sobota, 6 kwietnia 2019

Teściowa Tysiąclecia

Jak wspominał Stary Niedźwiedź kilka postów poświęconych Milom zostało zamieszczonych na portalu blog.onet.pl . Platforma blogowa onetu została zlikwidowana przez właścicieli ze względu na to, że przynosiła wymierne straty finansowe (co spotkało się nieukrywanym zadowoleniem Redakcji). Niestety, przepadły również wszystkie wpisy wszystkich onetblogów. Na szczęście udało mi się dotrzeć do jakiejś strony archiwizującej i skopiować na twady dysk wpisy starego Antysocjala. Zamieszczam zatem wpisy poświęcone śp. Małgosi na obecnym blogu.
Refael72

Teściowa Tysiąclecia
opublikowano 09-02-2009

Czcigodnym Czytelnikom którzy ostatnimi czasy spotykali u nas głównie analizy autorstwa Dibeliusa czy nieco uszczypliwe komentarze do spraw bieżących będące dziełem niżej podpisanego pozwolę sobie zaproponować chwilowy rozbrat z polityką w celu odbycia krótkiej wycieczki w obszar szeroko rozumianej etyki.
Na łamach „Antysocjala” nie raz pojawiła się postać mojej koleżanki matematyka, znanej w naszym gronie z błyskotliwej inteligencji, poglądów sytuujących ją na prawo od Margaret Thatcher (że o sobie nie wspomnę) i daru do formułowania ad hoc jakże celnych aforyzmów.  Kilka z nich pozwoliłem sobie na tych łamach zacytować. Jak choćby ten że w matematyce zero plus zero to nadal zero a w demokracji to już zawsze jakiś elektorat. Czy stwierdzenie że inteligencję dzielimy na wrodzoną, nabytą i postępową.
Gdy ponad pół roku temu złożyłem jej wizytę, właśnie wychodził od niej zięć. I całując jej rękę na pożegnanie powiedział: „To oczekujemy cię Milom jutro około szesnastej”.
Urocza gospodyni stawiając na stoliku kawę zauważyła nieme pytanie w moich oczach i ze śmiechem wyjaśniła:
Młody człowiek lubi przesadzać. To ma być skrót od „mother in law of millenium”.
Gdy stwierdziłem że taki hołd złożony teściowej przez zięcia to w dzisiejszych czasach unikat, opowiedziała mi jak do tego doszło.
Gdy jej córka miała kilka lat, małżonek w połowie lat osiemdziesiątych rzucił ją wiążąc się dla kariery z córką jakiejś komunistycznej swołoczy. Ponieważ poza wymienionymi wcześniej zaletami jest do tego jedną z najprzystojniejszych kobiet jakie w życiu spotkałem, nasza paczka wydarzenie to skomentowała znaną przypowieścią o wieśniaku, chronometrze i fekaliach. I dorabiając sobie korepetycjami (jak na młodych pracowników nauki polskiej przystało) rezerwowaliśmy dla niej co lukratywniejsze kąski z zakresu matematyki. Ponieważ córka szczęśliwie odziedziczyła inteligencję, charakter i urodę w ponad dziewięćdziesięciu procentach po matce (jakimś cudem geny tatuńcia tu nie napaskudziły), z wychowaniem córki nie miała kłopotów traktując ją zawsze poważnie i realizując swoją „rolę kierowniczą” argumentami skierowanymi do jej inteligencji i ambicji. Na przykład gdy usłyszała jak ubierają się koleżanki latorośli i zorientowała się ile to kosztuje, wytłumaczyła córze że rujnowanie budżetu domowego na szpanerskie a zarazem brzydkie szmatki czy buty nie ma sensu. A kobieta z klasą zamiast bezkrytycznie małpować czyjś kiczowaty styl powinna mieć tyle ambicji aby lansować własny i nie oglądać się na powszechne bezguście. W rezultacie dziewczyna zaczęła chodzić w sztruksowych marynarkach i spódnicach za kolana, do tego pastelowa bluzka plus apaszka. O żadnych „najkach” czy kolczyku w pępku nie było już mowy. A na swoje koleżanki z klasy odziane niczym panienki przed wyjściem na estradę z rurą spoglądała z pobłażliwym uśmiechem. I chociaż dorobiła się ksywki „przeorysza” (bo do tego wszystkiego uczyła się doskonale), dwie czy trzy inteligentniejsze zaczęły snobować się na nią.
O tym wszystkim wiedziałem z grubsza już wcześniej. Ale miłą niespodzianka dla mnie była opowieść jak doszło do nadania jej przez zięcia jakże zaszczytnego tytułu Teściowej Tysiąclecia.
Gdy córka skończyła siedemnaście lat, poinformowała rodzicielkę że od trzech miesięcy ma chłopaka, studenta drugiego roku politechniki. I osiągnęli już ten etap że namiętne pocałunki przestały już im wystarczyć więc przekroczenie Rubikonu jest kwestią najbliższej przyszłości. Zwłaszcza że ów młody człowiek jest szczęśliwym samodzielnym użytkownikiem kawalerki więc nie muszą tego robić gdzieś „w przeciągu, w pociągu, na drągu” jak głosiła piosenka z Kabaretu Starszych Panów. M (od matematyczka) nie straciła głowy i wysłała obydwoje do znajomego ginekologa, który sprawdził stan wiedzy delikwentów i zaordynował im sposób postępowania gwarantujący że bohaterka tej opowieści nie zostanie zbyt wcześnie babcią. Po tej wizycie M poleciła córce zaprosić do domu swoją brzydszą połowę i poinformowała towarzystwo że aprobuje ich związek pod pewnymi warunkami. Mianowicie oczekuje że romans ten nie odbije się niekorzystnie na nauce córki a zwłaszcza jej przygotowaniach do egzaminu wstępnego na studia (dziewczyna wybierała się na jeden z bardziej obleganych kierunków). Ze swej strony udziela jej dwudziestoczterogodzinnej przepustki z soboty na niedzielę. Jeśli wszystko będzie przebiegać zgodnie z jej oczekiwaniami, zakres swobód zostanie zwiększony.
Wszystko potoczyło się jak najlepiej. Córa uczyła się doskonale a co sobota narzeczony zajeżdżał po nią swym „tekturofordem” (jak nazywał wyrób samochodopodobny marki Trabant) i odwoził ją na niedzielny obiad. A w odróżnieniu od wielu matek nie mogących zasnąć z troski o to w jakim towarzystwie ich córka wybrała się na dyskotekę, ile tam wypije i czy drinkom nie będą towarzyszyć jakieś prochy, M spała snem kamiennym. Wiedziała że młodzi nie będą tracić czasu na wyjście z domu a wszelaka chemia będzie ostatnią rzeczą jaka im przyjdzie do głowy. Dziewczyna nauczyła się doskonale organizować sobie czas i bez zarzutu wywiązywała się z obowiązków szkolnych i domowych. M zaaprobowała wtedy że i z raz w tygodniu po kolacji narzeczony zabierał ją do siebie a następnego dnia rano odwoził prosto do szkoły.
Gdy młoda dama bez problemu zdała na studia i na pierwszym roku uzyskała średnią powyżej czterech, M zgodziła się aby młodzi zamieszkali razem. Dalej potoczyło się jak w telenoweli. Po roku świeżo upieczony pan inżynier znalazł dobrą pracę a młodzi wzięli ślub. Rok temu dziewczyna obroniła dyplom i poinformowała matkę że co się odwlecze to nie uciecze i ta ostatnia jednak będzie babcią.
W mojej ocenie M w pełni zasłużyła na nadany jej przez zięcia tytuł. Nie próbowała walczyć z tym co nieuniknione, nauczyła córkę odpowiedzialnego rozporządzania życiem swoim i osób sobie bliskich. A co się tyczy małżeństwa, dla mnie jedynymi sakramentami są Chrzest Święty i Wieczerza Pańska. Ale zdaję sobie sprawę z tego że grubo ponad 90% Czcigodnych Czytelników jest katolikami. I proponuję im spojrzeć na tę sprawę następująco. Mąż był pierwszym mężczyzną młodej damy a ona ostatnią jego dziewczyną. Tyle tylko że związek swój zawarli „na kredyt” który poprzez swój ślub rzetelnie spłacili. Zaś rok „kociej łapy” pozwolił im nabrać pewności że potrafią razem udźwignąć również prozaiczne obowiązki, takie jak sprzątanie, zakupy, gotowanie, pranie czy załatwianie tyle głupich co czasochłonnych spraw urzędowych. Że już nie wspomnę o zawieraniu rozsądnych kompromisów w takich sprawach jak choćby miejsce i sposób spędzania wakacji czy czasu wolnego (na przykład wybór filharmonia czy jam session). Nie potrafię sobie wyobrazić aby ona paradowała przez całą niedzielę w szlafroku i lokówkach zaś on siedział przed telewizorem w bieliźnie oglądając mecz i pociągając piwo prosto z butelki. Bez takiego testu zawracanie głowy kapłanowi i mówienie o Bożym błogosławieństwie wydaje mi się gołosłowne. A powoływanie nowego życia wręcz nieodpowiedzialne.
Opinie wszystkich Czcigodnych Czytelników będą dla mnie cenne ale szczególnie chciałbym wiedzieć co o tym sądzą młodzi ludzie oraz Panie będące matkami.

Stary Niedźwiedź

2 komentarze:

  1. Czytając ten wpis przypomina się jeszcze jedna bohaterka wpisów autora Niedźwiedzia czyli niezapomniana Lukrecja , co więcej lukrecje można podpiąc min jeszcze pod min definicje inteligencji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czcigodny Kaszubie, cykl o Lukrecji jest dostępny tu: https://staryantysocjal.blogspot.com/2018/05/lukrecja-czi-czyli-wejscie-na-scene.html

    OdpowiedzUsuń