środa, 19 lutego 2020

Pomysłowy Dobromir: Maria Antonina czy kret w szeregach Kompromitatów?

Nie ukrywam, że początkowo odnosiłem się do Konfederatów ze sporą dozą sympatii. Łajno w muszce na służbie Putasa czy domorosły Savonarola od batożenia dewiantów i koronacji Zbawiciela na króla Polski wywoływali u mnie odruch wymiotny samym swoim widokiem, że nie wspomnę o głoszonych przez nich bredniach. Tym nie mniej pozostałą dziewiątkę z ich koła poselskiego uważałem za ludzi rozsądnych. Czemu dałem wyraz we wpisie o ich wyborach kandydata na prezydenta. Choć nie ukrywam, że zarówno brak wyższych studiów, jak i humorystyczne dochody pana Krzysztofa Bosaka w jego deklaracji majątkowej (czyżby jeszcze jeden stary koń na garnuszku rodziców?) na pewno nie były jego plusami.
Ale w miarę upływu czasu zarówno jego wypowiedzi, jak i złote myśli posłów z tego koła spowodowały, że moja sympatia topniała w oczach.
Wszystkich ich głupot nie chce mi się w sieci tropić, zatem ograniczę się do trzech, które najbardziej utkwiły mi w pamięci.


Najpierw sam Bosak stwierdził, że podpisanie przez prezydenta Dudę ustawy dyscyplinującej szajkę fioletowych ludzików niczego nie rozwiąże, a tylko zaogni sytuację. Jeśli nie widzi on palącej konieczności przecięcia tego wrzodu i usunięcia z ferajny takich warchołów jak Juszczyszyn czy Stuleya, to serdecznie dziękuję za takiego prezydenta. A kandydatowi radzę wziąć rozbrat z polityką i skończyć jednak jakiś choćby niepoważny uniwersytecki fakultet, póki ma zapewniony wikt i opierunek.


Potem ruska onuca popisała się stwierdzeniem, że gdyby podczas wyborów prezydenckich w roku 2015 można było przewidzieć, że w nieodległych jesiennych wyborach parlamentarnych PiS zdobędzie samodzielną większość w sejmie, to należało wtedy stanąć na głowie, by doprowadzić do reelekcji chrabiego Bula. Ta rzygowina ani trochę mnie nie zdziwiła, ale gdy zaczął jej bronić pan Dziambor, moje zaskoczenie nie miało granic. Bo jeśli nie przeszkadzał mu cham skaczący po krzesłach w japońskim parlamencie i zwalający zadek w fotel, gdy jego goście w randze głów państw jeszcze stali, to moja sympatia dla pana Artura spadła do zera. 


I w końcu pomysłowy Dobromir. Podczas gadających głów w Polsracie posłanka lewizny chcąc zasugerować, że bronią oni ludzi słabych i ubogich, wspomniała o niewątpliwie realnie istniejącym problemie "wykluczenia transportowego" osób mieszkających w małych miejscowościach, a już zwłaszcza wsiach. Problem ten znam doskonale ze swojej mazurskiej letniej stolicy. Gdy w niej przebywam i planuję wyjazd na zakupy do jednego z dwóch pobliskich miast powiatowych, zawsze pytam zaprzyjaźnionych tubylców, czy nie mają chęci pojechać ze mną lub czy im czegoś nie kupić.
Posłance tej wpadł w słowo pomysłowy Dobromir, stwierdzając:


-Niech ludzie po prostu kupują samochody.

A gdy doszedł do głosu, rozwinął ten genialny pomysł:


-Ludzie jakoś dojeżdżają. W ten sposób natomiast znowu marnujemy pieniądze na państwowe autobusy, które będą nieefektywne, zamiast dać ludziom zarobić na to, żeby ci, którzy nie mają samochodów, też woleliby mieć samochód.


Debilowi należy wytłumaczyć, że we wsiach ludzie pracujący i jako tako zarabiający, jeżdżą "używkami". Ale starsi z problemami ze słuchem, wzrokiem i refleksem, na pewno nie zdali by egzaminu na prawo jazdy. A gdyby jakimś cudem je zdobyli a święty Mikołaj sprezentował im auto, na drodze stanowiliby zagrożenie dla siebie i innych. I żadne ruchy podatkowe w tej grupie wiekowej niczego by nie zmieniły.
Gdy we Francji zaczęły się  rozruchy, nazwane potem Wielką Rewolucją Francuską, królowa Maria Antonina zainteresowała się ich przyczyną. A po usłyszeniu, że protestującym brakuje chleba, popisała się złotą myślą:
-Nie mają chleba? To niech jedzą ciastka!
Sprawdziłem w sieci, że Dobromir Sośnierz należał do chyba wszystkich wylinek łajna w muszce. Zatem nie widzę dla niego lekarstwa, bo tak zaawansowane stadium mikkizmu-kurwinizmu jest nieuleczalne niczym AIDS.


Jeden z moich przyjaciół, gorący zwolennik Konfederatów, snuł marzenia o udziale pana Bosaka w drugiej rundzie wyborów. Moim zdaniem koledzy nastrzelali mu tyle samobójów, że zajęcie piątego miejsca, czyli wyprzedzenie choćby jednej osoby z tercetu tęczowy gumofilc, żałosna ciota plus WSIowa wydmuszka byłoby wielkim sukcesem. A przy takiej strategii przyszłość Konfederatów w parlamencie widzę w czarnych barwach.


Ludzie w Polsce bywają złośliwi i lubią przekręcać nazwy partii politycznych. Ruch Podtarcia Palikmiota czy .Nowodebilna najlepszymi przykładami. Zatem nie zdziwię się, jeśli to koło poselskie ludzie nazwą Kompromitacją.

Stary Niedźwiedź

piątek, 14 lutego 2020

W co gra Swetrzasty?

W rozmowach z moimi prawicowymi przyjaciółmi nie raz pojawiało się pytanie, czy towarzysz Swetrzasty zgłupiał, forsując na kandydata lewizny w wyborach prezydenckich tę głupią, bezczelną, megalomańską i załganą do szpiku kości ciotę.
Na ogół rozmówcy szli po
linii najmniejszego oporu i przyczynę tej decyzji widzieli właśnie w zaćmieniu umysłu wodza lewizny. Podnosząc argument, że chujwejbin Zandberg uzyskałby lepszy wynik, bowiem starsze komuchy do trockistowskich czy maoistowskich pomysłów wielkiej urazy na pewno nie żywią, zaś zboczeńcami zawsze gardzili (vide sławetna esbecka operacja "Hiacynt"). A do tego rzeczony Zandberg jest znacznie inteligentniejszy od nabzdyczonego pedała i w dyskusjach kandydatów podczas kampanii wyborczej poradziłby sobie na pewno lepiej.
Wszystko to prawda, ale moim zdaniem zapomnieli oni o fundamentalnej kwestii. Odnośnie braku elementarnych zasad moralnych czy co chwilę wyłażącej z eurosocjalistycznych bucików słomy komunistycznego chamstwa, rzecz jasna mają rację. Ale towarzysz (najcięższa ze znanych mi obelg) Swetrzasty na pewno nie jest głupcem.
W co zatem on gra?
Wie on doskonale, że wybory te będą klęską nieustannie kłamiącego i bezczelnie donoszącego na Polskę w euroburdelowym parlamencie głąba. Ale ten wynik nie ma znaczenia. Dla kręcących eurochlewem liczy się to, że w ten sposób Swetrzasty udowadnia, że już do końca przechrzcił się na eurosocjalizm. Bowiem jego partia w wyborach wystawiła wręcz eurosocjalistyczny ideał. Bo i lewak, i talib gender, i zboczeniec, i do tego jeszcze gretyn. Kudy do takiej nieomal doskonałości niejakiej KODawie?
A ponieważ z obalenia wstrętnego PiS przez volksdeutschów z Przestępczości Organizowanej dreck wyszło, oficerowie Bundesnachrichtendienstu mogą stracić cierpliwość i zainwestować w inną agenturę. A czym jak czym, ale obcą agenturą zarówno stare komuchy i ich spadkobiercy potrafią być  w stopniu wręcz doskonałym. W końcu zaczęli robić to z powodzeniem ponad sto lat  temu.
I o to moim zdaniem w tej jedynie z pozoru dziwacznej decyzji chodzi.

Stary Niedźwiedź

poniedziałek, 3 lutego 2020

Pierwszy ogłupiacz III RP


Wszyscy zdolni do samodzielnego myślenia ludzie wiedzą, że w konkurencjach sportowych takich jak  śmierdzący leń czy nienawidzący Polski volksdeutsch, tak zwany Chyży Rój nie ma wśród polskich politykierów (nie nazwę ich politykami, tak jak i muzykantów nie nazywa się muzykami) żadnego liczącego się konkurenta. Natomiast nie wszyscy zwracają uwagę na to, że jest on wirtuozem w grze na ludzkiej głupocie. Bowiem nikt z jego szalikowców nie zauważa faktu, że jest to po prostu wyrób stalinopodobny.
Gdy gdańscy "leberałowie" (czyli tłumacząc na polski - złodzieje zuchwali)  ponieśli klęskę w wyborach 2003, połączyli się z Mumią Demokratyczną, w wyniku czego urodziła się tak zwana Unia Wolnoszcząca.   Ale stary gangster Benek Lewartow przy pierwszej nadarzającej się okazji w wyborach do władz takowej wyciął gojów nieomal w pień. Gdańskim złodziejaszkom dostały się żałosne ochłapy i wydawało się, że Chyży Rój jest już skończony. Po wygranych przez AWS wyborach w 1997 i zawiązaniu koalicji z wolnoszczącymi, dostała mu się fucha w postaci wicemarszałkowstwa senatu. Na której to posadzie mógł się obijać do woli  i podczas prowadzenia posiedzenia puszczać sobie na monitorze meczyki.
Gdy z AWS, Unii Wolnoszczącej i nierządu łoBuzka zaczęły sypać się trociny i było już oczywiste, że wybory w 2001 przerżną oni z hukiem, na rozkaz generała Czempińskiego TW Must czyli niejaki Andrzej Olechowski utworzył dla nich szalupę ratunkową w postaci Platformy Obywatelskiej. Początkowo miało nią kierować trzech tenorów, czyli Must, marszałek sejmu Płażyński i właśnie podający się za Kaszuba szkopski agent. Początkowo służący Stasi jako TW Oskar, a po zjednoczeniu Niemiec przejęty przez BND.
I tu magister historii rozwinął skrzydła, przypominając sobie, co robił Stalin w latach 20 i 30 ubiegłego stulecia. Doszedł do skądinąd słusznego wniosku, że aby zasłużyć się swojej prawdziwej ojczyźnie i dojść do zaszczytów na niemiecką skalę, musi dostatecznie zdemolować Polskę jako jej gauleiter. A z kolei zdobycie tego stanowiska i uzyskanie możliwości działań sabotażowych,  wymaga zdobycia władzy absolutnej w PO i wygranie przez nią wyborów, rzecz jasna z pomocą niemieckich i żydowskich medialnych szczekaczek. Co te pierwsze na pewno zrobią na rozkaz z urzędu kanclerskiego, zaś drugie z czystej nienawiści do wszystkiego, co polskie.
Zaczął zgodnie z algorytmem pierwowzoru. Przy pomocy inteligentnego cynika bez cienia skrupułów, czyli Jasia Marysi, zagryzł swojego dobroczyńcę Musta oraz Macieja Płażyńskiego. Czyli ostał się już tylko jeden tenor.
Potem przyszła kolej na panią profesor Zytę Gilowską. Osobę przyzwoitą bardzo inteligentną i kompetentna ekonomistkę. Czyli mającą się reprezentowanym przez siebie poziomem do tego volksdeutscha jak Himalaje do holenderskich depresji.
Jasio Marysia zrobił swoje, więc nadszedł czas na kpnięcie go w tyłek. Nastał czas bandziora od politycznej mokrej roboty, czyli niejakiego Shityny.
Shityna zaczął tworzyć swoją frakcję i gromadzić wokół siebie wiernych sobie ludzi? No to z zajmowanych uprzednio stanowisk wicepremiera szefującego administracji i MSW czy marszałka sejmu spadł do poziomu praktycznie szeregowego posła. Stary bandzior był na tyle sprytny, by znosić publiczne upokorzenia i czekać na swój dzień.
I w ten sposób poza kieszonkowym Stalinkiem w strukturach kierowniczych POmiotu zostały już same zera, pokroju Budki, Gneumanna, Rafała Gówiennego, tego któremu się moniaki wściekły, bo Polska nie kupiła francuskiego gówna czy Ewci Peron, zwanej też Ewcia Kłamacz lub Koparą na metr głęboko. A bandzior tkwił w zamrażarce. Mięso armatnie też było równie głupie. Przed wyborami prezydenckimi 2010 przechwalało się, jaka to ich szajka jest demokratyczna. Bowiem plebs wybiera swojego kandydata między chrabią Bulem i Zdradkiem Apfelbaumem. A gdy ktoś złośliwie ich pytał, skąd ci dwaj kandydaci się wzięli, matoły odpowiadały, że przecież WYZNACZYŁ ich Donald.
Vaterland docenił zasługi w niszczeniu wszystkiego, co polskie lub wyprzedaży takowego Szkopom za psi pieniądz. Jaśnie pani załatwiła mu w Brukseli fotel do napowietrzania. Trochę się musiała wysilić, by przepchnąć kolanem głąba udającego, że mówi po angielsku przy pomocy zwrotów typu "Czy massa rozumieć, o co moja chodzić?". Czyli nareszcie volksdeutsch i agent niemieckich służb specjalnych osiągnął cel życiowy. Faktem, że pozostawił po sobie w Polsce spaloną ziemię, mało się przejmował. A uciekając z tonącej łajby, kapitanem mianował największą za znanych sobie idiotek. Nie było to dla niego priorytetem, ale miał nadzieję, że w ten sposób zachowa też kontrolę nad swoimi polskimi ciurami. Ale nie docenił debilizmu Ewci Peron.
Jednym z jej pierwszych posunięć było rozmrożenie Shityny. A ten błyskawicznie przejął rządy w gangu. Na plus mozna mu zapisać jedynie to, że ma jakiś cień bandyckiego honoru. Bowiem swojej wybawicielki nie zniszczył, jak by to na pewno zrobił Chyży Rój. Lecz dał jej dla pozoru jakieś niezbyt podrzędne stanowisko w kierownictwie bandy, a następnie wysłał na euro(p)oślicę do euroburdelowego parlamentu w celu uzyskania dobrej emerytury.
Ale jako nowy don ponosił porażkę za porażka. Wybory samorządowe ewidentnie przegrał, a w zmontowanej przed eurowyborami koalicji wszelakiej swołoczy jego szajce przypadło mniej mandatów, niż POmiot uzyskał w poprzednich wyborach. Za to pracowicie odkopał z grobu stary czerstwy komuszy syf i powyciągał z tych zombie kołki osinowe. W rezultacie te upiory wróciły do gry a stary polityczny gangster Swetrzasty kopnął go w cztery litery. Bowiem po połączeniu z trockistowskimi chujwejbinami, gretynami i zboczeńcami zmartwychwstała lewizna pewnie weszła do sejmu w ubiegłorocznych wyborach.
Nawet tacy idioci, jak obecne kierownictwo POmiotu, zrozumiało wreszcie, że z takim hersztem szajka skazana jest na pożarcie. I nowym donem został niejaki Budka. Którego wypowiedzi na temat prawa konstytucyjnego dobitnie sugerują, że jego dyplom radcy prawnego pochodzi z rynku wtórnego.
Ukoronowaniem jest ich kandydatka na prezydenta. Jej analfabetyzm w zakresie polityki międzynarodowej i prerogatyw prezydenta RP świadczy o tym, że jej IQ jest mniejsze od numeru noszonego przez nią obuwia.
Ale nawet hasło "wszyscy w drugiej turze za Małgośką" nie przyniesie jej zwycięstwa, jeśli Geniuś Żoliborza do czasu tej dogrywki nie odwali jakiegoś nowego idiotyzmu ekonomicznego, lub nie podwinie ogona i nie skapituluje przed justytutkami i TSUjami złamanymi. Bo to jedyna szansa Targowicy na zwycięstwo.

Stary Niedźwiedź