Drugim terminem, zdeprecjonowanym nieomal do zera przez postępackich
fałszerzy słów, jest empatia.
Samo to pojęcie wywodzi się z psychologii co już dla
człowieka przyzwyczajonego do logicznego myślenia powinno być może nie
dzwonkiem ale jednak przynajmniej jakimś cichym brzęczykiem alarmowym. Najczęściej
bywa używane w dwóch znaczeniach:
1. Empatia emocjonalna, najkrócej rzecz ujmując oznaczająca zdolność
do odczuwania stanów psychicznych innych osób.
2. Empatia poznawcza, zwana też decentracją, będąca umiejętnością
przyjęcia sposobu myślenia innych osób i spojrzenia z ich perspektywy na
rzeczywistość.
Nie będę ukrywał że jako
informatykowi decentracja jest mi bliższa . Bowiem jedną z cnót tego zawodu jest umiejętność pisania
oprogramowania typu „idiotensicher”. Przejawiająca się choćby w rygorystycznym
sprawdzaniu poprawności formalnej wprowadzanych danych aby potencjalny złośliwy
sabotażysta, elegancko zwany odbiorcą lub użytkownikiem tegoż oprogramowania, musiał się zdrowo
napracować aby owo oprogramowanie zawiesić. Natomiast kierowanie się emocjami
moim zdaniem jest na miejscu głównie podczas słodkiego sam na sam dwóch osób
płci przeciwnej. Ale już w odniesieniu do prozy życia staje się wielką wadą,
powodującą że w oczach naszych sąsiadów Polacy nie cieszą się opinią narodu
przesadnie rozgarniętego i potrafiącego dbać o swoje realne a nie wyimaginowane
interesy.
Ale fałszerze słów i to pojęcie sprowadzili do formy
karykaturalnej. Bowiem stało się nakazem wylewania krokodylich łez nad każdym
łajdakiem czy przestępcą. Bo przecież on jest taki biedny, tak dobrze chciał a
już w dzieciństwie miał do szkoły pod górkę. Natomiast gdy mowa jest o ofiarach
tych plugawych uczynków, sławetna empatia znika nie mniej sprawnie niż grosz
publiczny w kieszeniach szajki kon-Donka.
Klasycznym przykładem tej moralności ludzi postępu (nie
napiszę że Kalego bo jakiś czarnoskóry dżentelmen mógłby się na mnie zaczaić z
dzidą pragnąc pomścić tak wielką obelgę) jest ich stosunek do kary śmierci.
Zacząć muszę oczywiście od stwierdzenia że tak jak to określa prawo w
krajach anglosaskich, odróżniam zabójstwo (na przykład a afekcie czy na skutek głupoty
lub przypadkowego zbiegu okoliczności) od morderstwa czyli zaplanowanego
pozbawienia kogoś życia z pełną premedytacją. I tylko w tym drugim przypadku, też zresztą nie każdym,
dopuszczam orzeczenie i wykonanie takiej kary. Dodatkowo materiał dowodowy musi
być nie do podważenia. Nie mogą to być jedynie poszlaki lub zeznania „skruszonych”
przestępców którzy poszli na współpracę z prokuratorem więc istnieje możliwość
że powiedzą wszystko czego tylko on sobie zażyczy.
Najczęściej wyciągane są argumenty rodem z żałosnych propagandowych hollywoodzkich agitek, przedstawiających ostatnie dni i godziny skazanych na karę śmierci.
Odrażający bandyci, mający na swoim koncie wielokrotne morderstwa, niekiedy
dodatkowo połączone z wyrafinowanym znęcaniem sie nad swoimi ofiarami czy gwałtem, są prezentowani jako już niemal święci. Których
nie powinno się eliminować ze społeczeństwa aby mogli „naprawić” swoje
zbrodnie. W takich przypadkach zadaję cyniczne pytanie jak rozmówca wyobraża
sobie to „naprawienie” tych morderstw. Bo ostatnie znane mi przypadki zmartwychwstania miały miejsce około dwóch tysięcy lat temu.
No to wtedy z rękawa wyciągana jest kolejna znaczona karta
czyli mój brak empatii emocjonalnej w stosunku do rodziny takiego śmiecia. Co
bezlitośnie kontruję mówiąc że wszystkie moje zasoby empatii emocjonalnej zużyłem aby
wyobrazić sobie odczucia rodziny zgwałconej i uduszonej nastolatki czy
taksówkarza zamordowanego dla kilkuset dolarów. I z całą swoją konserwatywną
bezdusznością dopowiadam że historia kryminalistyki zna przypadki gdy na przykład
pedofil wypuszczony z więzienia po kilkunastu latach w wyniku kolejnych
amnestii zarządzonych przez jakiegoś litościwego bałwana, wkrótce po wyjściu z mamra
zamordował kolejne dziecko. Więc mój rozmówca moralnie też ma kroplę jego krwi
na sumieniu.
W przypływie desperacji "empatyk" spod ciemnej gwiazdy pyta
mnie czy jestem człowiekiem wierzącym. Oczywiście potwierdzam. I wtedy taki ktoś
wyjeżdża z przykazaniem „nie zabijaj”. Nie ukrywam że sięganie po Pismo Święte w
dyskusji z protestantem to albo wielka bezczelność albo skrajna głupota (jak to
ma miejsce w przypadku pewnej skretyniałej dzidzi piernik). Wtedy odwołuję
się do II Mojż. 21,14:
„Jeżeli ktoś zastawia na bliźniego zasadzkę, by go
podstępnie zabić, to weźmiesz go nawet od ołtarza mojego, by go ukarać śmiercią.”
I podkreślam że zarówno w hebrajskim oryginale jak i polskim
tłumaczeniu, użyte były dwa różne czasowniki. Jeden do opisu zbrodni, drugi
określający należną karę.
Bo dla mnie prawa mordercy zaczynają się dopiero wtedy gdy
wszelkie prawa rodziny ofiar(y) oraz elementarna troska o potencjalne przyszłe ofiary będą respektowane w takim stopniu jaki w danych
warunkach jest realnie możliwy.
Stary Niedźwiedź