poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Schematy organizacyjne różnych nurtów chrześcijaństwa, a ich kondycja - cz.2

Gdy po nastaniu w Polsce III RP modne stało się, że partie polityczne mają swoje witryny internetowe, a na nich publikują swoje programy polityczne, to samo zrobiła i zielona agencja towarzyska. Poziom tej eklektycznej zbitki modnych frazesów sugeruje, że starszy sikawkowy Pawlak miał węża w kieszeni i wynajął studenta. Ale ich prawdziwy program, w zasadzie do dzisiaj aktualny, sprowadza się do jednego zdania: „Wy nam chłopy głosy dajta i o KRUS się nie bójta.”
Bardzo podobnie kojarzy mi się „teologia” anglikańska. Prawdziwą przyczyną jej powstania był rozporek króla Henryka VIII. A klecona była na kolanie i na raty, przypominając psa wielorasowego, a tułowiem foksteriera, łapami wyżła, ogonem owczarka niemieckiego, pyskiem buldoga i uszami jamnika.
Za życia rzeczonego Henryka ogłoszono go głową tego kościoła. Później dopiero zorientowano się że taka detronizacja Zbawiciela wygląda wyjątkowo głupio i brytyjscy monarchowie są obecnie jedynie ziemskimi zwierzchnikami tegoż kościoła i na przykład mianują biskupami osoby wskazane przez premiera.
Wszystkie zakony zostały rozwiązane, by móc skonfiskować majątki klasztorów. Struktura jest jak najbardziej episkopalna, a szaty liturgiczne minimalnie różnią się od używanych przez duchowieństwo katolickie. Z katolickiej tradycji wydłubano to, co Henrykowi, a potem jego córce królowej Elżbiecie, pasowało.
Z luteranizmu ściągnięto dogmat o usprawiedliwieniu przez wiarę, a na kanwie kalwinizmu opracowano 42 Artykuły Wiary, wszelako bez fundamentalnego (i chyba najbardziej ekscentrycznego we wszystkich nurtach chrześcijaństwa) dogmatu Jana Kalwina o predestynacji. Dla niewtajemniczonych podam w największym skrócie, że zdaniem Kalwina każdy człowiek w chwili urodzin jest już zbawiony lub potępiony. I to jest przyczyna, a jego chwalebne lub naganne postępowanie w życiu doczesnym jedynie tego skutkiem. Później Elżbieta I nakazała usunąć trzy najbardziej hardkorowe i po dziś dzień obowiązuje ich 39.
Obecnie kościół anglikański przeżywa głęboki kryzys. Kilka lat temu proboszcz Opactwa Westminsterskiego, czyli najważniejszej jego świątyni w której koronowani są brytyjscy królowie, poinformował o swoim zamiarze wzięcia ślubu ze swoim wikarym. Dalszych losów tej dwójki nie znam, ale nie sądzę, by byli z tego „kościoła” wydaleni na zbite pyski. Arcybiskup Canterbury tak zaangażował się w walkę z „globalnym ocipieniem”, że nie ma głowy do posprzątania w swojej stajni Augiasza. W tej sytuacji trudno się dziwić że wierni masowo wypinają się na taki „kościół”. Świątynie świecą pustkami i idą na sprzedaż, co potwierdził czcigodny Piotr Roi, który nabył taką działkę wraz z budynkiem kościoła. Jednostkowym, ale dobitnym przykładem rozsypywania się anglikanizmu jest były brytyjski premier Tony Blair. Który niecały miesiąc po dymisji z funkcji premiera, wraz z rodziną dokonał konwersji na katolicyzm. Jest zatem oczywiste, że z posunięciem tym zwlekał jedynie z przyczyn politycznych.
W tej sytuacji wielu zwyczajnych duchownych anglikańskich posypało głowy popiołem i udało się do Rzymu. I tu papież Benedykt XVI pokazał swoją wielką klasę. Bowiem zezwolił im na sprawowanie posługi kapłańskiej w KRK bez potrzeby zrywania więzów rodzinnych jako że praktycznie wszyscy byli żonaci i dzieciaci.
Rekapitulując, anglikanizm wystartował z królewskiego rozporka i po prawie pięciuset latach, mówiąc najoględniej, wrócił do źródła.
Czas na inny kościół państwowy, czyli prawosławie. Stwierdzenie to może wzbudzić protesty więc zacznę od informacji, że na świecie istnieje piętnaście krajowych cerkwi autokefalicznych, czyli suwerennych. Na czele każdej z nich stoi patriarcha / metropolita / arcybiskup – w poszczególnych cerkwiach spotykane są wszystkie te trzy tytuły. Kolegialnym ciałem kierującym każdą autokefalią jest Święty Sobór Biskupów. Poszczególne cerkwie łączy wspólnota doktrynalna, ale nie istnieje żadna ponadnarodowa struktura decyzyjna. Patriarcha Konstantynopola jest z powodów historycznych uważany za głowę prawosławia, ale jest to tytuł czysto honorowy. Pełne wzajemnej kurtuazji i miłych gestów spotkania Jana Pawła II z patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem I ani o włos nie zmniejszyły zwierzęcej nienawiści, jaką żywił do naszego rodaka agent KGB o pseudonimie „Drozdow”. Który z czasem dosłużył się w tej zbrodniczej organizacji stopnia pułkownika a powszechnie lepiej jest znany jako „Patriarcha Moskwy i całej Rusi Aleksy II”.
Poza duchowieństwem diecezjalnym liczne są też w prawosławiu zakony, zarówno męskie jak i żeńskie.
Ciekawie rozwiązało prawosławie kwestię celibatu. Żonaty mężczyzna może być wyświęcony na księdza ale osoba która te święcenia przyjęła w stanie bezżennym, ślubu już wziąć nie może. Stąd na przedostatnim i ostatnim roku „wydziału prawosławnego” warszawskiej Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej ma miejsce wielki wysyp ślubów. Ale żonaty ksiądz kończy karierę na szczeblu proboszcza. W biskupy i wyżej może pójść tylko zakonnik, czyli celibatariusz, a zatem mówiąc językiem świeckim, człowiek całkowicie dyspozycyjny w stosunku do korporacji.
Jeśli czytelników dziwi używane przeze mnie konsekwentnie słowo „ksiądz”, winien jestem wyjaśnienie. Otóż powszechnie używany w języku rosyjskim rzeczownik „pop” polscy wyznawcy prawosławia uważają za określenie obraźliwe. Mój dyplomant tegoż wyznania powiedział mi, że dla nich brzmi to niczym „klecha” czy „katabas”, zatem w Polsce prawosławni duchowni oczekują, aby zwracać się do nich per „ksiądz".
Swego czasu czcigodny Jarek Dziubek napisał iż uczestniczył w cerkwi w ślubie przyjaciela, który żenił się z wyznawczynią prawosławia. Przygotowany był na najgorsze, zatem tak jak i większość tam obecnych, był bardzo mile zaskoczony iż liturgia zakończyła się raptem po godzinie. Gdy potem w luźnej rozmowie przy kieliszeczku podczas wesela spytał o to księdza, ten uśmiechnął się. I wyjaśnił że jest to taka wersja błyskawiczna, zatwierdzona przez Polską Autokefaliczną Cerkiew Prawosławną. Bowiem osoby nie przyzwyczajone klasycznej prawosławnej liturgii ślubnej mogliby nie zdzierżyć.
Ale nas Polaków z przyczyn historyczno – politycznych najbardziej interesuje Rosyjska Cerkiew Prawosławna.
Z grubsza od połowy XVIII wieku jest ona po prostu jednym z pionów carskiej administracji. Nastawiona na ścisłą współpracę z władzą absolutną. Widoczna już w czasach Cesarstwa Wschodniorzymskiego po Wielkiej Schizmie Wschodniej przewaga pełnej nomen omen bizantyjskiego przepychu formy nad treścią jedynie się pogłębiła. W Rosji carskiej łamanie przez popów tajemnicy spowiedzi, gdy podczas takowej usłyszeli coś co mogło zainteresować policję, było bardziej regułą niż wyjątkiem. Duchownych tych cechowała często nieprzyzwoita wręcz pazerność, co ilustruje stare rosyjskie przysłowie „U popa wilcze gardło”. Po nastaniu Związku Sowieckiego sytuacja jeszcze się pogorszyła – zdaniem wielu znawców tematu żadna nominacja biskupia bez akceptacji KGB czy jego wcześniejszych mutacji nie była możliwa. Obecnie ta Cerkiew nadal ściśle współpracuje z administracją państwową, z którą relacje ma znacznie lepsze niż w czasach ZSRR. Po prostu po kompletnym bankructwie komunizmu (na ich manify przychodzą w Rosji głownie babcie i dziadki, niczym w Polsce wyliniałe esbectwo na wezwanie alimenciarskiego złodzieja) Putas w warstwie świeckiej stawia na wielkoruski szowinizm a w duchowej więcej niż życzliwie odnosi się do Cerkwi i pozwala jej porastać w sadełko.
Złośliwi twierdzili że po części wynika to z tego, że wspomniany już patriarcha TW „Drozdow” dosłużył się w końcu w KGB stopnia pułkownika. A Putas zakończył karierę w KGB jako podpułkownik.

Stary Niedźwiedź

15 komentarzy:

  1. Szanowny Stary Niedźwiedziu,
    Dziękuję za wspomnienie mojej skromnej osoby przy okazji omawiania wyznania prawosławnego. Owego księdza spotkałem zupełnym przypadkiem 3 miesiące temu w Warszawie, a jak to ksiądz, modlitwy chętnie odmawia, ale alkoholu już nie. I przy wspólnej biesiadzie wspomniał, że właśnie wybiera się służbowo do Serbii, gdzie poza spotkaniami z serbskimi księżmi, zazwyczaj kupuje słodkie czerwone wino mszalne, o które w Polsce bardzo trudno. To, co mnie zachwyciło, to fakt, iż podczas sakramentu Komunii Świętej w kościele prawosławnym spożywa się zarówno ciało i krew Chrystusa. Dzieci również. Trochę żal, że u nas w kościele katolickim mamy jedynie wafelki. A winko spożywamy tylko przy okazji ślubu własnego. Winko mamy białe, a w prawosławiu czerwone, bardziej symbolizujące krew. Choć z drugiej strony, przy cudownym przemienieniu Panu Bogu chyba wszystko jedno, czy w krew zmienia wino czerwone, czy białe.
    Takie moje drobne tęsknoty z cyklu "cudze chwalicie".
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowny Jarku
      Swego czasu miałem okazję wybierać wino, które pastor pewnej wspólnoty ewangelikalnej nabywał na nabożeństwo. Moim wyborem był Mogen David kosher for passover. Ciemnorubinowe, słodkie z nutą czarnej porzeczki. Genialne. Polecam.

      Usuń
    2. Czcigodny Jarku
      W konentarzu do poprzedniego odcinka napisałem o księdzu Tadeuszu Isakowiczu-Zaleskim, który podczas mszy wg liturgii ormiańskiej udzielał komunii w pełni "regulaminowo". Maczał koniuszek opłatka w pucharku z winem, przymocowanym do patery z komunikantami i dopiero potem podawał przyjmującemu sakrament. Przecież tu chodzi o symbol, a nie o solidny łyk.
      Od tej pory wszelkie opowieści duchownych katolickich że musi być ta półkomunia na sucho bo inaczej się nie da, zabijam śmiechem.
      Mnie najbardziej odpowiadałoby wino czerwone półsłodkie lub półwytrawne. Ale to może być iostotne dla duchownego. W przyadku wersji maczanej gatunek wina przestaje być istotny.
      Gdybyś jeszcze raz spotkał tego księdza prawosławnego, przekaż mu ukłony ode mnie.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Czcigodny Refaelu
      To wino o którym napisałeś ani chybi jest dobre. Ale zdecydowanie wolałbym jakiś produkt włoski, hiszpański lub mołdawski (choćby "czarny mnich"). Jakoś ta koszerna firma z Nowego Jorku mi nie pasuje do klimatu.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,

    Całkowicie zgadzam się z Tobą w ocenie "rozporkowego" anglikanizmu. Dodałbym jednakże, że Henryk VIII do końca życia chciał zostać prawowiernym katolikiem (tylko takim bez papieża, a raczej sam będący sobie papieżem), w końcu 6 artykułów wiary to przecież czysty katolicyzm! Anglikanizm sprotestantyzowała dopiero rodzina Seymore'ów podczas panowania małoletniego Edwarda.

    Natomiast do Wschodniej Schizmy, przyznać muszę, odczuwam wielką sympatię za piękno liturgii i wierność Tradycji. Jednakże mam do tegoż Kościoła dwa "ale". Pierwsze "ale" to zbyt uczuciowe podejście do wiary, coś jak u posoborowych charyzmatyków, co mają odloty z duchem raczej nie-świętym. Co prawda u prawosławnych podobnych odlotów nie, ale też nie istnieje praktycznie apologetyka oraz rozumowe przyjmowanie wiary. A dla mnie żadne inne nie wchodzi w rachubę. I może na tym skończmy, bo nie chciałbym wdawać się w dyskusje doktrynalne.

    Drugie "ale" pozwolę sobie rozwinąć, bo jest bardziej polityczne niż teologiczne. Otóż odrzucając prymat biskupa Rzymu prawosławni stali się chyba w swej podświadomości sierotami bez następny Zbawiciela. I tę lukę zapełniła władza świecka. W mentalności wschodniego chrześcijanina następcą Chrystusa stał się monarcha: najpierw basileus, potem carowie, cesarze, aż w końcu... GenSek! Nie żartuję, mówimy o mentalności, o podświadomości człowieka prawosławnego! Jestem niemalże pewien, że za uległością Rosyjskiej Cerkwi stało to podświadome (a po części i świadome) przekonanie o pewnej świętości władzy świeckiej. I dlatego prawosławie jest tak bezbronne wobec nadużyć tej ostatniej, które to nadużycia pięknie powyżej opisałeś.

    No, ale ja i tak tę cerkiew prawosławną lubię. Bo tak :)

    Pozdrawiam serdecznie,
    Imperator

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ave, Imperator!
      Teologii anglikańskiej nigdy nie traktowałem serio, bowiem zawsze była wtórna w stosunku do bieżących potrzeb politycznych. Stąd to niewątpliwie bardzo złośliwe porównanie do "programu" PSL.
      Liturgia prawosławna niewątpliwie jest bardzo widowiskowa. Swego czasu w gdańskim Teatrze Wybrzeże dwa razy obejrzałem "Bazylissę Teofanu". Scenografia bizantyjska wielkiego Mariana Kołodzieja była więcej niż genialna, tłum statystów w mnisich habitach wywijał kadzielnicami że aż w nosie wierciło. Ale o ile świetnie się ją ogląda na ekranie telewizora przy dobrej herbacie lub szklaneczce czegoś zacniejszego, nie wiem czy wytrzymałbyś sześciododzinną liturgię w cerkwi. A to zbiorowe całowanie ramy ikony czy krucyfiksu to zły sen epidemiologa.
      Gdy w 1054 patriarcha Konstantynopola Michał Cerulariusz odwinął i wyklął biskupa Rzymu, notabene w owej chwili już nieżyjącego,automatycznie sam został tym pierwszym. Przecież sobory powszechne (do dzisiaj uznawane za takie przez obydwie strony) już od kilkuset lat przyznawały biskupowi Konstantynopola drugie miejsce w chrześcijaństwie, zaraz za biskupem Rzymu a zdecydowanie przed innymi, nawet tak zasłużonych ośrodków jak Jerozolima, Antiochia czy Aleksandria.
      Moim zdaniem to ta gigantomania formy a nie jakaś wrodzona naiwność spowodowała że uwadze wiernych ortodoksyjnych umknęła treść. Przecież z grubsza między VI a VIII wiekiem w Konstantynopolu się gotowało a prości ludzie do tego stopnia emocjonowali się teologią iż gotowi byli się mordować w sporze, czy żegnać należy się czterema czy pięcioma palcami.
      Pełna zgoda co do tego że cerkiew jako już tylko jeden z oddziałów Kancelarii Jego Imperatorskiej Mości cały wysiłek koncentrował na nauce boskiej czci dla cara. Na komunistów przeszło to siłą rozpędu, obecnie Putas dorzuca paliwa do pieca, bowiem w sferze wypracowania uczuciowego podejścia poddanych do niego (rosyjski obywatel brzmi dla mnie jeszcze głupiej niż papuaski informatyk) nie dysponuje kompletnie niczym innym.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,

      Zgadzam się, że po schizmie patriarcha Konstantynopola powinien z automatu stać się prawosławnym "papieżem", ale jak widać tak się nie stało, bowiem od dłuższego już czasu ma on na Wschodzie pozycję jedynie honorowego zwierzchnika, w niczym nie porównując papieżowi na Zachodzie. Jak widać basileus potrafił zbudować sobie pozycję niemalże "równego Chrystusowi", co potem przeszło na innych mniej lub bardziej godnych tego miana władców. Pociągnęło to za sobą szereg problemów i, moim zdaniem, stało się źródłem skłonności tamtejszych państw do totalitaryzmu.

      Dlaczego? Otóż na Zachodzie, pomimo "sojuszu tronu i ołtarza" panowało coś w rodzaju dwuwładzy: świeckiej i kościelnej. Oczywiście, te dwa porządki ciągle się przenikały, oczywiście: dochodziło do konfliktów pomiędzy nimi, ale cały czas pozostawały dwoma odrębnymi porządkami, jakby ze sobą konkurując i nawzajem trzymając się w szachu. Na Wschodzie tego nie było, monarcha nie był władcą absolutnym, a totalnym. I państwo, i religia mu podlegały. To taka moje teoria, która, rzecz jasna, może być błędna, ale myślę, że wiele tłumaczy.

      Dodam jeszcze jedną wadę prawosławia, głównie rosyjskiego: pomimo niewątpliwej zależności od agentury pojawił się kult zamordowanej rodziny carskiej. Pomimo wielkiego szacunku, jakim darzę Zamordowanych nie uważam, aby fakt dopuszczenia do rewolucji i stania się jej ofiarą jest wystarczający do zostania świętym. Na szczęście nikt w Kościele katolickim nie wpadł na pomysł, aby kanonizować nieszczęsnego Ludwika VI i Marię Antoninę, chociaż ten pierwszy, w przeciwieństwie do swych przodków prowadził świątobliwy żywot i każdy dzień zaczynał od Mszy Świętej, a żony ponoć nigdy nie zdradził. To jednak, mimo wszystko, zbyt mało do kanonizacji!

      Pozdrawiam serdecznie,
      Imperator

      Usuń
    3. Ave, Imperator!
      Oczywiście masz rację że już od czasu Canossy w chrześcijaństwie zachodnim papieże "wybili się na suwerenność" w stosunku do cesarzy Rzeszy. A "awiniońska niewola papieźy" to raptem lata 1309 - 1377.
      Natomiast przynajmniej od Justyniana basileus miał wielki, jeśli nie decydujący wpływ na wybór patriarchy Konstantynopola. Po upadku resztówki Bizancjum realnym centrum prawosławia stała się Moskwa. Losów prawosławia w krajach tej religii podbitych przez Turcję (Serbia, Bułgaria etc.) za dobrze nie znam.
      Wspomniałeś o dziwacznej kanonizacji zamordowanej rodziny Mikołaja II który de facto Rosję zatopił. Możesz oczywiście uznać to tłumaczenie za naciągane ale wydaje mi się że rosyjskiej cerkwii bardzo potrzebni są święci nowszej daty. A duchownych zamęczonych przez CzeKa i w łagrach nie za bardzo wypada wynosić na ołtarze skoro dyktatorem jest czekista.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    4. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,

      No ale kto zabił rodzinę carską, jak nie CzeKa?... Gdyby Cerkiew chciała, to bez trudu kanonizowałaby wielu męczenników czasów sowieckich i podejrzewam, że czekista Putin by jej w tym nie przeszkadzał, skoro swego czasu zmusił wszystkich swoich żołnierzy do obejrzenia filmu "Admirał"...

      Pozdrawiam serdecznie,
      Imperator

      Usuń
    5. Ave, Imperator!
      Widzę tu zasadniczą różnicę ilościową. Zamordowanie Mikołaja II i jego rodziny, czyli kilku osób, stosunkowo łatwiej "rozmydlić" za pomocą gadania w rodzaju wicie, rozumicie, wtedy była wojna etc. Natomiast kanonizowanie setek jeśli nie tysięcy spośród dziesiątków tysięcy bestialsko mordowanych duchownych zbyt wielu ludziom dałoby asumpt do chwili refleksji. Typu zaraz, zaraz. Przecież wtedy już żadnej wojny nie było a ci duchowni nie stanowili żadnego realnego zagrożenia dla władzy sowieckiej. Więc może te kolejne mutacje sowieckiego aparatu represji, z końcowym KGB, to było takie komunistyczne gestapo? Na to już były KGB-Obersturmbannführer chyba nie może sobie pozwolić.
      Oczywiście mogę się mylić demonizując odsetek Rosjan zdolnych do samodzielnego i do tego logicznego myślenia.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
    Mocnymi stronami prawosławia są moim zdaniem piękny, baśniowy wystrój świątyni, znakomite chóry cerkiewne oraz wczesne wprowadzenie języków lokalnych do liturgii. Być może dzięki temu pomimo iż państwowa granica Polski sięgała za Dniepr, nie udało się istotnie przesunąć granicy wyznaniowej i co za tym idzie, etnicznej.
    Natomiast wprowadzenie języków lokalnych w liturgii katolickiej w XX wieku nastąpiło za późno i przyczyniło się raczej do desakralizacji.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Dibeliusie,

      Z jednym wszakże nie mogę się zgodzić: język staro-cerkiewno-słowiański raczej do współczesnych języków narodowych nie należ...

      Pozdrawiam serdecznie,
      Imperator

      Usuń
    2. Zgoda, aczkolwiek słowiański, w odróżnieniu od greckiego.

      Usuń
    3. Czcigodny Dibeliusie
      Na pewno masz rację że dla Rosjan, Rusinów, Serbów czy Bułgarów język "escees" nie był całkiem obcy, choć pewnie rozumieli z tego piąte przez dziesiąte. A polscy wierni nie znający łaciny musieli choćby odpowiedzi wiernych podczas liturgii wykuć na pamięć, nie zawsze znając znaczenie tych słów.
      Dla mnie jest to problem kompletnie abstrakcyjny, bowiem liturgię w językach narodowych nakazali już pięćset lat temu Marcin Luter, Jan Kalwin i inni ojcowie reformacji.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  4. Jarek Dziubek to (CHGW*)- co by powiedział na stwierdzenie " u prawosławnych to jest
    fajnie bo mają wafelek i bełcika"

    może po prostu dureń?!

    Trzymajacy się Łodzi Piotrowej
    amigo

    OdpowiedzUsuń