Wpis o pos-tępackich łgarstwach na temat całkowitej nieszkodliwości marichujany i dyskusja o zagrożeniach młodzieży ze strony narkotyków i nie tylko ich skłoniły mnie do chwili refleksji nad problemem „młodzież a…”. Zaś po literze „a” można wpisać zarówno rzeczy ewidentnie złe, jak wymienione już narkotyki czy tytoń, jak i takie które mogą stać się groźne w przypadku nieodpowiedzialnego ich używania czy wręcz skrajnego nadużywania. Zaś traktowane odpowiedzialnie nie są niczym zdrożnym a niekiedy wręcz nadają życiu smak i powodują że świat widzi nam się lepszy. Mam na myśli seks i alkohol.
Młodzież obecnie styka się w życiu z dwoma skrajnymi postawami w traktowaniu takowych. Jedną z nich jest ostry rygoryzm w rodzaju „z tym się czeka do ślubu” czy „do ukończenia osiemnastki ani kropelki”. A z drugiej strony totalny permisywizm pod hasłem „jarać zioło jest wesoło” czy „róbta co chceta, olewajta ględzenie zgredów i pieprzta się kiedy chceta, gdzie chceta, z kim chceta, jak chceta i ile chceta”.
Ponieważ „prospekt emisyjny” gówniarstwa dla powodowanych często gęsto hormonami a nie rozumem młodych ludzi jest zdecydowanie bardziej atrakcyjny od totalnego szlabanu na seks czy alkohol, zbyt często dają się oni łapać na lep moralnego gówniarstwa. Ale czy tak koniecznie być musi?
Pozwolę sobie podzielić się doświadczeniami znanych mi rodziców którzy doskonale dali sobie radę z tymi problemami nie ograniczając się do bezwarunkowych zakazów.
Mój przyjaciel każdemu ze swych synów po ukończeniu przez takowych szesnastu lat zezwolił na spożywanie niewielkich ilości alkoholu ale jedynie pod warunkiem że będą to robić w obecności rodziców podczas wspólnych posiłków. Pod pojęciem niewielka ilość rozumiem kieliszek wytrawnego wina do obiadu lub dwustumililitrowa szklanka piwa do grilla. Za każdym razem była inicjowana dyskusja na temat smaku trunku oraz różnicy w takowym między obecnie spożywanym a tym który pojawił się na stole poprzedniej niedzieli. I cel został osiągnięty bowiem młodzi ludzie zrozumieli po co kulturalni ludzie piją alkohol. Jeden z nich przyznał się że gdy na jakiejś klasowej imprezie podano mu butelkę „mamrota”, po powąchaniu odpowiedział że to coś być może nadaje się do przetykania zapchanych zlewów. Ale na pewno nie do picia.
Jedyną wadą tej metody jest jej ograniczona stosowalność. Bowiem nakłada ona pewne wymagania na rodziców. Nie mówię o finansowych bowiem butelkę naprawdę niezłego wina bułgarskiego można kupić za około dziewięć złotych. Mam na myśli te kulturowe. Bowiem nalanie nastolatkowi dwudziestki czyściochy do tego algorytmu kompletnie nie pasuje.
Na pewno trudniejszym problemem jest sensowne rozwiązanie kwestii seksu. Swego czasu opisałem jak postąpiła moja przyjaciółka Milom gdy jej siedemnastoletnia córka powiedziała że od pół roku ma chłopaka i owo przekroczenie Rubikonu lada chwila nastąpi. Milom wysłała młodych do ginekologa a córce zaczęła udzielać w weekend dobowych przepustek (chłopak „miał chatę”) zapowiadając jednocześnie dokładny monitoring wyników w szkole. W odróżnieniu od innych matek mających córki w „trudnym” wieku nie musiała się martwić że ta pójdzie do jakiejś spelunki i da się namówić na spróbowanie „ziela” czy innego łajna. Bowiem młodzi mogli spędzić ten czas w sposób nieskończenie przyjemniejszy. Odniosła całkowity sukces bowiem dziewczyna doskonale zdała maturę i dostała się na trudne studia. Wtedy młodzi zamieszkali razem a córka ukończyła studia z wysoką średnią w przepisowym terminie. I przyznała się matce że to bycie razem stanowiło potężny bodziec do jak najlepszego wywiązywania się z obowiązków i zarazem wspaniałą nagrodę za realizację tego zamierzenia. A nick Milom pochodzi od tytułu który jej nadał obecny zięć. Czyli od Mother in Law of Millenium.
Znam też i inny godny wzmianki przypadek. Osiemnastoletni chłopak „chodził” z rówieśniczką z klasy. A spytany przez rodziców czy nie grozi im że zostaną dziadkami, spokojnie wytłumaczył że zanim się do tego wzięli, dziewczyna dłuższy czas mierzyła temperaturę a z wynikami poszli do lekarza. Który orzekł że wykresy są czytelne i metoda termiczna może być stosowana. A on w myśl starej zasady że dwa gwoździe lepiej trzymają, poza ograniczeniem figli do bezpiecznej części cyklu dodatkowo wspiera produkcję przemysłu gumowego. O swoim postępowaniu poinformowali jej rodziców. Którzy stwierdzili że przynajmniej trafił jej się facet który pomyśli zanim coś zrobi. Więc zaakceptowali ich związek a nawet zaprosili go na najbliższe wakacje do swojego domku letniskowego.
Można zatem pogodzić najoczywistszą w świecie elementarną troskę rodziców o przyszłość dziecka ze stworzeniem możliwości spełnienia tak silnych i co tu dużo mówić, najnaturalniejszych w świecie pragnień w sposób zarówno bezpieczny jak i co nie mniej ważne godny. Bo nie wolno utożsamiać dziewczyny i chłopaka których łączy autentyczne uczucie a więc i troska o drugą osobę z „dyskodajką” (w „leberalnym” bełkocie nazywaną godną szacunku lub nonkonformistką) zadowalającą w toalecie kilku amantów na raz. Czy gówniarzy korzystających z jej „filantropii”.
Myślący nastolatkowie są w stanie pojąć że lepiej jest jeść z glinianego talerza niż z porcelanowego nocnika który nie został umyty po użyciu zgodnym z jego przeznaczeniem. A już na pewno gdy się ich przekona że ograniczenia na nich nakładane nie wynikają z czystej złośliwości (a na ogół tak odbierają wszelkie "nie bo nie") lecz jedynie z elementarnej troski o nich. Bo zakazanie dziecku wchodzenia do wody nie jest dobrą taktyką. Znacznie lepiej jest je nauczyć pływać i wytłumaczyć gdzie do tej wody można wchodzić a gdzie nie bo ryzyko jest zbyt duże.
Zaś wracając do pytania postawionego w tytule, młodzi ludzie w pewnym wieku przypominają kawałek uranu. A gdy dwa takie się zetkną, może zostać przekroczona masa krytyczna. Więc uważam że lepiej jest sprawić aby ten uran stał się paliwem w elektrowni jądrowej niż żeby powstała z tego i wybuchła bomba atomowa.
Na komentarze zapewne będę mógł odpowiedzieć dopiero w sobotę. Dlatego Szanownych Czytelników proszę o wyrozumiałość.
Stary Niedźwiedź
Młodzież obecnie styka się w życiu z dwoma skrajnymi postawami w traktowaniu takowych. Jedną z nich jest ostry rygoryzm w rodzaju „z tym się czeka do ślubu” czy „do ukończenia osiemnastki ani kropelki”. A z drugiej strony totalny permisywizm pod hasłem „jarać zioło jest wesoło” czy „róbta co chceta, olewajta ględzenie zgredów i pieprzta się kiedy chceta, gdzie chceta, z kim chceta, jak chceta i ile chceta”.
Ponieważ „prospekt emisyjny” gówniarstwa dla powodowanych często gęsto hormonami a nie rozumem młodych ludzi jest zdecydowanie bardziej atrakcyjny od totalnego szlabanu na seks czy alkohol, zbyt często dają się oni łapać na lep moralnego gówniarstwa. Ale czy tak koniecznie być musi?
Pozwolę sobie podzielić się doświadczeniami znanych mi rodziców którzy doskonale dali sobie radę z tymi problemami nie ograniczając się do bezwarunkowych zakazów.
Mój przyjaciel każdemu ze swych synów po ukończeniu przez takowych szesnastu lat zezwolił na spożywanie niewielkich ilości alkoholu ale jedynie pod warunkiem że będą to robić w obecności rodziców podczas wspólnych posiłków. Pod pojęciem niewielka ilość rozumiem kieliszek wytrawnego wina do obiadu lub dwustumililitrowa szklanka piwa do grilla. Za każdym razem była inicjowana dyskusja na temat smaku trunku oraz różnicy w takowym między obecnie spożywanym a tym który pojawił się na stole poprzedniej niedzieli. I cel został osiągnięty bowiem młodzi ludzie zrozumieli po co kulturalni ludzie piją alkohol. Jeden z nich przyznał się że gdy na jakiejś klasowej imprezie podano mu butelkę „mamrota”, po powąchaniu odpowiedział że to coś być może nadaje się do przetykania zapchanych zlewów. Ale na pewno nie do picia.
Jedyną wadą tej metody jest jej ograniczona stosowalność. Bowiem nakłada ona pewne wymagania na rodziców. Nie mówię o finansowych bowiem butelkę naprawdę niezłego wina bułgarskiego można kupić za około dziewięć złotych. Mam na myśli te kulturowe. Bowiem nalanie nastolatkowi dwudziestki czyściochy do tego algorytmu kompletnie nie pasuje.
Na pewno trudniejszym problemem jest sensowne rozwiązanie kwestii seksu. Swego czasu opisałem jak postąpiła moja przyjaciółka Milom gdy jej siedemnastoletnia córka powiedziała że od pół roku ma chłopaka i owo przekroczenie Rubikonu lada chwila nastąpi. Milom wysłała młodych do ginekologa a córce zaczęła udzielać w weekend dobowych przepustek (chłopak „miał chatę”) zapowiadając jednocześnie dokładny monitoring wyników w szkole. W odróżnieniu od innych matek mających córki w „trudnym” wieku nie musiała się martwić że ta pójdzie do jakiejś spelunki i da się namówić na spróbowanie „ziela” czy innego łajna. Bowiem młodzi mogli spędzić ten czas w sposób nieskończenie przyjemniejszy. Odniosła całkowity sukces bowiem dziewczyna doskonale zdała maturę i dostała się na trudne studia. Wtedy młodzi zamieszkali razem a córka ukończyła studia z wysoką średnią w przepisowym terminie. I przyznała się matce że to bycie razem stanowiło potężny bodziec do jak najlepszego wywiązywania się z obowiązków i zarazem wspaniałą nagrodę za realizację tego zamierzenia. A nick Milom pochodzi od tytułu który jej nadał obecny zięć. Czyli od Mother in Law of Millenium.
Znam też i inny godny wzmianki przypadek. Osiemnastoletni chłopak „chodził” z rówieśniczką z klasy. A spytany przez rodziców czy nie grozi im że zostaną dziadkami, spokojnie wytłumaczył że zanim się do tego wzięli, dziewczyna dłuższy czas mierzyła temperaturę a z wynikami poszli do lekarza. Który orzekł że wykresy są czytelne i metoda termiczna może być stosowana. A on w myśl starej zasady że dwa gwoździe lepiej trzymają, poza ograniczeniem figli do bezpiecznej części cyklu dodatkowo wspiera produkcję przemysłu gumowego. O swoim postępowaniu poinformowali jej rodziców. Którzy stwierdzili że przynajmniej trafił jej się facet który pomyśli zanim coś zrobi. Więc zaakceptowali ich związek a nawet zaprosili go na najbliższe wakacje do swojego domku letniskowego.
Można zatem pogodzić najoczywistszą w świecie elementarną troskę rodziców o przyszłość dziecka ze stworzeniem możliwości spełnienia tak silnych i co tu dużo mówić, najnaturalniejszych w świecie pragnień w sposób zarówno bezpieczny jak i co nie mniej ważne godny. Bo nie wolno utożsamiać dziewczyny i chłopaka których łączy autentyczne uczucie a więc i troska o drugą osobę z „dyskodajką” (w „leberalnym” bełkocie nazywaną godną szacunku lub nonkonformistką) zadowalającą w toalecie kilku amantów na raz. Czy gówniarzy korzystających z jej „filantropii”.
Myślący nastolatkowie są w stanie pojąć że lepiej jest jeść z glinianego talerza niż z porcelanowego nocnika który nie został umyty po użyciu zgodnym z jego przeznaczeniem. A już na pewno gdy się ich przekona że ograniczenia na nich nakładane nie wynikają z czystej złośliwości (a na ogół tak odbierają wszelkie "nie bo nie") lecz jedynie z elementarnej troski o nich. Bo zakazanie dziecku wchodzenia do wody nie jest dobrą taktyką. Znacznie lepiej jest je nauczyć pływać i wytłumaczyć gdzie do tej wody można wchodzić a gdzie nie bo ryzyko jest zbyt duże.
Zaś wracając do pytania postawionego w tytule, młodzi ludzie w pewnym wieku przypominają kawałek uranu. A gdy dwa takie się zetkną, może zostać przekroczona masa krytyczna. Więc uważam że lepiej jest sprawić aby ten uran stał się paliwem w elektrowni jądrowej niż żeby powstała z tego i wybuchła bomba atomowa.
Na komentarze zapewne będę mógł odpowiedzieć dopiero w sobotę. Dlatego Szanownych Czytelników proszę o wyrozumiałość.
Stary Niedźwiedź
Szanowny Niedźwiedziu.
OdpowiedzUsuńChyba będę pierwszy,więc spróbuję rozwinąć twój post po swojemu.Napiszę jako praktyk.
Więc po kolei.
Co do alkoholu Moje dzieci zaczynały z tym różnie.Przykładowo jedna z córek w wieku ok.4 lat.Po jakieś imprezie w domu zostały niedopite kieliszki z wódką.W trakcie sprzątania,a mała zawsze się do tego rwała,złapała prawie pełny kieliszek i wypiła go jednym haustem,tak jak widziała,jak robią to dorośli.Zdążyła jeszcze powiedzieć"na zdrowie" i to były jej jedyna słówka przez dobre pół godziny.Obyło się bez pogotowia,ale żona o mało nie zemdlała.Ten kieliszek wystarczył jej do dzisiaj.Jako dorosła kobieta,jeżeli musi,to okazjonalny kieliszek wypija z wyraźnym obrzydzeniem.Reszta dzieci zaczynało różnie,ale żadne alkoholu nie nadużywa.
Podobnie było papierosami.Jestem jedynym nałogowym kopciuchem w rodzinie.
Jeden z chłopców,ok 5 latek,podebrał mi papierosa i próbował go zapalić.Widząc jak się męczy,to mu pomogłem.Zapaliłem papierosa i mu podałem.Ale nie bardzo sobie radził(dmuchał zamiast pociągnąć),więc mu pokazałem jak się trzeba sztachnąć.A paliłem wtedy "Popularne",bez filtra.No i się sztachnął.Podobna reakcja jak u córci.Oczy na wierzchu,chwilowy problem z oddechem.Tym razem żona tego nie widziała,bo by mnie zatłukła.
Do dzisiaj,jako dorosły mężczyzna ma z paleniem spokój.
Inne dzieci podpalały różnie.Dziewczyny np.nauczyły się palić w akademikach.Ale gdy wyszły za mąż,przed ciążą,każda te czortowstwo rzuciła.I nie palą do dzisiaj.
Co do seksu.Zacznę od siebie.
Za czasów mojego dzieciństwa pasło się krowy.Mieliśmy też jedną krówkę.Paśli chłopcy i dziewczynki.I dalej to już nie będę wyjaśniał...
Jak moje dzieci zaczynały,dokładnie nie wiem.Mogę się tylko domyślać.Ale żadna z córek nie szła to ołtarza z wyraźnym brzuszkiem,chociaż mam trojkę wnuków zdecydowanie wcześniaków.A chłopaki alimentów nie płacą.Tak to jest u mnie.
Przydała by się chyba jakąś konkluzja.
Moim zdaniem wszystko jest dla ludzi.Trzeba tylko używać rozumu i chyba mieć trochę szczęścia.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Józefie. Niekoniecznie szczęścia, co więcej, szczęście niewiele ma tu do rzeczy. Zauważyłeś jedną bardzo istotną, wręcz podstawową sprawę, która jakoś wszystkim umyka. Dziecko wychowuje się od urodzenia, a nie od wieku dorastania, gdy zaczynają już sprawiac kłopoty. W wieku dorastania jest już za późno na autorytek, na więź emocjonalną, na przyjazne kontakty z latoroślą. Dawno zauważyłem, że w rodzinach "ułożonych", gdzie dzieci się wychowywało, a nie "puszczało luzem", w 99% nie było problemów wychowawczych nawet w wieku dorastania. Po prostu decyduje szczerość więzi rodziców z dziećmi. i nie chodzi mi o strach, terror czy dyscyplinę. Chodzi o zwyczajne, ludzkie zaufanie do siebie.. Rodziców do dzieci, dzieci do rodziców. Dzieci czy to małe, czy wieksze muszą wiedzieć, że nawet zakazy sa dla ich dobra i wynikają z rodzicielskiej miłości, a nie z pogardy dla gówniarzy. Rodzice muszą też mieć zaufanie do tak wychowywanego dziecka, że ich troska zostanie właściwie odebrana i zrozumiana.
UsuńZ Billem Clintonem nic mnie nie łączy i jest moim politycznym przeciwnikiem, niemal wrogiem. Ale za jedną jego wypowiedź, iż "czymś znacznie trudniejszym od bycia prezydentem Stanów jest bycie rodzicem" dał bym mu nagrodę Nobla..
pozdrawiam serdecznie
@ Józef
UsuńCzcigodny Józefie
Serdecznie dziękuję za wiarygodne dane potwierdzające moją teorię że dzieci wychowane w rodzinie w której wszelakie libertyńskie barachło spod znaku "spoko" "wporzo" i "ciool" nigdy nie zagościło wyrastają na porządnych ludzi. Więcej na priva.
Pozdrawiam serdecznie.
@ Niedzisiejszy
UsuńCzcigodny Niedzisiejszy
Poruszyłeś fundamentalną sprawę czyli budowanie zaufania w relacjach rodzic - dziecko od samego początku. Nie chciałem dublować mojego niegdysiejszego wpisu o Milom ale ta historia jest doskonałym potwierdzeniem słuszności Twojego spostrzeżenia. Po prostu córka nie bała się powiedzieć matce że ma chłopaka którego ze wzajemnością kocha a pocałunki przestały już im wystarczyć. A matka nie zareagowała paniką czy histerią lecz potrafiła pogodzić bezdyskusyjną troskę o przyszłość córki z umożliwieniem jej GODNEGO i BEZPIECZNEGO zrealizowania tych potrzeb. Czego nie pojmie nigdy libertyńskie barachło uważające że mężczyzną jest ktoś zaliczający w kiblu jakiegoś dyskotekowego wycirucha a w przypadku "wpadki" wspaniałomyślnie pokrywający połowę kosztu skrobanki. Cóż, jaki buduar, tacy kawalerowie i takie damy.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedzisiejszy.
UsuńTradycyjnie,nie sposób się z tobą nie zgodzić.Jako praktyk,szczęśliwy rodzic i dziadek potwierdzam.Dzieci wychowują się w rodzinie od urodzenia,a nawet wcześniej.Przykładowo gdy swoja żonę głaskałem po brzuszku,to małe fikało z radości.
I co bardzo ważne.Nie udawać i nie kombinować.Dzieci są dobrymi obserwatorami.Może to jak zwykle nienaukowe,ale praktycznie sprawdzone i udowodnione.Dziewczynka która zobaczy niekiedy swojego tatusia na rauszu,czasami zdenerwowanego,czasami nieogolonego,etc.(żeby nie napisać coś gorszego),nie będzie z byle powodu swojemu mężowi wiercić dziurę w brzuchu albo pakować manatki i wyjeżdżać do swojej mamusi.Bo w życiu jak to w życiu.Bywa różnie...
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedźwiedziu.
OdpowiedzUsuńBo najważniejsza jest rodzina.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńNikt jeszcze nie wymyślił recepty ani żadnego know-how na temat: jak jest najlepiej wychowywać dzieci. Oczywiście, nie jest niczym dobrym tzw. bezstresowe wychowanie w formie "róbta co chceta".
Moim zdaniem rzecz polega na tym aby rodzic zdobył zaufanie i autorytet dziecka. Dla tego nie powinno być w rodzinie żadnych tematów tabu, gdyż każdy zakazany przez rodziców owoc zawsze będzie budził ciekawość dzieci. Oczywiście, ze rodzice powinny mieć kontrolę nad tym, co robią ich dzieci oraz gdzie przebywają i zaglądają. Najlepiej jest wzbudzać w dzieciach zainteresowania, stosowne do ich wieku, różnym sprawami naukowymi, a wtedy, kiedy one to osiągną, nie będą się interesować tym ,czym jeszcze nie powinny.
Zamiast rozdawać prezerwatywy w szkołach lepiej jest zaprezentować młodym film o konsekwencjach niechcianej ciąży i szkodliwości aborcji.
A jeżeli chodzi o używki, to w rodzinie, gdzie nikt nie pije i nie pali dzieci też do alkoholu i papierosów nie ciągnie.
Pozdrawiam serdecznie
Czcigodna Pelargonio
UsuńMasz świętą rację protestując przeciwko hodowli bezstressowych potworków którym wszystko wolno czy zaliczaniu pewnych tematów do kategorii tabu. Popieram też Twój protest przeciwko rozdawaniu w szkole prezerwatyw. Ale co do filmów pokazujących konsekwencje niechcianych ciąż pozwolę sobie dopowiedzieć że należy podkreślić że złem jest gówniarskie traktowanie seksu jako banalnej rozrywki bez myślenia o jego potencjalnych następstwach i zagrożeniach nawet dla życia (AIDS). A nie sam seks który może być najpiękniejszą rzeczą w życiu człowieka jeśli towarzyszy mu autentyczne wzajemne uczucie i odpowiedzialność. O to właśnie apeluję i nie mam zamiaru owych UCZUCIA i ODPOWIEDZIALNOŚCI próbować na sztywno powiązać z religią. Bo znam zarówno agnostyków których postępowanie w tej sferze życia może być wzorem dla innych jak i ludzi wierzących zachowujących się wielce nieodpowiedzialnie, najoględniej to nazywając.
Pozdrawiam serdecznie.
"Nikt jeszcze nie wymyślił recepty ani żadnego know-how na temat: jak jest najlepiej wychowywać dzieci."
OdpowiedzUsuńpoważnie??? :-O
Szanowna Pelargonio.
UsuńJak wychowywać dzieci,wiadomo od samego początku.Ja mam obawy,że te "recepty",których jest coraz więcej,są raczej antywychowawcze.
Pozdrawiam serdecznie.
Józefie,
UsuńOdpowiem Ci fraszką:
Zawsze znajdzie sie taki, co już wie,
A co z tego mamy: wielkie gołe D:)
Pozdrawiam
Szanowna Pelargonio.
UsuńAluzju poniał.
Serdeczności
Szanowni Państwo. Myślę, że się jednak mylicie. Niemal każdy człowiek, a szczególnie kobieta doskonale wyczuwa, niemal instynktownie jak wychowywac dziecko. Pewnie, że im wieksze tym ta sztuka jest trudniejsza, a i pomoc ojca jest potrzebna coraz większa, ale nie piszcie bzdur, że ludzkość od zarania potrzebowała jakichs poradników jak wychowywac dzieci!!!
UsuńSam fakt, że zostaliśmy wychowani, wyszliśmy na ludzi świadczy o tym, że nasi rodzice bez żadnyh poradników różnych zwichrowańców ( przeważnie zresztą bezdzietnych lub za zwichrowanym przez siebie potomstwem), potrafili dokonac tego, czego dokonywali ludzie od tysiącleci. Otóż wszystkim wiadomo jak wychowywać, szczegół polega na tym , że nie każdy ma na to czas, ochotę, cierpliwość i wyrozumiałość. I tu jest pies pogrzebany, a nie w mitycznej i rzekomej niewiedzy rodziców...
pozdrawiam
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńCiężko jest wychowywać dzieci bez najskuteczniejszego tradycyjnego środka wychowawczego, czyli bicia. Nigdy nie będzie takiej dyscypliny i respektu dla rodziców, jakie pamiętamy z dzieciństwa. Pozostaje tylko swoim zachowaniem dawać pozytywny przykład i traktować potomków po partnersku, pozwalać na samodzielność. Ja bym dziecka na siłę nie ratował, gdyby chciało się stoczyć. Dałbym mu do zrozumienia, że to jego życie i jego odpowiedzialność. Trzymając dzieci za rączkę wychowamy przeciętniaków, oczekujących rozkazów. Dzieci samodzielne, uczące się podejmowania rozsądnego ryzyka, mogą w przyszłości stać się przywódcami.
Serdecznie pozdrawiam
Szanowny Dibeliusie,
UsuńZgadzam sie co do ostatnich dwóch zdań Twojego komentarza.
Tylko samodzielność nie może opierać się na: róbta,co chceta.
Pozdrawiam serdecznie
Czcigodny Dibeliusie
UsuńZgadzam się z jednym wyjątkiem. Ratowanie dziecka przed stoczeniem się (narkomania czy towarzystwo kryminalistów) jest czymś tak instynktownym i oczywistym (przynajmniej dla mnie) że usprawiedliwia w moim systemie wartości nawet zabicie ludzkiego ekskrementu namawiającego dziecko do brania narkotyków, kradzieży czy kopulacji a kim popadnie. Że już nie powiem o "dilerze" za zabicie którego powinni wypłacać nagrodę a nie wsadzać do więzienia.
Pozdrawiam serdecznie.
Szlag mnie jasny trafia jak to wszystko czytam jakem Kurna Maciek!
OdpowiedzUsuńAleż oczywiście zgadzam się, że zdecydowanie lepiej pieprzyć się w Pałacu Buckingham niż w dyskotekowym kiblu. Ale zwróć uwagę łaskawie na to, że nie każdy urodził się w rodzinie królewskiej. A gdybyś jeszcze widział onegdaj filmy takie jak np "Zaklęte Rewiry", tobyś wiedział, że lud prosty i ubogi zawsze się pieprzył w podłych warunkach a na rycerskie rytuały nie miał ani sił ani środków. W czasach wiktoriańskich do których tak bardzo łka Twoje serce też tak było, a służba się wtedy nie pieprzyła w dyskotekowych kiblach tylko dlatego, że w tamtych czasach nie było dyskotek. Ale zawsze takie filmy można traktować jak "bolszewickie kłamstwa", co częste nie tylko wśród libertalibów ale i konserwatystów właśnie.
Chyba za młodu za dużo czytałeś Ani z Zielonego Wzgórza a to jest jednak fikcja literacka.
Oczywiście nie gloryfikuję kiblowych buduarów ale też się na nie nie oburzam. Traktuję je tak jak traktuję przypadki kanibalizmu w KL Auschwitz czy w oblężonym Leningradzie. Mówię sobie, że biologii nie oszukasz i żadne wrzaski Starego Niedźwiedzia ani nikogo innego niczego tu nie zmienią. I tak jak w wypadku ekstremalnego głodu przypadki kanibalizmu MUSZĄ wystąpić tak w przypadku powszechnego niedopieprzenia spowodowanego chronicznym brakiem wolnej chaty, co z góry dyskwalifikuje w oczach płci pięknej, dyskotekowe kible MUSZĄ zapełnić się "amantami".
Los Zwyklego Ludzia jest podły i marny i to w każdym ustroju. Tak naprawdę jedyna różnica między konserwatystami a "Owsiakami" ( zwanymi też postępakami ) polega na tym, że konserwatyści z pogardą odnoszą się do prostego człowieka i dodatkowo go dołują odwołując się do Boga "Bóg cię na nędzę i cierpienie naznaczył już w chwili poczęcia bo taka była Jego wola" a wszelkiej maści "postępacy" wprawdzie też prostym człowiekiem gardzą, ale pogardę swoją ukrywają i poprawiają samopoczucie Prostego Ludzia poprzez organizowanie tanich igrzysk i niepenalizowanie ani aborcji będącej skutkiem przypadkowego seksu ani też niepotępianie kiblowego seksu. I ta właśnie ulga ( mentalna ) losu prostego człowieka powoduje że "wstrętne lemingi" wciąż ino na eurolewactwo i "postępaków" głosują.
Twoje rozżalenie Stary Niedźwiedziu to ino złość że Klub Disco Polo okazał się wydolniejszy ekonomicznie niż folwark szlachecki i dawne karczmy. Tylko że Stare Dobrze Czasy ( ale tylko dla BARDZO nielicznych i właściwie urodzonych ) już nie wrócą.
A "merdia" za sensacją gonią, lud ogłupiają, ale przy okazji robią też inną robotę. Desakralizują władzę i wszystkie autorytety. To dlatego lud jest coraz mniej skłonny cierpieć w pokorze, a wy konserwatyści w starciu z "postępakami" jesteście zawsze na straconej pozycji.
Kochany Kurna Maćku
UsuńZanim zaczniesz ochrzaniać innych za rzekomy brak zrozumienia czytanego tekstu, sam spróbuj zrozumieć to co przeczytałeś. Gdybyś tę trudną sztukę opanował, byłbyś w stanie pojąc że domagam się jedynie odpowiedzialności gdy dwoje młodych ludzi decyduje się na seks oraz lansuję styl spożywania alkoholu polegający na jego degustacji a nie zalewaniu się w trupa.
Gdzie ja tu gloryfikuję czasy wiktoriańskie? Taka gloryfikacja ma miejsce jedynie w Twojej głowie więc walczysz nie z moimi poglądami lecz ze swoją antykonserwatywną paranoją. Może jakiś psychiatra jeszcze może Ci pomóc?
Moim ideałem konserwatysty jest Margaret Thatcher, córka właściciela sklepu a nie jakiś arystokrata.
Kłaniam się.
CD
OdpowiedzUsuńA z tym winem to pojechałeś. Ja przypadkiem zdobyłem nieco wiedzy winiarskiej nie rodząc się arystokratą ale to tylko w wyniku dzikiego farta i onegdaj wykonywanego zawodu.
W tym kraju żadne wrzaski nikogo nie nauczą wyciągania smaku potraw przy użyciu wina.
A picie do ryby wina białego dla większości ludzi w Polsce jest męką, bo aby to działało, należy jadać ryby tak, jak je jadają Francuzi, czyli "wymoczki" gotowane bez przypraw. I w tym przypadku wino białe jako delikatne nie zabija smaku ryby, jak uczyniłoby to wino czerwone.
U nas się ryb tak nie jada. Przyprawia się je obficie, by lud ubogi CZUŁ że coś jadł, a i tak bardziej niż ryby ceni się czerwone mięso ( bo to "trzymie" )i to pomimo zmasowanego lamentu "postepaków", którzy oprócz political correctiones uskuteczniają też faszyzm żywieniowy.
To prawda, że da się kupić dobre wino nawet w okolicach 10 zł za butelkę. Ale co z tego, jak nie należymy do Obszaru Kultury Wina, ludzi mających o tym pojęcie jest malutka garstka a wszelkiej maści arystokracja z plebejuszem się nie fraternizuje. Jestem pewniem, że 99% społeczeństwa naszego kraju nie odróżni w teście kiperskim nawet Chablis od Rieslinga ( a przecież te dwa szczepy winne diametralnie różnią się od siebie ) z tym, że ja z tego powodu nie rozpaczam i nie krzyczę "o tempora o mores" bo nie mam bzika na punkcie łaciny to po pierwsze
No i dlaczego akurat wytrawne? Jak rozumiem, chłopi po żniwach pijający wina słodkie lub półsłodkie gronowe do ciasta to też "rasa podludzi"?
Stary Niedźwiedziu! Życzę Ci, abyś w następnym wcieleniu urodził się prostym robolem w wiktoriańskiej Anglii. Poznasz świat, o którego istnieniu Milordowie nie wiedzą i wiedzieć nie chcą. Świat brutalny i nie mający nic wspólnego z twórczością Lucy Maud Montgomery! Świat, przy którym dzisiejsi kiblodyskotekowi kochankowie wydadzą Ci się gentelmanami. Świat gdzie króluje przemoc i piwo mieszane z opium. Tak tak! Wtedy wszystkie narkotyki były legalne i tanie. Może z wyjątkiem haszyszu ( żywica konopii indyjskich ) który zażywały wyższe sfery, bo surowiec odpowiedniej jakości był trudno dostępny więc zarazem drogi. Dziś podlejsza postać haszyszu czyli marihuana ( ziele a nie sama żywica ) jest dostępna dla biedoty a przez penalizację narkotyków zawłaszczona przez podziemie i doprawiana straszliwymi świństwami poza wszelką kontrolą, przez co nie jest już marihuaną tylko podłym i niebezpiecznym skunem.
To by było na tyle,
Kurna Maciek
PS: A co do wina to może jakieś zażalenie do Pana Boga, że nie urodziłeś się ani Francuzem ani Włochem ani choćby Hiszpanem?
Twoja krytyka wiktoriańskiej Anglii opiera się na analogicznym założeniu, jak krytyka przedwojennej Polski za brak elektryfikacji wsi, którą przyniósł dopiero socjalizm. Żonglowanie epokami bez uwzględnienia realiów historycznych nie ma sensu. Istotne jest, czy w danej sytuacji historycznej system przynosi szybki rozwój, stagnację, czy regres. Nikt rozsądny nie kwestionuje ciężkiego losu mas ludności w
UsuńXIX wieku, ale żaden cud nie przyniósłby natychmiastowej poprawy. Natomiast 100 lat liberalizmu przyniosło rzeczywisty postęp i z którego socjalistyczne społeczeństwa Europy Zachodniej do tej pory korzystają.
Dibeliusie! A umiesz ty czytać ze zrozumieniem? Gdzie Ty tu widzisz krytykę wiktoriańskiej Anglii? Raczej krytykę konserwatywnej gloryfikacji tamtej epoki. Oczywiście że wiem, że przy ówczesnej technologii i poziomie medycyny poprawa losu ludności było mało realne. Ale realne było zniesienie kar za "włóczęgostwo" co urągało rzekomo panującemu wtedy liberalizmowi gdyż miało to na celu ograniczenie mobilności siły roboczej co z liberalizmem nie ma nic wspólnego. No i można też było zrezygnować z "dodręczania" biednych ludzi pieprzeniem o Bogu i o tym na co kto jest naznaczony.
UsuńJak dla mnie pod względem obyczajowym i społecznym epoka wiktoriańska jest takim PRL-em dla arystokratów i plutokratów. Tak samo zresztą jak międzywojenna Polska. Chyba nikt nie zaprzeczy że Piłsudski był SOCJALISTĄ! Nazywanie tamtego wolnością jest śmiechu warte. Można to wytłumaczyć tylko w jeden sposób. Przed wojną wzdychającym staruszkom stawało a teraz już nie. To samo się też tyczy tych co wzdychają za tow. Stalinem.
W epoce wiktoriańskiej mieliśmy dynamiczny rozwój ale z jego dobrodziejstw korzystali bardzo nieliczni. Dopiero związki zawodowe wymusiły wzrost płac i poprawę warunków pracy, przez co z tych dobrodziejstw skorzystali wreszcie zwykli ludzie. Inna sprawa, że nie na długo, bo machina związkowa szybko się skorumpowała i dogadała z socjalistami przez co doszło do przejadania dorobku przeszłości.
Tylko naprawdę trudno wyczuć co gorsze. Związki zawodowe i postępująca degrengolada, czy epoka wiktoriańska trwająca po dziś dzień ( w skutek niepowstania związków zawodowych i socjalistów ) z dobrobytem dla bardzo nielicznych i powszechną nędzą dla pozostałych.
A tak poza tym, to mój post krytykował nie tyle epokę wiktoriańską jako taką, ale przede wszystkim paniczykostwo konserwatystów i konlibów i ich iście Honeckerowskie oderwanie od rzeczywistości. No i ten wszechobecny snobizm i przeintelektualizowanie, które odpycha od Was ludzi nie mniej skutecznie niż to czyni wielokrotnie tu krytykowany Janusz Korwin-Mikke.
Widzisz, kurna Maciek, epoki wiktoriańskiej nie pamiętam, bo raczej mały wtedy byłem, ale pamiętam osiedle robotnicze na którym mieszkaliśmy przez kilaknaście lat. Jakoś nie należałem do arystokracji, ani moi rodzice. Ot zwykła, normalna raczej robotnicza rodzina, choc ojciec na kierowniczym stanowisku w transporcie. Ale jak to za komuny, mniej zarabiał od kierowanych przez siebie kierowców. Nieważne. Na blokowisku były najrozmaitsze zwichrowańce płci dowolnej, mieszkało tam tylu najróżniejszych ludzi z najdalszych kranców Polski, przywiezionych " na kartoflach" do sląskiego Eldorado. I w takim osiedlu biedy i dziadostwa były najrózniejsze filozofie przetwania, przezycia. Jedni dawali sobą pomiatać, inni walczyli jak lwy o swoją godność, nienaruszalność i niezależność. Jeśli wychowywałeś się na podwórku z kluczem na szyi, odpowiedzialny za swego młodszego brata mogłeś się już jako podrostek zeszmacić, pójść w alkohol, prochy, kradzieże kiosków, rypania puszczalskich młodocianych dziwek itp. A mogłeś tak jak większość w tym konglomeracie beznadziei i szarzyzny nie ulec, tylko byc sobą, być człowiekiem, chodzić z podniesioną głową. Takie wybory były od zawsze, niezależnie od panującego ustroju, rodzaju zamożności czy pochodzenia społecznego. próbujesz usprawiedliwiać ludzi małych, płytkich, słabych swoim lenistwem. To niezależne od epoki. To zależne tylko od człowieka czy będzie chciał byc kims wartościowym, czy woli płynąć z mętnym nurtem i zostać nikim. Niezależnie od płci, wyznania, koloru skóry, ideologii...
UsuńNie usprawiedliwiam ludzi słabych. Ale istnieją mury które twardy łeb przebije i takie, których nie przebije nawet łeb ze stali. Mieszkając na Śląsku który Gierek z Ziętkiem uczynili śląską Katangą byłeś raczej uprzywilejowany i to nawet nie wiesz jak bardzo.
UsuńOczywiście wiem, że i tam tego miodu dla wszystkich nie starczało, ale przyznasz chyba że o lodówkę czy talon na malucha było wam dużo dużo łatwiej niż w innych regionach naszego Cry'u. Ja pochodzę z bardzo kartoflanego regionu i nie jest to Wielkopolska.
Moją strategią przetrwania była emigracja wewnętrzna i tworzenie swojego intymnego małego świata, by mieć w d... otaczająca mnie szarą rzeczywistość. Widzę, że masz bardzo naiwną amerykańską wiarę, że wszystko zależy od człowieka. Dla mnie to takie same bajki jak bajki komunistów o sprawiedliwości społecznej.
Moim zdaniem, jakieś 20% zależy od człowieka a reszta od tego, kim się kto urodzi, z kim chodził do szkoły no i od dzikiego farta. Oczywiście nie jestem ślepy i wiem, że gdy tych "człowieczych" 20 % zabraknie, to każda szansa nawet upadek meteorytu z czystej platyny zostanie zaprzepaszczona.
Przywieziony "na kartoflach"... Niby nie jesteś arystokratą a jednak gadasz jak butny arystokrata a przynajmniej jak mieszczanin z Krakówka.
I to tyle,
Kurna Maciek
@ Kurna Maciek
UsuńW gronie moich znajomych pija się prawie wyłącznie wina (oczywiście wyłącznie gronowe dla informacji niekiedy pojawiającej tu się pewnej libertyńskiej "chkanalii"). Ich dzieci też podzielają to wyniesione z domu upodobanie. Więc Twoja uwaga:
"W tym kraju żadne wrzaski nikogo nie nauczą wyciągania smaku potraw przy użyciu wina."
jest zwyczajnym kłamstwem. Bo nauczyć tego można, tak jak i pogardy dla gównianego stylu zycia. To nie kwestia pieniędzy lecz wychowania o którym jak widzę nie masz pojęcia mimo że podobno legitymujesz się jakimś wykształceniem pedagogicznym.
Kwestia wina to nie tyle kwestia wychowania, ile kwestia WIEDZY, która dla większości naszego społeczeństwa jest wiedzą tajemną i w tym kraju jest wiedzę tę posiadają albo arystokraci, albo posiadający rodziny w krajach winiarskich, snobi oraz ci co się tym interesowali i równocześnie mieli dzikiego farta by taką wiedzę posiąść. Co się tyczy wiedzy piwno-grillowej to w tej materii jest już dużo lepiej bo należymy do Obszaru Kultury Piwa podobnie jak Niemcy czy Czechy.
UsuńSkoro w kręgu Twoich znajomych pija się prawie wyłącznie wina ( i jak się domyślam grzechem śmiertelnym jest podać czerwone do ryby ) to musisz bardzo starannie dobierać sobie znajomych i to od wczesnego dzieciństwa, co świadczy o arystokratycznym lub plutokratycznym pochodzeniu. I zarazem powoduje oderwanie od rzeczywistości.
Ja wśród znajomych mam zarówno piwoszy jak i abstynentów oraz "słodkowinoszy ciastowych" Pijających wina wytrawne znam tylko dwie osoby z którymi da się znajomość kontynuować z racji braku arystokratycznej wyniosłości i buty. Poglądy polityczne nie są aż tak ważne bo mam znajomych o różnych poglądach od protuskowych po libertariańskie. Tylko nie mam aktualnie wsród znajomych konserwatystów ani nazioli bo i jedni i drudzy są jak dla mnie niebezpiecznymi fanatykami. Co ciekawe socjaliści których znam są zróżnicowani. Od całkiem fajnych jako ludzie do "szopek bożonarodzeniowych" ( jak ich Ty opisałeś ), lecz tych ostatnich z przyczyn oczywistych staram się unikać tak samo jak nazioli.
Nauczyć się kultury picia można, gdy ta wiedza przestanie być aż tak tajemna. Nie mówię o ogólnych zakazach ( typu czerwone do ryby a fe... ) tylko o uzasadnienie skąd te zabobony się wzięły.
Wielokrotnie opisywane przez Ciebie w przeszłości sceny zdobywania w wiejskich sklepach zestarzałych od leżenia butelek wytrawnego wina, którego miejscowa ludność nie kupowała są tylko dowodem na to, jak bardzo niedostępna dla zwykłego ludzia jest ta winiarska wiedza. A więc nie jest to wcale kwestia wychowania ile kwestia dostępności wiedzy.
Co do gówniarskiego stylu życia, to nie umiem pogardzać tymi ludźmi. Umiem im tylko współczuć, że nie mieli jak się dowiedzieć, że można żyć inaczej.
Za to pogardzam arystokratami i konserwatystami właśnie za tę butę i pogardę!
Kurna Maciek
Szanowny Maćku
UsuńZnajomych zawsze starałem się dobierać starannie. Ale nie wedle klucza urodzenia lub majątku. Unikałem zawsze socjalistów a od pewnego czasu również i libertynów oraz libertarian. Bo nie potrafię powiedzieć którzy są głupsi i podlejsi.
Aby autentyczne przyjemność sprawiało komuś wino właściwie dobrane do potrawy nie musi on wykuć na pamięć które roczniki w którym regionie winiarskim były szczególnie udane. To kwestia odrobiny wrodzonych predyspozycji plus unikania towarzystwa alkoholowych jaskiniowców. Tak jak nie trzeba ukończyć konserwatorium aby docenić piękno Mozarta a unikać jakiegoś porażającego decybelami i prymitywizmem linii melodycznej "szajsmetalu".
W domu rodzinnym mojego serdecznego przyjaciela ze studiów (korzenie czysto robotnicze) wina się nie pojawiały. Zaczynał od bułgarskiego "Melnika" do kostek żółtego sera podczas imprez w akademiku. Teraz jest najlepszym znawcą win w naszym gronie a jego mini piwniczka wzbudza szacunek.
Kłaniam się.
Kurna Macku. Widze , że z rozpoznawaniem literek jakoś dajesz sobie radę, a z poskładaniem do kupy juz jakis problem wystepuje. Bo o zrozumieniu przekazu przez litość dla twego słabego intelektu nie wspomne. Hasło "przywiezieni na kartoflach" było pogardliwym stwierdzeniem Ślązaków wobec ludności napływowej, a nie przez ciebie wydumana moja "arystokratyczna" pogarda. Sam należąłem jak wszyscy na osiedlu do "przywiezionych na kartoflach" więc jakoś sobą pogardzać nie lubię. G. wiesz, widocznie mało pijasz czerwonego wina do ryby zapewne. Dobrze to na Śląsku mieli sie górnicy. Nie pracownicy transportu czy pracownice spółdzielni ogrodniczej.
UsuńChoc rzeczywiście współczuję braku lodówki, bo to musiało być męczące w twoim regionie, szczególnie w letnie upały. Rzeczywiście, pamiętam jakąś lodówkę w kuchni mielismy.
Pisałem, czego łaskawie pozwoliłeś sobie nie zauważyć, o ludzkiej godności i jej przeciwieństwie, upodleniu. Może nie wiesz co to takiego. Otóż godność jest absolutnie poza materialnym światem, którego zdaje się nie opuszczasz nawet na moment. Nie wszystko kręci się wokół pieniądza. Przynajmniej w moim świecie. Godność bywa że posiada człowiek bez wykształcenia i arystokratycznego pochodzenia, a bywa, że gostek z herbem, majatkiem i kasą jest zwykłą ludzką szmatą. Jak rozumiem dla ciebie gościem jest tylko łajza z kasą, bez względu co sobą reprezentuje. Tak trzymaj lemingu, będzie ci łatwiej przeżyć...
I potwierdzam, że wiele, podejrzewam że zdecydowana większość zależy do człowieka, dużo mniej od okoliczności. Wiem to z absolutnie własnego doświadczenia życiowego. Ale co ja tam wiem...
Czcigodny Niedzisiejszy
UsuńNauczyć można się zarówno historii Finlandii jak i języka hiszpańskiego czy kulturalnego degustowania trunków. Wymaga to chęci, czasu i wytrwałości a nie urodzenia się w "wielkim świecie" jak to próbuje wmówić Maciek ze swą antyarystokratyczną paranoją. A jeśli i Ty zostałeś zaliczony do arystokracji to witam w klubie arystokratów ducha. Aby do niego należeć nie trzeba przywdziać zbroi, wsiąść na rumaka i pokonać smoka. Wystarczy właściwie traktować płeć piękną i starannie dobierać sobie towarzystwo. Oraz zabijać śmiechem "leberałów" dla których numerek w kiblu to normalka.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedźwiedziu. Zamiast arystokrata, to raczej więcej we mnie wariata...
UsuńAle niech będzie że nie kopuluję w kiblu tylko dlatego, że mnie żadna nie chce...
pozdrawiam wyniośle
A co?
<< Choc rzeczywiście współczuję braku lodówki, bo to musiało być męczące w twoim regionie, szczególnie w letnie upały. Rzeczywiście, pamiętam jakąś lodówkę w kuchni mielismy. >>
UsuńNie wierzę w szczerość współczucia.
>>> Pisałem, czego łaskawie pozwoliłeś sobie nie zauważyć, o ludzkiej godności i jej przeciwieństwie, upodleniu. Może nie wiesz co to takiego. Otóż godność jest absolutnie poza materialnym światem, którego zdaje się nie opuszczasz nawet na moment. <<
Gdybym nie zauważał wątku godności nie byłbym ani antysocjalista ani antyarystokratą.
Oczywiście że zauważam, choć paradoskalnie zauważam też że łatwiej było zachować godność będąc robotnikiem w PRL-u niż Zwykłym ludziem w Tuskanii!
Jaki ten PRL był to był ale wtedy nie było się bezrobotnym dłużej niż miesiąc, no chyba że się było kuzynem Kuronia czy innego Wałęsy to wtedy UB-cja żyć autentycznie nie dawała.
Pełne zatrudnienie dawało ten komfort że można było zmienić pracę tak często jak często się chciało i w końcu znaleźć brygadę gdzie nie smarują palta fakaliami za nie postawienie flachy brygadziście czy innej "grupie trzymającej władzę w brygadzie".
Co najwyżej miało się łatkę "buntowszczika" i nie dostało premii ani talonu na malucha, ale głodem się nie przymierało ( choć prowiant wtedy był marny ) i córki na asfalt nie wysyłało poza przypadkami autentycznych alkoholików i degeneratów.
>> Nie wszystko kręci się wokół pieniądza.
Tak mawiają ci co nigdy naprawdę głodni nie bywali.
Gentalmani o pieniądzach nie rozmawiają. BO JE MAJĄ!
>> Godność bywa że posiada człowiek bez wykształcenia i arystokratycznego pochodzenia, <<
Jak ma zapewnione podstawy egzystencji i chałupę odziedziczoną po przodkach co czemu nie.
>>> a bywa, że gostek z herbem, majatkiem i kasą jest zwykłą ludzką szmatą. Jak rozumiem dla ciebie gościem jest tylko łajza z kasą, bez względu co sobą reprezentuje. <<<
Że też Cię Stary Niedźwiedź z tego blogu nie wywalił za takie gadanie!
Za samą myśl że herbowy może być łajzą...
>>Jak rozumiem dla ciebie gościem jest tylko łajza z kasą, bez względu co sobą reprezentuje.
Jak dla mnie absolutnie nie. A jak dla konserwatystów bardzo często tak. No bo gdy brakuje arystokratów błękitnokrwistych w pełni bogactwa i chwały dobry i czerwony książę albo szef narkomafii. Bo ma taki piękny jacht, tak bogato wyposażony barek, takie piękne marmury ( po 10 latach nuworyszowskich gargameli nawet nuworysze się w końcu doszlifowują, znam to z reala ) No i umie grać w brydźa a chłop od pługa przecież nie. Kolegować się z szefem narkomafii ( a jeszcze lepiej jego synem ) i jednocześnie nazywać ludzkim ekskrementem "dilera" ( czyli szeregowca narkomafii ) jakież to konserwatywne.
A ja najbardziej nie lubię hipokryzji i zakłamania.
>>> Tak trzymaj lemingu, będzie ci łatwiej przeżyć... <<<
Jakbym był lemingiem to pewnie byłbym wysoko postawionym urzędnikiem Tuska a przecież nie jestem.
>>>
I potwierdzam, że wiele, podejrzewam że zdecydowana większość zależy do człowieka, dużo mniej od okoliczności. Wiem to z absolutnie własnego doświadczenia życiowego. <<<
Jak ma PODSTAWY egzystencji to tak!
>>> Ale co ja tam wiem... <<<
Jeśli nigdy nie byłeś naprawdę głodny to GÓWNO wiesz!
>>> Nauczyć można się zarówno historii Finlandii jak i języka hiszpańskiego czy kulturalnego degustowania trunków. Wymaga to chęci, czasu i wytrwałości a nie urodzenia się w "wielkim świecie" jak to próbuje wmówić Maciek ze swą antyarystokratyczną paranoją. <<<
Jak się miało w dzieciństwie podstawy egzystencji to tak. No i rodziców co o Wielki Świat się jednak otarli.
>>> Wystarczy właściwie traktować płeć piękną
No to ja zdecydowanie nie jestem arystokratą. Nawet ducha. Moja pierwsza była wiejską dziewuchą a ja jej po pysku NIE prałem za nieprawidłowe trzymanie widelca. Sam widelec trzymać umiem, bo miałem w życiu trochę farta.
>>> Oraz zabijać śmiechem "leberałów" dla których numerek w kiblu to normalka. <<<
UsuńCo innego pochwalać numerki w kiblu ( czego NIE czynię ) a co innego nie czuć pogardy ( tylko współczucie )wobec tych co mieli mniej szczęścia i gorsze urodzenie niż ja sam. Bo moje jednak aż tak najgorsze nie było. Niby jestem wiejski chłopak, ale miałem w rodzinie i księdza i organistę więc taki najgorszy to znowu nie byłem.
A co do kulturalnego picia. Co do chlania wódy i alpag na umór pełna zgoda.
Ale nadal nie ustosunkowałeś się do pijania słodkiego wina ( bez upijania się ) do ciasta.
>>>> G. wiesz, widocznie mało pijasz czerwonego wina do ryby zapewne. <<<
A jeśli to nie jest przejaw arystokratycznej buty co co to było?
a co do degustacji trunków. Byłem nieraz na imprezach integracyjnych w firmach gdzie pracowałem. I widziałem jak się ludzie męczą gdy MUSZĄ pić wino wytrawne. I jak cichaczem je sobie dosładzają. A zatem prawdą jest, że aby wytrawne wino lubić i pić je bez obrzydzenia trzeba się "należycie" urodzić i do jego smaku od młodzieńca przywyknąć.
Uczenie się tego po 30-tce ( gdy się już należycie zarabia ) jest z góry skazane na niepowodzenie.
Kurna Maciek
Drogi Maćku
UsuńSłodkich win nie cierpię, tak zresztą jak całe grono moich przyjaciół, więc do ciast ich nigdy nie pijamy. Wyjątkiem jest Tokaj Aszu trój lub czteroputtonowy (a więc jeszcze nie ulepek) którego niewielką ilość niekiedy wypijam JUŻ PO deserze aby nie zakłócić niczym jego niepowtarzalnego smaku.
O czerwonym winie do ryby nie ja pisałem więc nie do mnie ta uwaga.
Aby pijać wina wytrawne wcale nie trzeba się "należycie" urodzić jak z uporem godnym lepszej sprawy próbujesz mi wmówić wbrew znanym mi faktom. Więc przestań mnie męczyć tymi Twoimi koszmarnymi kompleksami bo nie jestem psychologiem więc nie mogę w niczym Ci pomóc. Wystarczy nie wychować się na alpagach. Bo tylko tacy (i to też nie wszyscy bo niektórzy potrafią z tego wyrosnąć) dosłodzą sobie Bikavera (Pommarda czy Châteauneuf-du-Pape na tych spotkaniach zapewne nie pijaliście). Na naszym roku NIKT tego nie robił choć ze czterdzieści procent koleżanek i kolegów miało "punkty za pochodzenie".
Kłaniam się.
>>> Słodkich win nie cierpię, tak zresztą jak całe grono moich przyjaciół, więc do ciast ich nigdy nie pijamy. <<<
UsuńCoś straszliwie jednorodny gust ma Twoje grono przyjaciół. Aż strach się bać konserwatyzmu! Brać libertariańska jest dużo bardziej zróżnicowana, od snobów pijających wina wytrawne ale nie wciskających wszystkim dookoła jedyniesłuszności swoich gustów, poprzez wielbicieli win słodkich do ciasta i innych deserów, po licznych piwoszy na umiarkowanych "wódkoszach" i "nalewkarzach aktywnych" kończąc. No i są jeszcze abstynenci nie pijający zasadniczo ŻADNEGO alkoholu. Podobnie rzecz się ma z pozapolitycznym kręgiem znajomych.
>>> Wyjątkiem jest Tokaj Aszu trój lub czteroputtonowy (a więc jeszcze nie ulepek) którego niewielką ilość niekiedy wypijam JUŻ PO deserze aby nie zakłócić niczym jego niepowtarzalnego smaku. <<<
Znam malagi i Porto, które też aż takim strasznym ulepkiem nie są. A co z kobitami lubiącymi vermouth'y? Czyżby wszystkie kobitki z grona Twoich znajomych też wolały wina wytrawne? Coś za duża uniformizacja jak na mój gust!
>>>O czerwonym winie do ryby nie ja pisałem więc nie do mnie ta uwaga. <<<
W zasadzie białe wino do ryby stosuję do ryb gotowanych i w galarecie, a także smażonych i grillowanych o ile są to ryby o białym mięsie na przykład dorsz czy flądra czy też inna sola. Do łososiowatych, które zawsze przyprawiam na ostro pasuje mi wino różowe, zaś do makrelowatych z ostrobokiem na czele jednak wino czerwone ale delikatne o zrównoważonych taninach na przykład Rioja. Tak mi mówi MÓJ zmysł smaku i nie chce mi mówić inaczej. Jak już muszę przebywać w towarzystwie ludzi z inklinacjami EĄ to w odwodzie jest rumuński riesling, szczególna "kręcimorda" ratująca ostrym smakiem sytuację. Reńskie rieslingi są raczej łagodne. Aż sam byłem zdziwiony.
>>> Bo tylko tacy (i to też nie wszyscy bo niektórzy potrafią z tego wyrosnąć) dosłodzą sobie Bikavera <<<
Egri Bikaver zwykle jest "kręcimordą" z racji niezbyt dobrze zrównoważonych tanin acz to też zależy od rocznika, niemniej generalnie jest to wino o ostrym smaku. A dosładzają je najczęsciej... kobity, które też w wielu przypadkach preferują wina słodkie i to często są kobity które wcale z "zaalpażonych" rodzin nie pochodzą.
>>> (Pommarda czy Châteauneuf-du-Pape na tych spotkaniach zapewne nie pijaliście). <<<
Nie pijaliśmy. Za to było Pillastro Primitivo z kolekcji Direct Wines i dość liczna rodzina wina hiszpańskiego apelacji Rioja ale to dla wyższych szarż, a dla "plebsu" rzecz jasna Egri Bikaver a także Bear Wine czyli bułgarski zamiennik Beaujolais Nouveau, strasznie mętny jak to młode wino ale o dziwo łagodniejszy w smaku od Bikavera.
Kurna Maciek
>>> Na naszym roku NIKT tego nie robił choć ze czterdzieści procent koleżanek i kolegów miało "punkty za pochodzenie". <<<
UsuńNo to opowiadasz o SWOICH czasach, zupełnie innych od moich. Wtedy było łatwiej, gdyż dzięki PRL-owskiej urawniłowce łatwiej było przezwyciężyć bariery stanowe. Teraz dużo trudniej. Wy dzięki Bratniakowi i Plastusiowi dużo łatwiej mogliście zaspokoić potrzeby kulturalne a bilety do kina i teatru były relatywnie tanie! Za mojego belfrowania ( to już III RP a nie komuna ) wyjazd uczniów do teatru był tylko raz w roku a i tak zabierała się tylko połowa uczniów a pozostali nie jechali bo ZWYCZAJNIE NIE BYŁO ICH NA TO STAĆ!
A zatem socjalizm dobrze zasypywał różnicę stanowe, ale co z tego, skoro po studiach zarabiało się mniej niż robotnik i pracowało wprawdzie w swoim zawodzie ale prawie zawsze poniżej swoich możliwości.
Masz rację. Da radę "nie urodziwszy się właściwie" opanować historię Hiszpanii czy Finlandii, nauczyć się angielskiego czy francuskiego ( zwłaszcza teraz gdy wyjazd za granicę stał się dużo łatwiejszy). Da radę nauczyć się roczników i apelacji wina.
Ale ( tu będę uparty! ) nie da się przejść pomyślnie testu degustacji win bez etykiety jak się nie jest właściwie urodzonym (albo się nie miało dzikiego farta w młodości), a przecież WŁAŚNIE w ten sposób zarówno arystokraci jak i snobi bezbłędnie rozpoznają "urodzoność" na przyjęciach.
Tak samo jak nie ma sensu po 30-tce uczyć się gry na fortepianie czy w tenisa. Niby się da ale wtedy ma się status wiecznej miernoty w tej dziedzinie.
Chyba że aż takim snobem nie jesteś. Swoją drogą zdziwiłbyś się ale prawdziwa herbowa szlachta podczas turniejów rycerskich raczej wina nie pija za to bracia piwowarzy specjalnie na tę okazję robią "piwo średniowieczne" z pszenicy i o mocy sięgającej 20%.
No i starkę, która winem raczej nie jest. Czyli napitki dla prawdziwych twardzieli.
I to by było tyle,
Kurna Maciek
Drogi Niedźwiedziu
OdpowiedzUsuńJak wychowywać dzieci? Samemu być przyzwoitym człowiekiem oraz poświęcać im wystarczająco dużo czasu. Tego czasu nie zastąpią nawet najlepsze metody wychowawcze. Niby proste, ale dla wielu rodzin nieosiągalne. Wiele kłopotów ma bowiem źródło w braku zainteresowania rodziców sprawami i problemami ich dzieci. Reszta to szczegóły.
Pozdrawiam serdecznie
Czcigodny Rzepko
UsuńŚwięta prawda. Z dzieckiem trzeba rozmawiać, do pewnych zachowań je przekonywać (oczywiście dostosowując dobór argumentów do jego wieku) a nie wrzeszczeć "nie bo nie". Wspomniana tu Milom powiedziała mi kiedyś że poczuła przedsmak zwycięstwa w wychowaniu córki gdy udało się ją przekonać że szmatki w które stroją się stylizujące się na dziwki jej koleżanki z klasy są nie tylko drogie ale i szpetne. A młoda zaaprobowała wymyślony przez matkę styl ubierania się. Dosyć tani, elegancki i niepowtarzalny w całej szkole. A skończyło się tym że kilka dziewczyn zaczęło się na nią snobować i naśladować jej styl.
Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo ciekawie napisane. Fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń