poniedziałek, 30 grudnia 2013

Milom - cz.2

Swój pobyt na Sardynii Milom rozpoczęła od zapoznania się ze swoim działem (poprzedni szef właśnie był w fazie „zdawania sprzętu” ) i ośrodkiem obliczeniowym oraz załatwienia spraw socjalnych. Główny księgowy firmy przedstawił jej kilka propozycji zakwaterowania w luksusowych apartamentach oraz jeden stary dom w dużym ogrodzie, jak sam powiedział informował o nim „dla porządku”. Był zdziwiony tym że M po oględzinach zdecydowała się właśnie na ten ostatni. Czyli zaniedbany i wymagający gruntownej odnowy ale nadającą się od razu do zamieszkania dwustumetrowy piętrowy dom, położony w niemal hektarowym ogrodzie, zapuszczonym tak że przypominał nadamazońską dżunglę. Milom czym prędzej rozpoczęła poszukiwania gosposi oraz ogrodnika i tu znowu dopisało jej szczęście. Jako gosposię zatrudniła Marię, czterdziestokilkuletnią wdowę po rybaku. A więc osobę stateczną, jeszcze w pełni sił i wiedzącą wszystko o przyrządzaniu tego co w morzu pływa. I poza tym znającą ze dwieście angielskich słów bo poprzednio pracowała u Amerykanów. A na posadę ogrodnika plus złotej rączki przyjęła Fabia, dwudziestodwuletniego chłopaka po zawodówce rolniczo-mechanicznej. Pochodzącego z biednej chłopskiej rodziny, od dziecka pomagającego rodzicom w obrabianiu ich poletka, umiejącego i chcącego uczciwie pracować. Fabio dokonał drobnych napraw tynkarsko-murarskich i odmalował wszystkie pokoje. A potem doprowadził do porządku ogród i drzewka pomarańczowe oraz oliwne, do tego urządził porządny warzywnik. Mówiąc że to grzech aby mając tyle ziemi nie jeść własnych warzyw i owoców. Zaś Maria bez problemu nauczyła się kisić ogórki i kapustę. I gdy usłyszała że w Polsce śledź jest symbolem Wigilii, poprosiła o jakiś opis tej ryby. I wkrótce na stole pojawiły się sardele, najpierw zasolone, potem wymoczone i podane z oliwą, szalotką i kaparami. W domu panuje więc kuchnia „fusion”, łącząca najlepsze potrawy z Sardynii z kilkoma polskimi standardami. A gwoździem wigilijnego menu (poza rodziną Milom zasiadają do niej Maria z dziećmi plus Fabio i jego żona Paola) jest zupa z ośmiornicy z czosnkowymi grzankami.
Nawet najwięksi ludzie mają swoje słabości. Milom organicznie nie znosi być fotografowaną więc nie mam ani jednego jej zdjęcia. I tak samo nie cierpi pożegnań. O tych przenosinach do Cagliari dowiedziałem się od niej z maila. W którym przepraszała za taką formę, dodając że na pewno rozumiem powody. Pozwolę sobie nie rozwijać tego wątku. I poprosiła mnie o podesłanie jej Pisma Świętego. Niezwłocznie przekazałem je jej zięciowi Pawłowi który właśnie szykował do wysyłki dużą skrzynię z książkami
Córka i zięć od pewnego czasu chodzili już na intensywny kurs włoskiego. Milom oczywiście planowała ich ściągnąć gdy tylko znajdzie dla nich sensowną pracę. A żeby ułatwić wejście w język, zaproponowała by przysłali do niej wnuczkę Martę. Bowiem dziecko w tym wieku nauczy się języka z prędkością światła i będzie mogło pomóc rodzicom. A przekonała się że w godzinach pracy można ją powierzyć opiece Marii. I wkrótce Paweł przywiózł Martę.
W pracy Milom natychmiast zorientowała się że zespół składa się z ludzi rozgarniętych, tyle tylko że nieco rozpuszczonych przez poprzedniego szefa. Który będąc już na wylocie trochę za bardzo im pofolgował. Więc wzięła towarzystwo do galopu. A najbliższą odprawę działu zakończyła stwierdzeniem że już wie o swojej ksywie „pani Thatcher”. Ale czuje się w obowiązku uprzedzić ich że ona nie pozwoli sobie chodzić po głowie aż tak bardzo jak Żelazna Dama. Oczywiście powiało grozą. A Milom odczekała ze dwa tygodnie i zarządziła spotkanie integracyjne w nadmorskiej trattorii, osoby towarzyszące mile widziane. Bractwo stawiło się w komplecie a M wypatrzyła w kącie sali pianino, kazał je odkurzyć i po sprawdzeniu że jako tako nastrojone, siadła za klawiaturą i zaczęła grać tanga, rumby, samby i fokstroty. Towarzystwo hulało do białego rana, opchnęło górę ryb i frutti di mare, wypiło beczułkę dobrego białego wina i „kupiło” szefową. A gdy pod koniec roku okazało się że pod jej trwającym krócej niż rok kierownictwem dział wyrobił ponad 120% planowanego rocznego przerobu finansowego, Milom poszła do szefa europejskiego działu firmy negocjować premię. Biedaczysko myślał że Polkę można zbyć kilkoma tanimi komplementami. I bardzo się rozczarował bo rozmowa przebiegła mniej więcej tak:
- M, to co zrobiłaś z badawczym i obliczeniówką jest wręcz niesamowite. Jak ja się tobie odwdzięczę?
- Widzisz Jack, od czasu kiedy Fenicjanie wynaleźli pieniądze, problem wyrażania wdzięczności za takie sprawy został rozwiązany raz na zawsze.
I ludzie dostali pod choinkę „trzynastkę”. I od tej chwili za szefową poszliby w ogień.
Wspomniałem już że Milom poprosiła mnie o Pismo Święte. Napisała że w każdą niedzielę czyta je przed śniadaniem przy porannej kawie i wiele spraw jej się w głowie definitywnie poukładało. A lektury te miały nieoczekiwany finał.
Na party u wspomnianego Jacka M poznała jego teścia, emerytowanego amerykańskiego biskupa metodystów. Wdała się z nim w rozmowę na tematy teologiczne i zadała mu kilka pytań. Ekscelencji opadła szczęka bowiem każde z tych pytań było dobrym tematem co najmniej na pracę magisterską a poza tym przekonał się jak dobrze nie tylko zna ale i rozumie ona Biblię. Wyłożył jej podstawy nauczania metodystów i w odpowiedzi usłyszał że bardzo to jej odpowiada. A zwłaszcza apoteoza uczciwej i pożytecznej dla ogółu pracy, traktowanej jako najwyższa forma modlitwy. Więc biskup zaproponował jej by została diakonem. M obiecała nad tym poważnie pomyśleć. Po powrocie do Nowego Jorku biskup przysłał jej mailowo mnóstwo materiałów szkoleniowych i Milom po ich przestudiowaniu i korespondencyjnych konsultacjach zdała przez internet egzamin testowy dla diakonów na zaledwie 91% (pisała mi że była zła że nie poszedł jej za dobrze). I jeden z pokoi swojego domu adaptowała na małą kaplicę. Gdy biskup przyjechał z żoną na najbliższe wakacje do córki i zięcia, uroczyście ordynował ją na diakona a Milom po raz pierwszy w życiu odprawiła swoją liturgię.
Ponieważ poza czcigodnym Refaelem pozostali Mili Goscie „Antysocjala” nie są protestantami, muszę wyjaśnić że w kościołach ewangelickich diakon może odprawić nabożeństwo, wygłosić kazanie, dokonać chrztu czy sprawować liturgię ślubną bądź pogrzebową. Jedynie odnośnie Wieczerzy Pańskiej (komunii) nie udziela jej samodzielnie lecz jest pomocnikiem prezbitra (księdza). Ale w uzasadnionych przypadkach diakon może uzyskać od biskupa imienne pozwolenie również na samodzielne udzielanie tego sakramentu i wtedy de facto posiada pełne uprawnienia prezbitra. I tak to się stało w jej przypadku. A w mijającym  roku zdała kolejne egzaminy i już jest prezbitrem czyli pastorem całą buzią.
Milom ma więc swoją miniparafię. Poza rodziną do tego grona należy dwadzieścia kilka osób z jej firmy. Bowiem Amerykanie w sprawach wiary nie dzielą włosa na czworo. Jest kościół? Jest. Protestancki? Tak. Pastor porządny? Porządny to mało powiedziane. Więc wszystko jet OK.
Milom ma w dorobku kilka ślubów i chrzcin. Niedzielne nabożeństwa nie trwają przesadnie długo bo stosowne modlitwy, odśpiewanie ze dwóch pieśni plus kazanie zajmują pół godziny, góra czterdzieści minut. Ale po nabożeństwie jest spotkanie przy kawie lub herbacie  i cieście względnie w ogrodzie przy spaghetti i szklaneczce wina. Poświęcone dyskusji na temat wysłuchanej liturgii a zwłaszcza kazania. Bo jak mi M napisała, uważa że jej posługa ma sens tylko wtedy gdy ludzie nie tylko zapamiętają ale i do końca zrozumieją to co usłyszeli. I żartowała że jest chyba jedynym na świecie proboszczem który dokłada do swojej posługi. Bo to spaghetti czy ciasto jest na koszt pastora. Za śluby i chrzty oczywiście nie bierze ani eurocenta.
W pracy zmieniono jej ksywkę na „Wielebna”, co czasami prowadzi do zabawnych zbitek słownych. Niedawno w ośrodku obliczeniowym mieli upgrade większości oprogramowania. I gdy szła korytarzem, zza drzwi „komputerowni” usłyszała tekst admina:
- Chłopaki, kończyć tę kawę i do roboty. Bo jak się nie wyrobimy na czas to nam Wielebna nogi z dupy powyrywa.
Sprawy rodzinne M uporządkowała idealnie. Zięciowi znalazła pracę w biurze projektów. Makaroniarze trochę zadzierali nosa ale Paweł szybko udowodnił im że jest lepszym inżynierem mechanikiem i obecnie został szefem pracowni. Wera pracuje jako lekarka w przychodni, młodzi w międzyczasie postarali się o wnuka. Dom został już wykupiony od firmy więc klan dorobił się zamczyska.
O genderówkach Milom ma jeszcze gorsze zdanie niż ja, co na pewno nie jest łatwe. Powiedziała kiedyś że nie są one żadnymi naukowcami lecz co najwyżej materiałem badawczym. Dla tych antropologów którzy wciąż poszukują „brakującego ogniwa” miedzy gatunkiem Homo Sapiens a światem małp.
Nie miałbym nic przeciwko matriarchatowi ale pod jednym warunkiem. Gdyby rządy sprawowały panie z tej półki co Milom. Tylko skąd je wziąć w dostatecznej ilości?

A ponieważ już tylko ponad doba dzieli nas od roku 2014, pozwolę sobie życzyć wszystkim Drogim Czytelnikom których mam honor gościć (nie mylić z trollującym badziewiem którego nawet nicków nie wypada przytaczać) aby ten Nowy Rok dał się jakoś godnie przeżyć w sferze materialnej. A w duchowej, okażmy tym wszystkim na których nam zależy i którzy są tego godni, tyle należnych uczuć ile tylko potrafimy z siebie wydobyć. Bo ta sfera należy na szczęście wyłącznie do nas a uczuć tych nawet gang kon-Donka nie jest w stanie ukraść.

Stary Niedźwiedź

sobota, 28 grudnia 2013

Milom - cz.1

Gdyby ktoś mnie spytał jakiego najmądrzejszego, najlepszego a zarazem najbardziej niezwykłego człowieka spotkałem w swoim życiu, odpowiedź byłaby banalnie prosta. Jest nim pani na „Antysocjalu” (oraz przez grono przyjaciół do którego też mam wielki zaszczyt się zaliczać) nazywana „Milom”. Historię stworzenia tego akronimu przez ówczesnego chłopaka jej córki a obecnie zięcia opisałem swego czasu jeszcze na starym „Antysocjalu”:
Milom poznałem przypadkowo. Gdy po obronieniu doktoratu (epoka średniego Jaruzela) wziąłem się za dorabianie do uczelnianej pensji korepetycjami, kolega też udzielający się w tym obszarze powiedział mi przy piwie:

Słuchaj Niedźwiedziu, jeśli trafią ci się jakieś dobrze płatne korki z matmy, czuj się moralnie zobowiązany do odstąpienia ich pewnej dziewczynie po rozwodzie, mającej na utrzymaniu dziecko. Bo dla niej te pieniądze to kwestia kupienia córce i sobie najniezbędniejszych ciuchów czy włożenia kawałka mięsa do garnka. A nie jak dla ciebie bardziej hulaszczego trybu życia czy kupienia sobie jakichś nowych wędkarskich zabawek.

Odpowiedziałem że nie mogę nikogo rekomendować w ciemno więc proszę o przedstawienie mnie tej dziewczynie. I po kilku dniach zaopatrzeni w solidny kawałek ciasta będącego popisowym dziełem mojej ś.p. Mamy oraz zdobytą przez Ryśka doskonałą herbatą Twiningsa (w sklepach występowały wtedy głównie jakieś zmiotki z dna ładowni statku) zadzwoniliśmy do jej drzwi. Otworzyła nam jedna z najpiękniejszych kobiet jakie w życiu widziałem, i to nie tylko w realu ale i w mediach. Wkrótce siedzieliśmy przy stoliku w bardzo skromnie umeblowanym pokoju przy herbacie, w kącie mała dziewczynka grzecznie układała jakąś budowlę z klocków, nie absorbując nadmiernie naszej uwagi. A do mnie zaczęła docierać okrutna prawda. A mianowicie taka iż ta wtedy dwudziestopięcioletnia dziewczyna zdecydowanie góruje inteligencją, spostrzegawczością i szybkością dokonywania analiz nad każdym znanym mi mężczyzną a ja niestety nie jestem wyjątkiem od tej reguły. Po kilku minutach nie miałem cienia wątpliwości że tej świeżo upieczonej asystentce wydziału matematyki warszawskiego uniwerku po prostu trzeba te korepetycje przekazywać.
Gdy wyszliśmy, musiałem mieć nieco skonfundowaną minę bo Rysiek roześmiał się i powiedział:
- Nie przejmuj się, każdy facet początkowo tak reaguje. Ale potem zaczyna to traktować jak obiektywny fakt przyrodniczy typu taki a nie przeciwny kierunek obrotu naszej planety wokół własnej osi i się z tym godzi. A teraz rozumiesz że gdybym zatrzymał dla siebie jakieś tłuste korki zamiast je jej przekazać, czułbym się jakbym ukradł z tacy w kościele.
Wkrótce zostałem przyjęty do fan klubu Milom (wtedy jeszcze tak jej nie nazywaliśmy, genezę tej ksywki podałem w linkowanym wpisie), liczącego trzy panie i siedmiu panów. Spotykaliśmy się u niej w ciepłe piątkowe wieczory i obradowaliśmy w sporej loggii aby nie przeszkadzać małej Werze. Jeden z kolegów przywiózł (była to druga połowa epoki Jaruzela) z cywilizowanej części Europy elektryczny grill i na nim piekliśmy (młodszym czytelnikom przypomnę że mięso sprzedawano wtedy na kartki) to co udało się kupić lub zdobyć od pań dowożących nielegalnie mięso a niekiedy i wędliny do Warszawy. Do tego pieczywo, czerwone wino plus jakaś sałatka. Na deser kawa i ciasto. Panowie organizowali surowiec na grill oraz kawę i wino, panie dzieliły się przygotowaniem sałatki i upieczeniem ciasta. Biedna jak mysz kościelna Milom protestowała że nie wypada aby gospodyni nie dokładała się do kosztów. Więc dostała zadanie kupowania przed imprezą kilku świec. I jak mnie niedawno Milom poinformowała w mailu, to grono przyjaciół plus nasze spotkania są najprzyjemniejszą rzeczą jaką z Polski pamięta.
Około roku 1990 obroniła doktorat ze statystyki i znalazła pracę w malutkiej polskiej filii wielkiej międzynarodowej firmy zajmującej się sondażami i wszelakimi innymi formami badania opinii publicznej. Niestety jej szefem był „potrójny nadczłowiek”, jak go ironicznie nazwała. Bo były komuch, Żyd i do tego jeszcze pedał. Błyskawicznie zorientował się że wiedzą zawodową nie dorasta jej do pięt więc stawał na głowie żeby tylko nie rozwinęła skrzydeł. Ale przynajmniej opłacanie rachunków oraz kupowanie takich „luksusów” jak porządne mięso czy owoce oraz garderoby i butów przestało być wielkim problemem.
W międzyczasie Milom koncertowo rozwiązała opisaną w linku przemianę Wery z nastolatki w kobietę. Kobietę szczęśliwą, zrealizowaną i zakochaną z całkowitą wzajemnością w godnym siebie mężczyźnie. I to stało się przyczyną religijnych perturbacji M (jest to pierwsza litera zarówno akronimu Milom jak i jej imienia).
Gdy podczas spowiedzi M dociekliwy śledczy wydobył z niej że córka regularnie bywa w mieszkaniu swojego narzeczonego, z wnętrza konfesjonału buchnęły dwutlenek siarki oraz płomienie i polała się smoła. Więc M wstała, obróciła się na pięcie i opuściła kościół. Po jakimś roku przyznała mi się że w Pana Boga jeszcze wierzy ale nie ma zamiaru utrzymywać żadnych kontaktów z ludźmi twierdzącymi jej zadaniem gołosłownie że są Jego ziemskim personelem. Wtedy poradziłem jej aby po prostu zaczęła modlić się do Szefa, najlepiej w jakimś ustronnym miejscu typu ładny plener czy zacisze domowe. Gdzie będzie się mogła całkowicie skoncentrować bowiem nikt i nic nie będą jej przeszkadzać. Rezygnując z wszelkich pośredników do których nie ma przekonania. I wkrótce podziękowała mi za tę radę mówiąc że coraz bardziej odnosi wrażenie że Ktoś słucha jej modlitwy. Więc z „Katoliczki Z Rozpędu” stała się „Chrześcijanką Po Swojemu” (obydwa określenia oczywiście jej autorstwa).
I w roku 2007 przypadek kompletnie odmienił życie jej i rodziny.
Jej cholerny szefuncio zapadł na ciężką grypę i poszedł na dłuższe zwolnienie. I wtedy z centrali przyszedł rutynowy mail z zapytaniem czy filia warszawska zgłasza jakiś referat na co dwuletnią ogólnoświatową konferencje naukową i wymianę doświadczeń badaczy tej firmy. M zgłosiła referat i wysłała abstrakt bowiem sama niejako „dla sportu” rozwiązała w swojej ocenie ciekawy problem teoretyczny. Gdy szefuncio wrócił ze zwolnienia, szalał z wściekłości. Ale sprawy już nie mógł uwalić bowiem na propozycję zareagowano wręcz entuzjastycznie. Gdy po trzech miesiącach wygłosiła ten referat w przerobionym na hotel renesansowym gmaszysku w dolinie Loary, wybuchła bomba. Okazało się że nad tym właśnie problemem pracował w Stanach zespół ich największych mózgowców, tyle tylko że się skichał. Reakcja była typowo amerykańska. Wiceprezes koncernu do spraw badań i rozwoju zaprosił ją na kolację. I gdy Milom delektowała się smakiem doskonałego rocznika perły doliny Rodanu czyli Châteauneuf du Pape, zaproponował jej stanowisko szefa na Europę pionu badawczo – obliczeniowego firmy. Które to stanowisko zwalnia się za kilka miesięcy. Gdy propozycja została uzupełniona szczegółami natury „niearyjskiej”, Milom wyraziła zgodę. I wczesną wiosną 2008 opuściła Warszawę obejmując nareszcie godne siebie stanowisko w Cagliari, gdzie mieści się europejska centrala firmy.

Stary Niedźwiedź

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Dibelius na ołtarze i życzenia.

Boże Narodzenie zbliża się wielkim krokami. Już wkrótce zwierzęta w tę cudowną noc przemówią ludzkim głosem. A już zdążył to zrobić pewien „autorytet moralny”. Wpisując na ścianie genderowej latryny pod postem będącym apoteozą aborcji komentarz adresowany do babci klozetowej o treści:
„A nie rusza Cię wcale myśl o nienarodzonym dziecku? Ja bachorów nie znoszę, ale zabijać nowo powstałego życia – ot, tak – nie chciałabym.
No i co z tym syndromem poaborcyjnym? Czy naprawdę nie istnieje?"

 To że autorka tej wypowiedzi została zbesztana przez inne "ałtorytety", w tym przypadku oralny i nawet jeden analny (ciota negująca istnienie syndromu poaborcyjnego, zapewne myląca aborcję z lewatywą), nie zmienia zasadniczego faktu. Tę równie miłą co zaskakująca zmianę stanowiska uważam za owoc wytrwałej działalności misjonarskiej Dibeliusa wśród barbarzyńców. Zatem można powoli zacząć myśleć o jego beatyfikacji. Bo na pewno ma już w dorobku jeden niekwestionowany cud. A o ile mi wiadomo, do beatyfikacji jeden wystarczy.
Swego czasu pisałem o Wigilii którą za kręgiem polarnym w domu rodziny Lapończyków spędził mój kolega. Była to porządna kolacja a nie jakieś monstrualne obżarstwo. I od tej pory wigilijne menu w jego domu jest skromniejsze niż w innych polskich domach a potrawy przygotowują wszyscy domownicy. Jak mi powiedział, moczenie i „sprawianie” śledzi nie budzi jego entuzjazmu. Ale jako wędkarz dostał ten przydział plus zadanie zrobienia ryby w galarecie. Córka przygotowuje kapustę z grzybami i łazanki. A żona gotuje barszcz i piecze ciasto oraz kruche paluszki do barszczu. Nikt nie wstaje od stołu głodny a widok zrelaksowanej żony przy wigilijnym stole z nawiązką rekompensuje mu brak potraw bez których rzekomo Wigilia „się nie liczy”.
I dlatego proponuję Szanownym Czytelnikom dokonać sensownego wypośrodkowania między duchowymi a kulinarnymi składnikami tego niezwykłego dnia. Uwagę tę kieruję zwłaszcza do panów. Bowiem faceta który dopuści do tego aby jego żona jedynie z poczucia obowiązku usiadła przy wigilijnym stole a tak naprawdę marzyła aby paść i zasnąć, mam za kpa. A na same Święta trzeba koniecznie oderwać się od nachalnie wciskanej nam komercyjnej tandety, o czym tak dobrze napisała u siebie czcigodna Flavia którą pozdrawiam serdecznie. Czyli zawczasu przygotować sobie jakieś wartościowe filmy lub dobrą muzykę. I jak to radzi czcigodny Tie Fighter, przez te trzy dni nie uruchamiać telewizora. W końcu prognozę pogody można przeczytać w internecie. A widok załganych pysków rzekomo naszych polityków może skutkować kłopotami gastrycznymi.
Wszystkim chrześcijanom życzę aby Nowonarodzony nie skąpił im swych łask i prostował ścieżki ich życia. Zaś agnostykom oraz wyznawcom wszystkich „porządnych” religii aby utwierdzili się w swojej motywacji do tego by przez życie przejść jako uczciwi ludzie.
Pisałem również o Wigilii w rodzinie moich przyjaciół agnostyków, poza brakiem składowej czysto religijnej nie różniącej się od tej obchodzonej w innych polskich domach. Bo jak mi powiedzieli, jest to POLSKIE święto. I o tym wszyscy pamiętajmy. Mając poniżej pleców brednie że po pierwsze jesteśmy Europejczykami a po drugie, mieszkańcami jakiegoś „euroregionu”. Jesteśmy Polakami i nimi nadal będziemy wtedy gdy po „euroregionach” nawet smród nie pozostanie.
Co spraw Panie Boże jak najprędzej.

Stary Niedźwiedź

środa, 18 grudnia 2013

Kilka słów o islamie

Z hasłem „islam” każdy z nas spotkał się już wielokrotnie. I co tu dużo ukrywać, skojarzenia ma zdecydowanie negatywne. Bo najważniejszymi są zamachy dokonywane przez „świętych męczenników” oraz widok kobiet na ulicy przebranych za namiot, jak kreacje te swego czasu kapitalnie nazwał linkowany u mnie blogger Niedzisiejszy (pozdrawiam serdecznie!). Zaś wiedza co bardziej rozgarniętego Polaka ogranicza się do tego iż wie o istnieniu takich odłamów islamu jak sunnici i szyici oraz znane mu są takie nazwiska jak Chomeini czy bin Laden.
Korzystając z faktu iż od pewnego czasu „Antysocjal” ma honor gościć Aleksandrę R, znającą znacznie lepiej od nas te zagadnienia, namówiłem ją na podzielenie się z nami swoimi wiadomościami na temat świata islamu. Dla ułatwienia, poprosiłem ją aby odniosła się do takich spraw jak:
Ważniejsze odłamy islamu.
Proporcje między talibami a ludźmi po prostu chcącymi spokojnie żyć.
Możliwość sterroryzowania ogółu muzułmanów przez talibów.
Rola „mordów honorowych” w ich obyczajowości.
Aleksandra była tak miła iż spełniła moją prośbę. Więc z przyjemnością publikuję jej uwagi.
I na koniec istotne ostrzeżenie.
Jeśli z blogu którego nazwy z litości nie podam, przybędzie tu jakiś ludzki szrot, chcący obrazić autorkę lub zrobić zadymę, najpierw przeciągnę przez ryj szpicrutą a dopiero potem sprawdzę czyja to była morda. Bo na „Antysocjalu” nie obowiązuje zasada im bardziej odrażające bydlę tym więcej mu wolno. A w skrajnym przypadku blogmaster pogrozi paluszkiem i pokornie poprosi żeby to było przedostatni raz.
Point de rêveries, putains!

Stary Niedźwiedź

Każdy z nas słyszał o islamie wiele razy, ale prawda jest taka, że massmedia są tak wiarygodnym źródłem informacji o nim jak o kościele katolickim. Masa uprzedzeń, dopasowywania faktów do hipotezy (którą jest “islam to zło”), braki w rzetelności.

Pomijając powstanie i zasady islamu – pięć filarów – o których każdy może poczytać w necie to islam jest inny w każdym kraju i czasem przedstawiciele jednej grupy szczerze nienawidzą innych. To, co się dzieje w Syrii to najlepszy przykład.
Przede wszystkim islam ma wiele odłamów . Nie jest monolitem. O ile wiem, są w nim 73 sekty (sektą nazywa się odłam islamu). Największa to sunnici, ok 70-90% wszystkich muzułmanów na świecie. Nazwa pochodzi od “sunny” czyli prawa. Sunnitami nazywają się ci, którzy kontynuowali dzieło “proroka” Mahometa (dlaczego w cudzysłowie wyjaśnię poniżej), wyznaczając jego najbliższych współpracowników jako nowych liderów (kalifów). Arabia Saudyjska to sunnici. Z sunnitów wywodzi się ruch wahhabizmu, który ma za zadanie “wrócić do źródeł”, zwalczając wszystko, co jest “naleciałością” (czyli inne odłamy... i inne religie). Wahabizm to Liga Muzułmańska i Osama bin laden. Wahhabizm to ten terroryzm, który najczęściej widzimy.

Drugim największym odłamem islamu są to szyici. Nazwa pochodzi od Shiatu Ali czyli następcy Alego. Rozdział od sunnitów nastąpił w wyniku sporu o władzę po śmierci kalifa Alego (zięcia “proroka”). Za wikipedią:
Szyici nie uznają trzech pierwszych kalifów. Rozdział od sunnitów dokonał się w wyniku sporu o władzę po śmierci kalifa Alego. Szyici nie uznali nowego kalifa. Prawowitymi następcami Mahometa dla szyitów są jedynie potomkowie Alego i córki proroka, Fatimy, to jest Alidzi. Szyici w większości dogmatów wiary jak i praktyk religijnych nie różnią się od sunnitów, jednak (z wyjątkiem zajdytów) uważają że pełni objawienia można dostąpić jedynie za pośrednictwem imama z rodu Alidów, który na końcu świata objawi się jako mahdi.
Pierwotnie szyizm był wyznawany głównie przez muzułmanów pochodzenia arabskiego, ale za panowania dynastii Safawidów (1501-1773) doszło do nieomal całkowitej szyizacji Iranu. W chwili obecnej wpływy szyizmu utrzymują się głównie na terytorium dawnej Persji (90-96%), Azerbejdżanu (85%), w Iraku (56-61%) i Libanie (ok. 30%). Najbardziej znanym szyitą w XX wieku był ajatollah Ruhollah Chomeini.
Znam kilka Polek konwertytek na islam, szyizm właśnie. Słyszałam kiedyś opinię, że jakby chcieć porównać islam do chrześcijaństwa to szyizm najbardziej przypomina katolicyzm, podczas gdy sunnizm to protestantyzm. Za chwilę napisze o świadkach Jehowy islamu czyli ruchu Ahmadiyya.
Wyznawcy szyizmu maję teoretycznie te same zasady co sunnici, ale można tu zauważyć elementy takie jak modlitwa za zmarłych czy swoisty kult świętych, przede wszystkim rodziny Alego. Nawet są oni przedstawiani.
 
Filozofia pokazywania tych ludzi “bez twarzy” ma służyć uwypukleniu ich świętości przy unikania wsadzania ich w ramy naszego ludzkiego postrzegania (wysoki czy niski, ładny czy nie). Szyici ekstremiści chodzą w tych procesjach z biczowaniem (Ashura) – dla upamiętnienia męczeńskiej śmierci Hussaina.

Ponoć wśród szyitów jest o wiele więcej ludzi kultury i nauki niż wśród sunnitów. To ten “intelektualny” odłam islamu.  
Po drodze mamy też sufich czyli różne odłamy mistyków (zwani są też fakirami czy derwiszami - to ci tańczący w upojeniu panowie), by dojść do sekty Ahmadiyya, która powstałą w XIX wieku i jest uznawana za heretycką. Ich założyciel Mirza Ghulam Ahmad, bowiem, uznał siebie za proroka. Nie takiego jak Mahomet, oczywiście nie, ale za kogoś, kto ma przypomnieć jego misję. jednocześnie jest drugim wcieleniem Mesjasza, czyli Jezusa. Przyszedł odwrócić ludzi od fałszywego islamu i walki o władzę.
Z powodu tego ogłoszenia się “prorokiem islamu” został potępiony przez innych muzułmanów. Nie może być przecież proroka po Mahomecie! Mirza Ghulam Ahmad ogłosił się dodatkowo KALIFEM (a kalifat został zakończony, teraz już nie ma kalifów w islamie). No więc Ahmadi (zwani też Quadiani – od miejscowości Quadian, gdzie urodził się “prorok II”) stali się wrogami numer jeden “prawdziwych muzułmanów”, publicznie oskarżono ich o herezję. Są prześladowani bardziej niż chrześcijanie. Ich meczety są palone, wielu wyznawców znalazło azyl poza granicami krajów muzułmańskich.
Centralnym punktem ruchu jest obecnie Londyn, a korzeń to Rabwah (Chenab Nagar) w Pakistanie. Pakistan to kolebka Ahmadiyya, po separacji subkontynentu (1947) większość przeniosła się do nowo powstałej islamskiej republiki. Nie wiedząc co ich czeka ze strony braci muzułmanów... Według konstytucji Pakistanu z 1974r nie wolno im nazywać się muzułmanami (złamanie prawa grozi oskarżeniem o bluźnierstwo), ich domy modlitwy nie są meczetami, nie wolno im publicznie głosić Koranu ani śpiewać azanu, wezwania na modlitwę. Podobnie jak świadkowie Jehowy to nie są dla nas chrześcijanie (choć sami siebie tak nazywają).

Działa to też w drugą stronę – kobieta z rodziny Ahmadi nie może wyjść za mąż za “muzułmanina”.

Jednocześnie Ahmadiyya głosi wolność w wyborze religii, publicznie potępia przemoc, postuluje kształcenie się, także kobiet. Jedyny pakistański noblista (i pierwszy muzułmanin noblista)  to Ahmadi, Abdus Salam.

Kobiety Ahmadiyya jakie widziałam żyją normalnym życiem – chodzą do szkoły, kształcą się, pracują... tyle, że ubierają się skromniej niż otaczające je “chrześcijanki”. Nie jedzą wieprzowiny, przestrzegają 5 filarów... W ruchu Ahmadiyya można dyskutować o islamie i Koranie. Nikt nie fechtuje orężem bluźnierstwa. Kalif z Londynu to taki Dalaj Lama tego odłamu islamu. Mają swoją telewizję i inne media, niezłą stronę internetową (http://www.alislam.org/). Ahmadiyya będąc 73. sektą, ostatnią, uważa siebie za tę najprawdziwszą, tę, którą przewidział Mahomet – że będzie wiele podziałów i walk, ale jedna grupa będzie prawdziwa i słuszna...

Czy islam jest groźny, czy jest zagrożeniem dla demokracji?

Zależy jak na to spojrzeć. Bo w pewnym sensie kościół katolicki też narzuca sztywne zasady – nie pozwala posłom głosować za aborcją czy eutanazją. Tyle, że islamska postawa w tym temacie to coś trochę innego. Kościół zawsze optuje za człowiekiem, islam – za grupą. Za wyidealizowaną ummą (wspólnotą islamską). Znalazłam kiedyś doskonały artykuł na ten temat, gorąco polecam. Dotyczy apostazji w islamie
Autor, który jest arabistą i politologiem, odwołuje się do wielu źródeł, w tym publikacji samych muzułmanów na ten temat. Podkreśla, że to nie religia jest powodem takich zachowań, ale rzeczywistość grupowego narcyzmu, któremu religia tylko pomaga. Zacytuję fragment.

W początkach kształtowania się islamu odejście od wiary stanowiło bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa całej społeczności, dlatego zrównanie apostazji z dezercją i karanie obu śmiercią miało swoje istotne uzasadnienie. Jednak współcześnie wartość praktyczna kary śmierci za porzucenie wiary w zasadzie niemal zanikła. Muszą więc istnieć jakieś inne, pozaracjonalne powody, dla których tak surowe traktowanie współwyznawców utrzymuje się w całym niemal świecie muzułmańskim.
(...)
Odmienność zachowania, ubioru, przekonań - wszystko to podważa sens wiary i stanowi zagrożenie dla poczucia własnej tożsamości. Konstatacja ta dotyczy zwłaszcza kultur charakteryzujących się wysokim poziomem unikania niepewności, który pozytywnie koreluje z tradycjonalizmem w podejściu do ról społecznych, lękiem przed sytuacjami dwuznacznymi, wiarą w ciągłe zewnętrzne zagrożenie, rytualizacją zachowań społecznych, monopolizacją prawdy, a także z myśleniem magicznym mającym tendencję do przechodzenia w stany paranoidalne, które objawiają się przede wszystkim myśleniem w kategoriach spiskowych. (...) nie jest przypadkiem, że akurat na obszarze Bliskiego Wschodu, a więc tam, gdzie dominuje islam, ten paranoiczny styl myślenia jest szczególnie rozpowszechniony. Składa się na niego przede wszystkim wiara w istnienie perfidnego wroga i wielkiego, wszechobejmującego spisku, który ma zniszczyć unikalny styl życia tych, którzy odrzucają zepsucie moralne Zachodu oraz ich prawo do decydowania o własnych losach. Nie może zatem dziwić, że w jednostkach wychowanych w atmosferze wszechobecnego spisku wytwarza się - jak to określa psychiatra Antoni Kępiński - ,,pogotowie urojeniowe'', czyli stała gotowość do reagowania nastawieniem urojeniowym na sytuacje emocjonalnie trudne. To właśnie ta stała postawa obronno-zaczepna wobec świata społecznego tworzy fasadę urojeniową, pod którą kryje się lęk idący w parze z agresją. A ponieważ paranoik czuje się stale zagrożony, więc jedyną obroną przed poczuciem poznawczej i emocjonalnej niepewności jest ,,droga prawdy''. Stąd zapał, z jakim jednostki przesiąknięte atmosferą zagrożenia i bezsilności poświęcają się Wielkiej i Jedynie Słusznej Idei, dla której gotowi są znosić największe poniżenia, a która dostarcza jednocześnie systemu wartości usprawiedliwiającego agresję w stosunku do tych, którzy tych wartości nie zaakceptowali. System taki musi być nienaruszalny, stabilny i niezmienny, bowiem tylko twarde trzymanie się celu i zasad chroni przed psychiczną dezintegracją. To właśnie ten lęk przed dezintegracją wymusza zwarcie szeregów, czyli, jak to określa Kępiński, ,,hiperintegrację'', a więc bezwzględne oddanie się we władanie jednej niepodważalnej ideologii i podporządkowanie jej całego życia. Na poziomie społecznym hiperintegracja wiąże się z daleko posuniętą kazuistyką w zakresie rozwiązań prawnych, represjami wobec mniejszości, penalizacją zachowań dewiacyjnych, ostrym przeciwstawieniem wiedzy elit ignorancji mas i autorytaryzmem społecznym. I nie przypadkiem charakterystyka ta odpowiada rysom psychologicznym, jakie dają się wyróżnić w przypadku osobowości autorytarnej: uległości wobec autorytetów, sztywności rozumowania, wartościowaniu w kategoriach ,,wszystko albo nic'', silnym uprzedzeniom do wszystkiego, co odmienne, konserwatyzmowi przekonań religijnych.
(...)
Russell wskazywał na to, że najważniejszym problemem dla istnienia [takiego] społeczeństwa jest umiejętne zharmonizowanie dwóch elementów: kontroli kolektywu nad jednostkami (by chronić społeczeństwo przed anarchią) oraz inicjatywy indywidualnej (która jako jedyna może zapewnić rozwój tego społeczeństwa). Islam rozwiązuje ten problem w typowo dogmatyczny sposób. Tworzy relacje podporządkowania i wikła jednostkę w sieć zależności przymuszając ją, by upodobniła się maksymalnie do innych członków wspólnoty.
To właśnie ta wewnętrzna logika islamu z jej ideałem jedności (jeden Bóg, jedna wspólnota, jeden język, jeden sposób życia) wymaga (pod)porządkowania, ujednolicania i wchłaniania tego, co budzi poznawczą i emocjonalną niepewność, a jednocześnie odrzucania tego, co odmienne. Jest przy tym symptomatyczne, że taki rodzaj monomanii jest charakterystycznym rysem pewnego typu fanatyków - a fanatyzm jest charakterystyczną cechą narcyzmu grupowego. (...) W psychiatrii mówi się w takich przypadkach o typach schizoidnych z cechami paranoidalnymi – cechuje ich podejrzliwość, nieufność, drażliwość, obraźliwość, skłonność do samowoli, despotyzm, egoizm.
Teraz już wiemy czym są ataki talibów i terrorystów: hiperintegracją grupy, stworzonej sposób nienaturalny (naturalne więzi mają naturalną integrację), o cechach narcystycznych, która objawia się przez paranoję i urojenia. Przypadek kliniczny.
Takie grupy istnieją nie tylko w świecie muzułmańskim, patrz zbiorowe samobójstwa członków sekty Moona (czy jak mu tam było) czy sekta scjentologów. Każde wyłamanie się z grupy zagraża jej istnieniu. Muzułmanie mawiają, ze są jak ściana, gdy wyjmie się jedną cegłę mur może runąć.

Czy fanatycy mogą narzucić swoją wolę ogółowi muzułmanów, tak jak to włoska mafia uczyniła ze społecznością włoskich imigrantów w USA? Nie sądzę. Zacytuję tu ks. Tomasza Halika z „Różnorodność pojednana”, zgadzam się z nim w tym temacie:

"Niedawne rozległe badania Instytutu Gallupa pokazały, że absolutna większość wierzących muzułmanów na całym świecie jednoznacznie potępia terroryzm zbrodniarzy z grup ekstremistycznych, którzy chcieliby usprawiedliwiać swoje działania, maskując cele polityczne religijną retoryką. Te same badania ujawniły ciekawą rzecz: ci, którzy obecne konflikty traktują jako religijne, przeważnie uważają je za nieuniknione, ci natomiast, którzy dostrzegają ich przyczyny polityczne i ekonomiczne, przeważnie widzą możliwość ich rozwiązania. A w dodatku jako religijne postrzegają je ci - zwłaszcza wśród muzułmanów - którzy sami żywej wiary nie praktykują.
Kiedy terroryści uznają samych siebie za bojowników islamu, to jedynie szukają usprawiedliwienia. Kiedy wojujący prawicowi fundamentaliści określają arabskich terrorystów jako bojowników islamu, to chcą w ten sposób usprawiedliwić swoją religijną i kulturową nietolerancję, a swoje polityczno-imperialne cele ukrywają, podając się za obrońców zagrożonej cywilizacji chrześcijańskiej, bohaterów kulturowej wojny przeciwko muzułmanom i liberałom. Kiedy Richard Dawkins i wojujący fundamentaliści "nowego ateizmu" widzą w arabskich terrorystach bojowników o islam, to chcą w ten sposób zdyskredytować każdą religię jako źródło zła i przemocy i uwiarygodnić samych siebie jako oświeconych obrońców swobód liberalnych przed ciemnym zabobonem chrześcijaństwa i wszelkiej religii"

Zapytałam kiedyś jedną konwertytkę dlaczego przyjęła islam (w głowie oczywiście “jak mogłaś przyjąć taką religię, jak mogłaś wyrzec się wolności jaką daje Chrystus?”). Ona odpowiedziała, że nie miała nigdy wcześniej żadnego doświadczenie kościoła czy wiary. Doszła na skraj. Islam uratował jej życie. “Gdyby nie islam już by mnie nie było” powiedziała. Uwierzyła, że jest coś więcej, że jakiś Bóg czuwa, że trzeba być mu oddanym. Jej życie płynie w rytmie modlitw, czuje się “ogarnięta”, spokojna. jest bardzo inteligentna i ma poczucie humoru. Brzydzi się terroryzmem i tym, że ktoś o niej może tak myśleć. Znam jeszcze Szweda, który przyjął islam – patrząc na Sodomę i Gomorę tego kraju trudno mu się dziwić. Chce żyć w czystości i porządku, mając jakieś wartości przed oczami. Nie dziwię cię nawróceniom ludzi “zachodu”. Zmęczył ich konsumpcjonizm, a nie spotkali Jezusa i dali się omamić fałszywemu prorokowi.

Takich ludzi jest trochę, ale najwięcej jest tych, którzy przyjęli tradycję z dobrodziejstwem inwentarza i nie wnikają. Podobnie jak ogromny procent katolików czy członków kościoła (luterańskiego a od kilku lat już tylko pseudoluterańskiego – dopisek SN) Szwecji. Z tego ostatniego (do niedawna nie wolno się było wypisać! Tak zresztą jak i z rosyjskiej cerkwi prawosławnej w czasach carskich.)

Cała rzesza ludzi chce spokojnie żyć, nawet nie zna Koranu, nie umie go przeczytać, po prostu chce mieć święty spokój. Bo islam w gruncie rzeczy jest bardzo mało wymagający. Kilka rytuałów i wspólnota. Bóg czuwa, będę dobrze żyć to będę w raju. Nie trzeba wierzyć w jakieś skomplikowane tajemnice (Trójca Święta!), nie trzeba nadstawiać drugiego policzka, nie trzeba przebaczać 77 razy. Koran wyjaśni każdy problem – dosłownie – a jak nie Koran to hadis (opowieści o życiu pierwszej wspólnoty, tyle, że jest problem z ustaleniem ich dokładnej liczby i weryfikacją autentyczności wielu z nich). Zresztą, narosła na tym gruba warstwa przesądów, wiary w “złe oko” odczynianie uroków (czym innym jest “masha Allah” dodawane po każdej pochwale pod czyimś kątem?

A dlaczego zasugerowałam powyżej, że Mahomet nie jest prorokiem?

Usłyszałam to w wywiadzie z “Synem Hamasu” (autorem książki i jej bohaterem) – otóż Mahomet nie jest prorokiem, z jednego prostego powodu. Nie otrzymał żadnego proroctwa.
Może i miał wizje (choć są tacy, którzy twierdzą, że był epileptykiem i drgawki po spotkaniach z “aniołem” w jaskini to były po prostu ataki epilepsji), ale nie ogłosił niczego nowego. Powtórzył Torę, pomieszał z Ewangelią (którą ponoć znał z ust jednej ze swych żon, która pochodziła a jakiejś heretyckiej sekty, odłączonej z chrześcijaństwa), podlał arabskimi wierzeniami (w którejś wersji Koranu pojawiły się “szatańskie wersety”, gdzie uznał trzy arabskie boginie za godne czci, potem się wycofał
 http://anty-islam.blogspot.se/2013/10/pochodzenie-allaha-corki-allaha.html )

Można by sporo jeszcze pisać o fałszu islamu, ale powstało kilka książek na ten temat.
Polecam Roberta Spencera “Koran dla niewiernych”

 Islam nie ma wyłączności na „mordy honorowe”. (choć przytoczony cytat z artykułu w Teofilu tłumaczy dlaczego są tak powszechne w tej kulturze). Jest to zjawisko spotykane w wielu krajach “południowych”. Włoska mafia zabija “zdrajców”, zwaśnione sycylijskie rody mordowały się wzajemnie. Hinduscy ojcowie zabijają swoje córki gdy one się „źle prowadzą”. Według Wikipedii przypadki zabójstw honorowych miały miejsce już w starożytnym Rzymie. Jego ślady można odnaleźć także w Starym Testamencie, np. w Księdze Kapłańskiej (21:9): „Jeżeli córka kapłana bezcześci siebie nierządem, bezcześci przez to swojego ojca. Będzie spalona w ogniu” (20:9) „Ktokolwiek złorzeczy ojcu albo matce, będzie ukarany śmiercią: złorzeczył ojcu lub matce, ściągnął śmierć na siebie" czy też w Księdze Wyjścia (21:17): „Kto by złorzeczył ojcu albo matce, winien być ukarany śmiercią.” Zabójstwa honorowe wiążą się z dawnymi tradycjami plemiennymi, więc potępianie ich przez autorytety religijne niewiele zmienia. Wywodzą się raczej z kultury plemiennej i patriarchalnej struktury społecznej niż wyłącznie z przykazań religijnych jako takich, mimo to, często usprawiedliwiane są motywami religijnymi. Prawo islamskie nie wyraża jasnej zgody na nie a w Koranie zaś nie ma żadnych treści usprawiedliwiających takie przestępstwo. Mimo największej liczby morderstw honorowych w Pakistanie, azjatyckim kraju muzułmańskim, muzułmanie utrzymują, iż morderstwa takie są sprzeczne z naukami islamu. Za to na przykład w Indonezji, kraju o największej populacji muzułmanów na świecie, zabójstwa honorowe należą do rzadkości.
We Włoszech mordy honorowe zostały potępione dopiero w 1981…

Aleksandra R