Na wstępie chciałbym bardzo przeprosić Szanownych Czytelników za tak długie milczenie, spowodowane względami zdrowotnymi. I po opanowaniu sytuacji powracam do obowiązków.
Wrzesień nie przywołuje miłych wspomnień u ludzi znających najnowszą historię Polski. Kojarzy się przede wszystkim z rokiem 1939, kiedy to w tym właśnie miesiącu nastąpiło brutalne przebudzenie ze snu o potędze i możliwości „utrzymywania równego dystansu do Berlina i Moskwy”. A następstwem tej utraty złudzeń była utrata suwerenności na co najmniej pięćdziesiąt lat i ponad sześć milionów zabitych obywateli polskich (ten bardzo zaniżony szacunek, dotyczący niemal wyłączanie działalności tow. Hitlera, ewidentnie nie uwzględnia w należytym stopniu udziału tow. Stalina). Dlatego we wrześniu staram się przywoływać milsze wspomnienia, choćby z roku 1940 z Bitwy o Anglię. Czyli pierwszej istotnej porażki Niemiec podczas II Wojny Światowej, do której polscy lotnicy przyczynili się w wielkim stopniu.
Gdy mówi się o polskich pilotach myśliwskich z czasów tej wojny, statystyczny rodak przypomina sobie przede wszystkim nazwisko generała Stanisława Skalskiego, prowadzącego zarówno w krajowych rankingach jak i opublikowanej w Londynie „liście Bajana” jako najskuteczniejszego polskiego pilota myśliwskiego. Niczego nie ujmując generałowi Skalskiemu i darząc należytym szacunkiem jego dziewiętnaście pewnych zestrzeleń niemieckich samolotów, trzeba jednak jednak przypomnieć najwybitniejszego polskie pilota myśliwskiego, mającego w dorobku zniszczenie dwudziestu dziewięciu nieprzyjacielskich samolotów. Czyli generała Witolda Urbanowicza.
Witold Urbanowicz urodził się 30 marca 1908 w Olszance w Suwalskiem. Jego rodzice Anrtoni i Bronisława z domu Jurewicz prowadzili piętnastohektarowe gospodarstwo. Przyszły as myśliwski początkowo uczył się w domu pod kierunkiem ojca, następnie w gimnazjum w Suwałkach i drugim korpusie kadetów, w którym w roku 1930 uzyskał maturę. Po odbyciu kursu unitarnego w podchorążówce piechoty wstąpił do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, która ukończył w połowie 1932 uzyskując stopień podporucznika. Po dodatkowych szkoleniach w pilotażu został pilotem eskadry myśliwskiej 1 pułku lotniczego w Warszawie.
W roku 1936 wraz z częścią swojej eskadry został przeniesiony do Sarn, bowiem sowieckie samoloty rozpoznawcze nieustannie naruszały polską przestrzeń powietrzną. Oficjalne instrukcje mówiły, że samoloty sowieckie należy „odpędzać”. Gdy w sierpniu tegoż roku samolot sowiecki nie tylko przekroczył granicę Polski, ale i otworzył ogień do samolotu Urbanowicza, ten ostatni po prostu go zestrzelił. Sowieccy piloci również nie przeżyli tego spotkania. Podporucznik Urbanowicz intuicyjnie użył właściwego środka dydaktycznego, bowiem sowieckie loty zwiadowcze ustały jak nożem uciął. Ale jacyś sztabowi zupale mieli mu za złe taka samowolę. Do reszty podpadł wodzom podczas międzynarodowych zawodów lotniczych w Warszawie. Będąc oficerem służbowym pułku, przyłapał szwendającego się po hangarach słynnego niemieckiego konstruktora Willego Messerschmitta. Wziął go na muszkę pistoletu i odprowadził na wartownię. Został więc przeniesiony do Dęblina na stanowisko instruktora.
Wybuch wojny zastał go we Dęblinie. Pilotując archaiczny samolot myśliwski P-7, nie miał szans na nawiązanie walki z półtorakrotnie szybszymi niemieckimi bombowcami i dwukrotnie szybszymi niemieckimi samolotami myśliwskimi. Za niewątpliwy sukces można uznać, że podczas tych spotkań nie dał się nie tylko zestrzelić, ale nawet trafić. Wysłany drogą lądową na czele grupy podchorążych do Rumunii (po odbiór nieistniejących samolotów) z przygodami przez Liban dostał się do Francji. Ponieważ wraz z innymi pilotami został zakwaterowany w prymitywnych barakach, w warunkach socjalnych urągających godności oficera i nie widział realnej szansy na włączenie się do walki z Niemcami, w styczniu 1940 skorzystał z możliwości wstąpienia do lotnictwa brytyjskiego. Po odbyciu przeszkolenia 4 sierpnia rozpoczął służbę w brytyjskim 145 dywizjonie myśliwskim. Po zestrzeleniu trzech niemieckich samolotów (jednego z nich z przyczyn formalnych mu nie zaliczono, zatem jego dorobek z okresu służby w 145 dywizjonie RAF obejmuje jedynie dwa pewne zestrzelenia) 21 sierpnia objął stanowisko dowódcy eskadry „A” w legendarnym dywizjonie 303. A gdy dowodzący tym dywizjonem major Zdzisław Krasnodębski odniósł podczas walki ciężkie oparzenia, 7 września dowodzący 11 Grupą (w jej skład wchodził również "trzysta trzeci") wicemarszałek RAF Keith Park mianował dowódcą tegoż dywizjonu Witolda Urbanowicza, co automatycznie wiązało się z nadaniem brytyjskiego stopnia majora (squadron leadera). Sikorskie przydupasy z hotelu „Rubens” zawrzały oburzeniem, bo kto to słyszał, żeby porucznik dowodził dywizjonem. Na szczęście sir Keith, odpowiedzialny za obronę powietrzną południowej Anglii z Londynem włącznie, miał te protesty we właściwym miejscu.
Podczas służby w dywizjonie 303 Witold Urbanowicz zestrzelił kolejne piętnaście niemieckich samolotów. Szczególne sukcesy odniósł w dniach 26 września oraz 29 września, kiedy to zestrzelił po cztery niemieckie samoloty. 26 jego ofiara padły dwa Ju-88 oraz Me-109 i Me-110. Zaś 29 spisał ze stanu Luftwaffe trzy Me-109 i Do-17. Jak widać z produktami Willego Messerschmitta Witold Urbanowicz obchodził się znacznie gorzej, niż z ich konstruktorem.
Bitwę o Anglie ukończył z siedemnastoma pewnymi zestrzeleniami. Taki sam wynik miał inny pilot 303, sierżant Josef Frantiszek, o którym wkrótce napiszę kilka słów. W rankingach Bitwy o Anglię obydwaj są ex aequo największymi polskimi asami myśliwskimi i znajdują się w pierwszej czwórce najwybitniejszych alianckich asów myśliwskich Bitwy o Anglię.
C.d.n.
Stary Niedźwiedź
Wrzesień nie przywołuje miłych wspomnień u ludzi znających najnowszą historię Polski. Kojarzy się przede wszystkim z rokiem 1939, kiedy to w tym właśnie miesiącu nastąpiło brutalne przebudzenie ze snu o potędze i możliwości „utrzymywania równego dystansu do Berlina i Moskwy”. A następstwem tej utraty złudzeń była utrata suwerenności na co najmniej pięćdziesiąt lat i ponad sześć milionów zabitych obywateli polskich (ten bardzo zaniżony szacunek, dotyczący niemal wyłączanie działalności tow. Hitlera, ewidentnie nie uwzględnia w należytym stopniu udziału tow. Stalina). Dlatego we wrześniu staram się przywoływać milsze wspomnienia, choćby z roku 1940 z Bitwy o Anglię. Czyli pierwszej istotnej porażki Niemiec podczas II Wojny Światowej, do której polscy lotnicy przyczynili się w wielkim stopniu.
Gdy mówi się o polskich pilotach myśliwskich z czasów tej wojny, statystyczny rodak przypomina sobie przede wszystkim nazwisko generała Stanisława Skalskiego, prowadzącego zarówno w krajowych rankingach jak i opublikowanej w Londynie „liście Bajana” jako najskuteczniejszego polskiego pilota myśliwskiego. Niczego nie ujmując generałowi Skalskiemu i darząc należytym szacunkiem jego dziewiętnaście pewnych zestrzeleń niemieckich samolotów, trzeba jednak jednak przypomnieć najwybitniejszego polskie pilota myśliwskiego, mającego w dorobku zniszczenie dwudziestu dziewięciu nieprzyjacielskich samolotów. Czyli generała Witolda Urbanowicza.
Witold Urbanowicz urodził się 30 marca 1908 w Olszance w Suwalskiem. Jego rodzice Anrtoni i Bronisława z domu Jurewicz prowadzili piętnastohektarowe gospodarstwo. Przyszły as myśliwski początkowo uczył się w domu pod kierunkiem ojca, następnie w gimnazjum w Suwałkach i drugim korpusie kadetów, w którym w roku 1930 uzyskał maturę. Po odbyciu kursu unitarnego w podchorążówce piechoty wstąpił do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, która ukończył w połowie 1932 uzyskując stopień podporucznika. Po dodatkowych szkoleniach w pilotażu został pilotem eskadry myśliwskiej 1 pułku lotniczego w Warszawie.
W roku 1936 wraz z częścią swojej eskadry został przeniesiony do Sarn, bowiem sowieckie samoloty rozpoznawcze nieustannie naruszały polską przestrzeń powietrzną. Oficjalne instrukcje mówiły, że samoloty sowieckie należy „odpędzać”. Gdy w sierpniu tegoż roku samolot sowiecki nie tylko przekroczył granicę Polski, ale i otworzył ogień do samolotu Urbanowicza, ten ostatni po prostu go zestrzelił. Sowieccy piloci również nie przeżyli tego spotkania. Podporucznik Urbanowicz intuicyjnie użył właściwego środka dydaktycznego, bowiem sowieckie loty zwiadowcze ustały jak nożem uciął. Ale jacyś sztabowi zupale mieli mu za złe taka samowolę. Do reszty podpadł wodzom podczas międzynarodowych zawodów lotniczych w Warszawie. Będąc oficerem służbowym pułku, przyłapał szwendającego się po hangarach słynnego niemieckiego konstruktora Willego Messerschmitta. Wziął go na muszkę pistoletu i odprowadził na wartownię. Został więc przeniesiony do Dęblina na stanowisko instruktora.
Wybuch wojny zastał go we Dęblinie. Pilotując archaiczny samolot myśliwski P-7, nie miał szans na nawiązanie walki z półtorakrotnie szybszymi niemieckimi bombowcami i dwukrotnie szybszymi niemieckimi samolotami myśliwskimi. Za niewątpliwy sukces można uznać, że podczas tych spotkań nie dał się nie tylko zestrzelić, ale nawet trafić. Wysłany drogą lądową na czele grupy podchorążych do Rumunii (po odbiór nieistniejących samolotów) z przygodami przez Liban dostał się do Francji. Ponieważ wraz z innymi pilotami został zakwaterowany w prymitywnych barakach, w warunkach socjalnych urągających godności oficera i nie widział realnej szansy na włączenie się do walki z Niemcami, w styczniu 1940 skorzystał z możliwości wstąpienia do lotnictwa brytyjskiego. Po odbyciu przeszkolenia 4 sierpnia rozpoczął służbę w brytyjskim 145 dywizjonie myśliwskim. Po zestrzeleniu trzech niemieckich samolotów (jednego z nich z przyczyn formalnych mu nie zaliczono, zatem jego dorobek z okresu służby w 145 dywizjonie RAF obejmuje jedynie dwa pewne zestrzelenia) 21 sierpnia objął stanowisko dowódcy eskadry „A” w legendarnym dywizjonie 303. A gdy dowodzący tym dywizjonem major Zdzisław Krasnodębski odniósł podczas walki ciężkie oparzenia, 7 września dowodzący 11 Grupą (w jej skład wchodził również "trzysta trzeci") wicemarszałek RAF Keith Park mianował dowódcą tegoż dywizjonu Witolda Urbanowicza, co automatycznie wiązało się z nadaniem brytyjskiego stopnia majora (squadron leadera). Sikorskie przydupasy z hotelu „Rubens” zawrzały oburzeniem, bo kto to słyszał, żeby porucznik dowodził dywizjonem. Na szczęście sir Keith, odpowiedzialny za obronę powietrzną południowej Anglii z Londynem włącznie, miał te protesty we właściwym miejscu.
Podczas służby w dywizjonie 303 Witold Urbanowicz zestrzelił kolejne piętnaście niemieckich samolotów. Szczególne sukcesy odniósł w dniach 26 września oraz 29 września, kiedy to zestrzelił po cztery niemieckie samoloty. 26 jego ofiara padły dwa Ju-88 oraz Me-109 i Me-110. Zaś 29 spisał ze stanu Luftwaffe trzy Me-109 i Do-17. Jak widać z produktami Willego Messerschmitta Witold Urbanowicz obchodził się znacznie gorzej, niż z ich konstruktorem.
Bitwę o Anglie ukończył z siedemnastoma pewnymi zestrzeleniami. Taki sam wynik miał inny pilot 303, sierżant Josef Frantiszek, o którym wkrótce napiszę kilka słów. W rankingach Bitwy o Anglię obydwaj są ex aequo największymi polskimi asami myśliwskimi i znajdują się w pierwszej czwórce najwybitniejszych alianckich asów myśliwskich Bitwy o Anglię.
C.d.n.
Stary Niedźwiedź