Przy trasie E 7, ze dwadzieścia kilometrów na północ od Glinojecka, znajduje się zajazd "Pod sosnami", którego właścicielem był pan Walenty K., przez przyjaciół zwany Walusiem.
Pochodził z Żor i początkowo pracował w kopalni "na dole". Po pewnym czasie został kierowcą samochodu dostawczego. A gdy zakończył się okrągłostołowy kabarecik i nastąpiła tak zwana "transformacja ustrojowa", nabył ciężarówkę i woził na Śląsk kupowane w jednej z mazurskich składnic drewna okrąglaki, używane w kopalniach do podpierania stropów.
Gdy odziedziczył po zmarłej kuzynce działkę we wspomnianej miejscowości przy "szosie gdańskiej", przypomniał sobie, że w wojsku pracował jako kucharz. Wybudował zajazd i na początek oferował gościom kiełbasę i kaszanką z grilla oraz grochówkę i żurek, gotowane w wojskowej kuchni polowej. Serwowane porcje były bardzo smaczne, uczciwej wielkości a ich ceny przystępne, zatem na brak klientów nie narzekał. A zawsze parkujące obok zajazdu TIRy były dla przejezdnych najlepszym dowodem, że warto tam się zatrzymać na małe co nie co.
Biznes się rozwijał i z czasem pojawiły się tam i bardziej urozmaicone dania, jak pierogi czy kotlety lub pieczeń z frytkami i bukietem doskonałych surówek.
Waluś był człowiekiem ciekawym świata i kiedy już było go na to stać, wakacje spędzał we Francji czy w Hiszpanii. Nie ograniczał się do wylegiwaniu się na plaży, po kilka razy zwiedził Luwr, Wersal czy Prado. Był zatem, przynajmniej w mojej ocenie, jak najbardziej pozytywnym przykładem polskiego biznesmena w pierwszym pokoleniu.
Systematycznie odwiedzał gospodarzy, od których kupiłem ziemię pod swoją mazurską siedzibę. Znali sie doskonale z czasów handlu drewnem, bowiem Wiesław był wtedy kierownikiem składnicy drewna a Hania prowadziła w niej rachunkowość. Zatem i ja się z nim zakolegowałem. Ilekroć przyjeżdżał, przywoził z sobą surowiec, rozpalał grill i z wprawą zawodowca przygotowywał pyszności do piwa. A podczas wieczornych rodaków rozmów na najróżniejsze tematy, zawsze dawał dowody zdrowego rozsądku i mądrości życiowej.
Gdy kiedyś moja ś.p. Mama pochwaliła białą kiełbasę, za którą nie przepadała, ale tą zaserwowaną przez niego była zachwycona, Waluś tylko się roześmiał. I wytłumaczył, że kupuje ją w położonej blisko jego zajazdu masarni, ale na samym początku zastrzegł sobie, że jako poważny klient ma swoje wymagania. I skoro codziennie odbiera jej osiemdziesiąt kilogramów, musi ona spełniać jego standard. To samo dotyczyło też pieczywa z małej prywatnej piekarni. Nie raz widziałem gości, którzy na odchodnym wyjmowali z koszyczka i zabierali ze sobą kilka a czasem nawet kilkanaście kromek chleba.
Kilka razy do roku odwiedzał swoje rodzinne Żory. Zaglądał wtedy też do Czech i przywoził ze sobą pokaźny zapas rumu "Tuzemskego". Jest on wspaniały, ma moc 80%, zapewne receptura nie uległa zmianie od czasów Haszka. Ile razy wpadał do Wieśka i Hani, pytał, czy są reflektanci na ów trunek. Gdy działo to się w porze mojego pobytu w mojej letniej stolicy, nie przepuszczałem takiej okazji.
Ostatni raz Waluś zawitał w "mojej" wsi 7 lutego i przywiózł mi dwie butelki tego specjału. A ok. 20 lutego Hania poinformowała mnie, że jedzie na jego pogrzeb. Zaraził się covidem i był "leczony" zgodnie z zaleceniami, które na stronie rządowej opublikował chór wujów doradzający Matołuszowi. Czyli pobyt w domu, unikanie jak ognia leków, które mogłyby przeszkodzić wirusom w zdemolowaniu płuc i przetransportowanie do szpitala, gdy na ratunek jest już za późno.
A mnie pozostały już tylko bezsilna wściekłość na debili i kanalie od "walki z pandemią" w Polsce. Oraz opublikowanie tych kilku słów o Nim i uczczenie Jego pamięci odrobinką rumu.
Cześć Jego pamięci!
Stary Niedźwiedź
Pochodził z Żor i początkowo pracował w kopalni "na dole". Po pewnym czasie został kierowcą samochodu dostawczego. A gdy zakończył się okrągłostołowy kabarecik i nastąpiła tak zwana "transformacja ustrojowa", nabył ciężarówkę i woził na Śląsk kupowane w jednej z mazurskich składnic drewna okrąglaki, używane w kopalniach do podpierania stropów.
Gdy odziedziczył po zmarłej kuzynce działkę we wspomnianej miejscowości przy "szosie gdańskiej", przypomniał sobie, że w wojsku pracował jako kucharz. Wybudował zajazd i na początek oferował gościom kiełbasę i kaszanką z grilla oraz grochówkę i żurek, gotowane w wojskowej kuchni polowej. Serwowane porcje były bardzo smaczne, uczciwej wielkości a ich ceny przystępne, zatem na brak klientów nie narzekał. A zawsze parkujące obok zajazdu TIRy były dla przejezdnych najlepszym dowodem, że warto tam się zatrzymać na małe co nie co.
Biznes się rozwijał i z czasem pojawiły się tam i bardziej urozmaicone dania, jak pierogi czy kotlety lub pieczeń z frytkami i bukietem doskonałych surówek.
Waluś był człowiekiem ciekawym świata i kiedy już było go na to stać, wakacje spędzał we Francji czy w Hiszpanii. Nie ograniczał się do wylegiwaniu się na plaży, po kilka razy zwiedził Luwr, Wersal czy Prado. Był zatem, przynajmniej w mojej ocenie, jak najbardziej pozytywnym przykładem polskiego biznesmena w pierwszym pokoleniu.
Systematycznie odwiedzał gospodarzy, od których kupiłem ziemię pod swoją mazurską siedzibę. Znali sie doskonale z czasów handlu drewnem, bowiem Wiesław był wtedy kierownikiem składnicy drewna a Hania prowadziła w niej rachunkowość. Zatem i ja się z nim zakolegowałem. Ilekroć przyjeżdżał, przywoził z sobą surowiec, rozpalał grill i z wprawą zawodowca przygotowywał pyszności do piwa. A podczas wieczornych rodaków rozmów na najróżniejsze tematy, zawsze dawał dowody zdrowego rozsądku i mądrości życiowej.
Gdy kiedyś moja ś.p. Mama pochwaliła białą kiełbasę, za którą nie przepadała, ale tą zaserwowaną przez niego była zachwycona, Waluś tylko się roześmiał. I wytłumaczył, że kupuje ją w położonej blisko jego zajazdu masarni, ale na samym początku zastrzegł sobie, że jako poważny klient ma swoje wymagania. I skoro codziennie odbiera jej osiemdziesiąt kilogramów, musi ona spełniać jego standard. To samo dotyczyło też pieczywa z małej prywatnej piekarni. Nie raz widziałem gości, którzy na odchodnym wyjmowali z koszyczka i zabierali ze sobą kilka a czasem nawet kilkanaście kromek chleba.
Kilka razy do roku odwiedzał swoje rodzinne Żory. Zaglądał wtedy też do Czech i przywoził ze sobą pokaźny zapas rumu "Tuzemskego". Jest on wspaniały, ma moc 80%, zapewne receptura nie uległa zmianie od czasów Haszka. Ile razy wpadał do Wieśka i Hani, pytał, czy są reflektanci na ów trunek. Gdy działo to się w porze mojego pobytu w mojej letniej stolicy, nie przepuszczałem takiej okazji.
Ostatni raz Waluś zawitał w "mojej" wsi 7 lutego i przywiózł mi dwie butelki tego specjału. A ok. 20 lutego Hania poinformowała mnie, że jedzie na jego pogrzeb. Zaraził się covidem i był "leczony" zgodnie z zaleceniami, które na stronie rządowej opublikował chór wujów doradzający Matołuszowi. Czyli pobyt w domu, unikanie jak ognia leków, które mogłyby przeszkodzić wirusom w zdemolowaniu płuc i przetransportowanie do szpitala, gdy na ratunek jest już za późno.
A mnie pozostały już tylko bezsilna wściekłość na debili i kanalie od "walki z pandemią" w Polsce. Oraz opublikowanie tych kilku słów o Nim i uczczenie Jego pamięci odrobinką rumu.
Cześć Jego pamięci!
Stary Niedźwiedź
Raz stołowałam się u Walentego i muszę przyznać, że jego kuchnia była prosta oraz smaczna.
OdpowiedzUsuńUważam, że wszelkie granice zostały przekroczone i można już śmiało powiedzieć, że całej tej szajce od Horbana i Niedzielskiego, należy się po prostu kula w łeb. Wielce żałuję, że nie żyją Żołnierze Wyklęci...
Nigdy już nie uwierzę, że chodzi o "walkę z pandemią". To są bajki dla naiwnej Miss World. Minął już rok, a rządzący ze swoimi ekspierdami robią wszystko, żeby pandemia trwała i trwała. Oczywiście, że istnieją gorsze eurocioty od nas, ale nie mamy się czym chwalić z naszą bandą ciemnogrodzian, wierzących śmiertelnie serio w to, że kawałek bawełny i zamknięcie się w czterech ścianach na lata, ODCIĄŻY SŁUŻBĘ ZDROWIA. Jest dokładnie odwrotnie i chyba nie powinno być to trudne do ogarnięcia dla ludzi z maturą? Boję się, że niedługo trzeba będzie tym "geniuszom" tłumaczyć, że 2+2=4.
Nasi rządzący sztucznie zapchali szpitale, reglamentowali leki, rekomendowali chorym leżenie w domu i czekanie na respirator, a teraz nawet dają zielone światło dla szczepienia ludzi z infekcją i stanem podgorączkowym? To jest głupota, łapownictwo i bestialstwo na bezprecedensową skalę: https://portal.abczdrowie.pl/czy-bedac-przeziebionym-mozna-sie-zaszczepic-prof-jacek-wysocki-odpowiada-wideo
A te swoje żałosne, idiotyczne i groteskowe masiećki to mogą sobie wsadzić w wiadome miejsce. A propos, ciekawe, kiedy zaczną testować analnie? :P
Cała nadzieja w "ludziach czynu". Kibole, militarne bojówki. Te grupy powoli się jednoczą i myślę, że gdy Horbanom & CO zagrozi świniobicie, pandemia skończy się w ciągu 5 minut.
Flavia
Czcigodna Flavio
UsuńZatem czas pokaże, czy w Polsce pojawi się realna siła, która zmusi ich do odszczekania tych łajdactw. Czy też musimy cierpieć jeszcze aż dwa i pół roku, by wyborcy uruchomili spłuczkę w klozecie.
Pozdrawiam tyleż serdecznie, co niewesoło.
Kilka lat temu umieściliście u siebie aforyzm, zgodnie z którym wolność jest tylko "dodatkiem do życia". Macie więc okazję i nieprzyjemność przekonać się na własnej skórze, co oznacza życie bez tego dodatku. Współczesne młode pokolenie nigdy nie musiało o nic walczyć, dostając wszystko na tacy. Dlatego będzie pokornie znosić wszelkie "obostrzenia" aż do chwili, w której jego status zrówna się ze zwierzętami hodowlanymi. Czy owce sięgną po broń przeciwko wilkom? Życzę wam powodzenia, piewcy egzystencji bez dodatków.
Usuńwasz dawny oponent
Biorąc pod uwagę kolejne doniesienia o zejściach śmiertelnych po zaszczepieniu wyszczepiłbym nieRząd i całą resztę PiS-u. Kaczelnika - obowiązkowo Astrą. Jeśli by przeżyli - bardzo dobrze, szczepionki są bezpieczne. Jeśli by wyzdychali na NOPy - jeszcze lepiej, Polska jest bezpieczna.
OdpowiedzUsuńRefael72
Czcigodny Refaelu
UsuńNie ma co im żałować, tę "elytę" plus oczywiście szajkę proFstytutek należałoby zaszczepić koktajlem złożonym z Pfizera, Moderny, Astro Zeneki, Johnsona&Johnsona i Sputnika V. A jeśli Kacapom pozajączkowałyby się ampułki i zamiast Sputnika przysłaliby Nowiczoka, na pewno bym z tego powodu nie płakał.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowna Redakcjo, sa ludzi o ktorych mowi sie ze na pewno zyli za krotko.Znalem kilka takich osob. Rowniez mysle ze dobrym pomyslem jest uczcic ich pamiec wlasnie w taki sposob jaki lubili.
OdpowiedzUsuńPiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńMasz świętą rację. Ludzi takich wszyscy znamy a jest ich zdecydowanie zbyt wielu. A ostatnimi rzeczami, jakie możemy dla nich zrobić, jest chronienie pamięci o nich na miarę naszych możliwości, od zapomnienia. Tak samo jak i uczczenie ich dokładnie tak, jak sami by sobie tego życzyli. W przypadku Walusia na pewno jest to kilka prostych, pozbawionych jakiegokolwiek patosu słów i właśnie kieliszeczek Tuzemskiego.
Dziękuję za te słowa i pozdrawiam serdecznie.
R+I+P
OdpowiedzUsuńKażdy z nas zna już przynajmniej po kilka ofiar tej pinokiady, tej mieszanki głupoty i nikczemności rzekomych dobroczyńców narodu. Każda nowa ofiara boli tak samo lub bardziej.
Czcigodny Krusejderze
UsuńNiestety nikt z nas nie może już powiedzieć, że w gronie jego znajomych nie ma ofiar Paranoi i Sabotażu. I wydaje mi się, że właśnie te znane z imienia i nazwiska konkretne osoby, uśmiercone przez "walczaków z plandemią", mogą wreszcie przebić się do świadomości rodaków.
Do tej pory, poza nielicznymi protestami niszczonych przedsiębiorców, łajdactwo (nie)rządu nie spotkało się ze sprzeciwem na właściwą skalę. Zatem pozostaje wiara, że świadomość o śmierci konkretnych i znanych osób, a nie tylko informacje natury statystycznej, obudzą ludzi z letargu.
Po Walusiu napiszę też o Janku, robotniku leśnym, którego znałem już 35 lat i z którym setki nocy przesiedziałem na jego pomoście z wędką w dłoni. Tym razem
Czego Tobie i sobie z całego serca życzę.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Stary Niedzwiedziu, cos ''przgasl'' blog ostanie tygodnie.Mam nadzieje ze to tylko ''Corona'' przedryzla kable telekomunikacyjne ;)
OdpowiedzUsuńZdrowka Zycze
PiotrROI