Dwa pierwsze odcinki (widać już że będzie ich więcej) słownika pos-tępcko - polskiego wywołały dosyć ożywioną dyskusję. Ta w połączeniu z opiniami wyrażonymi już kiedyś przez komentatorów na łamach „Antysocjala” oraz poglądami z którymi zetknąłem się wymieniając maile z różnymi osobami, skłoniły mnie do zajęcia się zjawiskiem liberalizmu (czy może raczej łżeliberalizmu) w dziedzinie szeroko rozumianej etyki.
O ile żaden liberał nie postuluje podniesienia podatków czy zwiększenia interwencjonizmu państwa w gospodarkę, o tyle już rankingi „wolności gospodarczej” niemal skłaniają niektórych fundamentalistów do onanizowania się podczas lektury Index of Economic Freedom na wzór małolata który ściągnął pornola z sieci. Bo zrozumienie że dla inwestora liczą się przede wszystkim RENTOWNOŚĆ i STABILNOŚĆ o czym najlepiej świadczą inwestycje w Chinach, Indiach czy Brazylii (druga setka owego rankingu) ewidentnie przekracza możliwości intelektualne owych ortodoksów. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym co się dzieje w kwestiach moralno – prawnych.
Nigdy wcześniej za swojego żywota nie spotkałem się z taką feerią głupoty, podłości, zakłamania i histerii jak podczas lektury poglądów osób zaklinających się że w tej sferze życia są liberałami. Pozwolę sobie pokrótce scharakteryzować co oryginalniejsze grupy typowych przypadków.
Za najgorszych łajdaków muszę oczywiście uznać proskrobankowców czyli zwolenników aborcji na żądanie. Niektóre argumenty przytoczyłem już w „słowniku” a za szczyt zbydlęcenia muszę uznać pogląd że skoro facet lubi tylko „na bosaka” to dziewczyna musi przecież móc się wyskrobać gdy zajdzie w ciążę. Dyskutować z takimi nie mam zamiaru bowiem jak już kiedyś napisałem, gdyby naszła mnie ochota na pogawędkę z bydłem, udałbym się w noc wigilijną do obory.
Po piętach depcze proskrobankowcom tak zwany libertaliban. Dla którego ludzkie życie czy jakakolwiek powszechnie akceptowana wartość są bzdetem bez znaczenia w porównaniu z IDEĄ WOLNOŚCI. Kilka dni temu jeden z czytelników napisał wręcz że dzieci powinny ponosić konsekwencje nieodpowiedzialności swoich rodziców, choćby dla przykładu dla reszty społeczeństwa. Pozwolę sobie powiedzieć tylko że hasło „człowiek niczym, idea wszystkim” wymyśli już Lenin a realizował w sposób wręcz doskonały Stalin. Pogratulować „leberałom” podstaw teoretycznych oraz ideowych protoplastów. Inny talib nazwał mnie złodziejem gdy dowiedział się że pracuję na warszawskiej polibudzie. A więc jestem opłacany z budżetu. Nie zrobiło na nim żadnego wrażenia moje wyjaśnienie że nie jesteśmy fabryką bezrobotnych jak niektóre inne uczelnie (w tym nawet prywatne!) bo uczę ludzi którzy gdy wyjadą w świat, pracują jako inżynierowie a nie na zmywaku lub przy podcieraniu pup staruszków. A w kraju nie wykładają "chemii" na półki w supermarkecie. I robię to najlepiej jak potrafię bo jestem konserwatystą. Zatem w odróżnieniu od libertaliba nie tylko potrafię dostrzec co się dzieje poza końcem mojego nosa ale jeszcze (o zgrozo!) nie mam tego w dupie. A status właścicielski uczelni mi wisi. Bo gdyby polibudę wykupił Lucyfer, robiłbym to samo co obecnie i najwyżej idąc na wykład przypinałbym sobie rogi i ogon aby spełnić wymogi pracodawcy odnośnie obowiązującego w pracy sposobu ubierania się. Gdy dowiedziałem się że złodziejami są i chirurdzy ratujący życie ludzi w państwowych szpitalach, zasugerowałem robaczkowi by więcej się u nas nie pojawiał. Ten wyjątkowo miał tyle honoru że nie wracał już nigdy. W odróżnieniu choćby od takiej szmaty jaką jest gloryfikująca skrobanki zaćpana kanalia która nie może pojąć że ma tu dożywotni zakaz wstępu. Więc co jakiś czas muszę uruchamić spłuczkę i ją usuwać.
Trzecia grupa to anarcholiberałowie. Dewizą tej sekty jest podporządkowanie wszystkich i wszystkiego ich WOLNOŚCI. Czyli jazda pod wpływem alkoholu jest jak najbardziej OK. I dopóki taki wolnościowiec nie spowoduje wypadku, nie wolno go karać. Bo to byłby czysty socjalizm. A skoro ja nie mam nic przeciwko prewencyjnemu wyłapywaniu i karaniu takich kierowców to jestem socjalistą. Moje uwagi że gdy już takie ścierwo kogoś zabije, nie da się tego naprawić (ostatni przypadek wskrzeszenia o jakim słyszałem wydarzył się prawie dwa tysiące lat temu) nie zrobiły na debilu żadnego wrażenia. Nie będę się rozwodzić nad sadystycznie gwałcącym WOLNOŚĆ obowiązkiem zapinania pasów, rzecz jasna też przywołanym przez robaczka. Nie wiem czy najarał się jakiegoś gówna czy naczytał złotych myśli któregoś z „leberalnych ałtorytetów”. Ale wobec upartego trollowania wyleciał z „Antysocjala”. Który jak głosi nasze ostrzeżenie, nie jest witryną dla idiotów.
Czwarta grupa, działająca w sposób znacznie mniej rzucający się w oczy to apostołowie moralnej teorii względności, dla wygody odtąd zwani przeze mnie liberrelatywistami. Podstawowym ich postulatem jest całkowita względność wszystkich pojęć z zakresu moralności. A więc każdy kto tylko rzekomo nie wyrządza innym krzywdy (wykażę że jest to intelektualny szwindel) może stosować się do spiżowej dewizy „róbta co chceta, srajta gdzie chceta”.
Tak więc osoby oddające się promiskuityzmowi (czyli mówiąc mniej elegancko kopulujące z kimkolwiek i gdziekolwiek jeśli tylko najdzie ich na to ochota) są dokładnie tyle samo warte co kołtuny wiążące się jedynie z jednym partnerem i dochowujące mu wierności. A dziewczyna która w dyskotekowej toalecie robi dobrze kilku facetom jednocześnie, jeśli tylko sama tak uważa, jest równie godna szacunku jak kobieta dla której miłość i odpowiedzialność są warunkiem koniecznym aby kochać się z mężczyzną. Bo taki odważny sposób postępowania jest jedynie przejawem tak rzadkiej i godnej pochwały zalety jak nonkonformizm. Zatem żaden konserwatysta nie śmie wyrazić dezaprobaty dla takiego stylu życia i nie daj Bóg nazwać jej jakimś niepochlebnym słowem. Bo to byłoby jej „stygmatyzowanie” oraz wywieranie na nią „miękkiej presji”. O takiej „sztafeciarze” można powiedzieć coś niepochlebnego tylko i wyłącznie wtedy jeśli się „nie zabezpieczy”. Jak widać liberrelatywiści pozazdrościli lewactwu „mowy nienawiści” i przelicytowali ich wprowadzając do codziennego użytku aż dwa pos-tępackie schlagworty.
Zajmijmy się po kolei tymi bredniami.
Pozwolę sobie zacząć od tego że podobno liberalizm wśród hołubionych przez siebie wartości wysoko stawia wolność słowa. A tu masz babo placek, krytyka takiego stylu życia to „stygmatyzowanie” oraz "miękki nacisk". Zatem w stosunku do każdego kto sam uważa że jest „cool” (a naprawdę jest tylko „ciool”) nie wolno wyjechać z głośną krytyką. I jedynie można sobie pomyśleć że to jest niefajne. Serdecznie dziękuje za aż tak wielką łaskę. Bo pomyśleć coś sobie mógł nawet mój Ojciec podczas przymusowego pobytu na Uralu w latach czterdziestych ubiegłego wieku. A więc pierwszy grzech liberrelatywizmu to zamordyzm.
Drugi absurd to twierdzenie że skorzystanie z prezerwatywy to już jest „zabezpieczenie”. Jako że podczas kopulacji z osobą którą zna się od dawien dawna bo już prawie kwadrans, żaden inny środek nie wchodzi w grę. Nie miałem i nie mam żadnych obiekcji w kwestii potrzeby dostępności prezerwatyw i nigdy w życiu nie poparłbym jakiejkolwiek krucjaty żądającej zakazu sprzedaży „gumek” z przyczyn religijnych. Ale trzeba pamiętać że nie jest to środek w pełni zabezpieczający przed niechcianą ciążą czy chorobami wenerycznymi. Jeśli założymy że szansa uchronienia się dzięki prezerwatywie przed wymienionymi niebezpieczeństwami podczas jednego stosunku jest równa aż 99% to bezlitosna matematyka mówi że prawdopodobieństwo sukcesu przy stu odbytych „numerkach” wynosi już tylko niecałe 37%. W krajach w których w każdej szkole stoi automat wydający darmowe gumki, częstość występowania niechcianych ciąż nastoletnich gówniar nie jest mniejsza niż w Polsce. Jedynym naprawdę stuprocentowym sposobem jest ścisła monogamia rozpoczęta odbyciem stosownych badań. Tak jak uczyniła to córka mojego kolegi wraz ze swym chłopakiem. Byli parą zakochaną w sobie po uszy a nie oszalałymi czy naćpanymi jebusami. Więc odbyli pierwszy test, odcierpieli czas trwania „okienka serologicznego”, powtórzyli test i dopiero wtedy wzięli się ostro za odrabianie zaległości. Żeby było jasne, obydwoje są agnostykami więc pieprzenie o „katolstwie” krytycy mogą sobie darować. Ale wspomniani młodzi byli odpowiedzialnymi ludźmi a nie libertyńskimi zasrańcami.
Trzecie kłamstwo to twierdzenie że nie odbywa to się cudzym kosztem. Gdyby nie istniały takie zagrożenia jak wirusy HIV czy żółtaczki C ( w porównaniu z którymi stary poczciwy syf to lekka grypa), istotnie osoby trzecie by na tym nie cierpiały. Co najwyżej taka baletnica miałaby przechlapane w opinii ludzi co niewątpliwie tym ostatnim by nie szkodziło. A gdyby kiedyś dorosła mentalnie (trudno to sobie wyobrazić ale wykluczyć się nie da) i poczuła coś do faceta spoza swojego środowiska, mogłaby usłyszeć starą ludową bajkę o Kiejstucie która brzmi:
Kiej stu cię dupczyło to ja nie będę!
Żeby było jasne, o dziwkarzu (staropolski kurwiarz pasowałby jeszcze lepiej) który kopuluje ze wszystkim co się rusza z wyjątkiem piły tarczowej (a szkoda!), mam nie mniej krytyczne zdanie. Więc nie jest to żaden antyfeminizm.
Ale tak się głupio składa że gdy taka „nonkonformistka” lub taki „nonkonformista” coś złapie, jego leczenie odbywa się z tej części składek ogółu ubezpieczonych której nie ukradnie lub nie wyrzuci w błoto Narodowy Fundusz Zagłady. W przypadku AIDS zachodzi potrzeba łagodzenia przebiegu choroby (całkowite wyleczenie jak na razie nie jest możliwe) przy użyciu bardzo drogich leków. Czyli kwota przeznaczona na leczenie ludzi którzy nie są winni temu że zachorowali na przykład na nowotwór lub wymagają ratującej życie operacji kardiochirurgicznej się zmniejszy. A i bez tego kwota ta jest znacznie niższa od realnych potrzeb. Skutkiem czego szanse tych chorych na przeżycie również zmaleją gdyż kolejka do zabiegów operacyjnych się wydłuży a szansa na leczenie przy użyciu nowoczesnych leków onkologicznych stanie się jeszcze mniejsza niż obecnie (a już jest bardzo źle). Jeśli to nie jest wyrządzanie krzywdy innym ludziom to jak do wszystkich diabłów to nazwać?.
Czyli zamordyzm plus kłamstwo plus obrona sięgania do cudzej kieszeni. Jak na ludzi usiłujących wmówić jakoby byli liberalami, zupełnie nieźle!
Swego czasu w korespondencji prywatnej spotkałem się z pytaniem dlaczego polscy konserwatyści tak bardzo nie lubią postaw liberalnych w obyczajowości i nienawidzą liberałów, swoich naturalnych sojuszników. Odpowiedź jest banalnie prosta. Konserwatyści nie mają zamiaru dać sobie zakneblować ust, mierżą ich kłamstwa w stylu mitologii o rzekomym „skutecznym zabezpieczeniu się” i nie cierpią gdy ktoś pcha swoją złodziejską łapę do ich kieszeni. My konserwatyści (nie mylić z bigoteryjnymi socjalistami w stylu Marka Jurka) na pewno nie mamy zamiaru nikomu zaglądać pod kołdrę, żadnej pary nie sterroryzujemy bronią i nie zaciągniemy do kościoła aby ksiądz związał im ręce stułą. Bo tak twierdzić mogą tylko ci którzy "liberalizmu" uczą się z takich źródeł jak "Faki i szity". A co się tyczy tej nienawiści, ja nienawidziłem komuny bo to był śmiertelnie (w dosłownym tego słowa znaczeniu) groźny przeciwnik. Do ludzi którzy lansują gówniany styl życia i pchają łapy do mojej kieszeni lub bronią tego procederu niczym lwica swoje lwiątka kłamiąc jeszcze w żywe oczy że to ma rzekomo coś wspólnego z liberalizmem, czuję jedynie litość. Bo jako polityczny plankton są niegroźni. Ale gdy pomyślę że w niektórych aspektach tej apoteozy moralnego gówniarstwa dmuchają w tę samą trąbkę co lewizna, owo politowanie przechodzi w obrzydzenie.
Na pewnym blogu spotkałem się z postem opatrzonym ironicznym tytułem "Co to, u licha, ten konserwatywny liberalizm?" Konslibami są moi przyjaciele Dibelius z którym wspólnie prowadzimy od kilku lat „Antysocjala” czy Jarek Dziubek którego mieliśmy kilka dni temu honor gościć w naszych progach. W kwestiach gospodarczych nasze poglądy są stuprocentowo koherentne. A w kwestiach obyczajowych bardzo bliskie. Wszyscy trzej szanujemy wartości tradycyjne. Ale ani Dibelius czy Jarek, ani tym bardziej ja będący wiernym innego kścioła, nie utożsamiamy ich ślepo z nauczaniem Kościoła Rzymskokatolickiego, jak to zawsze usiłują wmówić różne „Leberały” z Psiej Wólki i wszelka drobniejsza kanalia. Dla żadnego z nas antykoncepcja nie jest rzeczą naganną, odpowiedzialny seks przed ślubem zbrodnią a kobieta i mężczyzna tworzący stabilny związek, dbający o dobro drugiej połowy nie mniej niż o własne i dochowujący sobie wierności są godni szacunku. Niezależnie od tego czy pojawili się przed ołtarzem, podpisali papierek w magistracie czy też związek ten jest całkowicie nieformalny. Ale nie cierpimy rzekomych alternatyw, zwłaszcza gdy wiąże się to z gówniarstwem i ryzykanckim trybem życia. Czego następstwem jest późniejsze pchanie łapy do cudzej kieszeni.
My po prostu nie uważamy że złoto i błoto to właściwie to samo. Ta jedna litera zmienia bardzo dużo.
A ja wolę przedstawiać się jako thatcherysta. Bowiem po tym steku bredni i podłości które w necie głosili i głoszą ludzie sami nazywający się jakimś rzeczownikiem zaczynającym się od „liber”, odnoszę się do takich samookreśleń z największą nieufnością.
Starsi Czytelnicy na pewno pamiętają film "Deer hunter" w którym przedstawiona jest scena gry w Sajgonie w rosyjską ruletkę. Dwaj desperaci na przemian przykładają sobie do łbów rewolwer z jedną kulą w bębenku i naciskają spust. A publiczność obstawia zakłady który z nich przeżyje. Tego który miał niefart personel wynosi z sali i chlup do Mekongu. Wszyscy uczestniczą w tej "zabawie" dobrowolnie. Więc stosując ślepo zasadę "chcącemu nie dzieje się krzywda" bez jakichkolwiek ograniczeń czy wyjątków, jej wyznawcy nie powinni mieć nic przeciwko takiej zabawie. Ale ja odrzucam taki ekstremizm z obrzydzeniem. Nie karałbym tych "graczy" którzy mieli fart i przeżyli. Tych którym fartu zabrakło z definicji karać się nie da. Ale organizatorom tej „zabawy” należy się bezdyskusyjnie czapa.
Jeśli ten drastyczny przykład nie wyjaśnił komuś że po pierwsze, dobro i zło nie są jedynie kwestią umowy a po drugie, gdzie dla konsliba kończy się wolność a zaczyna zbydlęcenie, dyskusję z taką osobą uważam za stratę czasu. A samą osobę za dno moralne.
Stary Niedźwiedź
O ile żaden liberał nie postuluje podniesienia podatków czy zwiększenia interwencjonizmu państwa w gospodarkę, o tyle już rankingi „wolności gospodarczej” niemal skłaniają niektórych fundamentalistów do onanizowania się podczas lektury Index of Economic Freedom na wzór małolata który ściągnął pornola z sieci. Bo zrozumienie że dla inwestora liczą się przede wszystkim RENTOWNOŚĆ i STABILNOŚĆ o czym najlepiej świadczą inwestycje w Chinach, Indiach czy Brazylii (druga setka owego rankingu) ewidentnie przekracza możliwości intelektualne owych ortodoksów. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym co się dzieje w kwestiach moralno – prawnych.
Nigdy wcześniej za swojego żywota nie spotkałem się z taką feerią głupoty, podłości, zakłamania i histerii jak podczas lektury poglądów osób zaklinających się że w tej sferze życia są liberałami. Pozwolę sobie pokrótce scharakteryzować co oryginalniejsze grupy typowych przypadków.
Za najgorszych łajdaków muszę oczywiście uznać proskrobankowców czyli zwolenników aborcji na żądanie. Niektóre argumenty przytoczyłem już w „słowniku” a za szczyt zbydlęcenia muszę uznać pogląd że skoro facet lubi tylko „na bosaka” to dziewczyna musi przecież móc się wyskrobać gdy zajdzie w ciążę. Dyskutować z takimi nie mam zamiaru bowiem jak już kiedyś napisałem, gdyby naszła mnie ochota na pogawędkę z bydłem, udałbym się w noc wigilijną do obory.
Po piętach depcze proskrobankowcom tak zwany libertaliban. Dla którego ludzkie życie czy jakakolwiek powszechnie akceptowana wartość są bzdetem bez znaczenia w porównaniu z IDEĄ WOLNOŚCI. Kilka dni temu jeden z czytelników napisał wręcz że dzieci powinny ponosić konsekwencje nieodpowiedzialności swoich rodziców, choćby dla przykładu dla reszty społeczeństwa. Pozwolę sobie powiedzieć tylko że hasło „człowiek niczym, idea wszystkim” wymyśli już Lenin a realizował w sposób wręcz doskonały Stalin. Pogratulować „leberałom” podstaw teoretycznych oraz ideowych protoplastów. Inny talib nazwał mnie złodziejem gdy dowiedział się że pracuję na warszawskiej polibudzie. A więc jestem opłacany z budżetu. Nie zrobiło na nim żadnego wrażenia moje wyjaśnienie że nie jesteśmy fabryką bezrobotnych jak niektóre inne uczelnie (w tym nawet prywatne!) bo uczę ludzi którzy gdy wyjadą w świat, pracują jako inżynierowie a nie na zmywaku lub przy podcieraniu pup staruszków. A w kraju nie wykładają "chemii" na półki w supermarkecie. I robię to najlepiej jak potrafię bo jestem konserwatystą. Zatem w odróżnieniu od libertaliba nie tylko potrafię dostrzec co się dzieje poza końcem mojego nosa ale jeszcze (o zgrozo!) nie mam tego w dupie. A status właścicielski uczelni mi wisi. Bo gdyby polibudę wykupił Lucyfer, robiłbym to samo co obecnie i najwyżej idąc na wykład przypinałbym sobie rogi i ogon aby spełnić wymogi pracodawcy odnośnie obowiązującego w pracy sposobu ubierania się. Gdy dowiedziałem się że złodziejami są i chirurdzy ratujący życie ludzi w państwowych szpitalach, zasugerowałem robaczkowi by więcej się u nas nie pojawiał. Ten wyjątkowo miał tyle honoru że nie wracał już nigdy. W odróżnieniu choćby od takiej szmaty jaką jest gloryfikująca skrobanki zaćpana kanalia która nie może pojąć że ma tu dożywotni zakaz wstępu. Więc co jakiś czas muszę uruchamić spłuczkę i ją usuwać.
Trzecia grupa to anarcholiberałowie. Dewizą tej sekty jest podporządkowanie wszystkich i wszystkiego ich WOLNOŚCI. Czyli jazda pod wpływem alkoholu jest jak najbardziej OK. I dopóki taki wolnościowiec nie spowoduje wypadku, nie wolno go karać. Bo to byłby czysty socjalizm. A skoro ja nie mam nic przeciwko prewencyjnemu wyłapywaniu i karaniu takich kierowców to jestem socjalistą. Moje uwagi że gdy już takie ścierwo kogoś zabije, nie da się tego naprawić (ostatni przypadek wskrzeszenia o jakim słyszałem wydarzył się prawie dwa tysiące lat temu) nie zrobiły na debilu żadnego wrażenia. Nie będę się rozwodzić nad sadystycznie gwałcącym WOLNOŚĆ obowiązkiem zapinania pasów, rzecz jasna też przywołanym przez robaczka. Nie wiem czy najarał się jakiegoś gówna czy naczytał złotych myśli któregoś z „leberalnych ałtorytetów”. Ale wobec upartego trollowania wyleciał z „Antysocjala”. Który jak głosi nasze ostrzeżenie, nie jest witryną dla idiotów.
Czwarta grupa, działająca w sposób znacznie mniej rzucający się w oczy to apostołowie moralnej teorii względności, dla wygody odtąd zwani przeze mnie liberrelatywistami. Podstawowym ich postulatem jest całkowita względność wszystkich pojęć z zakresu moralności. A więc każdy kto tylko rzekomo nie wyrządza innym krzywdy (wykażę że jest to intelektualny szwindel) może stosować się do spiżowej dewizy „róbta co chceta, srajta gdzie chceta”.
Tak więc osoby oddające się promiskuityzmowi (czyli mówiąc mniej elegancko kopulujące z kimkolwiek i gdziekolwiek jeśli tylko najdzie ich na to ochota) są dokładnie tyle samo warte co kołtuny wiążące się jedynie z jednym partnerem i dochowujące mu wierności. A dziewczyna która w dyskotekowej toalecie robi dobrze kilku facetom jednocześnie, jeśli tylko sama tak uważa, jest równie godna szacunku jak kobieta dla której miłość i odpowiedzialność są warunkiem koniecznym aby kochać się z mężczyzną. Bo taki odważny sposób postępowania jest jedynie przejawem tak rzadkiej i godnej pochwały zalety jak nonkonformizm. Zatem żaden konserwatysta nie śmie wyrazić dezaprobaty dla takiego stylu życia i nie daj Bóg nazwać jej jakimś niepochlebnym słowem. Bo to byłoby jej „stygmatyzowanie” oraz wywieranie na nią „miękkiej presji”. O takiej „sztafeciarze” można powiedzieć coś niepochlebnego tylko i wyłącznie wtedy jeśli się „nie zabezpieczy”. Jak widać liberrelatywiści pozazdrościli lewactwu „mowy nienawiści” i przelicytowali ich wprowadzając do codziennego użytku aż dwa pos-tępackie schlagworty.
Zajmijmy się po kolei tymi bredniami.
Pozwolę sobie zacząć od tego że podobno liberalizm wśród hołubionych przez siebie wartości wysoko stawia wolność słowa. A tu masz babo placek, krytyka takiego stylu życia to „stygmatyzowanie” oraz "miękki nacisk". Zatem w stosunku do każdego kto sam uważa że jest „cool” (a naprawdę jest tylko „ciool”) nie wolno wyjechać z głośną krytyką. I jedynie można sobie pomyśleć że to jest niefajne. Serdecznie dziękuje za aż tak wielką łaskę. Bo pomyśleć coś sobie mógł nawet mój Ojciec podczas przymusowego pobytu na Uralu w latach czterdziestych ubiegłego wieku. A więc pierwszy grzech liberrelatywizmu to zamordyzm.
Drugi absurd to twierdzenie że skorzystanie z prezerwatywy to już jest „zabezpieczenie”. Jako że podczas kopulacji z osobą którą zna się od dawien dawna bo już prawie kwadrans, żaden inny środek nie wchodzi w grę. Nie miałem i nie mam żadnych obiekcji w kwestii potrzeby dostępności prezerwatyw i nigdy w życiu nie poparłbym jakiejkolwiek krucjaty żądającej zakazu sprzedaży „gumek” z przyczyn religijnych. Ale trzeba pamiętać że nie jest to środek w pełni zabezpieczający przed niechcianą ciążą czy chorobami wenerycznymi. Jeśli założymy że szansa uchronienia się dzięki prezerwatywie przed wymienionymi niebezpieczeństwami podczas jednego stosunku jest równa aż 99% to bezlitosna matematyka mówi że prawdopodobieństwo sukcesu przy stu odbytych „numerkach” wynosi już tylko niecałe 37%. W krajach w których w każdej szkole stoi automat wydający darmowe gumki, częstość występowania niechcianych ciąż nastoletnich gówniar nie jest mniejsza niż w Polsce. Jedynym naprawdę stuprocentowym sposobem jest ścisła monogamia rozpoczęta odbyciem stosownych badań. Tak jak uczyniła to córka mojego kolegi wraz ze swym chłopakiem. Byli parą zakochaną w sobie po uszy a nie oszalałymi czy naćpanymi jebusami. Więc odbyli pierwszy test, odcierpieli czas trwania „okienka serologicznego”, powtórzyli test i dopiero wtedy wzięli się ostro za odrabianie zaległości. Żeby było jasne, obydwoje są agnostykami więc pieprzenie o „katolstwie” krytycy mogą sobie darować. Ale wspomniani młodzi byli odpowiedzialnymi ludźmi a nie libertyńskimi zasrańcami.
Trzecie kłamstwo to twierdzenie że nie odbywa to się cudzym kosztem. Gdyby nie istniały takie zagrożenia jak wirusy HIV czy żółtaczki C ( w porównaniu z którymi stary poczciwy syf to lekka grypa), istotnie osoby trzecie by na tym nie cierpiały. Co najwyżej taka baletnica miałaby przechlapane w opinii ludzi co niewątpliwie tym ostatnim by nie szkodziło. A gdyby kiedyś dorosła mentalnie (trudno to sobie wyobrazić ale wykluczyć się nie da) i poczuła coś do faceta spoza swojego środowiska, mogłaby usłyszeć starą ludową bajkę o Kiejstucie która brzmi:
Kiej stu cię dupczyło to ja nie będę!
Żeby było jasne, o dziwkarzu (staropolski kurwiarz pasowałby jeszcze lepiej) który kopuluje ze wszystkim co się rusza z wyjątkiem piły tarczowej (a szkoda!), mam nie mniej krytyczne zdanie. Więc nie jest to żaden antyfeminizm.
Ale tak się głupio składa że gdy taka „nonkonformistka” lub taki „nonkonformista” coś złapie, jego leczenie odbywa się z tej części składek ogółu ubezpieczonych której nie ukradnie lub nie wyrzuci w błoto Narodowy Fundusz Zagłady. W przypadku AIDS zachodzi potrzeba łagodzenia przebiegu choroby (całkowite wyleczenie jak na razie nie jest możliwe) przy użyciu bardzo drogich leków. Czyli kwota przeznaczona na leczenie ludzi którzy nie są winni temu że zachorowali na przykład na nowotwór lub wymagają ratującej życie operacji kardiochirurgicznej się zmniejszy. A i bez tego kwota ta jest znacznie niższa od realnych potrzeb. Skutkiem czego szanse tych chorych na przeżycie również zmaleją gdyż kolejka do zabiegów operacyjnych się wydłuży a szansa na leczenie przy użyciu nowoczesnych leków onkologicznych stanie się jeszcze mniejsza niż obecnie (a już jest bardzo źle). Jeśli to nie jest wyrządzanie krzywdy innym ludziom to jak do wszystkich diabłów to nazwać?.
Czyli zamordyzm plus kłamstwo plus obrona sięgania do cudzej kieszeni. Jak na ludzi usiłujących wmówić jakoby byli liberalami, zupełnie nieźle!
Swego czasu w korespondencji prywatnej spotkałem się z pytaniem dlaczego polscy konserwatyści tak bardzo nie lubią postaw liberalnych w obyczajowości i nienawidzą liberałów, swoich naturalnych sojuszników. Odpowiedź jest banalnie prosta. Konserwatyści nie mają zamiaru dać sobie zakneblować ust, mierżą ich kłamstwa w stylu mitologii o rzekomym „skutecznym zabezpieczeniu się” i nie cierpią gdy ktoś pcha swoją złodziejską łapę do ich kieszeni. My konserwatyści (nie mylić z bigoteryjnymi socjalistami w stylu Marka Jurka) na pewno nie mamy zamiaru nikomu zaglądać pod kołdrę, żadnej pary nie sterroryzujemy bronią i nie zaciągniemy do kościoła aby ksiądz związał im ręce stułą. Bo tak twierdzić mogą tylko ci którzy "liberalizmu" uczą się z takich źródeł jak "Faki i szity". A co się tyczy tej nienawiści, ja nienawidziłem komuny bo to był śmiertelnie (w dosłownym tego słowa znaczeniu) groźny przeciwnik. Do ludzi którzy lansują gówniany styl życia i pchają łapy do mojej kieszeni lub bronią tego procederu niczym lwica swoje lwiątka kłamiąc jeszcze w żywe oczy że to ma rzekomo coś wspólnego z liberalizmem, czuję jedynie litość. Bo jako polityczny plankton są niegroźni. Ale gdy pomyślę że w niektórych aspektach tej apoteozy moralnego gówniarstwa dmuchają w tę samą trąbkę co lewizna, owo politowanie przechodzi w obrzydzenie.
Na pewnym blogu spotkałem się z postem opatrzonym ironicznym tytułem "Co to, u licha, ten konserwatywny liberalizm?" Konslibami są moi przyjaciele Dibelius z którym wspólnie prowadzimy od kilku lat „Antysocjala” czy Jarek Dziubek którego mieliśmy kilka dni temu honor gościć w naszych progach. W kwestiach gospodarczych nasze poglądy są stuprocentowo koherentne. A w kwestiach obyczajowych bardzo bliskie. Wszyscy trzej szanujemy wartości tradycyjne. Ale ani Dibelius czy Jarek, ani tym bardziej ja będący wiernym innego kścioła, nie utożsamiamy ich ślepo z nauczaniem Kościoła Rzymskokatolickiego, jak to zawsze usiłują wmówić różne „Leberały” z Psiej Wólki i wszelka drobniejsza kanalia. Dla żadnego z nas antykoncepcja nie jest rzeczą naganną, odpowiedzialny seks przed ślubem zbrodnią a kobieta i mężczyzna tworzący stabilny związek, dbający o dobro drugiej połowy nie mniej niż o własne i dochowujący sobie wierności są godni szacunku. Niezależnie od tego czy pojawili się przed ołtarzem, podpisali papierek w magistracie czy też związek ten jest całkowicie nieformalny. Ale nie cierpimy rzekomych alternatyw, zwłaszcza gdy wiąże się to z gówniarstwem i ryzykanckim trybem życia. Czego następstwem jest późniejsze pchanie łapy do cudzej kieszeni.
My po prostu nie uważamy że złoto i błoto to właściwie to samo. Ta jedna litera zmienia bardzo dużo.
A ja wolę przedstawiać się jako thatcherysta. Bowiem po tym steku bredni i podłości które w necie głosili i głoszą ludzie sami nazywający się jakimś rzeczownikiem zaczynającym się od „liber”, odnoszę się do takich samookreśleń z największą nieufnością.
Starsi Czytelnicy na pewno pamiętają film "Deer hunter" w którym przedstawiona jest scena gry w Sajgonie w rosyjską ruletkę. Dwaj desperaci na przemian przykładają sobie do łbów rewolwer z jedną kulą w bębenku i naciskają spust. A publiczność obstawia zakłady który z nich przeżyje. Tego który miał niefart personel wynosi z sali i chlup do Mekongu. Wszyscy uczestniczą w tej "zabawie" dobrowolnie. Więc stosując ślepo zasadę "chcącemu nie dzieje się krzywda" bez jakichkolwiek ograniczeń czy wyjątków, jej wyznawcy nie powinni mieć nic przeciwko takiej zabawie. Ale ja odrzucam taki ekstremizm z obrzydzeniem. Nie karałbym tych "graczy" którzy mieli fart i przeżyli. Tych którym fartu zabrakło z definicji karać się nie da. Ale organizatorom tej „zabawy” należy się bezdyskusyjnie czapa.
Jeśli ten drastyczny przykład nie wyjaśnił komuś że po pierwsze, dobro i zło nie są jedynie kwestią umowy a po drugie, gdzie dla konsliba kończy się wolność a zaczyna zbydlęcenie, dyskusję z taką osobą uważam za stratę czasu. A samą osobę za dno moralne.
Stary Niedźwiedź