czwartek, 31 maja 2012

Moralna teoria względności czyli pukanie w dno od spodu

Dwa pierwsze odcinki (widać już że będzie ich więcej) słownika pos-tępcko - polskiego wywołały dosyć ożywioną dyskusję. Ta w połączeniu z opiniami wyrażonymi już kiedyś przez komentatorów na łamach „Antysocjala” oraz poglądami z którymi zetknąłem się wymieniając maile z różnymi osobami, skłoniły mnie do zajęcia się zjawiskiem liberalizmu (czy może raczej łżeliberalizmu) w dziedzinie szeroko rozumianej etyki.
O ile żaden liberał nie postuluje podniesienia podatków czy zwiększenia interwencjonizmu państwa w gospodarkę, o tyle już rankingi „wolności gospodarczej” niemal skłaniają niektórych fundamentalistów do onanizowania się podczas lektury Index of Economic Freedom na wzór małolata który ściągnął pornola z sieci. Bo zrozumienie że dla inwestora liczą się przede wszystkim RENTOWNOŚĆ i STABILNOŚĆ o czym najlepiej świadczą inwestycje w Chinach, Indiach czy Brazylii (druga setka owego rankingu) ewidentnie przekracza możliwości intelektualne owych ortodoksów. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym co się dzieje w  kwestiach moralno – prawnych.


Nigdy wcześniej za swojego żywota nie spotkałem się z taką feerią głupoty, podłości, zakłamania i histerii jak podczas lektury poglądów osób zaklinających się że w tej sferze życia są liberałami. Pozwolę sobie pokrótce scharakteryzować co oryginalniejsze grupy typowych przypadków.
 

Za najgorszych łajdaków muszę oczywiście uznać proskrobankowców czyli zwolenników aborcji na żądanie. Niektóre argumenty przytoczyłem już w „słowniku” a za szczyt zbydlęcenia muszę uznać pogląd że skoro facet lubi tylko „na bosaka” to dziewczyna musi przecież móc się wyskrobać gdy zajdzie w ciążę. Dyskutować z takimi nie mam zamiaru bowiem jak już kiedyś napisałem, gdyby naszła mnie ochota na pogawędkę z bydłem, udałbym się w noc wigilijną do obory.

Po piętach depcze proskrobankowcom tak zwany libertaliban. Dla którego ludzkie życie czy jakakolwiek powszechnie akceptowana wartość są bzdetem bez znaczenia w porównaniu z IDEĄ WOLNOŚCI. Kilka dni temu jeden z czytelników napisał wręcz że dzieci powinny ponosić konsekwencje nieodpowiedzialności swoich rodziców, choćby dla przykładu dla reszty społeczeństwa. Pozwolę sobie powiedzieć tylko że hasło „człowiek niczym, idea wszystkim” wymyśli już Lenin a realizował w sposób wręcz doskonały Stalin. Pogratulować „leberałom” podstaw teoretycznych oraz ideowych protoplastów. Inny talib nazwał mnie złodziejem gdy dowiedział się że pracuję na warszawskiej polibudzie. A więc jestem opłacany z budżetu. Nie zrobiło na nim żadnego wrażenia moje wyjaśnienie że nie jesteśmy fabryką bezrobotnych jak niektóre inne uczelnie (w tym nawet prywatne!) bo uczę ludzi którzy gdy wyjadą w świat, pracują jako inżynierowie a nie na zmywaku lub przy podcieraniu pup staruszków. A w kraju nie wykładają "chemii" na półki w supermarkecie. I robię to najlepiej jak potrafię bo jestem konserwatystą. Zatem w odróżnieniu od libertaliba nie tylko potrafię dostrzec co się dzieje poza końcem mojego nosa ale jeszcze (o zgrozo!) nie mam tego w dupie. A status właścicielski uczelni mi wisi. Bo gdyby polibudę wykupił Lucyfer, robiłbym to samo co obecnie i najwyżej idąc na wykład przypinałbym sobie rogi i ogon aby spełnić wymogi pracodawcy odnośnie obowiązującego w pracy sposobu ubierania się. Gdy dowiedziałem się że złodziejami są i chirurdzy ratujący życie ludzi w państwowych szpitalach, zasugerowałem robaczkowi by więcej się u nas nie pojawiał. Ten wyjątkowo miał tyle honoru że nie wracał już nigdy. W odróżnieniu choćby od takiej szmaty jaką jest gloryfikująca skrobanki zaćpana kanalia która nie może pojąć że ma tu dożywotni zakaz wstępu. Więc co jakiś czas  muszę uruchamić spłuczkę i ją usuwać.
 

Trzecia grupa to anarcholiberałowie. Dewizą tej sekty jest podporządkowanie wszystkich i wszystkiego ich WOLNOŚCI. Czyli jazda pod wpływem alkoholu jest jak najbardziej OK. I dopóki taki wolnościowiec nie spowoduje wypadku, nie wolno go karać. Bo to byłby czysty socjalizm. A skoro ja nie mam nic przeciwko prewencyjnemu wyłapywaniu i karaniu takich kierowców to jestem socjalistą. Moje uwagi że gdy już takie ścierwo kogoś zabije, nie da się tego naprawić (ostatni przypadek wskrzeszenia o jakim słyszałem wydarzył się prawie dwa tysiące lat temu) nie zrobiły na debilu żadnego wrażenia. Nie będę się rozwodzić nad sadystycznie gwałcącym WOLNOŚĆ obowiązkiem zapinania pasów, rzecz jasna też przywołanym przez robaczka. Nie wiem czy najarał się jakiegoś gówna czy naczytał złotych myśli któregoś z  „leberalnych ałtorytetów”. Ale wobec upartego trollowania wyleciał z „Antysocjala”. Który jak głosi nasze ostrzeżenie, nie jest witryną dla idiotów.
 

Czwarta grupa, działająca w sposób znacznie mniej rzucający się w oczy to apostołowie moralnej teorii względności, dla wygody odtąd zwani przeze mnie liberrelatywistami. Podstawowym ich postulatem jest całkowita względność wszystkich pojęć z zakresu moralności. A więc każdy kto tylko rzekomo nie wyrządza innym krzywdy (wykażę że jest to intelektualny szwindel) może stosować się do spiżowej dewizy „róbta co chceta, srajta gdzie chceta”.
Tak więc osoby oddające się promiskuityzmowi (czyli mówiąc mniej elegancko kopulujące z kimkolwiek i gdziekolwiek jeśli tylko najdzie ich na to ochota) są dokładnie tyle samo warte co kołtuny wiążące się jedynie z jednym partnerem i dochowujące mu wierności. A dziewczyna która w dyskotekowej toalecie robi dobrze kilku facetom jednocześnie, jeśli tylko sama tak uważa, jest równie godna szacunku jak kobieta dla której miłość i odpowiedzialność są warunkiem koniecznym aby kochać się z mężczyzną. Bo taki odważny sposób postępowania jest jedynie przejawem tak rzadkiej i godnej pochwały zalety jak nonkonformizm. Zatem żaden konserwatysta nie śmie wyrazić dezaprobaty dla takiego stylu życia i nie daj Bóg nazwać jej jakimś niepochlebnym słowem. Bo to byłoby jej „stygmatyzowanie” oraz wywieranie na nią „miękkiej presji”. O takiej „sztafeciarze” można powiedzieć coś niepochlebnego tylko i wyłącznie wtedy jeśli się „nie zabezpieczy”. Jak widać liberrelatywiści pozazdrościli lewactwu „mowy nienawiści” i przelicytowali ich wprowadzając do codziennego użytku aż dwa pos-tępackie schlagworty.
Zajmijmy się po kolei tymi bredniami.


Pozwolę sobie zacząć od tego że podobno liberalizm wśród hołubionych przez siebie wartości wysoko stawia wolność słowa. A tu masz babo placek, krytyka takiego stylu życia to „stygmatyzowanie” oraz "miękki nacisk". Zatem w stosunku do każdego kto sam uważa że jest „cool” (a naprawdę jest tylko „ciool”) nie wolno wyjechać z głośną krytyką. I jedynie można sobie pomyśleć że to jest niefajne. Serdecznie dziękuje za aż tak wielką łaskę. Bo pomyśleć coś sobie mógł nawet mój Ojciec podczas przymusowego pobytu na Uralu w latach czterdziestych ubiegłego wieku. A więc pierwszy grzech liberrelatywizmu to zamordyzm.


Drugi absurd to twierdzenie że skorzystanie z prezerwatywy to już jest „zabezpieczenie”. Jako że podczas kopulacji z osobą którą zna się od dawien dawna bo już prawie kwadrans, żaden inny środek nie wchodzi w grę. Nie miałem i nie mam żadnych obiekcji w kwestii potrzeby dostępności prezerwatyw i nigdy w życiu nie poparłbym jakiejkolwiek krucjaty żądającej zakazu sprzedaży „gumek” z przyczyn religijnych. Ale trzeba pamiętać że nie jest to środek w pełni zabezpieczający przed niechcianą ciążą czy chorobami wenerycznymi. Jeśli założymy że szansa uchronienia się dzięki prezerwatywie przed wymienionymi niebezpieczeństwami podczas jednego stosunku jest równa aż 99% to bezlitosna matematyka mówi że prawdopodobieństwo sukcesu przy stu odbytych „numerkach” wynosi już tylko niecałe 37%. W krajach w których w każdej szkole stoi automat wydający darmowe gumki, częstość występowania niechcianych ciąż nastoletnich gówniar nie jest mniejsza niż w Polsce. Jedynym naprawdę stuprocentowym sposobem jest ścisła monogamia rozpoczęta odbyciem stosownych badań. Tak jak uczyniła to córka mojego kolegi wraz ze swym chłopakiem. Byli parą zakochaną w sobie po uszy a nie oszalałymi czy naćpanymi jebusami. Więc odbyli pierwszy test, odcierpieli czas trwania „okienka serologicznego”, powtórzyli test i dopiero wtedy wzięli się ostro za odrabianie zaległości. Żeby było jasne, obydwoje są agnostykami więc pieprzenie o „katolstwie” krytycy mogą sobie darować. Ale wspomniani młodzi byli odpowiedzialnymi ludźmi a nie libertyńskimi zasrańcami.
 

Trzecie kłamstwo to twierdzenie że nie odbywa to się cudzym kosztem. Gdyby nie istniały takie zagrożenia jak wirusy HIV czy żółtaczki C ( w porównaniu z którymi stary poczciwy syf to lekka grypa), istotnie osoby trzecie by na tym nie cierpiały. Co najwyżej taka baletnica miałaby przechlapane w opinii ludzi co niewątpliwie tym ostatnim by nie szkodziło. A gdyby kiedyś dorosła mentalnie (trudno to sobie wyobrazić ale wykluczyć się nie da) i poczuła coś do faceta spoza swojego środowiska, mogłaby usłyszeć starą ludową bajkę o Kiejstucie która brzmi:
Kiej stu cię dupczyło to ja nie będę!
Żeby było jasne, o dziwkarzu (staropolski kurwiarz pasowałby jeszcze lepiej) który kopuluje ze wszystkim co się rusza z wyjątkiem piły tarczowej (a szkoda!), mam nie mniej krytyczne zdanie. Więc nie jest to żaden antyfeminizm.
Ale tak się głupio składa że gdy taka „nonkonformistka” lub taki „nonkonformista” coś złapie, jego leczenie odbywa się z tej części składek ogółu ubezpieczonych której nie ukradnie lub nie wyrzuci w błoto Narodowy Fundusz Zagłady. W przypadku AIDS zachodzi potrzeba łagodzenia przebiegu choroby (całkowite wyleczenie jak na razie nie jest możliwe) przy użyciu bardzo drogich leków. Czyli kwota przeznaczona na leczenie ludzi którzy nie są winni temu że zachorowali na przykład na nowotwór lub wymagają ratującej życie operacji kardiochirurgicznej się zmniejszy. A i bez tego kwota ta jest znacznie niższa od realnych potrzeb. Skutkiem czego szanse tych chorych na przeżycie również zmaleją gdyż kolejka do zabiegów operacyjnych się wydłuży a szansa na leczenie przy użyciu nowoczesnych leków onkologicznych stanie się jeszcze mniejsza niż obecnie (a już jest bardzo źle). Jeśli to nie jest wyrządzanie krzywdy innym ludziom to jak do wszystkich diabłów to nazwać?.
 

Czyli zamordyzm plus kłamstwo plus obrona sięgania do cudzej kieszeni. Jak na ludzi usiłujących wmówić jakoby byli liberalami, zupełnie nieźle!
 

Swego czasu w korespondencji prywatnej spotkałem się z pytaniem dlaczego polscy konserwatyści tak bardzo nie lubią postaw liberalnych w obyczajowości i nienawidzą liberałów, swoich naturalnych sojuszników. Odpowiedź jest banalnie prosta. Konserwatyści nie mają zamiaru dać sobie zakneblować ust, mierżą ich kłamstwa w stylu mitologii o rzekomym „skutecznym zabezpieczeniu się” i nie cierpią gdy ktoś pcha swoją złodziejską łapę do ich kieszeni. My konserwatyści (nie mylić z bigoteryjnymi socjalistami w stylu Marka Jurka) na pewno nie mamy zamiaru nikomu zaglądać pod kołdrę, żadnej pary nie sterroryzujemy bronią i nie zaciągniemy do kościoła aby ksiądz związał im ręce stułą. Bo tak twierdzić mogą tylko ci którzy "liberalizmu" uczą się z takich źródeł jak "Faki i szity". A co się tyczy tej nienawiści, ja nienawidziłem komuny bo to był śmiertelnie (w dosłownym tego słowa znaczeniu) groźny przeciwnik. Do ludzi którzy lansują gówniany styl życia i pchają łapy do mojej kieszeni lub bronią tego procederu niczym lwica swoje lwiątka kłamiąc jeszcze w żywe oczy że to ma rzekomo coś wspólnego z liberalizmem, czuję jedynie litość. Bo jako polityczny plankton są niegroźni. Ale gdy pomyślę że w niektórych aspektach tej apoteozy moralnego gówniarstwa dmuchają w tę samą trąbkę co lewizna, owo politowanie przechodzi w obrzydzenie.
 

Na pewnym blogu spotkałem się z postem opatrzonym ironicznym tytułem "Co to, u licha, ten konserwatywny liberalizm?" Konslibami są moi przyjaciele Dibelius z którym wspólnie prowadzimy od kilku lat „Antysocjala” czy Jarek Dziubek którego mieliśmy kilka dni temu honor gościć w naszych progach. W kwestiach gospodarczych nasze poglądy są stuprocentowo koherentne. A w kwestiach obyczajowych bardzo bliskie. Wszyscy trzej szanujemy wartości tradycyjne. Ale ani Dibelius czy Jarek, ani tym bardziej ja będący wiernym innego kścioła, nie utożsamiamy ich ślepo z nauczaniem Kościoła Rzymskokatolickiego, jak to zawsze usiłują wmówić różne „Leberały” z Psiej Wólki i wszelka drobniejsza kanalia. Dla żadnego z nas antykoncepcja nie jest rzeczą naganną, odpowiedzialny seks przed ślubem zbrodnią a kobieta i mężczyzna tworzący stabilny związek, dbający o dobro drugiej połowy nie mniej niż o własne i dochowujący sobie wierności są godni szacunku. Niezależnie od tego czy pojawili się przed ołtarzem, podpisali papierek w magistracie czy też związek ten jest całkowicie nieformalny. Ale nie cierpimy rzekomych alternatyw, zwłaszcza gdy wiąże się to z gówniarstwem i ryzykanckim trybem życia. Czego następstwem jest późniejsze pchanie łapy do cudzej kieszeni.
 

My po prostu nie uważamy że złoto i błoto to właściwie to samo. Ta jedna litera zmienia bardzo dużo.
A ja wolę przedstawiać się jako thatcherysta. Bowiem po tym steku bredni i podłości które w necie głosili i głoszą ludzie sami nazywający się jakimś rzeczownikiem zaczynającym się od „liber”, odnoszę się do takich samookreśleń z największą nieufnością.


Starsi Czytelnicy na pewno pamiętają film "Deer hunter" w którym przedstawiona jest scena gry w Sajgonie w rosyjską ruletkę. Dwaj desperaci na przemian przykładają sobie do łbów rewolwer z jedną kulą w bębenku i naciskają spust. A publiczność obstawia zakłady który z nich przeżyje. Tego który miał niefart personel wynosi z sali i chlup do Mekongu. Wszyscy uczestniczą w tej "zabawie" dobrowolnie. Więc stosując ślepo zasadę "chcącemu nie dzieje się krzywda" bez jakichkolwiek ograniczeń czy wyjątków, jej wyznawcy nie powinni mieć nic przeciwko takiej zabawie. Ale ja odrzucam taki ekstremizm z obrzydzeniem. Nie karałbym tych "graczy" którzy mieli fart i przeżyli. Tych którym fartu zabrakło z definicji karać się nie da. Ale organizatorom tej „zabawy” należy się bezdyskusyjnie czapa.
Jeśli ten drastyczny przykład nie wyjaśnił komuś że po pierwsze, dobro i zło nie są jedynie kwestią umowy a po drugie, gdzie dla konsliba kończy się wolność a zaczyna zbydlęcenie, dyskusję z taką osobą uważam za stratę czasu. A samą osobę za dno moralne.

Stary Niedźwiedź

środa, 30 maja 2012

Buractwo Obamy

Galicyjski przyjaciel "Antysocjala" , prawdziwy "konslib" i erudyta w zakresie sportu czyli Jarek Dziubek, dzisiaj rano na swój onetowy blog wstawił poniższy tekst. I stal się cud, blog przestał się otwierać. Gdy z raz na sto to się uda wtedy rzecz jasna "lista wpisów jst pusta". Ze względu zarówno na wagę materii wpisu jak i łączącą nas długoletnią przyjaźń, z przyjemnością publikujemy ten tekst.

Barack Obama nie omieszkał obrazić Polaków i wypowiedział wczoraj słynny światowy szlagwort o "polskich obozach śmierci".
Za chwilę ma zareagować premier Tusk. Jedyna dopuszczalna przeze mnie reakcja Tuska powinna być mniej więcej w takim tonie:

- Panie Obama, Pan jesteś ostatni burak i absolutnie nie usprawiedliwia Pana, że tekst pisali Panu doradcy, którzy nie znają historii. Sam fakt, że przeczytał Pan ten tekst bez zająknięcia, świadczy o tym, iż Pan też historii nie zna. Niniejszym oświadczam Panu, że te obozy śmierci były niemieckie, a nie polskie. I nas Polaków wcale nie satysfakcjonuje nazywanie ich nazistowskimi. Wszak słowo "nazistowski" nie wyklucza, że obóz mógł być polski, a słowo "niemiecki" jest całkowicie jednoznaczne.


Tylko czy nasz mocno służalczy wobec Angeli Merkel premier jest w stanie wydusić z siebie takie oświadczenie? Wątpię.

Jarek Dziubek

niedziela, 27 maja 2012

Ocena prawna i moralna

Do redakcji „Antysocjala” dotarły już głosy osób zdziwionych naszym bannerowym podtytułem zawierającym trzy symbole przypominające drogowe zakazy wjazdu. Zatem czas powiedzieć jak są one przez nas rozumiane.

Są czyny ścigane przez kodeks karny i zagrożone wysokimi karami mimo że w powszechnym odbiorze ich popełnienie nie budzi sprzeciwu zdecydowanej większości naszego społeczeństwa. Przykładem może być zabicie złodzieja który wtargnął do naszego mieszkania. Dla eurosocjalisty jest to brutalne morderstwo bowiem życie przestępcy jest w Zjednoczonej Europie wartością chronioną chyba najwyżej, w odróżnieniu choćby od jego ofiar. Że już o życiu dzieci nienarodzonych nie wspomnę. I osoba która tak brutalnie .zakończyła żywot przestępcy musi się liczyć z długoletnią odsiadką. Na pewno dłuższą niż czekałaby złodzieja, który przyłapany na gorącym uczynku zamordowałby właściciela okradanego mieszkania.

Z drugiej strony istnieją też czyny za które sąd zaaplikowałby jedynie grzywnę (o ile wcześniej prokurator nie odmówiłby wszczęcia śledztwa ze względu na „znikomą szkodliwość czynu”. Przykładem może być choćby oszustwo w grze na pieniądze. Gdyby chodziło o niewielką kwotę, wszystko zakończyłoby się na etapie odmowy wszczęcia śledztwa. Ale w powszechnym odbiorze szuler jest łobuzem, zaś przed wojną byłby dożywotnio uznany za człowieka bez honoru.
W przypadku swastyki (uważniejsi obserwatorzy mogli dostrzec, że jej tęczowe tło nawiązuje do tradycji SA) jest ona uznawana za symbol nazizmu, a prezentowania takowych zakazuje prawo. O naszym jednoznacznie negatywnym stosunku do nazizmu (często zwanego komunizmem light) i jego symboliki chyba nie muszę przekonywać.

Z sierpem i młotem jest już inaczej. Mimo że komunizm był sprawcą największych zbrodni w dziejach ludzkości, polskie prawo nie zakazuje publicznego prezentowania jego symboli czy podobizn ludzi będących jego ikonami. Koszulki z podobiznami tak odrażającego przestępcy jak „Che” Guevara są tego najlepszym przykładem. Dlatego nasz „znak zakazu wjazdu” jest jedynie sygnałem że obydwaj, tak jak i nasi Szanowni Czytelnicy, owe antywartości lewicowego pochodzenia jednoznacznie potępiamy.

I wreszcie ten liść tak zwanego „ziela”, wybrany za względu na swoją rozpoznawalność. W tym przypadku prawo w Polsce penalizuje zarówno produkcję i dystrybucję narkotyków. A redakcja nie zajmuje w tej kwestii jednolitego stanowiska. Dla Starego Niedźwiedzia warunkiem koniecznym złagodzenia kursu w kwestii handlu narkotykami jest przedstawienie wiarygodnego sposobu zablokowania dostępu do narkotyków nieletnim. A dotychczasowa praktyka w przypadku alkoholu czy papierosów wykazuje niezbicie, że zakaz taki jest całkowitą fikcją. Z kolei Dibelius zajmuje przeciwne stanowisko uznając, że legalny handel przynajmniej niektórymi narkotykami przyniósłby w bilansie więcej pożytku niż szkody. Natomiast w ocenie moralnej nie ma między nami żadnych rozbieżności. Obydwaj uważamy uzależnienie od narkotyków za zło, któremu należy się przeciwstawić. I stąd ten znak zakazu, tak jak i dwa pozostałe będący wyrazem poglądów naszego duumwiratu. A w przypadku sierpa i młota żałujemy iż nasze stanowisko nie ma przełożenia na stan prawny w tak zwanej III RP.

Dibelius i Stary Niedźwiedź

środa, 23 maja 2012

Z pos-tępackiego na polski - cz.II

Kontynuując swój leksykon sloganów używanych często w blogowych dyskusjach przez ludzi postępu, pozwolę sobie przytoczyć ich kolejne wybroczyny umysłowe, nie mniej oryginalne od poprzednich.


Między terroryzmem chrześcijańskim a islamskim nie ma różnicy

Tę złotą myśl wypowiedział chyba najbardziej zapiekły ateotalib jakiego miałem nieprzyjemność spotkać w blogosferze. Gdy zapytałem go czy zna przypadki wysadzania się w powietrze chrześcijańskich kamikadze w muzułmańskich lokalach, meczetach czy na bazarach, odpowiedział że przecież dziewięćset lat temu były wyprawy krzyżowe więc nie ma żadnej różnicy. Takiej samej argumentacji używał gdy pytałem go o znane mu przypadki nauczania przez chrześcijańskich duchownych młodzieży że zabicie innowiercy jest uczynkiem miłym Bogu. Kiedyś tacy księża istotnie się zdarzali, od dawna już tak nie jest, czego nijak nie można powiedzieć o islamie. W którym do dziś różni „świątobliwi starcy” tłumaczą nastoletniej gówniarzerii  że szczytem pobożności jest zrobić wielkie bum zabijając siebie i jak najwięcej giaurów. Chłopaków kuszą  tłumacząc że niejaki Allach już im przygotował po sto hurys (w tym akurat przypadku na pewno nie na twarz). Ciekaw jestem czy na dziewuchy czeka nagroda w postaci stówy „srogich ogierów, do posług wenusowych bardzo skorych i obrotnych w samej rzeczy” (jak mawiał stary świntuch Brantôme). Ale dla takich jak on nie ma to żadnego znaczenia. Współcześni Grecy jako w większości chrześcijanie ani chybi w jego oczach odpowiadają za zniszczenie Troi. W takich przypadkach być może jest w stanie coś zdziałać dobry psychiatra. Ale jestem pesymistą.

Niczego nie rozumiesz
 
Tym stwierdzeniem najczęściej kończył rozpoczęty przez siebie wątek pewien zajączek. Na ogół miało to miejsce gdy jego rozmówcy nie dali sobie wmówić że aborcja na żądanie jest dla każdej kobiety równie ważna jak oddychanie, narkotyki są „wporzo”, dziwus którego jednego wieczoru zaliczyło w kibelku pół dyskoteki to porządna dziewczyna i jest rzeczą normalną że facet chodzący z kobietą, o ile nie zawarli w tej sprawie specjalnych ustaleń, ma pełne prawo do skoków w bok jeśli tylko coś mu się nawinie, dajmy na to że pod rękę. W tej ostatniej kwestii nie jest „katolskim kołtunem” i dziewczynie przyznaje to samo prawo.
W miarę rozwoju dyskusji początkowo prawie zawsze był zdumiony gdy jego rozmówcy taki „system wartości” uznawali za jedno wielkie gówno. Wtedy coś bełkotał o „katolskiej blokadzie”. A gdy śmiano mu się w nos z tych bredni i nadal mówiono mu że ktoś kierujący się w życiu takimi wartościami nie może być uznany za porządnego człowieka, kończył wymienionym w tytule stwierdzeniem, dodatkowo skromnie przyznając umiejętność myślenia jedynie  sobie.

Nie jestem lewakiem ani prawakiem lecz zdroworozsądkowcem
 
Stara jak świat zasada, w Biblii ujęta w słowa „po owocach ich poznacie”, nakazuje oceniać ludzi po czynach a nie po deklaracjach. Zaś w dziedzinie poglądów każdego człowieka ewentualnie „szufladkować” przydzielając mu nazwę określającą taką grupę ludzi z którą  takowe w większości są zgodne. Oczywiście nie zawsze owe poglądy na rożne istotne sprawy można utożsamić z tą samą doktryną czy grupą ludzi i nie zawsze dana grupa ma na jakiś temat sformułowane jednolite stanowisko. Na przykład kynologów łączą troska o zwierzęta i żądanie znacznie surowszego karania bydląt znęcających się nad „mniejszymi braćmi”. Ale już w polityce nie sposób mówić o jakichś w miarę jednolitych poglądach kynologicznych.
W dziedzinie gospodarki lewica postuluje jak najdalszą ingerencję państwa, kontrolowanie i koncesjonowanie nieomal wszystkiego i „w trosce o najbiedniejszych” jak najwyższe podatki. Dlatego poza pewną wielce w sieci aktywną ciotką stalinówką w tej części blogosfery w której się obracam nie spotkałem się z przypadkiem aby nawet największy libertyn czy wręcz anarchista obyczajowy otwarcie głosił postulaty socjalistyczne. Jeśli prowadzi jakąś działalność gospodarczą, powód jest oczywisty. A gdy jest zatrudniony w firmie będącej własnością prywatną, boi się że firma padnie pod naporem regulacji „europejskich" czy tuskowych i sam znajdzie się na bruku.
Z kolei w sferze obyczajowej sztandarowymi hasłami eurolewicy (z racji położenia geograficznego i przynależności do ZSRE te są dla nas najistotniejsze), wręcz fundamentami eurolewicowości są zażarta walka z tradycyjną moralnością i instytucją rodziny (choćby odbieranie dzieci rodzicom pod byle pretekstem) aborcja na każde żądanie kobiety, eutanazja, barani zachwyt każdą formą aktywności seksualnej jeśli tylko odbiega ona od fizjologicznej normy oraz aprobata dla feminazistowskich bredni. W kwestiach religijnych chrześcijaństwo jest złe ale już inne religie (jak choćby islam) traktowane są bez porównania mniej surowo.
A tymczasem wspomniani libertyni, w dziedzinie gospodarczej odrzucający w trosce o własny tyłek wartości lewicowe, pod względem obyczajowym są w znacznym stopniu zgodni z lewicą. Ich ideałem jest pieprzenie się z byle kim i byle gdzie aby tylko jak najczęściej, niechęć do powiedzenia „tak” drugiej osobie choćby w magistracie oraz uznawanie aborcji na żądanie za „źrenicę wolności" (tak jak zapite matoły w kontuszach uważały
za takową liberum veto). Co się tyczy apoteozy pederastii, spotkałem się zarówno z jej apostołami jak i libertynami „wstecznymi” przyznającymi się do niemodnego już dzisiaj w kręgach ludzi postępu heteroseksualizmu. Tak więc owa „zdroworozsądkowość” to elementy prawicowości w gospodarce (jedynie z troski o własną skórę ale tu motywy nie są ważne) plus najistotniejsze elementy socjalizmu obyczajowego zgodne ze spiżowym przesłaniem „róbta co chceta”. I jeszcze bezmiar oburzenia na większość społeczeństwa która  nie ma zamiaru zakazywać im napaskudzenia we własne portki ale nie chce zezwolić na fajdanie na głowę tym którzy sobie tego nie  życzą. .

Niezwykłe argumenty za aborcją na żądanie
 
Co do tej kwestii wśród pos-tępactwa panuje całkowita zgodność. Każdy z nich, również i homoseksualista którego to nie dotyczy nawet pośrednio, dałby się pokroić na plasterki za ”prawo” kobiety do aborcji na żądanie.
Gdy próbuje się wydobyć z nich jakiś argument za takim stanowiskiem, zaczynają rzecz jasna od bełkotu że „każda kobieta ma prawo decydować o swoim brzuchu".
Na dictum że brzuch jak najbardziej należy do kobiety ale rozwijający się w nim nowy organizm jest odrębną istotą ludzką o innym niż matka genomie, wyjeżdżają z tezą że mówia o aborcji we wczesnej fazie ciąży gdy tenże organizm przypomina swoją budową organizmy prymitywne i nie ma jeszcze mózgu.
W takim wypadku ripostuję że o przynależności gatunkowej organizmu decyduje genom a nie cechy fizyczne lub psychiczne. W końcu zarówno były premier Hiszpanii Zapatero jak i typowy pos-tępak są ludźmi. A nie pierwszy z nich małpą zaś drugi świnią. Więc nadchodzi czas na argumenty „praktyczne”
Wszystkich przytaczać nie będę bo jutro od rana mam zajęcia ze studentami i muszę trochę pospać. Podam w mojej ocenie dwa najosobliwsze.
Pierwszy to stwierdzenie że młoda dziewczyna musi móc usunąć ciążę bez opowiadania się komukolwiek bo poród zagraża jej życiu. Do zajączka nie dociera że nikt nie każe nastoletniej gówniarze spontanicznie kopulować a rodzice w jako tako normalnej rodzinie powinni jej to wbić do głowy. Aurę pochwały seksu byle gdzie i byle z kim aby tylko pozbyć się takiego obciachu jak dziewictwo tworzy właśnie buractwo pos-tępackie. Zaś jeśli zagrożenie takie naprawdę istnieje, obecna ustawa zezwala na aborcję dla ratowania życia matki.
Gdy tenże sam zajączek niedostatecznie się pilnował (może właśnie naćpał się jakiegoś shitu), wyjechał z najoryginalniejszym „argumentem” jaki w sieci spotkałem. Powiedział bowiem że nie każdy facet lubi w gumce, są tacy którzy uznają jedynie ”na bosaka”. Więc gdy dziewucha zajdzie, musi móc pozbyć się kłopotu.
Tego oczywiście skomentować się nie da. Bowiem nie znam słów które z jednej strony godziłoby się użyć w blogowym wpisie a z drugiej były wystarczająco obelżywe aby wyrazić moją opinię o takiej kanalii, będącej człowiekiem jedynie w świetle biologii i prawa.

Ciąg dalszy nastąpi.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 20 maja 2012

Archiwum - sprawy techniczne

Czcigodni Czytelnicy

Z przyjemnością informujemy że ukończyliśmy opracowywanie najistotniejszych (w naszej ocenie) tekstów ze starego omletowego "Antysocjala". Są one zawarte w trzech plikach spakowanych o nazwach "DIBELIUS" , "STARY NIEDŹWIEDŹ" i "LUKRECJA". W dwóch pierwszych plikach znajdują się nasze posty zapisane jako dokumenty Worda w plikach których nazwa zaczyna się od daty publikacji w konwencji rok-miesiąc-dzień. Co ułatwi ich ustawienie we właściwej kolejności. Cykl opowieści o super kotce Lukrecji, nie wiążący się tematycznie z resztą, został uhonorowany umieszczeniem w osobnym archiwum.

Archiwa te będziemy wysyłali chętnym pocztą w postaci plików w formacie ZIP. Czyli będą się nazywały np.   DIBELIUS.ZIP . 
Dla osób nie mających chęci używania programu dearchiwizującego przygotowaliśmy też archiwa samorozpakowujące się z rozszerzeniem nazwy EXE, np. DIBELIUS.EXE . W takim przypadku pliki te należy skopiować do folderu docelowego a następnie w ikonkę pliku kliknąć dwukrotnie lewym klawiszem myszy. A w oknie dialogowym które się otworzy sprawdzić czy zgadza się lokalizacja rozpakowania i potwierdzić chęć rozładunku ignorując wszelkie ostrzeżenia jakoby było to niebezpieczne.

Poczta Gmail ma obrzydliwy zwyczaj odmawiania wysyłki i odbioru załączników z rozszerzeniem nazwy EXE. Dla tych z pośród Czcigodnych Gości którzy używają tejże poczty a chcieliby skorzystać z ułatwienia jakim są archiwa samorozpakowujące się przygotowaliśmy pliki o zmienionym rozszerzeniu EXE1, czyli np. DIBELIUS.EXE1 . W takim przypadku po umieszczeniu archiwów we właściwym folderze nalezy najpierw zmienic rozszerzenia nazw z EXE1 na pierwotne EXE. Poprzez kliknięcie w ikonkę pliku prawym klawiszem myszy, wybór opcji "zmień nazwę" i po rozwinięciu się okienka roboczego usunięcie tej jedynki po EXE. A dalej rozpakowywać jak opisano powyżej.

Poniewać poczta Gmail pokazała rogi i w innych sprawach, Stary Niedźwiedź się zdenerwowal i zalożył pocztę na "tlenie" o adresie:

na którą od tej pory prosimy kierować wszelką korespondencję do redakcji.

Ponieważ nie mamy cienia pewności czy przesyłka doszła, Szanownego Czytelnika który już  zamówił  archiwa pisząc na stary "gmailowy" adres bardzo prosimy o potwierdzenie odbioru. A w przypadku fiaska o ponowne podanie swojego adresu. I bardzo go przepraszamy za utrudnienia.

Dibelius i Stary Niedźwiedź

czwartek, 17 maja 2012

Z pos-tępackiego na polski - cz.I

Niektóre dokumenty prawne zaczynają się od definicji uściślających znaczenie użytych w nich określeń. Pojawiają się wtedy sformułowania typu „Przez licencjobiorcę rozumie się…..” czy „Przez osobę upoważnioną rozumie się…..”. Poniższy wpis muszę również rozpocząć od zdefiniowania dwóch pojęć, takich jak „ateotalib” i „katol”.

Pierwsze z tych pojęć w warunkach polskich oznacza osobę która na każdy przejaw wiary czy istnienia w przestrzeni publicznej jakiejś struktury lub organizacji chrześcijańskiej reaguje atakiem agresji i histerii przechodzącej w paranoję. Do grupy tej na pewno nie zaliczam tych ateistów którzy krytycznie i z niechęcią mówią o konkretnych nagannych faktach mających miejsce w polskiej rzeczywistości. Mam na myśli  choćby przekręty finansowe "Komisji Majątkowej" czy brak lustracji wśród kleru. Z kilkoma takimi osobami przyjaźnię się od ponad czterdziestu lat. Ale oni na widok choćby krzyża w urzędzie czy szpitalu reagują co najwyżej uśmieszkiem i nie toczą na ten widok piany z ust ani nie dostają rozwolnienia.

Jak już nie raz wspominałem, mój system wartości jest wynikiem syntezy protestantyzmu oraz zasad honorowych obowiązujących w dwudziestoleciu międzywojennym, wyłożonych mi i skutecznie implantowanych do łepetyny przez mojego ś.p. Ojca. I dlatego bez najmniejszego problemu znalazłem wspólny język i zaprzyjaźniłem się wiele lat temu ze wspomnianymi osobami. Ale dla pos-tępaka który jest „wporzo” , „spoko” i w ogóle „ciool” każdy człowiek który posiada kręgosłup moralny zbudowany z tradycyjnych wartości jest „katolem”. Jego przynależność do jakiegoś wyznania nie ma tu nic do rzeczy. Dla tych zajączków „katolem” jesteśmy zarówno ja – luteranin jak i żona mojego przyjaciela będąca buddystką i z innego źródła czerpiąca wytyczne jak być przyzwoitym człowiekiem. Co bardziej bojowi ateotalibowie za „katola” na pewno uznają mojego przyjaciela, ateistę z dziada pradziada, wiele razy wyrażającego się krytycznie o finansowych aspektach działalności Kościoła Rzymskokatolockiego w Polsce. Bo dla niego osobnik który zmajstrował  kobiecie
dziecko a następnie przynosi pieniądze aby „coś z tym zrobiła” jest po prostu zasrańcem który dożywotnio utracił honor.

Podczas wizyt na zaprzyjaźnionych blogach (nie jest ich przesadnie wiele) nie raz spotkałem się z powtarzającymi się ateotalibańskimi mantrami, wstawianymi tam przez misjonarzy nawracających właścicieli blogów i ich gości na pos-tępactwo z wytrwałością która zaimponowałaby nawet Świadkom Jehowy. Są one widocznie spisane w jakimś "niezbędniku pos-tępaka" i dlatego tak chętnie i często używane. Pozwolę sobie opisać najczęściej spotykane.

Ateiści zmanipulowani

Do tej grupy zaliczają się ci wszyscy ateiści którzy wywodząc te zasady z innego źródła niż Dekalog nie akceptują (poza obroną konieczną lub wymierzaniem kary) zabijania, są zdecydowanymi przeciwnikami niewierności małżeńskiej i narzeczeńskiej oraz aborcji z byle idiotycznego „powodu”. Czyli krótko mówiąc zaliczają się do ludzi którym z chęcią podam rękę. Oczywiście zdaniem pos-tępaków zostali zmanipulowani przez księży katolickich. A jeśli wywodzą się z rodzin również ateistycznych a więc w życiu nie zamienili trzech zdań z jakimś księdzem a wewnątrz kilku kościołów byli jedynie zwiedzając takowe jako zabytki lub podczas jakiegoś ślubu czy pogrzebu w kręgu znajomych, dla ateotaliba nie ma to rzecz jasna najmniejszego znaczenia

Ateizm nie jest religią
 
Istnienia ani nieistnienia Boga (Bogów) nie można udowodnić na drodze empirii lub logicznego rozumowania. Dlatego jedynie agnostycy mają prawo mówić że ich punkt widzenia jest naukowy. Bowiem wiedząc że wspomniany dowód jest niemożliwy, po prostu nie zajmują się tym zagadnieniem lub mówią że tego nie wiedzą.
Natomiast głoszenie że Bóg istnieje lub że nie istnieje to już wyłącznie kwestia wiary. Oczywiście ateotaliban próbuje wmówić że brak wiary nie jest wiarą (wiedza o tym że zbiór pusty również jest zbiorem przekracza na ogół ich horyzonty intelektualne) i odpowiednio sprowokowany prędzej czy później chlapnie językiem że ich pogląd jest „naukowy”. Wtedy słoma i marksizm
wyłażą im z butów bowiem problem który z definicji nie może być przedmiotem rozważań naukowych usiłują zaopatrzyć w tę etykietkę, tak jak to miało miejsce w czasach komunistycznych. Wprawdzie Big Bang odesłał infantylny marksistowski wieczny wszechświat na śmietnik ale starzy lewacy trzymają się go niczym poseł immunitetu.
Pewien „leberał” z Psiej Wólki próbował swego czasu wmówić mi że ateizm nie jest religią bo nie ma swoich form liturgicznych. Ordynarne kłamstwo. Nigdzie nie jest powiedziane że owe formy liturgiczne muszą w przypadku każdej religii odbywać się systematycznie w ściśle określonych terminach. Za mojej młodości uczniowie szkół byli regularnie podtruwani tymi "materialistycznymi" pierdołami, studenci mieli nieprzyjemność zdawać egzamin z „filozofii marksistowskiej” a doktoranci bez zaliczenia tejże bramki w slalomie nie mogli być dopuszczeni do obrony swojej pracy doktorskiej. Obecnie „liturgia” ta jest chaotyczna i celebruje się ją od przypadku do przypadku. Ale zdarzają się konferencje "naukawe" (chemik starej daty wie że naukawe to mniej niż naukowe) na których swoje wybroczyny umysłowe produkują choćby prof. nienadzwyczajna Środa czy sprowadzany przez „Krytykę Polityczną” niejaki Slavoj Żiżek. Tak więc liturgia ta w wielce ortodoksyjnej wersji jak najbardziej istnieje, tyle tylko że jest na zdechu. Co mnie ani trochę nie smuci.
I zupełnie nie dziwi mnie że kilkoro ateistów których znam i szanuję gdy słyszy o tych  sabatach tak zwanych wolnomyślicieli (nazwa doskonała bowiem myślenie idzie im bardzo powoli lub nie wychodzi wcale), mówi z obrzydzeniem że są ateistami innego obrządku. Bo nie czują potrzeby nawracania nikogo na ateizm zaś o hołocie z komunistyczną przeszłością mają nie mniej krytyczne zdanie co ja.

Depresja poaborcyjna nie istnieje
 
Zespół PAS (Post Abortion Syndrom), obejmujący wiele dolegliwości fizycznych i psychicznych występujących u kobiet które poddały się aborcji, został wielokrotnie opisany w literaturze medycznej. Z polskich najnowszych źródeł można wymienić choćby:

Bręborowicz G. Ginekologia i położnictwo, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2005, ISBN 83-200-3082-X
 
czy
 
Dębski R. Ginekologia kliniczna Tom 1-3, Urban & Partner, Wrocław 2009, ISBN 978-83-7609-013-9

Ponieważ przeczą one z góry przyjętej tezie że tego syndromu nie ma, opisujące jego elementy polskie medyczne podręczniki akademickie są przez pos-tępaków nazwane katolicką propagandą. Sama nazwa PAS została formalnie usunięta z listy chorób WHO mniej więcej w tym samym czasie co homoseksualizm (a więc ewidentnie pod naporem sił postępu) ale zaburzenia niestety przez to nie zniknęły. 

Katolska lala z sexshopu
 
Z kolei to określenie, w intencji autorów mające zapewne sugerować pasywność w łóżku, używane jest pod adresem dziewczyn które decydują się na seks z chłopakiem jedynie gdy spełnione są pewne warunki. Czyli znają go już wystarczająco długo, odnośnie poglądów na sprawy istotne więcej ich łączy niż dzieli a do tego pojawiła się między nimi więź uczuciowa. Dziewczyna taka ową więź uważa za warunek konieczny „przekroczenia Rubikonu”. A stwierdzenia że bycie dziewicą w wieku szesnastu lat to kołtuństwo zaś odmowa jarania jakiegoś gówna na imprezie to obciach zbywa puknięciem się w czoło. Zaś w mowie potocznej taka „lala” używa bez porównania większej liczby czasowników niż dwa „posiłkowe” a rzeczownik na K nie pełni w jej wypowiedziach roli znaku przestankowego. Czyli dziewczyna taka jest przeciwieństwem omówionego w dalszej części hasła „Wyluzowana babeczka”.



Kreatywność
 
Hasło to wypłynęło swego czasu podczas dyskusji co miało znaczyć sławetne owsiakowe „róbta co chceta”. Sądząc po reakcjach zaprezentowanych przez uczniów, w większości zrozumiała ona wezwanie swego bełkoczącego guru jako „srajta gdzie chceta i olewajta starych zgredów oraz ich pieprzenie za uszami”. Pewna kanalia która później z równym animuszem broniła Kupy Gminnej, upierała się że Owsiak wzywał do kreatywności. I biadoliła że niepotrzebnie złożył po kilku latach swoistą samokrytykę z powodu skutków rozpropagowania tego sloganu. Pytany o jakieś widoczne symptomy owej rzekomej kreatywności ów kauzyperda wymienił ubieranie się wedle swojej fantazji bez oglądania się na wzorce poprzednich pokoleń.
Tak się głupio złożyło że nie raz goszcząc u znajomej miałem okazję widzieć z tarasu jej domku uczennice z pobliskiego gimnazjum przychodzące pod jej płot na papierosa (a może skręta) i niekiedy łyk „mamrota”. Ubrane były pod jeden strychulec – brzuch odkryty, kolczyk w pępku, chamski makijaż, szpetne ciuchy. Zaś kloaka w gębie znakomicie pasowała do walorów owego nonkonformistycznego wizażu.
Kreatywność jak jasna cholera!
Gdy stwierdziłem że po wyglądzie i słownictwie chyba trudno je odróżnić od „tirówek”, jeden z gości zaprotestował. Opowiedział że niedawno jadąc w nocy przebił oponę i musiał założyć zapas w miejscu gdzie stało kilka tych "przydróżek". Ubrane były bardzo podobnie ale wyrażały się o niebo lepiej. Wie to bo jedna z nich pomogła mu oświetlając jego latarką zmieniane koło i miał okazję zamienić z nią kilka słów.

Ciąg dalszy nastąpi.

Stary Niedźwiedź

wtorek, 15 maja 2012

Raport z placu budowy

Decyzja o przenosinach dojrzewała w nas od jakichś dwóch miesięcy czyli od czasu gdy z „onetu” zaczęły się sypać trociny i poza łajdackim mechanizmem cenzorskim pojawiły się problemy z otwieraniem postów. Gdy niedawno „onet” na tyleż buńczucznie co kłamliwie doniósł o usunięciu skutków ewidentnego ataku hakerskiego (nazywali to przejściowymi problemami technicznymi tak jak peerelowskie szmatławce zamiast o strajkach mówiły o „nieuzasadnionych przerwach w pracy”), nasza cierpliwość się wyczerpała. 

Nowy blog założyliśmy 10 maja. Jak się potem okazało, nastąpiło to dokładnie 2000 dni po pojawieniu się pierwszego wpisu autorstwa Kota Behemota i Noki na starym Antysocjalu. W Blogsopocie nazwa Antysocjal okazała się być już zarezerwowana choć blog o takiej nazwie nie jest prowadzony. Dlatego nazwaliśmy nasz nowy „blog na uchodźstwie” Antysocjal bis. W adresie oczywiście pisane jest to razem.


Do niedzielnego wieczoru udało się nam poza starym logo dołączyć listę linków do polecanych przez nas blogów oraz bannerek mówiący jakie „wartości” redakcja ma poniżej pleców. Jest więc siermiężnie ale chociaż już nie obskurnie (a przynajmniej mamy taką nadzieję).
Wielce ucieszył nas fakt że pod wstępniakiem z dnia 11 maja pojawiły się tak liczne komentarze. Nic bowiem nie sprawia nam większej radości niż świadomość że mamy dla kogo pisać a nasze kilkuletnie wysiłki zaowocowały stworzeniem grona starej antysocjalowej wiary która obecnie gromadzi się pod nowym sztandarem.
Będziemy pisać nowe posty na  na "Antysocjalu bis" oraz próbować wstawiać je i na starego "Antysocjala". Ale komentarze prosimy umieszczać już jedynie na nowym. Bowiem zarówno upchnięcie takowego na platformie omletowej przez któregoś z naszych Drogich Gości jak i odczytanie go przez nas powinno być zamiennikiem roku czyśćca. 

Obecnie Dibelius i ja mamy ręce po łokcie w robocie bowiem odzyskujemy co istotniejsze nasze stare posty z blogu omletowego. Nie wszystkie mamy zachowane na dyskach domowych komputerów bowiem kilka razy zdarzyło nam się „działać w afekcie” i wpisać coś bezpośrednio do omletowego edytora blogowego. Więc w pocie czoła próbujemy wejść na stare śmieci i wyświetlić te „zguby” by potem metodą kopiuj-wklej przerzucić to do Worda i „sejwnąć” na dysku. A potem edycja i formatowanie pod jeden strychulec. Bowiem zamierzamy stworzyć z tych wpisów „The best of Antysocjal” jeden plik (albo kilka dzieląc materiał na roczniki) i wysyłać je tym z grona Czcigodnych Gości którzy wyrażą takie życzenie.
Pisać do nas prosimy na adres:

Mamy nadzieję że od przyszłego poniedziałku będzie już co wysyłać.


I na koniec sprawy techniczne.
Blogger w dziale komentarzy pod treścią wpisu oferuje tylko dwa poziomy: rozpoczęcie nowego wątku oraz wypowiedzi w ramach takowego. Wyobraźmy sobie że widzimy wpis osoby o nicku ALFA rozpoczynającej wątek a poniżej wcięte w prawo wypowiedzi osób BETA i GAMMA.
Pod treścią komentarza AlFY widać dwa drobne napisy: „Odpowiedz” oraz „Odpowiedzi”.
Po kliknięciu w „Odpowiedz” możemy wstawić nasz komentarz który pojawi się poniżej komantarza o nicku GAMMA na tym samym poziomie wcięcia. Tak samo pod ostatnim komentarzem w danym wątku znajduje się pozioma krecha oznaczająca że tu chwilowo kończy się dany wątek a pod tą krechą słowo „Odpowiedz”. Kliknięcie w to miejsce również pozwoli dopisać komentarz osadzony w danym wątku (czyli pod wpisem GAMMY).
Natomiast klikanie w słowo „Odpowiedzi” pod wpisem rozpoczynającym dany wątek naprzemiennie zwija i rozwija wpisy będące odpowiedziami na komentarz otwierający wątek. W naszym przykładzie wpisy BETY i GAMMY będą się pojawiać i znikać natomiast ten autorstwa ALFY zawsze będzie widoczny.
Ze względu na te jedynie dwa poziomy komentarzy w przypadku gdy chcemy zwrócić się do innej osoby niż do tej która rozpoczęła wątek, proponujemy zacząć od tego treść swojego komentarza. Tak więc jeśli chcemy coś powiedzieć komentatorowi BETA, warto rozpocząć od napisania:
@ BETA
A właściwy komentarz kontynuować w następnym wierszu.


Natomiast jeśli chcemy rozpocząć nowy wątek, należy powędrować na sam dół gdzie pod krechą kończącą ostatni wątek zawsze widoczne jest okienko z szarym napisem „Wpisz komentarz…” I do niego wstawić tekst który ma rozpocząć tenże wątek.


I ostatnia sprawa czyli podpisywanie komentarza. Dla Czcigodnych Czytelników istnieją praktycznie trzy opcje (rozwijalna lista o nazwie „Komentarz jako” poniżej okienka edycji komentarza).


Jeśli osoba o nicku „DELTA” ma już „guglowe” konto i się na nie wcześniej zaloguje wówczas komentarz zacznie się od ikonki z literą B na pomarańczowym polu a na prawo od niej pojawi się słowo DELTA tak że z daleka będzie wiadomo czyj jest ten komentarz.
Ponieważ nie śmiemy nikogo zmuszać do zakładania takiego konta, można też z rozwiniętej listy wybrać wariant „Nazwa/adres URL” Wtedy wyskoczy kolejne okienko. Do pierwszego jego wiersza wpisujemy DELTA, drugi możemy zignorować i naciskamy „dalej” przechodząc do wpisywania komentarza. Pojawi się on jako szara ikona z sylwetką głowy a na prawo od niej DELTA, niżej treść komentarza. Ten sposób pozwalamy sobie rekomendować bowiem również z daleka widać kto jest autorem.
Trzecia opcja czyli „Anonimowy” powoduje że na prawo od ikony sylwetki głowy pojawi się słowo ANONIMOWY. A więc nick komentatora powinien być wpisany pod treścią komentarza.
Pozwalamy sobie rekomendować drugi lub pierwszy styl bowiem zwiększa to przejrzystość listy komentarzy.


I to na razie tyle. Pracujemy zawzięcie i nie pękamy bo nie jesteśmy tuskostradą.

Dibelius i Stary Niedźwiedź


piątek, 11 maja 2012

Pierwsza próba

Tak dłużej być już nie mogło.
Obrzydły nam znikające wpisy (sławetny widok blogu z pustą listą postów), godzinne oczekiwanie aż komentarz który chce się przeczytać w całości i ewentualnie nań odpowiedzieć otworzy się albo i nie. O lewomyślnej cenzurze która jeszcze przed nastaniem epoki "kłopotów technicznych" kradła Czcigodnym Czytelnikom i nam czas zmuszając do kropkowania niektórych słów aż cenzorskie bydlę komentarz wpuści nie warto wspominać.
Dlatego zmieniamy swój adres. Obsłudze blogu (tylko dwa poziomy komentarzy, dwa "style" autoryzacji komantarza) która różni się od tych omletowych poświęcimy kilka słów w kolejnym wpisie. A na razie mamy huk roboty bowiem planujemy wybrać z domowych archiwów kilkadziesiąt naszym zdaniem najważniejszych wpisów i wstawić je tutaj. 
Przez te pięć i pół roku działalności "Antysocjala" na "omlecie" (witryna zaistniała 18 listopada 2006) na nasz blog wchodzono ponad milion dwieście tysięcy razy i pojawiło się na nim ponad siedemnaście tysięcy komentarzy. Gdy wczoraj minęły okrągłe dwa tysiące dni  naszej działalności, doszliśmy do wniosku że elementarnym obowiązkiem gospodarzy jest umożliwienie naszym Szanownym Czytelnikom goszczenie w naszych niskich progach w warunkach cywilizowanych. I stąd ta zmiana.
Na nowym blogu brak jeszcze linków do rekomendowanych przez nas witryn oraz kilku słów informacji o naszym profilu i  antywartościach których nie życzymy sobie tu oglądać.
Zatem zapraszamy serdecznie i prosimy o wyrozumiałość z powodu przeciągnięcia się "rozruchu technologicznego".

Dibelius i Stary Niedźwiedź