środa, 15 sierpnia 2018

Tango - magiczny afrodyzjak

Podczas rozmowy z czcigodną Ewunią wspomniałem o tangu jako spoiwie, które w gronie moich znajomych trwale i szczęśliwie połączyło kilka par. Ewunię temat zainteresował, zatem moim obowiązkiem jest jego rozwinięcie.
Córka moich znajomych Iza po ukończeniu studiów biznesowych została zatrudniona w polskim oddziale dużej międzynarodowej korporacji finansowej. Gdy powierzono jej przygotowanie pierwszego samodzielnego projektu finansowego i poinformowano, że zatwierdzać projekt będzie sam szef polskiego oddziału, była trochę stremowana. Ale czterdziestoletni Oskar okazał sie miłym i życzliwym recenzentem, życzliwie podpowiedział kilka drobnych korekt a projekt skierował do realizacji. I żeby to uczcić, zaprosił Izę na kolację do podwarszawskiej restauracji z doskonałą kuchnią, bardzo gustownym wystrojem i muzyką w stylu retro (tanga, rumby, fokstroty etc.), graną przez żywych muzyków, a nie puszczaną z krążka.
Podczas kolacji okazał się uroczym rozmówcą, mogącym dyskutować na każdy temat, a Goethego i Szekspira cytującym w oryginale. Do tego jeszcze, a nie każdy facet to potrafi, dbał o to, by był to dialog a nie monolog. Iza była pod wielkim wrażeniem swojego interlokutora. A gdy poprosił ją do tanga i okazało się, że tańczy bosko (swego czasu był akademickim wicemistrzem swojego kraju w tańcach latynoamerykańskich), dziewczyna po prostu "odpłynęła". I tu dżentelmen w starym stylu pokazał swoją klasę. Nie próbował realizować szybkiego spekulacyjnego zysku, lecz postawił na inwestycję długoterminową. Odwiózł ją do domu (mieszkała jeszcze z rodzicami), podziekował za uroczy wieczór i wyraził nadzieję na kontynuację tych spotkań.
Konserwatywna broń nuklearna zadziałała bez pudła. Na kolację wyszła pewna siebie dwudziestopięcioletnia biznesłumen a gdy jej mama zajrzała rano do kuchni, zastała tam siedziącą nad zimną herbatą zakochaną po uszy szesnastolatkę.
Spotykali sie regularnie i po niecałym miesiącu Oskar wyznał Izie swoje uczucie. Przypominając jednocześnie, że regulamin korporacji zabrania małżeństwu pracy w tym samym oddziale firmy. Zatem jeśli jego deklaracja ma dla niej wartość, czeka ją zmiana pracy lub związek nieformalny. Reakcją Izy był telefon do domu, a podczas rozmowy z mamą z teatralną dykcją (Oskar wówczas już dosyć dobrze znał język polski) poinformowała, że nie wraca na noc. Zatem tym razem podał taksówkarzowi swój adres. A po tygodniu Iza przeprowadziła sie do niego.
W pracy oczywiście obowiązywała pełna konspiracja. Byli na 'pani Izo' i 'panie dyrektorze', przjeżdżali i wyjeżdżali swoimi samochodami osobno i o różnych porach. Ojcu ta kocia łapa nie przeszkadzała, bowiem widział, jak bardzo szczęśliwa jest córka. Ale jej mama, będąca katoliczką więcej niż serio, miała z tym problem, który znacznie się powiększył, gdy Iza powiedziała rodzicom, że bardzo chcą mieć  dziecko i podjeli wszelkie stosowne działania.
I wtedy Oskar po raz kolejny pokazał wielka klasę. Chodziło mu nie tylko o spokój sumienia przyszłej teściowej. Zdawał sobie sprawę i z tego, jak bardzo takie posunięcie  z jego strony wzmocni psychicznie Izę. Gdy dowiedział się, że w polskim Kościele Rzymskokatolickim nadal istnieje ślub "przedkonkordatowy", wyłącznie  religijny, bo nie mający żadnego przełożenia na prawo cywilne, nie wahał się. I ślub taki odbył sie w domku Oskara w Puszczy Białej, bowiem biskup po dowiedzeniu się o proponowanej "cołasce" napisał proboszczowi z tej wsi precyzyjną instrukcję. Czyli żadnych zapowiedzi, buzia na kłódkę i ślub w domu, a nie w kościele.
Obecnie Oskar szefuje oddziałowi urugwajskiemu, Iza oczywiście też w nim pracuje, mają dwójkę dzieci. A w soboty wpadają potańczyć do lokalu w dzielnicy robotniczej Montevideo, w którym tanga, milongi czy chacarery tańczą młodzi Urugwajczycy, którzy w odróżnieniu od Polaków, nie obrazili się na swój dorobek kulturowy i olewają żałosne podrygi do "muzyki" łupu cupu.
Gdy jeszcze w Polsce złośliwe koleżanki pytały Izę, jak ich związek będzie wyglądał za kilkanaście lat, gdy Oskarowi stuknie sześćdziesiątka i czy nie powinna znaleźć sobie młodszego faceta, Iza w prosty sposób je zaorała odpowiadając, że zdecydowanie woli salaterkę kawioru od worka buraków.
Drugi przykład tanga w roli magicznego afrodyzjaku dotyczy syna moich znajomych i jego dziewczyny. Chłopak oraz jego piękniejsza połowa byli obdarzeni słuchem i poczuciem rytmu, tańczyli jednak wyłącznie w dyskotekach. Gdy w domu rodziców usłyszał moje opinie o tangu i obejrzał na notebooku kilka tańców mistrzów, wykazał zainteresowanie tematem. Powiedziałem mu wtedy, że na Starówce, gdzie mlodzi mieszkali, jest "Złota milonga", w której mogą posłuchać i poogladać w akcji warszawskich miłośników tych tańców. I udało mi się ich skusić. Jak się przyznali, poczatkowo tylko sie przyglądali, ale w końcu odważyli się wyjść na parkiet i jakoś im poszło. Obecnie tańczą już dobrze, a chłopak przyznał mi się:
- Wujek, miałeś rację. Gdy w tangu przytulę Lusię, wiem że tańczę z dziewczyną. W porównaniu z tym to disko przypomina ruchy szympansa, którego oblazły pchły.
Okazało sie również, że czas na ślub, bowiem wieczorne tańce przyczyniły się ewidentnie do tego, że na horyzoncie pojawiło się nowe życie.
I tą optymistyczną informacją kończę tę garść refleksji o magicznej właściwości tanga.
A na deser w wykonaniu najlepszych tancerzy:

Geraldine Rojas i Pablo Veron w tangu "Una Emotion"


Oraz Noelia Hurtado i Pablo Rodriguez w tangu "Felicia"


A jeśli jakiemuś posiadaczowi chromosomów XY na widok Geraldine lub Noelii serce nie zabiło żywiej, niech zluzuje na stanowisku dotychczasowego prezydenta Słupska. Elektorat najgłupszego miasta w Polsce w większości chyba takich lubi.
 
Stary Niedźwiedź

niedziela, 12 sierpnia 2018

Adam Aston


Ostatnie boje justytutek, kodomitów czy UBwateli z "dobrą zmianą", podczas których policja jest nie tylko lżona, ale i opluwana, drapana, szarpana a nawet gazowana, budzi coraz większe obrzydzenie oraz politowanie. Ciekawe, kiedy to targowickie bydło zacznie do policjantów strzelać kulami gumowymi, a kiedy już prawdziwymi. Dlatego dajemy sobie spokój kibicowaniu poczynaniom ministra Bredzińskiego, którego coraz łatwiej (tak jak i jego pryncypała) pomylić z Robertem Biedroniem. A Stary Niedźwiedź powraca myślami do czasów, kiedy to polscy aktorzy i piosenkarze umieli śpiewać, czyli mieli słuch muzyczny i dobre głosy.
Miłośnikom starych tang czy foxtrotów znane są takie nazwiska jak Hanka Ordonówna, Zula Pogorzelska, Tola Mankiewiczówna, Aleksander Żabczyński, Eugeniusz Bodo, Tadeusz Faliszewski czy Janusz Popławski. Ale artystą prawie na śmierć zapomianym jest Adolf Loewinsohn, przed wojną bardzo popularny pod swoim artystycznym pseudonimem Adam Aston.

Urodził sie w Warszawie 17 września 1902, Jako osiemnastolatek zgłosił sie na ochotnika do wojska i wziął udział w kampani bolszewickiej roku 1920. Po demobilizacji rozpoczął karierę artystyczną. Początkowo w Chórze Warsa, potem jako solista w najpopularniejszych kabaretach i rewiach przedwojennej Warszawy. Popularność i uznanie przyniosły mu wykonania takich tang, jak Jesienne róże, Jest jedna jedyna, Każdemu wolno kochać, Serce matki czy To nie była miłość. Ale pozwolimy sobie przypomnieć dziś już prakycznie nieznaną interpretację światowego evergreenu, czyli La Palomy:
 

Aston wystąpił też w kilku najpopularnierjszych przedwojennych polskich produkcjach filmowych, czyli między innymi w Dwóch Jadwigach i Manewrach miłosnych, grając u boku Jadwigi Smosarskiej, Toli Mankiewiczówny, Aleksandra Zelwerowicza, Aleksandra Żabczyńskiego i ludwika Sempolińskiego. Nawiązaniem do pierwszej jest przebój Jadzia:



Zaś do drugiej Graj skrzypku, graj:


Aston śpiewal również w językach hebrajskim i jidisz. Próbką tej twórczosci jest tango Przytul, uściśnij, pocałuj:


Podczas wojny znalazł sie po sowieckiej stronie linii demarkacyjnej. Udało mu się wydostać z nieludzkiej ziemi wraz z armią generała Andersa. I tak jak wielu innych żołnierzy narodowości żydowskiej, nie zdezerterował po przybyciu do Palestyny, lecz nadal walczył w II Korpusie, biorąc udział w Bitwie o Monte Cassino.
Po wojnie początkowo osiadł w Johannesburgu, skąd w roku 1960 przeniósł się do Londynu. Tam zmarł 10 stycznia 1993.
Stary Niedźwiedź nie przypomina sobie, by polskojęzyczne merdia wspomniały wtedy choć słówkiem o Adamie Astonie. SN nie mógł tego uczynić, bowiem nie był jeszcze wtedy współautorem żadnego blogu. I dlatego dopiero teraz Antysocjal spłaca ten dług.

Zaś Refael nie byłby sobą, gdyby nie zamieścił węgierskiego motywu z twórczości Adama Astona, ewidentnie nawiązującego do "Hrabiny Maricy" Imre Kalmana:



Stary Niedźwiedź
Refael 72

czwartek, 2 sierpnia 2018

Rocznica tragedii

Stosunek redakcji Antysocjala do Powstania Warszawskiego był przedstawiany już wielokrotnie. Choćby w 2013:
http://antysocjalbis.blogspot.com/2013/08/kamienie-na-szaniec-diamenty-do-pieca.html
2015:
http://antysocjalbis.blogspot.com/2015/07/tragiczna-rocznica.html
czy 2016:
http://antysocjalbis.blogspot.com/2016/07/czy-to-jest-uleczalne.html

a także w 2009
https://staryantysocjal.blogspot.com/2018/08/powstanie-warszawskie.html
Zatem ogólne rozważania na temat wynoszenia pod niebiosa tego "zrywu, dzięki któremu mamy dzisiaj wolną Polskę" (co za bezczelne kłamstwo!), możemy sobie darować. Jedynie Stary Niedźwiedź postanowił podzielić się z szanownymi Czytelnikami kilkoma informacjami odnośnie związku losu jego rodziny z "Obłędem 44", jak słusznie Piotr Zychowicz zatytułował swoja książkę, traktujacą o tym seppuku.
Z linii po mieczu SN, od zawsze wywodzącej się z chyba najbardziej polskiego miasta, czyli oczywiście ze Lwowa (warszawiacy zechcą mu wybaczyć tę arcysubiektywna ocenę), wojnę przeżyli jedynie jego Ojciec oraz jego cioteczna siostrzenica. Resztę tej licznej rodziny w samym Lwowie zamordowali Niemcy, zaś w jego okolicach bydło spod znaku UPA. Natomiast dla rodziny Mamy SN zagłada wszystkich mężczyzn z tej linii była efektem owego "bohaterskiego zrywu".
Dziadek Mieczysław był mistrzem zecerskim czyli wysoko wykwalifikowanym robotnikiem. Z przekonań umiarkowanie lewicowym (prawe skrzydło PPS) ale jak wynika ze wspomnień Mamy, człowiekiem twardo stąpającym po ziemi i trzeźwo myślącym. Wieczorem 1 sierpnia dokładnie przewidział dalszy rozwój wydarzeń i powiedział o tym rodzinie. Czyli o zatrzymaniu przez Stalina frontu na środkowej Wiśle na kilka miesięcy, by umożliwić Hitlerowi wyręczenie go w mokrej robocie. Podczas powstania działał w służbach przeciwpożarowych, próbujących kubełkami wody gasić niemieckie podpalenia całych sektorów domów. Po upadku powstania jako cywil został wywieziony do Dachau, gdzie "zmarł na zawał serca".
Brat Babci SN, przez jego Mamę wspominany szczególnie ciepło, czyli jej Wujek Jurek, jak go nazywała, był podoficerem rezerwy 9 Pułku Ułanów Małopolskich z Trembowli, a w cywilu urzędnikiem kancelarii adwokackiej. O wieloletnim dowódcy tego pułku, czyli o Tadeuszu Komorowskim miał jak najgorszą opinię. Uważał go za człowieczka malutkiego formatu, pozbawionego własnego zdania, z najwyższym trudem podejmującego  decyzje. Podczas okupacji aktywnie włączył się w działąnia ZWZ/AK. Gdy po aresztowaniu gen. Stefana "Grota" Roweckiego dowódcą Armii Krajowej został "Bór" Komorowski, Wujek Jurek nazwał aresztowanie "Grota" nieszczęściem. Ale nominację "Bora" uznał za znacznie większą tragedię.
1 sierpnia, zgodnie z przydziałem, dołączył do grupy mającej zadanie bronić barykady na praskiej Pelcowiznie. Opór ten został przez Niemców bardzo szybko stłumiony zaś on dostał się do niewoli. Miał tyle szczęścia, że nie rozstrzelano go od razu i dotrwał do kapitulacji powstania. Jako kombatant i podporucznik czasu wojny trafił do oflagu, gdzie zmarł na zakażenie krwi, będące następstwem ran oraz czyraka, którego się w warunkach obozowych nabawił.
Drugi z braci Babci SN, przez jego Mamę zwany Wujkiem Antosiem, również był urzędnikiem. W działąnia konspiracyjne sie nie włączył. Podczas powstania wraz z tłumem cywilów został zapędzony na Dworzec Gdański. A tam ukraińskie bydło zagoniło ich do stojącego na bocznicy składu wagonów towarowych. Zaś po zamknięciu w wagonach podłożyło pod nie materiały wybuchowe i wysadziło w powietrze.
Mama SN miała zdecydowanie więcej szczęścia, bowiem jako nastolatka trafiła do obozu koło Hamburga i był to obóz pracy a nie koncentracyjny. Zatem ponosząc jedynie duży uszczerbek na zdrowiu, doczekała wyzwolenia obozu przez I Dywizję Pancerną gen. Stanisława Maczka.
Babcia i Prababcia SN uniknęły niewoli i dotrwały na kieleckiej wsi do przetoczenia się frontu. W lutym 45 powróciły do Warszawy. Wobec faktu zamiany przez Niemców, w tym przypadku pomagierów czyli użytecznych idiotów arcyzbrodniarza wszechczasów Stalina, lewobrzeżnej części miasta w morze gruzów,  wraz z dwoma innymi rodzinami doprowadziły do stanu jakiej takiej używalności mały domek na Grochowie (wówczas peryferia Pragi) i w nim zamieszkały.
Ten bagaż doświadczeń rodzinnych determinuje stosunek SN zarówno do patriotyzmu nekrofilskiego, jak arcycelnie to zboczenie (im więcej zabitych lub zesłanych Polaków i większe straty w substancji narodowej, tym większa chwała dla inicjatorów takiej masakry) nazwał mistrz nazewnictwa, czyli czcigodny Dibelius. Jak i do "jagiellońskich" kretynów, pojawiających się na tle czerwono-czarnych flag, liżących tyłki wypierdkom po Banderze i Szuchewyczu, udzielających im "kredytów" na wieczne nieoddanie i bredzących, jakoby takie łajno było polskim strategicznym sojusznikiem.
Tacy zbrodniarze (debilizm jak najbardziej może być zbrodniczy), jak "Bór" Komorowski, Okulicki czy Chruściel, mają obecnie w całej Polsce ulice swojego imienia. W końcu śmierć w absurdalnej, bo z góry przegranej walce około 20 tys żołnierzy AK oraz 200 tys. cywilów i zrównanie z ziemią ponad połowy Warszawy to nie w kij dmuchał. Wszelacy Wysoccy, Mochnaccy, Nabielakowie czy dyktatorzy Powstania Styczniowego mogą zzielenieć z zazdrości.
Z polskich generałów II Wojny Światowej w gronie redakcji Antysocjala od zawsze największym szacunkiem cieszy się generał Władysław Anders, który właściwie cenił zarówno swoich żołnierzy, jak i polską ludność cywilną. Dlatego w lecie 1942 wyprowadził z ziemi nieludzkiej do Iranu nie tylko swoich żołnierzy, ale także co najmniej 20 tys. uwolnionych z łagrów cywili, biedujących przy jego armii. Bowiem sowieccy zbrodniarze nie przydzielili im żadnych racji żywnościowych. Zatem ten wielki Polak nie wahał się zabrać ich wraz ze swymi żołnierzami, ratując ich w ten sposób od śmierci głodowej.  Mając w ten sposób poniżej pleców politykierskie fikołki wodza, który z braku lepszego audytorium gotów był się wdzięczyć przed własnym ordynansem.
Ten wielki Polak wybuch powstania nazwał szaleństwem, zaś o tych, którzy taka decycję podjeli, powiedział iż powinni stanąć przed sądem polowym. Taką opinie wydał na bieżąco, zatem wszelakie bajeczki, że łatwo krytykować jakieś posunięcie po kilkudziesięciu latach, nekropatrioci mogą sobie wsadzić w wiadome miejsce. Tak samo negatywnie decyzję o wybuchu powstania ocenili na bieżąco generałowie starszej daty, czyli Kazimierz Sosnkowski i Lucjan Żeligowski. Co przypominamy walczakom - duchowym spadkobiercom Józefa Piłsudskiego a obecnie wyznawcom maciertyzmu.

W pełni podzielamy to stanowisko, a znalezienie sie w takim towarzystwie, jak pan generał broni Władysław Anders, jest dla nas wielkim zaszczytem. Zaś romantycznym bałwanom pozostawiamy guru Macierenkę i jego sektę AAA. Czyli Anencefalicznych Akolitów Androniego.

Stary Niedźwiedź
Refael 72

środa, 1 sierpnia 2018

Powstanie Warszawskie - z archiwum ANTYSOCJALA

Na blogu Archiwum STARY ANTYSOCJAL umieściłem 
felieton Starego Niedżwiedzia z 1.VIII.2009 o Powstaniu Warszawskim

https://staryantysocjal.blogspot.com/2018/08/powstanie-warszawskie.html


Czcigodnych czytelników zapraszam do odwiedzania i komentowania. 

Refael72