Od trzech dni siedzę już w swojej mazurskiej wsi. Ta zmiana klimatu, trybu życia oraz otaczających mnie widoków pozwoli mi (a przynajmniej taką mam nadzieję) wygrzebać się z psychicznego dołka, spowodowanego odejściem w kwietniu dwóch bardzo bliskich mi osób. I postarać się odciążyć czcigodnych Niedzisiejszego i Refaela , od pewnego czasu biorących na swoje barki kierowanie Antysocjalem oraz jego archiwum, w którym Refael przypomina teksty ze starego, jeszcze „omletowego” Antysocjala, które uznał za najistotniejsze.
Wbrew insynuacjom różnych krytykantów, którym nadmiar narkotyków lub mieszanki patriotyzmu nekrofilskiego ze spijaniem każdej tombakowej myśli z ust Androniego Macierenki zamienił zawartość czaszek w substancję miękką a podatną (jak to medium nazywał Boy), Antysocjal niemal zawsze był dziełem zbiorowym, a nie moją jednoosobową dyktaturą.
Witryna powstała na jesieni roku 2006 jako wspólne dzieło triumwiratu w składzie student ówczesnej poznańskiej Akademii Ekonomicznej Kot Behemot oraz licealiści Noka i Joey. Krytykowali oni, całkowicie zresztą słusznie, ówczesne paroksyzmy polskiego socjalizmu z pozycji Unii Polityki Realnej, w której strukturach młodzieżowych Noka i Joey aktywnie działali.. W tym czasie guru sekty jeszcze był w stanie się kontrolować, nie demaskował się jako kacapski agent i ograniczał się do w miarę subtelnego ośmieszania liberalizmu za pomocą wynalazków w rodzaju podatku półgłównego. Na witrynie debiutowałem wczesną wiosną 2007, wyśmiewając w stylu westernowym, czy raczej easternowym, postpezetpeerowskie kanalie po wybuchu afery „taśm Gudzowatego”.
Jeszcze w tym roku Kot Behemot oraz Joey ograniczyli do minimum swoją aktywność felietonową, ukazywały się zatem niemal wyłącznie teksty autorstwa Noki i mojego. A w lecie 2008, po zdaniu na studia, Noka zaproponował mi przejęcie obowiązków admina.
Moje jednoosobowe rządy trwały krótko. Bowiem już pod koniec tego roku do redakcji dołączył czcigodny Dibelius. I nasz debel starał się łączyć jego liberalizm, niewątpliwie wolny od mikusiowej paranoi a moim konserwatyzmem ze szkoły Żelaznej Damy. Oczywiście zdarzały nam się różnice zdań, jak choćby w kwestii depenalizacji handlu narkotykami. Dibelius był jej zwolennikiem, podnosząc takie argumenty jak choćby naturalne czyszczenie społeczeństwa z ludzkiego śmiecia, który sam by się eliminował z obiegu. Ja zaś byłem i jestem do dzisiaj zwolennikiem szkoły singapurskiej i sięgania po homeopatyczną zasadę leczenia podobnego podobnym, czyli handlarzy „konopii” konopnym stryczkiem.
Równolegle z naszym Dibelius prowadził wówczas również i własny blog, utrzymany w innym klimacie. Dominowały w nim nastroje refleksyjno-liryczne, tematami wpisów były najczęściej odwiedzane przezeń ciekawe i mało popularne miejsca lub wypowiedzi natury obyczajowej. Do polityki, przewodniego motywu Antysocjala, nawiązywał rzadziej.
Różniła nas również strategia postępowania z ludzkim pomiotem, infekującym nasze blogi. U Dibeliusa przeważała ciekawość biologa, pod mikroskop którego trafił nowy gatunek wszy, wcześniej entomologii nieznany. Swoimi odpowiedziami na takie popisy, zabarwione nie dla każdego widoczną nutką ironii, dla ludzi inteligentnych świadczącą o jego dezaprobacie dla tych bredni, prowokował te insekty do wygłaszania następnych. Dopiero po kompletnym skatalogowaniu takiego paskudztwa w drastycznych przypadkach usuwał to ze swojego bloga.
Natomiast ja wychodziłem z założenia, iż potencjalny Czytelnik nie może być zmuszany do lektury Antysocjala w stroju roboczym „szambonurka”. Zatem jak to ma miejsce na boiskach piłkarskich, pojawiała się jedna żółta kartka, zaś po niej czerwona. A w przypadku dokonujących wylinek i próbujących tu wrócić pod innym nickiem narkomańskich czy pedalskich insektów oraz odrażających kurewek z ich orszaku, zamortyzowanych w przynajmniej 300%, spuszczałem to to w klozecie.
W sierpniu 2012 Dibelius zakończył współredagowanie Antysocjala, ograniczając działalność autorską do własnego blogu. Wbrew nadziejom wymienionego szrotu a zgodnie ze swą deklaracją, nadal intensywnie komentował moje posty, niekiedy krytycznie ale zawsze życzliwie. Mniej więcej w tym samym czasie na blogu zaczęły się niemal regularnie pojawiać komentarze Flavii i Tie Fightera.
Kolejny okres mojego adminowania solo trwał do roku 2014, kiedy to kolegium redakcyjne zasilili Flavia de Luce oraz Tie Fighter. Flavia miała już przykre doświadczenia z kilkoma bydlętami, atakującymi jej kolejne blogi i dała się namówić do współpracy obietnicą, że zgodnie z moimi zwyczajami wspomniane bydło będzie stąd usuwane kopniakami, których nie powstydziłby się kangur. Mogła zatem bez wdawania się w czynności szambelańskie skoncentrować się na satyrycznym sportretowaniu żałosnej grafomanki, zalecającej spacery po łące podczas burzy z piorunami. Dostało się też pewnej ptaszynie, czyli „nałucycielce” wylanej na zbity dziób bodaj z trzech szkół. Między innymi za tłumaczenie uczniom, że nie wszystkie narkotyki są złe. Zaś najwdzięczniejszą tarczą strzelniczą okazał się żałosny pedał, broniący „wolnej skrobanki”, twierdzący że kokaina nie jest narkotykiem i błaźniący się bzdurami plecionymi na wszystkie możliwe tematy, na ogół widziane poprzez własny otwór w wiadomej części ciała. Po sportretowaniu przez Flavię skrzyknął na pomoc chyba wszystkie łódzkie dark roomy, bowiem musiałem wtedy usuwać z forum komentatorskiego kilkadziesiąt cwelnych wydalin.
Z kolei Tie Fighter koncentrował się na zagadnieniach ekonomicznych, przedstawianych z pozycji wolnych zarówno od socjalistycznej retoryki, jak i libertalibańskich bredni. Jego wielka zasługą było też przedstawienie najistotniejszych elementów programowych narodowców – realistów, którzy wyzwolili się szczęśliwie z rusofilskiej paranoi a la Jan Engelgard, nie tracąc rzecz jasna wrażliwości na niebezpieczeństwa, grożące szczególnie ze strony IV Rzeszy.
Niecały rok później do grona redakcji dołączył Refael, od lat systematycznie komentujący nasze wpisy.
W roku 2016 z przyczyn zdrowotnych, osobistych oraz ze względu na coraz większe zniesmaczenie otaczającymi nas realiami, działalność blogową zakończyła Flavia. Mniej więcej w tym samym czasie Tie Fighter musiał zmienić sposób zarabiania na rodzinę, co rzecz jasna jest elementarnym obowiązkiem każdego prawicowca płci męskiej. Nowa praca pozostawiała mu niewiele czasu na zajmowanie się dziećmi, a zaglądanie do sieci rzecz jasna spadło z planu. W obydwu przypadkach nie miało to nic wspólnego z jakimś rozstaniem się w gniewie, jak to próbowała tu wmówić pewna mentalna przekupka, konstruując intrygę na poziomie Maderaca czy Szajbus - Wielgus.
Przez prawie dwa lata prowadziłem zatem blog wespół w zespół z Refaelem, zamieszczając teksty naszego wspólnego autorstwa. Jak już wspomniałem, mój kryzys zaczął się w ostatnich dniach marca, gdy moje czarne przeczucia okazały się być prawdą, bowiem dowiedziałem się, że dni Milom, chorej na nieuleczalny nowotwór, są policzone. Zmarła w wielkanocną niedzielę, a pięć dni później odeszła również Pani Janka. Do tego jeszcze 7 maja na nowotwór zmarł Wiesław, mój przyjaciel a zarazem gospodarz z Mazur, od którego kupiłem działkę pod swoją letnią siedzibę.
I wtedy pomocną dłoń wyciągnął do Antysocjala czcigodny Niedzisiejszy, powszechnie znany w blogosferze również pod nickiem Zgryźliwy. Od wielu lat komentujący na kolejnych blogach wydarzenia bieżące, a już zwłaszcza idiotyzmy człowieków postępu z eurokołchozu i nie tylko z niego. Oraz bezlitośnie demaskujący politpoprawne, genderowe czy multikultowe łgarstwa w żywy kamień, którymi próbuje nam zrobić wodę z mózgu obłąkane lewactwo, gotowe zalać Polskę beżowymi czy czarnymi bandytami. Widocznie w swej głupocie liczące na to, że na bezkoziu i feminazistka czy ciota mogą robić za kozę.
Na dobry początek Niedzisiejszy sięgnął po arcyważne tematy, a te dwa jego wpisy już teraz na pewno można umieścić na medalowym pudle wszystkich opublikowanych w dziejach Antysocjala.
Zatem czcigodny Niedzisiejszy, Refael i Stary Niedźwiedź z radością witają Cię w kolegium redakcyjnym. Bowiem Twoje współautorstwo przynosi zaszczyt każdemu prawicowemu blogowi w Polsce.
Stary Niedźwiedź
Wbrew insynuacjom różnych krytykantów, którym nadmiar narkotyków lub mieszanki patriotyzmu nekrofilskiego ze spijaniem każdej tombakowej myśli z ust Androniego Macierenki zamienił zawartość czaszek w substancję miękką a podatną (jak to medium nazywał Boy), Antysocjal niemal zawsze był dziełem zbiorowym, a nie moją jednoosobową dyktaturą.
Witryna powstała na jesieni roku 2006 jako wspólne dzieło triumwiratu w składzie student ówczesnej poznańskiej Akademii Ekonomicznej Kot Behemot oraz licealiści Noka i Joey. Krytykowali oni, całkowicie zresztą słusznie, ówczesne paroksyzmy polskiego socjalizmu z pozycji Unii Polityki Realnej, w której strukturach młodzieżowych Noka i Joey aktywnie działali.. W tym czasie guru sekty jeszcze był w stanie się kontrolować, nie demaskował się jako kacapski agent i ograniczał się do w miarę subtelnego ośmieszania liberalizmu za pomocą wynalazków w rodzaju podatku półgłównego. Na witrynie debiutowałem wczesną wiosną 2007, wyśmiewając w stylu westernowym, czy raczej easternowym, postpezetpeerowskie kanalie po wybuchu afery „taśm Gudzowatego”.
Jeszcze w tym roku Kot Behemot oraz Joey ograniczyli do minimum swoją aktywność felietonową, ukazywały się zatem niemal wyłącznie teksty autorstwa Noki i mojego. A w lecie 2008, po zdaniu na studia, Noka zaproponował mi przejęcie obowiązków admina.
Moje jednoosobowe rządy trwały krótko. Bowiem już pod koniec tego roku do redakcji dołączył czcigodny Dibelius. I nasz debel starał się łączyć jego liberalizm, niewątpliwie wolny od mikusiowej paranoi a moim konserwatyzmem ze szkoły Żelaznej Damy. Oczywiście zdarzały nam się różnice zdań, jak choćby w kwestii depenalizacji handlu narkotykami. Dibelius był jej zwolennikiem, podnosząc takie argumenty jak choćby naturalne czyszczenie społeczeństwa z ludzkiego śmiecia, który sam by się eliminował z obiegu. Ja zaś byłem i jestem do dzisiaj zwolennikiem szkoły singapurskiej i sięgania po homeopatyczną zasadę leczenia podobnego podobnym, czyli handlarzy „konopii” konopnym stryczkiem.
Równolegle z naszym Dibelius prowadził wówczas również i własny blog, utrzymany w innym klimacie. Dominowały w nim nastroje refleksyjno-liryczne, tematami wpisów były najczęściej odwiedzane przezeń ciekawe i mało popularne miejsca lub wypowiedzi natury obyczajowej. Do polityki, przewodniego motywu Antysocjala, nawiązywał rzadziej.
Różniła nas również strategia postępowania z ludzkim pomiotem, infekującym nasze blogi. U Dibeliusa przeważała ciekawość biologa, pod mikroskop którego trafił nowy gatunek wszy, wcześniej entomologii nieznany. Swoimi odpowiedziami na takie popisy, zabarwione nie dla każdego widoczną nutką ironii, dla ludzi inteligentnych świadczącą o jego dezaprobacie dla tych bredni, prowokował te insekty do wygłaszania następnych. Dopiero po kompletnym skatalogowaniu takiego paskudztwa w drastycznych przypadkach usuwał to ze swojego bloga.
Natomiast ja wychodziłem z założenia, iż potencjalny Czytelnik nie może być zmuszany do lektury Antysocjala w stroju roboczym „szambonurka”. Zatem jak to ma miejsce na boiskach piłkarskich, pojawiała się jedna żółta kartka, zaś po niej czerwona. A w przypadku dokonujących wylinek i próbujących tu wrócić pod innym nickiem narkomańskich czy pedalskich insektów oraz odrażających kurewek z ich orszaku, zamortyzowanych w przynajmniej 300%, spuszczałem to to w klozecie.
W sierpniu 2012 Dibelius zakończył współredagowanie Antysocjala, ograniczając działalność autorską do własnego blogu. Wbrew nadziejom wymienionego szrotu a zgodnie ze swą deklaracją, nadal intensywnie komentował moje posty, niekiedy krytycznie ale zawsze życzliwie. Mniej więcej w tym samym czasie na blogu zaczęły się niemal regularnie pojawiać komentarze Flavii i Tie Fightera.
Kolejny okres mojego adminowania solo trwał do roku 2014, kiedy to kolegium redakcyjne zasilili Flavia de Luce oraz Tie Fighter. Flavia miała już przykre doświadczenia z kilkoma bydlętami, atakującymi jej kolejne blogi i dała się namówić do współpracy obietnicą, że zgodnie z moimi zwyczajami wspomniane bydło będzie stąd usuwane kopniakami, których nie powstydziłby się kangur. Mogła zatem bez wdawania się w czynności szambelańskie skoncentrować się na satyrycznym sportretowaniu żałosnej grafomanki, zalecającej spacery po łące podczas burzy z piorunami. Dostało się też pewnej ptaszynie, czyli „nałucycielce” wylanej na zbity dziób bodaj z trzech szkół. Między innymi za tłumaczenie uczniom, że nie wszystkie narkotyki są złe. Zaś najwdzięczniejszą tarczą strzelniczą okazał się żałosny pedał, broniący „wolnej skrobanki”, twierdzący że kokaina nie jest narkotykiem i błaźniący się bzdurami plecionymi na wszystkie możliwe tematy, na ogół widziane poprzez własny otwór w wiadomej części ciała. Po sportretowaniu przez Flavię skrzyknął na pomoc chyba wszystkie łódzkie dark roomy, bowiem musiałem wtedy usuwać z forum komentatorskiego kilkadziesiąt cwelnych wydalin.
Z kolei Tie Fighter koncentrował się na zagadnieniach ekonomicznych, przedstawianych z pozycji wolnych zarówno od socjalistycznej retoryki, jak i libertalibańskich bredni. Jego wielka zasługą było też przedstawienie najistotniejszych elementów programowych narodowców – realistów, którzy wyzwolili się szczęśliwie z rusofilskiej paranoi a la Jan Engelgard, nie tracąc rzecz jasna wrażliwości na niebezpieczeństwa, grożące szczególnie ze strony IV Rzeszy.
Niecały rok później do grona redakcji dołączył Refael, od lat systematycznie komentujący nasze wpisy.
W roku 2016 z przyczyn zdrowotnych, osobistych oraz ze względu na coraz większe zniesmaczenie otaczającymi nas realiami, działalność blogową zakończyła Flavia. Mniej więcej w tym samym czasie Tie Fighter musiał zmienić sposób zarabiania na rodzinę, co rzecz jasna jest elementarnym obowiązkiem każdego prawicowca płci męskiej. Nowa praca pozostawiała mu niewiele czasu na zajmowanie się dziećmi, a zaglądanie do sieci rzecz jasna spadło z planu. W obydwu przypadkach nie miało to nic wspólnego z jakimś rozstaniem się w gniewie, jak to próbowała tu wmówić pewna mentalna przekupka, konstruując intrygę na poziomie Maderaca czy Szajbus - Wielgus.
Przez prawie dwa lata prowadziłem zatem blog wespół w zespół z Refaelem, zamieszczając teksty naszego wspólnego autorstwa. Jak już wspomniałem, mój kryzys zaczął się w ostatnich dniach marca, gdy moje czarne przeczucia okazały się być prawdą, bowiem dowiedziałem się, że dni Milom, chorej na nieuleczalny nowotwór, są policzone. Zmarła w wielkanocną niedzielę, a pięć dni później odeszła również Pani Janka. Do tego jeszcze 7 maja na nowotwór zmarł Wiesław, mój przyjaciel a zarazem gospodarz z Mazur, od którego kupiłem działkę pod swoją letnią siedzibę.
I wtedy pomocną dłoń wyciągnął do Antysocjala czcigodny Niedzisiejszy, powszechnie znany w blogosferze również pod nickiem Zgryźliwy. Od wielu lat komentujący na kolejnych blogach wydarzenia bieżące, a już zwłaszcza idiotyzmy człowieków postępu z eurokołchozu i nie tylko z niego. Oraz bezlitośnie demaskujący politpoprawne, genderowe czy multikultowe łgarstwa w żywy kamień, którymi próbuje nam zrobić wodę z mózgu obłąkane lewactwo, gotowe zalać Polskę beżowymi czy czarnymi bandytami. Widocznie w swej głupocie liczące na to, że na bezkoziu i feminazistka czy ciota mogą robić za kozę.
Na dobry początek Niedzisiejszy sięgnął po arcyważne tematy, a te dwa jego wpisy już teraz na pewno można umieścić na medalowym pudle wszystkich opublikowanych w dziejach Antysocjala.
Zatem czcigodny Niedzisiejszy, Refael i Stary Niedźwiedź z radością witają Cię w kolegium redakcyjnym. Bowiem Twoje współautorstwo przynosi zaszczyt każdemu prawicowemu blogowi w Polsce.
Stary Niedźwiedź
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością przeczytałem zarys historii bloga, niektóre wspomnienia zaczynały już mi się zacierać w pamięci. Ale nigdy nie zapomnę ataków krwiożerczych, obłąkanych lewackich mend, którym w sposób odpowiedzialny i skuteczny dawałeś odpór. Dzisiaj te wszawe, cuchnące ścierwa przeniosły się już chyba na piekielny śmietnik historii, aby gwałcić się nawzajem i z lubością poddawać aborcji. Oby taki los spotkał resztę lewackiego bydła - w Polsce, w Europie i na świecie. Dlatego nadal będę wspierał Antysocjal.
Serdecznie pozdrawiam
Szanowny Dibeliusie, o ile pamiętam, to jeszcze niedawno sam tolerowałeś niejakiego Chrisa Horse w swoim blogu, który zamienił Twój blog w "blogochlewik", jak kiedyś ujął Smurff. Czyżbyś nagle uznał cenzurę za właściwe narzędzie moderacji dyskusji?
UsuńCzcigodny Dibeliusie
UsuńSwojej zasady, że Antysocjal to nie obora dla ćpuńskiego, proskrobankowego czy pedalskiego bydła, nigdy nie złamałem, bo to po prostu kwestia zasad. Zaś ich olanie to jeden wielki kwas.
Na Antysocjalu zawsze jesteś po prostu u siebie. Bo bez stworzenia przez Ciebie niemal od zera kanonu terminologii, nasz blog po prostu by nie funkcjonował. A na jego forum komentatorskim roiło by się od quasi prawniczych zaklęć w rodzaju "przez katolika na niby rozumie się...".
Dzięki za miłe słowa i pozdrawiam serdecznie.
Czcigodna Kiro
UsuńWspomniałaś pewnego Katona - samozwańca herbu nadmuchana prezerwatywa. Pysk miał pełny wzniosłych zasad, ale sam zażywając kąpieli błotnych nieustannie mylił borowinę z gnojówką. I łasił się do zasrańców, równo olewających wzniosłe zasady, które miał czelność głosić. Nie zapomnę jak beształ Dibeliusa na jego własnym blogu. Gdyby ten ciul pozwolił sobie na taki numer na Antysocjalu, miałby krwiak na pośladku.
A co się tyczy tego końskiego gówna, podejrzewam iż czcigodny Dibelius był jeszcze na etapie katalogowania tej wszy.
Pozdrawiam serdecznie.
@Kira,
UsuńNiektórych kontrowersyjnych komentatorów wspominam z sympatią i nostalgią, niepotrzebnie doszło do emocjonalnej eskalacji konfliktu środowisk. Dyskusja z osobą o innych poglądach może być do pewnego etapu ciekawa i twórcza. Gorzej jeśli obie strony w nieskończoność powtarzają swoje przeciwstawne poglądy. To się robi tak samo nudne, jak koła wzajemnej adoracji.
Niestety z niektórymi innymi nie dało się wytrzymać. Wspomnianemu Chrisowi H. nie skasowałem żadnego komentarza, ale był tak natrętny w swoich osobliwych bluzgach, że musiałem przejściowo wprowadzić zatwierdzanie komentarzy.
Ciekawe, kto to taki...
UsuńMam tylko taką cichą nadzieję że to będzie stary Zgryźliwy. Jeszcze sprzed czasów współpracy z niejakim Łysym. Słabo mu wyszła ta spółka, strasznie schamiał. O ile nie mam nic przeciwko "kurwie" rzuconej w odpowiednim momencie, tak wulgarne chamstwo razi mnie od jakiegoś czasu. Człowiek się starzeje i zabawy w rynsztoku już go nie bawią.
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa Szanowny Niedźwiedziu.
OdpowiedzUsuń