niedziela, 26 maja 2013

Pojawia sie Sepia.

Swego czasu poświęciłem kilka wpisów kotce Lukrecji. Obok Klaruni (przez ponad dwadzieścia lat będącej członkiem mojej rodziny) niewątpliwie najniezwyklejszej przedstawicielce gatunku Felis Domesticus która przez wiele lat zaszczycała mnie swoją przyjaźnią. Co się tyczy psów, największy sentyment mam do również już nie żyjącej Sepii, suczki rodziców moich serdecznych przyjaciół Krzysztofa i Piotra R.
Sepia była brązową (niektórzy kynolodzy upierają się że należy używać określenia ruda) jamniczką krótkowłosą a jej największą pasję stanowiło jedzenie, co u tej rasy nie jest specjalnie rzadkie. Tyle tylko że w odróżnieniu od wielu psów za dewizę nie wzięła sobie złotej myśli pana Zagłoby „chętnie zjem co dobrego byle dużo”. Sepcia była jednym z kilku największych smakoszy jakich w życiu spotkałem, wliczając do tego grona wszystkich bez wyjątku dwunożnych miłośników dobrego jedzenie.
Jej żywot przypadł na czasy Gierka i Jaruzela kiedy to dysponując odpowiednią dozą energii, zapobiegliwości, czasu na stanie w kolejce  a niekiedy po prostu szczęścia udawało się zdobyć surowce niezbędne w tradycyjnej kuchni polskiej. Natomiast dziś powszechnie dostępne w handlu egzotyczne ingrediencje były znane głównie z literatury, co najwyżej raz na kilka lat pojawiały się w domu gdy ktoś przywiózł je z za granicy lub przez taka osobę został czymś takim obdarowany.
Nigdy nie zapomnę sceny jaka miała miejsce w domu państwa R chyba w czasach średniego Gierka. Ojciec Krzysia i Piotra dostał od kogoś w prezencie sporą konserwę zawierającą małże w sosie i takowa została otworzona i podana do stołu podczas kolacji. Po otwarciu puszki Sepia zaczęła z głośnym piskiem biegać na dwóch łapkach dookoła stołu. Demonstrując tym nie zawsze pojętnym ludziom jak bardzo pragnie przyłączyć się do konsumpcji. Gdy podano jej pod pyszczek pierwszego małża, został on połknięty nieomal wraz z dłonią.
Pani R oraz Piotr odnieśli się do tej egzotyki bez entuzjazmu, ten ostatni wręcz stwierdził że sam jej wygląd zniechęca go do degustacji. Tak więc małże zostały spożyte ze smakiem przez pana R, Krzysia, Sepię i moją skromna osobę. Przy czym ewidentnie największy entuzjazm przejawiał przedostatni z wymienionych degustatorów.
Dwa razy byłem świadkiem wykazania przez Sepusię zainteresowania trunkami. Za pierwszym razem był to przywieziony z Budapesztu trój lub może nawet czteroputonowy tokaj (w PRL senne marzenie). A za drugim sam padłem ofiarą gustu Sepii.
Było tp podczas imprezy sylwestrowej. Siedząc na niskim pufie i rozmawiając z koleżanką, nieco się zagapiłem i nisko opuściłem rękę w której trzymałem kieliszek z szampanem (a nie jakąś radziecką sztucznie gazowaną oranżadą jedynie  udającą takowy). W pewnej chwili usłyszałem głośny śmiech zebranego towarzystwa. Spojrzałem i zobaczyłem ze Sepcia właśnie kończy wylizywać trunek z mojego kieliszka.
Krzysztof ożenił się z obywatelką Tajwanu i od prawie trzydziestu lat Kai-yu mieszka w Polsce. Gdy kiedyś rozmowa zeszła na Sepię i przypomnieliśmy jej zachowania godne nie psa lecz smakosza z naprawdę wysokiej półki, Kai-yu tylko spojrzała na nas z politowaniem. Zapewne jedynie przez wrodzoną delikatność nie wyważała otwartych drzwi i nie tłumaczyła ciemnym Europejczykom że to chyba powinno być oczywiste dla każdego człowieka któremu o uszy obiło się słowo reinkarnacja. Po prostu w ciele Sepii znajdowała się  dusza jakiegoś sybaryty który w poprzednim wcieleniu czymś podpadł i musiał przez kolejną rundę pokutować na tym łez padole jako pies.
Ach ci chrześcijanie! Niekiedy są naiwni jak dzieci i nie rozumieją najprostszych spraw.

Stary Niedźwiedź

wtorek, 21 maja 2013

Mini jubileusz

W połowie maja minęła pierwsza rocznica pojawienia się w blogosferze „Antysocjala” na platformie blogspotu. Tego rodzaju „obchody jubileuszowe” wyglądają nieco komicznie i przypominają dopisek na szyldzie o treści „firma istnieje od roku 2012”. Ale jak wtedy napisaliśmy (jeszcze w duecie z Dibeliusem), obrzydły nam wieczne problemy Szanownych Czytelników z wpisaniem komentarza a nasze z udzieleniem na nie odpowiedzi. Nie mówiąc o ohydnym politpoprawnym mechanizmie cenzorskim onetu, zmuszającym do dzielenia nielewomyślnych słów na mniejsze segmenty za pomocą kropek.
W adresie musieliśmy do starej nazwy dodać sufiks „bis” bowiem okazało się że „Antysocjal” jest już zarezerwowany a do tego martwy. Bowiem jakiś wesołek stworzył taki blog tylko po to aby opublikować na nim aż jeden wpis. Ot, znak czasu.
Licznik wskazał że przez ten rok miało miejsce sto tysięcy wejść na „Antysocjala”. Biorąc pod uwagę że blogspot jest znacznie mniej uczęszczany od onetu, wynik uważam za przyzwoity a nawet jestem z niego zadowolony. Nie muszę się użerać z fanatykami jazdy po pijanemu czy ludzkim śmieciem żądającym powszechnej dostępności narkotyków i traktowania aborcji jako formy antykoncepcji. Pomijając sporadyczne zadymy autorstwa najpodlejszej kreatury polskiego netu dzięki którym ani mój but ani szpicruta nie pokrywają się pajęczyną.
W międzyczasie Czcigodny Dibelius zakończył pisywanie na „Antysocjalu” i skoncentrował się na prowadzeniu swojego blogu o całkowicie innej formule, co poruszyłem w poprzednim wpisie. Wlaśnie te różnice w poglądach na cel prowadzenia blogu były powodem zakończenia kilkuletniej współpracy. Dibelius pozostał wierny swojej zasadzie drążenia za pomocą kropel. Choć jeśli mam być szczery, substancja którą drąży w żaden sposób nie kojarzy mi się ze skałą. A ja trzymam się swojej, mówiącej że zaproszeni goście powinni móc zjawiać się u mnie w obuwiu wizytowym. Co jakże lapidarnie ujął Czcigodny Józef (korzystając ze sposobności pozdrawiam Go serdecznie!) pisząc „miałem gwarancję że spotkam tu ciekawych ludzi a w gówno nie wdepnę”.
Wiele razy dałem wyraz swojej rezerwie graniczącej z obrzydzeniem w stosunku do spraw publicznych w Tusklandii. Tym nie mniej ostatnio w korespondencji prywatnej jeden z Szanownych Gości podesłał mi link który nie może pozostać bez komentarza:
http://www.rp.pl/artykul/19,1009796-Szkolna-walka-z-homofobia.html
Okazało się że pedalsko – postępackie lobby próbuje wtrynić do szkół „podręcznik” zatytułowany „Lekcja równości”. Czegóż tam nie ma! Wydało się że polonez tradycyjnie otwierający każdy bal studniówkowy jest be bo przecież tańczą go pary złożone z dziewczyny i chłopaka. Nauczyciele też są do niczego bowiem nie wbijają uczniom do głowy że Maria Konopnicka była lesbijką a Juliusz Cezar czy Władysław Warneńczyk pedałami. Wprawdzie nie ma tam wzmianki że Kopernik była lesbijką ale takie twórcze rozwinięcie wyśmianych w "Seksmisji" feminazistycznych wypocin to tylko kwestia czasu. Wskazana jest też rewizja lektur szkolnych i czytanek. Wstrętną homofobią jest bowiem pisanie że książę William był obiektem westchnień nastolatek. Powinno być „nastolatek i nastolatków”.
Ów „podręcznik” zaleca pojawianie się na lekcjach pedalskicvh aktywistów  oraz  tak zwanych osób transseksualnych ale tak aby nie narażać ich na konfrontację z księdzem. A popierają to Zwiazek Nauczycielstwa Polskiego oraz niejaka Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, za przeproszeniem „minister do spraw równości” czyli kolejny operetkowy urzędas. A na utrzymanie takowego oraz jego pomagierów  wyrzucane są w błoto pieniądze podatników. O ZNP mam wyrobione zdanie, już przed wojna było kryptokomunistyczne paskudztwo więc rozpisywać się o nim nie będę.
A cała ta sprawa jest kolejnym dowodem na to że prywatyzacja szkolnictwa (oczywiście zrobiona tak aby choćby za pomocą bonu oświatowego zapewnić powszechny dostęp do edukacji na niższych szczeblach) staje się coraz bardziej pilne. Choćby po to aby dyrektor szkoły, działając z upoważnienia rodziców, mógł takich „aktywistów" wyrzucić ze szkoły na zbity pysk.
I druga pilna sprawa. Czcigodny Teddybe wpisał komentarz o treści:
Do 1 czerwca trwa akcja zbierania podpisów w sprawie referendum nt. gotowości szkolnej sześciolatków.
Wielu ludzi - rodziców :) zastanawia się:
Czy coś się zmieniło i dzieci przychodzą na świat wcześniej niż po 9 miesiącach?
Czy wcześniej zaczynają chodzić,mówić,jeździć na rowerze Np.w wieku 5 miesięcy itd itp ?
Ich układ nerwowy wcześniej się rozwija ?
Czy możemy liczyć na poparcie Antysocjala w sprawie referendum ?
Ukłony
Teddybe
Jest sprawą oczywistą że możecie liczyć zarówno na poparcie moich Czcigodnych Gosci jak i admina tej witryny. Bo nikomu z nas takich próśb dwa razy powtarzać nie trzeba.

Stary Niedźwiedź

P.S.
Rzepka i Yarrok których mam zaszczyt i przyjemność linkować, stworzyli wspaniały filmik, w sam raz na poprawę humoru w tych niewesołych czasach:
http://pejzaz.blogspot.com/2013/05/w-warszawskim-klubie.html
Gorąco zachęcam do obejrzenia i nagrodzenia autorów za ich trud ciepłym słowem.

Stary Niedźwiedź

poniedziałek, 13 maja 2013

Mann kann zingen

W ostatnim arcyciekawym wpisie czcigodny Dibelius przedstawił swoją wizję prowadzenia blogu. Dla wygody Szanownych Czytelników wklejam najistotniejszy jego fragment:

Z drugiej strony niektórzy przedstawiciele zwalczających się grup blogowych wywierają na mnie, wprawdzie przyjacielski i taktowny, ale zwiększający się nacisk, abym ograniczył kontakty z przedstawicielami grupy przeciwnej.
Poglądy te formułują koncepcję blogu jako domu, do którego zaprasza się godnych tego zaszczytu gości, a rolą bloggera jako gospodarza jest zapewnienie odpowiedniego doboru towarzystwa, dobrej atmosfery, kultury itd.
Blog w sensie technicznym można zdefiniować jako formę środków masowego przekazu. Niektórzy autorzy wykorzystują tę formę w sposób zupełnie odmienny – wpis jest formą tekstu dziennikarskiego, autor nie cenzuruje, nie odpowiada na komentarze i pozostawia je w całości do dyspozycji gości – jako forum.
Po przemyśleniu tematu doszedłem do wniosku, że jest mi bliżej do tej drugiej koncepcji. Komentarze traktuję jako forum publiczne, a nie moje prywatne siedlisko.


Słowa te skłoniły mnie do chwili zastanowienia. A nasza kilkuletnia współpraca którą przynajmniej ja wspominam z dużym sentymentem, zobowiązuje do ustosunkowania się do tych słów.
Zacznę od stwierdzenia że nigdy nie miałem i nadal nie mam zastrzeżeń do poglądów Dibeliusa w kwestiach szeroko rozumianej moralności. Ani razu nie negował  podstawowych nakazów tworzących cywilizacje chrześcijańską, opisanych w tej części dekalogu którą ja dla uproszczenia nazywam Septalogiem. W tych sprawach ma identyczne poglądy jak każdy przyzwoity człowiek a na swoim blogu nadal propaguje te uniwersalne wartości.
Jeśli owa aluzja na temat „miękkiego nacisku” dotyczyła niektórych moich komentarzy, muszę wyjasnić że oczywiście nie miałem i nie mam zamiaru podpowiadać Dibeliusowi kogo ma on gościć na swoim bloguani w jakim kierunku ten ostatni powinien ewoluować. Odniosłem się jedynie do jego nieśmiałych prób przekonania dwójki swoich komentatorów do akceptacji choćby takiej zasady jak „nie zabijaj” (mam na myśli aborcję). Czy chyba przesadnie  eufemistycznego kwestionowania przez niego "moralnej teorii względności". Głoszącej że moralne jest wszystko co sobie ubzdura osoba której czubek własnego nosa przesłania cały świat. A Polskę i Polaków można a nawet należy mieć poniżej pleców. Po prostu nie wierze w skutek takiej katechezy w stosunku do tych osób. A swój sceptycyzm mogę zilustrować cytatem z „Potopu”. Gdy pan Zagłoba powiedział że należy wytłumaczyć Rochowi Kowalskiemu iż służy złej sprawie, pułkownik Oskierko odparł:
„Równie dobrze mógłbyś waszmość jego koniowi perswadować bo dalibóg, nie wiem, który głupszy!”.
Co się tyczy koncepcji prowadzenia blogu, zdecydowanie opowiadam się za tą pierwszą. Mało kto dysponuje dzisiaj salonem w sensie jakie to słowo miało dawniej odnośnie metrażu i umeblowania. Ale nawet przyjmując gości w kawalerce wypada aby podłoga była zamieciona, kurze powycierane a nawet skromna herbatka podana schludnie. Zaś goście mają święte prawo oczekiwać że żadne menelstwo nie będzie obrażać ich uczuć ani nie zapaskudzi podłogi pfekaliami (literówki tej po namyśle nie poprawiam bo  wyszła z tego freudowska pomyłka). Gdyby spotkała mnie taka nieprzyjemność, moja noga już więcej nie postałaby w takiej spelunce.
.Zdarza mi się reagować ostro na szczególnie plugawe lub kretyńskie komentarze. Ale nie uważam że mówiąc o działalności niejakiego Josefa Mengele wystarczy ograniczyć się do stwierdzenia że kolidowała ona z przysięga Hipokratesa. Było to ścierwo z piekła rodem które niestety uniknęło stryczka. A osobę która zarzuci mi brak chrześcijańskiego przebaczenia win komunistycznym czy nazistowskim zbrodniarzom nazwę moralną ciotą wycierającą sobie otwór gębowy Pismem Świętym. I odeślę nieuka do Księgi Powtórzonego Prawa. Natomiast w dyskusjach z osobami godnymi szacunku które z przyjemnością u siebie goszczę, słów takich w stosunku do nich nigdy nie użyłem. Choć zdarzało mi się toczyć wiele naprawdę ostrych sporów. Z czcigodna EwąL na temat Jerzego Owsiaka, z czcigodnym Yrkiem odnośnie „teorii globalnego ocieplenia” czy wizji grożącej Polsce katastrofy demograficznej a z czcigodnymi Arianką i Pelargonią w sprawie oceny „próby kociej łapy”przed ślubem.
Dibelius przedstawił alternatywną wizję blogu, przypominającą gazetę bądź książkę. W której autor prezentuje swoje zdanie na jakiś temat lub relacjonuje jakieś fakty. I nie wnika w to co o tym sądzą czytelnicy. Zaś dla wygody tych ostatnich udostępnia im forum komentatorskie aby mogli wymieniać się opiniami. Za które on nie ponosi żadnej odpowiedzialności.
Swego czasu niektóre odpowiedzi Dibeliusa a szczególnie te na komentarze pewnej głupszej od własnej sempiterny „teolożki” na temat jego refleksji religijnych nieco mnie dziwiły. Dibelius był nad wyraz wyrozumiały w stosunku do głoszonych przez nią  bzdur świadczących o zerowej znajomości tej tematyki. Można powiedzieć ze był nieograniczenie miłosierny zaś ona jedynie niemiłosiernie ograniczona. Prawdę mówiac jeszcze bardziej zdumiewały mnie jakże wersalskie jego odpowiedzi na wmawianie mu przez chyba najplugawszą kreaturę działającą w polskim internecie że wysyłanie kobiety na "zabieg" to dowód szacunku dla niej. No cóż, zapewne kwestia zupełnie innego temperamentu.
Dlatego ta jego ostatnia deklaracja sprawiła mi niekłamaną radość. Bowiem jasno określił zakres swojej odpowiedzialności. Zatem od dzisiaj na pewno będę czytać jego kolejne posty bowiem bez wątpienia będą tego warte. Ale gdy przyjdzie mi do głowy jakiś w moim przekonaniu istotny komentarz, podzielę się nim z autorem korzystając z jego prywatnego adresu mailowego. Gdyż na forum komentatorskim jego blogu więcej moja noga nie postanie. Bowiem stosując analogię w najdosłowniejszym znaczeniu słowa "gazetowa", można brodzić po stertach papieru gazetowego pociętego na konfetti (typowe dla sektorów boiskowych zajmowanych przez niezamożnych argentyńskich kibiców piłkarsckich. Ale po papierze który został użyty do zupełnie innego celu stąpać nie zamierzam. A wracając do metaforyki wiążaacej się ze składaniem wizyt, czasy nam się zdemokratyzowały i nie zawsze przed takową zakładam garnitur. Ale ubierać się w strój "szambonurka", konieczny do przebywania w takim "wolnościowym" milieu nie mam zamiaru.
Pozostaje mi mieć nadzieję że czcigodny Dibelius nie będzie miał o to do mnie pretensji. Bowiem trzymając się nadal prasowej metaforyki muszę powiedzieć:
Mann kann zingen, mann kann tancen,
Aber nyszt mit den zasrancen!
Jak to mawiają na kolegium redakcyjnym pewnej wydawanej w Polsce wielkonakładowej gazety.

Stary Niedźwiedź

środa, 8 maja 2013

Czy Polska musi być katolicka?

Nie raz spotkałem się w blogosferze (w „merdiach” raczej trudno trafić na taką opinię) że Polska albo będzie katolicka albo jej nie będzie. Wbrew oczywistym pozorom słowa te nie powinny być lekceważone i traktowane jako przejaw markizmu-jurkizmu bowiem zasługują na odrobinę analizy.
Na początku lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia niejaki Henryk Goryszewski czyli dureń pełniący w haniebnej pamięci rządzie Hanny Suchockiej funkcję wicepremiera kierującego resortami gospodarczymi, wygłosił złotą myśl  iż Polska może być i biedna byle była katolicka. Czym zrobił polskiemu Kościołowi Rzymskokatolickiemu i jego wiernym wielkie świństwo a słowa te z dziką satysfakcją podchwycił i przez kilka lat w kółko powtarzał ateotaliban. Który temu użytecznemu idiocie nie musiał za taką przysługę zapłacić nawet złamanego grosza.
Natomiast mimo pozornego podobieństwa, dostrzeżenie istotnej roli katolicyzmu w dalszym istnieniu Polski jako państwa zamieszkałego przez ludzi posiadających świadomość narodową to sprawa niezwykle poważna.
Wspominałem już swego czasu iż na własny użytek za ludzi godnych szacunku uważam tych wszystkich którzy w życiu stosują się na ile potrafią przynajmniej do nakazów Septalogu. Czyli „ludzkiej” a nie „boskiej” części Dekalogu, zawartej w przykazaniach od czwartego do dziesiątego wedle numeracji katolickiej i luterańskiej (inne kościoły chrześcijańskie liczą je inaczej). I muszę stwierdzić że już z wielu ust agnostyków których traktuje jako drugą co do liczebności grupe światopoglądowo – wyznaniową w Polsce, spotkałem się z per saldo pozytywna oceną religii będącej w Polsce monopolistą.
Najlepiej chyba ich pogląd wyartykułowała Czcigodna Flavia w dyskusji pod jednym ze swoich postów. Gdy ludzkie fekalia (czy może raczej pfekalia) zaczęły miotać oskarżenia pod adresem „czarnych” bredząc cos o wydawaniu z budżetu państwa rok w rok kilku miliardów złotych na KRK, ekskrement ów (zapewne ku swojemu zaskoczeniu) spotkał się z ripostą gospodyni. Która wyraźnie powiedziała że jest agnostyczką i ma zastrzeżenia zarówno do niektórych konkretnych hierarchów i księży jak i do dziwnych (najdelikatniej to nazywając) posunięć tak zwanej „komisji majątkowej”. Ale pomimo tych zastrzeżeń uważa iż KRK jest główną przeszkodą w rozlaniu się po całej Polsce „wolnościowego” szamba. W postaci legalnego dostępu do narkotyków i aborcji na żądanie każdej dziwki. Jej rozmówca próbował wmawiać że rzeczona aborcja jest wyrazem szacunku dla kobiet i troski o nie. Usłyszał że każda jako tako rozgarnięta kobieta potrafi uniknąć niechcianej ciąży a insynuacje o konieczności zagwarantowania jej „dobrodziejstwa” aborcji po prostu ją obrażają.
Mój pogląd na tę sprawę w dużym stopniu pokrywa się z opinią Flavii. Tak jak i ona mam zastrzeżenia do niektórych LUDZI będących duchownymi katolickimi. Ale jest rzeczą normalną iż w odpowiednio licznej populacji prawa statystyki są nieubłagane i poza ludźmi wspaniałymi (takimi jak choćby ojciec Józef Maria Bocheński czy ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski) trafiają się i ci niewspaniali. Ale jako chrześcijanin dodatkowo mam wiele sympatii dla RELIGII darzącej szacunkiem to samo Pismo Święte. Więc per saldo rolę jaką KRK odgrywa w Polsce jako INSTYTUCJA odbieram zdecydowanie pozytywnie.
Jest oczywiste że w dającej się przewidzieć przyszłości to właśnie KK będzie główną zaporą przed zamianą Polski w moralna kloakę. Z pedalskimi ślubami i adopcjami, konopnym shitem w każdym kiosku i punktami aborcyjnymi czynnymi 24/7. Bo dopóki w Polsce nie powstanie wreszcie równie silna jak brytyjscy torysi partia konserwatywna lub konserwatywno – liberalna (wielka Żelazna Dama wyraźnie wskazała gdzie kończy się liberalizm a zaczyna syf i anarchia), KRK nadal musi być obecny w życiu publicznym jako „pełniący obowiązki”. Już wprawdzie nie Polski jak to miało miejsce za komuny ale tym razem strażnika elementarnej przyzwoitości.
Do tego wpisu zainspirowały mnie rozmowy jakie niedawno prowadziłem. I w imieniu kilkorga agnostyków i protestantów muszę za tę pracę polskiemu KRK podziękować. Bo bez niego szybciutko stalibyśmy się zlepkiem kilku zdegenerowanych do szpiku kości „euroregionów”.

Stary Niedźwiedź

piątek, 26 kwietnia 2013

Car szamba


Swego czasu Siergiej Bubka, przez lubujących się w patetycznym nazewnictwie dziennikarzy sportowych zwany "carem tyczki", znany był z tego iż nieustannie poprawiał o centymetr swój rekord świata . W jego przypadku było to w pełni zrozumiałe bowiem organizatorzy mitingów lekkoatletycznych najwyższej rangi regulaminowo płacili za każde pobicie rekordu świata piękną sumkę. Więc nie sposób się dziwić mistrzowi że racjonalnie wykorzystywał swe możliwości i skrupulatnie gromadził kapitał z którego miał się utrzymywać przez resztę swojego życia.
Analogiczne zjawisko, polegające na nieustannym biciu rekordów które dla przeciętnego człowieka wydają się trudne czy wrecz niemożliwe do poprawienia, można zaobserwować i w blogosferze a w roli głównych bohaterów, rozprawiających się z kolejnymi barierami, w tym przypadku występują tak zwani za przeproszeniem "wolnościowcy". Nie ma bowiem złotej myśli tak wielce głupiej lub podłej o której możnaby na pewno powiedzieć że nigdy nie wystukają takowej ich klawiatury.
Królową głupoty poza wszelką dyskusją jest pewna rozkapryszona dzidzia piernik, specjalistka od moralności i teologii. Swego czasu Czcigodna Flavia została przez nią opieprzona i pouczona że w swym postępowaniu powinna kierować się moralnością. Brzmi to nienajgorzej dopóki nie wie się czym zdaniem owej mentorki jest moralność. Okazuje się że jest nią kierowanie się wyłącznie swoim widzi mi się i unikanie jak ognia akceptacji opinii autorytetów lub norm powszechnie przez ludzi zaaprobowanych. Bo wtedy "nie jest się sobą". Gdy Flavia zapytała ironicznie czy Adolf Hitler też miał prawo kierować się swoimi zasadami , dzidzia z rozpędu napisała że oczywiście też.  
Ale Himalaje głupoty zostają osiągnięte gdy "wolnościowe" postępactwo bierze się za teologię. Wtedy mamy do czynienia ze wspomnianym zjawiskiem kolejnego bicia rekordów na pierwszy rzut oka niemożliwych do poprawienia. Swego czasu na blogu Dibeliusa (którego serdecznie pozdrawiam i jednocześnie dziękuję za pojawiający się u niego ciekawy wątek teologiczny) padło ze środowiska wolnościowych debili sformułowanie iż nauczanie św.Pawła pozostawało w opozycji do tego co głosił Jezus Chrytus. Uznałem to niedościgły wzorzec teologicznej ignorancji  ale wkrótce musiałem skorygować swoją opinię. Bowiem ta sama osoba stwierdziła że obecnie na świecie nie ma żadnych chrześcijan. Bo wprawdzie istnieją katolicy, prawosławni czy protestanci ale to przecież nie są chrześcijanie!
Tyle o Himalajach wolnościowego kretynizmu. Czas na Rów Mariański wolnościowego zbydlęcenia.
Na blogu Flavii spotykam się z komentarzami pewnej kanalii oraz jego pomagiera który na szczęście zmienił nick i przestał obrażać liberałów sugestiami że jego anarchizm ma cokolwiek wspólnego z liberalizmem. Obydwaj dali by się posiekać na kawałki za "niezbywalne prawo" kobiety do aborcji na żądanie i każdego ludzkiego śmiecia do narkotyzowania się. Ma się rozumieć nie przyjmują do wiadomości tłumaczenia Flavii że każda rozgarnięta kobieta w tej strasznej "katolskiej" Polsce nie ma cienia problemu z zabezpieczeniem się przed niechcianą ciążą.  W końcu Flavia jest kobietą więc co ona może o tym wiedzieć. Spośród głosów kobiet liczą się przecież jedynie te wypowiadane przez "wyluzowane babeczki". Czyli tłumacząc na polski, kurewki nie mające pojęcia kto je zaliczył bo na imprezie były na haju i niczego nie pamiętają. Albo nie znające nawet z imienia swoich dyskotekowych kiblowych amantów. 
Ale ostatnio ten rekord został pobity i to na pewno nie o centymetr. Na jednym z blogów rozpętała się dyskusja związana z kazirodztwem. O ile wzmianki te wiernie oddają stan faktyczny, pewna kobieta zaszła w ciążę ze swoim bratem.  Urodzone dziecko obciążone jest tak wielką wadą genetyczną iż jego życie liczone będzie w miesiącach. I owa kanalia stwierdziła że kazirodztwo może zaistnieć jako efekt dobrowolnej decyzji brata i siostry a prawu nic do tego.  A całe zło polega na tym że owo kalekie dziecko nie zostało "wyskrobane". Protestująca przeciw tym wybroczynom umysłowym Flavia rzecz jasna usłyszała że "niczego nie rozumie".
Temat ten wrócił echem i na blogu Dibeliusa. Gdzie ów apostoł wolności potwierdził swój pogląd że jedynym w tej histori złem jest niedokonanie aborcji. A moralnie odpowiadają za to rzecz jasna "katole".
Wyjątkowo muszę powiedzieć że w stwierdzeniu "niczego nie rozumiesz" które padło w tej dyskusji jest jednak trochę prawdy. Bowiem w mojej ocenie Flavia istotnie nie rozumie jednej rzeczy. A mianowicie tej ze ma do czynienia nie z człowiekiem lecz z gównem w ludzkiej skórze.

Stary Niedźwiedź 

sobota, 20 kwietnia 2013

Globalne ocipienie. Cz. III czyli banan dla francuskiej małpy.

Aby zakończyć rozważania o ekoterroryzmie i zapowiadanej jednej z największych przewalanek w historii Europy czyli „kwotach dwutlenkowych” i planowanym handlu nimi, zacząć należy od pytania dlaczego ta hucpa została zaaprobowana przez władze eurokołchozu czyli nazywając rzeczy po imieniu, przez frau führerin.
Od wielu lat przywódcy Niemiec górowali inteligencją nad swoimi odpowiednikami z Francji. Już Konrad Adenauer miał wystarczająco wiele wyobraźni aby zdać sobie sprawę z konieczności ułożenia sobie dobrych stosunków z Francją. Bowiem ta ostatnia, przynajmniej na papierze, była jednym ze  zwycięskich mocarstw w II Wojnie Światowej. Natomiast Niemcy czarnym charakterem Europy, sprawcą dwóch wojen w których ostatecznie poniosły one klęskę. Ale dopiero wtedy gdy do walki z nimi aktywnie włączyły  się Stany Zjednoczone. Dlatego niemiecka racja stanu nakazywała zapłacić nawet wygórowaną cenę za zdjęcie z tego kraju owego odium i wprowadzenie na europejskie salony. Salonem owym była rodząca się wówczas Europejska Wspólnota Węgla i Stali, zrzeszająca Francję, Włochy, Niemcy i Beneluks, protoplastka późniejszych EWG i UE. Adenauer przełknął zasadę „tyleż wpływów niemieckich co francuskich”, sformułowaną nieco później przez megalomana de Gaulle’a. I zgodził się na „wspólną politykę rolną” czyli dopłaty całej szóstki do działalności  farmerów, głównie francuskich. Za sam fakt że raczą żyć na tym świecie i pic wino. Bowiem Adenauer w odróżnieniu od ekonomicznego analfabety de Gaulle’a doskonale zdawał sobie sprawę z tego że na dystansie jakichś trzydziestu lat gospodarka niemiecka działając na takich samych prawach jak inne, zje w kaszy konkurencję. A Niemcy staną się europejskim mocarstwem numer jeden, zupełnie jak za czasów Bismarcka i jego następców.
Frau führerin jest doskonałym treserem i umiejętnie stwarza Francuzom iluzję że tak jak to sobie ubzdurał de Gaulle, są oni współgospodarzem Europy. A nie wystrychniętymi na dudka (lub jeśli ktoś woli, wydudkanymi na strychu) pomagierami prawdziwej „siły przewodniej”. Każdy cyrkowy treser wie o tym że co jakiś czas należy małpie dać banana aby na arenie robiła to co jej każą i nie znarowiła się. W przypadku dwutlenkowej hucpy jest tak samo zaś ów banan dla francuskiej małpy to elektrownie jądrowe.
Francuzi od dawna intensywnie pracują nad tym sposobem wytwarzania energii elektrycznej. Dorobili się dobrych technologii, otrzymują w ten sposób większość wytwarzanej w ich kraju elektryczności, skutecznie kontrolują do dzisiaj te kraje afrykańskie w których znajdują się złoża uranu. Zatem gdyby Europa zapragnęła zastąpić klasyczne elektrownie na paliwa konwencjonalne nuklearnymi, dla francuskiego przemysłu nadeszłyby złote lata. Bowiem to ten kraj budowałby w całej Europie te elektrownie, szkolił ich przyszły personel, dostarczał jako europejski monopolista paliwa uranowego i co najważniejsze (a ściślej rzecz biorąc najdroższe w tym wszystkim), odbierał i utylizował zużyte paliwo. Nie należy też zapominać o mało komu znanym fakcie iż likwidacja istniejącej elektrowni nuklearnej kosztuje dwa do trzech razy tyle co jej wybudowanie. A z oczywistych powodów zadania tego nie można powierzać fachowcom rodem z filmów niezapomnianego Barei.
Niemcy tak zresztą jak i Polska przytłaczającą większość energii elektrycznej wytwarzają z paliw konwencjonalnych. Więc owe dwutlenkowe limity są dla ich gospodarki też bardzo niekorzystne. Tyle tylko że mając ich siłę przebicia można wytargować dla siebie nieporównywalnie korzystniejszy limit emisji. Na starej zasadzie „co wolno wojewodzie”. A po drugie, ich gospodarka łatwiej niż polska pozwoli sobie na płacenie jakichś „sztrafów”. Nie mówiąc już o tym że te kary na mocy decyzji politycznych mogą być anulowane, tak jak i budżetowi niemieckiemu zezwolono na dofinansowanie ich stoczni. W przypadku Polski nie liczyłbym na taką wspaniałomyślność. Zatem wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi to nie Niemcy będą fundować francuskiej małpie te banany. Zaszczyt ów przypadnie głównie tak zamożnym krajom jak Polska.
Nawiedzony ekoterrorysta – „humanista” (z tych co to nie potrafią odróżnić gwoździa od śruby) zawrzaśnie że przecież istnieją „ekologiczne” elektrownie wiatrowe czy na biogaz. Elektrownie takie mają znaczenie co najwyżej w mikroskali jednego gospodarstwa. Znam przypadek południowoafrykańskiego farmera który prąd na użytek swojej farmy wytwarzał z biogazu bowiem hodował około tysiąca świń i w ten sposób utylizował ich odchody. Ale dostawcą elektryczności dla innych podmiotów nie był. A o wiatrakach i ich znikomych potencjalnych możliwościach produkcji elektryczności już pisałem w pierwszej części tego mini cyklu.
Więc niech ekoterroryści przestaną puszczać swoje ideologiczne wiatry. Bo ani wiatraków nimi nie napędzą ani uzyskane w ten sposób gazy palne nie odegrają zauważalnej roli w bilansie energetycznym Polski.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 14 kwietnia 2013

Globalne ocipienie. Cz.II czyli dwutlenkowy mit.

Czas powiedzieć kilka słów o tak zwanych gazach cieplarnianych i rzekomej groźbie zagłady życia na naszej planecie w wyniku „globalnego ocipienia”. Szanowni Czytelnicy zechcą wybaczyć obcesowe nazwanie przeze mnie tych bzdur ale od absolwenta uczelni technicznej który podczas studiów musiał zdać egzamin z przedmiotu o nazwie „wymiana ciepła” trudno wymagać beznamiętnego słuchania bredni za wypowiadanie których każdy student polibudy wyleciałby z egzaminu z wymienionego przedmiotu z dwóją w indeksie.
Sławetny efekt cieplarniany polega na pochłanianiu przez niektóre gazy (para wodna, dwutlenek węgla, ozon, metan i inne) promieniowania cieplnego emitowanego przez powierzchnię naszej planety. Co powoduje że część tej energii nie zostaje wysłana w kosmos, jak ma to miejsce w przypadku ciał niebieskich pozbawionych atmosfery, jak choćby nasz najbliższy sąsiad czyli Księżyc., Oczywiście za czarny charakter robi biedny dwutlenek węgla którego w atmosferze ziemskiej jest około 0.03%. Ekoterroryści z lekkością motyla prześlizgują się nad rolą wody, zawartej w atmosferze głównie w postaci pary wodnej i chmur. Jest jej najskromniej licząc kilkanaście razy więcej niż biednego dwutlenku a nawet najbardziej tendencyjne szacunkowe obliczenia podają że udział wszystkich postaci pod jakimi woda w atmosferze występuje  w pochłanianiu energii cieplnej jest wielokrotnie  większy niż dwutlenku węgla. Ale postulując „walkę” z przedostawaniem się pary wodnej dfo atmosfery ekoterroryści wyszli by na idiotów czyli innymi słowy w sposób otwarty byli by sobą. Bowiem powierzchni oceanów, rzek czy, jezior zafoliować się nie da.
Podczas konferencji poświęconej problemom ochrony środowiska w której uczestniczyłem kilkanaście lat temu wielkie wrażenie na wszystkich uczestnikach zrobił referat pana profesora Mieczysława Bendera z Akademii Rolniczej w Poznaniu. Przedstawił on wyniki badań paleontologów i geologów z których wynikało że pod koniec ery paleozoicznej stężenie dwutlenku w atmosferze ziemskiej było szacunkowo dwa do trzech razy większe od obecnego. I nie skończyło to się żadnym Armagedonem, dzięki wspaniale rosnącym wówczas paprotnikom do dzisiaj dysponujemy złożami węgla. A wkrótce potem nastąpił czas dinozaurów. Ale ekoterroryści usiłują wmówić że jeśli stężenie dwutlenku węgla wzrośnie w stosunku do obecnej wartości o połowę, zagłada życia na Ziemi będzie nieunikniona.
Prelegent zwrócił też uwagę wszystkich na tak oczywisty że czasami umykający uwadze niektórych fakt iż dwutlenek węgla jest surowcem bez którego nie urośnie żadna roślina. Bo wytworzenie z niego oraz wody cukrów prostych zapoczątkowuje wielce złożony ciąg procesów chemicznych prowadzących do syntezy substancji z których zbudowane są tkanki roślin. Zatem gdyby stężenie dwutlenku węgla w powietrzu uległo radykalnemu obniżeniu, o czym marzą debile wycierający sobie gęby słowem „ekologia”, ludziom  mogłaby zagrozić śmierć głodowa. Bo nawet najcudowniejsza odmiana pszenicy, teoretycznie  dająca rewelacyjne plony, wymaga odpowiedniej ilości surowca bez którego tego plonu się nie zbierze.
Nie sposób również nie wspomnieć o znanym ludziom inteligentnym fakcie że nasza planeta w swojej historii przechodziła cykle zmian ciepłoty których nijak nie da się zwalić na działalność człowieka. Jest faktem bezspornym że na Śląsku w XII i XIII przy powstających tam klasztorach przybywający z krajów romańskich mnisi tworzyli winnice aby móc korzystać z napoju w ich kręgu kulturowym obecnego „od zawsze”. O faktach tych mówi wiele źródeł więc zanegować się ich nie da. Więc klimat na Śląsku był wtedy bardziej sprzyjający uprawie winorośli będącej raczej ciepłolubną rośliną. Z kolei podczas Wielkiej Wojny Północnej Bałtyk zamarzł i ze Szwecji do Polski podróżowano wówczas saniami. A po drodze wybudowano nawet sezonową karczmę ku wygodzie podróżnych.
Jasne jest zatem że owa wizja „globalnego ocipienia to Green Pic na wodę i fotomontaż. A co się tyczy powodów robienia Europejczykom wody z mózgu, stoją za tym oczywiście pieniądze. W następnym odcinku przedstawię swoją hipotezę mówiącą kto ma na tym zarobić. Bo że my Polacy będziemy musieli do tej hucpy dopłacić, dla każdego z Szanownych Czytelników tej witryny jest chyba oczywiste.

Stary Niedźwiedź