niedziela, 6 października 2013

FLAVIA MA GŁOS - Czasami jesień bywa znośna




Długo nosiłam się z zamiarem napisania czegoś bardziej osobistego, ale jakoś ciężko mi to szło. Ale tym razem napiszę tekst nie tylko po to, by wszystko z siebie wyrzucić, ale żeby uświadomić innym osobom, które mają poczucie, że funkcjonują gorzej, ale sceptycznie podchodzą do propozycji odwiedzenia specjalisty, że czasami warto zaryzykować.
Sama od kilku lat funkcjonowałam coraz gorzej. Nie miałam co prawda myśli samobójczych, ale tak zwany weltschmerz dopadał mnie bardzo często. To utrudniało pracę i wpływało na relacje z otoczeniem. Na przykład w pracy przez 8 godzin trzeba być w miarę witalnym i skoncentrowanym. A tu nagle, ni stąd ni z owąd, człowiek czuje ścisk w żołądku, pod wpływem byle nieporozumienia trzęsą mu się ręce (tak bardzo, że trzeba to ukrywać), albo czuje dziwny psychiczny ból, który powoduje, że nie ma się siły zrobić kroku. Po prostu nagle człowiek osuwa się na krześle. Nie zliczę już, ile razy człowiek ma torsje albo płacze. Płacze z byle powodu - na przykład pod wpływem jakichś reminiscencji z przeszłości. Kiedyś myślałam, że to normalne, że to pewnie zwykły stres. Ale niestety pojawiło się coraz więcej objawów somatycznych i to skłoniło mnie do tego, żeby odwiedzić "duszologa".
Zawsze myślałam, że żyjemy w matriksie koncernów farmaceutycznych i wystarczy "wziąć się w garść". Zresztą wszyscy mi tak mówili: że trzeba znaleźć sobie więcej zajęć i tak dalej. Tylko co zrobić, kiedy człowiek czuje tak dojmujący ból, że nie ma na to energii? Pomimo największych chęci po prostu NIE DA RADY. I po raz pierwszy musiałam przyznać, że nie daję rady.
Po wizycie u specjalisty uświadomiłam sobie, że zmarnowałam masę czasu. Po trwającej kilka miesięcy kuracji medykamentami, poczułam tak wyraźną poprawę, że zaczęłam być na siebie wściekła i zastanawiałam się, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. Bo po tej kuracji poczułam się, jakbym przebudziła się z letargu. Tyle czasu zmarnowałam na ograniczanie mojej aktywności, bo bałam się, że ktoś zauważy, jak trzęsą mi się ręce. Albo bałam się nagłego napadu przygnębienia, który spowoduje, że będę musiała udać się do toalety. Mogę powiedzieć, że zaniedbałam sprawę, a do tego pewien okres mojego życia był pasmem nieustającego pecha.
Fakt, uważam, że człowiek powinien nad sobą pracować. Naprawiać błędy, zmieniać złe nawyki, dojrzeć. Ale odkąd trafiłam do szkoły, ciągle słyszałam, że muszę się DOSTOSOWAĆ. Tylko jak się dostosować, skoro nie masz z ludźmi wiele wspólnego? Nie umiesz śmiać się z żartów koleżanki, która opowiada, że (cytuję) "wujek bz**a matkę", albo poniża cię tylko dlatego, że twoich rodziców nie stać na samochód. A ty ciągle słyszysz, że musisz się INTEGROWAĆ, bo inaczej będziesz dziwadłem. Później idziesz do pracy, a tam okazuje się, że potrzebny jest kreatywny, dynamiczny, elastyczny i asertywny, a ty wiesz, że nie posiadasz żadnej z cech charakteryzujących "człowieka sukcesu". W pracy, za marne grosze, pracujesz wiele godzin, by usłyszeć, że nie spełniasz wymagań, bo nie nadążasz z tempem (3 etaty w 12 godzin). Chociaż jako jedyna osoba znasz języki obce (które są podstawą komunikacji z klientami), to dowiadujesz się, że mniej nadajesz się do pracy, bo za mało się uśmiechasz i ubierasz się zbyt monotonnie. Czytaj: jesteś beznadziejna i za mało dynamiczna. Widzisz, że coś tu nie pasuje, bo kariery robią cwaniacy, którzy udają, że pracują, ale są wystarczająco krzykliwi i bezczelni. Od rodziny z kolei słyszysz, żeby nie stawiać sobie zbyt wysokich celów, bo osiągnąć sukces mogą tylko "dynamiczni, kreatywni i agresywni". Słyszysz, że o wartości człowieka stanowi to, czy umie się odpowiednio zareklamować. Czy umie się przepchnąć. Słyszysz, że o wartości człowieka stanowi to, czy umie się podporządkować innym i podążać za tłumem. No i już wiesz, że jesteś do niczego, bo nie umiesz się przepychać, wolisz samotność od byle jakiego towarzystwa, nie umiesz przestać bronić swoich zasad.
Później wpadasz w tarapaty finansowe. Robisz  wszystko, żeby to zmienić, ale twoje wysiłki są na nic. Masz uczucie, że walisz głową w mur, a za plecami słyszysz: "Przecież w Polsce jest coraz lepiej, tylko niezaradni życiowo sobie nie radzą". Nie zliczysz, ile razy słyszałaś mantrę o "zaradności życiowej". Bo ty oczywiście "zaradna życiowo" nie jesteś - to nic że się starasz. To nic, że twój mózg przypomina śmietnik, do którego musiałaś wrzucić umiejętności z wszelkich możliwych dziedzin i wiesz, że twój rówieśnik z cywilizowanego kraju nie potrzebował uczyć się tego wszystkiego po nocach, żeby móc godnie żyć. Ty po prostu jesteś za mało ZARADNA.
Pewnie nie powinnam kalać własnego gniazda. Ale wiem, jak bardzo człowiek potrzebuje czasami jakiegoś impulsu. Dobrego słowa, które byłoby zachętą do sięgania po wyższe cele, zamiast wpajania (wiem, że powodowanego troską), że skoro nie jesteś taka jak wszyscy, to nie powinnaś mierzyć wyżej.
W moim przypadku oprócz problemów zawodowych i finansowych, dołączyły problemy osobiste i zdrowotne, co jest konsekwencją życia w ciągłym napięciu, uczuciu frustracji i trawiących mnie wyrzutów sumienia, że jakoś nie umiem być taka, jak inni. Nie umiem się uelastycznić. A do tego jeszcze - choć to mało istotny szczegół - drażni cię rozdźwięk między tym, co prezentowane w mediach, a prawdziwym życiem. Ciągle słyszysz, że jesteś malkontentem, ponieważ nijak nie potrafisz zauważyć wszechobecnego progresu. O życiu osobistym nawet ciężko wspomnieć, bo jak można się w dzisiejszych czasach sparować, skoro gros twoich rówieśników jest słabsza niż ty. No chyba że odpowiada ci noszenie spodni w związku, mnie akurat nie odpowiada ;) I tak oto przestajesz widzieć sens w życiu. Tak jak ci doradzano, nie wychylałaś się zbytnio, więc na polu sukcesów - kicha. Na życie towarzyskie masz bardzo mało czasu, a na życie uczuciowe nawet nie masz ochoty, mając świadomość, na jakie rafy możesz się natknąć, mając i tak niewielkie szanse na poznanie kogoś z charakterem.
Na szczęście trafiłam do specjalisty. Mój problem i tak nie jest tak poważny, jak ludzi wymagających hospitalizacji. Ja z hospitalizacji świadomie zrezygnowałam, bo czułam, że wystarczy mi kilka wizyt i leczenie medykamentami. Nie miałam omamów, ani nie byłam niebezpieczna dla otoczenia. I czuję, że jest coraz lepiej, bo wszystkie toksyczne słowa wyrzuciłam z pamięci i pozbyłam się jakichkolwiek lęków. Do tego moje ego się ustabilizowało. Z tego też powodu radzę ludziom, by nie dawali się toksycznemu otoczeniu i aby w miarę szybko reagowali na niepokojące symptomy. Bo w moim przypadku tłumiona gorycz, tłumione lęki i złe natrętne myśli, spowodowały poważne problemy neurologiczne, które wymagały już bardzo żmudnego leczenia i wyłączyły mnie z życia na bardzo długo.
W tym roku po raz pierwszy normalnie znoszę jesień. Nie myślę o tym, że przegrałam życie ;)

4 komentarze:

  1. Polecam Ci książkę Toksyczni ludzie Lillian Glass. Nie jest to dzieło wybitne ale daje wiedzę, która jest niezbędna na drodze do zdrowienia. Właśnie kończę czytać i jak chcesz to Ci pożyczę, wyślij mi adres na priv.
    Bardzo dobrze zrobiłaś, że postanowiłaś się leczyć i jak widać po tym wpisie Twoje zdrowienie naprawdę daje dobre efekty.
    Teraz rozumiem niektóre Twoje zachowania na blogu i żałuję, że nie wiedziałam wcześniej co Cię trapi. Mogłabym być wsparciem a ideologiczne bitwy rozegrać z większą delikatnością :(
    Jesteś mądrą, wartościową, wrażliwą dziewczyną i tak naprawdę stoisz u progu życia, które dopiero zaczyna się rozkręcać pełną parą.
    Nie musisz się do niczego spieszyć, do związku także. Masz czas. Masz czas na spotkanie kogoś wartego miłości, na znalezienie swojego miejsca na ziemi i na wyrzucenie ze swojego otoczenia ludzi którzy Cię ściągają w dół, nie pozwalają dobrze o sobie myśleć i ranią. Jeśli wśród tych ludzi jest nabliższa rodzina to walcz o to żeby nie mieli do Ciebie dostępu ze swoimi toksycznymi "przepowiedniami" i rób to co dla Ciebie jest dobre, co Cię wzmacnia. Bądź dla Siebie dobra Flavio i nie pozwól się nikomu krzywdzić. Wbrew pozorom to nie jest trudne.
    Cieszę się, że moja ukochana pora roku jaką jest jesień i dla Ciebie nie jest już czymś strasznym.
    Nie zmieniaj się dla nikogo, nie musisz , niczego nie musisz. Jeszcze spotkasz kogoś kto obdarzy Cię uczuciem i szacunkiem właśnie dlatego, że jesteś taka jaka jesteś. Tylko otwórz szeroko oczy i mocno wierz w to, że będziesz w życiu szczęśliwa. Na pewno będziesz to tylko kwestia czasu:)
    Trzymam kciuki za Twój powrót do żywych :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Flavio!
    Pozdrawiam Cię i życzę wiele słonecznego blasku nie tylko w czasie pięknej polskiej złotej jesieni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem dlaczego u Starego Niedźwiedzia blog Flavii w "Tam bywam"- pokazuje nieaktualną tematykę. Zasugerowałam się tym i dlatego swój komentarz zamieściłam w Lusterku a nie na właściwym blogu. Nie będę pisać ponownie, skopiuję tekst i wkleję tam gdzie pierwotnie powinien się znaleźć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodna Ewo
      Ten sam efekt zaobserwował też linkowany przeze mnie Refael72. Po ograniczeniu przez Flavię dostępu do jej blogu informator "blogspotu" o wpisach też zatrzymał się na ostatnim tytule z czasów jeszcze nielimitowanego dostępu. Widać taka uroda tego narzędzia.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń