niedziela, 6 marca 2016

Dintojry w PPR z Gestapo w tle

Pod poprzednim wpisem pojawiła się ciota komunistka, próbująca współpracę z Gestapo niejakiego Huberta Jury ps. „Tom” rozciągnąć na ogół NSZ, a w domyśle na ogół Żołnierzy Wyklętych. Jako „żelazny dowód” podała namiar na blog jakiejś pańci mieszkającej w Niemczech, opisującej jak to jej dziadkowie, w czasach Generalnej Guberni mieszkający na polskiej wsi, znacznie bardziej bali się partyzantów, niż Niemców. Nie dziwi mnie, że pańcia ta osiedliła się w Niemczech. Ale ta zadyma zainspirowała mnie do napisania kilku słów o organizacji konspiracyjnej, dla której współpraca z Gestapo była jednym z głównych zadań, w latach 1942-43 wręcz najważniejszym. Oczywiście mam na myśli tak zwaną Polską Partię Robotniczą, czyli sowiecką organizację szpiegowsko-dywersyjną. Której nazwa składa się z trzech słów i zawiera tyleż kłamstw.
W grudniu 1941 niedaleko Warszawy, została zrzucona tzw. pierwsza grupa inicjatywna, w skład której wchodzili między innymi Marceli Nowotko, Pinkus Finder i Bolesław Mołojec. Po skomunikowaniu się z nielicznymi warszawskimi komunistami, w pierwszych dniach stycznia 1942 powołali oni do życia wspomniana już PPR. Jej szefem został Nowotko, zastępcą szefa Finder, zaś Mołojec, mający doświadczenia wojskowe z czasów wojny domowej w Hiszpanii, miał dowodzić Gwardią Ludową. W maju tegoż roku Sowieci zrzucili kolejną grupę, najbardziej znanymi osobami w niej byli Małgorzata Fornalska i Jan Krasicki.
Wszystko to działo się, gdy stosunki miedzy Stalinem a rządem Władysława Sikorskiego formalnie były jeszcze poprawne, a AK prowadziła działania dywersyjne przeciwko niemieckim transportom na front wschodni na terenach będących kresami wschodnimi II RP. W podzięce PPR dostała jako główne zadanie rozpracowywanie struktur AK i przekazywanie tych informacji Niemcom.
Marceli Nowotko wywiązywał się z tych zadań gorliwie, ale zdarzył mu się wypadek przy pracy. Utrzymując systematyczne kontakty z oficerem Gestapo, „nadał” mu drukarnię AK, podając nazwę ulicy i z grubsza określając jej położenie. Jego pech polegał na tym, że przy ulicy tej poza profesjonalnie zakonspirowaną drukarnią akowską, działała trochę na wariackich papierach również i komunistyczna, o czym Nowotko nie wiedział. Była zamaskowana bez porównania mniej staranie. I to właśnie na nią natrafiło Gestapo, zgarniając cały jej personel.
Wsypa ta obudziła czujność Bolesława Mołojca, który zdążył już ściągnąć z Francji swojego młodszego brata Zygmunta. Na własną rękę zaczął obserwować Nowotkę i rozpracował jego kontakty na tyle skutecznie, że mógł go pokazać bratu podczas kawiarnianej rozmowy z gestapowcem. 28 listopada umówił się z Nowotką na spotkanie popołudniową porą na ulicy na peryferiach Warszawy, podczas którego Zygmunt strzelił mu kilka razy w plecy, a starszy brat na wszelki wypadek poprawił od przodu. Swoim kamratom podał wersję, że zostali napadnięci przez grupę „reakcyjnego podziemia”, jemu udało się uciec, ale Nowotko zginął na miejscu. To samo kazał przekazać drogą radiową do Moskwy. Oczywiście sam ogłosił się nowym przewodniczącym PPR.
Ale młodszy Mołojec po pijanemu pochwalił się swojej kochance, że zastrzelił ważnego „prowokatora”, jak agentów policji zwykli nazywać komuniści jeszcze przed wojną. Wspomniana „Marysia” również nie potrafiła trzymać języka za zębami i wiadomość ta powędrowała dalej. Ponieważ na stanowisko wodza jak najbardziej reflektowali Finder i Gomułka, powołali dintojrę, w skład której poza nimi weszli  Małgorzata Fornalska i Franciszek Jóźwiak. Na braci Mołojców zapadł wyrok śmierci. Bolesława zastrzelił na warszawskiej Starówce 29 lub 31 grudnia wspomniany już młody ale bardzo utalentowany cyngiel Janek Krasicki, cieszący się zaufaniem Fornalskiej. Zygmunta wraz z kochanką wysłano w delegację do Kielc, gdzie podczas tęgiej popijawy zaufani ludzie Findera zastrzelili jego, oraz na wszelki wypadek „Marysię”. Sicher ist sicher. Data jego egzekucji jest trudna do ustalenia, trafiłem na sprzeczne informacje, podające zarówno iż zginął jeszcze przed starszym bratem, jak i że po nim.
Nowym szefem PPR został Pinkus Finder, zastępcą – Władysław Gomułka a dowódcą GL Franciszek Jóźwiak.
Finder kontynuował dyskretne przekazywanie Gestapo zdobytych informacji o Polskim Państwie Podziemnym. Ale jego osoba nie budziła entuzjazmu ani Gomułki, ani Jóźwiaka. Przyczyną tego oczywiście nie było to donoszenie Niemcom na „reakcyjne podziemie”. Po prostu obydwaj też mieli chrapkę na sekretarzowanie. I tak się jakoś dziwnie złożyło, że Gestapo dostało od jakichś „życzliwych” adres lokalu zamieszkiwanego przez Findera i Fornalską. Obydwoje zostali tam aresztowani 14 listopada 1943 a nowym sekretarzem PPR, już czwartym w ciągu niecałych dwóch lat, został Władysław Gomułka.
Findera i Fornalską rozstrzelano w ruinach getta dopiero 26 lipca 1944, poprzednio byli więzieni na Pawiaku. Nasuwa się pytanie, dlaczego wcześniej tego nie zrobiono, bądź nie wysłano ich do jakiegoś obozu koncentracyjnego.  Czyżby Gestapo miało nadzieję na użycie ich w jakiejś grze, a pomysł ten zarzuciło, gdy pospiesznie przygotowywało się do ewakuacji, bo wojska sowieckie podchodziły już do Wisły? Tego raczej nigdy się nie dowiemy.
Informacje użyte do napisania tego postu zaczerpnąłem z bardzo wielu źródeł. Czytelnikom mogę polecić artykuł pana Bohdana Urbankowskiego:
http://wpolityce.pl/polityka/150058-jedna-z-najbardziej-zbrodniczych-struktur-komunistycznej-wladzy-byla-instytucja-nieznanych-sprawcow-bohdan-urbankowski
podającego wiele faktów o tych dintojrach, stanowiących de facto gotowy scenariusz doskonałego filmu sensacyjnego. Na „Oscara” taki film liczyć nie mógłby, bo to nie byłaby „Gnida”, gloryfikująca Fajgę Mindlę, zwaną „Heleną Wolińską”, odrażającą stalinowską zbrodniarkę. Ale Polacy taki film, zatytułowany na przykład „Do czterech razy sztuka”, na pewno chętnie by obejrzeli.

Stary Niedźwiedź

21 komentarzy:

  1. Jarek Dziubek7 marca 2016 00:11

    Szanowny Stary Niedźwiedziu, dzięki za kolejny wpis historyczny, tym razem traktujący o bazie, na której została zbudowana PRL.
    A co do Oscarów, to tym w tym roku w kategorii filmu zagranicznego zwyciężył węgierski film opowiadający o Sonder Kommando. Jeszcze go nie widziałem, więc swojej opinii nie mam. Ale sam fakt, że poruszono ten temat, już zaskakuje.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Jarku
      Dzięki za interesującą informację. O filmie tym nic nie wiem, ale sądzę, że w przypadku Oscarów klucz nie jest skomplikowany. Jeśli bohaterem relacji jest "nadludź", to można o nim mówić tylko dobrze. A gdy krzywdził on "podludzi", to cicho, sza, buzia w kublik. Natomiast o "podludziu" wolno powiedzieć wszystko. Ideałem jest "podludź" krzywdzący "nadludzi". Oscara nie dostanie tylko wtedy, gdy warsztatowo puka w dno od spodu.
      Jeśli film o którym piszesz wyłamuje się z tego schematu, będę musiał uznać, że tej akademii zdarzył się wypadek przy pracy. Bo jak powiedziano w scenie końcowej filmu naprawdę genialnego, "nobody's perfect".
      A co się tyczy początków PRL, wszelkie "Wołominy" czy "Mokotowy" to przy nich gang Olsena.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. PS
      Jeśli zdobędziesz obszerniejszą wiedzę o tym filmie, zechciej podzielić się nią z Szanownymi Czytelnikami i redakcją pod dowolnym postem, niezależnie od jego tematyki.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takimi cwelami jak ty, gardzili nawet ortodoksyjni komuniści ze szkoły radzieckiej. Z tym mordowaniem Żydów leć do szmatławca. Cienko przędą, ale może kilka szekeli za fatygę zapłacą?

      Usuń
    2. Szanowny Stary Niedźwiedziu,

      Nie dziw się, że antydogmatyk natychmiast dostał sraczki, albowiem przejechałeś się po jego rodzinie, przy okazji bezlitośnie obnażając prawdę o tym, jaka hołota to była. Dostało się jego przodkom kilka słów prawdy, to się ciota rzuca jak wesz na grzebieniu i robi znowu zadymę. Nic tak nie boli jak prawda - zwłaszcza w tych szemranych środowiskach, z których się to odrażające ścierwo wywodzi. Wszak samo się ścierwo kiedyś wygadało, że jego rodzina do Polski przyjechała ze wschodu, tylko taktownie przemilczało, że nie w bydlęcych wagonach, a na wieżach ruskich czołgów.

      Serdecznie pozdrawiam, TF.

      Usuń
    3. Pewnie teraz poleci do Piotra wypłakać mu się w stringi.

      Oppressor

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
  3. Czcigodny Niedźwiedziu
    Z racji wykonywanej pracy korzystam z baz danych ludzi w całej Polsce. I z przykrością i dużym niesmakiem stwierdzam, że w mniejszych miejscowościach opisane przez Ciebie ścierwa nadal patronują ulicom. Mam nadzieję, że to zostanie wkrótce posprzątane.

    Przy okazji nasunęła mi się taka dygresja: co zrobić gdy nazwisko takiego patrona stało się marką i nie jest już kojarzone z bandytą, który je nosił i na którego cześć zostało nadane. Chodzi mi konkretnie o zespół pieśni i tańca "Harnam" (taki łódzki odpowiednik zespołu "Mazowsze".
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Refaelu
      To istotnie jest problem. Ale nazwa tego zespołu wielu ludziom obiła się o uszy. A prawie nikt nie wie, kim był Szaja Charnam, na siłę spolonizowany na Szymona Harnama. Więc chyba można zostawić tę nazwę jako znak towarowy zespołu.
      A swoją drogą, w tym Komunistycznym Związku Młodzieży Polskiej, tak jak i w "dorosłej" KPP, przytłaczającą większość stanowili Sarmaci z dziada pradziada.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Zdecydowanie imię i nazwisko (albo samo nazwisko) może być zarejestrowane jako znak towarowy. Tutaj ciekawe przykłady: http://znakitowarowe-blog.pl/nazwisko-znakiem-towarowym/ Aby jednak taka ochrona obowiązywała ktoś musi dokonać formalnego zgłoszenia do Urzędu Patentowego. I to się da później w bazach urzędowych sprawdzić.

      Usuń
    3. Szanowny Mentisie
      W takim razie ten zespół powinien czym prędzej takiego zgłoszenia dokonać. Dzięki za infomację.
      Nawet w internecie można się spotkać z tego typu problemami. Gdy przenosiłem "Antysocjala" z politycznie poprawnego gównianego szkopskiego "onetu" na "blogspot", okazało się, że nazwa "antysocjal" już jest zajęta przez jakiegoś zajączka, który dokonał chyba jednego wpisu i na tym zakończył działalność. I stąd w adresie ten "antysocjalbis".
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  4. Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
    Wiedziałem o likwidacjach kolejnych przywódców PPR, ale nie znałem genezy. Dlatego dziękuję za przedstawienie sensownego i spójnego wyjaśnienia.

    Mogę tylko wyrazić żal, że tak owocnie rozpoczętej samolikwidacji nie kontynuowali w okresie PRL. Wyjątkiem jest Bolesław Bierut, o którego zadbali towarzysze radzieccy.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Dibeliusie
      Fakt że w epoce stainowskiej Fejgin, Radkiewicz, Berman i reszta tego ścierwa nie ukatrupili Gomułki i "jego ludzi", tak jak postępowaliz bohaterami podziemia, to polska specyfika. W innych krajach "obozu" dintojra na szczytach yła znacznie ostrzejsza.
      W Czechosłowacji alkoholik i syfilityk Klement Gottwald kazał w roku 1952 powiesić po sfingowanym procesie ministra spraw wewnętrznych Rudolfa Slanskiego i ministra spraw zagranicznych Vladimíra Clementisa. Sam Gottwald zdechł w 1953, wkrótce po Stalinie. Próbowano go zabalsamować, ale zgnił i musiano go sfajczyć.
      Na Węgrzech Mátyás Rosenfeld (ksywa "Rákosi") po analogicznym "procesie" kazał w roku 1949 powiesić László Rajka, ministra spraw zagranicznych, a wcześniej wewnętrznych, oraz jego trzech kamratów z kierownictwa partii. Obecnie Rajk robi za ofiarę stalinizmu, ale wcześniej jako minister nadzorujący bezpiekę popełnił mnóstwo zbrodni. Mátyás Rosenfeld, tak jak i szef węgierskiej bezpieki AVH Ernő Singer (ksywa "Gerő") zostali w listopadzie ewakuowani przez Sowietów. Zmarli śmiercią naturalną. Singer na Węgrzech, dokąd powrócił w latach sześćdziesiątych. Rosenfeld nie ryzykował i zmarł w Rosji.
      Więc jak dla mnie, te czechosłowackie i węgierskie komunistyczne "niewinne ofiary" to klasyczna "pieska śmierć po życiu psim". Jak śpiewał Gintrowski, ciężko obrażając psy.
      Obecnie wnuki takiego stalinowskiego pomiotu muszą się ograniczyć do plucia na pamięć Żołnierzy Wyklętych, jak to czynią pismaki od Szechtera, a u nas próbuje czerwony sodomita. Ale pilnuję tu porządku, więc mordy w kublik.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
  5. Metody i sposoby zachowania jak w mafii. W podręcznikach historii nie ma aż tylu szczegółów. Artykuł tym jak komuniści mordowali się wzajemnie sprawił mi wielką radość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Slavomirze
      Niestety polscy komuniści na szczycie hierarchii przestali się wykańczać jeszcze w trakcie wojny. Walczące o władzę frakcje przyjęły niepisaną zasadę "wy nie zabijacie naszych sk....synów, a my waszych". A jak napisałem powyżej odpowiadając Dibeliusowi, na Węgrzech i w Czechosłowacji trup padał w wąskim gronie kilkunastu osób kierownictwa, z czego zwykli ludzie nie mieli większego pożytku.
      Jaka banda, takie i metody. W końcu każda partia komunistyczna, o ile nie jest tylko kanapową gromadką filozofujących cymbałów, to mafia.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  6. Szanowny Stary Niedźwiedziu z tej całej wierchuszki PPR-PZPR jedynie dla Gomułki mam odrobinę szacunku. Wprawdzie był człowiekiem ogłupionym komunistyczną ideą ale mam wrażenie że chciał dobra dla Polski, uniezależnienia się od wielkiego brata itd. Niestety nie miał mądrych doradców, był otoczony durniami i ruskimi agentami. To za jego rządów sprowadzono z ZSRR ok. 30tys. Polaków i za to jestem mu wdzięczny. Wprawdzie była to przysłowiowa kropla w morzu ale ja i moja rodzina(z wyjątkiem ojca, zmarł wkrótce po moim urodzeniu) miała szczęście że w tej kropelce myśmy się znaleźli.
    klawisz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czcigodny Klawiszu
      Zgadzam się z Tobą, że ze starego składu jeszcze z PPR, tylko Gomułka ma w dorobku jakieś działania pozytywne. Wielu więźniów politycznych, którzy mieli szczęście dożyć roku 1956, wyszło wtedy na wolność. Przymusowa kolektywizacja w dużym stopniu została odkręcona. I te 30 tys. Polaków wracających z ZSRR to zawsze lepiej niż nic. Nie był człowiekiem przesadnie inteligentnym. Więc nie można wykluczyć, że wierzył w to, co robił. Szkoda że w grudniu 1970 zrobił to, co zrobił.
      Ale coś na pewno umiał robić dobrze. W połowie lat siedemdziesiątych do ambulatorium weterynaryjnego SGGW ochroniarz przywiózł owczasrka niemieckiego z rozciętą łapą - podczas spaceru nadepnął na szkło. Mój kolega opatrzył łapę, kazał zgłosić się po tygodniu i poprosił o zakładanie na opatrunek torebki foliowej przed spacerem, aby śnieg nie przemoczył bandaża. Po tygodniu psa przyprowadziła starsza pani, na łapie miał zapinany na zamek błyskawiczny skórzany but z zelówką. Kolega spytał ją, gdzie kupiła to cudo. Na co starsza pani odpowiedziała z dumą:
      - Ten but uszył mój mąż, towarzysz Wiesław!
      Pozdrawam serdecznie.

      Usuń
    2. Szanowny Stary Niedźwiedziu nie do końca jestem przekonany że rozróby z 68r. oraz z 70r. były dziełem Wiesława. Mam wrażenie że to były zagrywki wszelkiej maści ruskich kretów w jego rządzie aby go obalić. Być może w 70r. uczynił to co uczynił ale myślę że było to zrobione pod wpływem doradców, którzy byli na usługach Moskwy. Kiedyś w tv słuchałem prof. Wieczorkiewicza, który opowiadał o wizycie Gomułki w Moskwie. Wg słów Wieczorkiewicza po spotkaniu z Breżniewem i powrocie do hotelu zaczął strasznie kląć i wtedy ktoś z towarzyszących mu w delegacji powiedział po cichu: Wiesław ciszej, te pokoje są na pewno na podsłuchu. Na co Gomułka mu odpowiedział: no i dobrze, moskala jak się w mordę nie bije to niczego nie rozumie. Wieczorkiewicz mówił, że ta sytuacja jest bardzo prawdopodobna i nie jest legendą bo o tej sprawie dowiedział się z zapisków osób, które towarzyszyły Gomułce w tej delegacji a które on miał okazje je czytać badając archiwa.
      klawisz

      Usuń
    3. Czcigodny Klawiszu
      Marzec 1968 to oczywiście próba następców dawnej frakcji "natolińczyków" vel "chamów", czyli "partyzantów" odsunięcia od władzy "puławian" czyli "Żydów". Nazwy oczywiście są umowne, bowiem Gomułka na pewno nie wywodził się z "nadludzi". W marcu udało mu się obronić swoją pozycję. W gronie nakłonionych i zmuszonych do opuszczenia Polski byli zarówno ludzie przyzwoici, jak i wyjątkowe kanalie, warte szubienicy, takie jak Fajga Mindla czy Stefan Szechter. Ale wkrótce ekipa Gierka kopnęła Mykołę Diomkę ("Mieczysława Moczara") i jego sitwę w cztery litery.
      Natomiast nie mogę sobie wyobrazić, żeby Kilanowicz ("Korczyński") kazał strzelać do ludzi nawet nie demonstrujących, lecz po prostu jadących do pracy, całkowicie samowolnie. Ale tajemnicę zabrał do grobu. I tego już się nigdy nie dowiemy.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń