czwartek, 24 maja 2018

Nowe archiwum starego antysocjala.

Starzy (wysługą lat oczywiście) czytelnicy pamiętają stary onetowy blog funkcjonujący pod adresem  antysocjal.blog.onet.pl . Przyczyny przeprowadzki były wyjaśnione we wpisach inauguracyjnych antysocjalabis i nie będę ich tutaj powtarzać. Napomknę tylko, że wszystkie problemy z ładowaniem się stron zniknęły, gdy stary blog zrobił się "martwy". Nadal jednak można było przeglądać  stare wpisy. 
Niestety, możliwość przeglądania starych wpisów została utracona. Onet zlikwidował platformę blogową, i wszystkie wpisy usunął. Nie tylko nasze, po prostu domena  blog.onet.pl przestała istnieć.
Z zachowanych przez Starego Niedźwiedzia archiwów zamierzam odtworzyć najlepsze, w jego ocenie, felietony i zamieścić je pod adresem:


 https://staryantysocjal.blogspot.com  

Przez kilka dni link może być martwy, ale niedługo pojawią się archiwalne wpisy - w zależności jak czas mi pozwoli. 
Niektóre felietony będą miały wyłączone komentowanie - jaki jest sens komentowania dawno minionych wydarzeń społeczno-politycznych? 

poniedziałek, 21 maja 2018

Pani Janka - cz. 1.

Gdyby chcieć ocenić innego człowieka na podstawie porównania tego, jak mało sam od innych (lub jeśli kto woli - od życia) otrzymał  z tym, jak wiele sam innym ludziom dał, w kręgu znanych mi osób Pani Janka nie miałaby jakiejkolwiek poważnej konkurencji.
Urodziła się w Warszawie, w roku 1929, w jednej z jej niepięknych nadwiślańskich dzielnic. Podczas wojny, jeszcze jako dziecko, pomagała rodzicom w zdobywaniu żywności, co wówczas wiązało się z ryzykiem zastrzelenia przez Niemców. Wojnę szczęśliwie przeżyła i wtedy rodzice wydali ją za mąż za pana wozaka, właściciela dużej furmanki i dwóch silnych koni. Były to lata odgruzowywania Warszawy, zatem jej mąż, jak na ówczesne realia, zarabiał bardzo dobrze. Niestety, tak i inni ludzie pracujący w tym zawodzie, miał wielkie problemy z alkoholem, najoględniej to nazywając. A żona i trójka dzieci wielokrotnie padały ofiarami przemocy domowej. Pewnego razu założył się z kolegami, że wypije jakąś olbrzymią ilość wódki. Zakład wygrał, ale tej wygranej nie przeżył. A żal rodziny mieszał się z uczuciem ulgi, że domowe ekscesy wreszcie się skończą.
Pani Janka musiała zatem zarobić na utrzymanie swoje i dzieci. Nie mając żadnego formalnego wykształcenia zawodowego, zajęła się pracami porządkowymi w biurach lub w fabrykach, a jeśli taka okazja się trafiła, to i w domach prywatnych. Było jej naprawdę ciężko, jedno z dzieci zmarło bardzo wcześnie, wieku dorosłego dożyły córka i syn.
Ten ostatni ożenił się i dorobił dziecka, ale małżeństwo to nie wytrzymało próby czasu. Pomny swoich doświadczeń z dzieciństwa, awantur domowych nie urządzał, ale pociąg do alkoholu odziedziczył po ojcu, co stało się przyczyną rozwodu. Po nim powrócił do matki. W jej domu było spokojnie, ale wolny czas spędzał w gronie kolegów o takich samych zamiłowaniach. Pewnego razu po wyjściu od jednego z nich poczuł zawrót głowy, usiadł na schodach i już z nich nie wstał. Zmarł na wylew.
Córka Pani Janki wyszła za mąż za pana malarza pokojowego. Niestety zawód ten także nie zrzesza samych abstynentów. Z tego związku urodziły się dwie córki. Nie miały one łatwego dzieciństwa, bowiem w domu odbywały się imprezy towarzyskie, często przeciągające się do późnych godzin nocnych. Pani Janka wystąpiła wtedy do sądu o przyznanie jej opieki nad wnuczkami i takową uzyskała. Dziewczynki miały odtąd stabilny wikt, opierunek oraz spokój w jej domu, niezbędny do nauki w szkole. Obydwie zdały maturę.
Starsza wnuczka poszła do pracy i podjęła studia zaoczne, bowiem jak to i dzisiaj często się zdarza, na "bezpłatne" dzienne po prostu nie było jej stać. Studia ukończyła, wyszła za mąż za bardzo wartościowego pana, mają udanego i doskonale wychowanego synka, co zwłaszcza obecnie, w epoce mody na bezstresowe wychowanie i genderowe idiotyzmy nie jest niestety regułą, lecz wyjątkiem od takowej. Obydwoje pracują w dobrych zawodach, dorobili się własnego mieszkania. I ta rodzina była najjaśniejszym elementem w gronie najbliższych Pani Janki.
Druga z wnuczek związała się z dużo starszym od siebie panem po wielu przejściach, z którym ma dwóch synów. Niestety dzieje tego związku nie układały się równie dobrze, co jej starszej siostry.
Po osiągnięciu wieku emerytalnego Pani Janka podjęła dodatkową pracę w restauracji, by dorobić i wspomóc finansowo rodzinę córki.
Przeżyła nie tylko swojego syna, ale i córkę oraz zięcia. Córka zachorowała na nowotwór płuc. Początkowo wydawało się, że terapia odniesie sukces, ale przerwy między kolejnymi naświetleniami i chemiami, kapiącymi skąpo z łaski Narodowego Funduszu Zagłady, okazały sie na tyle długie, że guz przeszedł do kontrofensywy i nastąpiły przerzuty, z oczywistym skutkiem końcowym. Zięć wprawdzie ustatkował sie i podjął systematyczną pracę, ale jakiś czas potem zmarł, z tego co mi wiadomo, przyczyną śmierci był wylew.
Mając taki bagaż doświadczeń życiowych, Pani Janka była najpogodniejszą i najbardziej życzliwą ludziom i skłonną do pomagania im osobą, jaką w życiu poznałem. Mając już ponad osiemdziesiąt lat, chętnie opiekowała sie wnukami czy pomagała sąsiadom poprzez przejęcie kontroli nad dziećmi, gdy obydwoje rodzice musieli wyjść z domu. Jej mieszkanie porównałbym do bombonierki, bowiem zawsze lśniło czystością i panował w nim wręcz idealny porządek.
W domu moich Rodziców Pani Janka pojawiła się w końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Ten wątek opiszę osobno, bowiem bez Jej pomocy, zwłaszcza w najtrudniejszych dla mnie chwilach, wszystko by sie w nim rozsypało. A Jej roli w życiu mojej rodziny nie da się przecenić, bo jest to po prostu niewykonalne.
Kilkoro z moich serdecznych przyjaciół jeszcze ze studiów (nasza ferajna zawiązała się formalnie na polibudzie pod koniec roku 1969, przybierając skromną nazwę Wunderteam, a więc liczy już 49 lat)  miało okazję poznać Panią Jankę podczas wakacji u mnie na Mazurach. Tam też spotkali sie z Nią czcigodny Dibelius i jego urocza małżonka.
Jako protestantowi nie wypada mi dociekać Boskich wyroków, a zwłaszcza ogłaszać, jak to ma w zwyczaju Kościół Rzymskokatolicki, że ktoś po śmierci NA PEWNO jest w niebie. Ale jeśli Pani Janki tam nie ma, to miejsce takowe chyba okazałoby się być pustostanem.

Stary Niedźwiedź

środa, 16 maja 2018

Koszmarna seria

Jak już wspomniałem w komentarzu pod poprzednim postem, obecna wiosna była dla mnie koszmarem. Bowiem miały miejsce (kolejność chronologiczna) następujące wydarzenia:
1. W poprzednim wpisie poinformowałem już, że w Święto Zmartwychwstania Pańskiego odeszła Milom. Tego wątku nie będę rozwijał, bowiem starzy (rzecz jasna wysługą lat zaglądania na tę witrynę) Czytelnicy wiedzą, jakim niezwykłym człowiekiem była i jakim zaszczytem była dla mnie Jej przyjaźń. 
2. W poniedziałek wielkanocny na ulicy pod moim domem, podczas przenoszenia z mojego samochodu do wehikułu Refaela, rozleciał się transporter, w którym podróżowała trójka jego braci mniejszych. Dwie kicie udało się złapać niemal natychmiast, ale kocurek Piotruś zaginął. Całą okolicę zaplakatowaliśmy ogłoszeniami ze zdjęciem Piotrusia, a gdy tylko praca mu na to pozwalała, Refael przyjeżdżał do Warszawy i patrolował okolicę szukając biedaka. Mieliśmy kilka fałszywych alarmów, a po upływie miesiąca powoli traciliśmy nadzieję na jego odnalezienie.
3. Poprzez wspólnych przyjaciół 25 kwietnia, już po wstawieniu poprzedniego wpisu, dowiedziałem sie, że 5 kwietnia zmarła pani Janka. Była to cudowna osoba, której cała moja rodzina, a w szczególności ja, bardzo dużo zawdzięczamy. Poświęcę jej jeden z najbliższych wpisów, gdy do tego dojrzeję. Bowiem muszę to zrobić najlepiej jak potrafię, wszelka rutyna byłaby w tym przypadku obelgą.
4. Gdy pojechałem na majowy długi weekend na Mazury, dowiedziałem się, że mój gospodarz, a zarazem serdeczny przyjaciel Wiesław przebywa w pobliskim szpitalu z rozpoznaniem nowotwór z przerzutami.  Gdy go odwiedziłem już chyba mnie nie poznał. W celu uniknięcia zatorów na drogach z Mazur do Warszawy wyjechałem dopiero 7 maja około godziny 9. A po przyjeździe dowiedziałem się telefonicznie, że o 10:15 Wiesław zmarł w szpitalu, nie doczekawszy przejazdu do hospicjum.
Stąd mój wyjątkowo podły nastrój, kompletny brak zainteresowania sprawami publicznymi i tak skandaliczne zaniedbanie obowiązków gospodarza na Antysocjalu. 
12 maja Refael po raz kolejny przyjechał do Warszawy, bowiem telefonicznie i poprzez media społecznościowe dowiedział się o znalezieniu trzech kotów, których rysopisy odpowiadały Piotrusiowi. Dwa zostały przygarnięte przez Panie, którym za okazaną dobroć w imieniu Refaela i swoim kłaniam się do samej ziemi. Trzeciego wolontariusze, którzy go znaleźli, przewieźli do schroniska stowarzyszenia Koteria. I to był właśnie Piotruś.
Z pozostałych dwóch jeden okazał się być "zaczipowany" i wrócił do swojego domu rodzinnego. Zaś drugi, z usposobienia wręcz anioł, a nie kot, został adoptowany przez Flavię i już zdobył sobie gorące uczucia jej i jej brzydszej połowy.
Mam zatem nadzieję, że ta koszmarna seria jednak się zakończyła.
A jeśli ktoś czuje się zgorszony stawianiem obok siebie ludzi i zwierząt, odpowiem jednym z bon motów Milom:
Posiadanie czynnego prawa wyborczego i brak ogona to grubo za mało, by móc taki byt uznać za człowieka.

Stary Niedźwiedź