piątek, 29 kwietnia 2016

Ciężkie czasy dla chrześcijan - cz.3

Co się odwlecze, to nie uciecze. Wprawdzie jako chrześcijaninowi innej konfesji, nie do końca zręcznie jest mi mówić o problemach współczesnego katolicyzmu, ale muszę podzielić się kilkoma spostrzeżeniami osoby spoglądającej na sprawy niejako z boku. I co najwyżej poirytowanej działaniami, które szkodzą po prostu całemu chrześcijaństwu jako takiemu.
Zacznijmy od Polski. Na mojej liście rankingowej księży katolickich, których darzę wielkim szacunkiem, do niedawna liderem pozbawionym konkurencji był ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski. Nie tylko z racji swoich dążeń lustracyjnych, próbujących wyczyścić sytuację po oszustach pokroju TW Capino, kłamiących w żywe oczy Benedyktowi XVI, że proces lustracyjny w gronie polskiego episkopatu został zakończony. Trudno zakończyć coś, co się nigdy nie zaczęło, a za patrona tych oszustów trzeba uznać arcybiskupa od św. Judasza, czyli TW Filozofa. Którego w końcu zlustrował Pan Bóg, nie mogąc się doczekać wyręki ze strony swoich rzekomych ziemskich sług.
Drugą wielką zasługą księdza Tadeusza jest patronowanie środowisku kresowiaków i przypominanie o zbrodniach dokonanych na Polakach przez banderowskich rizunów podczas ostatniej wojny. Działania tym bardziej potrzebne w kontekście graniczącej z paranoją ślepej miłości, jaką do UPAiny i sterującego tymi kukiełkami oberbydlaka Sorosa zapałał Napolion z Żoliborza. 

I wreszcie trzecia, dla każdego protestanta  bardzo ważna sprawa. Widziałem mszę wedle  liturgii ormiańskiej, odprawioną przez księdza Isakowicza – Zaleskiego.  Udzielając komunii maczał brzeżek opłatka w małym pucharku wina, przytwierdzonym do patery z komunikantami. Udowodnił w ten sposób, ŻE MOŻNA udzielić tego sakramentu tak, jak na Swoją pamiątkę nakazał to czynić Zbawiciel. Zatem wszelkie gadanie, że rzekomo to jest niemożliwe, to kłamstwo w żywe oczy.
Ostatnio na firmamencie polskich księży pojawiła się druga niepospolita postać czyli ksiądz Jacek Międlar. Potrafił on dotrzeć do młodzieży ze środowisk narodowych i kibicowskich, do tej pory nie kojarzonych z jakąś wyjątkową pobożnością. To dzięki temu duchownemu o charyzmie, z jaką nie spotkałem się od czasów błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, wiele osób z tego środowiska odnalazło swoją drogę do Boga.
No i jaka była reakcja ich przełożonych? Księdzu Tadeuszowi krakowska kuria metropolitalna zaczęła rzucać kłody pod nogi, bez reakcji ze strony księdza kardynała „Stasia”. Rozumiem że z braku własnego światła, próbuje on, z bardzo marnym skutkiem, świecić światłem odbitym. Ale taki grzech zaniechania powoduje, że przychylam się do opinii katolików przedsoborowych, którzy mówią o nim krótko a dobitnie „kamerdynał”. Ksiądz Międlar należy do Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Jego zakonni przełożeni są obojętni na sukcesy jego duszpasterskich działań. Najpierw przenieśli go z Wrocławia do Zakopanego, a po mszy odprawionej w Białymstoku z okazji jubileuszu ONR i kazaniu wygłoszonym podczas tej liturgii, dostał od swoich zakonnych przełożonych zakaz publicznych wypowiedzi. Pozostało tym misjonarzom  przypomnieć, że kapitulowanie przed insynuacjami Michnika czy Blumsztajna nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek chrześcijańską działalnością misyjną.
Z powodów oczywistych mniej wiem o działaniach polskich hierarchów. Z tego grona w pamięci utkwiły mi dwa nazwiska. Pozytywnie w przypadku księdza arcybiskupa Henryka Hosera. Choć nie ze wszystkimi jego poglądami w kwestii ochrony życia się zgadzam, od pierwszego rzutu oka widzę, że to jest KTOŚ i zasługuje na szacunek. Natomiast ksiądz arcybiskup Józef Michalik po prostu nie dorósł intelektualnie do przewodniczenia Konferencji Episkopatu Polski. Gdy usłyszałem jego wypowiedź sugerującą że to dzieci uwodzą księży katolickich, nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. A rzecznik KEP, który nie raz musiał w trybie alarmowym gasić pożar, zwołując konferencję prasową i mówiąc dziennikarzom, że ekscelencja rzekomo powiedział coś zupełnie innego, niż w rzeczywistości powiedział, w myśl doktryny katolickiej chyba uczciwie zapracował sobie na zbawienie bez przesiadki w czyśćcu.
A jak sprawy widzę w skali globalnej? Niestety dużo gorzej.
Gdy swego czasu media podały, że podczas wizyty w meczecie Jan Paweł II ucałował Koran, nie chciałem w to uwierzyć. Podejrzewając jakieś łgarstwo, spytałem o to wspomnianego już nie raz mojego przyjaciela, katolika przedsoborowego. I usłyszałem od niego, że wszyscy chrześcijanie powinni się cieszyć, że JPII nie pocałował imama tego meczetu, i to bynajmniej nie w rękę.
Z tego samego źródła dowiedziałem się, że KRK jest zainfekowany herezją modernizmu, vel rahneryzmu. Niejaki Karl Rahner, jeden z filarów komisji katalogującej dorobek II Soboru Watykańskiego, dokonał zaiste niesamowitego „odkrycia”. Doszedł do wniosku, że wszyscy ludzie będą zbawieni. Czyli róbta co chceta, grzeszta jak tylko chceta, a Dekalog miejta w sempiternie. Ten sam przyjaciel powiedział mi ponuro, że z jego punktu widzenia w porównaniu z modernizmem blednie nawet predestynacja Jana Kalwina. Bo wprawdzie zakłada, że w chwili narodzin człowiek już jest potępiony lub zbawiony, ale przynajmniej nie twierdzi, że zbawiony jest każdy.
Osoba obecnie pojawiająca się w Watykanie w białej sutannie, w młodości aktywnie działała w Rotary Club, a teraz jest jego honorowym członkiem.  Rotarianie to po prostu przedsionek do masonerii, pełniący taką samą rolę, jak komsomoł względem partii bolszewickiej. A przecież nałożona na masonerię swego czasu ekskomunika do chwili obecnej nie została zdjęta.
Ta sama osoba nie tak dawno popisała się złotą myślą, że dla chrześcijanina Koran może być nie gorszym źródłem czerpania prawdy, niż Pismo Święte. Komentarz chyba zbyteczny.
Przyjęte jest, że po każdym synodzie biskupów, wydawany jest dokument
zwany adhortacją, podsumowujący jego dorobek,  i podpisany przez papieża. Tematem numer jeden ostatniego synodu było udzielanie sakramentów rozwodnikom tworzącym nowe związki, a więc osobom które nie uzyskały „uznania za niebyły” swojego poprzedniego ślubu kościelnego. Postulat ten zdobył wprawdzie ponad połowę głosów, ale nie przeszedł, bo trochę zabrakło do wymaganej w takich sprawach większości kwalifikowanej. W owej franciszkowej adhortacji w opinii katolików przedsoborowych był jeden wielki teologiczny bełkot, nie zajmujący żadnego jasnego stanowiska w tej drażliwej kwestii. Gdy podczas powrotu z gospodarskiej wizyty na wyspie Lesbos, dziennikarze zaczęli pytać osobę podpisana pod tym dokumentem, jak to w końcu jest, dowiedzieli się , że powinni o to spytać kardynała Christopha Schönborna, który w obecnej konstelacji watykańskiej robi za consigliere. A przez katolików na serio nazywany bywa rozmaicie. Najłagodniejszym określeniem, z którym się spotkałem jest arcyheretyk.
Ci sami katolicy przedsoborowi na ogół nie są entuzjastami nauczania JPII. Ale przyznają, że w jego dokumentach zawsze było jednoznacznie napisane, co  poeta miał na myśli. A dociekliwi dziennikarze nie byli spławiani w kompromitujący sposób. I nigdy nie usłyszeli:
- Spytajcie o to kardynała Ratzingera, bo ja się na tym nie znam.
Jeśli do tego dodamy zachwyty wszelakiego postępactwa wyczynami nowego lokatora Watykanu, to braciom w Chrystusie z Kościoła Rzymskokatolickiego mogę jedynie współczuć. I pocieszyć ich starą anegdotą.
Gdy w pierwszych latach XIX wieku podczas zwiedzania Pałacu Watykańskiego naburmuszony cesarz Napoleon zagroził zniszczeniem Kościoła Rzymskokatolickiego, oprowadzający go kardynał Ercole Consalvi zripostował:
- Sire, my to robimy od tysiąca ośmiuset lat i niczego nie osiągnęliśmy!
Ale wtedy kardynałów zasadnie nazywano książętami kościoła. Bo nie zostawali nimi kapciowi.

Stary Niedźwiedź


PS
Już podczas pisania tego postu dostałem od Flavii mail. Informujący że mason w białej sutannie przeprosił niszczącą Europę dzicz za to, że Europejczycy nie zareagpwali eksplozją zachwytu na kradzieże, gwałty i napaści.

http://www.rp.pl/Papiez-Franciszek/160419139-Papiez-Franciszek-prosi-uchodzcow-o-wybaczenie.html#ap-1

Ubogacał go Somalijczyk!

Stary Niedźwiedź

niedziela, 24 kwietnia 2016

Ciężkie czasy dla chrześcijan - cz.2

Żeby zakończyć wątek luterański, a w większości niestety łże luterański, dwa słowa raportu z innych krajów.
W Norwegii pewne nadzieje wiązałem z osobą Ingeborgi Midtomme, biskup (nie biskupki!!!) diecezji More. Która kilka lat temu ogłosiła, że powyrywa nogi z pleców każdemu pastorowi ze swojej diecezji, który ośmieli się udzielić „ślubu” dwóm sodomitom. Wezwana do raportu do telewizji państwowej w Oslo, pokazała jakiejś pindzie (takiej tamtejszej Monice Olejnik) Pismo Święte i powiedziała, że jest to jedyne źródło przepisów, jakie ją obowiązują w sprawach kościelnych. A wszelkie manifesty LGBT rzeczona redachtórka może użyć do podtarcia się. Ale, jak się dowiedziałem, niedawno synod Kościoła Norweskiego też zaakceptował pedalskie „śluby”. Czyli Oslo pospacerowało do Sztokholmu.
W Niemczech i w Danii spróbowano wielce dyskusyjnej ucieczki do przodu. Wprowadzono tam tak zwane błogosławieństwo udzielane przez duchownego parom jednopłciowym, nie mające wszelako nic wspólnego z liturgią ślubną i nie nazywanej ślubem. No cóż, jak dla mnie jest to pomysł równie abstrakcyjny, jak przyniesienie przez złodzieja do kościoła katolickiego skradzionych „fantów”, poinformowanie proboszcza o ich pochodzeniu i domaganie się ich poświęcenia. Ale gdyby w dłuższym horyzoncie czasowym okazało się, że w ten pokrętny sposób skutecznie uniknięto udzielania zboczeńcom „ślubów”, być może spojrzałbym na to łagodniej. Ciekaw jestem opinii w tej materii Szanownych Czytelników, ile w tym dojrzą zgniłego kompromisu, a ile po prostu zgnilizny.
W Polsce nie mamy żadnego powodu do wstydu. Zero homoślubów, w kwestii aborcji akceptujemy obecnie obowiązującą ustawę. A odnośnie „in vitro”, już dawno nasz synod dopuszcza je, ale z arcyistotnym ograniczeniem. WSZYSTKIE zapłodnione w laboratorium komórki jajowe muszą zostać implantowane, żadnego zamrażania.
No, to czas zabrać się za nie mniejsze bagno od skandynawskiego. Czyli za anglikanizm.
Od dłuższego czasu śluby jednopłciowe są w nim akceptowane. Na pewno w jego amerykańskich filiach a chyba i w metropolii, bycie pedałem nie stanowi żadnej przeszkody nie tylko do sprawowania posługi prezbitra (czyli pastora) ale nawet biskupiej. Szef tego ansztaltu, czyli arcybiskup Canterbury, kompletnie zaniedbał swoją stajnię Augiasza. I zamiast zadbać o choćby stworzenia pozorów, że jest to jeszcze kościół chrześcijański, cała swoją energię skupia na walce z „globalnym ocipieniem”. Szanowne Czytelniczki zechcą wybaczyć ten wulgaryzm, ale na warszawskiej polibudzie tak nazywamy ten humbug, obliczony na akceptację przez ludzi nie znających podstaw fizyki.
Kilka lat temu żona kolegi, z powodów zawodowych co jakiś czas odwiedzająca Małą Brytanię, poinformowała mnie o towarzyskim wydarzeniu sezonu. A mianowicie proboszcz Opactwa Westminsterskiego, czyli najważniejszego kościoła anglikańskiego na wyspie, a nie jakiegoś kościółka na zadupiu, ogłosił zamiar „poślubienia” swojego wikarego. Finału tej afery nie znam, i prawdę mówiąc, nie chciało mi się jej śledzić. Bo sam zamiar wystarczył do oceny tych „duchownych”.
W tej sytuacji, ani trochę nie dziwi, że wielu brytyjskich anglikanów postanowiło nie mieć dłużej niczego wspólnego z takim bagnem i po prawie pięciuset latach wraca do katolicyzmu. Sztandarowym przykładem jest rodzina byłego premiera Tony’ego Blaira, do którego już wcześniej miałem trochę sympatii. Bo coś z lekcji Żelaznej Damy zrozumiał i ograniczył się do labourzystowskiego gadania, ale gospodarki nie zdemolował. Chyba niecały miesiąc po zakończeniu swojego premierowania, wraz z żoną przeszedł na katolicyzm. Bo wtedy ustały polityczne powody udawania przynależności do kościoła, którego przyczyną powstania nie były jakiekolwiek przesłanki teologiczne, lecz jedynie zawartość rozporka Henryka VIII. Nie mniejsze rozterki przeżywali anglikańscy duchowni, w zdecydowanej większości żonaci i dzieciaci. Z tej rozpaczy (dla chrześcijanina choć trochę serio, należenie do takiego „kościoła” to wielki obciach) posypali głowy popiołem i udali się do Rzymu. Wydarzyło to się za pontyfikatu Benedykta XVI, który potwierdził swoją wielką klasę. Po prostu przyznał im prawo sprawowania posługi duchownej w Kościele Rzymskokatolickim z jednoczesnym zachowaniem wszelkich więzi rodzinnych. Zapytałem wtedy swojego przyjaciela, katolika „przedsoborowego”, czy nie spowoduje to powstania na kontynencie wielu seminariów anglikańskich dla chcących w ten sposób obejść celibat. Roześmiał się i uświadomił mnie, że ten akt łaski dotyczył jedynie duchownych będących anglikanami od urodzenia. Więc slalom katolik – anglikanin – znowu katolik nie wchodzi w grę.
Czas na nutkę optymizmu, czyli Szwajcarię. Tamtejszy Szwajcarski Kościół Ewangelicko - Reformowany (mówiąc potocznie – kalwinistyczny) od dawna nie pobiera żadnych dotacji budżetowych. Czyli jest całkowicie odporny na szantaż w stylu szwedzkim. Zatem gdy pedały zaatakowały jego superintendenta (w kościołach kalwinistycznych tak nazywa się zwierzchnika krajowego, jedynie w Polsce z przyczyn historycznych zwanego biskupem) , ten odesłał ich na drzewo. Maksimum ustępstw dewianci uzyskali w jednym lub dwóch kantonach, w których pastorom zezwolono udzielić błogosławieństwa parze jednopłciowej, jeśli rzecz jasna pastor ma takie życzenie. Bo jeśli nie ma, zboczeńcy mogą mu skoczyć.
Do Szwajcarii mam też sentyment z innego powodu. Mapa religijna wygląda tam z grubsza tak, że kalwiniści stanowią ok. 35% ludności, katolicy jakieś 30%, a cała reszta wyznań plus niewierzący pozostałą jedna trzecią. Koledzy, znający ten kraj, opowiedzieli mi o tamtejszym fenomenie czyli współpracy na najniższym, bo już parafialnym szczeblu, wymienionych wiodących grup. Nie ma tam żadnego ekumenizmu, czyli w moi przekonaniu pozbawionego jakiegokolwiek sensu majstrowania przy kwestiach doktrynalnych. Z których, z definicji, może powstać jedynie jakiś pokraczny kundel, tak naprawdę nie zadowalający nikogo. Natomiast jest efektywna współpraca w kwestiach praktycznych, natury socjalnej. Czyli opiece nad osobami leciwymi, organizacji wyjazdów wakacyjnych dla młodzieży, imprez kulturalnych etc. I raz na jakiś czas ksiądz katolicki jest zapraszany do wygłoszenia kazania w zborze reformowanym, a pastor rewizytuje kościół katolicki. W moje ocenie taka współpraca ma głęboki sens a przy okazji likwiduje zadawnione historycznie waśnie.

Stary Niedźwiedź

środa, 20 kwietnia 2016

Ciężkie czasy dla chrześcijan - cz.1

Nie ma co udawać, że jest dobrze i uprawiać propagandę sukcesu. Trzeba przyznać, że chrześcijaństwo przeżywa obecnie poważny kryzys, dotyczący wszystkich jego nurtów. Czyli katolicyzmu, protestantyzmu i prawosławia. I aby nie sprawiać wrażenia, że widzę jedynie źdźbło w cudzym oku, rozpocznę od swojego protestanckiego podwórka.
Tych z Szanownych Czytelników, którzy takich szczegółów nie znają, muszę poinformować, iż wszystkie krajowe kościoły luterańskie są w pełni suwerenne. A Światowa Federacja Luterańska jest głównie teologicznym klubem dyskusyjnym, a nie żadnym „luterańskim Watykanem” i nie może niczego narzucić któremukolwiek z kościołów krajowych. Informacja ta jest konieczna, bowiem po przeczytaniu informacji o tym, co dzieje się w Skandynawii, niektórym z Czytelników na usta cisnęłoby się pytanie, co ja jeszcze robię w takim towarzystwie. Więc spieszę uspokoić ich, że Kościół Ewangelicko – Augsburski w Rzeczpospolitej Polskiej jest odporny na takie zbydlęcenie. Niedawno nasz Synod po raz kolejny odrzucił pomysł ordynowania kobiet na prezbitrów (czyli pastorów), a nasz zwierzchnik, czyli Biskup KEA w RP (skróty konieczne, biorąc pod uwagę długość oficjalnego tytułu, liczącego siedem wyrazów) w wywiadzie dla prasy rozwiał złudzenia postępackich pismaków. Bowiem krótko i węzłowato powiedział, że polski KEA nie będzie ordynował na duchownych sodomitów.  A on sam nie widziałby dla siebie miejsca w takim, za przeproszeniem, „kościele luterańskim”.
Ale wyszło na to, że historia po raz kolejny zachichotała, bo liczący około siedemdziesięciu tysięcy wiernych polski KEA jest w Europie zdecydowanie najbliższy naukom szesnastowiecznych twórców naszego nurtu chrześcijaństwa. A już to, co dzieje się w Skandynawii, przekracza wszelkie granice zbydlęcenia.
Prym wiedzie oczywiście Szwecja. Zaczęło się w pierwszych latach naszego stulecia, kiedy socjaliści rządzący tym krajem, postawili Kościołowi Szwedzkiemu (tamtejszy kościół niegdyś luterański nazywa się po prostu Svenska Krykan) ultimatum: albo zaakceptują śluby zboczeńców, albo szlaban na dotacje z budżetu. No i ichni synod zamienił filary wszystkich kościołów protestanckich. W miejsce dawnych „tylko Pismo”, „tylko Chrystus” i „tylko Bogu chwała” pojawiły się „tylko kasa”,
tylko postęp” i „tylko LGBT chwała”. Oczywiście nie skończyło się na udzielaniu „ślubów” zboczeńcom. Pedały i lesbijki ordynowani są na duchownych, a niekiedy mają wręcz czelność zapraszać parafian (sorry, ale wiernymi już ich nigdy nie nazwę) na swoje „śluby”.
W PRL młodzi komuniści używali sloganu „pierwsi w pracy, pierwsi w nauce”. W Szwecji „pierwszą w bluźnierstwie, pierwszą w kurewstwie” jest niewątpliwie niejaka Eva Brunne. Robi ona za „biskupkę” (czyli podwójną kupkę, co zaraz zostanie wykazane) Sztokholmu. Od lat żyje w związku z inną lesbą (ta druga jest zaledwie „pastorką”) i wychowuje wraz z nią syna tamtej, będącego efektem sztucznego zapłodnienia. W miarę regularnie udziela ona wywiadów GWnu (od czasu bluzgów na panią Agatę Dudę inaczej tego czegoś nie nazwę). Już w roku 2010 popisała się stwierdzeniem, że Pismo Święte jest jedynie napisanym przez ludzi zbiorem mitów, a Bóg nie miał nic wspólnego z Jego powstaniem. Dodała wtedy też, że wierzy nie w Pismo Święte, lecz w Chrystusa. Oczywiście pinda od Szechtera, która wtedy z nią rozmawiała, nie zadała oczywistego pytania, skąd w takim razie czerpie wiedzę o Nim i Jego nauczaniu? Z jakiegoś tandetnego musicalu, czy może z narkotyków. Ale to była tylko uwertura.
W roku 2013 w tym samym szmatławcu nastąpiła powtórka z rozrywki. I szambonurkowie mający tyle samozaparcia, by przeczytać dzieło redakcji z Oszczerskiej, mogli zapoznać się z kolejną teologiczną bombą. A mianowicie twierdzeniem, że „nasz kościół założył Marcin Luter”. Idiotka nie wie, że Michał Cerulariusz nie założył cerkwi prawosławnej, a Marcin Luter czy Jan Kalwin kościołów luterańskiego i kalwinistycznego. Po prostu w dziejach miało miejsce rozejście się dróg teologów i wiernych, wywodzących się z tego samego kościoła chrześcijańskiego, założonego przez Chrystusa. Te rożne konfesje wywodzą się ze wspólnego pnia, Zbawiciela każda z nich darzy należną czcią, więc tym bardziej się od Niego nie odcina. Dalej było wylewanie krokodylich łez nad „prześladowaniem” przez chrześcijaństwo zboczeńców, aborcja na żądanie i in vitro są przez „biskupkę” w pełni akceptowane. Za rzecz naganną nie uważa też zdrady małżeńskiej. A na koniec wyraża zachwyt z powodu, iż około miliona Szwedów, na papierze należących do Kościoła Szwedzkiego, deklaruje swój ateizm. Ponieważ nie miałem aż tyle samozaparcia, by grzebać w szechterowych metabolitach, muszę wyrazić wdzięczność panu Tomaszowi Płazińskiemu, który to opisał w:
 
Ale jeśli ktoś uważa, że ten heretycki babsztyl oparł się już o ścianę, jest w błędzie. Na tę ścianę właśnie się wdrapuje. W sieci można znaleźć informację: 

iż ta „biskupka”  ma zamiar usunąć z kościoła w sztokholmskiej dzielnicy portowej wszystkie krzyże! Aby zamienić go w salę, w której wyznawcy innych religii będą mogli „zaspokajać swoje potrzeby”. Pod adresem muslimów ma być uczyniony ekstra gest – zaznaczone będzie, w którą stronę trzeba się zwrócić, waląc łbami w podłogę, aby być na azymucie Mekki.
No cóż, w portowej dzielnicy Sztokholmu na pewno nie brakuje miejsc, w których marynarze mogą "zaspokajać swoje potrzeby". Istniały one na pewno już w starożytnym Egipcie, tyle tylko, że dawniej takie miejsca nie nazywano świątynią, lecz lupanarem. 

Niedawno dowiedziałem się, że do przybytków Svenska Krykan  regularnie uczęszcza aż 3% Szwedów, formalnie należących do tej organizacji. Ani trochę mnie to nie dziwi. A niezawodna Milom zaproponowała, by polski feminazistowski nowotwór językowy „biskupka” zastąpić znacznie łatwiej zrozumiałym w świecie anglicyzmem „double shit”.
C.D.N.

Stary Niedźwiedź

sobota, 16 kwietnia 2016

Ostatnie ostrzeżenie dla Pawła Kukiza

Nie tak dawno napisaliśmy na blogu, że jak do tej pory, nie mamy powodu wstydzić się oddania przez dwie trzecie redakcji głosów na listę Kukiza w wyborach parlamentarnych. No i, psia krew, udało nam się zapeszyć.
Nic nie zapowiadało tej wpadki. Poseł Marek Jakubiak był jednym z tych nielicznych parlamentarzystów, którzy zabierając głos na tematy gospodarcze, wiedzieli o czym mówią. Czego na pewno nie można powiedzieć o chórku trajkocących niczym przekupki mądrych inaczej cheerleaderek Swetru czy aż takich durniach jak Halicki czy Szejnfeld z POmiotu. Poseł Robert Winnicki już na początku roku zgłosił wniosek o uchylenie haniebnej „ustawy 1066”, zezwalającej na udzielenie Polsce „bratniej pomocy”, gdyby interesy zagranicy lub jej płatnych pachołków zostały w  Polsce zagrożone. Oczywiście co więksi idioci, w rodzaju szypra wraku ostatnio pociętego na żyletki, za brak odzewu ze strony PiS i wylądowanie tego wniosku w sejmowej zamrażarce winili narodowców. Bardzo miłym zaskoczeniem dla nas była też działalność posła Piotra Marca, czyli „Liroja”. Który wypowiadał się zwięźle i logicznie, używając lepszej polszczyzny, niż zdecydowana większość posłów. Jeszcze niedawno sam szef klubu sejmowego Kukiz’15 wyraźnie potępiał latanie z mordą na skargę do Brukseli świń odrąbanych od koryta oraz korpoludków i banksterów od Swetru. A posłowie K’15 nie wahali się nazwać z trybuny sejmowej tej zdradzieckiej hołoty po imieniu, porównując ją do targowiczan.
Krótko mówiąc, zbyt długo było za dobrze.
W ostatni czwartek w sejmie odbyło się głosowanie nad wyborem do Trybunału Konstytucyjnego (kończy się kadencja kolejnego cyngla PO) kandydata zgłoszonego przez PiS. Przed samym głosowaniem Kukiz przespacerował się po sali sejmowej i nakazał swoim posłom zbojkotowanie głosowania, czyli nieoddanie w nim głosu. Do akcji z entuzjazmem przyłączyła się cała Targowica, bowiem ktoś z jej szeregów umiał liczyć i zorientował się, że na sali obrad znajduje się mniej niż 231 posłów PiS. A zgodnie z regulaminem, wybór sędziego dokonywany jest większością głosów w obecności ponad połowy ustawowej liczby posłów. Zatem bojkotując to głosowanie, uniemożliwi się dokonanie tego wyboru z powodu braku quorum.
Jednak plan ten spalił na panewce, bowiem poza 227 posłami koalicji rządowej, wzięło w nim udział sześć identyfikatorów oraz pięciu posłów klubu Kukiz’15. Różnicę między tymi liczbami spowodował marszałek senior Kornel Morawiecki, który musiał na chwilę opuścić salę (nie będziemy dociekać przyczyny tej chwilowej nieobecności) i pozostawił swój identyfikator sąsiadce z sali, poseł Małgorzacie Zwiercan, prosząc aby w jego imieniu wstrzymała się od głosu. Tuż po zakończeniu głosowania Targowica podniosła radosny ryk skandując „demokracja, demokracja”. No cóż, równie dobrze panie czekające na zawarcie umowy kupna - sprzedaży na poboczu tuskostrady mogłyby zacząć krzyczeć „dziewictwo, dziewictwo”. A KUKIZ I SWETRU UŚCISNĘLI SOBIE DŁONIE, NIE KRYJĄC RADOŚCI. Okazało się, że ta radość była jednak przedwczesna. Na tablicy wyświetliła się informacja, iż w głosowaniu wzięły udział 233 osoby, oddano 227 głosów za kandydatem, zaś głosów wstrzymujących się było sześć. Kandydatura została zatem zatwierdzona.
Kukiz szybko zwołał nadzwyczajną dyscyplinarkę, na której poseł Zwiercan została usunięta z jego klubu, a poseł Kornel Morawiecki zaczął z ust wodza wysłuchiwać bluzgów na poziomie rozmów Michnika z Gudzowatym. Więc nie czekając na dalszy rozwój wypadków, pan Kornel sam wystąpił z klubu.
Wszystkie te informacje na temat wydarzeń w sejmie można znaleźć w mediach. Są na tyle obszernie relacjonowane i komentowane na portalach „prawy.pl”, „niezalezna.pl” czy „wpolityce.pl”, iż każdy z Szanownych Czytelników znajdzie je na tych witrynach bez najmniejszych kłopotów. Więc podawanie linków uznaliśmy w tym przypadku za zbędne. Ale narzuca się pytanie, czy Kukiz oszalał, czy może się upił.
Oficjalna wersja podawana przez Kukiza i cytowana w mediach głosi, iż nie było żadnej umowy z Targowicą, i tylko on poczuł się spostponowany tym, że PiS odrzucił jego prośbę o przełożenie tego głosowania na późniejszy termin. Dlatego nakazał swoim posłom zamiast wybrania opcji „nie”, zbojkotować to głosowanie. A rzekomo identyczne zachowanie się targowiczan było jedynie naśladownictwem, popartym wiedzą o chwilowej niedostatecznej liczebności „szabel” PiS na sali. Swoje wywody zakończył co najmniej groteskowym argumentem, że taki wybór tuż po europarlamentarnej rezolucji w sprawie Polski jest niepotrzebną prowokacją.
Pomińmy ten ostatni argument, nie pasujący do poprzednich opinii o poszczególnych arenach eurokołchozowych cyrków. Ale już ten radosny uścisk łapy Swetru nie da się inaczej wytłumaczyć, niż wspólną radością z faktu, że obgadany szwindel przeszedł. Zatem wcześniejsza ustawka  musiała mieć miejsce.
A jak wytłumaczyć zachowanie pozostałych posłów K’15, wymienionych wcześniej z nazwiska, których dotychczasową działalność odbieraliśmy pozytywnie, niekiedy wręcz ciepło? Bowiem w gronie czterech współtowarzyszy pani Zwiercan są same nieznane nam osoby.
W tej kwestii jak na razie, mamy jedynie wstępną hipotezę. Szef klubu mógł po prostu nie poinformować swoich kolegów, w jaką grę ich wciągnął. I podpuścić ich tłumaczeniem, że Targowica na pewno tradycyjnie zagłosuje przeciw kandydatowi PiS, zatem ich forma dezaprobaty będzie znacznie bardziej medialna i przynajmniej przez kilka dni przekaziory będą o niej trąbić. To by tłumaczyło, dlaczego w tej szopce wzięli udział również i tacy ludzie, jak Winnicki, czy Jakubiak, których kunktatorstwo (ustawa 1066) czy niekompetencja rządzących (choćby skandaliczne legislacyjne pomysły ministra Szałamachy) na pewno mogły zirytować.
Zadając się z takimi bandytami jak Swetru, (stręczący onegdaj ludziom frankowe kredyty  ma na sumieniu życie ludzi, którzy nie mogąc spłacić tych kredytów, popełnili samobójstwo), Kukiz potężnie podpadł elektoratowi  prawicowemu. Bowiem ten zagłosował na jego listę mając powyżej dziurek w nosie filosemityzmu Jarosława Kaczyńskiego i włażenia przez niego w tyłek spadkobiercom rezunów z UPA i ukraińskim grandziarzom. Nie mówiąc już o tym, że robiąc siuchty z PO, PSL i bandą Swetru, swojej mitycznej „antysystemowości" Kukiz może od ostatniego czwartku użyć w wiadomych celach higienicznych. Czyli żółta kartka jest najłagodniejszą reprymendą za ten wyczyn. Ale jeśli taki numer by się powtórzył, klub K’15 ma tylko jeden sposób na uratowanie swojej reputacji. Mamy na myśli usunięcie z niego posła Pawła Kukiza.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter

niedziela, 10 kwietnia 2016

Afera (anty)aborcyjna

Tzw. „Obywatelski projekt ustawy antyaborcyjnej” stał się ostatnio tematem numer jeden w publicznej debacie. Stanowisko redakcji w tej kwestii nie jest do końca jednolite, a do tego, na pewno nie jesteśmy z tych, którzy stają na baczność, gdy prezes ogłosi coś ex cathedra lub wygdacze to kurka, robiąca tam za proroka mniejszego. Dlatego przedstawię swoje stanowisko w tej materii.
Nie będę ukrywać, że jestem zwolennikiem obecnie obowiązującej ustawy, regulującej tę kwestię. Trzy grupy wyjątków od ogólnej reguły, zezwalających na dokonanie aborcji w przypadku zagrożenia życia matki, ciąży z przestępstwa oraz ciężkiej i niemożliwej do usunięcia wady anatomicznej dziecka, uniemożliwiającej mu samodzielną egzystencję, uważam za uzasadnione. A ewentualna dyskusja w moim przekonaniu powinna co najwyżej dotyczyć korekt
tych szczegółowych grup przypadków, aby nie były paragrafami z gumy. Ale ponieważ PiSowi, jak powszechnie wiadomo, brakuje jedynie wrogów i kłopotów, użyteczni idioci zagranicy podłożyli pod rząd minę w postaci tego projektu.
Oczywiście lewizna, Parada Oszustów, przekupki od durnia Swetru, szajka alimenciarza, feminazistki, sataniści, zboczeńcy i inny ludzki pomiot, wyją unisono, że nowa ustawa uniemożliwi nawet ratowanie życia kobiet w ciąży i będą one umierać masowo. A badania prenatalne zostaną zakazane. Ponieważ odnośnie wymienionych środowisk i takich merdiów, jak choćby „GW no Prawda” obowiązuje zasada domniemania łgania w żywe oczy, cierpliwie grzebałem w necie w poszukiwaniu tego projektu. W końcu znalazłem:

 
http://gosc.pl/doc/3044791.Jest-nowy-projekt-ustawy-antyaborcyjnej

Na linkowanej witrynie jest on podany w formie dwóch PDFów do ściągnięcia (treść oraz uzasadnienie). Oto on:
 
USTAWA
z dnia ……………………………….. 2016 r.
o zmianie ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży oraz ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny
Art. 1. W ustawie z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (Dz.U. Nr 17, poz. 78 ze zm.1) wprowadza się następujące zmiany:
1) tytuł ustawy otrzymuje brzmienie:
„o powszechnej ochronie życia ludzkiego i wychowaniu do życia w rodzinie”;
2) preambuła otrzymuje brzmienie:
„Uznając, że wyrażona w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej zasada prawnej ochrony życia każdego człowieka nierozerwalnie związana jest z przynależną każdemu, niezależnie od etapu jego rozwoju, przyrodzoną i niezbywalną godnością człowieka, stanowi się, co następuje:”;
3) art. 1 otrzymuje brzmienie:
„Art. 1. Każdy człowiek ma przyrodzone prawo do życia od chwili poczęcia, to jest połączenia się
żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej. Życie i zdrowie dziecka od jego poczęcia pozostają pod ochroną prawa.”;
4) w art. 2:
a. ust. 1 pkt 1 otrzymuje brzmienie:
„1) opiekę medyczną nad kobietą w ciąży oraz dzieckiem poczętym,”;
b. ust. 2a otrzymuje brzmienie:
„2a. Organy administracji rządowej oraz samorządu terytorialnego, w zakresie swoich kompetencji określonych w przepisach szczególnych, są zobowiązane zapewnić pomoc materialną i opiekę dla rodzin wychowujących dzieci dotknięte ciężkim upośledzeniem albo chorobą zagrażającą ich życiu, jak również matkom oraz ich dzieciom, gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że do poczęcia doszło w wyniku czynu zabronionego.”;
5) w art. 4 ust. 1 otrzymuje brzmienie:
„1. Do programów nauczania szkolnego wprowadza się wychowanie do życia w rodzinie obejmujące wiedzę o zasadach odpowiedzialnego rodzicielstwa oraz wartości rodziny i ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Nauczanie w tym zakresie musi respektować normy moralne rodziców i wrażliwość uczniów. Udział w zajęciach wymaga pisemnej zgody rodziców lub pełnoletnich uczniów.”;
6) uchyla się art. 4a;
7) uchyla się art. 4b;
8) uchyla się art. 4c.
Art. 2. W ustawie z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny (Dz. U. Nr 88, poz. 553 ze zm.2) wprowadza się następujące zmiany:
1) w art. 115 po § 23 dodaje się § 24 w brzmieniu:
„§ 24. Dzieckiem poczętym jest człowiek w prenatalnym okresie rozwoju, od chwili połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej.”;
2) art. 152 otrzymuje brzmienie:
„Art. 152. § 1. Kto powoduje śmierć dziecka poczętego, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 2. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 działa nieumyślnie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 3. Odpowiada w granicach zagrożenia przewidzianego za sprawstwo czynu określonego w § 1 także ten, kto udziela pomocy w jego popełnieniu lub do jego popełnienia nakłania.
§ 4. Nie popełnia przestępstwa określonego w § 1 i § 2, lekarz, jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego.
§ 5. Jeżeli sprawcą czynu określonego w § 1 jest matka dziecka poczętego, sąd może zastosować wobec niej nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia.
§ 6. Nie podlega karze matka dziecka poczętego, która dopuszcza się czynu określonego w § 2.”;
3) art. 153 otrzymuje brzmienie:
„Art. 153. Kto stosując przemoc wobec matki dziecka poczętego powoduje śmierć dziecka poczętego lub przemocą, groźbą bezprawną albo podstępem doprowadza matkę dziecka poczętego do pozbawienia życia tego dziecka, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.”
4) art. 154 otrzymuje brzmienie:
„Art. 154. § 1. Jeżeli następstwem czynu, o którym mowa w art. 152 § 1, jest śmierć matki dziecka poczętego, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
§ 2. Jeżeli następstwem czynu określonego w art. 153 jest śmierć matki dziecka poczętego, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.”;
5) art. 157a otrzymuje brzmienie:
„Art. 157a. § 1. Kto powoduje uszkodzenie ciała dziecka poczętego lub rozstrój zdrowia zagrażający jego życiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 2. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 działa nieumyślnie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
§ 3. Nie popełnia przestępstwa określonego w § 1 i § 2 lekarz, jeżeli uszkodzenie ciała lub rozstrój zdrowia dziecka poczętego są następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia niebezpieczeństwa grożącego zdrowiu lub życiu matki dziecka poczętego albo dziecka poczętego.
§ 4. Jeżeli sprawcą czynu określonego w § 1 jest matka dziecka poczętego, sąd może zastosować
wobec niej nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia.
§ 5. Nie podlega karze matka dziecka poczętego, która dopuszcza się czynu określonego w § 2.”.
Art. 3. Ustawa wchodzi w życie po upływie 2 tygodni od dnia ogłoszenia.
 


Czas na kilka wniosków:
Primo, ustawa nie penalizuje tych metod ratowania  życia matki, których ubocznym skutkiem jest nawet śmierć dziecka. Zatem dotychczasowy punkt „ratowanie życia" pozostaje. A skoro tak, to mówienie nie tylko przez wrogów, ale i przez sfery dążące do jej uchwalenia, że to ustawa o całkowitym zakazie aborcji, jest piarowym samobójem. Czymś tak okropnie głupim, że o autorstwo podejrzewam Marka Jurka.
Secundo, ustawa nie zakazuje badań prenatalnych. Kolejne łgarstwo lewizny w żywe oczy.
Tertio, ustawa przywraca rodzicom prawo decydowania o uczestniczeniu lub nieuczestniczeniu ich dzieci w różnych formach edukacji seksualnej. W szczególności mogą wysłać na drzewo genderowych „edukatorów”, a dyrektor szkoły będący postępakiem, nareszcie będzie mógł rodzicom skoczyć. 

Quarto, projekt niewątpliwie likwiduje dopuszczalność aborcji , gdy ciąża jest afektem przestępstwa. Tekst iż samorządy powinny kobiety w takiej sytuacji otoczyć szczególną opieką, to typowe bicie piany, bez cienia przełożenia na konkretne zobowiązania i bez podania źródeł finansowania takich działań.
Quinto, likwidacji ulega możliwość aborcji dziecka dotkniętego wielką wadą rozwojową. Te same zastrzeżenia odnośnie nowych obowiązków samorządów, co w punkcie poprzednim.

Sexto, jest wreszcie jakiś bat na tyłki podżegaczy do aborcji. Po drobnym dopracowaniu w komisji kilku punktów, możnaby się wreszcie doczekać, że odrażające bydlęta, doradzające w necie kobietom, jak mają zabić swoje dziecko, a ze sporym prawdopodobieństem również i siebie, wylądowałyby w więzieniach. Te szczególnie zasłużone nawet na dziesięć lat.
A czy to całe zamieszanie w ogóle jest potrzebne? Moim zdaniem, na pewno nie.
Bezpośrednim zapalnikiem rozpoczęcia akcji zbierania podpisów pod projektem było skandalicznie wydarzenie w warszawskim szpitalu przy ul. Madalińskiego, którego patronem jest Święta Rodzina. Dokonano tam aborcji w szóstym miesiącu ciąży poprzez wywołanie przedwczesnego porodu. Przyczyną był stwierdzony zespół Downa. Diecko urodziło się żywe i pozostawione samemu sobie, umierało przez około pół godziny, ewidentnie cierpiąc. J.E. ksiądz kardynał Nycz powiedział, że szpial tolerujący takie praktyki, nie jest godny patronatu Świętej Rodziny. A mistrz Stanisław Michalkiewicz zaproponował, by nowym patronem został król Herod.
Warto na kwestię aborcji legalnych w świetle dotychczasowych regulacji spojrzeć ilościowo. Szacunkowe dane podał niedawno pan wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Informując, że w roku 2015 dokonano zgodnie z prawem ok. 2000 tych zabiegów. Z czego ok. 99% spowodowanych było „nieusuwalną wadą”, a z kolei w 99% przypadków tych wad, stwierdzono zespół Downa. Nawet jeśli minister oszacował te dane nie do końca precyzyjnie i było to dwa razy po 98%, efekt jest taki, że dzieci z zespołem Downa stanowiły 96% ogółu abortowanych.
Wiadomo jest, że osoba dotknięta tą wadą może w przyszłości samodzielnie żyć i zarabiać na siebie wykonując jakiś nieskomplikowany zawód, jeśli od dziecka będzie poddana odpowiedniej rehabilitacji. Zatem zastąpienia paragrafu z gumy „ciężka i nieusuwalna wada” konkretną listą przypadłości medycznych, zezwalających na aborcję, nie zawierającą zespołu Downa, już pozwoliłoby zmniejszyć ilość tych legalnych przerwań ciąży DWADZIEŚCIA PIĘĆ RAZY.
A co sądzę o paragrafie „ciąża z przestępstwa”, co praktycznie jest tożsame z gwałtem? Rozwiązanie jest banalnie proste. Kobieta zgłaszająca takie przestępstwo, powinna mieć zagwarantowane prawo do „pigułki po” po NATYCHMIASTOWEJ konsultacji lekarskiej. Obecnie taką pigułkę może kupić każda piętnastolatka a minister Radziwiłł ma zamiar tę bzdurę ukrócić, bo rzeczona pigułka to nie landrynka. Dlatego wnoszę ten postulat. Mający tę wielką zaletę, że w takim przypadku kobieta NIE WIE, czy była w ciąży. Dla osób o psychice bardziej skomplikowanej niż glony i bywalczynie "wolnościowych" witryn, nie jest to bez znaczenia.
Ale gdyby minęły trzy doby od chwili gwałtu (na przykład ofiara była przez gwałciciela przetrzymywana), pigułka po nie zadziała. Chylę czoła przed heroizmem kobiety, która decyduje się takie dziecko urodzić , niezależnie od tego, czy chce je wychować, czy oddać do adopcji. Ale od nikogo nie wolno wymagać heroizmu, więc jestem za zachowaniem dotychczasowego zezwolenia na aborcję „ciąży z przestępstwa”. Oczywiście z tym pigułkowym dodatkiem, który radykalnie zmniejszyłby liczbę krwawych aborcji z tego paragrafu.
Tak samo po opracowaniu porządnej listy schorzeń i wad, ograniczających życie dziecka do godzin, dni, góra tygodni, w takich przypadkach z ciężkim sercem zaaprobowałbym aborcję, ale tylko wtedy, gdyby badania prenatalne dla tych konkretnych jednostek chorobowych były dostatecznie wiarygodne. Bo znam zbyt wiele przypadków, gdy rodzice olali histeryczne proroctwa panikarzy w białych fartuchach. I urodziły się zdrowe fizycznie dzieci o zdecydowanie ponadprzeciętnej inteligencji.
A swoje uwagi zakończę refleksją mojego przyjaciela, katolika więcej niż serio. Jako prawdziwy konserwatysta powiedział mi, że gdyby był zagranicznym wrogiem Polski i budował w niej na swój użytek piątą kolumnę, zacząłby od „obrońców życia”. Bo w porównaniu z choćby obecnymi najmitami Sorosa, są na rynku najtańsi, tak tani, że stać na nich byłoby nawet Andorrę czy San Marino. A swoją krecią robotę w stosunku do każdego polskiego rządu prawicowego (lub choćby udającego, że jest prawicowy), potraktują nie jak proceder, lecz jak  misję.

Czy ten projekt przejdzie? Jak na razie, prezes i pani premier są za, ale zapowiedzieli, że podczas głosowania dyscyplina nie zostanie zarządzona. Mniej entuzjastycznie odnosi się do niego pani Beata Mazurek, rzecznik klubu parlamentarnego PiS

http://www.pch24.pl/absurdalne-slowa-rzecznik-klubu-pis-w-sprawie-projektu-ustawy-antyaborcyjnej,42415,i.html 

Słusznie uważająca tę inicjatywę za wciąganie partii w polityczną awanturę. Życzę PiSowi rozbrojenia tej miny, ale hurra optymistą nie jestem.

Stary Niedźwiedź

wtorek, 5 kwietnia 2016

Święta naiwność kibiców

Szanowni Czytelnicy
W "Warszawskiej Gazecie" znaleźliśmy bardzo ważny tekst:

http://warszawskagazeta.pl/kraj/item/3583-dlaczego-rzad-nie-naglasnia-przestepstw-z-udzialem-po-dlaczego-ludzie-sorosa-swobodnie-dzialaja-w-polsce
 

Zawierający w naszym przekonaniu logiczne wytłumaczenie co najmniej dziwnych dla fanów PiS zachowań prezesa i jego ludzi. Czyli idiotyzmów popełnianych w polityce zagranicznej (w porównaniu z tą dupą wołową Waszczykowskim, nawet Anna Fotyga była Talleyrandem w spódnicy). Jak i ich zdumiewającej powściągliwości w upowsechnianiu wiedzy o szwinlach Przestępczości Organizowanej i zielonej agentki towarzyskiej. W tej ostatniej kwestii Polacy zdani są głównie na doniesienia ze sfer kelnerskich.
Dla wygody Czytelników wkleiliśmy cały ten tekst. Zawierający tyle konkretów, iż próba zreferowania go siłą rzeczy oznaczałaby napisanie go na nowo, czego na pewno nie zrobimy lepiej od pana Krzyszyofa Balińskiego.  Autorowi gratulujemy diagnozy, a lekturę szczególnie polecamy wszelakim kurkowym móżdżkom. Oraz gaworzącym o pejczach i skórach małym chłopcom, wiedzę o polityce czerpiącym z jakichś szmirowatych pornoli sado-maso.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter


Dlaczego rząd nie nagłaśnia przestępstw z udziałem PO? Dlaczego ludzie Sorosa swobodnie działają w Polsce?

  • 02 Kwi 2016
  • Napisane przez  Krzysztof Baliński

Mówienie o śmiertelnym zagrożeniu rządów PiS ze strony lewaków z Europarlamentu to gruba przesada. Trzeba jednak mówić o grożącej Polsce kolorowej rewolucji. O planach zorganizowania „polskiego Majdanu” wiemy z taśm, które wyciekły do mediów. Nie wiemy nic o reakcji rządu. Wiemy natomiast, że we wszystkich przypadkach kolorowych rewolucji posługiwano się hasłem „obrona demokracji” i że zawsze podstawową rolę odgrywała pomoc finansowa z zewnątrz. U nas nikt nie pyta, skąd organizacje pozarządowe, nawet te skrajnie wrogie w stosunku do Polski i do rządu, biorą dolary. Weźmy na ten przykład Komitety Obrony Demokracji. Lista płac jest długa i znana, nie tylko służbom. Przypomnijmy, że kolorowa rewolucja nie zawsze ma na celu obalenie władzy. Często chodzi o zwiększenie kontroli nad rządem już spolegliwym, wymuszenie na nim kolejnych ustępstw lub o osłabienie jego narodowego komponentu. Polityków pozbawia się władzy nie dlatego, że nie podobają się globalistom, ale dlatego, że nie są im wystarczająco ulegli. Przykładem może być Grecja, gdzie kilkakrotnie zmieniono rząd, aby w końcu na jego czele umieścić człowieka George’a Sorosa. Przy okazji zdemolowano kraj tzw. uchodźcami. Dodajmy: kraj – kolebkę cywilizacji europejskiej. Przypomnijmy, że zbyt samodzielnych sojuszników nie lubią Amerykanie, uwielbiają za to u władzy przewerbowanych agentów, a w Polsce też mają „naszych skurwysynów”.

Jak z tym walczyć? Przede wszystkim stworzyć odpowiednie prawo demaskujące powiązania osób tkwiących po uszy w sieciach organizatorów kolorowych rewolucji. PiS, mający tak potężny mandat społecznego zaufania i komfortową większość w Sejmie, nie powinien mieć problemu z przegłosowaniem stosownej ustawy. Dlaczego nie przystępuje do kontrataku lub dlaczego robi to tak niemrawo? Dlaczego nie nagłaśnia przestępczych, ocierających się o zdradę stanu wyczynów Petru i Schetyny? Jedną z odpowiedzi jest przekonanie, że stosunki z USA, Niemcami, z UE są wzorcowe, i potrzebny jest w nich jedynie – używając słów Waszczykowskiego – „mały remanent”.

W Rosji, jedynym kraju, gdzie kolorowa rewolucja nie wypaliła, kontrolowane są wszystkich transfery finansowe organizacji pozarządowych. Status „organizacji niepożądanych” otrzymały Fundacja Społeczeństwa Otwartego i Instytut Społeczeństwa Otwartego. Obie należą do sieci fundacji założonych przez Sorosa. W maju 2015 r. Prokuratura Generalna Rosji uznała, że ich działalność stwarza zagrożenie dla obronności i bezpieczeństwa państwa. Za krok ten Putin został w Polsce niezwykle solidarnie potępiony, i to nie tylko przez organizatorów kolorowej rewolucji w naszym kraju (co nie dziwi), ale i przez jej ofiarę (co już dziwić musi).   
18 grudnia 2015: Nagradzamy dziś Panie za niezłomność i humanitaryzm – mówił minister Witold Waszczykowski, wręczając nagrodę Pro Dignitate Humana Swietlanie Gannuszkinie i Laili Rogozinie z organizacji „Wsparcie Obywatelskie”. Minister zwrócił uwagę na trudną sytuację organizacji pozarządowych w Rosji, zwłaszcza tych, które korzystają ze wsparcia zagranicznego i muszą rejestrować się, jako „zagraniczni agenci”.

– To tym bardziej podnosi charakter waszej pracy. Przeciwstawić się dziś władzom rosyjskim i pomagać ludziom wymagającym pomocy świadczy o niezłomności i bohaterstwie. Za tę niezłomność dzisiaj organizację i Panie nagradzamy – podkreślił. Gannuszkina wręczyła też szefowi MSZ raport organizacji. – Jest tam napisane, czym zajmują się rosyjscy agenci – dodała.

Na razie nie wydaje się, aby nowa władza w Polsce podpadła w szczególny sposób Sorosowi. Jej filosemityzm jest bez zarzutu. Z powodzeniem licytuje się w tym ze Schetyną i Petru. Wydaje się też być na liście „naszych sukinsynów” sojusznika zza Wielkiej Wody. Problem w tym, że oczekuje od sojusznika podtrzymywania pozorów partnerstwa, marudzi też i ociąga się ze sprzedażą państwowych lasów, podczas gdy wobec ludzi KOD-u żadnych pozorów utrzymywać nie trzeba. Wystarczy dać im od czasu do czasu karton z 15 mln dolarów, a ci w podskokach robią wszystko, co im się każe. Towarzystwo z KOD-u strasznie oburzyło się na Pawła Kukiza. Bo powołał się na informację z jakiegoś portalu, że „obrona demokracji” w naszym kraju jest finansowana przez Sorosa. Wobec tak niecnych oskarżeń zaprotestowały wszystkie autorytety moralne, i to nie tylko te finansowane przez Sorosa. Solidarnie odcięły się od nich media związane z PiS-em. Tymczasem Soros przyznaje się do organizowania przewrotów w wielu państwach (a w wielu innych jest ścigany za malwersacje i oszustwa). Szczyci się, że jego pieniądze pomogły „pomarańczowej rewolucji na Ukrainie w 2004 r. i Euromajdanowi w 2013 r. W latach 90. szykował Majdan Łukaszence. Dniówka rewolucjonisty miała wynosić 50, a ustawienie namiotu 100 dolarów. Płacono jednak mniej, co wywołało konflikt między polskimi pośrednikami i „opozycjonistami”, a Łukaszenko wyemitował w telewizji podsłuchaną kłótnię na ten temat i Majdan „zdechł”. Soros stanął na wysokości zadania w Jugosławii. Przekazał 100 mln tubylczej organizacji OTPOR, Slobodan Miloszević upadł i został osądzony przed trybunałem w Hadze. Schemat powtórzył w Gruzji, gdzie sfinansował tzw. „rewolucję róż” (w tym szkolenie gruzińskich działaczy przez OTPOR), obalił Szewardnadze i na prezydenta powołał Saakaszwilego.

Soros działa aktywnie w Polsce. Założył Fundację im. Stefana Batorego (w maju 1988 r., tj. jeszcze w czasach PRL, co było ewenementem, bo Jaruzelski nie zgodził się na zarejestrowanie utworzonej pod auspicjami Episkopatu Polski Fundacji Rolniczej). Członkami władz Fundacji zostali Aleksander Smolar, Bronisław Geremek i Jan Gross. W czasach PRL pomagał także lewicy laickiej – zakupił komputery dla „Tygodnika Mazowsze”, którego redaktorzy (i komputery) po „okrągłym stole” przepoczwarzyli się w „Gazetę Wyborczą”. Był też autorem terapii szokowej Balcerowicza. Dziś finansowany przez niego program „Obywatele dla Demokracji” dysponuje budżetem 150 mln złotych i utrzymuje organizacje pozarządowe walczące z nacjonalizmem, ksenofobią oraz PiS-em. Finansuje też Helsińską Fundację Praw Człowieka, której sekretarzem był niegdyś sam prof. Rzepliński. Przy nazwisku Petru na myśl przychodzi założona przez żonę Balcerowicza fundacja CASE, której jest członkiem i która dostaje pieniądze od Sorosa. Zresztą w otoczeniu Balcerowicza zawsze czai się Soros. Członkiem rady naukowej CASE jest Jeffrey Sachs, który wykombinował dla Polski program transformacji, wdrażany przy pomocy Fundacji Batorego. Ale to nie wszystko. Petru pracował także w Forum Obywatelskiego Rozwoju, fundacji założonej przez Balcerowicza i finansowanej przez Fundację Batorego oraz Sorosa.

David Harris, dyrektor wykonawczy Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, tuż przed spotkaniem z Waszczykowskim wyraził zaniepokojenie stanem demokracji w Polsce. Przywołał przy tym partnerstwo z Forum Dialogu, polską organizacją pozarządową zajmującą się stosunkami polsko-żydowskimi. Jeśli Forum będzie dalej kwitło, to będzie to pozytywny znak. Jeśli nie, wszyscy będziemy zaniepokojeni i będzie to dobry papierek lakmusowy intencji rządzących. Forum jest finansowane przez Fundację Batorego i Sorosa (a także MSZ, Kancelarię Premiera, Teatr Wielki i... Żydowską Konferencję Roszczeniową). Harrisowi wtórował Dawid Warszawski, przez „Forward” przedstawiany jako weteran podziemnej walki z komunizmem: Jeśli demokracja w Polsce będzie ograniczana, życie żydowskie zamrze, nasza przyszłość stanie pod znakiem zapytania. Warszawski to członek Rady Fundacji Batorego. 10 lutego 2016 r. trzech senatorów amerykańskich skierowało do Beaty Szydło list pełen obaw przed zagrożeniami dla demokracji w Polsce. Podpis pod nim złożył przewodniczący Komisji Sił Zbrojnych i „legenda amerykańskiej prawicy” John McCain (ten sam, który nazwał Orbána „neofaszystowskim dyktatorem”!). A wiedzieć trzeba, że McCain to guru amerykańskich neokonserwatystów, do którego pielgrzymowali politycy PiS-u, gdy byli w opozycji.
 Neokonserwatyści, zwani też neotrockistami, to grupa skrajnie proizraelskich polityków amerykańskich, którzy przy Bushu przy pomocy marines szerzyli na świecie idee demokracji. Pozostali dwaj to Ben Cardin i Dick Durbin, zupełnie przypadkowo przedstawiciele lobby żydowskiego w Senacie. A propos listu, w MSZ mówią, że Waszczykowski, gdy dostał wiadomość, kto list podpisał, miał minę ortodoksyjnego rabina, któremu w szabas podano wieprzowego kotleta. Kto inspirował list senatorów? Według Waszczykowskiego „ludzie, którzy źle życzą Polsce”. A my pytamy – jaką ma pewność, że nie Harris i utrzymywany na stanowisku ambasadora w Waszyngtonie Ryszard Schnepf? I czy McCaine nie będzie chciał i u nas wprowadzić demokracji, tak jak w Iraku, Syrii, Libii czy na Ukrainie?

Freedom House – amerykańska organizacja obrony praw człowieka w swoim dorocznym raporcie uznała, że Polska w 2016 r. powinna być obserwowana, gdyż pierwsze działania rządu PiS budzą poważne obawy. Jest finansowana przez Sorosa (i Departament Stanu USA). Jej prezesem jest Peter Ackerman, a wiceprezesem Stuart Eizenstat. Ten ostatni to były reprezentant Prezydenta USA ds. restytucji mienia żydowskiego. Reprezentował też Żydowską Konferencję Roszczeniową w negocjacjach z Polską o odszkodowania za mienie pożydowskie. Dziś jest specjalnym doradcą Johna Kerry’ego. Przypomnijmy – w marcu 2011 r. to Eizenstat wezwał rząd Polski do wypłaty odszkodowań: Rząd amerykański jest rozczarowany wstrzymaniem restytucji mienia ofiar Holocaustu, których prywatne majątki zostały skonfiskowane w latach 1939-1989 – grzmiał.

CEPA (Center for European Policy Analysis) to organizacja zajmująca się Europą wschodnią, sponsorowana przez koncerny zbrojeniowe oraz amerykańskie ministerstwo obrony. Pracuje w niej Anne Applebaum. Niedawno na konferencji CEPA niewybrednie pokpiwała sobie z Antoniego Macierewicza. Gdy okazało się, że w Polsce pojawiło się straszliwe zagrożenie dla demokracji i że kres temu położyć powinien Parlament Europejski, wtórowały temu publikacje w żydowskich mediach w USA. Laskę nowym sponsorom robić zaczął b. minister spraw zagranicznych i jego żona, którzy uwijali się jak w ukropie, aby dostarczyć tym mediom wsparcia. Wszystko to powoduje, że podejrzenia o to, iż „walka o demokrację” to dywersja lobby żydowskiego obejmującego V kolumnę w kraju i organizacje w USA, a ich celem jest przywrócenie do władzy w Polsce ludzi, którzy wypłacą tym organizacjom 65 mld, nie są takie fantazyjne. Czy w takiej sytuacji nie wydaje się koniecznym przypomnienie sojusznikowi, że nam chodzi o stosunki polsko-amerykańskie, a nie polsko-żydowskie, i że amerykańscy producenci broni wciskający nam za miliardy przestarzałe rakiety i finansujący zaciekłych antypolskich propagandystów działają przeciwko tym stosunkom? A może w ogóle warto zastanowić się, czy nie lepiej za pieniądze przeznaczone na rakiety wzmocnić ABW, aby chroniła przed tymi, którym organizacje amerykańskie płacą za uliczne burdy, i prześledziła transfery finansowe dla dywersantów. Bo wygląda na to, że żydokomuna stanowi większe zagrożenie dla Polski niż rakiety Putina. Gdy już stratedzy PiS doszli do odkrywczej diagnozy, że układ nie broni demokracji, ale stanu posiadania, a żurnaliści ze „strefy wolnego słowa” bohatersko odparli wszystkie oskarżenia o naruszanie demokracji, nasuwa się pytanie – dlaczego rząd nie przystępuje do kontrataku i nie ujawnia choćby jednego draństwa ludzi poprzedniego reżimu? Dlaczego nie nagłaśnia przestępstw z udziałem „demokratów” i nie pokazuje Polakom, z kim mają do czynienia? Dlaczego przyjmuje narrację oponentów? Zwłaszcza że w podobnych okolicznościach PiS oddał władzę w 2007 r., i to tej samej antypolskiej zbieraninie. Dlaczego w miejsce płaczliwych narzekań o krzykaczach z KOD-u, grających na podgrzewanie konfliktu na arenie międzynarodowej, rząd bredzi o zgodzie narodowej? Dlaczego nie przystępuje do demontażu kosmopolitycznej nomenklatury i V kolumny? Dlaczego nie mówi, że Rzepliński był na liście płac Sorosa? Dlaczego nie dokona finansowej lustracji Fundacji Batorego oraz powiązanych z nią organizacji żerujących na publicznym groszu? Bo wiedzieć trzeba, że organizacje te (których liczbę w Polsce „Wyborcza” ocenia na 50 tys.) są pozarządowe, bo wykonują polecenia płynące spoza rządu, ale środki na utrzymanie mają od rządu. I wreszcie na koniec: dlaczego prezydent zrobił członkiem Narodowej Rady Rozwoju działacza Fundacji Batorego, a w swym Biurze Prasowym, mającym z założenia walczyć z oszczercami, zatrudnił byłych dziennikarzy „Wyborczej”?

Ciekawe, że w awangardzie „obrońców demokracji” stanęli „komandosi Marca ’68”, że lewackie pokolenie tzw. rewolucji studenckiej ’68 piastuje wysokie stanowiska w brukselskiej centrali i we władzach państw członkowskich. Rodzi to poważne wyzwanie dla polskiego interesu narodowego. Niegdyś eurolewica kontestowała NATO, kokietowała ZSRR, protestowała przeciw obecności USA w Europie, a nawet rzucała hasła rozwiązania Sojuszu. Niegdyś Jarosław Kaczyński w Radiu Maryja trafnie wskazał jako zaplecze PO siły wywodzące się z KPP, ludzi niemających poczucia ojczyzny i polskości. Poszedł nawet dalej, wyjaśniając, że ludzie ci byli w przeważającej mierze pochodzenia żydowskiego. Dodajmy, że rządzący dziś w MSZ ludzie „wujka Bronka” to bliźniacza formacja polityczna, która przeszła podobne lewackie fascynacje i zauroczenia. Czy odwrócą zmiany w Polsce? Czy pójdziemy śladem Grecji? Czy będziemy kolejnymi Węgrami? Warto kopiować węgierskie doświadczenia. Tym bardziej, że nasi oponenci już to robią. KOD jest wzorowany na inicjatywie węgierskiej żydokomuny z lat 90., gdy przy pomocy węgierskiej diaspory w Waszyngtonie Soros powołał w Budapeszcie koalicję rządową postkomunistów Gyuli Horna z tamtejszymi Michnikami.

Autorzy kombinacji z „obroną demokracji” uderzają celnie. Wiedzą, co jest piętą achillesową PiS-u i ministra spraw zagranicznych. Wiedzą, że z oburzeniem zareagują na zarzut antysemityzmu, że prędzej potępią antysystemowców w swych szeregach (i Kukiza), niż demokratów z KOD-u. Wystarczy rzucić hasło: „PiS ma w swych szeregach ksenofobów”, by natychmiast przywołać do porządku buńczucznych do niedawna krytyków III RP, wymusić na nich publiczne kajanie się, przywrócić karnie do szeregów obrońców demokracji i sprawić, że punktem honoru każdego z nich będzie stanąć przed frontem „Wyborczej” i wygłosić wiernopoddańcze zapewnienie o dozgonnej wierności zasadzie poszanowania praw opozycji. Cel kombinacji KOD jest perfidny. Jeśli rząd zapewnia wszem i wobec, że jest miłośnikiem zgody narodowej, a Polska to kraj kwitnącego społeczeństwa obywatelskiego, to jak może rozprawiać się lub stawiać przed sądem polityków opozycji za ich dawne łajdactwa? Od dziś każdy złodziej poleci ze skargą do Eizenstata, że stał się ofiarą „mowy nienawiści”, a każda próba rozliczenia Sikorskiego zostanie okrzyknięta „polityczną zemstą”, a nawet „antysemickim pogromem”. Wykluczyć też nie można, że poprosi o azyl polityczny w Londynie i powoła MSZ na uchodźstwie.



Tekst ukazał się na łamach tygodnika Warszawska Gazeta!


sobota, 2 kwietnia 2016

Gang "Fryzjera" w togach

Swego czasu wyniki wszystkich meczów polskich drużyn piłkarskich, które wiązały się z większymi pieniędzmi (spadek z danej ligi lub awans do wyższej grupy rozgrywkowej, uczestnictwo w europejskich pucharach etc.), były ustalane przez niejakiego „Fryzjera”. Jego gang kontrolował grono sędziów piłkarskich, którzy gwizdali tak, jak im „Fryzjer” kazał. Dla posłusznych było lukratywne delegowanie do sędziowania meczów międzynarodowych, zaś niepokorni nie mieli wstępu nawet na boiska drugoligowe. Chamskie kanty w rodzaju karnych gwizdniętych „z powietrza”, niezauważenia dziesięciometrowego spalonego czy wyrzucenie gracza z boiska za faul, którego nie było, widzieli wszyscy kibice, choć pobieżnie znający przepisy. Ale mafii w Polskim Związku Piłki Nożnej mogli skoczyć, pozostało im podsumowanie działań facetów z gwizdkiem czy chorągiewką niegdysiejszym okrzykiem „sędzia ch**”, czy współczesnym „sędzia gej”. A o samej organizacji skandowali hasło „je*ać PZPN”.
Specyfiką języka polskiego jest nazywanie tym samym rzeczownikiem „sędzia” zarówno prowadzącego zawody sportowe, jak i wydającego wyrok na sali sądowej. Niestety podobieństwo się na tym nie kończy. A szwindle w sądach przekroczyły już dawno wszelkie granice machlojek z boisk sportowych. Oto garść przykładów.

http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/285523-ulaskawicmarcina-ruch-narodowy-apeluje-do-prezydenta-dudy-w-sprawie-wyroku-sedziego-laczewskiego-na-jednego-z-pikietujacych-po-aferze-tasmowej

Sędzia Wojciech Łączewski skazał na pół roku więzienia bez „zawiasów” narodowca za rzekome naruszenie nietykalności cielesnej policjanta podczas demonstracji Ruchu Narodowego. Demonstracja ta miała miejsce po ujawnieniu „taśm kelnerskich”, w każdym cywilizowanym kraju oznaczających dożywotni koniec karier politycznych szumowin z PO. Oczywiście w tej zas…markanej  III RP prawdziwym bandytom włos nie spadł z głowy. Natomiast Marcin Falkowski został skazany, mimo że zeznania trzech policjantów były rażąco sprzeczne, a na zdjęciu rzekomo świadczącym o kopaniu policjanta przez pana Marcina, nie było widać jego nóg. Ale dla chcącego nic trudnego, nie takie rzeczy robił Stefan Michnik, idol „sędziów” pokroju Łączewskiego.
Jak przystało na wiernego kundla PO, przesadnym intelektem to coś w todze nie grzeszy. Gdy dziennikarze podszyli się pod Lisa Syfilisa i na jednym z portali społecznościowych poprosili o pomoc w zwalczaniu rządu PiS, tenże funkcjonariusz z entuzjazmem zaakceptował tę propozycje. I stawił się na umówione spotkanie z rzekomym kontrahentem, co potwierdzają świadkowie. Po zdemaskowaniu informatyczny debil próbuje wmówić, że ktoś się włamał do jego komputera, by go skompromitować. Ciekawy jestem, czy i w tym przypadku sprawdzi się fundamentalna zasada III RP, że sędzia sędziemu łba nie urwie.
Tenże sam funkcjonariusz Łączewski skazał na kilkuletnie kary bezwzględnego pozbawienia wolności Mariusza Kamińskiego i jego współpracowników za zorganizowanie prowokacji mającej przygwoździć złodziei z Szamboobrony w Ministerstwie Rolnictwa. W końcu tropienie przestępstw to w byłych sferach rządowych straszna zbrodnia. Zaś branie łapówek to czynność chyba bardziej naturalna od oddychania. A uzasadnienie wyroku pichcił przez kilka miesięcy, choć zgodnie z prawem i obyczajami tej branży, powinien to zrobić znacznie szybciej. Rzecz jasna chodziło o to, by precyzyjnie trafić w czas wyborów i uniemożliwić panu Kamińskiemu walkę o mandat poselski. Szulera spotkała przykra niespodzianka, bowiem pan prezydent Andrzej Duda ułaskawił wszystkie skazane przez niego w tej sprawie osoby. Ale to nie był koniec  sprawy. W ostatnią środę w Warszawie zebrał się sąd II instancji by…..rozpoznać tę sprawę!!! Honor tego towarzystwa uratowała sędzia Grażyna Puchalska. Która wykazała się szczęśliwie wiedzą na poziomie przeciętnego studenta prawa i orzekła, że wobec aktu łaski prezydenta jakiekolwiek dalsze postępowanie sądowe staje się bezprzedmiotowe. Szkoda tylko, że nie powiedziała tego wcześniej prokuratorowi nieukowi i do posiedzenia sądu doszło, a więc jakaś kwota z pieniędzy podatników została wyrzucona w błoto. Ministra Ziobro czeka huk roboty z posprzątaniem w tej prokuratorskiej stajni Augiasza.
Inny chwast z tej łąki to proces wytoczony przez pana Zbigniewa Osewskiego firmie Axel Springer, wydającej takie piśmidła, jak „Die Welt” czy „Foxshit”.

http://wpolityce.pl/polityka/236102-sad-oddalil-powodztwo-ws-polskich-obozow-koncentracyjnych-to-polak-poniesie-koszty

Pierwsze z nich po raz nie zliczę już który, użyło określenia „polskie obozy koncentracyjne”. Zarówno w wydaniu internetowym, jak i papierowym. Pan Osewski, którego dwóch krewnych zaznało pobytu w niemieckich obozach, a jeden z nich tego nie przeżył, wytoczył firmie powództwo, w którym domagał się przeprosin i wpłaty przez Szkopów miliona złotych na podany przez siebie cel charytatywny. W pierwszej instancji przegrał sprawę i został obciążony kosztami procesu. Bowiem sędzia Eliza Kurkowska (przepisując nazwisko musiałem szczególnie uważać) łaskawie uznała, że określenie „polskie obozy koncentracyjne” jest nieprawdziwe i zakłamuje historię. Ale natychmiast dodała, że wprawdzie prawo do poszanowania prawdy historycznej są dobrami osobistymi w myśl prawa cywilnego, ale nie spełniono tu jednak zasady indywidualizacji naruszenia dóbr osobistych, bo inkryminowany zwrot nie dotyczył bezpośrednio ani powoda, ani jego bliskich!!! 
Oczywiście pan Zbigniew odwołał się od tego kurkowstwa. Ale w drugiej instancji też przegrał.

http://wpolityce.pl/historia/287048-sa-nie-bedzie-indywidualnych-przeprosin-za-polski-oboz-w-die-welt-polak-nie-zamierza-sie-jednak-poddawac

Tym razem sędzia Ewa Kaniok orzekła, że wprawdzie sam pozew był zasadny, ale pozwany sprostował swoją „pomyłkę”, informując na papierze i w sieci, że pod pojęciem „polskie obozy koncentracyjne” miał na myśli obozy koncentracyjne położone na terenie Polski. I takie „przeprosiny" muszą powodowi wystarczyć.
No cóż, na bramach tych niemieckich obozów widniał napis „Arbeit macht frei”. Czyżby hasło to zmutowało do „Geld macht hure”?
Od dawna przed sądami wlecze się sprawa przeciwko Goebbelsowi stanu wojennego

http://wpolityce.pl/kryminal/286758-urban-moze-obrazac-bezkarnie-nie-obrazil-uczuc-religijnych-publikujac-w-nie-wizerunek-zdziwionego-jezusa-wpisanego-w-drogowy-znak-zakazu

W swoim szmatławcu umieścił on rysunek Jezusa wpisany w drogowy znak zakazu. Sprawę zgłosiło prokuraturze kilku obywateli, czujących się obrażonymi kolejnym popisem tego bydlęcia. Do sądu rejonowego Warszawa-Mokotów prokuratura skierowała akt oskarżenia o obrazę uczuć religijnych. Pierwszy z powołanych biegłych potwierdził jego zasadność . Więc co uczynił „niezawisły” sąd? Czym prędzej powołał kolejnego biegłego, członka jakiejś sekty ateotalibów i byłego kandydata na posła z ramienia SLD. Nie trzeba być Wernyhorą czy Nostradamusem, by już móc powiedzieć, jaką opinię wyda. Natomiast sugestię prokuratora, by zasięgnąć opinii Konferencji Episkopatu Polski , oczywiście sąd odrzucił. Sam Urban szczerze przyznał:
„Z muzułmanów śmiać się boję, bo zabijają; gdyby katolicy w Polsce zabijali, to też bym ich nie ruszał, bo jestem tchórzem.”
Czyżby tylko taka droga pozostała? Może jednak jakieś uzdrowienie sądownictwa jest możliwe. W gronie moich znajomych są dwie szkoły.
Jedna głosi, że potrzebna jest opcja zerowa. Czyli wywalenie kompletu tych „sprawiedliwych inaczej” na zbitą mordę. I zastąpienie ich absolwentami prawa. Bowiem ewentualne pomyłki, wynikające z braku doświadczenia, będą niczym w porównaniu z kurewstwem obecnych.
Druga jest mniej radykalna i do problemu podchodzi w sposób „dynastyczny” i „starotestamentowy”. Zauważa, że wśród prawników potworzyły się cała klany, od kilku pokoleń robiące w tym zawodzie (a może już wręcz procederze). A więc z zawodu należy ich zdaniem wydalić komplet tych, którzy działali w tym fachu jeszcze za komuny. I zamknąć dostęp do tej profesji dla dwóch następnych pokoleń tych dynastii.
A może Szanowni Czytelnicy zaproponują inne rozwiązanie?
I ostatnia sprawa. W zeszłym roku konkurs o złoty gwizdek sędziego Laguny w ocenie redakcji bezdyskusyjnie wygrał warchoł Rzepliński. Jak na razie, w tym roku ten wierzący w swoją boskość odrażający cyngiel PO nie ma poważnej konkurencji. Ale w boiskowych szwindlach uczestniczy trzech „arbitrów”, a główny ma dwóch pomocników z chorągiewkami. Zatem prosimy Szanownych Czytelników o zgłaszanie kandydatów na liniowych Laguny. Bo skoro ma być zachowana analogia do „Piłkarskiego pokera”, konieczni są też liniowi. A może ktoś przeskoczy faworyta? Cuda zdarzają się nie tylko na boisku, kanciarze w togach rechocząc ludziom w oczy wydawali już w tej III RP takie wyroki, że stadionowe "niedziele cudów" to przy nich pikuś. Sięgając po przysłowia dla porównania stadionów piłkarskich z salami sądowymi, można orzec, że te ostatnie są nie od macochy. Bo już powiedzenie, że psu spod ogona nie wypadły, byłoby zwyczajnym kłamstwem.

Stary Niedźwiedź