wtorek, 31 maja 2016

Przeminęło z wiatrem

Wbrew oczywistym pozorom, tytuł nie jest poświęcony kultowej powieści Margaret Mitchell, ani filmowi na jej podstawie nakręconemu. I nie jest też wspomnieniem starego dobrego południa, choć w epoce bałwaniącego w Białym Domu zbiega z plantacji bawełny, takie nostalgiczne klimaty odżyły. Będzie o innych pojęciach, które wdzięcznie zapisały się w naszej pamięci, ale ich czas przeminął bezpowrotnie.
Choćby taka husaria. W drugiej połowie szesnastego i w siedemnastym wieku poza wszelką dyskusją najlepsza kawaleria w Europie, ówczesny odpowiednik dzisiejszej broni pancernej. Zapisała się złotymi zgłoskami w dziejach polskiego oręża. Wystarczy przypomnieć Kircholm anno domini 1605, kiedy to około trzech tysięcy husarzy hetmana Jana Karola Chodkiewicza rozniosło ponad 11 tysięcy Szwedów króla Karola IX Sudermańskiego. Czy jeszcze bardziej spektakularny wyczyn pod Kłuszynem w roku 1610. Wówczas niecałe trzy tysiące husarii hetmana Stanisława Żółkiewskiego rozgoniło dziesięć tysięcy zachodnioeuropejskich (głównie szwedzkich) najemników oraz ponad dwadzieścia tysięcy Rosjan, po prostu likwidując armię Dymitra Szujskiego. Pierwszym sygnałem, że czasy i technika wojenna się zmieniają, była bitwa warszawska w roku 1656. Wprawdzie szarża około tysiąca husarzy prawie „przeszła sztychem” przez armię szwedzko – pruską, tym nie mniej bitwa zakończyła się zwycięstwem tej ostatniej, głównie na skutek zdecydowanie większej siły  szwedzkich armat i muszkietów. Ostatnim wielkimi triumfami skrzydlatych rycerzy były pogromy armii Kara Mustafy pod Wiedniem i pod Parkanami w roku 1683.
Husaria zeszła z areny z godnością podczas bitwy pod Kliszowem, stoczonej miedzy wojskami elektora saskiego i króla Polski Augusta II Mocnego a armią szwedzką genialnego wariata Karola XII w roku 1702. Siły Augusta liczyły 12 tys. piechoty i kawalerii saskiej oraz około 6 tys. wojsk hetmana Hieronima Lubomirskiego, złożonych głównie z chorągwi husarskich i pancernych, Szwedów było około 12 tys. Kilkadziesiąt lat wcześnie nawet bez tych Sasów los armii szwedzkiej byłby przesądzony. Ale pod Kliszowem szarża niewielkiej części chorągwi hetmana Lubomirskiego spędziła wprawdzie z pola bitwy kawalerię, ale szwedzcy grenadierzy ogniem broni palnej skutecznie odparli atak. Potem za panowania tych haniebnej pamięci Sasów husaria stała się dekoracyjną asystą podczas pogrzebów, o czym wspomina nieoceniony ksiądz Jędrzej Kitowicz.
Pojęciem również już tylko ze sfery sentymentalnych wspomnień jest liberalizm.
Tak naprawdę w dziejach Europy nie zaistniał on nigdy. Cła były elementami wojen między państwami praktycznie od zawsze, w myśl aforyzmu Tie Fightera, iż pokój jest tylko kontynuacją wojny innymi środkami. Najbardziej rzucającymi się w oczy elementami ortodoksyjnego liberalizmu było ograniczenie zadań państwa do policyjnych i obronnych, niekiedy również i oświatowych. Najdrastyczniejszym tego przykładem był budżet Królestwa Prus w pierwszej połowie XVIII wieku za panowania Fryderyka Wilhelma I, kiedy to na wojsko wydawano 80% takowego. Symbolem liberalizmu triumfującego były rządy wigów w dziewiętnastowiecznej Wielkiej (wtedy naprawdę) Brytanii, którzy u steru wymieniali się z torysami.
A dzisiaj to tylko wspomnienia. Jedynymi krajami, w których liberałowie odgrywają jakąkolwiek rolę w polityce, są Niemcy oraz Beneluks. Tyle tylko, że przy kleceniu większości rządowej są oni taka samą prostytutką, jak do niedawna PSL w III RP. A ich symbolem jest niejaki Guy Verhofstadt, były premier Belgii, w latach 1999-2007. Współodpowiedzialny za utratę przez Belgię brukselskiej dzielnicy Molenbeek. A kolejne koalicje rządowe klecący aż z takiej hołoty, że opisana w „Potopie” chorągiew niejakiego Kuklinowskiego mogłaby przy tych zbieraninach uchodzić za Izbę Lordów.
W Stanach określenie „liberał” nabrało specyficznego znaczenia. Nazywani są tak ludzie, akceptujący każde bez wyjątku moralne łajdactwo, a w gospodarce promujący jak największe wydatki budżetu i powiększanie deficytu budżetowego w nieskończoność. Fryderyk August von Hayek i Milton Friedman przewracają się w grobach.
W Polsce słowo to zszargały doszczętnie gdańskie złodziejaszki, czyli Bielecki, Lewandowski i Tusk. Twórcy takiego pojęcia z pogranicza ekonomii i kryminalistyki, jak „prywatyzacja zuchwała” oraz przyczyny powstania przysłowia „okazja czyni liberała”. A w niektórych rejonach Polski B „liberał i „skurwysyn” to synonimy.
Żyjemy w świecie, w którym pojęcie wolnego handlu jest iluzją. Co więcej, wojna o rynki oraz wszelkie limity czy kontyngenty decydują o suwerenności państw. A produkcja żywności jest nie mniej strategiczna, niż produkcja czołgów. O czym doskonale wiedzą choćby Japończycy, którzy nie dopuścili do tego, by kraj ten zaprzestał produkcji ryżu.
W tej sytuacji pomysły typu „od jutra znosimy wszelkie cła” noszą wszelkie znamiona manii samobójczej. I przypominają osiemnastowieczna teorię, iż „Rzeczpospolita nierządem stoi”. Co wtedy oznaczało, że skoro jest ona tak słaba, że nie stanowi dla nikogo zagrożenia, to żaden z sąsiadów na nią nie napadnie. Efekt wszyscy znamy.
Zatem wyłuskajmy z liberalizmu to, co dzisiaj przedstawia największą wartość. Czyli uprośćmy do maksimum przepisy, znieśmy pozwolenia i koncesje na takie banalne usługi, jak rzemiosło, drobny handel, małą gastronomię czy taksówkarstwo. I niech również w Polsce firmę da się założyć w niecałą godzinę za pomocą internetu. Przykład Singapuru pokazuje, że jest to możliwe i sprawdza się w działaniu.
Ale oderwane od realiów pomysły całkowitej utraty kontroli nad gospodarką i wyprzedania  wrogiemu Polsce obcemu kapitałowi
wszystkiego, co się tylko da sprzedać, odłóżmy w to miejsce, w którym spoczęły „sprawiedliwość społeczna” i „ekonomia polityczna socjalizmu”.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter

21 komentarzy:

  1. Nie wiem na ile prawdziwe są moje informacje, ale Japonia ponoć nie ma ceł na import ryżu. Cło siedzi w głowach Japończyków. Kiedyś ktoś policzył, że sprowadzi ryż, wraz z transportem dużo tańszy niż japoński i zyskiem sprzeda. Okazało się, że potężnie umoczył. Nikt nie chciał kupić niejapońskiego ryżu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Refaelu
      Oczywiście masz rację. Tę samą historię usłyszałem od mojego przyjaciela, który spędził półtora roku w Kioto i tam się o tym dowiedział.
      Po prostu tam japońskość to nie tylko normalność, ale i obowiązek. A przeskok z pieca na łeb od feudalizmu do kapitalizmu już wielkoprzemysłowego ma swoje zalety. Szef koncernu poczuwa się do obowiązków względem swoich pracowników, a oni do lojalności względem firmy.
      W III RP uznanoby to za zabobon.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Szanowni Autorzy, macie niewątpliwą rację twierdząc, iż liberalnego systemu gospodarczego w tej chwili nigdzie nie ma. Moim zdaniem, to co bywa dzisiaj nazywane liberalizmem, to zwyczajny feudalizm, czyli system niewolniczy. Pewna namiastka wolności panuje we wspomnianym przez Was Singapurze, jest też w Hongkongu. A poza tym lipa. Szczególnie w Europie. Tu jest totalna masakra. I znów szczególnie w krajach postkolonialnych typu dawne demoludy.
    Jeśli chodzi o w miarę duże państwa na świecie, to pozytywnym przykładem jest Australia, która w 2014 roku jedną specustawą zniosła ponad 10 000 szkodliwych gospodarczo ustaw. Ostatnio też rząd Australii stwierdził oficjalnie, że globalne ocieplenie to bull shit i przestaje z nim walczyć. Zatem dobry przykład jest. Wystarczy naśladować.
    A cło i celnicy byli już piętnowani w Biblii. Są to zjawiska stare jak świat. Ja bym jednak zlikwidował całkowicie. Nie widzę korzyści z utrzymywania takowych. Żadnych korzyści nie widzę. Żadnych. Są one podporą dzisiejszego korporacyjnego neofeudalizmu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Jarku
      Jak zauważył w swoim komentarzu Robert Grunholz, w Azji nie przywiązuje się większej wagi do politycznych etykietek. Mój przyjaciel był dłuższy czas w Singapurze ze dwadzieścia lat temu. Formalnie rządziła wtedy jakaś partia socjalistycznopodobna, ale z jego relacji wynikało, że taki socjalizm to on kupiłby w Polsce w ciemno (niskie podatki, minimalna biurokracja, sprawna policja etc.).
      Jak dla mnie, poważnym argumentem przeciwko ideologicznej kasacji ceł w Polsce jest taki scenariusz:
      Polskę zalewa tania żuwność , na przykład amerykańskie GMO. Przy naszej biedzie, ludzie to kupują. Polskie rolnictwo pada, rolnicy sprzedają ziemię. A kto ją wykupi?
      Przecież nie Paragwajczycy.
      A dla Kangurów wielkie brawa za odwagę i pokazanie ekoterrorystom, gdzie babcia koszyk nosi.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Szanowni przedmówcy.
      Chciałbym jednak zaznaczyć że zmiany klimatu to nie "bull shit". O ile określenie "globalne ocieplenie" jest jednym z najgorszych jakie można wymyślić, klimat się zmienia - i to, jednak, na cieplejszy. (Któryś rok z rzędu jest podbity rekord średniej temperatury.)
      O ile "walka" ze zmianą klimatu to pomysł tak dobry jak szarża z kopią na wiatrak, a wszystkich terrorystów należy traktować tak samo, to jednak przemyślane działania w sprawach klimatycznych były by wskazane. Kwestią dyskusyjną może być JAK ZNACZĄCY mamy (jako ludzkość) wpływ na zmiany klimatu, ale nie CZY mamy.
      Sugeruję krótki esej (po angielsku), autorka wyjaśnia to zdecydowanie lepiej niż ja bym potrafił: http://www.elizabethmoon.com/pol-globalwarming.html . (Jeśli bardzo trzeba mogę streścić.)

      Usuń
    3. Czcigodny Panie Jakubie
      Nie tylko w poszczególnych erach geologicznych, ale nawet podczas ostatniego tysiąclecia, kiedy to można mówić o jakichś ludzkich obserwacjach, klimat w Europie ulegał sporym wahaniom.
      Na przełomie XII i XIII wieku, sprowadzeni przez Piastów śląskich cystersi przy swoich klasztorach zakładali winnice i ponoć wytwarzali dobre wina. Z kolei pod koniec XVII i na początku XVIII wieku Bałtyk zamarzał prawie regularnie, z Gdańska do Sztokholmu jeżdżono saniami, a po drodze pasażerowie mogli się posilić w sezonowej karczmie stawianej na lodzie.
      Średnia roczna temperatura zmienia się w cyklach co najmniej kilkudziesięcioletnich. Teraz jesteśmy na krzywej rosnącej. Ale za pięćdziesiąt lat Pańskie wnuki mogą się z naszych ekopanikarzy śmiać, spacerując w lipcu w cienkich sweterkach. Poza tym jeden naprawdę solidny wybuch wulkanu (jak ten na Islandii, który w roku 2010 zakłócił komunikację lotniczą w Europie) emituje do atmosfery tyle gazó cieplarnianych, co cały europejski przemysł przez rok. I ostatnia sprawa.Jakieś 97% tych gazów cieplarnianych w atmosferze to para wodna.
      Jaki mamy na to wpływ? Z grubsza taki, jak owad który przysiądzie sobie na przyczepie ciągnionej przez traktor na zużycie paliwa przez tenże traktor.
      Widzę, że będę musiał powrócić do tego tematu i przypomnieć, o czyje pieniądze w tym wszystkim chodzi.

      Usuń
    4. Czcigodny Stary Niedźwiedziu.
      Ja wiem i rozumiem że klimat się zmienia (i dobrze, bo na Marsie czy Wenus by się słabo mieszkało). O winnicach i Bałtyku też już słyszałem. O gazach cieplarnianych też poczytałem.
      Wnuki może i się będą śmiać a może i płakać, bo te sweterki nie muszą być takie cienkie - de facto wciąż żyjemy w epoce lodowcowej i bawią mnie ci, co płaczą po lodowcu na Kilimandżaro. Możemy mieć szybciej lodowiec niż piekarnik.
      Czy ludzkość ma tak marginalny wpływ na planetę, jak Pan sugeruje? Nie wydaje mi się. Tak: pierdnięcie wulkanu robi więcej niż my wszyscy razem, ale za to my działamy dzień w dzień (i to coraz efektywniej już od ponad 200 lat - rewolucja przemysłowa). A nie chodzi tylko o emisję gazów cieplarnianych a o całość działalności ludzkości - ponad 7 miliardów i każdy trochę dokłada.
      Proszę nie robić ze mnie panikarza tylko dlatego, że uważam iż skoro wiemy i rozumiemy więcej, powinniśmy też być bardziej odpowiedzialni. (Powiedziałbym, że to kwestia bardziej etyki niż czegokolwiek innego.)
      Chodzi mi o konkluzję z linkowanego eseju: tak - klimat się zmienia. Nie wiemy na jaki ani jaki to będzie miało na nas wpływ. Więc nie wzruszałbym ramionami mówiąc że "na Ziemi już tak było". Tak, było. Ale nie było nas.

      Usuń
    5. Czcigodny Panie Jakubie
      Znacznie poważniejszym zagrożeniem dla naszej cywilizacji jest wizja wyczerpania się paliw za jakieś kilkaset lat. Oczywiście można sobie wyobrazić jakiś "powrót do natury", oranie pól pługiem ciągniętym przez kunia i palenie pod kuchnią drewnem. Ale żeby choć to drewno było zużywane w sposób "odnawialny", ludność naszej planety musiałaby zostać zredukowana do jakichś kilku procent stanu obecnego. Czyli na skutek działań, przy których II Wojna Światowa byłaby tylko nieprzesadnie hucznym góralskim weselem. Ucieczkę na jakąś inną planetę pozostawmy pisarzom SF. Jedyną teoretyczną możliwością pozostaje zatem kontrolowana reakcja termojądrowa, która dałaby tysiące lat świętego spokoju. Niestety jak na razie, nic nie wskazuje na realizację tej idei.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. Szanowna Redakcjo,

    ''Czy jeszcze bardziej spektakularny wyczyn pod Kłuszynem w roku 1610. Wówczas niecałe trzy tysiące husarii hetmana Stanisława Żółkiewskiego rozgoniło dziesięć tysięcy zachodnioeuropejskich (głównie szwedzkich) najemników oraz ponad dwadzieścia tysięcy Rosjan, po prostu likwidując armię Dymitra Szujskiego.''

    Zrodla uczestnikow bitwy wskazuja ze:

    Armia JM Hetmana W.K. liczyla w tej bitwie ''niecale 4 tys. '' Na co skladalo sie 2500 husarii 200 piechoty i ok. 1000 lekko zbrojnej jazdy.

    Armia cara Szujskiego skladala sie z 6000-8000 wojsk zacieznych (Holendrow, Francuzow, Szkotow,Anglikow,Finow,Szwedow,Hiszpanow,Wlochow) i ''30 000 Moskwy''
    Zrodla sugeruja ze armia Moskwy skladala sie z 19 000 -20 000 zaprawionych w bojach (trwajacej od 8 lat wojny) bojarow i ok. 10 000 strzelcow moskiewskich

    Od XIX wieku historycy czesto umniejszaja walory bojowe strzelcow moskiewskich opierajac sie na ich porazkach z XVIII wieku.Ja tylko przypomne ze strzelcy moskiewscy potrafili bez wiekszego problemu pokonywac w XVI i na poczatku XVII wieku armie szwedzka i stawiac zaciety opor bojarom, tatarom. Byla to zawodowa formacja uzbrojona podobnie jak piechota wybraniecka.Szkolona glownie przez zachodnia kadre (czesto przez nia dowodzona) wiec jak sie dr.Sikorze mamia jakies skojarzenia z ''czeladzia'' w jego liczych ''wypracowaniach'' (bo pracami naukowymi trudno je juz nazwac) niech sie lepiej zajmie tym na czym sie zna czyli uzyskiwaniem kolejnych ''dotacji'' na swoje ''badania'' z krajow osciennych.


    W tej calej opowiesci zabraklo mi wyraznie wspomnienia choc o bitwie pod Newlem z 1562r. Toz to nie ma w historii swiata nawet porowniania. Niecaly 1000 husarow i 200 piechoty zatrzymalo 40 000 moskwy skladajacej sie z 25 000 bojarow i 15 000 strzelcow moskiewskich wspieranych zreszta przez kolejne 40 000 moskwy.

    To tak naprawde byla bitwa prawie 1 :80 realnie w polu a nie w twierdzy. jaki majstersztyk w dowodzeniu mozna z tym porownac ?

    Zapomniana jest rowniez Bitwa pod Lopusznem gdzie bedaca wtedy u szczytu swych XVI wiecznych mozliwosci armia Chanatu liczaca 30 000 zostala wrecz ''rozjechana'' przez 5000 (wlasciwie 4000 bo liwini uciekli zostawiajac ponownie ksiecia Ostrogskiego na pastwe losu) wojsk Hetmana Kamienieckiego.Warto przy tej bitwie wspomniec ze armia Wegierska, Niemiecka,Moldawska a nawet Serbska byla owczesnie przez armie Chanatu regularnie bita na glowe nawet w stosunku 1:1.To tylko przyklad dwoch z wielu bitew ''celowo zapomnianych'' w polskiej historii.

    '' Zatem wyłuskajmy z liberalizmu to, co dzisiaj przedstawia największą wartość''

    ucieszyla mnie wczorajsza o planowanym ''polaczeniu podatkow '' takich jak zus,nfz i pit w jeden. Pomysl dobry , martwi mnie tylko jak poradza sobie z realizacja.

    wesol dzien
    PiotrROI

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Piotrze
      Nasz felieton nie pretenduje do bycia przeglądem największych zwycięstw polskiej kawalerii epoki sarmackiej. Dlatego sięgneliśmy po najbardziej popularne, czyli Kircholm i Kłuszyn. Dzięki wielkie za jak zawsze obfite uzupełnienie naszych informacji. A szczególnie za Łopuszno. O samej bitwie oczywiście wiedziałem, ale szczegółów nie pamiętałem. A są one imponujące.Bo skoro 4 tys. kawalerii hetmana Kamienieckiego wycięło w pień 24 tys. Tatarów, wygląda mi to na rekord Rzplitel w kategorii procent zabitych nieprzyjaciół.
      Połączenie podatków w jeden to oczywiście dobry pomysł.Mam nadzieję, że nie okaże się on wyższy, niż wynik dodania jego składników.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. PS. pod okresleniem ''strzelcy moskiewscy' rozumiem oczywiscie strzelcow z calego ksiestwa/carstwa a nie jedynie z Moskwy i okolic.Mimo ze mozna dac wiare relacji pulk.Marchockiego ze w okolicach Moskwy mialo ich zyc owczesnie ok. 20 tys.

      To nam tez swietnie pokazuje jak bardzo odlecial w swoich ''rachubach'' militarnych mozliwosci Moskwy w XVI/XVII wieku.Skoro na poczatku XVII wieku tylko w '' okolicach Moskwy'' zylo ok. 20k samych strzelcow to jak ''maksymalna mozliwosc mobilizacyjna moskwy mogla wynosci jedynie 35k'' SIC!

      Usuń
    3. PS,PS :D

      To zdanie dedykowane oczywiscie bylo bzdurom wypisyawnym prze dra Sikore:

      ''To nam tez swietnie pokazuje jak bardzo odlecial w swoich ''rachubach'' militarnych mozliwosci Moskwy w XVI/XVII wieku.Skoro na poczatku XVII wieku tylko w '' okolicach Moskwy'' zylo ok. 20k samych strzelcow to jak ''maksymalna mozliwosc mobilizacyjna moskwy mogla wynosci jedynie 35k'' SIC! ''

      Usuń
    4. Czcigodny Piotrze
      Dotknąłeś problemu, na który jako inżynier, szczególnie jestem uczulony. Mam na myśli dziwną awersję wielu historyków, nawet jeśli są to ludzie sprawiający dobre wrażenie, do arytmetyki.
      Pierwszy przykład z brzegu. Gdy Jerzy Łojek napisał dzieło o rzekomych SZANSACH Powstania Listopadowego, ogarnęła mnie rozpacz. Prusy i Austria mogły się cieszyć w duchu z kłopotów Rosji. Ale gdyby jakimś cudem zanosiłoby się na sukces powstania, wojskowa pomoc dla Rosji była pewna. W końcu nie mogły dopuścić do podważenia rabunku ich części łupu.
      Dlatego mam wrażenie, że dla co najmniej trzech czwartych publikacji polskich historyków, kalkulator czterodziałaniowy jest metaforycznym kołkiem osinowym.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  4. PS. tak na marginesie:


    ''Schnepf wezwany do MSZ. Wręczono mu odwołanie z funkcji ambasadora Polski w USA''

    http://niezalezna.pl/81239-schnepf-wezwany-do-msz-wreczono-mu-odwolanie-z-funkcji-ambasadora-polski-w-usa

    I to jest ''dobra zmiana''

    wesol wieczor
    PiotrROI

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Piotrze
      Polskie placówki dyplomatyczne to kolejny horror. Gieremek zarobaczył je do imentu, Zdradek i Chyży Rój dołożyli swoje. Jak to dobrze, że Waszyngton odbity. Bo Tirana i Ułan Bator mogą poczekać. Dzięki za dobrą wiadomość.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  5. Szanowni Autorzy,
    Liberalizm miał szansę zaistnieć w Europie w XIX wieku. Skończył się feudalizm, a nie pojawiła się jeszcze nowa klasa rządząca - socjalistyczna biurokracja. Przywoływanie haseł i zasad, które przyniosły znakomity rozwój w XIX jest dzisiaj nierealne i utopijne. Przede wszystkim nie ma znaczących grup społecznych zainteresowanych realizacją takiego programu. Zmieniły się też realia - epoka globalizacji i korporacji wymaga ochrony społeczeństw, przed tymi zagrożeniami.
    Jednak we współczesnej Europie mamy zdecydowanie za mało liberalizmu, za dużo socjalizmu. Dlatego konsekwentnie głosuję na JKM. Nie głosuję na utopijny program, ale na właściwy kierunek zmian.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Dibeliusie
      Moim zdaniem ostatnią szansą liberalizmu w Europie były początki EWG, gdy była mowa o swobodnym przepływie towarów, pieniędzy i usług. A nie o jedynym słusznym kształcie banana czy zakazie wędzenia wędlin. Moim zdaniem jest to wynik sprostytuowania się tak zwanych chadeków i tak zwanych konserwatystów, którzy poza nazwą od socjalistów niczym się nie różnią.
      Jak już wspomnieliśmy, w Polsce liberalizm ma bardzo pod górkę. Na prowincji nazwanie kogoś z rozmówców liberałem na ogół zamienia dyskusję w najlepszym razie w pyskówkę, ale może stać się sygnałem do bijatyki. Moim zdaniem wejście kolejnej partii JKM do parlamentu byłoby ostatnim gwoździem do trumny liberalizmu w Polsce. Nie trzeba Wernyhory by przewidzieć, co ten idiota zacząłby wygadywać. Choćby wzywać wojsko do dokonania w Polsce zamachu stanu. A liberałowie podzieliliby los ćpunów, pedałów, transwestytów i proskrobankowców Paliciula, po jednorazowym wygłupie znikając z powierzchni życia politycznego na wiele lat, jako idioci i szkodnicy.
      Moim zdaniem na partię liberalną będzie można w Polsce zagłosować dopiero wtedy, gdy tego Jonasza wreszcie diabli wezmą. A wcześniej popierać na innych listach takie osoby, jak choćby Marek Jakubiak, Jacek Wilk czy ś.p. Artur Górski.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  6. Założenie firmy w Polsce, szczególnie jednoosobowej nie jest już problemem, nie przesadzajmy. Schody zaczynają się potem. Koszty stale w postaci ZUS, choćby i 50% przez pierwsze dwa lata. Kasa fiskalna - 1500zł. Niski pułap kwoty wolnej od podatku. I tragedia wszystkich na dorobku ... opłacanie vatu za faktury, z których jeszcze nie zobaczyli kasy. Na koniec wolność gospodarcza jak za Wilczka. Niby jeszcze nie liberalizm ale jaka by była ulga.
    xcichy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Xcichy
      Dziękuję za zasygnalizowanie najistotniejszych problemów polskiego małego biznesu. Wprawdzie Wilczek napisał swoją ustawę, gdy czerwoni uwłaszczali się na majątku PRL, czyli by ułatwić życie swoim, ale była bez porównania lepsza od łajdactw Balcerka. Co najlepiej charakteryzuje jakość tej "transformacji ustrojowej" w wykonaniu Mengele polskiej gospodarki. Pozostała nadzieja, że Ukraińcy powieszą go na suchej gałęzi. Bo oni nie są tak anielsko cierpliwi, jak my.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  7. Czcigodny Robercie
    Poruszyłeś tyle arcyważnych wątków, że szczytem grubiaństwa byłoby zbycie ich kilkoma zdaniami. Trzeci kur pieje, wiąc ograniczę się do podziękowań za ten komentarz. A porządnie odpowiem jutro, czyli dzisiaj.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czcigodny Robercie
    Na początku lat dziewięćdziesiątych wkręciłem się na warszawski wykład Miltona Friedmana. Wtedy zrobił na mnie duże wrażenie. Ale z perspektywy czasu widzę, że niektóre z jego rad byłyby zabójcze dla gospodarki otoczonej przez nieżyczliwe kraje o gospodarkach antyliberalnych. To byłoby coś w rodzaju jednostronnego rozbrojenia. I dlatego jestem thatcherystą. Bo w moim przekonaniu to właśnie ona pokazała, jak daleko wolno się posunąć z liberalizacją gospodarki, żeby przy okazji nie zabić racji stanu.
    Co do Azji, święta racja. Przy singapurskich nominalnych socjalistach europejskich czy amerykańskich łże liberałów wsadzić w rakietę i wystrzelić w kierunku Słońca. I trzeba się uczyć od tych, którzy się dorabiają, a nie od utracjuszy przepuszczających dorobek poprzednich pokoleń. A uczone księgi wyjące, jaką zbrodnią jest każdy bez wyjątku interwencjonizm państwowy, nadziać na gwóźdź w latrynie.
    Autodeklaracje ideowe polskich partii politycznych to kolejny kabaret. Za prawicę robią pobożni socjaliści, poza nimi masz dwie partie złodziei zuchwałych, jedną złodziei banksterskich i pospolite ruszenie Kukiza, w którym jest więcej ludzi rozgarniętych, niż początkowo sądziłem.
    Położenie geograficzne i „sojuszników” mamy jak z horroru. Trump to jedna wielka niewiadoma, ale chyba izraelska marionetka Klintonica to taki sam syf, jak ten tępy czarnuch. Na szczęście szalona enerdowska krowa sama wskoczyła do szamba i szybko z niego nie wylezie. W kwestii Rosji powinniśmy podpisać protokół rozbieżności. Moim zdaniem, drugi Jedwabny Szlak to szansa.
    Wszelkie Amnesty International trzeba mieć w nosie a „fundacje oberbandyty Sorosa wywalić z Polski na zbity pysk. Tak jak to zrobił wielki Viktor Orban.
    O maksymalnym uproszczeniu wszelkich formalności i skasowaniu kretyńskich przepisów, choćby metodą australijską nie raz już rozmawialiśmy.
    Jeszcze raz dziękuję za tak wyczerpujący komentarz i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń