W czasach PRL większą część nomen omen członków partii komunistycznej zwącej się Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą (cztery słowa i tyleż kłamstw) stanowili tak zwani „komuniści objawowi”. Czyli ludzie którzy zapisali się do niej z pobudek ewidentnie pozaideowych. Dzielimy ich na trzy kategorie.
Pierwszą stanowiły zera lub prawie zera, które z braku kwalifikacji, bez tej legitymacji karierę zawodową zakończyłyby na najniższych szczeblach drabiny. Co złośliwi ludzie komentowali mówiąc, że PZRR jest najlepszym lekiem na impotencję, bo już niejednego fiuta na nogi postawiła.
Druga grupa składała się z tych, którzy w ten sposób chcieli wejść w posiadanie „mieszkania zakładowego” (większe fabryki miały swoje pule), talonu na samochód (kupiony „na talon” był dwa do trzech razy tańszy, niż na wolnym rynku) czy załapać się na atrakcyjne wczasy zagraniczne (za komuny taka atrakcją była Bułgaria a nie żadne Seszele).
Nie ukrywamy że o ludziach z tych grup nie mamy zbyt wysokiego mniemania. Bardziej wyrozumiale Stary Niedźwiedź odnosił się do trzeciej, złożonych z autentycznych fachowców, ludzi inteligentnych i kompetentnych, wykonujących pożyteczną pracę. Którzy wszakże bez tej czerwonej tekturki w portfelu pewnego progu kariery zawodowej nigdy by nie przekroczyli. Przykładami takich ludzi osobiście Staremu Niedźwiedziowi znanych i przez niego szanowanych byli dyrektor zjednoczenia (komunistyczny twór organizacyjny, złożony z kilku fabryk), produkującego poszukiwane na rynku produkty przyzwoitej jakości. Pan ten był doskonałym fachowcem, z zagranicznymi kontrahentami porozumiewał się bez tłumacza znając biegle francuski i nieźle angielski. Ale jak sam powiedział, bez tej przynależności karierę zawodową zakończyłby kilka szczebli niżej. Innym przykładem może być oficer milicji pracujący w drogówce, władający nie tylko rosyjskim ale i niemieckim. Człowiek inteligentny i chyba nie mający na sumieniu żadnych grubszych świństw. Ale jak sam powiedział, bez zapisania się do PZPR nigdy by nie został przeniesiony z macierzystej ściany wschodniej do Warszawy. Tenże pan kapitan przyznał się kiedyś, że na zebrania partyjne przychodził jako jeden z pierwszych, by usiąść na krześle w miejscu, w którym można się było oprzeć o ścianę. Bo wtedy dawało się przecierpieć taką nasiadówkę, o ile tylko udało ssię nie chrapać i nie psuć powietrza.
Jak doskonale wiedzą starsi Czytelnicy, nazewnictwo „Antysocjala” to w większości dzieło Czcigodnego Dibeliusa, którego pozdrawiamy najserdeczniej. Jego podział społeczeństw eurokołchozu czy Ameryki Północnej na pasożytniczą elitę, donatorów utrzymujących ze swych podatków cały ten chlew i beneficjentów, czyli pasionych socjalem nierobów, swoimi głosami przedłużających władzę pasożytniczej elity, ciągle ma się dobrze. Sam Dibelius powiedział, że marzy by się on zdezaktualizował, ale niestety na razie jakoś się na to nie zanosi.
Inny terminologiczny kanon Dibeliusa, to podział polskich katolików na katolików powierzchownych, katolików głębokich oraz front katechetyczny.
Autor sam oznajmił, że należy do pierwszej grupy. Do której zaliczył ludzi akceptujących fundamenty wiary, ale w sprawach życia codziennego mających niekiedy własne zdanie. Dotyczy to głównie seksu przedmałżeńskiego (nie mylić z jakimś uczciwszy uszy „róbta co chceta”) i antykoncepcji (oczywiście nie mylonej z aborcją, jak to robią wyluzowane czy satanistyczne śmiecie). W kwestii uczestnictwa w różnych formach życia religijnego, na ogół „powierzchowni” ograniczają się do niedzielnych nabożeństw. Rzadko biorą udział w procesjach a praktycznie nigdy nie wyruszają na pielgrzymki. Ale odnośnie kwestii fundamentalnych nie idą na żadne dziadowskie kompromisy a ewidentne bluźnierstwa, profanacje czy podłości zawsze nazwą po imieniu.
Katolików głębokich, czyli aprobujących całość nauczania KRK i trzymających się go, zarówno Dibelius jak i my bardzo szanujemy. Bowiem ludzie ci mogą zwrócić uwagę innym, uważającym się za katolików, że ich postępowanie w jakiejś sprawie kłóci się z tym nauczaniem. Ale nie będą tego powtarzać niczym pozytywka. Inną równie ważną cechą katolików głębokich jest brak padania na twarz przed hierarchami. Potrafią dostrzec ich błędy, karygodne zaniedbania obowiązków czy niekiedy wręcz występki i nazwać je po imieniu. Nie musimy chyba dodawać, że o wszelakich bluźniercach czy profanatorach mają jak najgorsze zdanie i oczywiście z takim czymś się nie zadają, co najwyżej mogą o tym czymś mówić.
Co się tyczy frontu katechetycznego, autor tej klasyfikacji zalicza doń tych, którzy nieustannie pouczają innych, choć nie zawsze podstawy wiary są im znane, a i z dawaniem dobrego przykładu różnie u nich bywa, delikatnie to nazywając. Do tego dochodzi feudalny, a niekiedy wręcz bałwochwalczy stosunek do wszystkiego, co powiedział ksiądz lub biskup. Liczy się kto to powiedział, treść jest już mało istotna.
Do niedawna wydawało nam się, że podział ten wyczerpuje problem. Bowiem poza tą klasyfikacją znajdują się co najwyżej wielce oryginalne, ale za to jednostkowe przypadki. Ale od pewnego czasu nie możemy nie zauważać coraz liczniejszej grupy „katolików objawowych”. Proponujemy tę nazwę bo wydaje nam się, że pasuje ona duchem do terminologii Dibeliusa.
Katolicy objawowi cały wysiłek koncentrują na jak najintensywniejszym uczestnictwie w dobrze widocznych dla innych formach życia religijnego. A więc poza niedzielnym nabożeństwem biorą udział w procesjach i pielgrzymkach, niekiedy będąc ich współorganizatorami. Uczestniczą w rekolekcjach. Zatem w gronie znajomych uchodzą za osoby bardzo religijne. Ale w tej religijności jest poważny feler. Jednym z obowiązków chrześcijanina jest nazywanie rzeczy po imieniu. Każdy powinien znać słowa:
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.
a co dopiero ksiądz. Tymczasem ksiądz (?) Adam Boniecki, nie na darmo wieloletni filar „Obłudnika Powszechnego”, najpierw zasłynął obroną satanisty Adama Darskiego (ksywa „Nergal”), który publicznie podarł Pismo Święte. Bredząc z uśmiechem dotkniętego encefalopatią dziecka, że ów satanista to dobry człowiek, który tylko nieco zbłądził. Zakonni przełożeni Bonieckiego stracili wtedy cierpliwość i kazali mu się zamknąć, niestety z mizernym skutkiem. Podczas późniejszego spotkania na żywo Adam Boniecki nie tylko przyjął książkę zawierającą wypociny „Nergala”, ale i poprosił o autograf, który rzecz jasna otrzymał. I uwiecznił się z nim na wspólnym zdjęciu.
http://www.fakt.pl/Nergal-i-ks-Boniecki-Ksiadz-do-Nergala-Poprosze-autograf,artykuly,184003,1.html
Dlatego proponujemy wprowadzić do obiegu termin "katolik objawowy", w którym drugi element tej nazwy jest klasycznym przymiotnikiem niwelującym, czyli negującym sens użycia poprzedzającego go rzeczownika. A za podręcznikowy przykład takich chrześcijan – samozwańców uważamy tych, którzy modlą się pod figurą a bydlę pokroju satanisty czy ateotaliba głaszczą po główce. Nawet gdy to ostatnie w sposób wulgarny i podły obraża wartości, które każdemu chrześcijaninowi na serio (a nie tylko na pokaz) powinny być drogie. A jeśli nie są bo ich nie broni nawet wtedy, gdy taka obrona kompletnie niczym mu nie grozi, to jak i Adamowi Bonieckiemu, żadne rekolekcje takiemu produktowi katolikopodobnemu nie pomogą.
Stary Niedźwiedź i Tie Fighter
Pierwszą stanowiły zera lub prawie zera, które z braku kwalifikacji, bez tej legitymacji karierę zawodową zakończyłyby na najniższych szczeblach drabiny. Co złośliwi ludzie komentowali mówiąc, że PZRR jest najlepszym lekiem na impotencję, bo już niejednego fiuta na nogi postawiła.
Druga grupa składała się z tych, którzy w ten sposób chcieli wejść w posiadanie „mieszkania zakładowego” (większe fabryki miały swoje pule), talonu na samochód (kupiony „na talon” był dwa do trzech razy tańszy, niż na wolnym rynku) czy załapać się na atrakcyjne wczasy zagraniczne (za komuny taka atrakcją była Bułgaria a nie żadne Seszele).
Nie ukrywamy że o ludziach z tych grup nie mamy zbyt wysokiego mniemania. Bardziej wyrozumiale Stary Niedźwiedź odnosił się do trzeciej, złożonych z autentycznych fachowców, ludzi inteligentnych i kompetentnych, wykonujących pożyteczną pracę. Którzy wszakże bez tej czerwonej tekturki w portfelu pewnego progu kariery zawodowej nigdy by nie przekroczyli. Przykładami takich ludzi osobiście Staremu Niedźwiedziowi znanych i przez niego szanowanych byli dyrektor zjednoczenia (komunistyczny twór organizacyjny, złożony z kilku fabryk), produkującego poszukiwane na rynku produkty przyzwoitej jakości. Pan ten był doskonałym fachowcem, z zagranicznymi kontrahentami porozumiewał się bez tłumacza znając biegle francuski i nieźle angielski. Ale jak sam powiedział, bez tej przynależności karierę zawodową zakończyłby kilka szczebli niżej. Innym przykładem może być oficer milicji pracujący w drogówce, władający nie tylko rosyjskim ale i niemieckim. Człowiek inteligentny i chyba nie mający na sumieniu żadnych grubszych świństw. Ale jak sam powiedział, bez zapisania się do PZPR nigdy by nie został przeniesiony z macierzystej ściany wschodniej do Warszawy. Tenże pan kapitan przyznał się kiedyś, że na zebrania partyjne przychodził jako jeden z pierwszych, by usiąść na krześle w miejscu, w którym można się było oprzeć o ścianę. Bo wtedy dawało się przecierpieć taką nasiadówkę, o ile tylko udało ssię nie chrapać i nie psuć powietrza.
Jak doskonale wiedzą starsi Czytelnicy, nazewnictwo „Antysocjala” to w większości dzieło Czcigodnego Dibeliusa, którego pozdrawiamy najserdeczniej. Jego podział społeczeństw eurokołchozu czy Ameryki Północnej na pasożytniczą elitę, donatorów utrzymujących ze swych podatków cały ten chlew i beneficjentów, czyli pasionych socjalem nierobów, swoimi głosami przedłużających władzę pasożytniczej elity, ciągle ma się dobrze. Sam Dibelius powiedział, że marzy by się on zdezaktualizował, ale niestety na razie jakoś się na to nie zanosi.
Inny terminologiczny kanon Dibeliusa, to podział polskich katolików na katolików powierzchownych, katolików głębokich oraz front katechetyczny.
Autor sam oznajmił, że należy do pierwszej grupy. Do której zaliczył ludzi akceptujących fundamenty wiary, ale w sprawach życia codziennego mających niekiedy własne zdanie. Dotyczy to głównie seksu przedmałżeńskiego (nie mylić z jakimś uczciwszy uszy „róbta co chceta”) i antykoncepcji (oczywiście nie mylonej z aborcją, jak to robią wyluzowane czy satanistyczne śmiecie). W kwestii uczestnictwa w różnych formach życia religijnego, na ogół „powierzchowni” ograniczają się do niedzielnych nabożeństw. Rzadko biorą udział w procesjach a praktycznie nigdy nie wyruszają na pielgrzymki. Ale odnośnie kwestii fundamentalnych nie idą na żadne dziadowskie kompromisy a ewidentne bluźnierstwa, profanacje czy podłości zawsze nazwą po imieniu.
Katolików głębokich, czyli aprobujących całość nauczania KRK i trzymających się go, zarówno Dibelius jak i my bardzo szanujemy. Bowiem ludzie ci mogą zwrócić uwagę innym, uważającym się za katolików, że ich postępowanie w jakiejś sprawie kłóci się z tym nauczaniem. Ale nie będą tego powtarzać niczym pozytywka. Inną równie ważną cechą katolików głębokich jest brak padania na twarz przed hierarchami. Potrafią dostrzec ich błędy, karygodne zaniedbania obowiązków czy niekiedy wręcz występki i nazwać je po imieniu. Nie musimy chyba dodawać, że o wszelakich bluźniercach czy profanatorach mają jak najgorsze zdanie i oczywiście z takim czymś się nie zadają, co najwyżej mogą o tym czymś mówić.
Co się tyczy frontu katechetycznego, autor tej klasyfikacji zalicza doń tych, którzy nieustannie pouczają innych, choć nie zawsze podstawy wiary są im znane, a i z dawaniem dobrego przykładu różnie u nich bywa, delikatnie to nazywając. Do tego dochodzi feudalny, a niekiedy wręcz bałwochwalczy stosunek do wszystkiego, co powiedział ksiądz lub biskup. Liczy się kto to powiedział, treść jest już mało istotna.
Do niedawna wydawało nam się, że podział ten wyczerpuje problem. Bowiem poza tą klasyfikacją znajdują się co najwyżej wielce oryginalne, ale za to jednostkowe przypadki. Ale od pewnego czasu nie możemy nie zauważać coraz liczniejszej grupy „katolików objawowych”. Proponujemy tę nazwę bo wydaje nam się, że pasuje ona duchem do terminologii Dibeliusa.
Katolicy objawowi cały wysiłek koncentrują na jak najintensywniejszym uczestnictwie w dobrze widocznych dla innych formach życia religijnego. A więc poza niedzielnym nabożeństwem biorą udział w procesjach i pielgrzymkach, niekiedy będąc ich współorganizatorami. Uczestniczą w rekolekcjach. Zatem w gronie znajomych uchodzą za osoby bardzo religijne. Ale w tej religijności jest poważny feler. Jednym z obowiązków chrześcijanina jest nazywanie rzeczy po imieniu. Każdy powinien znać słowa:
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.
a co dopiero ksiądz. Tymczasem ksiądz (?) Adam Boniecki, nie na darmo wieloletni filar „Obłudnika Powszechnego”, najpierw zasłynął obroną satanisty Adama Darskiego (ksywa „Nergal”), który publicznie podarł Pismo Święte. Bredząc z uśmiechem dotkniętego encefalopatią dziecka, że ów satanista to dobry człowiek, który tylko nieco zbłądził. Zakonni przełożeni Bonieckiego stracili wtedy cierpliwość i kazali mu się zamknąć, niestety z mizernym skutkiem. Podczas późniejszego spotkania na żywo Adam Boniecki nie tylko przyjął książkę zawierającą wypociny „Nergala”, ale i poprosił o autograf, który rzecz jasna otrzymał. I uwiecznił się z nim na wspólnym zdjęciu.
http://www.fakt.pl/Nergal-i-ks-Boniecki-Ksiadz-do-Nergala-Poprosze-autograf,artykuly,184003,1.html
Dlatego proponujemy wprowadzić do obiegu termin "katolik objawowy", w którym drugi element tej nazwy jest klasycznym przymiotnikiem niwelującym, czyli negującym sens użycia poprzedzającego go rzeczownika. A za podręcznikowy przykład takich chrześcijan – samozwańców uważamy tych, którzy modlą się pod figurą a bydlę pokroju satanisty czy ateotaliba głaszczą po główce. Nawet gdy to ostatnie w sposób wulgarny i podły obraża wartości, które każdemu chrześcijaninowi na serio (a nie tylko na pokaz) powinny być drogie. A jeśli nie są bo ich nie broni nawet wtedy, gdy taka obrona kompletnie niczym mu nie grozi, to jak i Adamowi Bonieckiemu, żadne rekolekcje takiemu produktowi katolikopodobnemu nie pomogą.
Stary Niedźwiedź i Tie Fighter