Gdyby chcieć ocenić innego człowieka na podstawie porównania tego, jak mało sam od innych (lub jeśli kto woli - od życia) otrzymał z tym, jak wiele sam innym ludziom dał, w kręgu znanych mi osób Pani Janka nie miałaby jakiejkolwiek poważnej konkurencji.
Urodziła się w Warszawie, w roku 1929, w jednej z jej niepięknych nadwiślańskich dzielnic. Podczas wojny, jeszcze jako dziecko, pomagała rodzicom w zdobywaniu żywności, co wówczas wiązało się z ryzykiem zastrzelenia przez Niemców. Wojnę szczęśliwie przeżyła i wtedy rodzice wydali ją za mąż za pana wozaka, właściciela dużej furmanki i dwóch silnych koni. Były to lata odgruzowywania Warszawy, zatem jej mąż, jak na ówczesne realia, zarabiał bardzo dobrze. Niestety, tak i inni ludzie pracujący w tym zawodzie, miał wielkie problemy z alkoholem, najoględniej to nazywając. A żona i trójka dzieci wielokrotnie padały ofiarami przemocy domowej. Pewnego razu założył się z kolegami, że wypije jakąś olbrzymią ilość wódki. Zakład wygrał, ale tej wygranej nie przeżył. A żal rodziny mieszał się z uczuciem ulgi, że domowe ekscesy wreszcie się skończą.
Pani Janka musiała zatem zarobić na utrzymanie swoje i dzieci. Nie mając żadnego formalnego wykształcenia zawodowego, zajęła się pracami porządkowymi w biurach lub w fabrykach, a jeśli taka okazja się trafiła, to i w domach prywatnych. Było jej naprawdę ciężko, jedno z dzieci zmarło bardzo wcześnie, wieku dorosłego dożyły córka i syn.
Ten ostatni ożenił się i dorobił dziecka, ale małżeństwo to nie wytrzymało próby czasu. Pomny swoich doświadczeń z dzieciństwa, awantur domowych nie urządzał, ale pociąg do alkoholu odziedziczył po ojcu, co stało się przyczyną rozwodu. Po nim powrócił do matki. W jej domu było spokojnie, ale wolny czas spędzał w gronie kolegów o takich samych zamiłowaniach. Pewnego razu po wyjściu od jednego z nich poczuł zawrót głowy, usiadł na schodach i już z nich nie wstał. Zmarł na wylew.
Córka Pani Janki wyszła za mąż za pana malarza pokojowego. Niestety zawód ten także nie zrzesza samych abstynentów. Z tego związku urodziły się dwie córki. Nie miały one łatwego dzieciństwa, bowiem w domu odbywały się imprezy towarzyskie, często przeciągające się do późnych godzin nocnych. Pani Janka wystąpiła wtedy do sądu o przyznanie jej opieki nad wnuczkami i takową uzyskała. Dziewczynki miały odtąd stabilny wikt, opierunek oraz spokój w jej domu, niezbędny do nauki w szkole. Obydwie zdały maturę.
Starsza wnuczka poszła do pracy i podjęła studia zaoczne, bowiem jak to i dzisiaj często się zdarza, na "bezpłatne" dzienne po prostu nie było jej stać. Studia ukończyła, wyszła za mąż za bardzo wartościowego pana, mają udanego i doskonale wychowanego synka, co zwłaszcza obecnie, w epoce mody na bezstresowe wychowanie i genderowe idiotyzmy nie jest niestety regułą, lecz wyjątkiem od takowej. Obydwoje pracują w dobrych zawodach, dorobili się własnego mieszkania. I ta rodzina była najjaśniejszym elementem w gronie najbliższych Pani Janki.
Druga z wnuczek związała się z dużo starszym od siebie panem po wielu przejściach, z którym ma dwóch synów. Niestety dzieje tego związku nie układały się równie dobrze, co jej starszej siostry.
Po osiągnięciu wieku emerytalnego Pani Janka podjęła dodatkową pracę w restauracji, by dorobić i wspomóc finansowo rodzinę córki.
Przeżyła nie tylko swojego syna, ale i córkę oraz zięcia. Córka zachorowała na nowotwór płuc. Początkowo wydawało się, że terapia odniesie sukces, ale przerwy między kolejnymi naświetleniami i chemiami, kapiącymi skąpo z łaski Narodowego Funduszu Zagłady, okazały sie na tyle długie, że guz przeszedł do kontrofensywy i nastąpiły przerzuty, z oczywistym skutkiem końcowym. Zięć wprawdzie ustatkował sie i podjął systematyczną pracę, ale jakiś czas potem zmarł, z tego co mi wiadomo, przyczyną śmierci był wylew.
Mając taki bagaż doświadczeń życiowych, Pani Janka była najpogodniejszą i najbardziej życzliwą ludziom i skłonną do pomagania im osobą, jaką w życiu poznałem. Mając już ponad osiemdziesiąt lat, chętnie opiekowała sie wnukami czy pomagała sąsiadom poprzez przejęcie kontroli nad dziećmi, gdy obydwoje rodzice musieli wyjść z domu. Jej mieszkanie porównałbym do bombonierki, bowiem zawsze lśniło czystością i panował w nim wręcz idealny porządek.
W domu moich Rodziców Pani Janka pojawiła się w końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Ten wątek opiszę osobno, bowiem bez Jej pomocy, zwłaszcza w najtrudniejszych dla mnie chwilach, wszystko by sie w nim rozsypało. A Jej roli w życiu mojej rodziny nie da się przecenić, bo jest to po prostu niewykonalne.
Kilkoro z moich serdecznych przyjaciół jeszcze ze studiów (nasza ferajna zawiązała się formalnie na polibudzie pod koniec roku 1969, przybierając skromną nazwę Wunderteam, a więc liczy już 49 lat) miało okazję poznać Panią Jankę podczas wakacji u mnie na Mazurach. Tam też spotkali sie z Nią czcigodny Dibelius i jego urocza małżonka.
Jako protestantowi nie wypada mi dociekać Boskich wyroków, a zwłaszcza ogłaszać, jak to ma w zwyczaju Kościół Rzymskokatolicki, że ktoś po śmierci NA PEWNO jest w niebie. Ale jeśli Pani Janki tam nie ma, to miejsce takowe chyba okazałoby się być pustostanem.
Stary Niedźwiedź