poniedziałek, 20 października 2014

Mszczuj przybywa z odsieczą



Cirzpisława przyjrzała się w lustrze. Zobaczyła w nim urodziwą bladolicą Słowiankę, uczesaną a la Julia Tymoszenko. Chwyciła się za biodra i potrząsnęła dorodnym biustem, nucąc ulubiony hit: „My Słowianie wiemy, jak poruszać tym, co mama w genach dała. To jest ta gorąca krew! To jest nasz słowiański zew!”. Wtedy rozległo się donośne pukanie do drzwi.
Cirzpisława poprawiła kieckę, zlizała resztki swojskiej śmietany z kącików ust i pospieszyła w kierunku drzwi. Okazało się, że odwiedził ją Mszczuj z Wielkiego Świata.
- Siema, Cirzpko. Co tam słychać w krainie bogini Dziewanny?
- Cze, Mszczuju. No, nieciekawie. Jakaś hałastra krzyczy pod oknem Gościwuja, że powinien oddać dziecko.
- A dlaczego miałby to zrobić? Dziecko to własność Gościwuja. Może nim rozporządzać wedle własnego uznania. No chyba że dziecko zabije – wtedy możemy się zastanowić, jak mu pomóc.
- Tak samo myślę, Mszczuju. Zabite dziecko zawsze można zaprowadzić do szamana, żeby je ożywił. A niezabitego nie można odebrać jego właścicielom, bo to zbrodnia przeciwko fundamentom religii wolnoszczących zosiów-samosiów – odpowiedziała roztropnie Cirzpisława.
- Wiesz, Cirzpko. Nawet u nas, w Wielkim Świecie zdarzyła się kiedyś taka zbrodnia. Moje dziecko przygotowywało dla zaproszonych znajomych magiczne zioła, po których widziało się dwa światy. Jakiś zacofaniec, podobny do waszych Polan, zwrócił mi uwagę i stwierdził, że jestem złym ojcem! – odpowiedział Mszczuj, wyraźnie rozsierdzony.
- O masz, Mszczuju. Przecież wystarczy zaangażować świętą kurę i dać jej ziarno – wtedy można się definitywnie dowiedzieć, czy twoja córka mogła przygotować magiczne zioła, czy też nie. Że nawet w Wielkim Świecie trzeba takie rzeczy tłumaczyć! – zirytowała się Cirzpisława i popatrzyła ze współczuciem na Mszczuja.
- Ci neowikingowie to jednak mnie rozczarowują. – powiedział po długim namyśle i ze smutkiem w głosie Mszczuj.
- Dlaczego? Przecież wygrzebali Odyna, Thora i Freyę – zauważyła Cirzpisława.
- No tak. Ale wyobraź sobie, że zapomnieli okadzić klocka ziołami i poszli na bara-bara w lesie. Na dodatek po kołtuńsku, bo faceci z babkami!
- Takie rzeczy! – Cirzpisawa otworzyła usta z niedowierzania.
Nagle oboje usłyszeli hałas. Wyjrzeli przez okno, a tam zobaczyli Gościwuja, tańczącego wokół  drewnianego czworograniastego kloca, bełkoczącego pod nosem i wymachującego kończynami. Obok stał syn i podawał ojcu po kolei produkty spożywcze, które wrzucali do ognia.
Wtedy syn zapytał ojca:
- Tatusiu, jestem taki głodny. Od wczoraj nic nie jadłem poza kawałkiem podpłomyka. Mówiłeś, że dziś będzie obiad…
Ojciec na to poważnie rozjuszony:
- Nie obiad, tylko obiata, ty głąbie!! – powiedziawszy to, wytargał syna za uszy.
Chłopiec zaczął zanosić się szlochem:
- Tatko, to boli. Nie chcę już tego robić. Wczoraj zabiłeś mojego pieska.
Na to ojciec poczerwieniał na twarzy z oburzenia:
- Co?? Świętowitowi będziesz żałował, smarkaczu?
Wtedy przed bramą zgromadziło się kilka osób, które domagały się rozmowy z Gościwujem. Jak się okazało, walczyli o umieszczenie jego dziecka w opiece zastępczej.
Tego nie mogła znieść Cirzpisława, która była szczególnie czuła na punkcie prawa jednostki do dysponowania swoim jestestwem i swoją własnością, czyli dzieckiem. Wprawdzie uważała posiadanie dzieci za dziwaczny kaprys, a szanowanie rodziców nie było jej zdaniem obowiązkiem dziecka – niemniej nie mogła odmówić rodzicom prawa do wykonywania na dziecku najdzikszych eksperymentów.
- Co wy robicie? Jak śmiecie? Chcecie decydować o tym, kto ma być rodzicem, a kto nie?
Wtedy ktoś z tłumu krzyknął:
- Dziewucho! Do diaska, przecież ten bałwan poza klockiem świata nie widzi. Głodzi syna, uprawia gusła na jego oczach i każe mu brać w tym udział.
Tego było za wiele dla Cirzpisławy:
- A uważacie, że lepsze jest zabieranie dziecka do kościoła i zmuszanie go do żegnania się, albo – co gorsza – śpiewania?
- Na pewno lepsze niż dziki taniec wokół klocka i wycie do księżyca. Nie mówiąc już o tym, że Gościwuj nie karmi chłopca przez kilka dni z rzędu – krzyknęła pani Gienia, która już wyraźnie traciła cierpliwość do Cirzpisławy.
- Jak trochę przegłoduje, to będzie miał większy apetyty na podpłomyki – skwitowała rozumnie Cirzpisława.
- On potrzebuje NORMALNEGO obiadu!
- A skąd wiecie, co jest „normalne”? Normalność to pojęcie względne. Dla was obiad to schabowy z surówką i ziemniakami (wypowiedziawszy to skrzywiła się demonstracyjnie z obrzydzenia), a dla innych korzonki.
- On potrzebuje NORMALNEGO życia?
- A skąd wiecie, że tańce w lesie wokół klocka nie są normalne? Chcecie upodobnić dziecko do motłochu. Słyszałam o czarowniku, który żyje z klempą i nikt nie robi z tego wielkiego halo.
W sukurs Cirzpisławie przybył Mszczuj:
- Gdyby Gościwuj był katolikiem, to rozumiem pomysł zabrania mu dziecka. W końcu z zabobonem trzeba walczyć. Ale Gościwuj jest dumnym nonkonformistą i rodzimowiercą, right?
-Yes, indeed, Mszczuju  - odpowiedziała coraz bardziej dumna ze swojej elokwencji Cirzpisława.
- Jedyną rozumną istotą w tym Klechistanie, jest Cirzpisława. Dziękuję ci, moja droga, za konsekwentną walkę z próbą ingerencji bezrozumnego motłochu w prawa nonkonformistycznej nadjednostki. A jeśli o mnie chodzi, to wracam za Wielką Wodę. I serdecznie namawiam cię, abyś do mnie dołączyła. Z partnerem przyjmą cię tam bez problemu, a z partnerką jeszcze chętniej!
- For sure.  Przekonałeś mnie, Mszczuju. Chyba poszukam sobie partnerki. Na przykład Kinga Dunin jest wolna, a – w razie czego – może udawać przed kołtunami chłopa.
- U nas takie szopki nie są potrzebne, a wręcz mogą być szkodliwe. Za Wielką Wodą wprowadzą parytety dla homo. Moja córka poznała dziewczynę piękną jak obrazek i natychmiast załapała fajną pracę – przekonywał Mszczuj.
- Ale u was dzieci rodzicom nie odbierają? – dopytywała Cirzpisława.
- Take it easy. Heterykom i  chrześcijanom niekiedy tak. Ale nadludziom nie grozi nic. Im bardziej porąbani rodzice, tym lepiej. Lubimy niekonwencjonalnych ludzi.

Flavia de Luce

5 komentarzy:

  1. Nagle z tłumu wynurzyli się bracia Klepdekiel: Grzesiek, Czesiek, Krzysiek i Bonawentura (tego ostatniego mama nazwała pierwej Wiesiek, ale w ramach pokuty za niegrzeczne zachowanie wobec księdza chodzącego po kolędzie zmieniła mu imię na odrażająco oryginalne; ale spokojna głowa, kiedyś ją za to pobije, a może nawet zamorduje). Były to swojskie, przaśne chłopaki, z którymi można było konie kraść, na dziewki chodzić i pedałom zęby wybijać. Każdy z nich dysponował jakimś rodzajem broni: a to majcher zwędzony z dziadkowej piwnicy, a to łom, a to pałka, a to jeszcze co innego. Dzielna z nich była drużyna. Spuszczali od czasu do czasu profilaktyczny wpierdol Antifie, a jak Antify nie było, to temu, kto się im akurat pod rękę napatoczył i wiedział, co to jest równanie Fibonacciego.

    - Co tu się, k...a, dzieje?! - ryknął najstarszy Grzesiek, łypiąc złowrogo kaprawym okiem. Wionęło od niego alkoholem, więc zebrani na placu zabaw ludzie poczuli się bezpieczni. Swój chłop. Wyjaśnili mu szybko, co się dzieje, wskazując palcami na zwyrodniałych rodzimowierców.

    Pozostali bracia Klepdekiel lustrowali ponuro drewniany totem. Wydawał się być głupszy nawet od nich. (Acz niekoniecznie brzydszy.)

    - No to tak... - chrząknął Grzesiek, splunął na ziemię, a potem zaczął coś radzić z braćmi. Po krótkiej, okraszonej przekleństwami rozmowie, doszli do porozumienia.

    Pięć minut później drewniany kloc płonął, podlany obficie benzyną (tę miał zawsze na podorędziu zacny pan Józek Kleszyn, lubujący się w paleniu kiosków sprzedających pornografię lub inne "newsweeki"). Gościwuj kwiczał z rozpaczy i miotał się po placu. O synku zapomniał. Ten również nie interesował się ojcem; chrupał ze smakiem stos opłatków, jakimi obdarował go życzliwy ksiądz Ciupciak, który zawsze spieszył poszkodowanym dzieciom z pomocą.

    W końcu Grześkowi znudziły się wrzaski Gościwuja. Podbiegł do niego i złapał go wyćwiczoną na samogwałcie łapą za kołnierz.

    - Słuchaj no, ch...u złamany! - ryknął mu do ucha. Gościwuj aż się zakrztusił, zaczadzony oddechem niedbającego o higienę ust młodzieńca. - Słuchaj no uważnie, bo nie bende powtarzać! Tu, miendzy tymi blokami, jest cywilizyzacja białego człowieka, katolicka, narodowa i patriotyczna. Aż do tamtych bloków, bo za tamtymi blokami jest rewir bandy Walczaka. Ale tam to w sumie też katolicka, narodowa i w ogóle, tylko że mniej katolicka niż nasza. Ale ciebie to i tam nie zechcom, i w żadnym innym miejscu w mieście też nie zechcom. Ty z tym czymś drewnianym to sie możesz... wiesz, co ty sie możesz... ty sie możesz... po lasach z tym sie możesz szwendać i te swoje czary-mary odprawiać. A z naszego osiedla - won!

    To powiedziawszy, wymierzył rodzimowiercy sążnistego kopa w miejsce, które już się plecami zwać nie mogło. Gościwuj poleciał do przodu na panią Gienię ze spożywczaka, która w młodości skrobała się na potęgę, a po menopauzie nawróciła się i teraz pierwsza leciała na miasto rozwieszać plakaty z abortowanymi płodami. Niewiasta udała oburzoną, lecz w głębi ducha była zadowolona, bo Gościwuj mimo swego wymizerowania (odżywiał się wszak korzonkami) był całkiem przystojnym chłopem.

    - To gwałt! - syknęła, pozornie zgorszona, odpychając zataczającego się mężczyznę. - Jak pan może...!

    I uśmiechnęła się doń zalotnie.

    Ksiądz Ciupciak ścisnął serdecznie dłoń Gościwujowego synka.

    - Nic się nie martw - szepnął do niego. - Znajdziemy ci nowego tatę i nową mamę. A na razie zamieszkasz na plebani...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czcigodna Flavio
    Wielkie dzięki za pojawienie się na scenie łachudry z Kanady. Który jest swoistym weryfikatorem postępu. Bo jeśli Kamilek jakiegoś kurewstwa nie broni, to takowe kurewstwo po prostu nie istnieje.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tekst zaszokował mnie w pierwszej chwili. Poczułem się obrzucony ekskrementami mentalnymi lewactwa. Ale nie można udawać, że takich postaw nie ma. Trzeba dojść do środka tego smrodu i obnażyć jego pustkę. Trzeba obnażyć hańbę, może z wyjątkiem tego Mszczuja, bo to byłoby zbyt obrzydliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z takimi "poglądami" nie da się dyskutować. Pozostaje je tylko wyśmiać. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. @ Dibelius
      Masz świętą rację, że obnażenie Mszczuja grozi widzom tej turpistycznej pornografii ciężka katastrofą gastryczną. A ponieważ Mszczuj pojawia się na Twoim blogu, a jego bezdennym idiotyzmom towarzyszy podobizna, mam do Ciebie wielka prośbę. Czy mógłbyś mu zaproponować, aby na tym obrazku pojawiał się w stroju bigoteryjnej muzułmanki? Bo nawet na tę zakłamaną gębę nie sposób patrzeć.
      Z góry dziękuje i pozdrawiam serdecznie.

      Usuń