niedziela, 20 stycznia 2013

Jak nie kręcił Owsiak z tyłu.



Aczkolwiek tematem mojego poprzedniego wpisu nie była „Wielka Orkiestra Świątecznej Przemocy” i jej dyrygent, temat ten zdominował dyskusję. Bowiem okazało się że w Polsce dyskusja na dowolny temat nie musi prędzej czy później zwekslować na aborcję. Jest i drugi temat, budzący nie mniejsze kontrowersje. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak w „jednym kawałku” wyartykułować swój stosunek do tej imprezy i jej guru.
Rozumiem osoby które skłonne są dać się posiekać na kawałki w obronie tej akcji bowiem ktoś z ich bliskich lub oni sami podczas pobytu w szpitalu korzystali z aparatury zakupionej z pieniędzy zebranych podczas tej kwesty. Bo dla nich istotne jest jedynie to że pacjent został wyleczony a ów aparat w tym pomógł. Zaś już koszt jego pozyskania ich po prostu nie interesuje. W końcu nie musi.
Podobne stanowisko może też zająć lekarz. Dla niego również najważniejsze jest to że na oddziale szpitalnym na którym pracuje, pojawił się potrzebny aparat. I też ani trochę nie interesuje go sposób zakupu takowego.
Ale spoglądając na problem z większej odległości można zauważyć elementy których wymienione osoby nie potrafią lub programowo nie chcą dostrzec. Pozwolę więc sobie podzielić się z Szanownymi Czytelnikami kilkoma spostrzeżeniami odnośnie tej dyskusji.
Wyraziłem się z niesmakiem o próbach zapisania w podświadomości Polaków że wspieranie „orkiestry" jest ich obowiązkiem. Na co usłyszałem (a raczej przeczytałem) że jest to bujda na resorach. Tak się głupio składa że w piątek poprzedzający kulminację tego paroksyzmu robiłem drobne zakupy w Liedlu. Przy czynnych kasach czatowały dzieciaki z charakterystycznymi skarbonkami. Kasjerka wydając mi reszty poza bilonem i paragonem położyła przede mną czerwone serduszko a stojąc obok kasy dziewczynka podsunęła nieomal przed nos skarbonkę. Ponieważ nie cierpię terroryzmu (jeśli miała to być „propozycja” to dziwnie przypominała te składane przez Vita Corleone) , poprosiłem kasjerkę aby zabrała to serduszko bo tego nie zamierzam kupić. Była zdumiona, wręcz zgorszona ale jednak zabrała. Ale może uległem halucynacji. W końcu inni wiedzą lepiej ode mnie jak przebiegły moje zakupy w tym sklepie owego dnia. Dwie doby przed godziną zero.

Swego czasu Aleksander Dumas ojciec w jakimś salonie z wielką swadą opowiadał o przebiegu bitwy pod Waterloo. Obecny w towarzystwie jej uczestnik w pewnej chwili nie wytrzymał i zauważył że było inaczej a wie to gdyż brał w tej bitwie udział. Na co Dumas odpowieział:
-No to w takim razie był pan panie generale bardzo roztargniony!
Podniosłem też kwestię efektywności owej akcji. Gdyby TVP na obydwu swoich głównych kanałach w porze dobrej oglądalności dochód z dwóch reklam przeznaczyła na zakupy sprzętu medycznego, przy średniej cenie 50 tys. zł za jedną półminutową reklamę dałoby to 200 tys. zł dziennie. Zakładając że byłyby one emitowane przez 360 dni ( w końcu Boże Narodzenie i Wielkanoc wypada uszanować) otrzymamy kwotę 72 mln zł. Czyli po odliczeniu VAT jakieś 58.5 mln. A trwałoby to łącznie 720 minut czyli 12 godzin w ciągu roku. Zaś „orkiestra” zbiera rocznie po czterdzieści kilka milionów. W niniejszym oszacowaniu przyjmijmy 45. Uwzględniając że na sprzęt wydaje jakieś 68% tej kwoty (reszta to koszt własny plus „Przystanek Wódy w sztok”) na sprzęt medyczny przeznaczane jest rocznie około 30.6 mln.
Czyli co najmniej dwa razy mniej niż warty jest czas przeznaczany na popularyzację „orkiestry” w TVP. Bo w skali roku lansik trwa więcej niż ten tuzin godzin. O kosztach ponoszonych przez samorządy tu nie wspomniałem nie mogąc ich oszacować. Po ich uwzględnieniu stosunek poniesionych nakładów do zebranej kwoty stanie się jeszcze bardziej żałosny.
Nie sposób przy tej okazji nie wspomnieć że w roku 2010 (nowszych danych nie udało mi się znaleźć) organizacja Caritas zebrała w postaci wpłat i darów materialnych prawie 276.8 mln złotych a wydała 274.2 miliona. Bez lansiku, dzieciaków molestujących przecjodniów,  wystawianych w różnych miejscach skarbon. A i koszty własne liczące 2.6 mln w stosunku do wpływów są jakby "odrobinę" niższe bo poniżej jednego procenta. W TVP też jakoś poza programami religijnymi nie udało mi się usłyszeć o Caritas ani słowa. Ale przecież to dzieło "czarnych" więc zapewne telewizyjne dziennikarskie ladacznice dostały prosty i zrozumiały nawet dla najgłupszej z nich rozkaz. "O Caritas morda w kubeł".

Nie będę ukrywać że ubawił mnie postulat aby osoby którym nie podoba się ta owsiakowa kwesta, podpisały zobowiązanie że nigdy nie skorzystają ze sprzętu zakupionego w ramach tej akcji. Więc z kolei ja proponuję tym osobom aby podpisały zobowiązanie że nigdy nie skorzystają z pojazdu komunikacji publicznej jeśli podejrzewają że został zakupiony zbyt drogo lub z naruszeniem procedur przetargowych a ludzie z szajki MAK Donalda mieli z tej transakcji swoją działkę. Jeśli nie jeżdżą samochodami, niech do pracy czy na urlop maszerują pieszo. Tak samo nie powinni korzystać z tuskostrad, wybudowanych gorzej i znacznie drożej niż autostrady powstające w cywilizowanym świecie. Żart za żart.
Do samego guru mam wielką pretensje z powodu sławetnego kretyńskiego tekstu „róbta co chceta”. Małoletni wyznawcy proroka odebrali to jednoznacznie uzupełniając tę jego surę o następne, z których najważniejsze głoszą „srajta gdzie chceta” oraz „olewajta zgredów i ich pieprzenie”. Bo tak się głupio składa że powszechne zdziczenie czy wręcz schamienie obyczajów nastolatków dziwnie zbiegło się w czasie z pojawieniem się w telewizyjnej dwójce bełkoczącego pajaca w czerwonych portkach. Pewien kauzyperda guru próbował mi swego czasu wmówić że było to nawoływanie do „kreatywności”. Na moje pytanie czy objawem tejże „kreatywności” jest ubieranie się dziewczyn na obraz i podobieństwo „przydróżek” i wietrzenie tego co dawniej po prostu
się myło, usłyszałem że jestem kołtunem. Do takich określeń ze strony pos-tępactwa zdążyłem już się przyzwyczaić a wręcz uważam je za komplement. Bo oznacza ono że nie jestem takim moralnym śmieciem jak oni.
Ale ostatnia pochwała eutanazji z ust tego kpa przebrała miarkę. W czasach gdy TVP była jeszcze telewizją publiczną a nie już tylko nomen omen "dworacką", obejrzałem kilka filmów dokumentalnych o praktyce eutanazyjnej w Holandii. Istotnie Jest ona przeprowadzana „na życzenie”, szkoda tylko że rzadko kiedy osoba najbardziej zainteresowana jest pytana czy istotnie sobie tego życzy. Często rozstrzyga życzenie rodziny której już nie chce się dłużej męczyć ze staruszkiem lub płatnika emerytury, zgrzytającego zębami na samą myśl ile jeszcze taki piernik mógłby pożyć i "wyłudzić" od nich pieniędzy w formie emerytury. Tak więc coraz częściej zdarza się że holenderscy emeryci dają drapaka gdzie pieprz rośnie. Swego czasu opisałem historię małżeństwa z kraju tulipanów które na starość osiedliło się w małym miasteczku na Pojezierzu Pomorskim. Ale i tam u miejscowego lekarza rodzinnego (czyli mojego kolegi, w gronie  wędkarzy zwanego doktor Zdzisio) pojawiła się jakiś zasraniec z polskiej filii Nationale Eutanasien i z głęboką troską dopytywał się czy dla państwa van der Cośtam  życie nie jest ju ż tylko jednym wielkim pasmem cierpień. Zdzisio zrozumiał do czego gnojek pije i poinformował go że za minutę kończy się promocja na całość mordy eutanazisty. Więc radzi się pospieszyć bo jako były kick bokser ocierający się o kadrę narodową, nogę ma bardzo ciężką.
Historię państwa van der Cośtam, doktora Zdzisia i tego „łowcy skór” dedykuję wszystkim wierzącym w bociana, krasnoludki i to że „zalegalizowanej eutanazji będą towarzyszyły procedury, których przestrzeganie zagwarantuje poszanowanie woli chorego, odejście z honorami, szykanami etc.” Bo o ile holenderski emeryt przy swoich dochodach może dać drapaka przed eutanazją, przeciętnego polskiego na pewno nie byłoby stać na ucieczkę  do jakiegoś kraju w którym starym dziadom nie grozi uśpienie. Bo tak sobie życzy rodzina, płatnik emerytury lub na taki pomysł wpadnie z włąsnej inicjatywy jakiś duchowy spadkobierca doktora Mengele.
Zaś w sprawie samego guru, tym ostatnim przemyśleniem w moich oczach po prostu się podsumował.

Stary Niedźwiedź


P.S.
Po uwzględnieniu danych dostarczonych przez Czcigodnego Tie Fightera (bardzo Mu za nie dziękuję i pozdrawiam Go serdecznie),  okazuje się że na zakup sprzętu owsiakowi muzykanci przeznaczają aż jakieś  17% ogółu środków które w naturze lub w gotówce idą na to granie. Jeśli ktokolwiek z Szanownych Czytelników słyszał o odbywającej się współcześnie w krajach cywilizowanych imprezie charytatywnej o jeszcze bardziej beznadziejnej proporcji nakładów do efektów i jeszcze większym puszczaniu pary w gwizdek, byłbym wdzięczny za tę informację.

Stary Niedźwiedź