czwartek, 20 września 2012

Panaandrzejowy remanent

Ponieważ wspominki ze studentem Andrzejem G jako głównym ich bohaterem zostały życzliwie przyjęte przez Szanownych Czytelników, pogrzebałem w zasobach pamięci i przypomniałem sobie jeszcze dwie historyjki.
W owej wycieczce do ZSRR podczas której pan Andrzej błysnął zarówno geniuszem organizacyjno – logistycznym jak i handlowym (porównanie wartości wyprodukowanych sprzączek i surowca dawało lepszą przebitkę niż ta osiągana przez kokainowych „baronów” z Medelin) uczestniczył również jako student Maciej Gierej, późniejszy prezes Nafty Polskiej za rządów SLD. Już wtedy lubił popisywać się swoją rzekomą znajomością tajników polityki międzynarodowej która ponoć nie miała przed nim żadnych tajemnic.
Któregoś dnia naszej ekipie udało się wymusić na gospodarzach wycieczkę do jednego z podmoskiewskich kompleksów klasztornych. Podczas drogi powrotnej w promieniach zachodzącego słońca na przedmieściach Moskwy pojawiła się smukła wysoka wieża z czymś w kształcie rogala na szczycie. Gierej nie przepuścił okazji i zaczął opowiadać że rok wcześniej gościł w Moskwie Kadafi i zapewne udało mu się uzyskać zgodę Breżniewa na budowę w tym mieście meczetu. Płótłby te banialuki zapewne długo ale Andrzej G wyciągnął świeżo kupioną kieszonkową lornetkę o niepoważnym wyglądzie ale bardzo poważnych parametrach optycznych, spojrzał przez szybę na tę wieżę i powiedział na cały autobus:
- Jakiś ty Gierej głupi! To nie żaden meczet tylko młot się ułamał.
Homerycki śmiech ustał dopiero po kilku minutach. A Maciuś na jakiś czas dal sobie spokój z tym szpanem.
Drugie wydarzenie miało miejsce w roku 1981 nieco przed stanem wojennym. Jaruzel i jego szajka planowo ograniczyli do minimum dostawy do sklepów (informacja dla młodszych Czytelników) nawet takich artykułów pierwszej potrzeby jak mydło, proszek do prania czy papier toaletowy, winą obarczając oczywiście „Solidarność”. Niektóre punkty skupu makulatury mające dojście do papieru toaletowego wykorzystały to sprzedając w barterze rolkę papieru za trzy kilogramy makulatury.
Któregoś dnia nasz kolega ś.p. Marek K pojawił się w pracy z wieścią że znalasł miejsce w którym za rolkę wystarczy dać tylko dwa kilogramy makulatury. Więc podejmuje się tam zawieźć otrzymaną od nas makulaturę i dokonać transakcji. Tak się składało że u każdego z nas co tydzień około dziesięciu studentów zaliczało mini projekty pisane na kilku lub kilkunastu kartkach A4. Mieliśmy zatem makulatury pod dostatkiem bowiem o ile bieżące projekty trzeba było przechowywać do końca semestru, o tyle te z ubiegłych lat nie były już do niczego potrzebne. Więc pobraliśmy z zaopatrzenia kłębek sznurka i zaczęliśmy te projekty układać w równe kostki i wiązać w paczki a następnie zanieśliśmy doi bagażnika markowego samochodu. On odjechał i po ponad godzinie pojawił się z hallu wydziałowego budynku niosąc na szyi nanizane na sznurek ponad dwadzieścia rolek niczym hawajska tancerka naszyjnik z kwiatów. W hallu siedział pan Andrzej G i na ten widok okrutnie się skrzywił. Marek nie wytrzymał i wywiązał się dialog:
- Można wiedzieć co pana panie Andrzeju tak bardzo zniesmaczyło?
- Panie doktorze, gdyby panowie te nasze projekty chociaż przepili, byłby jakiś honor. A tak, szkoda gadać!

W piątek i sobotę będę pozbawiony dostępu do internetu więc do ewentualnych komentarzy Szanownych Czytelników odniosę się dopiero w niedzielę w godzinach popołudniowych.

Stary Niedźwiedź

8 komentarzy:

  1. Szanowny Niedźwiedziu.
    Honor to honor.No bo jak to? Może i te projekty o kant brzozy potłuc,ale żeby na papier do dupy przehandlować?
    To ruskie sołdaty,co pilnowali cysterny ze spirytusem normalniejsze.Z rana oficer dyżurny,który ich się z trudem dobudził pyta:
    Kuda cysterna?
    Prodali.
    A diengi kuda?
    Kak kuda?Normalno.Propili.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Ps.
    Nieźle się ubawiłem przy poprzednim wpisie.Sam w tamtym okresie do ruskich nie jeździłem,(raczej za "chlebem" w drugą stronę),ale też się nasłuchałem o różnych wynalazkach naszych rodaków.Radzimy sobie jakoś,pomimo ciągłego wiatru w oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Józefie
      O panu Andrzeju G koledzy z roku mówili że gdyby zrzucono go na spadochronie nad środkiem Sahary bez żadnego bagażu, po godzinie zorganizowałby sobie jakąś osłone przed słońcem i wodę. A po kilku godzinach i coś do jedzenia. To był geniusz sztuki przetrwania.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
    Komunistyczni aparatczycy, których pamięta się z lat studenckich, na ogół nieźle się urządzili. Ciekawe, jak dla odmiany potoczyły się losy osoby o tak niezależnym i filozoficznym umyśle, jak bohater opowiadania.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Dibeliusie
      Jakoś nie słyszałem o przypadku komucha który po zmianie dekoracji by się dobrze nie ustawił w tej uczciwszy uszy III RP. Pamiętam jak w TVP pewna idiotka powiedziała że 4 czerwca w1989 w Polsce upadł komunizm. Zapomniała tylko dodać że na cztery łapy.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. Szanowny Stary Niedźwiedziu,

    Opisywany przez Ciebie pan Andrzej, skoro tak świetnie radził sobie w socjalistycznych realiach, na pewno tak samo sobie radzi w III RP, która nie jest niczym innym, jak PRL - em bis.
    Oczywiście, jeśli nadal mieszka w Polsce.
    Ale myslę, że skoro jest tak sprytny, to pewnie zdążył już spierniczyć.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodna Pelargonio
      Dalszych losów pana Andrzeja nie znam. Ale jego wiedza tajemna pana była na wagę platyny w warunkach anormalnych. Więc zapewne siedzi w Polsce lub innym kraju Związku Socjalistycznych Republik Europejskich gdzie też nie brakuje socjalistycznych idiotyzmów stwarzających dla niego pole do popisu. Bo w normalnym kraju w którym niczego nie trzeba "załatwić" (jeśli można wierzyć Wojciechowi Cejrowskiemu, są jeszcze takie w Ameryce Południowej) jego umiejętności nie byłyby potrzebne. I byłby tam co najwyżej przeciętnym inżynierem.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  4. Pan Andrzej to niezwykle zaradny człowiek, szczególnie jak się słucha, że dał sobie radę w stanie wojennym. Zgadzam się z moją przedmówczynią, że jako człek zaradny na pewno dał nogę z PRL bis, co jest chyba najlepszym rozwiązaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodna Erinti
      Jak już pisałem, dalszych jego losów nie znam. Ale obstawiałbym że jak sugerujesz, dał drapaka z PRL bis i wraz z rodziną jakoś się urządził. Zapewne mieszka we własnym mieszkaniu czy domku, nie martwi się co zje i założy na grzbiet jego rodzina i bez trwogi myśli o emeryturze.n Są kraje gdzie taka jest norma ale w Tusklandii to wielki luksus.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń