piątek, 30 grudnia 2016

Kociokwik

27 grudnia br obchodziliśmy 98 rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Najlepiej przygotowanego i przeprowadzonego w dziejach Polski. Bowiem było perfekcyjnie przygotowane pod względem kadr i zaplecza logistycznego, a termin jego rozpoczęcia został wybrany optymalnie. I jedynym zwycięskim obok tryptyku Powstań Śląskich, przeprowadzonych jednak bardziej spontanicznie a skutecznie dopiero w trzeciej próbie.
W tym roku obchody odbyły się w dwóch konkurencyjnych wydaniach. W Poznaniu zorganizowała je PO pod kierownictwem marszałka województwa wielkopolskiego. Natomiast uroczystościom w Lesznie Wielkopolskim przewodził wojewoda wielkopolski z PiS.
O przebiegu obydwóch uroczystości przeczytałem w portalu „wpolityce”:
Przytoczone tam fragmenty przemówienia marszałka Marka Woźniaka robią znośne wrażenie, zwłaszcza jak na polityka PO. Wplótł bowiem do niego jedynie mocno aluzyjne stwierdzenie:
„Ale bez wątpienia ważniejszy od rozmachu i bogactwa celebry jest duch. Cóż po celebrze, jeśli duch złamany? Jak czcić zwycięzców, samemu czując się zniewolonym?”
Zresztą gdyby popisał się jakimiś chamskimi atakami na „dobrą zmianę” w stylu (p)osłów robiących z sali plenarnej sejmu budynek inwentarski, kto jak kto ale bracia Karnowscy na pewno by tego nie przemilczeli.
W Lesznie nie pojawili się ani pan prezydent, ani pani premier. Ta ostatnia przesłała jedynie list, odczytany przez wojewodę Zbigniewa Hoffmanna. Wielka szkoda. Te obchody uświetnił udział wojska. Odbyła się defilada, grała orkiestra wojskowa.
Skąd to swoiste rozdwojenie? Okazało się że udział wojska automatycznie wiąże się z odczytaniem podczas apelu pamięci nazwisk ofiar hekatomby smoleńskiej. A że nie ma ona nic wspólnego z generałem Stanisławem Taczakiem i jego żołnierzami? Nieważne, tak nakazał Antek Policmajster więc tak musi być i basta!
Na pewno nie usprawiedliwia to zachowania grupki KODomitów, gwiżdżących podczas apelu. Czym innym jest dezaprobata dla tak absurdalnego łączenia na siłę wydarzeń nie mających ze sobą niczego wspólnego a czym innym obrażanie pamięci polskiej elity, która zginęła w Smoleńsku. Alimenciarskiego śmiecia i jego bandę trzeba nazwać po imieniu: ostatnia hołota.
Nie wiem jak rząd planuje zorganizować obchody 607 rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Ale jak w prywatnej rozmowie powiedział mój przyjaciel, ten akcent mamy zagwarantowany. W końcu bitwa odbyła się w roku tysiąc czterysta DZIESIĄTYM i brały w niej udział trzy pułki SMOLEŃSKIE. Powód na pewno bardziej wiarygodny niż w przypadku Powstania Wielkopolskiego.
I jeszcze drobna uwaga. Na swój sposób tę rocznicę uczcili w Poznaniu kibice Lecha:

Nigdy nie kibicowałem drużynie piłkarskiej Lecha Poznań. Ale do „Wiary Lecha” mam od lat wielki szacunek. Porządkowali oni groby tych powstańców, przypominali o tej rocznicy i innych wydarzeniach oraz postaciach godnych pamięci gdy ryży kundel i jego lokalni pachołkowie po prostu to przemilczali. No bo jakże przypominać ludzi walczących z niemieckim zaborcą? Jakież to nieeuropejskie!

Stary Niedźwiedź

wtorek, 27 grudnia 2016

Żegnaj, Staśku!


Wychowałem się w rodzinie warszawsko – lwowskiej. Rodzina Mamy o korzeniach robotniczo – rzemieślniczych mieszkała w Warszawie od zawsze. Moich męskich antenatów po kądzieli nie poznałem bowiem dziadek i bracia babci zostali po Powstaniu Warszawskim zamordowani przez ukraińskich bandytów z formacji pomocniczych SS lub „zmarli na zawał serca” w niemieckich obozach. Ale zarówno mama jak i babcia używały na co dzień w pełni poprawnej polszczyzny. A gdy przynosiłem z podwórka jakieś kolokwializmy, mama łagodnie zwracała mi uwagę, że mówi się inaczej.
Ojciec pochodził z rodziny osiadłej we Lwowie pod koniec XVIII wieku, rzecz jasna doszczętnie przez to cudowne miasto spolonizowanej już w połowie XIX wieku. Jako jedyny ze swojej rodziny przeżył wojnę, resztę wymordowała (U)PAdlina. W jego języku pojawiały się słowa wywodzące się z lwowskiego bałaku – na buty mówił meszty a na szczypiorek trembulka. Ale unikalną cechą gwary lwowskiej było to, że takich określeń używali zarówno profesorowie Uniwersytetu Jana Kazimierza, jak i baciary z Łyczakowa czy z Kliparowa.
Ze starą kochaną gwarą warszawską spotkałem się po raz pierwszy jako siedmioletnie dziecko, gdy w ręce wpadł mi zbiór felietonów Stefana „Wiecha” Wiecheckiego zatytułowany "Znakiem tego". Zauroczył mnie język Walerego Wątróbki, jego żony Gieniuchny, szwagra Piekutoszczaka czy Teosia Piecyka. Do tego doszły piosenki Stanisława Grzesiuka. I temu uczuciu będę wierny do grobowej deski.
Na co dzień z żywym wydaniem tej cudownej mowy spotykałem się coraz rzadziej. Opisana przeze mnie pani Wiele zapewne prowadzi swój stragan z najlepszymi na świecie warzywami i owocami na tym lepszym świecie. Ostatni Mohikanie trafiają się jeszcze na warszawskiej Pradze.
Dlatego tak cenną dla mnie była działalność artystyczna (niech nikt nie próbuje kwestionować tego przymiotnika!) Staśka Wielanka i jego Kapeli Czerniakowskiej. Dla mnie podwójnie cennej, bowiem poza sezamem folkloru warszawskiego sięgali też czasami do lwowskiego. A czym innym niż wynajdywanie na You Tube fragmentów przedwojennych filmów ze Szczepkiem i Tońkiem było słuchanie tego na żywo. Wtedy choć na krótko ten świat stawał się może nie lepszy, ale chyba piękniejszy. Duchy pewnych wartości przybywały z zaświatów i choć na krótko pojawiały się między nami żywymi. A uszy koiły dźwięki akordeonu i mandoliny.
Wpis bożonarodzeniowy naszego kolegium redakcyjnego umieściłem na Antysocjalu w godzinie duchów z 23 na 24 grudnia. A gdy rano otworzyłem „wpolityce” by dowiedzieć się co dzieje się w największej szopce w Polsce, przeczytałem że w piątek odszedł od nas Stasiek.
Pozwolę sobie przypomnieć kilka Jego piosenek.
 
Chodź na Pragie
 


Wiązanka Starych Tang


Tylko we Lwowi
Skoro  na tamtym lepszym świecie, w co jako chrześcijanin niezłomnie wierzę, jest elementarna sprawiedliwość, na pewno odnajdziesz tam nie jakieś koszmarne blokowiska lecz dawne Czerniaków, Bielany, Targówek i Szmulki. A i batiary z Łyczakowa przyjmą Cię jak swego i usiądą z Tobą przy gielajzie piwa.

Żegnaj, Staśku!


Stary Niedźwiedź

sobota, 24 grudnia 2016

Chwila zadumy

Szanowni Czytelnicy
Nieco ponad dwa tysiące lat temu wydarzyło się coś, co z upływem czasu wszystkim chrześcijanom dało NADZIEJĘ. Na to że przyzwoite postępowanie w życiu ma jednak sens i nie jest jedynie nieszkodliwym dziwactwem. Że istnieje sprawiedliwy SĄD, a po jego werdykcie czeka nas TAM nagroda lub kara.
Dzięki kilku dniom, wolnym od codziennej gonitwy i niełatwej walki o jako tako godne bytowanie, możemy choć na krótko skoncentrować się na tym, co w życiu najważniejsze.
Wszyscy mamy okazję zasiąść przy stole z rodziną i przyjaciółmi. By choć w skromnym zakresie odrobić nieuchronne w tych zwariowanych czasach zaległości w okazywaniu im należnych uczuć.
Wszystkich Czytelników od lat prosimy by pomogli swoim piękniejszym połowom w przygotowaniu tych Świąt Bożego Narodzenia. I nie stawiali im sarmackich wręcz wymagań odnośnie obfitości jadła. Każdy przyzwoity człowiek woli widzieć zwłaszcza przy wigilijnym stole panią domu w dobrej kondycji i kilka tradycyjnych potraw, stanowiących polski kanon tego dnia. Niż stół uginający się od nadmiaru potraw i gospodynię podpierającą się nosem i marzącą już tylko o pójściu spać.
Wierzymy również że zdecydowana większość z Was zaśpiewa jakąś polską kolędę lub w przypadku posiadania pierwszego stopnia wtajemniczenia muzycznego, po prostu jej posłucha. Bo to jest POLSKI obyczaj i POLSKIE święto, nierozerwalnie związane z naszą świadomością narodową.
Niestety nie dla wszystkich te Święta będą radosne. Drastycznym przykładem jest rodzina Pana Łukasza Urbana, kierowcy TIRa zastrzelonego w Berlinie przez islamskiego bydlaka. Do ostatnich chwil walczącego o udaremnienie zamachu na niewinnych ludzi. Pomyślmy o Nim i o Jego bliskich, a tych którzy mogą to uczynić, prosimy o modlitwę. Bo jakże małą pociechą jest fakt, że ciapate bydlę siedzi już nie w pensjonacie zwanym w Niemczech więzieniem, lecz w piekle.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter
Refael72

czwartek, 22 grudnia 2016

Polski polityczny romantyk honoris causa

Mniej więcej od ostatnich lat istnienia I Rzeczypospolitej zdecydowana większość rodaków podejmując decyzje polityczne, kierowała się takimi kryteriami jak honor i ambicja. I to niespotykane w kręgu cywilizacji białego człowieka  podejście do polityki miewa się dobrze do dzisiaj. Co więcej, równie powszechne jest zdumiewające przekonanie że inne narody, kierujące się podczas podejmowania istotnych decyzji bilansem zysków i strat oraz troską o żywą i martwą substancję narodową, tak naprawdę to Polakom zazdroszczą. A w cichości ducha wstydzą się tego, że są takimi „księgowymi” i „liczykrupami”.
Ludzi zajmujących się w Polsce historią, publicystyką czy polityką, którzy tych idiotyzmów nie powielają i nie próbują nimi zatruć głów młodego pokolenia, spotyka się sporadycznie. Gdybym miał ich zliczyć wśród żyjących obecnie a znanych mi z imienia i nazwiska, na pewno starczyłoby mi palców u rąk.
Tym nie mniej w drugiej połowie XIX wieku Francuzi też dorobili się przywódcy, którego na zasadzie wyjątku potwierdzającego regułę można uznać za polskiego romantyka honoris causa. Był nim oczywiście cesarz Napoleon III.

Od czasu upadku imperium Napoleona I do powstania II Rzeszy na świecie istniały dwa supermocarstwa: Wielka Brytania i Rosja, konkurujące ze sobą na terenie Eurazji. Co wiązało się z faktem, że Rosja „zakorkowana” na Bałtyku i na Morzu Czarnym, nie mogła tak jak wyspiarze swoimi działaniami objąć całego globu i wszędzie tworzyć swoje strefy wpływu a nawet kolonie. Utrzymanie tego stanu było absolutnym priorytetem brytyjskiej polityki. Dlatego gdy w roku 1853 Rosja rozpoczęła kolejną wojnę z Turcją od likwidacji całej floty tureckiej (z wyjątkiem jednego okrętu) w bitwie pod Synopą, powstało realne zagrożenie opanowania przez cara Mikołaja cieśnin Dardanele i Bosfor, a w konsekwencji tego uzyskania przez rosyjską flotę swobodnego dostępu do Morza Śródziemnego. Było oczywiste że Wielka Brytania aktywnie włączy się po stronie Turcji.
Natomiast Francja toczyła z Rosją spór o opiekę nad najważniejszymi dla chrześcijan obiektami w Ziemi Świętej oraz chrześcijanami zamieszkującymi Imperium Osmańskie. Ciężar gatunkowy nieporównywalnie mniejszy. To był oficjalny powód włączenia się świeżo powstałego cesarstwa w ten konflikt zbrojny. Ale był też nieoficjalny. Cysorz wręcz pałał żądzą „pomszczenia” stryja, któremu to Rosja zadała decydującą o losach jego państwa klęskę.
Po długim oblężeniu Sewastopol w końcu został zdobyty. Liczący 300 tys. francuski korpus ekspedycyjny stracił 95 tys. żołnierzy, straty Anglików to 22 tys. z 250 tys., Turków – 45 tys. z 165 tys., Sardyńczyków - 2 tys. z 10 tys. Jeśli Czytelnicy zdziwią się co tam robili Włosi z Królestwa Piemontu, wyjaśni się to wkrótce. Dla porządku podam że straty Rosjan były znacznie wyższe. Z około 700 tys. zginęło, zaginęło lub zostało rannych ponad 520 tys. A w wyniku zawartego w Paryżu traktatu pokojowego Rosji zakazano posiadania na Morzu Czarnym floty wojennej. A Francja uzyskała monopol na opiekę nad chrześcijanami i miejscami świętymi na terenie państwa tureckiego. Komentarz zbyteczny. Grunt że paryska gawiedź wiwatowała na cześć zwycięskiego cysorza a stryjec został pomszczony.
Dla każdego uważnego obserwatora potencjału i naturalnego kierunku ekspansji Prus było oczywiste, że planują one opanowanie swoimi wpływami całej Rzeszy Niemieckiej a w dalszej kolejności zjednoczenie jej pod berłem Hohenzollernów. Gdyby do tego doszło, rzesza ta stałaby się najpotężniejszym państwem na kontynencie. Realizacja tego dalekosiężnego planu wymagała wszelako wyeliminowanie wpływów Austrii w krajach niemieckich, silnych zwłaszcza w katolickim Królestwie Bawarii. Zatem dla francuskiego polityka Austria była naturalnym i chyba jedynym sojusznikiem, pozwalającym utrzymać Prusy na smyczy.
Ale nie dla tego romantycznego bałwana. W końcu Austria była „współwinna” upadku stryja. Co znakomicie wykorzystał premier Królestwa Piemontu, hrabia Camillo Cavour, jeden z najzdolniejszych mężów stanu XIX wieku. By skaptować sobie cysorza, wysłał podczas wojny mały korpusik na Krym. Potem zawarł z Francją obronny sojusz antyaustriacki, na wszelki wypadek wepchnął cysorzowi do łóżka swoją młodziutką i bardzo przystojną kuzynkę i w końcu sprowokował niedoświadczonego smarkacza Franciszka Józefa do wypowiedzenia wojny w roku 1859. Wojska francuskie pospieszyły z pomocą, w krwawych bitwach pod Magentą i Solferino wojska austriackie zostały pokonane, straty Francuzów były również wysokie – ok. 22 tys. zabitych, zaginionych i rannych. W wyniku pokoju Piemont zdobył całą Lombardię, odstępując Francji prefekturę Nicei i kawałek Sabaudii. Następnie ruszyła ofensywa piemoncka na południe a w wyniku akcji Garibaldiego opanowana została nawet Sycylia. W roku 1861 praktycznie całe Włochy zostały zjednoczone a marzenie Cavoura spełnione. Poza terenem utworzonego Królestwa Włoch znalazły się jedynie Rzym oraz region Wenecji. Rzym z racji tego iż cysorz przypomniał sobie że jest katolikiem i ulokował tam francuski garnizon, broniący resztówki Państwa Kościelnego.
Ostatnią szansę spadnięcia na cztery łapy miał cysorz w roku 1866 podczas wojny prusko – austriackiej. W rozstrzygającej bitwie pod Sadową austriacka piechota, wyposażona w karabiny ładowane od przodu, została zmasakrowana ogniem piechoty pruskiej. Uzbrojonej w ładowane odtylcowo karabiny iglicowe Dreysego o większym zasięgu i kilkukrotnie większej szybkostrzelności. W armii francuskiej wchodził wówczas na uzbrojenie jeszcze lepszy karabin iglicowy Chassepot. Ale cysorz zaspał a genialny Otto von Bismarck zawarł pokój z Austrią na warunkach dla tej ostatniej strawnych. Ograniczył się do wyrugowania jej wpływów z południowych Niemiec i nie połaszczył się na zabór jej terytoriów. Co spowodowało że państwo Habsburgów nie pałało żądzą rewanżu i wkrótce stało się sojusznikiem II Rzeszy. Natomiast Bawaria weszła w orbitę wpływów Prus. Oczywiście Włochy przystąpiły do wojny po stronie Prus. Wprawdzie wojska włoskie dostały od Austriaków lanie pod pechową dla siebie Custozzą, ale w wyniku pokoju odzyskały Wenecję. Cavour już wtedy nie żył ale potrafił wyedukować swoich następców.
Zabawa skończyła się w lipcu 1870. Przebywający w uzdrowisku Ems król Prus Wilhelm I odbył rozmowę z ambasadorem Francji i poinformował o niej w depeszy kanclerza von Bismarcka. Ten ostatni będąc przez kilka miesięcy ambasadorem Prus w Paryżu, zdążył rozszyfrować cysorza jako romantycznego dyletanta, nie mającego żadnej realistycznej wizji prowadzenia polityki i przedkładającego jakieś kompromitujące polityka chimery nad zimną kalkulację. Nakazał zatem „przeciek” tej depeszy do prasy i to w wersji nie mającej wiele wspólnego z oryginałem a zarazem obraźliwej dla cysorza. Ten wypowiedział wojnę Prusom. I w powszechnym odbiorze to Francja była agresorem. Przy okazji trzeba zauważyć że łganie w żywe oczy i pisanie tego, co kanclerz rozkaże ma w niemieckiej „niezależnej prasie” już prawie stupięćdziesięcioletnią tradycję.
Po ciężkim laniu pod Gravelotte, pod Sedanem armia niedołęgi marszałka Mac Mahona wraz z cysorzem została okrążona i wzięta do niewoli. Drugi niedołęga marszałek Bazaine po porażkach w polu został zamknięty w twierdzy Metz i tam skapitulował. Jaki cysorz, tacy i „zmurszałkowie”. Jedno i drugie było żałosnymi imitacjami Pierwszego Cesarstwa więc domek z kart się zawalił.
O mało nie zapomniałem dopisać że po klęsce Francji Włochy poprosiły francuski garnizon o opuszczenie Rzymu i zajęły to miasto. Do którego przeniesiono stolicę z Turynu.
Biorąc pod uwagę modne ostatnio w Polsce pośmiertne nadawanie odznaczeń, awanse wojskowe, a być może wkrótce i degradacje, proponuję by pan prezydent Andrzej Duda nadał pośmiertnie Napoleonowi III czyli księciu Ludwikowi Napoleonowi Bonaparte polskie obywatelstwo. Do wszystkich „jagiellońskich” politycznych wariactw autorstwa PiS taki patron pasuje jak ulał.

Stary Niedźwiedź

sobota, 17 grudnia 2016

ACZkolwiek kocham życie.

Asię poznałem trzy lata temu na jednej z fejsbukowych chrześcijańskich grup. Prowadziliśmy wtedy ożywioną dyskusję na pewien budzący kontrowersje temat. Wtedy też dowiedziałem się o chorobie Asi. Asia choruje na rdzeniowy zanik mięśni, i to najgorszy, pierwszy stopień. Choroba ta więzi sprawny umysł w stale tracącym sprawność ciele. 
Tak też trafiłem na jej blog, na którym opisuje swoje zmagania z chorobą, swe marzenia, codzienne zmagania i wydarzenia, które dla zdrowej dziewczyny są czymś naturalnym i prozaicznym, zaś dla Asi to nieraz heroiczny wysiłek, ot choćby wyprawa z dziesięcioletnim bratankiem do cukierni. Niby nic. Ale dla dziewczyny, za którą od sześciu lat oddycha maszyna, która nie jest w stanie sama podrapać się po nosie czy otrzeć kroplę potu ściekającą po czole to wyprawa, którą porównałbym do wyprawy na Mt Everest dla człowieka zdrowego. Zimą. Bez butli z tlenem. W klapkach.
Asia napisała tę książkę jednym palcem. I nie jest to metafora określająca łatwość pisania. Bo metaforycznie było to raczej wykuwanie gumowym młotkiem i tępym dłutem w bazalcie. Jednym w sensie dosłownym – wodząc palcem po ekranie smartfona, na ile pozwalały osłabione chorobą mięśnie. 



Książka może być inspiracją dla każdego. Dla każdego, komu wydaje się, że jego życie jest ciężkie, nieznośne, że nie ma szans by przeżywać je w sposób ekscytujący, realizować marzenia. Wystarczy by zajrzał do książki Asi. Skoro Asia daje radę, możesz i Ty. 
Książkę Asi można kupić TUTAJ:



Redakcja Antysocjala zachęca też nieustająco do wspierania Asi podczas corocznego „pitolenia” poprzez przekazywanie 1% na jej subkonto w Fundacji AVALON.

Refael72

wtorek, 13 grudnia 2016

Smutna rocznica

Nikt myślący nie może zarzucić naszej redakcji iż jesteśmy bezkrytycznymi piewcami PiS, pokroju różnych kurzych móżdżków czy spienionych bałwanów. Gdy jego prominentni politycy robią coś dobrego (choćby wygęganie po długich a ciężkich cierpieniach że islamskiego bydła nie przyjmiemy, odmrożenie Grupy Wyszehradzkiej czy kontakty z Chinami), na pewno pochwalimy. Gdy podejrzanie chachmęcą w kwestii GMO, beznadziejnie pieprzą ustawy o handlu a zagraniczne „polskie” placówki dyplomatyczne i kulturalne do tej pory nie przeszły odrobaczenia po ruchach kadrowych Benka „Polonofoba” Lewartowa, podnosimy alarm. I podkreślamy konieczność usunięcia z MSZ Witolda „Niedołęgi” Waszczykowskiego. A opowieści dziwnej treści o rzekomym rozliczeniu złodziei oczywiście też traktujemy jako przynajmniej do tej pory głupi żart ze strony „srogiego” Ziobry, który zasłużył na przydomek „Kapiszon”. Bo choćby niejaka Bufetowa konsekwentnie i kompletnie bezkarnie pokazuje tym sprawiedliwym środkowy palec.
Ale to co wyprawia Targowica w postaci bandziorów i złodziei z Przestępczości Organizowanej czy „nowocześni” debil i jego debilki, po prostu trudno opisać. Poza odzyskaniem utraconych koryt tej hołoty nie interesuje kompletnie NIC. A gotowi są sięgnąć po dokładnie KAŻDE narzędzie. Po drodze im nie tylko z taką szmatą jak kapujący na kolegów ze stoczni czy obalający jedyny uczciwy polski rząd w latach dziewięćdziesiątych TW „Bolek”. Ostatnio do szajki wystruganego z banana śmiecia nie płacącego alimentów na porzucone dzieci i jego KODomitów dołączają mundurowe ostoje PRL. A w obronie kominowych emerytur tego bydła zapluwają się nie tylko oba Szechtery, ale i Skatina, Kopara i pomniejsza gadzina z PO czy dyżurny debil polskiego internetu i jego trzy nimfy, mający IQ około setki, oczywiście we czwórkę łącznie.
Na razie nie widzimy powodu do włączenia się w uliczne burdy. Policja pod wodzą ministra Błaszczaka radzi sobie dobrze, można nawet powiedzieć że jak na takie kierownictwo, wręcz zdumiewająco dobrze. 11 listopada 1 10 grudnia zdała egzamin celująco. Na przykład usuwając na Krakowskim Przedmieściu spokojnie i grzecznie ale skutecznie spod krzyża garstkę łajdaków z organizacji
Kurwy PRL, mające czelność nazwać się „Obywatelami RP”. Zobaczymy jak będzie dzisiaj.
Ale jeśli okaże się że rozwydrzona Targowica zacznie szukać na ulicach zabitych, trzeba będzie zareagować. Trudno, są jakieś granice. Trupów się zachciało? Jeśli już tak musi być to niech to będą ich trupy.
A na razie redakcja proponuje wieczorem ustawić w oknie zapaloną świeczkę. I pomodlić się za nich lub choć wspomnieć tych wspaniałych ludzi którzy walczyli o prawdziwą Polskę. Ale dzisiejszego dnia nie dożyli, los rzucił ich na drugi koniec świata lub wegetują za niecałe tysiąc złotych miesięcznie w tym wyrobie polskopodobnym.
Redakcja oczekuje że oszczędności poczynione na tym esbeckim bydle pójdą w całości na podwyżki dla tych o których tu wspomnieliśmy. Bo dla nich sto złotych podwyżki to więcej, niż każdy z nas może sobie wyobrazić.
No i ostatnia kwestia. Jeśli Żoliborska Sanacyjna Grupa Historyczno – Rekonstrukcyjna nie anuluje w końcu haniebnej Ustawy 1066 to „żarliwych polskich patriotów” którzy nie odróżniają karabeli od tryzuba a konfederatki od jarmułki będziemy mieć za ostatnie szelmy. Józef Piłsudski którego zrobili swym idolem za takie zaniedbanie obiłby im mordy, zapuszkował w Berezie i lepiej nie mówić, jak by ich nazwał.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter
Refael

piątek, 9 grudnia 2016

Organ złamany czyli Nikodem Dyzma polskiej jurysprudencji

Andrzej Ruhollah Rzepliński („sędzia TK”, „profesor”) nie daje za wygraną i idzie w zaparte. Gdy doraźnie klecone na kolanie działania legislacyjne PiS okazały się wystarczająco skuteczne by wyrwać mu zęby jadowe a wkrótce w siedzibie Trybunału Konstytucyjnego będzie można uruchomić spłuczkę i przewietrzyć smród, zapewne w stanie „wyższej konieczności” postanowił zrobić z siebie błazna. I wystąpił na drogę sądową zakładając sprawę CYWILNĄ panu prezydentowi Andrzejowi Dudzie oraz panom sędziom TK Henrykowi Ciochowi, Lechowi Morawskiemu oraz Mariuszowi Muszyńskiemu. Do tego celu najął gdańską kancelarię adwokacką Nowosielski i Partnerzy. Widocznie w przebłysku realizmu zrozumiał że lepiej będzie, jeśli przed sądem będzie go reprezentował ktoś mający jakie takie pojęcie o prawie.
Kancelaria oczywiście zadania się podjęła. Bowiem
adwokaci w RP, jak potwierdził to dobitnie ostatni zjazd adwokatury,  w odróżnieniu od innej profesji, rzekomo jeszcze starszej, za pieniądze zrobią wszystko. I jak podaje portal „wPolityce”:
założyła sprawę o sygnaturze II Co 90/16. W pozwie powód domagał się „udzielenia zabezpieczenia” poprzez nakazanie sędziom Ciochowi, Morawskiemu i Muszyńskiemu „powstrzymania się od wykonywania czynności sędziego Trybunału Konstytucyjnego”, w tym od orzekania w TK, do czasu prawomocnego zakończenia postępowania o stwierdzenie nieważności oświadczenia o złożeniu przez nich ślubowania przed prezydentem RP. Powód wnosił też o nakazanie sędziom powstrzymania się od udziału w Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów TK. Ajatollah pragnął zatem na drodze cywilnej sądowego potwierdzenia dla swojej decyzji o odsuwaniu sędziów Ciocha, Morawskiego i Muszyńskiego od orzekania oraz uczestnictwa w Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów TK. Oraz podważał zarówno ważność złożenia przez tych sędziów ślubowań jak i ich przyjęcia przez pana prezydenta na podstawie przepisów o „oświadczeniu woli” w rozumieniu prawa cywilnego. Widocznie zdawał sobie sprawę z tego, że jego samowolka nie ma jakiegokolwiek umocowania prawnego, więc lepszy wyrok sądu pierwszej instancji, niż kompletne nic. Ale był wraz ze swoimi papugami przekonany, że sama „groza jego imienia” (jak by powiedział ten lepszy Sienkiewicz) wystarczy do wygrania tej sprawy. Czyli był pewny, że w odniesieniu do jego nadętego niczym „Graf Zeppelin” ego żaden polski sędzia nie ośmieli się zastosować prawa.
Ale spotkała go arcyniemiła niespodzianka. Pani sędzia Eliza Kurkowska ma czelność przestrzegać prawa więc przekłuła ten balon, który okazał się jedynie nadmuchaną prezerwatywą i pozew w całości odrzuciła.
 Sąd dał przy okazji bezczelnemu bufonowi elementarną lekcję prawa. Sędzia Kurkowska wskazała, że w tej sprawie nie istnieje droga sądowa na podstawie art. 730 par. 1 kodeksu postępowania cywilnego. Poruszona kwestia NIE JEST SPRAWĄ CYWILNĄ, BOWIEM STRONY WYKONUJĄ FUNKCJE ORGANÓW KONSTYTUCYJNYCH W PAŃSTWIE. A do tego jeszcze że złożenie i odebranie tych sędziowskich ślubowań nie jest oświadczeniem woli w rozumieniu art. 60 Kodeksu Cywilnego. Zajmowanie stanowiska sędziego TK jest bowiem pełnieniem służby publicznej, a nie wykonywaniem zobowiązania o charakterze cywilnoprawnym.
To samo w mowie potocznej można wysłowić następująco: „Doucz się głąbie elementarza prawa i nie zawracaj sądowi czterech liter po próżnicy”.
Znacznie obszerniej uzasadnił to pan profesor Kamil Zaradkiewicz:
Wbił jeszcze dodatkowy gwóźdź do trumny prezia udowadniając że bezsensowność tego pozwu jasno wynika również i z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. Pan profesor pisze między innymi:
„Powyższe tezy i ustalenia są ugruntowane w orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego. Przytoczyłem je za TK w niniejszej analizie niemal dosłownie. Sąd Okręgowy w Warszawie przywołał je również w uzasadnieniu swojego rozstrzygnięcia, choć nie wspomniał, że wynikają z utrwalonego orzecznictwa Trybunału. W związku z tym jednak trzeba dodać, że zdumienie budzi fakt, iż nie zostały należycie rozważone powołane i uwzględnione przez Prezesa Trybunału Konstytucyjnego podejmującego skazaną na niepowodzenie próbę wszczęcia sprawy cywilnej przeciwko Prezydentowi RP i sędziemu TK. Nie wydaje się uzasadnione przypuszczenie, iż Prezes nie zna dorobku orzeczniczego instytucji, której pracami od lat kieruje. Powstaje w związku z tym pytanie – jakie motywy nim kierowały i jaki skutek pragnął osiągnąć?”
oraz
„Sprawa wytoczona przez Prezesa TK nie dotyczy praw i wolności jego jako organu, bo takich żaden organ władzy publicznej nie posiada, ani praw i wolności czy też prawnie chronionych interesów obywatela Andrzeja Rzeplińskiego, ponieważ nie odnosi się do jego sfery życia i samorealizacji jako osoby prywatnej.”
Zdaniem naszej redakcji przypuszczenie że prezio nie zna dorobku swojego ansztaltu wcale nie jest niedorzeczne. W końcu cała jego kariera wynika z bycia partyjnym cynglem najpierw PZPR (przez lata był sekretarzem takowej na Wydziale Prawa UW) a teraz PO. Zatem o orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego może wiedzieć tyle, co jego starszy kolega prezes Dyzma o idei działania kierowanego przez siebie Państwowego Banku Zbożowego.

Pan profesor Zaradkiewicz powstrzymał się też od napisania expressis verbis, jakim organem jest prezio. Zbyt wysoko cenimy inteligencję Szanownych Czytelników by wyważać otwarte drzwi. Ale na pewno nie oprotestują oni konstatacji że jest to organ złamany.
Swego czasu Sodoma i Gomora miały szansę ocaleć, gdyby znalazło się w nich dziesięciu sprawiedliwych. Pan Piotr Andrzejewski, sędzia Trybunału Stanu, jest pierwszą a pani sędzia Eliza Kurkowska dopiero drugą osobą godną szacunku z grona sędziów, o których redakcji wiadomo. Jeśli Szanowni Czytelnicy znają z nazwiska i innych, prosimy o podzielenie się tą wiedzą. Ale nie widzimy powodu aby nie zaorać tej zgrai spod znaku Rzeplińskiego, Biernata, Łączewskiego, obydwu Tulei i reszty szajki. Za dużo ludzkiej krzywdy mają na sumieniu, tu nie może być litości. Wydalić z wilczym biletem.
A konkursu o złoty gwizdek sędziego Laguny w tym roku nie będzie. Bo prezio Rzepliński znokautował konkurencję. A do tego, sięgając po piłkarską analogię, udowodnił że nie odróżnia rzutu z autu od rzutu karnego. Czyli sędzia ****!

Stary Niedźwiedź

wtorek, 6 grudnia 2016

Czy GMO to uwertura do CETA?

Za środkowego Jaruzela, czyli w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, głośna w kręgach rolników, przemysłu tłuszczowego oraz żywieniowców była sprawa oleju rzepakowego. A ściślej rzecz biorąc, kwasu erukowego, w klasycznych odmianach rzepaku stanowiącego ponad połowę wszystkich kwasów tłuszczowych zawartych w tymże oleju (oczywiście w postaci estrów czyli trójglicerydów, jeśli takie szczegóły kogoś interesują). Światowe badania wykazały iż kwas ten, nie występujący w olejach sojowym czy słonecznikowym, ma działanie rakotwórcze. Polscy genetycy wzięli się do dzieła i metodą selekcji hodowlanej (to nie było GMO, bo nikt w genach nie grzebał) wyhodowali w warunkach laboratoryjnych nowe odmiany rzepaku. W których ten felerny kwas stanowił jedynie kilka procent ogółu kwasów tłuszczowych, przy okazji obniżono zawartość innych niepożądanych składników. I odtrąbiono zwycięstwo. Niestety było ono połowiczne. Bowiem okazało się że w północno – wschodniej Polsce olej otrzymany z wysianych tam nowych odmian rzepaku zawierał już dwadzieścia kilka procent tego kwasu. A dlaczego? Bo gdy wiatr wiał od Litwy czy Białorusi, przynosił pyłki uprawianych tam klasycznych odmian rzepaku i następowało krzyżowanie. Jak by powiedział mistrz Kobuszewski, praw genetyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb. A strefa tej penetracji sięgała PONAD STO KILOMETRÓW od ówczesnej granicy z Sowietami.
Dlaczego o tym piszemy? Ano dlatego iż dobra zmiana, przez osiem lat zaklinająca się, że nie chce żywności GMO, właśnie wywinęła fikołka.
Jak podał portal „prawy.pl”:


w końcu listopada do sejmu wpłynął rządowy projekt ustawy o GMO. Zainteresowani mogą ją pobrać tu:

http://www.krir.pl/images/143_2016_projekt_ustawy_o_mikroorganizmach_GMO.pdf
 
Liczy ona kilkadziesiąt artykułów i na użytek durniów głosi, że uprawy GMO w zasadzie są zakazane. CHYBA ŻE , jak głosi Art. 49a, „uprawę prowadzi się wyłącznie w strefie wskazanej do jej prowadzenia na określonym obszarze położonym na terenie gminy, dalej zwanej strefą wskazaną do prowadzenia upraw GMO.”
Dalej jest też powiedziane, że wokół takiej uprawy tworzy się TRZYKILOMETROWĄ strefę ochronną a właściciele gruntów położonych w niej muszą zaakceptować powstanie tejże uprawy. W świetle przytoczonych danych o rzepaku minister ochrony środowiska prof. Jan Szyszko wyszedł na sabotażystę. Bo absolwent studiów biologicznych lub rolniczych, który uczciwie może przed imieniem i nazwiskiem dopisać litery mgr , nie może być aż takim idiotą.
Kto w sejmie próbował gasić pożar? Pan poseł Jarosław Sachajko, oczywiście z klubu Kukiz’15.

http://prawy.pl/42116-tylko-nacisk-obywateli-moze-uratowac-polskie-rolnictwo-piszcie-do-senatorow/
 
Gdy projekt po pierwszym czytaniu trafił do komisji, zgłosił do niego kilka poprawek. Większość z nich odrzucono i na otarcie łez przyjęto jedną, zakazującą obrotu materiałem siewnym GMO. Ale podczas trzeciego czytania i ta poszła do kosza a Sejm zatwierdził projekt w jego pierwotnej wersji.
Gdyby jakiś cyngiel Geniusia Żoliborza próbował zwalić całą winę na Brukselkę, uprzejmie informujemy że to dreck prawda jak mawiał wojak Szwejk. Bowiem właśnie rzeczona Brukselka wydała dyrektywę 2015/412/EU, zezwalającą państwom członkowskim UE na wprowadzenie całkowitego (!!!) zakazu upraw GMO na swoim terytorium. Z czego natychmiast skorzystały Niemcy, Francja i Austria wydając bezwzględny zakaz uprawiania północnoamerykańskich wyrobów kukurydzopodobnych.
Jeśli senat to łajdactwo zatwierdzi, ustawa wejdzie w życie od 1 stycznia 2017. A kilkanaście takich plantacji tej samej rośliny uprawnej praktycznie może skazić obszar całej Polski.
W porównaniu z tymi szkodami sprawą marginalną jest to, że Napolion właśnie zwraca na złotej tacy wszelakim Zakosiniakom – Kłamyszom zabrany im niedawno elektorat rolniczy, kupiony za pomocą 500+. Zielona agencja towarzyska nie jest aż tak głupia, żeby takiego prezentu nie przyjąć.
A czym to potężnie cuchnie? Oczywiście ratyfikacją CETA. Z prostych obliczeń wynika, że wystarczy 140 głosów żołnierzy Napoliona, aby z targowiczanami z PO i od Swetru uciułać te 307 głosów. Jeśli tak się stanie, prosimy nie mieć o to pretensji do redakcji Antysocjala. Bo to nie my to przegłosujemy.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter
Refael

piątek, 2 grudnia 2016

Dupa i kamieni kupa czyli dobra zmiana w MSZ

Wśród istotnych dla istnienia każdego państwa ministerstw, w naszej III RP wyjątkowego pecha zarówno do szefów, jak i do personelu miał i nadal ma resort spraw zagranicznych. Niedawno czcigodny Robert Grunholz (pozdrawiamy najserdeczniej) zadał sobie trud poruszenia tego tematu:
i wymienienia z nazwiska osób kierujących po roku 1989 tym ministerstwem wraz z super zwięzłą ich charakterystyką:
1. Skrajny germanofil – Krzysztof Skubiszewski.
2. Pracownik Banku Światowego, członek zarządu Fundacji im. Sorosa vel Batorego, ,,stypendysta” wymienionego kryminalisty z Collegium Invisibile – Andrzej ,,Bilderberg” Olechowski.
3. Władysław „L4” Bartoszewski, o którego opis mogą się już postarać komentatorzy.
4. Kolejny pracownik Banku Światowego i ,,stypendysta” – Dariusz Rosati.
5. Benjamin Lewertow, znany szerzej jako – Bronisław ,,Polonofob” Geremek.
6. Trzeci już ,,stypendysta”, tym razem Fullbrighta – Włodzimierz Cimoszewicz.
7. Adam Daniel Rotfeld, syn adwokata Leona Rothfelda.
8. Syn żydowskiego komunisty, podobnie jak i ojciec ,,poszkodowany” w wydarzeniach marcowych – Stefan Meller.
9. Amerykańska ,,stypendystka” – Anna Fotyga.
10. Korespondent brytyjski, mąż Anne Apfelbaum, oceniający w prywatnych rozmowach swoją własną politykę jako ,,murzyńskość” i ,,robienie laski Amerykanom” – Radosław Sikorski.
11. Tym razem skrajny ukrainofil – Grzegorz Schetyna.
12. Nowiutki ,,stypendysta” – Witold Waszczykowski.
Ponieważ nie wolno nie doceniać roli kadr nieco niższego szczebla (przy dyrektorach departamentów będących Krzepickimi nawet minister Dyzma z biedą da sobie radę), postanowiliśmy przypomnieć szczególnie odrażającą postać z tejże półki. Której niezwykła kariera jest dziełem zbiorowym niemal całej wymienionej tu parszywej dwunastki.
Ryszard Schnepf pochodzi z „dobrej” rodziny. Ojciec w szeregach Ludowego Wojska Polskiego wspomagał towarzyszy radzieckich w „obławie augustowskiej” oraz uczestniczył w innych formach zwalczania Żołnierzy Wyklętych. Matka była pracownicą Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Po znacznym przerzedzeniu przez Jaruzela tzw. „żydokomuny” w kierownictwie LWP tatuś przypomniał sobie o swoich korzeniach i zatrudnił się początkowo jako jeden z dyrektorów Żydowskiego Instytutu Historycznego a następnie jako dyrektor administracyjny Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Warszawie. Mamusia też się oczywiście załapała na jakieś szekele.
Nasz bohater do służby dyplomatycznej został wstawiony przez Skubiszewskiego. W latach 1991-96 był ambasadorem RP w Urugwaju i Paragwaju. Zasłynął wtedy rozpętaniem kampanii oszczerstw w stosunku do Jana Kobylańskiego, najbardziej szanowanej osoby w gronie południowoamerykańskiej Polonii. W Polsce dzielnie wspierały go w tej działalności „merdia” spod znaku Szechtera (wyprzedaż polskiej prasy Niemcom dopiero startowała). Poza tym prowadził handelki z miejscowymi przedstawicielami narodu wybranego, głównie sprowadzanymi bez cła luksusowymi samochodami. W latach 1996-98 był dyrektorem założonej w Polsce za „amerykańskie” pieniądze Fundacji Shalom. Następnie objął stanowisko wicedyrektora Departamentu Spraw Zagranicznych w kancelarii premiera. W latach 2001-2005 był ambasadorem RP w Kostaryce z akredytacją na całą Amerykę Środkową.
Po powołaniu pierwszego rządu PiS został sekretarzem stanu w kancelarii premiera Marcinkiewicza i jego głównym doradcą do spraw polityki zagranicznej. Ze stanowiska tego został wyrzucony po publicznym poparciu inicjatywy budowy Nord Stream bez spytania się Napoliona o zgodę. Dymisja ta nieomal z rozpaczą została odnotowana na stronie internetowej Światowego Kongresu Żydów. Bowiem ten „doradca” premiera RP oczywiście doradzał mu spełnienie wszystkich żądań żydowskich reketierów bez wyjątku.
Na jesieni 2007 był współorganizatorem (wraz z takimi kanaliami jak choćby Jan Hartman) wznowienia działalności w Polsce przez tak zajadle antypolską organizację jak żydowska loża masońska B’nai B’rith. Prezydent Lech Kaczyński wysłał do tych łajdaków depeszę gratulacyjną, co na szczęście dla jego wizerunku nie zostało podane do publicznej wiadomości. Widocznie Żoliborska Historyczna Grupa Rekonstrukcyjna Sanacji jest do tego stopnia niekumata iż nie wie nawet o tym, że dekret prezydenta Mościckiego z roku 1938 zdelegalizował działalność na terenie RP B’nai B’rith i innych antypolskich łajdaków.
Za Zdradka Sikorskiego został podsekretarzem stanu w MSZ a następnie ambasadorem w Hiszpanii (2008-12). Szczytem jego kariery było stanowisko ambasadora w USA w latach 2012-16. Na tej ostatniej placówce zasłynął konfliktami z amerykańską Polonią, udostępnianiem podległych ambasadzie placówek kulturalnych na antypolskie hece oraz desperackim popieraniem TW „Bolka”. Już na jesieni ubiegłego roku minister Waszczykowski był wielokrotnie pytany, kiedy ten antypolski insekt zostanie wreszcie z Waszyngtonu usunięty. Minister z miną dziecka o IQ poniżej 30 tłumaczył że głupie kilka miesięcy nie robi różnicy. Woda została wreszcie spuszczona 31 lipca br. Ale redakcja nie ma złudzeń że ta substancja prędzej czy później wypłynie.
O genialnym pomyśle sprowadzenia do Polski na własne życzenie Kolombiny, Arlekina, Pantalone i reszty tych weneckich komediantów wiedzą wszyscy. Gdy tuż po ogłoszeniu wiadomości o ich przyjeździe podczas kolegium redakcyjnego Stary Niedźwiedź po kilku minutach guglowania podał jaki werdykt ta zgraja ogłosi za kilka miesięcy, nie znalazł chętnego, który by się założył że będzie on inny.
Ponieważ natura nie znosi próżni, wkrótce po zakończeniu afery Schnepfa bo już we wrześniu br. Waszczykowski powołał na stanowisko wiceministra SZ tajemniczego Roberta Greya. Który mając podwójne obywatelstwo, polskie i Stanów Zjednoczonych, miał się zajmować sprawami amerykańskimi i azjatyckimi!!! W tej sprawie interpelację zgłosił poseł Robert Winnicki, odpowiedź MSZ przytaczamy za portalem Kresy.pl:

Warszawa, 04-11-2016
Szanowny Panie Marszałku!
Odpowiadając na interpelację nr 6646 Pana Posła Roberta Winnickiego w sprawie mianowania Roberta Greya podsekretarzem stanu w MSZ uprzejmie informuję, co następuje:
  1. Czy pan Robert Grey jest obywatelem polskim?
Pan Robert Grey jest Polakiem, urodził się w Polsce, jego rodzice są Polakami i nigdy nie zrzekał się obywatelstwa polskiego w oparciu o porozumienie między Polską i USA.
  1. Czy posiada inne, niż polskie, obywatelstwo? Jeśli tak, to jakie?
Pan Robert Grey ma także drugie obywatelstwo tj. jest również obywatelem USA.
  1. Dlaczego na wysokie, bardzo ważne stanowisko w MSZ mianowano człowieka nie będącego Polakiem, mieszkającego w Polsce zaledwie od kilku lat?
Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie komentuje decyzji personalnych, stwierdza jednoznacznie, że Pan Robert Grey jest Polakiem i spełnia wszystkie warunki merytoryczne i formalne przewidziane ustawą o służbie zagranicznej. Każdy Minister ma prawo dobierać sobie współpracowników.
  1. Jakimi zasługami w walce o polskie interesy , również w konfrontacji z interesami USA lub innych państw i organizacji narodowych, może pochwalić się pan Robert Grey?
Podstawą do zatrudnienia są kwalifikacje oraz dotychczasowe doświadczenia zawodowe.
Kilkuletnia praca Pana Roberta Greya w Organizacji Narodów Zjednoczonych była istotnym argumentem przemawiającym na rzecz przydatności zatrudnienia w MSZ.
  1. Dlaczego mianowano na stanowisko wymagające walki o polskie interesy m.in. na gruncie amerykańskim i strategicznie ważnym – azjatyckim, Amerykanina, zamiast, jak nakazywałaby elementarna logika, Polaka?
Pan Robert Grey jako polski obywatel, który spędził szereg lat za granicą ma takie same prawa jak ci, którzy z Polski nie wyjeżdżali z powodów politycznych.
  1. Jakie są gwarancje politycznej lojalności pana Roberta Greya wobec Polski, w przypadku kolizji interesów Rzeczypospolitej Polskiej i USA w poszczególnych, powierzonych mu, strategicznie ważnych obszarach dyplomacji: azjatyckim, amerykańskim i ekonomicznym?
Nie ma żadnych podstaw aby kwestionować lojalność polityczną Pana Roberta Greya wobec Polski, USA są naszym najważniejszym sojusznikiem, w przypadku ewentualnej kolizji interesów Rzeczypospolitej Polskiej i USA Pan Robert Grey jak każdy Polak będzie bronił polskiej racji stanu.
  1. Kiedy ostatni raz cudzoziemiec pełnił tak wysoką funkcję w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych? Proszę o uwzględnienie okresu od 1945 r.
W Ministerstwie Spraw Zagranicznych po 1945 r. pracowało wiele osób, które miało obywatelstwo np. radzieckie, rosyjskie czy brytyjskie.
  1. Czy polityka nominowania cudzoziemców na wysokie stanowiska w polskiej dyplomacji jest manifestacją braku własnych, polskich kadr, zdolnych podjąć takie zadania?
Minister Spraw Zagranicznych jak każdy minister ma prawo dobierać sobie współpracowników. Pan Rober Grey nie jest cudzoziemcem, jest Polakiem, który przebywał zagranicą i ma prawo pracować w Polsce, wykorzystując zdobytą wiedzę, doświadczenie do czego namawiał i realizował wcześniejszy rząd i obecny.
  1. Czy nominowanie Amerykanina na wysokie, strategiczne ważne stanowisko w polskiej dyplomacji jest wyrazem podporządkowania naszej polityki zagranicznej Stanom Zjednoczonym i ich interesom?
Polska Polityka Zagraniczna nie jest zależna od jakiegokolwiek państwa. Pan Robert Grey jest Polakiem i wobec tego może zajmować każde stanowisko.
  1. Czy Pan Minister planuje kontynuować politykę nominacji utrzymanych w tym duchu? Czy możemy spodziewać się, że za realizację polskich interesów narodowych na odcinku niemieckim będzie odpowiadał Niemiec, czeskim - Czech, rosyjskim – Rosjanin, chińskim – Chińczyk etc.?
Pytanie dotyczy polityki kadrowej resortu co jest prerogatywą ministra i z tej racji nie będzie na nie odpowiedzi.
Z poważaniem,
Z upoważnienia Ministra Spraw Zagranicznych
Jan Dziedziczak
Sekretarz Stanu

Ręce opadają a wszelkie komentarze zbyteczne.
A tu już 30 listopada tajemniczy pan Grey został odwołany. Niezbyt życzliwa rządowi „Rzeczpospolita” i zajadle wroga GW no Prawda utrzymują że powodem był fakt, iż pan Grey był współpracownikiem amerykańskich służb. Jeśli to rzeczywiście była druga twarz Greya to łowcom sensacji z tych me(r)diów pozostało jeszcze do ujawnienia  brakujące 48, bo tyle przewidział kiczowaty film. Kompinujta chłopaki z Oszczerskiej, kompinujta! I tylko Mossadu nie wsypta.
Tenże minister Waszczykowski zabierając głos na temat CETA powiedział że „z geopolitycznego punktu widzenia wydaje się opłacalna, z ekonomicznego tych plusów nie widać”. Czyli on sobie a wyrób kwiatkowskopodobny czyli wicepremier Morawiecki sobie.
No i ostatni skandal, chowany pod dywan. Media zapowiadały dumnie warszawskie spotkanie ministrów spraw zagranicznych. Poza V4 i członkami eurokołchozu z Europy Południowo-Wschodniej czyli Włochami, Słowenią, Chorwacją, Rumunią i Bułgarią, uczestniczyli też ministrowie krajów aspirujących, czyli Czarnogóry, Serbii, Macedonii, Albanii, Bośni i Hercegowiny oraz częściowo uznawanej tak zwanej Republiki Kosowa, czyli „republiki” handlarzy narkotyków i sutenerów. Za paprotkę robiła obecna na sali niejaka Federica Mogherini. No i podczas tego spotkania reprezentant dilerów i alfonsów niejaki Enver Hoxhaj (Flavia sprawdziła, na pewno pisze się przez A) obraził Serbów jako naród. Stwierdzając że są winni wszystkich wojen i ludobójstwa na Bałkanach. Waszczykowski będący w końcu gospodarzem, nabrał wody w gębę i nie wygęgał ani słowa. Serbski minister opuścił to spotkanie. 1 grudnia już w Brukseli minister Dasić powiedział że jest gotów do rozmów z kosowskimi Albańczykami. Ale tylko wtedy, gdy nie będą wygłaszać takich tekstów jak w Warszawie.
O wszystkim informują kresy.pl:
Ale na ten portal, od zawsze broniący polskiej racji stanu i odporny na banderofilię prezesa i jego drużyny, zawsze można liczyć.
Afera z Greyem dowodzi że „wymiana” z UPAiną nie jest jednokierunkowa. My im daliśmy (zwrócą je wtedy gdy Anna Grodzka w ciąży przejedzie na pasach trzeźwego Kwaśniewskiego) ponad 4 mld PLN ale oni zrewanżowali się lekcją kim obsadzać w państwie wysokie stanowiska.
A tak podsumowując to jaki Napolion, taki i Talleyrand.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce