wtorek, 28 lutego 2017

Narodowy Dzień Pamięci "Żołnierzy Wyklętych"

Dzień 1 marca od pewnego czasu jest świętem Żołnierzy Wyklętych. Przywracanie należnego im miejsca w najnowszej historii Polski idzie opornie. Rewizje nadzwyczajne ich „procesów” z czasów stalinowskich doprowadziły do uznania wydanych w nich przez takie kanalie jak choćby Stefan Michnik wyroków śmierci za bezprzykładne naruszenie prawa. Wyklęci zostali zrehabilitowani, przywrócono im stopnie wojskowe a w niektórych przypadkach prezydenci Lech Kaczyński i Andrzej Duda pośmiertnie ich awansowali na wyższe stopnie. Oczywiście jest to solą w oku zarówno „fejginiąt” z GW no Prawda (czyli nazywając po imieniu, dzieci lub wnuków najparszywszej żydokomuny, jaka przyjechała do Polski na sowieckich czołgach) jak i trockistowsko-maoistowskich chujwejbinów od niejakiego Zandberga z tzw. partii „Razem”. Obiektami najostrzejszych ataków są osoby majora Józefa Kurasia-„Ognia” i kapitana Romualda Rajsa-„Burego”. Szczególnie z tego drugiego nie tylko euro czy fanatyczni ortodoksyjni komuniści, ale i finansowane z naszych podatków miesięcznik „Przegląd Prawosławny” oraz szczekaczka TV Biełsat konsekwentnie robiły (i chyba nadal robią) istnego diabła wcielonego.
Redakcja nosiła się z zamiarem choćby częściowej rewizji zarzutów stawianych kapitanowi Rajsowi. Przeglądając internet trafiłem na skarb w postaci blogu:

http://podziemiezbrojne.blox.pl/html

będący istną kopalnią profesjonalnych opracowań dotyczących Wyklętych.
Twórcą strony jest pan Grzegorz Makus, który w zakładce traktującej o prawach autorskich wyraźnie zakazuje jakiegokolwiek wykorzystywania do celów komercyjnych zamieszczonych tam materiałów bez pisemnej zgody ich autorów. Oraz wyczerpującej informacji o tychże autorach oraz miejscu, w których ich praca została opublikowana.
Na witrynie tej znalazłem najlepsze i najobszerniejsze z dotychczas przeze mnie czytanych opracowanie na temat walk kapitana Romualda Rajsa. Zostało one opublikowane w trzech częściach:

http://podziemiezbrojne.blox.pl/2016/03/Kpt-Bury-a-Bialorusini-czesc-23.html

http://podziemiezbrojne.blox.pl/2016/03/Kpt-Bury-a-Bialorusini-czesc-33.html

Autorami opracowania są pan doktor Kazimierz Krajewski oraz pan mecenas Grzegorz Wąsowski. Pierwszy z nich jest historykiem, badaczem dziejów polskiego podziemia niepodległościowego i kierownikiem Referatu Badań Naukowych w Oddziałowym Biurze Edukacji Publicznej IPN w Warszawie. Pełni też funkcję prezesa Nowogródzkiego Okręgu Światowego Związku Żołnierzy AK. Drugi z autorów współkieruje pracami Fundacji "Pamiętamy", zajmującej się przywracaniem pamięci o żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego z lat 1944-1954.
Próba koślawego streszczenia własnymi słowami tego profesjonalnego i wzbogaconego archiwalnymi zdjęciami doskonałego opracowania nie ma sensu. A poza tym pojawiłoby się pytanie, czy na pewno nie jest wymagane wspomniane pisemne zezwolenie, mimo że Antysocjal nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek działalnością zarobkową. Dlatego mam nadzieję że podanie powyższych linków oraz wszystkich  informacji o założycielu witryny i autorach które tam znalazłem, satysfakcjonuje te osoby z punktu widzenia ochrony ich własności intelektualnej.
A Szanownych Gości Antysocjala gorąco zachęcam do przeczytania zarówno linkowanej pracy o kapitanie  Romualdzie Rajsie-„Burym”, jak i innych prac opublikowanych na tej witrynie.

Stary Niedźwiedź

sobota, 25 lutego 2017

Dintojra contra „sądy” III RP

Wydarzenia w kraju który jeszcze do niedawna był Tusklandią, nieustannie zaskakują każdego człowieka przy ocenie sięgającego po dwudziestowieczne standardy cywilizacji białych ludzi. I przekonują że ciągle jeszcze nie jest to przyzwoite państwo polskie a dokonująca się ostatnio zmiana być może za jakiś czas istotnie będzie dobrą. Ale wbrew propagandzie mediów państwowych, na razie jeszcze jest tylko drobną, co najwyżej średnią.
Wszyscy wiedzą że największym wrzodem na ciele naszej ojczyzny jest wymiar niesprawiedliwości. O ile prokuraturę przynajmniej w teorii minister sprawiedliwości po ostatnich zmianach może sprowadzić do pionu a sabotażystów zmusić do opowiedzenia się po stronie uczciwych ludzi, o tyle sędziowie przypominają włoskie dzielnice wielkich miast Stanów Zjednoczonych z przełomu XIX i XX wieku. W których wprawdzie nie każdy włoski imigrant należał  do mafii, tym nie mniej to ona rządziła dzielnicą a amerykański wymiar sprawiedliwości nie miał tam zbyt wiele do powiedzenia. A poczciwy dziadunio, na początku lat 90 ubiegłego stulecia gaworzący iż środowisko sędziowskie rzekomo samo się oczyści, ośmieszył się ze szczętem.
Do niedawna na antysocjalowej liście debili / przestępców w sędziowskich togach prowadziła sędzia, która w lutym br. wypuściła za kaucją Arkadiusza Łakatosza ps. „Hoss”, oszusta uważanego za autora metody „na wnuczka”. Już raz jakiś idiota / przestępca w todze zwolnił go za kaucją dwa lata temu i Hoss rozpłynął się. Jego gang dokonywał oszustw w całej Europie i dopiero po dwóch latach udało się go aresztować. Ale niestety nastąpiła ekstradycja do Polski, dalszy ciąg znamy.
Ale parafrazując Jamesa Bonda, nigdy nie wolno mówić że jakiegoś rekordu skretynienia lub / i podłości polska mafia w togach i z łańcuchami nigdy nie pobije.

https://www.tvp.info/29205221/prokuratura-zniszczyla-biznesmena-sad-najwyzszy-kubali-nie-nalezy-sie-odszkodowanie

W czwartek 23 lutego POmagierzy niejakiej Małgorzaty Gersdorf rekord ten pobili rozpatrując rewizję w sprawie biznesmena z Wałbrzycha, pana Marka Kubali. Pan Kubala był właścicielem salonu samochodowego w którym sprzedawał samochody sprowadzane z USA i z Kanady. W grudniu 2000 do jego domu wtargnęło kilkudziesięciu uzbrojonych policjantów i celników. Liczne kamery utrwaliły jego aresztowanie i wyprowadzenie w kajdankach. Podczas pobytu w areszcie banki zerwały umowy kredytowe a dostawca zza oceanu współpracę. Po kilku tygodniach musiał ogłosić bankructwo, stracił firmę, salon samochodowy i działkę, na której był on usytuowany. Wpadł w wielkie długi, z których nie wygrzebał się do dzisiaj.
Jego proces rozpoczął się w roku 2002. Został oskarżony o przemyt samochodów, korumpowanie rzeczoznawców i inne przestępstwa skarbowe. Sąd kilka razy zwracał akt oskarżenia prokuraturze do poprawy, bowiem był on jedynie kupą pomówień z wyraźną przewagą kupy. Wreszcie po JEDENASTU latach pan Marek został uniewinniony bo prokuraturze niczego nie udało się udowodnić. Formalnie w odniesieniu do niektórych zarzutów była mowa o przedawnieniu, by prokuratury nie skompromitować do reszty.
Pan Kubala rozpoczął starania o odszkodowanie za utracony majątek, pozbawienie wolności i zrujnowanie kilkunastu lat życia. W ubiegłym roku jakaś kanalia zaproponowała mu odszkodowanie w zawrotnej wysokości 150 tys. zł. Poszkodowany oczywiście tej jałmużny nie przyjął i swoje łączne straty materialne i moralne wycenił na 48 mln. zł. I 23 lutego zgraja „sędziów sądu najwyższego” orzekła iż „nie ma podstaw do stwierdzenia że to wydarzenie (bezprawne aresztowanie bez jakichkolwiek dowodów rzekomej winy – SN) miało bezpośredni wpływ na utratę kontrahentów oraz zerwanie umów kredytowych przez banki”.
Pan Kubala zapowiedział skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Ludziom o normalnej konstrukcji psychicznej pozostaje wściekłość oraz żal, że zakończenie tej „rozprawy sądu najwyższego” nie nie mogło być analogiczne do tego ze starej baciarskiej piosenki:


Na
rozprawie" się zjawili jacyś dwaj cywili,
Gęby podrapane, włosy jak badyli.
Nic tym „sędziom” nie mówili tylko w mordy bili,
I tak zakończyli ten
sąd", ta joj.

Przyzwoity człowiek nie miałby jakichkolwiek podstaw do stwierdzenia że taki finał „rozprawy” byłby sprzeczny z elementarnym poczuciem sprawiedliwości.
Jako kontrapunkt pozwolę sobie przypomnieć kilka obrazków z działalności przedwojennej instytucji parasądowej, zwanej dintojrą.
Pierwszym Prezesem Łódzkiej Dintojry był pan Menachem Bornsztajn, lepiej znany jako „Ślepy Maks”. Oficjalnie był właścicielem Biura Pisania Próśb i Podań „Obrona”.
Gdy na skargę przyszła do niego okradziona wdowa mająca na utrzymaniu trójkę dzieci, szybko anonimowo zwrócono jej utraconą własność. A złodziej wkrótce został odnaleziony w jednym z cieków.
Podczas wizyty w Łodzi premiera gen. Felicjana Sławoja–Składkowskiego, z jego samochodu skradziono piękny pled, prezent otrzymany podczas oficjalnej wizyty za granicą. Komendant łódzkiej policji nie tracił bezsensownie czasu na wszczynanie oficjalnych procedur i poszedł prosto do wiadomego biura. Maks zdenerwował się iż takiego gościa spotkała w jego mieście przykrość i pled odnalazł się błyskawicznie.
Sławoj–Składkowski jeszcze jako minister spraw wewnętrznych zetknął się również pośrednio z panem Łukaszem Siemiątkowskim, powszechnie znanym jako „Tata Tasiemka”, działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej i radnym miasta stołecznego Warszawy, a jednocześnie Pierwszym Prezesem Warszawskiej Dintojry. Gdy ministrowi na ulicy skradziono portfel, komendant warszawskiej policji natychmiast osobiście pofatygował się do knajpy o której wszyscy wiedzieli że jest siedzibą tej instytucji. Tata Tasiemka obiecał błyskawiczne załatwienie sprawy. Po kilku godzinach portfel wrócił do właściciela. Nie brakowało ani jednego banknotu a w środku Sławoj znalazł karteczkę z informacją:
„Panie miniszcze, trza lepiej pilnować pieniędzów.”
Niektóre wyroki Taty Tasiemki jeszcze dzisiaj budzą szacunek. Gdy pewien recydiwista pomówił innego złodzieja o jakiś  haniebny uczynek, pomówiony założył mu sprawę o oszczerstwo. Gdy Wysoka Dintojra ustaliła iż istotnie było to ewidentne oszczerstwo, Tata wydał wręcz salomonowy wyrok. Pomówiony na miejscu przed obliczem Wysokiej Dintojry wymierzył pomawiającemu trzy potężne kopniaki w tyłek. Rzecz jasna ukarany nie śmiał nawet pomyśleć o jakimś odgrywaniu się. Apelację od wyroku Taty Tasiemki lub Ślepego Maksa można było składać jedynie do św. Piotra.
Gdy pomyślę jak wyglądałyby dzisiaj zadki Aarona Szechtera, Tomasza Lisa, Jacka Żakowskiego i pomniejszej swołoczy gdyby w sprawach o oszczerstwo orzekały tamte dintojry, chyba nikogo nie zdziwi iż o szefach obydwu wspomnianych instytucji wyrażam się z szacunkiem, sięgając po tytulaturę grzecznościową, pisaną z dużej litery. Zaś w przypadku ansztaltu niejakiej Gersdorf i jej handlangrów, mowy o choćby cieniu szacunku być nie może.

Stary Niedźwiedź

sobota, 18 lutego 2017

Czy na pewno jeszcze Polska nie zginęła?

W grudniu ubiegłego roku opublikowaliśmy post tłumaczący jakim idiotyzmem lub/i podłością jest pisowska ustawa normująca uprawy żywności GMO w Polsce:

https://antysocjalbis.blogspot.com/2016/12/czy-gmo-to-uwertura-do-ceta.html

Piszemy wyraźnie „pisowska”, bowiem z klubu parlamentarnego posiadającego większość bezwzględną w obydwu jego izbach, rządu będącego emanacją tej większości oraz prezydenta który ten legislacyjny śmieć podpisał, nikt i nic odpowiedzialności za to przestępstwo nie zdejmie.
Wszystko wskazuje na to że kolegium redakcyjne Antysocjala okazało się Kasandrą, ale taka zdolność profetyczna ani trochę nas nie cieszy. Kolejnymi biciami w dzwony na trwogę okazały się wypowiedzi europosłanki PiS Anny Fotygi:

http://wpolityce.pl/gospodarka/327738-anna-fotyga-o-ceta-relacje-z-kanada-maja-charakter-strategiczny-nie-koniunkturalny

oraz ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela:

http://wpolityce.pl/gospodarka/327847-ceta-nie-zagrozi-polskiemu-rolnictwu-jurgiel-nasi-rolnicy-na-pewno-beda-konkurencyjni-dla-kanadyjskich

Anna Fotyga jako argumentu za zgodą na CETA użyła udziału kanadyjskich żołnierzy w obydwu wojnach światowych!!! Co potwierdza jasno że o ile w obecnym rządzie Napoliona MSZem kieruje oferma to w latach 2005-7 resort ten wódz powierzył idiotce na miarę Myszki Agresorki czy niejakiej (p)oślicy Schleswig-Holstein z klubu największych tytanów intelektu w tym sejmie. Przy których niegdysiejsi posłowie Samoobrony wyglądali na bywalców gaju Akademosa.
Z kolei brednie Jurgiela o możliwościach ekspansji polskiej żywności na rynku kanadyjskim przypominają Staremu Niedźwiedziowi paszkwil na rząd austriacki  autorstwa młodego Jarosława Haszka. W którym minister rolnictwa dowiedział się od swojego lokaja że taka bardzo wysoka trawa, z takimi pędzelkami  na końcu, nazywa się zboże, a z niego robi się chleb. A takie duże łaciate czarno-białe zwierzęta z rogami, jedzące trawę, to krowy. I one dają mleko.
Ale te obrażające rozum ludzki bzdury i kłamstwa, publikowane na portalu który Milom nazwała „Trybuną Ludu Napoliona”, w naszym odbiorze świadczy o zamiarze ratyfikacji tego łajdackiego traktatu, którego przepisy wykonawcze wejdą w życie jeszcze przed zakończeniem procesu ratyfikacji przez parlamenty lub referenda w krajach członkowskich. W Polsce za tą podłością na pewno zagłosują targowiczanie zarówno z klubu złodziei, jak i z klubu debili. Zatem wystarczy ogłosić w gronie  PiS „brak dyscypliny klubowej” (są w necie aż tacy durnie którzy w to uwierzą), tak z lekkim zapasem trochę ponad 140 głosów za ratyfikacją i po kłopocie bo bariera 2/3 przekroczona. Że nie będzie w Polsce referendum, wiedzieliśmy od początku. W końcu istniało pewne ryzyko że ludziska widząc Napoliona dmuchającego w tę samą trąbkę co Skatina i Swetru, mogliby odzyskać rozum. A wtedy w pewnej ambasadzie (nie mówimy o paragwajskiej) Geniusiowi Żoliborza nogi by z dupy powyrywano.
Dlatego warto zapoznać się z tym, co o tym łajdackim traktacie pisze „Dziennik-Gazeta Prawna”.
W poniższym linku przedstawiono największe zagrożenia nie tylko dla Polski ale i innych państw narodowych, skomentowane przez panią  prof. Leokadię Oręziak, kierownika Katedry Finansów Międzynarodowych warszawskiej SGH.

http://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/980577,co-to-jest-ceta-10-rzeczy-ktorych-nie-wiecie-o-umowie-ue-kanada.html

Tym z Sanownych Czytelników naszej witryny, którzy nie przepadają za terminologią fachową z zakresu finansów i prawa, proponujemy inny artykuł w DGP, napisany znacznie przystępniej:

http://biznes.gazetaprawna.pl/galerie/982750,duze-zdjecie,1,co-to-jest-ceta-umowa-pomiedzy-ue-a-kanada-krok-po-kroku.html
 
Ponieważ DGP zakazuje publikowania tego tekstu bez uzyskania na to zgody redakcji, podamy własnymi słowami i w wersji zmodyfikowanej najważniejsze argumenty przeciwko CETA.

1. CETA grozi utratą miejsc pracy.
Doświadczenia umowy NAFTA, też dającej przewagę wielkim korporacjom w sporach z rządami, zawartej między Kanadą, USA i Meksykiem, dobitnie wykazały że miejsca pracy początkowo „uciekały” do kraju o najniższych kosztach pracy z tej trójki, czyli do Meksyku. Potem korporacje znalazły jeszcze tańszą a dostatecznie wykwalifikowaną siłę roboczą, głównie w Azji. I Meksyk, naiwnie liczący na przejęcie amerykańskich i kanadyjskich miejsc pracy, obudził się z ręką w nocniku. Ten kraj poniósł największe straty, wielu jego mieszkańców emigruje lub chwyta się najgorzej płatnych prac by przeżyć.
Bardzo optymistyczne  szacunki podają że z powodu umowy CETA do 2023 roku spodziewana jest w UE utrata 200 000 miejsc pracy. 

2. Europejskie rolnictwo jest bez szans w starciu z kanadyjskim „wielkoprzemysłowym”.
CETA ma znieść 98 proc. barier celnych między UE a Kanadą, w tym 90 proc. barier na produkty rolne. Powoduje wzajemne otwarcia rynków, co dla rynku europejskiego jest bardzo groźne. Wyjątki dotyczą mięsa wołowego, wieprzowiny, drobiu i serów, na które obowiązują kwoty. Ponieważ szczegóły te negocjowano za czasów nierządu PO-PSL, tylko ostatni kretyn może uwierzyć że ktokolwiek przy ustalaniu tych limitów zadbał o interesy polskich rolników. Po wejście w życie CETA los małych gospodarstw rodzinnych jest przesądzony. Przykładowo polscy sadownicy, będący największymi producentami jabłek w Europie, nie mają szans w  konfrontacji z kanadyjskimi jabłkami GMO, na które cła będą obniżone do ZERA.
 
3. Standardy dotyczące bezpieczeństwa żywności są niższe w Kanadzie niż w UE.
Kanada tak jak i USA, z definicji dopuszcza żywność GMO a produkty takie nawet nie muszą być oznakowane.. Jeśli ktoś chce jakiś produkt wyeliminować z rynku, na nim spoczywa obowiązek udowodnienia jego szkodliwości przed sądem. Do tej pory w eurokołchozie obowiązywała dokładnie odwrotna zasada. To producent wprowadzanego na rynek nowego towaru musiał udowodnić że spełnia on wszelkie obowiązujące dla danego asortymentu normy. Szczególnie drastyczna jest różnica w normach na kosmetyki. Europejskie limitują zawartość kilkuset związków chemicznych lub ich grup, być może w niektórych przypadkach jest to ostrożność na wyrost. Natomiast amerykańskie i kanadyjskie ograniczają zawartość w kosmetykach chyba kilkunastu, spotkaliśmy się nawet z informacją że kilku. Niestety CETA przewiduje wzajemne honorowanie certyfikatów. Czyli na rynki europejskie może trafić barachło, które dawniej natychmiast zostałoby karnie wycofane z rynku a producent poniósłby koszt utylizacji tego syfu. A teraz w przypadku uszczerbku na zdrowiu konsument co najwyżej będzie mógł skarżyć korporację. Życzymy powodzenia.
Do tej samej szuflady należy wrzucić zasadnicze różnice w dopuszczalności i zasadach stosowania różnych środków fitosanitarnych. Przepisy kanadyjskie dopuszczają stosowanie takich, które w Europie są zakazane, w przypadku innych dopuszczane są krótsze okresy karencji. A po wzajemnym uznaniu certyfikatów, euroukładacze tych norm będą się mogli swoimi dziełami podetrzeć.
 
4. Mechanizm inwestor-przeciwko-państwu (ICS) godzi w rację stanu.
Do niedawna międzynarodowy koncern, mający pretensje do władz jakiegoś kraju, musiał dochodzić swoich praw przed sądem tegoż kraju. Po wprowadzeniu zasady ICS tenże koncert będzie mógł skarżyć te władze przed międzynarodowym trybunałem arbitrażowym. W przyzwoitym kraju z przyzwoitym wymiarem sprawiedliwości (nie mówimy zatem o Polsce z gdańskimi prostytutkami w togach) sąd odesłałby na drzewo gnoi skarżących się na poniesione straty, spowodowane na przykład podniesieniem przez rząd płacy minimalnej. A teraz będzie już inaczej. Sięgając do tematu poprzedniego postu, Viktor Orban byłby bez szans w walce z banksterami przed jakimś szemranym arbitrażem. Bo posługując się polskimi analogiami, równie dobrze można by liczyć na to że „Słowika” skaże na odsiadkę skład orzekający złożony z „Wańki”, „Malizny” i „Parasola”.
Tak na marginesie, mechanizm ICS (w jego starszej wersji ISDS) obecny jest w umowach inwestycyjnych podpisywanych przez polskojęzyczne rządy zdrady narodowej w latach dziewięćdziesiątych. Co nieraz już spowodowało konieczność płacenia ciężkich milionów jak choćby firmie Eureko, która „kupiła ” od skarbu państwa PZU za pieniądze PZU. Za co Buzek i Belka do dzisiaj powinni siedzieć, a niejaki Emil Wąsacz wisieć.

5. Amerykańskie firmy wejdą do Europy i bez TTIP.
Trudno się dziwić prezydentowi Trumpowi że jego oficjalne wypowiedzi na temat analogicznego traktatu z eurokołchozem, czyli TTIP, na pewno nie są entuzjastyczne. Bowiem traktat ten przestał już być Stanom do czegokolwiek potrzebny. Wystarczy że amerykańska firma założy w Kanadzie spółkę córkę i już ma wstęp na rynek europejski na nowych zasadach. Ale w drugą stronę to nie zadziała i na przykład bezcłowy eksport swoich samochodów do Stanów Niemcy muszą sobie wybić ze łbów. Czyli okazuje się że amerykańskie koncerny też wybiedroniły europejskich konsumentów niczym Putas Buraka Obambo. Ponadto ICS w takiej postaci, w jakiej został zapisany w CETA, umożliwi pozywanie krajów europejskich także przez firmy amerykańskie.

6. Brak jakichkolwiek ograniczeń dla ekspansji zagranicznych banków.
CETA zakazuje stosowania jakichkolwiek barier ograniczających udział kapitału zagranicznego w krajowych bankach i innych instytucjach finansowych (choćby ubezpieczenia!). Zatem mówiąc o repolonizacji sektora bankowego i jednocześnie chwaląc wpływ CETA na polską gospodarkę, wicepremier Morawiecki łże jak Tusk. Bo były wieloletni prezes Banku Zachodniego WBK nie może być aż takim kretynem, by tak elementarnej rzeczy nie rozumieć. A skoro otworzy się na oścież drzwi przed zagranicznymi banksterami, pojawienie się na rynku produktów bardziej toksycznych od kredytów „frankowych” to tylko kwestia czasu. 

7. Dane osobowe nie będą zabezpieczone tak jak robi się to w UE.
CETA może spowodować znaczne pogorszenie standardów zachowania prywatności i ochrony danych osobowych obywateli. Eurokołchoz dopracował się w tej dziedzinie nie najgorszych przepisów, zawartych w Konwencji Rady Europy. Analogiczne kanadyjskie nie idą tak daleko.
Tekst CETA coś gaworzy o przestrzeganiu standardów, ale Kanada nie przystąpiła do Konwencja Rady Europy (może to zrobić każdy chętny, nawet Papua-Nowa Gwinea) a traktat nie zobowiązuje jej do tego w żadnym konkretnym terminie. Czyli kolejna mowa trawa. 

8. „Liberalizacja” wszelkich usług publicznych, nawet sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, będzie odtąd możliwa.
CETA uznaje jakiekolwiek faworyzowanie podmiotów państwowych czy krajowych lub rezygnację z usług konkretnej firmy za nieuczciwą konkurencję. Czyli korporacje dostają przywileje ale za to państwo nie ma żadnych gwarancji że będzie mogło regulować takie usługi publiczne jak edukacja, ochrona zdrowia czy transport zgodnie z racją stanu. Gdyby te reguły gry obowiązywały wcześniej, firma Amber Gold mogłaby na miesiąc przed bankructwem zażądać pół miliarda kredytu w jakimś banku, a w przypadku odmowy domagać się na przykład 10 milionów odszkodowania za dyskryminację. Chyba nikt nie wątpi w to że gdańskie skurwysyny w togach uwinęłyby się z tą sprawą w dwóch instancjach w tydzień. Racja stanu oraz prawo do odmowy współpracy z firmą niewiarygodną wędrują zatem na gwóźdź w latrynie a JKM w przypadku ratyfikacji CETA i wejścia tego łajdactwa w życie chyba popuści w portki z uciechy.
Teoretycznie z umowy zostały wykluczone usługi, które nie są świadczone na zasadach handlowych lub przy wykonywaniu których państwo nie ma obowiązku konkurowania z innymi podmiotami. Ale jakaś cwana korpopapuga czuwała i pojęcie „na zasadach handlowych” nie jest w CETA zdefiniowane. Na co zwróciła oczywiście uwagę pani prof. Oręziak.  CETA przewidział istnienie tzw. listy negatywnej, na której zostały umieszczone te usługi, które nie podlegają liberalizacji. Ale jeśli nie zostały one przez jakiś kraj na tę listę wpisane na etapie negocjowania traktatu, nie będą one chronione. Bo czas negocjacji się już zakończył, nadszedł czas ratyfikowania. Retorycznego pytania czy w ogóle, a jeśli tak to co na tę listę wpisali Chyży Rój lub Kopacz (na metr głęboko), oczywiście nie zadamy. Bo nie chcemy w oczach Szanownych Czytelników wyjść na ostatnich idiotów.

Wpis ten dedykujemy Czcigodnemu Robertowi Grunholzowi, którego blog zainspirował nas do napisania tych kilku słów.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce

środa, 15 lutego 2017

Pół miliona pękło

Na Antysocjalu bis czyli jego blogspotowym wydaniu licznik odnotował półmilionowe wejście czytelnika. Co jest okazją do garści wspomnień seniora kolegium redakcyjnego.
Stary bo jeszcze „onetowy”  Antysocjal powstał 18 listopada roku pańskiego 2006. Witrynę założyli trzej młodzi ludzie, zwolennicy ówczesnej czyli jeszcze mikusiowej Unii Polityki Realnej: Kot Behemot, student poznańskiej Akademii Ekonomicznej oraz dwaj licealiści – Noka z  Poznania oraz krakowianin Joey. Na tę witrynę trafiłem przypadkowo na początku następnego roku a po ujawnieniu słynnej rozmowy Oleksego z Gudzowatym, kompromitującej ówczesną wierchuszkę postkomuchów, wysłałem utrzymany w konwencji indiańskiej prześmiewczy tekst „Opowieść z Dzikiego Wschodu, czyli o zgubnych skutkach nadużycia zaufania i wody ognistej”. Ukazał się on 28 marca 2007 i tak rozpoczęła się moja przygoda z Antysocjalem.
W międzyczasie miłościwie administrujący witryną Noka zdał na Wydział Architektury poznańskiej polibudy. Z Joey wymieniłem w życiu jeden mail a Kota Behemota szczególnie dbającego o swoją anonimowość (na wspomnianej przeżartej socjalizmem uczelni szczególnie musiał unikać dekonspiracji) nie miałem okazji poznać nawet mailowo.
W sierpniu 2008 Noka, dzielący czas między studia i intensywną działalność w młodzieżówce UPR, zaproponował mi przejęcie funkcji admina. I w ten sposób zostałem panem na Antysocjalu.
W tym czasie zwróciłem uwagę na komentarze Dibeliusa, będące de facto kilkuzdaniowymi mini felietonami. Nawiązaliśmy korespondencję, Dibelius przyjął propozycję współpracy i 10 grudnia 2008 zamieścił w naszej witrynie swój pierwszy tekst.
Napisałem „naszej” ponieważ czcigodny Dibelius odcisnął na niej tak silne piętno że zawsze jest i będzie tu po prostu u siebie. To on stworzył kanon antysocjalowej terminologii, która do końca istnienia witryny będzie obowiązywać przy omawianiu problematyki społecznej i religijnej. Bowiem współczesne społeczeństwa byłej cywilizacji chrześcijańskiej, niezależnie od deklarowanej „prawicowości" (cudzysłów konieczny) lub lewicowości, podzielił na trzy klasy: „pasożytniczą elitę”, „beneficjentów” którym z pańskiego stołu spadają ochłapy socjalu oraz „donatorów”, z których podatków ten cały cyrk jest utrzymywany.
Innym genialnym terminem, wprowadzonym na trwałe przez Dibeliusa jest „proletariat zastępczy”. Bowiem sławetna klasa robotnicza połapała się w końcu gdzie ją mają komuniści z siermiężnej szkoły radzieckiej. A z drugiej strony, tacy wielcy jak choćby Margaret Thatcher otworzyli przed tymiż robotnikami perspektywę dorobienia się w życiu czegoś własnego uczciwą pracą. Dlatego eurokomuniści zafundowali sobie inne grono zwolenników. Są nimi zboczeńcy, narkomani, genderowcy, pedofile, ateotaliban i inne tego typu moralne barachło.
Odnośnie religii, jej wyznawców podzielił na „głębokich” (znających biegle jej naukę i nakazy i tychże skrupulatnie przestrzegających), „powierzchownych” (akceptujących pryncypia lecz w niektórych kwestiach szczegółowych kierujących się własnym zdaniem i zdrowym rozsądkiem) oraz „front katechetyczny” (nieustannie besztający innych lecz samemu na pewno nie będący wzorem trzymania się tych szczegółowych zaleceń). Pierwotnie ten podział Dibelius sformułował odnośnie wiernych Kościoła Rzymskokatolickiego, lecz moim zdaniem pasuje on i do innych religii, niekoniecznie chrześcijańskich. Z czasem obecne kolegium redakcyjne doszukało się i czwartej grupy, czyli tzw. „objawowych”. Nazwaliśmy tak osoby zawzięcie uczestniczące we wszelkich możliwych widocznych dla innych działaniach modlitewnych lub wspólnotowych. Tyle tylko że podczas dyskusji o pryncypiach tejże religii i płynących z nich nakazach postępowania w życiu, okazuje się że taki „objawowy” z nauczania teoretycznie swojego kościoła niemal niczego nie rozumie.
Szczególnie jestem wdzięczny Dibeliusowi za wzięcie na siebie całego ciężaru prowadzenia bloga w ostatnim kwartale roku 2009, gdy z tym światem żegnała się najbliższa mi osoba.
Przez forum komentatorskie tegoż pierwszego Antysocjala przewinęła się ponad setka osób. W ich gronie można było spotkać zarówno osoby wierzące jak i niewierzące (w tym niestety i najparszywszy ateotaliban), konserwatystów, konslibów, liberałów i socjalistów. Ale niestety również i „leberałów”. Czyli niczym komuniści wyznających zasadę że człowiek niczym a idea (w ich przypadku  „wolności”) – wszystkim. W ich zlasowanych tak naprawdę anarchią łbach, dopóki pijany lub zaćpany w cztery litery kierowca nikogo nie okaleczy lub nie zabije, pod żadnym pozorem nie wolno śmiecia karać. Byli też udający liberała parszywy pedał eurokomunista oraz nie tyle crème de la crème co shit of shit. Czyli moralny ostatni degenerat, nazywający siebie „terapełtą uzależnień” diler narkotykowy z zaliczoną odsiadką za ten proceder, piewca skrobanki na życzenie i morderca co najmniej dwójki swoich dzieci poprzez zorganizowanie tychże skrobanek zadającym się z nim kurewkom. Gdy obydwaj przekroczyli granice podłości i bezczelności, dostali szpicrutą przez mordę i kopniaka na pożegnanie. Bowiem o ile Dibelius jest człowiekiem bardzo dociekliwym i stara się zrozumieć zasady funkcjonowania lewaka czy degenerata niczym entomolog oglądający pod mikroskopem nieznany jeszcze zoologii nowy gatunek wszy, ja mam inny priorytet. Uważam że żaden z moich gości o szeroko rozumianym prawicowym światopoglądzie nie może czuć się zmuszonym do założenia stroju „szambonurka”.
Gdy swego czasu „omletowa” platforma blogowa rozsypała się w drobny mak, otwierane witryny blogowe często rzekomo nie zawierały żadnych postów a wstawienie krótkiego komentarza zajmowało z pół godziny, dokładnie 2000 dni po debiucie blogu postanowiliśmy wraz z Dibeliusem przenieść go na platformę „blogspotu”.
Przeprowadzka z megaupierdliwego Onetu, z jego lewacką cenzurą i kretyńskimi wyskakującymi reklamami, zasłaniającymi ćwierć przestrzeni roboczej ekranu, nastąpiła w maju 2012. 11 maja pojawił się pierwszy wpis pod nowym adresem, zawierającym przy nazwie witryny przyrostek „bis”. Bowiem okazało się że samą nazwę „Antysocjal” już ktoś zawłaszczył, jedynie po to, aby po bodajże dwóch postach zakończyć swoją pożal się Boże „działalność blogową”.
W sierpniu 2012 zakończyłem czteroletnią współpracę z czcigodnym Dibeliusem a 29 tegoż miesiąca, pożegnał się on z Szanownymi Czytelnikami. Ponieważ Dibelius już wcześniej zaczął prowadzić własny blog, o innych zasadach funkcjonowania, doszliśmy do wniosku, iż lepiej będzie, jeśli nasze wspólne ideały będziemy prezentować na osobnych witrynach. On z pozycji liberała a ja - konserwatysty. Nie było to oczywiście gniewne rozejście się, nasze kontakty w realu nadal trwają w najlepsze.
Już pod koniec 2012 moją uwagę zwróciły komentarze Tie Fightera. Bila z nich dogłębna znajomość problematyki ekonomicznej, mnóstwo zdrowego rozsądku i pragmatyczne a nie idealistyczne podejście do polskich spraw. Nawiązana łączność prywatna utwierdziła mnie w przekonaniu, że naszym wspólnym mianownikiem jest Polska. Zaś spotkania w realu przy kropelce „narkotyku” on the rock (jak chlubę porządnego konfederackiego stanu Tennessee nazywa wspomniane dilersko – skrobankowe gówno), pozwoliły nawiązać przyjaźń a mnie przewartościować mapę polityczna Polski.
Do tej pory odnosiłem się do narodowców ze sporą podejrzliwością. Z jednej strony jedynie człowiek kompletnie zaślepiony negowałby zasługi Romana Dmowskiego dla stworzenia armii Hallera i odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918 a następnie jego wielką pracę podczas konferencji w Wersalu. Choć nie ukrywam, że wyżej sobie cenię to co indywidualnie zdziałał Ignacy Jan Paderewski. Ale z drugiej, raziła mnie zawsze endecka prorosyjska mania, bijąca z wypocin bublicystów pokroju Jana Engelgarda. Nasze rozmowy pozwoliły mi dowiedzieć się, że większość współczesnych narodowców wydoroślała i pożegnała się z tą dziecinadą. A przedstawione mi przez Tie Fightera istotne postulaty gospodarcze narodowców, jak choćby pomysły działań propolskich, po prostu mnie przekonały. Bo po pierwsze, niektóre z nich po wdrożeniu na Węgrzech, zadziałały zgodnie z oczekiwaniami, a więc nie widzę powodu, aby w Polsce miały się nie sprawdzić. Po drugie, właśnie to chóralne obszczekiwanie Viktora Orbana przez GW no Prawda i inne polskojęzyczne „merdialne” kundle, to dla mnie ewidentny argument za słusznością takich idei. A po trzecie, polska racja stanu jest dla mnie najważniejsza. Zaś pierdoły o wyższości nad nią paranoicznych pomysłów na jakąś Nibylandię, rzekomo zbudowanych na niewzruszalnych fundamentach, pozostawiam debilom którzy wierzą w smurffy, bociana, podatek półgłówny i wolny rynek w handlu uranem. Zaś te rzekome fundamenty mam za kupę, no niech już będzie że błota.
Z kolei mnie udało się przedstawić Tie Fighterowi prawdziwy obraz polskiego protestantyzmu. Nie mającego nic wspólnego ze szwedzkim kompletnym sprostytuowaniem się za budżetowe dotacje. Ta przyjaźń w realu rzecz jasna zaowocowała dołączeniem się Tie Fightera do kolegium redakcyjnego i jego debiutanckim samodzielnym postem 10 grudnia 2013. Ale jak już wspomniałem, jego wcześniejsze komentarze były tak obszerne i udokumentowane linkami, że na dobrą sprawę tę datę debiutu można przesunąć o rok wcześniej.
Jeszcze wcześniej podczas naszej intensywnej kampanii antynarkotykowej swoim solowym postem zadebiutował 4 sierpnia 2013 Refael72. Komentator „od zawsze” a od ponad roku członek kolegium redakcyjnego.
Nieco obszerniejszego omówienia wymaga dołączenie do naszego grona Flavii. Swego czasu prowadziła ona kilka blogów, tak jak i nasz początkowo na „omlecie”, potem na „blogspocie”. I natychmiast oblazły te blogi dwie wspomniane przeze mnie plus kilka innych wszy. Z maniakalnym uporem wmawiające jej że skrobanka na życzenie to dowód szacunku dla kobiety, kokaina nie jest narkotykiem, w odróżnieniu od kieliszka szampana, którego wypicie jest „ćpaniem”. A „marychujana” jest mniej groźna od landrynek, bo od niej nie można nabawić się cukrzycy. Gdy szedłem jej w sukurs demaskując te mentalne wymiociny, dowiadywała się że pisze pod moje dyktando. W końcu „zahasłowała” swój blog, przeznaczając na użytek imiennie zaproszonych gości. Wtedy zaproponowałem jej pisanie u nas by mogła dotrzeć do znacznie szerszego grona odbiorców. A na siebie
biorąc obowiązki „szambelańskie”. Flavia zadebiutowała na Antysocjalu 16 października 2013 a wkróstce zlikwidowała swoje blogi.
O Cyrano de Cul, rozhisteryzowanym talibie PiS, na naszym blogu udającym połączenie Petroniusza z Bayardem a w tym samym czasie paskudzącym na nas ze swojego wraku wraz ze znającym tylko dwa czasowniki majtkiem, nie będę się rozwodzić. Tak jak i nad awanturnicą będącą jego wyznawczynią, w swej intrydze na poziomie "nowośmiesznej" Joanny  Scheuring-Wielgus próbującej zasugerować czytelnikom niesnaski między Tie Fighterem a mną. Obydwoje mają dożywotni ban. Ale nie sposób pominąć ewolucji moich relacji z Kirą.
Zaczęło się jak najgorzej. Gdy poirytowana na dawnym blogu Flavii napisała coś co można było uznać za aprobatę "aborcji na życzenie", nie ukrywam że nastawiłem na nią celownik a łapę mam ciężką. Przełomem była informacja Dibeliusa o jej wpisie na blogu odrażającej puszczalskiej i na wpół piśmiennej szmaty z „kurwiarni” wspomnianego degenerata, doradzającej jak w przypadku ciąży wywołać poronienie metodą „do it yourself”. Bo Kira spytała to łajno, czy pomyślało ono sobie że zabija człowieka. Potem za namową Tie Fightera pojawiłem się na forum komentatorskim jej blogu. I szybko przekonałem się, że przy całym jej indywidualizmie i skrajnej podejrzliwości w stosunku do poglądów wyznawanych przez wielu ludzi, po starannym sprawdzeniu czy obydwoje nadajemy takie samo znaczenie pojęciom podstawowym, jesteśmy w stanie w konkretnych sprawach dojść do porozumienia. I to dużo częściej, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. A gdy napisała że wierzy w istnienie prawdy obiektywnej, czyli instancji nadrzędnej w stosunku do nas i naszych moralnych wynalazków, w korespondencji prywatnej jeszcze raz przeprosiłem ją za te początkowe zadymy.
W tym przypadku można przyznać rację Seanowi Connery. „Never say never again”.
Zacząłem pisać ten tekst gdy licznik wejść wskazywał 499983. Kończę przy stanie 500088. Pół miliona pękło.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 12 lutego 2017

Tokaj i mamrot

Problem banksterskiego mega oszustwa czyli kredyty „frankowe” nie są polską specjalnością, dotknęły również inne kraje, między innymi Węgry. Tyle tylko że tam banksterska kosa  trafiła na kamień w postaci męża stanu, jakim poza dyskusją jest premier Kraju Korony św. Stefana Viktor Orban.

http://bankomaniacy.pl/przewalutowanie-kredytow-frankowych-czy-wegry-moga-byc-wzorem/
 
W myśl ustawy uchwalonej przez węgierski parlament, z dniem 1 stycznia 2015 wszystkie kredyty zaciągnięte w walutach obcych w bankach działających na terenie Węgier zostały „przewalutowane na forinty. Nastąpiło to jeszcze przed „czarnym czwartkiem” 15 stycznia 2015 gdy odnotowano skokowy wzrost kursu franka szwajcarskiego.
W wywiadzie udzielonym Janowi Pospieszalskiemu premier Orban powiedział między innymi:

http://wpolityce.pl/gospodarka/231882-jak-wegry-pokonaly-frankowy-dyktat-bankow-victor-orban-osoba-rzadzaca-panstwem-nie-moze-patrzec-na-to-bezczynnie

Nasza propozycja była twarda: usztywnienie kursu forinta wobec franka dla kredytobiorców. W ten sposób uratowaliśmy życie bardzo wielu węgierskich rodzin, które były niewolnikami. Musieli spłacić o wiele większe kredyty, niż zaciągnęli. To było po prostu niewolnictwo. Osoba rządząca państwem nie może patrzeć na to bezczynnie.
Z innych informacji wynika że rodziny dotknięte problemem tych kredytów liczyły około 2.3 mln. osób spośród około 10 mln. Madziarów:

http://warszawskagazeta.pl/polityka/item/3622-tak-sie-rozwiazuje-problemy-czyli-jak-viktor-orban-pomogl-wegierskim-frankowiczom

zatem potrzeba wyciągnięcia ich z tej pułapki była oczywistością dla węgierskiego męża stanu. A co się tyczy „leberalizmu", w oględnych słowach dał do zrozumienia, gdzie go ma. Oczywiście banksterzy uderzyli na skargę do węgierskich sądów, lecz Sąd Najwyższy odesłał ich na drzewo. Jak z  tego widać, nie tylko partii rządzącej i jej przywódcy możemy bratankom pozazdrościć. Węgierskie sądownictwo na samej górze już dawno zaliczyło wizytę „szambelana”.
A jak ten problem wygląda w Polsce?
W czasach „ch…, dupy i kamieni kupy” Chyży Rój i jego szajka oczywiście nie miała zamiaru nawet pomyśleć o tym problemie. W końcu gdyby większość polskich „frankowiczów” na skutek niespłacania kredytów wylądowała na bruku a banki pozabierały im mieszkania, Makrela poklepałaby go po tyłku, przypięła jakiś medal z kartofla i wetknęła trochę ojro do kieszeni. Problem po raz pierwszy podniósł podczas swojej kampanii prezydenckiej pan Andrzej Duda, obiecując się tym zająć. W kampanii wyborczej wspominała też o tym pani Beata Szydło. Trzeba oddać sprawiedliwość panu prezydentowi że jego projekt ustawy w końcu trafił do sejmu.
Pod koniec stycznia br. Sejm powołał podkomisję ds. „kredytów frankowych”:

http://wpolityce.pl/gospodarka/324781-jest-nadzieja-dla-frankowiczow-powstala-nadzwyczajna-podkomisja-ds-ustaw-frankowych-przed-wakacjami-powinnismy-zakonczyc-prace?strona=1

mającą rozpatrzyć trzy projekty – prezydencki, K’15 oraz PO. Jej przewodniczący pan Jacek Sasin zadeklarował chęć zakończenia prac przed wakacjami. I wszystko było dobrze dopóki Napolion nie wrzucił granatu do szamba:

http://wpolityce.pl/polityka/326979-jaroslaw-kaczynski-o-frankowiczach-powinni-wziac-sprawy-we-wlasne-rece-i-zaczac-walczyc-w-sadach?strona=1

stwierdzając że „frankowicze” powinni sami zadbać o siebie i zacząć w sądach dochodzić swoich praw. Żeby było jeszcze głupiej, w innej wypowiedzi, opublikowanej przez nadworny portal PiS zaledwie kilka godzin wcześniej:

http://wpolityce.pl/polityka/326962-stanowcze-slowa-jaroslawa-kaczynskiego-polskie-sadownictwo-to-jeden-gigantyczny-skandal-i-trzeba-z-nim-skonczyc

Geniuś nie zostawił suchej nitki na sądach, przed którymi ofiary banksterów mają szukać sprawiedliwości.
Poparł go natychmiast Tadeusz Cymański, wierny mameluk cysorza jeszcze z czasów Porozumienia Centrum. Tłumacząc że złamanie obietnic wyborczych to niekiedy dowód odpowiedzialności polityka. Sytuację usiłują ratować pani Elżbieta Witek, szefowa gabinetu premier Szydło i wiceminister kultury pan Jarosław Sellin, przestraszeni tym samobójem:

http://wpolityce.pl/polityka/327088-sprawa-frankowiczow-nie-jest-zakonczona-sellin-zapewnia-prosze-tej-klamki-nie-zamykac-bo-ja-mowie-ze-te-drzwi-sa-otwarte

ale jeśli wódz nie odkręci swojej złotej myśli, wspomnianej podkomisji nie wróżę sukcesów. A po komisyjnej obróbce pan prezydent może nie poznać swojego projektu. Bo że pozostałe pójdą do niszczarki to chyba oczywiste. Czyli szansa na poszerzenie elektoratu (tradycyjny żelazny elektorat PiS na ogół zdolności kredytowej nie posiada) była, ale się właśnie zmyła. Jak swego czasu powiedział inny prezes, szefujący Państwowemu Bankowi Zbożowemu.
Kilka lat temu jeden z przyjaciół Antysocjala i jego komentator „od zawsze” przyznał mi się do pewnego happeningu. Podczas którychś wyborów nie widząc na karcie do głosowania nikogo w swoim przekonaniu przyzwoitego, dopisał do listy amerykańską aktoreczkę filmów XXX i na nią „zagłosował”. Można tylko zakląć siarczyście, bowiem analogiczne dopisanie w polskich wyborach listy FIDESZ z Viktorem Orbanem na czele też będzie jedynie demonstracją.

Stary Niedźwiedź

środa, 8 lutego 2017

Czy to Napolion jest dębowy, czy też jego przeciwnicy są ch...ałowi? cz.2

Co się tyczy kretyna Petru i jego głupszych od własnego podogonia „petrówek” (niejaka Schleswig-Holstein klinicznym przykładem), Nowośmieszną ograłby chyba każdy z kotów Napoliona, że już o takim mężu stanu jak nieboszczyk Lepper nie wspomnę. Wystarczy jak najczęściej puszczać w telewizji ich wypowiedzi na poziomie uczniów szkoły podstawowej dla dzieci specjalnej troski. Wyczyny żałosnego dziwkarza to już tylko wisienka na torcie. Ale nie sposób przy tej okazji nie powiedzieć kilku słów o pisowskich patałachach od piaru. Swego czasu Ryszard VI Amoroso był jednym z aktywnych naganiaczy kredytów „frankowych” ale swój miał już od dawna „przewalutowany” na złotówki. Wiele ofiar tych kredytów zorientowało się że nigdy ich nie spłaci, czeka ich eksmisja na bruk i popełniło samobójstwo, przy rzecz jasna całkowitej bezczynności "ch..., dupy i kamieni kupy". A jakoś od roku nie słyszałem w prorządowych mediach że ten niedouczony cham i oszust dodatkowo ma krew na rękach. A powinienem to słyszeć z raz w tygodniu. Reżimowym propagandzistom należy się triada noga, dupa, brama.
Zielona prostytutka stara się nie wpadać w histerię Parady Oszustów czy Nowośmiesznej. Widocznie postawiła na wizerunek opozycji merytorycznej, odcinającej się od politycznego chamskiego zadymiarstwa. W nadziei że wyborcy nienawidzący PiS i gotowi zagłosować przeciw niemu nawet na diabła z rogami ale jednocześnie o niezerowym poczuciu estetyki, wybiorą Zakosiniaka - Kłamysza i jego drużynę. Bo to jest arystokracja cechu złodziejskiego. O warszawskich kamienicach PO wie cała Polska. A choćby o kulisach działalności Struzika na stanowisku zmurszałka województwa mazowieckiego praktycznie nikt. Ten numer może się udać i wtedy prostytutka przekroczy wymarzone 5%. Ale w przyszłym parlamencie na pewno nie stanowi dla Pobożności i Socjalizmu jakiegokolwiek zagrożenia.
O KODomitach nie warto się rozpisywać. Ich lalkarz dokonał beznadziejnego wyboru wtykając patyczek w tyłek infantylnego złodzieja i moralnego śmiecia. Zero zagrożenia. A za podsumowanie tej zgrai może posłużyć dowcip:
- Co to za potwór, który ma 7 jąder i 19 zębów?
- To zwołana przez KOD ogólnopolska demonstracja studentów.
Odnośnie K’15, obstaję przy swoim zdaniu że jest to jedyna droga do parlamentu dla konserwatystów, narodowców i wolnorynkowców. W obecnym sejmie większość rządowa ma ich tam, gdzie ja socjalizm i wszystkie zgłaszane przez K’15 projekty ustaw, a jest ich dużo, lądują w zamrażarce marszałka Kuchcińskiego. Ponieważ wiedza rodaków o gospodarce jest niewielka i dają się nabierać na duby smalone wicepremiera Morawieckiego o „zielonym świetle” dla przedsiębiorczości, pozostało mi liczyć na jakieś 10% w następnych wyborach przy listach jeszcze silniej ukierunkowanych na wymienione poglądy polityczne. Ale na pewno kukizowcy władzy w Polsce za cztery lata nie przejmą.
Czyli na krajowym boisku Napolion nie ma z kim przegrać poza samym sobą. Bo choćby komentarz czcigodnego Dibeliusa pod pierwszą częścią tego postu jasno wskazuje na to, że przy okazji „ustawy VATowskiej” właśnie wywalił się o własne nogi. Na jego szczęście nie wszyscy to widzą.
No to sięgnijmy do spraw międzynarodowych.
Mój złośliwy kolega symboliczne słupy milowe klęsk w starciach polsko – ukraińskich zdefiniował jako Żółte Wody – Korsuń – Piławce – Batoh – Wołyń – bracia Kaczyńscy. Jeden do niczego jeszcze nie zobowiązujący wywiad radiowy to grubo za mało by zmienić tę ocenę obłąkanej banderofilii i topienia ciężkich miliardów w kraju sorosowych złodziei i czcicieli zbrodniarzy przeciwko ludzkości. Ocena cząstkowa w akademickiej skali od 2 do 5 to dwója z minusem.
Na odcinku litewskim jak wyżej. Po niedawnym komunikacie Dupy Wołowej że rząd ma w tyłku los litewskich Polaków bo Litwa jest strategicznym sojusznikiem Polski, trzy na szynach byłoby oceną skandalicznie zawyżoną.
Odcinek białoruski to jedyny wschodni pozytyw. Na razie zrobiono bardzo mało ale przynajmniej skończył się antypolski sabotaż autorstwa duetu Chyży Rój & Zdradek Apfelbaum. Niech będzie dla zachęty trzy i pół.
Jest sprawą oczywistą że Napolion marzy o trzymaniu kundla jak najdalej od Polski. Gdyby wrócił, wszyscy zwolennicy „żeby było tak jak było”, z definicji będący ślepcami, idiotami lub złodziejami, mogłyby powitać tego „wybitnego polityka światowego formatu” niczym mesjasza. A doły partyjne zbuntować się i wysadzić z siodła zarówno prymitywnego bandziora, jak i idiotę dziwkarza. Mogłoby się okazać że z premią za jedność ta istna chorągiew Kuklinowskiego miałaby niewiele mniej zwolenników niż PiS. Stąd ten oczywisty brak poparcia dla przedłużenia kadencji kaszubskiego volksdeutscha. W mojej ocenie Napolion gra na głupotę i arogancję Makreli, która już udowodniła że w swej iście diabelskiej pysze nigdy nie przyzna się do popełnionych błędów. Więc gotowa użyć wszystkich swoich wpływów by do tej reelekcji doszło. W swoim tępym enerdowskim łbie chyba naprawdę uważa, że w ten sposób zaszkodzi Napolionowi, którego szczerze nie cierpi. Jeśli JESZCZE jest na tyle silna by przeforsować to leniwe i żałośnie niekompetentne indywiduum, prezes ogra i tę krowę. Niedawno znalazłem ciekawy link:

http://wpolityce.pl/polityka/326373-suddeutsche-zeitung-nasz-donald-w-sprawie-tuska-unia-po-prostu-nie-moze-ugiac-sie-przed-kaczynskim

Wynika z niego że niemieccy pismacy z głupiej ale wpływowej gazety już kupili tę ciemnotę. I lobbują za reelekcją tego mniej niż zera bo chęć zrobienia Napolionowi „wbrew” zablokowała im zdolność do myślenia. Gdyby potrafili chłodno kalkulować, wiedzieliby że powrót Ryżego do Polski jest największym świństwem, jakie mogą prezesowi zrobić. Są szanse na przejście tego numeru, co byłoby triumfem Napoliona w polityce międzynarodowej. I pozwoliłoby myśleć o „zalce” za całokształt. Ale ostatnio przeczytałem coś takiego:

http://www.defence24.pl/542448,europa-atomowym-mocarstwem-kaczynski-nie-wystarcza-jeden-lub-dwa-okrety-komentarz

Po lekturze tej informacji ręce opadają. Bowiem wynika z niej że Napolion optuje za stworzeniem europejskich sił nuklearnego odstraszania na dużą skalę, bo jak mówi, to nie mogą być zaledwie jakieś dwa okręty podwodne z rakietami z głowicami nuklearnymi. Nie ulega wątpliwości że centrala odpalania byłaby nadzorowana przez kanclerza Niemiec. Pozostało więc mieć nadzieję że ta bzdura została wymyślona ad hoc w celu chwilowego ogłupienia Makreli a ona nie okaże się aż tak przebiegła by trzymać Geniusia za słowo. Bo jeśli Napolion naprawdę wierzy w to, że ona czy SS-oberschwein Schulz odpaliliby te rakiety po wtargnięciu wojsk Putasa do Polski, diagnoza jest prosta: w kaftan i do Tworek. Identycznie skomentuję też bełkot o tworzeniu euroarmii jako rzekomej alernatywy dla NATO. W roku 1995 Srebrenica udowodniła ile warci byli już wtedy ci wojacy. Gdy do miasta zbliżyli się rzeźnicy Ratko Mladića, mający bronić ludności cywilnej holenderski batalion zmykał w takich podskokach że te dzielne cioty pogubiły szminki i puderniczki. A obecnie w wojsku francuskim służą islamiści, pojawienie się ich w armiach niemieckiej czy beneluksowych to kwestia czasu, o ile już nie nastąpiło. Czyli "pomocą" ze strony takich "sojuszników" może być strzelanie w plecy.
Zatem odczep się Napolionie od tego euromilitaryzmu, chyba że chcesz wygrać z Ryszardem VI w konkursie na największą bzdurę roku 2017.

Stary Niedźwiedź

poniedziałek, 6 lutego 2017

Czy to Napolion jest dębowy, czy też jego przeciwnicy są ch...ałowi? cz.1

To pytanie, będące ocenzurowaną parafrazą pointy starego dowcipu,  narzuca się od niemal półtora roku każdemu obserwatorowi polskiej sceny politycznej. Oczywiście jego internetowi szalikowcy nie mają w tej kwestii cienia wątpliwości że Polska doczekała się męża stanu, jakiego nie miała od czasu króla Kazimierza Wielkiego. Wystarczy zajrzeć na blogi różnych kurzych intelektów by do woli naczytać się zachwytów, którymi obecnie poza nim w Europie darzony jest przez swoich wyznawców chyba tylko niejaki Putas.
Jego krytycy a niekiedy co najwyżej krytykanci przypisują mu wszelkie możliwe demoniczne cechy.
Partia złodziei oskarża o demolkę budżetu poprzez program 500+, co akurat w ich ustach i po ośmiu latach ich (nie)rządu jest szczególnie wiarygodne. Nawet nieco bardziej niż ciskanie gromów na uprawiającą seks parę narzeczonych  przez emerytowaną tirówkę. Kto wie czy nie większą bezczelnością jest zarzut niszczenia armii poprzez odmowę zakupu francuskich śmigłowców po cenie około dwa razy wyższej od rynkowej. Coś mi się widzi że się moniaki wściekły bo trzeba było żabojadom zwrócić. I to bynajmniej nie dane słowo.
Partia idiotek i idiotów (te pierwsze są w niej nadreprezentowane i wszelka walka o „parytety” jest tam zbędna) wrzeszczą o „wyprowadzaniu Polski z Europy”. Czego dowodem ma być odmowa przyjęcia hord wyposzczonych seksualnie dwudziestoparoletnich dżihadystowskich bydlaków z Somali czy Afganistanu, przez wspomnianych matołów zwanych syryjskimi matkami z dziećmi. Oraz jak najrozsądniejsze odkładanie na św. Nigdy wdepnięcie w strefę euro, która rozwali się w drobny mak za kilka lat.
Dodajmy do tego „społeczny ruch obrony demokracji” czyli gromadę wyliniałych komuchów i esbeków plus chałturników, którym przykręcono kurek państwowego finansowania ich gniotów. Oraz medialne szczekaczki, najczęściej w rękach niemieckich, szczekające tak, jak im urząd kanclerski rozkaże.
Pierwszą bitwę Napolion stoczył z Trybunalską Konstytutką, czyli miną podłożoną zawczasu przez złodziei gdy już zdali sobie sprawę z nieuchronnej klęski w nadchodzących wyborach. I tu największym sojusznikiem PiS okazał się arogancki bufon, bynajmniej nie drobny oszust a zarazem nieuk jurystyczny, czyli prezes tego ansztaltu Rzepliński.
W początkowej fazie bitwy układ sił był taki iż trybunał liczył 9 ludzi PO, 3 z PiS przez ajatollaha uznawanych oraz dalszych 3 którzy w myśl fatwy ajatollaha znaleźli się w stanie hibernacji, bowiem ich wybór rzekomo nie był halal. I wtedy sejmowa większość wyszykowała ustawę w myśl której sprawy szczególnej wagi TK winien rozpatrywać w składzie co najmniej trzynastoosobowym a werdykt zapadać większością minimum 2/3 głosów. Ajatollah odrzucił tę ustawę w składzie tuzina, oczywiście przy votum separatum trójki PiS. Co dało pani premier pretekst do niepublikowania tego wyroku, a bez tej publikacji tenże wyrok nie nabierał mocy prawnej. Bowiem wobec domniemania konstytucyjności, odrzucenie ustawy byłoby ważne jedynie przy spełnieniu wspomnianych wymogów. Zatem z formalnego punktu widzenia "Rzepa" równie dobrze mógł się spotkać z funflami w knajpie przy wódce i śledziu a "werdykt" spisać na serwetce. A tymczasem ajatollah mógł z łatwością dać mata legislacyjnym partaczom z PiS, gdyby nie był zadufanym idiotą. Wystarczyło odmrozić choćby jednego z sędziów z kwestionowanej trójki, nawet uaktywnienie całego tercetu niczym nie groziło jego mocodawcom. I w składzie już trzynastoosobowym uwalić tę ustawę stosunkiem głosów 9 do czterech, czyli większością ponad 2/3 bo wynoszącą ok. 69%. I w identyczny sposób uznać za niekonstytucyjny komplet ustaw autorstwa PiS, z kluczową 500+ na czele. Czyli wzorowo wykonać rozkaz swoich zwierzchników i uwalać wszystko bez wyjątku ale bez dawania cienia pretekstu do niepublikowania tych orzeczeń. Zatem bitwa została wygrana bowiem wódz TK okazał się ostatnim durniem. Jak by powiedział hrabia Ponimirski, to idiota, nie mający zielonego pojęcia nie tylko o prawie, ale i o arytmetyce.
Opozycja parlamentarna dzieli się na złodziei, debili, zieloną prostytutkę oraz jedyną merytoryczną w postaci K’15.
Chyży Rój, przy pewnej zręczności wizerunkowej, ma mentalność gangstera, można powiedzieć nawet że kieszonkowego Stalinka. Jego główną troską zawsze było niszczenie wszystkich którzy stanowili dla niego choćby potencjalne zagrożenie jako konkurenci do przywództwa. Po utworzeniu przez TW Musta na rozkaz generała Czempińskiego Platformy Obywatelskiej, w pierwszej kolejności wyeliminował Macieja Płażyńskiego, marszałka „awuesowego” sejmu i człowieka o jakiejś charyzmie. Potem rozprawił się ze swoim dobrodziejem Andrzejem Olechowskim czyli TW Mustem, który na swoje nieszczęście wyciągnął go z politycznego niebytu wstawiając do trójki ojców założycieli PO, w czym walnie pomógł mu niegłupi a zarazem pozbawiony jakichkolwiek moralnych zasad Jasio Marysia Rokita. Następnie z kierownictwa usunął ś.p. prof. Zytę Gilowską, ekonomistkę o kilka głów przerastającą tę szajkę drobnych kanciarzy. Jasio Marysia zrobił swoje więc jako człowiek inteligentny był następny do odstrzału, co też wkrótce nastąpiło przy znaczącej pomocy dolnośląskiego speca od politycznej mokrej roboty Grzecha Skatiny. Kolejnym ruchem było upokarzanie i sekowanie Skatiny, pozbawionego swojej  dolnośląskiej baronii na rzecz Protasiewicza, jeszcze większego prostaka i do tego idioty. Ze stanowisk wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych a potem marszałka sejmu Skatinę zdegradowano do rangi szefa jednej z sejmowych komisji. W zarządzie pozostały zatem same jełopy pokroju konowała Kopacz (rzekomo na metr głęboko), paranoika Niesiołka, złodziejaszka Nowaka czy ciemnego indywiduum Arabskiego. Same mniej niż zera. Gdy Chyży Rój uciekł przed nadciągającą katastrofą do Brukseli, gdzie Makrela nagrodziła go za wierną służbę przeciwko Polsce fotelem do napowietrzania, w PO pozostała gromada intelektualnych ćwoków, bez cienia wizji i pomysłu na politykę w dłuższym horyzoncie czasowym niż dwa – trzy miesiące. Na odchodnym wódz namaścił na premiera niewątpliwie najgłupszą w tym gronie Kopacz, zapewne wychodząc z założenia że ktoś aż tak głupi nie będzie przeciw niemu spiskować. I tu się przeliczył bowiem w swej tępocie odmroziła ona Skatinę, czyniąc głąba bez kindersztuby i znajomości języków obcych szefem MSZ. Hibernatus w mig wykorzystał daną mu szansę. Swoją dobrodziejkę oszczędził, zaledwie degradując ją do roli niemal szeregowego posła. Ale już jej tresera „Miśka” Kamińskiego, lokalnego wrocławskiego rywala Protasiewicza i furiata Niesiołka bez litości wygryzł z szajki.
Obecnie PO przypomina rodzinę mafijną która zgłupiała aż do tego stopnia iż po odejściu starego dona nowym uczyniła rzeźnika od mokrej roboty. Bo poza takową oraz organizowaniem zadym w rodzaju ciamajdanu, podczas którego młode wilki zachowywały się jak stado małp buszujących w obozowisku ekspedycji w dżungli, Skatina nie umie dokładnie nic. Sama zapowiedź likwidacji IPN po hipotetycznym przejęciu władzy przez PO mogła do niego jeszcze bardziej zniechęcić tych, którzy i tak na jego szajkę nigdy by nie zagłosowali.  Ale już weekendowa deklaracja skończenia z rozdawnictwem i modyfikacji programu 500+ była politycznym samobójem. Poza hasłem „obrony demokracji” i konieczności odsunięcia PiS od władzy, szajka złodziei przeciętnemu Polakowi dokładnie niczego nie oferuje. Z takimi nie sposób przegrać, nawet tak zdolna bestia jak Geniuś Żoliborza chyba tego nie potrafi.
Ciąg Dalszy Nastąpi.

Stary Niedźwiedź

środa, 1 lutego 2017

Widzisz Jasiu, mięknie. Kompinuj pan, kompinuj!

Redakcja Antysocjala wielokrotnie zwracała uwagę na skandaliczną politykę wschodnią kolejnych rządów RP o trudnym do ustalenia numerze. Roboczo proponujemy obecną nazywać RP ver. 3.5 . Bowiem widać już symptomy odchodzenia od „Ch… , dupy i kamieni kupy” czyli Tusklandii vel III RP ale do suwerennej i przyzwoicie rządzonej Polski, czyli mitycznej IV RP, droga jeszcze daleka.
W stosunku do litewskiego imperium widać całkowitą ciągłość i żelazną konsekwencję tej POPiSowej polityki. W okolicy Sejn i Puńska, zamieszkałej przez główne skupisko litewskich obywateli RP, Litwini mają swoje szkoły ze swoim ojczystym językiem nauczania, w przestrzeni publicznej występują napisy dwujęzyczne. Natomiast polskie szkolnictwo na Litwie jest systematycznie szykanowane a o dwujęzycznych napisach Polacy stanowiący około trzech czwartych mieszkańców takich rejonów jak Soleczniki mogą tylko pomarzyć. Ostatnio tę ciągłość potwierdził minister Dupa Wołowa, gaworząc iż Litwa jest „strategicznym partnerem Polski” a sprawy wzajemnych relacji trzeba widzieć w „szerszym kontekście”. Jak wygląda traktowanie Polaków mieszkających na Litwie, i „troska” o rodaków ze strony Dupy Wołowej i postgeremkowskiego robactwa w MSZ, opisuje choćby poniższy link.

http://prawy.pl/44210-msz-polski-nie-podejmie-zadnych-konkretnych-dzialan-w-sprawie-poprawy-sytuacji-polakow-na-litwie/
 
W sferze gospodarczej jest tak samo. W roku 2006 Orlen odkupił od rosyjskiego Jukosu rafinerię w Możejkach. Wdzięczni boćwinkowie podnieśli opłaty za przewozy kolejowe między granicą a rafinerią do poziomu znacznie wyższego niż obowiązuje inne podmioty korzystające z przewozów litewskich kolei. Oraz ROZEBRALI tor kolejowy od rafinerii do granicy z Łotwą, uniemożliwiając eksport do tego kraju produktów Możejek.
PiS ze swoją admiracją Józefa Piłsudskiego bywa złośliwie nazywany „Żoliborską Historyczną Grupą Rekonstrukcyjną Sanacji”. Wielka szkoda że Geniuś Żoliborza i jego podkomendni nie przyjmują do wiadomości że ich idol, znany między innymi z dobitnego wysławiania swoich poglądów,  sytuację tę zdiagnozowałby krótko:
Usrać się na takiego strategicznego partnera!
Nie mamy też wątpliwości że w kwestii rafinerii sformułowałby ultimatum. Marszałek powiedziałby zapewne coś w stylu:
Słuchajcie, bezczelni zasrańcy. Albo odbudujecie ten tor, oczywiście na własny koszt, a rafineria będzie za transport płacić tak jak wszystkie inne podmioty. Albo sprzedajemy ją Rosji (Putas na pewno by ją kupił) i paliwowo siedzicie w czarnej dupie. Wybierajcie, ale natychmiast!
Bo bezczelni szaulisi wszelką życzliwość biorą za słabość. Szanować będą tylko tego kto da im w mordę. Tyle w temacie.

Na kierunku białoruskim widać pierwsze nieśmiałe objawy powrotu do rozumu. Nie ma już nawoływania Zdradka Apfelbauma (z d. Sikorskiego) by polska armia, uzbrojona w czołgi bez amunicji lub amunicję bez karabinów (efekt ośmiu lat nierządu psychicznego Klicha i Siemoniaka) ruszyła na Mińsk. Jesienna wizyta wicepremiera Morawieckiego na Białorusi i jego rozmowa z bat’ką wypadła obiecująco. Można się tylko pomodlić aby rząd wszedł w to jak najszybciej i tej szansy nie spieprzył. Jeśli tak się stanie, pojawią się gospodarcze konkrety a wszelkie „jagiellońskie” mentorstwo ostatecznie spłynie z wodą w klozecie, na pewno to pochwalimy.

Tytuł tego wpisu dotyczy azymutu ukraińskiego a ściślej rzecz biorąc, metamorfozy Geniusia Żoliborza. Ostatnie wydarzenia można podsumować tymi zacytowanymi nieśmiertelnymi słowami mistrza Jana Kobuszewskiego, bowiem kilka dni temu Napolion udzielił wręcz zdumiewającego wywiadu Radiu Rzeszów:

http://www.pch24.pl/kaczynski-o-ukrainie--polska-nie-zgadza-sie-na-promowanie-oprawcow-i-ludobojcow,49089,i.html

 Powodem tego wywiadu była niedawna odmowa ze strony postbanderowskiej swołoczy wpuszczenia na terytorium UPAiny prezydenta Przemyśla pana Roberta Chomy. Minister Dupa Wołowa pod presją społeczną interweniował a interwencja ta odniosła skutek bo wypierdki po UPA zakaz odszczekały. Podczas rozmowy Geniuś nawiązał do fundamentalnego problemu w tych relacjach, bowiem powiedział między innymi:

" My w każdym razie na pewno nie zejdziemy z tej linii i będziemy interesów Polski bronić; bo to jest interes. Jeżeli jakiś kraj by uznał, że mordowanie jego obywateli, masowe, wyjątkowo okrutne jest w jakimś szczególnym kontekście dopuszczalne, to można powiedzieć: wyrzekłby się swoich najbardziej elementarnych praw."

 Nie sposób nie odnieść się do  tych słów.
Po pierwsze, stwierdzenie że PiS nie zejdzie z tej linii jest bezczelnym kłamstwem. Nie sposób zejść z czegoś, na co się nigdy nie weszło. A te słowa są dopiero pierwszą i do tego niezobowiązującą zapowiedzi tego wejścia.
Po drugie, kult Bandery, Szuchewycza i zbrodniarzy wojennych z UPA czy z SS Galizien przybrał formę oficjalnej ideologii państwowej w chwili objęcia prezydentury przez Juszczenkę czyli w roku 2005. Wcześniej wspierały go niektóre siły polityczne, między innymi zarówno juszczenkowska jak i ta „świętej” złodziejki Julii Tymoszenko. Czyli jest on oficjalną doktryną państwą Ukrainy już od dwunastu lat. Zatem Napolion popisał się tu refleksem nawet nie szachisty korespondencyjnego. Ci na posunięcie przeciwnika odpowiadają po kilku dniach. Na pocieszenie możemy mu powiedzieć że historia najnowsza zna przypadki jeszcze wolniejszej reakcji. Czechosłowacja prosiła Sowiety o pomoc w roku 1938 a doczekała się jej w 1968.
A po trzecie, o ile u Geniusia widać pierwszy nieśmiały symptom przesilenia, nijak nie da się tego powiedzieć o jego akolitach. Jeszcze w poniedziałek Stary Niedźwiedź był świadkiem bredni w TVP Info niejakiego Łukasza Warzechy, który tłumaczył że Ukraina oddziela nas od Rosji. Wychodzi na to że Warzecha nic nie wie o istnieniu obwodu kaliningradzkiego, czyżby geografii uczył go Ryszard VI Petru? Dalej wmawiał że trzeba wykazać się wyrozumiałością i tolerancją w stosunku do tego młodego organizmu państwowego, który dopiero szuka swoich korzeni. A poza tym jako suwerenny kraj ma prawo na swoim terytorium stawiać takie pomniki jakie chce. Ta ostatnia myśl bardzo nam się spodobała i dlatego redakcja zgłasza następującą propozycję.
Aby się nie rozdrabniać (pomnikami czy ulicami Bandery i Szuchewycza zafajdana jest cała UPAina), proponujemy postawienie w Przemyślu jednego pomnika ale za to przyzwoitej wielkości. W centrum na koniu książę Jeremi Wiśniowiecki. A dookoła cztery pale z wbitymi na nie rizunami Chmielnickiego.
Bo prawdziwa przyjaźń musi być w pełni odwzajemniona. Tu nie ma miejsca na jakieś dziadowskie oszczędności i połowiczne rozwiązania.

 Ciekawi jesteśmy co Szanowni Czytelnicy o tym pomyśle sądzą.

Stary Niedźwiedź
Refael72