niedziela, 31 marca 2019

Milom - epilog i kazanie pastora Sama Jacksona

Od ostatnich Świąt Zmartwychwstania Pańskiego dzień pierwszego kwietnia stał się dla mnie jednym z dwóch najsmutniejszych w roku. Bowiem jutro minie pierwsza rocznica śmierci Milom. czyli najmądrzejszego, najlepszego i najwspanialszego człowieka, jakiego miałem zaszczyt w życiu spotkać.
Starzy Czytelnicy Antysocjala, których gościłem jeszcze na onetowej wersji tego blogu, znali Małgosię z wielu wzmianek i kilku postów, dotyczących Jej wyłącznie lub niemal wyłącznie.
Na obecnej platformie Blogspotu poświęciłem Małgosi w grudniu 2013 dwa wpisy:

https://antysocjalbis.blogspot.com/2013/12/milom-cz1.html
oraz
https://antysocjalbis.blogspot.com/2013/12/milom-cz2_30.html

z których pierwszy podawał syntetyczne informacje o Jej poznaniu w Warszawie i naszej przyjaźni, drugi zaś opisywał Jej dzieje na Sardynii, które znałem już jedynie z naszej korespondencji mailowej.
W połowie roku 2017 Jej listy stały się rzadsze. A jednocześnie pojawił się w nich wątek bilansowy, podsumowujący Jej działalność w Cagliari i informujący o stabilizacji zarówno Jej rodziny, jak i porządnych ludzi, których tam poznała i co tu ukrywać, bardzo dużo im w życiu pomogła. Pisała mi, że córka z przychodni przeniosła się do dobrej kliniki, bo obroniła doktorat na tamtejszym uniwersytecie, zięć jest już wicedyrektorem porządnego biura projektów a ich dzieci uczą się świetnie, będąc prymusami w swoich klasach. Jej ogrodnik a zarazem złota rączka Fabio otworzył (oczywiście z Jej pomocą) jednoosobową firmę typu usługi remontowo - ogrodnicze i nie narzeka na brak zleceń, zaś admin ośrodka obliczeniowego Sam napisał pracę magisterską i zdał egzamin na pastora. A ona po odejściu na emeryturę nie zostawi po sobie pustki, bowiem wynalazła w Helsinkach bardzo zdolnego Fina świeżo po doktoracie, którego już ściągnęła wraz z rodziną, zatrudniła w firmie i wdraża do przejęcia po niej obowiązków.
To takie niemal ostateczne podsumowanie sardyńskiego etapu Jej życia, zrobione jeszcze niemal dwa lata przed przejściem na emeryturę, mocno mnie zaniepokoiło. Gdy spytałem Ją, czy przypadkiem nie ma jakichś problemów ze zdrowiem, zbyła to pytanie informacją, że pewne ma, ale nie warto o tym się rozpisywać.
Po Jej mailu ze stycznia 2018 nastąpiła dłuższa przerwa a na początku marca jej córka Vera poinformowała mnie, że mama cierpi na nieuleczalny nowotwór trzustki i pozostało Jej już tylko kilka tygodni życia.
Początkowo próbowałem uciec w pracę, ale właśnie 1 kwietnia' tuż po powrocie z wielkanocnego nabożeństwa, otworzyłem pocztę. I znalazłem mail, w którym Vera napisała, że przed godziną ziemska wędrówka Małgosi dobiegła kresu. Rano Sam udzielił Jej Sakramentu Ołtarza (tak w kościołach protestanckich jest nazywana Komunia). Około dziesiątej poprosiła jeszcze o "polską komunię", czyli kawałeczek jajka na twardo i okruszek mazurka. Dwie minuty po ich spożyciu odeszła.
Wraz z tą informacją Vera przysłała też list do mnie, dyktowany tydzień wcześniej córce na raty, bo już mówienie sprawiało jej problem. W którym Milom pożegnała się ze mną. Wspomniałem o nim we wpisie z 25 kwietnia 2018, zatytułowanym "Work must go on". Mail ten miał charakter bardzo osobisty, i co tu dużo mówić, rozkleił mnie na ponad trzy tygodnie. Dlatego powtarzając informacje ze wzmiankowanego wpisu, pozwolę sobie przypomnieć tylko jego najistotniejsze przesłanie o charakterze jak najbardziej ogólnoludzkim, a nie osobistym.
Milom przypomniała i prosiła o powtórzenie tego wszystkim Czytelnikom Antysocjala, że uczciwa praca, dobrze służąca innym ludziom, jest w życiu najważniejsza, będąc jednocześnie najdoskonalszą formą modlitwy. A człowiek tyle jest wart, ile na miarę swoich możliwości i bez popadania w autodestrukcję pomógł w życiu porządnym ludziom, godnym tej pomocy.
Ojciec metodyzmu biskup John Wesley może być dumny z pastor Małgosi.
Zgodnie z Jej ostatnią wolą, została skremowana a prochy rozsypano z łódki w Jej ulubionej zatoczce, nad brzegiem której chętnie przesiadywała by w spokoju myśleć o sprawach bieżących lub się modlić.
Liturgię pogrzebową sprawował oczywiście pastor Sam Jackson. Prosił obecnych, by nie nagrywali kazania, jako że jest ono bardzo spontaniczne, a więc zapewne nie wolne od jakichś usterek warsztatowych. Ale Vera i jej mąż Paweł dobrze je zapamiętali i poprosili Sama, by zgodził się na spisanie treści z pamięci, przetłumaczenie na polski i wysłanie Jej przyjaciołom w Polsce. Pastor zgodził się i dokonał autoryzacji wersji angielskiej. Dodając, że ma do nich pełne zaufanie, więc wie, że przekład będzie wierny. I w ten sposób poznałem treść kazania i oczywiście przesłałem je pozostałej siódemce z niegdyś dziesięcioosobowego fan klubu Milom.

A oto kazanie pastora Sama Jacksona.

Moi drodzy
Jesteśmy specyficznym zborem, bo znamy się wszyscy chyba dobrze, zarówno z pracy, jak i zwłaszcza ze spotkań w tym domu, w którym znajduje się też i ta sala, w której od lat zwracamy nasze myśli ku Bogu. A dzisiaj zebraliśmy sie tu ze szczególnie ważnego a zarazem aż tak smutnego powodu, bowiem musimy pożegnać Margo, najwspanialszą osobę, jaką Stwórca pozwolił mi w życiu spotkać.
U nas w Stanach obowiązuje głupi przesąd, że każdy do wszystkiego musi dojść własnymi siłami, a korzystanie z pomocy innych to już obciach. Dlatego nie będę wyliczał, jak wiele dobrego Margo zrobiła chyba dla wszystkich z nas. I powiem tylko kilka słów o jej roli w moim życiu.
Start zawdzięczam mojemu kochanemu matczysku. Gdy tatuś dał dyla w siną dal, nie miała wątpliwości, że musi mnie urodzić. Wbijała do łba, że szkoła nie jest do łobuzowania i opieprzania się. A narkotyki nie dzielą się na twarde i miękkie, bo wszystkie bez wyjątku są jednym gigantycznym gównem. Nie była zachwycona moimi treningami bokserskimi i na moje szczęście odpowiednio wcześnie wbiła mi do łba, że walk za kilka melonów to ja staczać nie będę. Więc skoro mam smykałkę do komputerów, powinienem iść na studia.
Gdy na uniwersytecie stanowym zrobiłem tego bachelora, dla spokoju sumienia przejrzałem oferty pracy. Wśród mało ekscytujących (stanówka to przecież nie Harvard ani nie MIT) znalazłem też i jedno z jakiegoś Cagliari. Jasny gwint, gdzie to jest - pomyślałem. I wyguglowałem, że to w Europie, a konkretnie na takiej wyspie na Morzu Śródziemnym, należącej do Włoch. W ofercie nie było ani słowa o potrzebie znajomości języka włoskiego, więc nie zmartwiłem się, że z języków obcych znam tylko kilka wiąch po hiszpańsku. I trochę z ciekawości, trochę dla jaj, odpisałem. I bardzo się zdziwiłem, gdy po kilku dniach dostałem mail z zapytaniem o dane kontaktowe, bo mam przylecieć na rozmowę kwalifikacyjną a firma przyśle bilet economic class.
Oczywiście poleciałem. I skierowano mnie aż do pani dyrektor, niesamowicie przystojnej kobiety, ubranej z wielkim gustem, która odbyła rozmowę ze mną podczas lanczu. Dostałem wielki talerz fantastycznego spaghetti, szklankę wina oraz mnóstwo pytań, na które odpowiadałem uczciwie, bo już czułem, jak bardzo ta pani góruje nade mną inteligencją, więc nie ma co świrować i trzeba walić całą prawdę. A na koniec usłyszałem, że przyjmuje mnie na półroczny staż. I radzi porządnie przestudiować dokumentację sprzętu i douczyć się tego konkretu.
Nigdy wcześniej tak nie zasuwałem i douczałem się po nocach, bo jeszcze nikt tak mnie w życiu nie potraktował. Więc nie mogłem jej zawieść. Po trzech miesiącach wezwała mnie i powiedziała, że dobrze mnie oceniła. Bo jestem rzetelnym rzemieślnikiem, który zrobi dokładnie to, co mu zlecą, co najwyżej dołoży od siebie coś, co ma sens. Więc mam podpisać umowę bezterminową.
Gdy kiedyś powiedziałem coś bardzo głupiego o Panu Bogu, zaproponowała mi, żebym przyszedł na nabożeństwo, a jedyne, czego ode mnie oczekuje, to wstanie z krzesła kiedy i inni wstaną. Po nabożeństwie przy kawie i cieście (tak to już jest w naszej parafii) zadałem jej mnóstwo pytań, na które cierpliwie i łopatologicznie odpowiedziała. I zrozumiałem, jakim byłem durniem i jakie gówno z mózgu robili mi na uniwerku w kwestii religii.
Jak się to skończyło, wszyscy wiecie. Najpierw zostałem diakonem a od niecałego roku jestem pastorem. Oczywiście bez jej pomocy i doszkolenia z teologii w życiu bym tych egzaminów nie zdał. Nawet nie wiecie, jak bardzo jest z tego dumna moja mama, która od dwóch lat mieszka z moją rodziną i wreszcie może odpocząć po latach harówki za marne pieniądze.
Gdy zakochałem się w Lucii, nie wstydziłem się spytać Margo, czy nasz związek ma przyszłość. Odpowiedziała mi, że jak najbardziej. I dodała otuchy mówiąc, że jeśli jakiś gnój obrazi Lucię za związek z czarnym chłopakiem a ja mu przefasonuję ryj,  nawet nie dojdzie do procesu, bo hasło rasizm załatwi sprawę. Więc nie pękałem i obecnie jestem mężem cudownej dziewczyny i ojcem dwóch córek.
Tak samo to Margo namówiła mnie na to, żebym zebrał swoje doświadczenia i napisał pracę magisterską. Na Uniwersytecie w Cagliari zdałem kilka egzaminów, napisałem pracę i mogłem wydrukować nowe wizytówki, z MSc zamiast z BSc.
Ale gdy dwa lata temu zaproponowała mi przejście na ty, było to dla mnie największe wyróżnienie, jakie mnie w życiu spotkało.
Pewnego razu zastałem ją śmiejącą się do łez podczas oglądania na You Tube scenki kabaretowej. Poprosiłem ją o przetłumaczenie i zrobiłem karpia. Bo wynikało z tego, że hydraulik zatrudniony przez zarząd budynków mieszkalnych ma w dupie swoje obowiązki, nie ma zamiaru naprawić awarii w mieszkaniu jednego z lokatorów i przechwala się, że pracodawca nie tylko go nie wyleje z roboty, ale wręcz może mu skoczyć. Margo zaprosiła Lucię i mnie na kolację i wytłumaczyła, że taki po prostu jest socjalizm. I wtedy zrozumiałem, jakie to koszmarne gówno.
Jej kraj przez ponad czterdzieści lat tkwił w tym gównie. Nie ze swojej winy, w niewolę sowiecką wepchnął go amerykański prezydent Roosevelt, któremu Stalin wsadził patyk w dupę i kręcił tą kukiełką, jak tylko chciał. Margo pamiętała o swoich korzeniach i każdego miesiąca wysyłała do Polski trzy tysiące euro. Na dom samotnej matki, na schroniska dla bezdomnych zwierząt i na ewangelicką organizację charytatywną. Jeśli zastanawialiście się, jak uczcić jej pamięć, mam propozycję. Paul i Vera już powiedzieli mi, że ta sala nadal pozostaje do dyspozycji naszego zboru. Zatem róbmy zbiórkę by te trzy tysiące nadal trafiały tam każdego miesiąca na tak godne cele.
Złośliwi i zawistni niekiedy pokwikiwali, że z Margo robię jakiegoś półboga. Była tylko człowiekiem, ale jakim! I tak jak każdego człowieka, ludziom wolno ją krytykować lub się z nią nie zgadzać. Ale szacunek musi być zachowany. Gdy ktoś obrazi jej pamięć jakimś plugawym słowem, kara będzie nieuchronna. Też jestem tylko człowiekiem, ognistego miecza nie mam, ale i bez niego na pewno sobie poradzę.
A teraz spełnijmy jej ostatnią wolę i powierzmy jej prochy morzu w jej ulubionej zatoczce. Bo chciała na zawsze połączyć się z tą wyspą, którą tak bardzo pokochała. Bo na niej, już w sile wieku, wreszcie zaznała tyle dobra, na ile od zawsze zasługiwała. I którym tak hojnie podzieliła się z tymi, którzy byli tego godni.

Tak więc rok trwało moje przygotowywanie się do napisania tych kilku słów.
Żegnaj, Małgosiu!
A może jednak Do zobaczenia? Rzecz jasna o ile tylko na aż tyle zasłużę.

Stary Niedźwiedź

poniedziałek, 25 marca 2019

Homonazizm i hiacyntowe reminiscencje

Niejaki Krzysztof Śmiszek jest drugą połówką pierwszego pedała III RP, czyli Roberta Biedronia. Oczywiście redakcji w tym przypadku nie interesuje odpowiedź na stare leninowskie pytanie "kto kogo", bowiem wiedza ta nieuchronnie spowodowałaby odruch wymiotny. Rzeczony Śmiszek ostatnio popisał się chyba jeszcze większą szczerością, niż warszawski magistracki wicepedał. Bowiem w wywiadzie dla "Szmatławer Zeitung"

https://wpolityce.pl/polityka/439415-smiszek-chce-wsadzac-homofobow-do-wiezien

powiedział ni mniej, ni więcej:

"Wprowadzimy takie przepisy, że każdy homofob, który żeruje na najniższych instynktach i zagraża bezpieczeństwu osób LGBT, zostanie ukarany, z więzieniem włącznie. (…) I Kaczyński, tak jak Kowalski, pójdzie do wiezienia. Tak, jak teraz idzie się do więzienia za rasistowską mowę nienawiści."
 

Oczywiście o tym, kto jest homofobem, decydować maja pedały. A zagrażać bezpieczeństwu zboczeńców rzecz jasna ci, którzy ich nie podziwiają. Czyli mamy chęć powtórzenia "prawodawstwa" Związku Sowieckiego i jego plagiatorów z III Rzeszy. A żeby było jeszcze śmiszniej, głosiciel tego homonazistowskiego "Mein Kampf" w pigułce, jest rzekomo dochtorem prawa, a ów stopień naukowy uzyskał na warszawskim uniwerku w roku 2016, co jest kolejnym dowodem na degrengoladę tej kiedyś naprawdę niezłej uczelni.
Inny dochtór prawa w tęczowo-genderowej zbieraninie to Sylwia Spurek. Pracowała już za rządów Małego Lesia i Belki w biurze Pełnego Nocnika Rządu d/s Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Do niedawna robiła u Niedorzecznika Urojeń Pedałów czyli Bodnara. Ale ostatnio rzuciła tę fuchę na rzecz wiceprzewodniczenia "Wiośnie". O intelekcie tej osoby najlepiej świadczy jej ostatnia wtopa podczas wywiadu dla radia Rynsztok FM. Bowiem Dominisia Wielowsiowa przyłapała ją na głoszeniu poglądów sprzecznych z programem tej tęczowej bandy. Czyli biorąc pod uwagę te informacje, wartość jej dyplomu dochtorskiego również wynika z iloczynu masy takowego i bieżącej ceny makulatury.
Ale sam miód biedroniowych kandydatów na euro(p)osłów to niejaki Maciej Gdula, adiunkt UW, publicysta "Krytyki Politycznej" i jedna z jedynek na jego listach wyborczych. Jest synem Andrzeja Gduli, w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia jednego z zastępców Kiszczaka w MSW. A na kolana rzuca osoba promotora jego doktoratu. Była nim prof. Aleksandra Jasińska-Kania. Nazwisko wygląda całkiem niewinnie, bowiem nie zdradza tego, że jej ojcem był Bolesław Bierut a matką Małgorzata Fornalska. Aż takimi korzeniami nie może się pochwalić żaden inny polski komuch.
A skąd to nawiązanie w tytule do akcji "Hiacynt"? Młodszym czytelnikom przypominamy, że w latach 1984-87 tzw. Milicja Obywatelska masowo infiltrowała środowisko homoseksualistów, zdejmowano im odciski palców, około jedenastu tysiącom założono teczki osobowe, część podjęła współpracę agenturalną.  Największe nasilenie tej akcji miało miejsce za wiceministrowania starszego Gduli. Ale jak widać, to w niczym Biedroniowi i spółce nie przeszkadza. Rodzi się nawet podejrzenie, że tak naprawdę to nie pierwszy pedał RP decyduje o kolejności na rzekomo swoich listach.
A ponieważ ta "Wiosna" odbiera wyborców wyłącznie Shitynie (komunistycznych chujwejbinów Zandberga nie można traktować serio), polskojęzyczne merdia na szkopskim i sorosowym żołdzie ostro ją atakują. Ta awantura miedzy targowiczanami i degeneratami może uczciwych ludzi tylko cieszyć.

Stary Niedźwiedź
Refael 72

środa, 20 marca 2019

Uczelnia w pełni już europejska

Dzisiejsze "W tyle wizji" wprawiło mnie w przerażenie.
Jak się dowiedziałem, reporterka tego programu pojawiła się swego czasu przed warszawskim uniwerkiem i zadawała przechodzącym studentom pytania z zakresu tabliczki mnożenia. I okazało się, że nie wszyscy potrafili odpowiedzieć ma pytanie, ile to jest sześć razy osiem.
Ta sama pani przeprowadziła tam ostatnio kolejne badanie. Młodym głąbom pokazywała schematyczną mapę Polski, na której zaznaczono jedynie granice województw. I prosiła o wskazanie, gdzie znajduje się województwo lubuskie. Nie potrafił go wskazać ŻADEN pytany. No cóż, jaki pan, taki kram. Przecież na tym uniwerku za profesora robi niejaka Środa a jego rektor niedawno podpisał się pod listem broniącym kornika drukarza, którego krwawy PiS chciał bestialsko eksterminować.
Wygląda na to, że każdy absolwent podstawówki z czasów mojej młodości powinien obecnie dostać z automatu co najmniej tytuł zawodowy licencjata. Zaś posiadacz matury nawet stopień naukowy doktora. Bowiem moje koleżanki i moi koledzy z ogólniaka, którzy takową zdali, pod względem wiedzy ogólnej bili na łeb, na szyję tych ankietowanych tumanów, którzy w większości ukończą niestety tzw. studia drugiego stopnia.
Swego czasu eurokołchozowi lewacy wydali dyrektywę, że do któregoś tam roku (w okolicach 2020, ale mogę się mylić, a nie chce mi się tej bzdury sprawdzać) co drugi młody Europejczyk powinien mieć wyższe wykształcenie. Wygląda na to, że dyrektywa ta jest przynajmniej w Polsce bliska wdrożenia. Z oczywistym skutkiem kompletnej dewaluacji tytułów zawodowych, bowiem jak powiedział ś.p. Kisiel, ilość przechodzi jedynie w bylejakość. A nie w jakąkolwiek jakość, jak utrzymywał pewien dziewiętnastowieczny brodaty hochsztapler, u eurochlewie wręcz czczony.
Swego czasu mój wydział gościł profesora z czołowej amerykańskiej uczelni, człowieka inteligentnego i dowcipnego, ze starej konfederackiej rodziny. Gdy przy drinku usłyszał od nas o tej eurodyrektywie, poprosił by nie robić sobie z niego głupich żartów. Jako że nie jest jankeskim nieukiem, któremu można wmówić, że ten sam architekt zaprojektował egipskie piramidy i paryski Łuk Triumfalny. Gdy kolega wyguglował mu na jakiejś eurokołchozowej oficjalnej witrynie i pokazał na laptopie tęże dyrektywę, przeczytał ją z nieukrywanym zdumieniem. Po czym powiedział, że zgodnie z tym lewackim postulatem nawet każdy młody Europejczyk może legitymować się wyższym wykształceniem. Ale w tym celu w Europie powinno się wprowadzić nowy tytuł zawodowy : graduated euromoron. Co na polski przekłada się jako eurokretyn dyplomowany.

Stary Niedźwiedź

piątek, 15 marca 2019

Pedalski granat w targowickim szambie

Gdy sodomita z .Nowośmiesznej został wiceprezydentem Warszawy, dzięki "słoikom" i lemingom, używającym "nadredaktora" do myślenia, zamiast do sikania, Stary Niedźwiedź nie ukrywał irytacji. A Refael złożył mu kondolencje, pozbawione  cienia złośliwości czy tradycyjnych  warszawsko - łódzkich animozji między kibicami tamtejszych klubów piłki nożnej. Ale ostatnio nam obydwóm ta irytacja przechodzi, zamieniając się w coraz większe rozbawienie. Bowiem niejaki Rabiej okazuje się kretem Napoliona, każdą wypowiedzią kompromitując siebie, a przy okazji również i targowicką szajkę Shityny. W ostatnich dniach zaliczył szczególnie efektowną triplę.
Najpierw zaatakował małopolska kurator oświaty panią Barbarę Nowak i jej męża, protestujących przeciwko próbom demoralizacji dzieci na modłę warszawskiej "karty LGBT+". Ale w swoim tweecie podając link do strony Ministerstwa Edukacji Narodowej, zamiast men.gov.pl, odruchowo podał namiar na stronę z pedalską pornografią. Dzięki temu wiemy już, czemu poświęca czas "wykonując obowiązki służbowe".
Następnie wziął się za ewangelizację przeciwników wspomnianej karty, udowadniając, że o nauczaniu Pisma Świętego oraz o Katechizmie Kościoła Rzymskokatolickiego wie mniej więcej tyle, co trzoda chlewna o budowie mikroprocesora.
Ale ukoronowaniem jego złotych myśli było przyznanie się, że "związki partnerskie" to dopiero pierwsze ogniwo w łańcuszku  tego, co on nazywa "tolerancją" a my ogłupieniem i upodleniem Polaków. Stwierdził że rewolucji nie da się przeprowadzić od razu, zatem trzeba społeczeństwo "edukować" stopniowo. Gdy uda się przepchnąć te związki, nadejdzie czas na "małżeństwa" osób tej samej płci. A jeśli naród i to kupi, trzeba będzie przeforsować klejnot w koronie hominternu, czyli prawo do adoptowania dzieci przez te "małżeństwa". Jako że efektem "seksu" dwóch pedałów nigdy nie będzie dziecko, a co najwyżej zupełnie ale to zupełnie inna substancja.
No i zupa się wylała. PiS zaciera ręce, bowiem w targowickim szambie wybuchł potężny granat. Jako że taki "program" poprzeć może tylko wyjątkowy łajdak. Zaś w POstKOmunie oglądamy istny POżar w burdelu. Przerażony Shityna desperacko wrzeszczy, że taki plan rzekomo nie ma nic wspólnego z programem jego szajki. Biorąc pod uwagę, że ów rzekomy program nie został ogłoszony (bo jak twierdzi pewna idiotka, PiS gotów byłby go ukraść), a najprawdopodobniej po prostu nie istnieje, bo szajki poza parciem do koryta nie łączy dokumentnie nic, tym razem udowodnienie Shitynie kłamstwa nie jest aż tak banalnie proste, jak to zawsze do tej pory bywało.
A tak na marginesie, wszelkie homobrednie, jakoby zboczeńcy byli elitą intelektualną każdego społeczeństwa, można między bajki włożyć. A już na pewno nie dotyczą one Polski, w której Biedroń czy Rabiej każdą wypowiedzią kompromitują zboczeńców.

Stary Niedźwiedź
Refael 72

czwartek, 7 marca 2019

Źle się dzieje w państwie norweskim

O wyczynach łajdaków z norweskiego odpowiednika szkopskiego Jugendgestapo, porywających rodzicom dzieci jedynie na podstawie własnego widzi mi się,  wiedzą w Polsce wszyscy, którzy choć trochę interesują się wydarzeniami bieżącymi. Nie tak dawno, bo w maju 2017, do Polski uciekła z czteromiesięczną córeczką pani Silje Garmo, której starszą córkę ci gestapowcy zdążyli już odebrać. Oczywiście wystapiła o azyl, którego początkowo wedle relacji nadwornego portalu PiS, czyli "wPolityce", odmówiono jej. Rzekomo dlatego, iż jako obywatelka eurokołchozu, może przebywać w jego dowolnym kraju, jak długo zechce. Nie dociekamy, czy debilem okazał się minister Ciapciakowicz, czy jego niedorzecznik prasowy, czy też dziennikarz od braci Karnowskich. Bowiem średnio rozgarnięty maturzysta powinien wiedzieć, że wprawdzie Królestwo Norwegii należy do strefy Schengen, ale członkiem eurokołchozu nie jest. Na szczęście dzięki pomocy Ordo Iuris sprawa zakończyła się pomyślnie i pani Garmo azyl uzyskała.
Ale mało kto w Polsce zdaje sobie sprawę ze stopnia sprostytuowania się oficjalnego państwowego Kościoła Norweskiego (Den norske kirke), czyli miejscowego odpowiednika Kościoła Ewangelicko - Augsburskiego. Ponieważ obydwaj jesteśmy wiernymi POLSKIEGO Koscioła Ewangelicko - Augsburskiego (niezwykle istotna różnica), musimy poruszyć ten temat.
Kościół Norweski powstał w roku 1537 na polecenie króla Danii Chrystiana III, władającego też Norwegią. Od początku miał status kościoła państwowego a król był jego zwierzchnikiem. Tak było do 1 stycznia 2017, kiedy przestał być niejako agendą administracji państwowej a pastorzy i biskupi urzędnikami państwowymi.
Wedle oficjalnych statystyk (jak dalej wykażemy, jest to bujda na resorach) należy doń 70% Norwegów, po około 3% mieszkańców tego kraju wyznaje katolicyzm lub islam, statystyka podaje też całe multum wyznawców innych religii, z których żadna nie przekracza 1% ogółu. Działalność duszpasterska tego kościoła leżała i kwiczała, bowiem wyniki sondażu z roku 2010 były następujące.
  •     22% – „Wierzę w istnienie Boga”,
  •     44% – „Wierzę w istnienie pewnego rodzaju ducha lub siły życiowej”,
  •     29% – „Nie wierzę w żaden rodzaj ducha, Boga lub siły życiowej”,
  •     5% – „Nie wiem”.
Wydawać by się mogło, że zerwanie z zależnością od władzy świeckiej, jest szansą na odzyskanie wiarygodności. Swego czasu szwajcarski Kościół Ewangelicko - Reformowany dobrowolnie zrezygnował z dotacji budżetowych, co pozwoliło mu zachować filar wiary "sola Scriptura" i nie zastąpić go zasadą "sola pecunia". Ale kilka dni temu zmroziła nas informacja

https://dorzeczy.pl/swiat/95706/Norweski-Kosciol-Aborcja-to-promocja-kobiecego-zdrowia-i-bezpieczenstwa.html

iż ten "kościół" (od tej pory cudzysłów jest konieczny) uznał, że aborcja jest promocją zdrowia kobiety i dlatego zabieg ten powinien być legalny. I do tego przeprosił za swoje dotychczasowe stanowisko z czasów, gdy jeszcze udawał, że ma coś wspólnego z chrześcijaństwem. Bowiem po legalizacji w Norwegii aborcji w roku 1970 norwescy duchowni bronili życia nienarodzonego.
A teraz ci "duchowni protestanccy" mogą zafundować żółwika i fląderkę szwedzkiej lesbijce Ewie Brunne, która w Sztokholmie robi za "biskupkę". Po angielsku double shit.

Stary Niedźwiedź
Refael 72

wtorek, 5 marca 2019

Nareszcie jakaś dobra wiadomość

Szara codzienność nie rozpieszcza nas nadmiarem pozytywnych nowin. Więc tym bardziej trzeba cieszyć się z nawet drobnej dobrej rzeczy, jeśli ją nam przyniesie kolejny dzień.
Z platform blogowych największe obrzydzenie Starego Niedźwiedzia budził od wielu lat agorowy Blox. Swego czasu zaglądał tam, zachęcony przez na szczęście już byłego komentatora Antysocjala, na blog pewnej "terapełtki uzależnień". Ale szybko przekonał się, że cierpi ona na zespół dr Jeckylla i Mr Hyde'a. Bowiem choć twierdziła że narkotyki są be, obficie serwowała rimming moralnemu śmieciowi, który siedział za dilerkę i konsekwentnie jej wmawiał, że marychujana nie jest żadnym narkotykiem. Oraz pedałowi twierdzącemu, że i kokaina to nie narkotyk. No cóż, każdy kot ma tę przewagę nad takimi tolerastami, że pomijając kotkę myjącą potomstwo, liże tylko swoje cztery litery, i to wyłącznie w celach higienicznych. Do tego miała ona czelność wmawiać protestantowi, że Pismo Święte odrzuca karę śmierci! SN zajrzał jeszcze na blogasek pewnego durnia o wręcz szatańskim nicku (choć jak powiedział Wokulski, tyle było w nim demona, co trucizny w zapałce), by przekonać się, że ów osobnik używa nadredaktora Szechtera do myślenia, zamiast do sikania plus ewentualnie do jeszcze innej, znacznie przyjemniejszej czynności.
A tu wczoraj u braci Karnowskich podano

https://wpolityce.pl/media/436533-dziennikarz-gw-nie-wytrzymal-padlo-kilka-gorzkich-slow

że z końcem kwietnia Agora zamyka ten wychodek. Jakiś jej pismak, który też tam umieścił swój blog, strasznie z tego powodu rozpacza i nawet kąsa szechterową rękę, wypominając firmie poważne błędy biznesowe, które wymusiły takie cięcia. Jeśli to prawda, że ci starozakonni nie mieli głowy nawet do interesów, to świat się kończy.
Zaś dzisiaj, też u Karnowskich, znowu polano miód na nasze serca wiadomością:

https://wpolityce.pl/media/436639-powazne-problemy-agory-chce-zwolnic-do-150-osob
 
o zamknięciu kolejnych dwóch drukarni szczujni z Oszczerskiej. Zwalnianych ludzi, zwłaszcza w takim zagłębiu bezrobocia jak Piła, oczywiście żal. Ale jest nadzieja, że ktoś te drukarnie odkupi i będzie w nich drukował coś, co nadaje się do czytania, a nie tylko do zawijania śledzi (jak Anglicy dawniej mawiali o wyjątkowych szmatławcach).
Zatem wygląda to na początek końca chyba najbardziej ohydnej antypolskiej szczekaczki.

Stary Niedźwiedź

Refael 72