisław Grzmot – Skotnicki zginął 8 września podczas Bitwy nad Bzurą. Nie chciał uwierzyć w wyjazd prezydenta Mościckiego i marszałka Rydza – Śmigłego do Rumunii. Minister spraw zagranicznych Włoch hrabia Ciano napisał w swoich pamiętnikach, że gdy powiedział Wieniawie iż ta informacja jest sprawdzona i całkowicie pewna, ten ostatni rozpłakał się.
Internowany w Rumunii prezydent Mościcki, zgodnie z konstytucją kwietniową, wyznaczył Wieniawę na swojego następcę. Ten zaskoczony nominacją, natychmiast wyjechał do Paryża, by rozpocząć pracę na tym stanowisku. Do faktycznego objęcia takowego jednak nie doszło, na skutek sprzeciwu Francuzów i Btrytyjczyków, przed którymi oczernili go jak tylko mogli Władysław Sikorski, mason, obłąkany frankofil i człowieczek malutkiego formatu oraz Stanisław Stroński. Ten pierwszy posunął się nawet do oszczerstwa, że Długoszowski wsiadł do pociągu Rzym – Paryż kompletnie pijany. Demonizował również przyjaźń wiążącą Wieniawę z Ciano. Mościcki zatem mianował swoim następcą Władysława Raczkiewicza. Wieniawa wrócił do Rzymu i skoncentrował się na organizacji przejazdu do Francji polskich uchodźców. Dopilnował też osobiście przejazdu do Francji pani Sikorskiej, choć próbowano to przed nim ukryć. Po prostu kundle, zgromadzone wokół nowego premiera na zasadzie TKM, mierzyły Długoszowskiego miarą swoją i swojego idola.
Z funduszy ambasady nasz bohater opłacił również dostarczanie paczek żywnościowych dla przebywających w niemieckich obozach jenieckich polskich żołnierzy. Niektórzy otrzymywali je jeszcze w roku 1943, czyli już po śmierci Wieniawy.
Po przystąpieniu Włoch do wojny, działalność polskiej ambasady w Rzymie zakończyła się. Ciano zaproponował mu azyl we Włoszech, ale Wieniawa za tę propozycje podziękował i wraz z personelem ambasady przedostał się do Lizbony. Chcał wstąpić do wojska w jakimkolwiek stopniu i walczyć, ale oczywiście spotkał się z zakazem przyjazdu do Wielkiej Brytanii. Może to i dobrze, bo zapewne trafiłby do słynnego obozu karnego na szkockiej wyspie Bute, zlikwidowanego dopiero wtedy, gdy posłowie labourzystowscy odkryli to łajdactwo Sikorskiego i po interwencji w parlamencie wymusili jego likwidację.
Długoszowski wraz z rodziną wyjechali zatem do Nowego Yorku. Tam walczył on o przetrwanie rodziny, pracując doraźnie jako dziennikarz i introligator. Publicznie nawoływał do zgody narodowej, co doprowadziło do furii przebywających w Stanach piłsudczyków. Gdy Wieniawa w roku 1941 spotkał się z Sikorskim, ten zaproponował mu stanowisko posła RP na Kubie. Ta placówka dyplomatyczna nie była nikomu do niczego potrzebna, więc propozycja ta była rzuceniem ochłapu. Zrezygnowany Wieniawa przyjął ją jedynie ze względu na konieczność zabezpieczenia bytu żonie i córce. Ataki łajdaków zarzucających mu  „zdradę Marszałka” nasiliły się i Wieniawa zaczął myśleć o samobójstwie. Czekał już tylko na oficjalną nominację na to stanowisko dyplomatyczne, gwarantujące żonie i córce rentę po jego śmierci.
Gdy wreszcie nadeszła, 1 lipca 1942 popełnił samobójstwo, wyskakując z balkonu swojego mieszkania. Został pochowany na cmentarzu Calgary w Nowym Jorku z bardzo skromnymi honorami wojskowymi. W roku 1990 jego szczątki zostały przeniesione na Cmentarz\ Rakowicki w Krakowie.
Jak Szanowni Czytelnicy wiedzą, nie jestem fanem romantyzmu, najoględniej to nazywając. Nie biję też pokłonów ani przed trumną Józefa Piłsudskiego, ani Romana Dmowskiego, choć z nieudolnymi próbami wmawiania mi tego już się spotkałem. Ale w osobie Wieniawy urzekła mnie cecha, która dzisiaj niemal wymarła. Jest nią KLASA. A zakończyć te refleksje Stary Niedźwiedź pozwoli sobie wierszem, znalezionym po śmierci w papierach Bolesława Wieniawy – Długoszowskiego.

Ułańska jesień
Przeżyłem moją wiosnę szumnie i bogato
Dla własnej przyjemności, a durniom na złość
W skwarze pocałunków ubiegło mi lato,
I, szczerze powiedziawszy, mam wszystkiego dość...
Ustrojona w purpurę, bogata od złota
Nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras
Jak pod szminką i pudrem starsza już kokota,
Na którą młodym chłopcem nabrałem się raz.
A przeto jestem gotów, kiedy chłodną nocą
Zapuka do mych okien zwiędły klonu liść,
Nie zapytam go o nic, dlaczego i po co,
Lecz zrozumiem, że mówi "No, czas, bracie iść".
Nie żałuję niczego, odejdę spokojnie,
Bom z drogi mych przeznaczeń nie schodząc na cal,
Żył z wojną jak z kochanką, z kochankami w wojnie,
A przeto i miłości nie będzie mi żal...
Bo miłość jest, jak karczma w niedostępnym borze,
Do której dawno nie zachodził nikt,
Gdzie wędrowiec wygodne zwykle znajdzie łoże,
Ale - własny ze sobą musi przywieść wikt.
A śmierci się nie boję - bo mi śmierć nie dziwna;
Nie słałem na nią Boga żadnych śmiesznych skarg
Więc kiedy z śmieszną kosą stanie przy mnie sztywna,
W dwóch słowach zakończymy nasz ostatni targ.
A potem mnie wysoko złożą na lawecie
Za trumną stanie biedny sierota - mój koń,
I wy mnie szwoleżerzy, do grobu zniesiecie,
A piechota w paradzie sprezentuje broń.
Ja wiem, że mi tam w niebie z karku łba nie zedrą –
Trochę się na mój widok skrzywi święty Duch –
Lecz się tam za mną wstawią Olbromski i Cedro
Bom był, jak prawy ułan, lampart, ale zuch.
Może mnie wreszcie wsadzą w czyśćcu na odwachu
By aresztem o ... wodzie spłacić grzechów kwit,
Ale myślę, że wszystko skończy się na strachu
A stchórzyć raz - przed Bogiem - to przecież nie wstyd.
Lecz gdyby mi kazały wyroki ponure
Na ziemi się meldować - by drugi raz żyć
Chciałbym starą z mundurem wdziać na siebie skórę–
Po dawnemu.... wojować, kochać się i pić.

5 komentarzy:

  1. Zaiste człowiek z klasą Stary Niedźwiedziu. Jakże różniący się od PiS-owskich fanatyków wdeptujących w ziemię każdego, kto krzywym okiem spojrzy na ich bożka. Fanatyków przypinających łatkę ruskiego szpiona każdemu, kto śmie otworzyć usta do kogoś, kogo owi fanatycy wyklęli. A co najważniejsze, to właśnie nikt inny jak bohater wpisu, potrafił godzić wierność własnym zasadom z byciem ludzkim dla osób z innej bajki, że się tak wyrażę. Potrafił okazać serce śmierdzącym komuchom, choć sam z całą pewnością komuchem nie był. Potrafił zachować się wspaniałomyślnie wobec żony gnidy Sikorskiego, mimo wszystkich świństw, które ten pierwszy mu zrobił. Co klasa to klasa. A może po prostu dobre serce? Tak czy inaczej szkoda, że we współczesnej Polsce nie ma na horyzoncie postaci choć w połowie takiej jak bohater tej opowieści. Żal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Tie Fighterze
      Na pewno we wspomnianych przez Ciebie przypadkach było to dobre serce. Plus zasada, że za wyświadczone dobro należy się tym samym odplacić, nawet łachudrze ("Leński").
      Mój przyjaciel (wybitny chirurg klinicysta a nie jakiś zakompleksiony przychodniany konował), kilka razy głosował na wyrób napoleonopodobny, na zasadzie selekcji negatywnej. Ale po tej przewalance z żydowskii emeryturami, tęgo się wkurzył. I powiedział, że jeśli na scenie pojawi się jakaś nowa siła, choć ze dwoma sensownymi pomysłami gospodarczymi, to odda na nią głos. A "bonapartystów" z ich kultem wodza godnym wierszydeł Szymborskiej o Stalinie, będzie mieć tam, dokąd kolonoskop nie sięga.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
    Przeczytałem część trzecią ze wzruszeniem, nie mogąc się uwolnić od myśli, że dziś osób z taką klasą nie ma. A może są, ale ukryci gdzieś w szarej sferze przemilczanej przez media. Za to z ekranów tv i netu, z stron kolorowej prasy atakują nas natrętnie celebryckie mordy zboczeńców, debili, dziwek, złodziei, zdrajców, psychopatów uważających się za patriotów.
    Przydałby się dziś Wieniawa, aby przynajmniej szablą płazując ich po tyłkach, przegonić to towarzystwo.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Dibeliusie
      Wieniawa był bohaterem na własny, a nie cudzy rachunek. Tak jak i inny wielki człowiek, szczególnie bliski mojemu sercu, czyli generał Władysław Anders. Który nie wahał sie wyprowadzić z Rosji swoich żołnierzy i kilkudziesięciu tysięcy cywilów, by tym ostatnim uratować życie. Wbrew idiotycznym rozkazom i jeszcze bardziej idiotycznym "planom" Sikorskiego.
      Obydwaj jesteśmy odsądzani od czci i wiary przez psychopatów uważających się za patriotów za szarganie świętości (choćby krytykę decyzji o rozpoczęciu akcji "Burza" czy Powstania Warszawskiego). Więc przypomnę, że zdaniem generała Andersa, "Borowi" Komorowskiemu należał się sąd wojskowy i pluton egzekucyjny. A zatem jesteśmy w bardzo dobrym towarzystwie. Zaś psychopatom pozostawmy ich idola z dorobkiem w postaci 200 tys. ofiar i zrównanej z ziemią lewobrzeżnej Warszawy.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń