niedziela, 31 lipca 2016

Czy to jest uleczalne?

Już jutro nastąpi kulminacja obchodów rocznicy wydarzenia, które nie powinno w ogóle mieć miejsca, czyli Powstania Warszawskiego. Nie trzeba być prorokiem by przewidzieć, w jakim duchu te obchody będą utrzymane. Bezprzykładne bohaterstwo, natchnienie dla świata i dzisiejszego pokolenia Polaków, fundament dzisiejszej niepodległości Polski i tego typu opowieści.
Już wcześniej minister Antoni Macierewicz popisał się twierdzeniem, że dzięki Powstaniu armie sowieckie nie polazły na zachód dalej, niż to miało miejsce w rzeczywistości. Nie ulega wątpliwości, że armie alianckie zawsze zdążyłyby sforsować Ren i zająć swój kawałek Niemiec. Oczywiście część sowiecka czyli tak zwany enerdówek mogła być większa. Ale skutkiem byłaby obecnie słabsza pozycja Niemiec, które po zjednoczeniu miałyby mniejszy potencjał gospodarczy a większy fragment ojczyzny do wyciągnięcia z socjalistycznej cywilizacyjnej zapaści. Chwalić się, że dzięki warszawskiemu gambitowi do tego nie doszło, może tylko kompletny ignorant w dziedzinie polityki.
Flavia, jadąc warszawskim tramwajem, zobaczyła na ekranie LCD złotą myśl, iż dzięki tej przelanej krwi, Warszawa jest dzisiaj piękniejsza. Moja Mama, pamiętająca dobrze przedwojenną Warszawę, zawsze mówiła mi, że było to naprawdę ładne miasto. Zatem jeśli zrównanie z ziemią lewobrzeżnej Warszawy było rzekomo konieczne, by Warszawa stała się piękna (o ile rzecz jasna wielkopłytowe budownictwo czy stalinowski socrealizm mają cokolwiek wspólnego z pięknem), mam propozycję. Niech romantyczne bałwany, które na ten genialny pomysł wpadły,  wytłumaczą Japończykom, jak wielką urbanistyczną przysługę oddali im Amerykanie, zrzucając bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki.
O redakcyjnej ocenie tego największego seppuku w dziejach Polski pisaliśmy już w roku 2013:
http://antysocjalbis.blogspot.com/2013/08/kamienie-na-szaniec-diamenty-do-pieca.html
 
do których odsyłamy Szanownych Czytelników zainteresowanych obszerniejszym omówieniem tej tematyki. Zatem odniesiemy się jedynie do tych kwestii, które niekiedy ironicznie zasygnalizowaliśmy w trzecim zdaniu tego wpisu.
Należy godnie uczcić pamięć młodych bohaterów, tak tragicznie i tak bezsensownie poległych w walce, która od samego początku była absurdem.
Równie wdzięczna pamięć i współczucie należą się dwustu tysiącom Warszawiaków, będących cywilnymi ofiarami tej rzezi.
Szaleńcom / kretynom, którzy podjęli decyzję o wybuchu powstania, należał się pluton egzekucyjny, a nie honory w postaci mianowania przez jakichś londyńskich obłąkanych politykierów przebywającego w niemieckiej niewoli „Bora” Komorowskiego Wodzem Naczelnym. Z dwoma wyjątkami. Szubrawiec który celowo złożył „Borowi” fałszywy meldunek o czołgach sowieckich na przedmieściach prawobrzeżnej Warszawy, by wymusić . decyzję o rozpoczęciu powstania, zasłużył na szubienicę, a nie ulicę swego imienia w Warszawie. Tak jak i drugi łajdak, też mający swoją ulicę, a podczas tej decydującej narady tłumaczący, że nawet cywilna ludność wyposażona w kije i butelki, impetem natarcia pokona uzbrojonych w broń maszynową Niemców. Jak widać, tak zwane Ludowe Wojsko Polskie nie miało wyłączności na kretynów z generalskimi wężykami.
Dzięki temu powstaniu w świecie utrwalił się wizerunek Polaków, których w polityce nie trzeba traktować serio. A za krew przelaną dla cudzego zysku wystarczy zapłacić paroma wyświechtanymi frazesami. Irak i Afganistan potwierdzają, że ten patent jest wciąż jak najbardziej aktualny.
Co się tyczy młodego pokolenia, nie byłoby ono dzisiaj skłonne pójść z „visami” na „Tygrysy”, nad czym tak ubolewają medialne i internetowe debile. I bardzo dobrze! Propolski rząd, niestety w warstwie ideologii bardzo zatruty kultem „romantycznej bohaterszczyzny”, mamy dopiero od trzech kwartałów. Ale pozostaje  nadzieja że młodzi Polacy nie dadzą zrobić z siebie w dziedzinie patriotyzmu gimbazy i wezmą wzór z czeskich absolwentów uczelni wyższych.
Decyzję o rozpoczęciu powstania za zbrodniczą głupotę uznali zarówno generałowie starszego pokolenia, czyli Kazimierz Sosnkowski i Lucjan Żeligowski, jak i największa postać wśród polskiej generalicji II Wojny światowej, którą naszym zdaniem jest poza dyskusją generał Władysław Anders. Ten ostatni jest dla nas w zupełności wystarczającym autorytetem fachowym, by Powstanie Warszawskie uznać za zbrodnię. A z oceną nie czekać jeszcze wiele lat, jak chcą romantyczne bałwany, bo teraz rzekomo jest jeszcze za wcześnie. A jednemu z nich, który swego czasu szydził z redakcji, że podpiera się opinią „pana Andersa”, Stary Niedźwiedź przypomina:
Dla ciebie, chamie, to jest pan generał broni Władysław Anders!

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter

poniedziałek, 25 lipca 2016

Mane tekel fares

W księdze Daniela opisane jest niezwykłe wydarzenie, mające miejsce podczas uczty w pałacu babilońskiego króla Baltazara (Dn 5,25). Pojawiła się tajemnicza ręka, które na ścianie napisała słowa mane tekel fares, co po aramejsku oznacza policzony, zważony, podzielony. Słowa te prorok zinterpretował:
„Twoje panowanie dobiegło kresu; zostałeś zważony i znaleziony lekkim; Babilon zostanie wydany w ręce Persów”.
O aktach terroryzmu islamskiego na wielką skalę w Madrycie, Londynie, Paryżu, Brukseli i Nicei pisaliśmy dwa posty temu. Do tej pory kraj głównej sprawczyni zaciągnięcia eurochlewu na skraj przepaści był traktowany wręcz łaskawie. Miały tam miejsce zaledwie gwałty, napady rabunkowe, pobicia i kradzieże na niespotykaną przed pojawieniem się
gości" Makreli skalę. Oczywiście obiektywna i niezależna (w identycznym stopniu, jak obecnie turecka czy rosyjska) prasa niemiecka wykonywała rozkaz urzędu kanclerskiego „mordy w kubeł”. A Niemcy i świat dowiadywali się o tym głównie z internetu. Ale od kilku dni islamiści zaczęli odrabiać zaległości.
Na początku ubiegłego tygodnia w okolicach Wuerzburga w Bawarii w pociągu pakistański siedemnastoletni bandyta wyjąc „Allach akbar” zaatakował pasażerów siekierą i nożem. Ciężko ranił cztery osoby, kilkanaście doznało szoku. Na szczęście po ucieczce z pociągu nadział się na oddział specjalny policji i został zastrzelony. Co spowodowało interpelację posranki do Bundestagu z ramienia „Zielonych”. Pytającej jak policja śmiała go zabić, a nie tylko ranić i obezwładnić:
http://m.niezalezna.pl/83530-niemiecka-poslanka-pyta-policje-dlaczego-zabito-afganskiego-terroryste-z-siekiera
Po tym wyczynie baby głupszej od insekta a podlejszej od wszystkich kurewek produkujących się w „wolnościowych” latrynach razem wziętych, Stary Niedźwiedź musi przeprosić swojego przyjaciela i przyznać mu rację. Bowiem do tej pory uważał za przesadną jego opinię, że dobry zielony to martwy zielony.
Podczas pisania tego postu dowiedzieliśmy się, że w Reutlingen (miasto niedaleko Stuttgartu), syryjski „uchodźca” zabił maczetą w niedzielne popołudnie Polkę w ciąży a kilka osób zranił. Jakimś cudem nie uciekł, lecz został aresztowany. Okazało się, że znany był policji już wcześniej z urządzania awantur, co rzecz jasna nie zablokowało jego starań o azyl. Przy okazji wydało się, że tępe niemieckie głąby mówiąc o tylko jednej ofierze śmiertelnej, nie umieją zliczyć do dwóch.
Ale największą kompromitacją państwa mającego czelność pouczać całą Europę, oraz dotkniętej gąbczastym zwyrodnieniem mózgu szalonej pruskiej krowy, która kwalifikacje polityczne zdobywała jako działaczka wyższego szczebla enerdowskiej mutacji Hitlerjugend, był piątkowy zamach terrorystyczny w monachijskim centrum handlowym.
Dokonał go osiemnastoletni „Niemiec pochodzenia irańskiego” w lokalu fastfoodowym, a wśród jego ofiar przeważali nastoletni Turcy i Albańczycy. Zamachowiec użył pistoletu, wyposażony był w duży zapas amunicji. Zabił dziewięć  osób, wiele ranił, niektórzy z rannych wciąż walczą o życie, tak więc lista zabitych nie jest jeszcze definitywnie zamknięta. Po dokonaniu tej masakry bez problemu uciekł z lokalu, policja pojawiła się tam jakiś czas po jego ucieczce,  służby medyczne jeszcze później. Chyba po godzinie w miejscu oddalonym o około kilometra od miejsca zbrodni na widok grupy policjantów zastrzelił się.
Tyle dostępnych w sieci najistotniejszych informacji. A jak podczas tej tragedii zachowały się niemiecka policja i  politycy?
1.    Wkrótce po zamachu Monachium zostało sparaliżowane. Komunikacja miejska stanęła, pociągi i samoloty przestały z miasta odjeżdżać / odlatywać, wszyscy lekarze i pielęgniarki zostali wezwani do stawienia w szpitalach, w których pracują. Te posunięcia uważamy za logiczne.
2.    Policja ogłosiła, że wśród zamachowców był biały mężczyzna wznoszący okrzyki będące przejawem „mowy nienawiści” w stosunku do kolorowych przybyszy.
3.    Podana została informacja, że zamachu dokonały trzy osoby, wyposażone w broń długą.
4.    Już po znalezieniu zastrzelonego terrorysty przez jeszcze kilka godzin trwała obława na nieistniejących pozostałych bandytów.
5.    Niedorzecznik policji albo sam jest idiotą, albo za takich uważa ogół Niemców, być może nie bez racji. Powiedział bowiem że policja była doskonale przygotowana do walki z aktami terroru, ale ZOSTAŁA ZASKOCZONA!
6.    W rozmowie z TV Info mieszkający w Monachium Polak opowiedział o niebywałym skandalu. Co najmniej jedna z postrzelonych osób wydostała się na ulicę, gdzie konała bez fachowej pomocy, bowiem przypadkowi przechodnie nie mogli przecież jej udzielić. Pan ten powiedział, że załoga zatrzymanego samochodu policyjnego poinformowała, że ściga zamachowców i na zajmowanie się rannymi nie ma czasu. Natychmiastowe przysłanie karetki reanimacyjnej przekraczało oczywiście możliwości tych doskonale przygotowanych. Gdy wreszcie karetka się przywlekła, ranny już nie żył.
7.    Kilka godzin po zamachu zebrał się rząd niemiecki, ale bez kanclerzycy. Parszywe bydlę ukryło się gdzieś jak szczur, bo w spontanicznym odruchu (a są one na ogół szczere) nie śmiało się ludziom pokazać na oczy. Rozwarło otwór gębowy dopiero siedemnaście godzin po zamachu, gdy kondolencje zdążyli już dawno złożyć Obama, Hollande i Putin.
8.    Policja próbuje cerować cnotę kanclerzycy i bredzi, że zamachowiec był niepoczytalny i zadziałał pod wpływem impulsu. Tymczasem z netu, a niekiedy i z prasy można się dowiedzieć, że zamach był metodycznie przygotowywany od co najmniej pół roku, a bandyta za pomocą mediów społecznościowych zapraszał wiele osób do tego lokalu na piątkowe popołudnie.
9.    Policja zaapelowała do ludzi o udostępnienie jej nakręconych przy użyciu telefonów filmików, mogących mieć związek a zamachem. Z jednej strony taka prośba jest zrozumiała. Ale w połączeniu z informacjami o trzech terrorystach wyposażonych w broń długą, świadczy o beznadziejnej jakości miejskiego monitoringu w centrum Monachium.

W kraju który z islamskim terroryzmem ma do czynienia od kilkudziesięciu lat, czyli w Izraelu, posiadanie przez obywateli broni jest rzeczą oczywistą. Tak jak i natychmiastowe strzelanie do bydlaka, który w miejscu publicznym zacznie wykonywać jakiekolwiek podejrzane ruchy i ryczeć „Allach akbar”. A w przypadku fałszywego alarmu żaden prokuratorzyna nie śmie próbować ciągać strzelca po sądach. Francuzi czy Niemcy o takiej trosce władz o swoich obywateli mogą tylko marzyć. Bo wracając do motywu otwierającego ten wpis, należy niszczącej Europę szalonej krowie i jej pachołkom pokroju Hollanda, Junckera i Schulza powiedzieć:
To nie uczta Baltazara, ale same się debile uczta!

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter



 PS

W niedzielę wieczorem, gdy pisaliśmy ten post, w miejscowości Ansbach koło Norymbergii nastąpił kolejny zamach. Syryjczyk nie wpuszczony na koncert, zdetonował ładunek wybuchowy przed ogródkiem pobliskiej restauracji. Skończyło się szczęśliwie na dwunastu rannych, zaś bydlę zginęło na miejscu.  Miejscowy komendant policji dopuścił się rażącego wykroczenia informując o nagraniu znalezionym na kwaterze zamachowca. Z którego jasno wynika, że należał do ISIS. Nie chcielibyśmy być w jego skórze.
Kilka godzin temu TVP Info podało szczegóły na temat zatrzymania bandyty z maczetą. Po zabiciu Polki w jakimś zaułku, wybiegł na ulicę i ranił kolejne osoby. Obecny tam policjant UCIEKŁ. Trudno mu się dziwić - ryzyko było znacznie większe niż podczas akcji odbierania dziecka polskiej rodzinie na polecenie Jugendgestapo.
Sprawę załatwił jakiś dzielny człowiek, który wsiadł do samochodu i przejechał to bydlę. Wtedy dzielna policja raczyła się pojawić i uratowała to bydlę przed linczem. Bo ludzie chcieli wziąć sprawę w swoje ręce do końca. Miejmy nadzieję, że niemieckie sądy są nieco mniej skurwione od polskich i ten odważny człowiek uniknie więzienia.

SN, FdL, TF

czwartek, 21 lipca 2016

Mężczyźni versus wyroby męskopodobne

Jak nasi stali Czytelnicy wiedzą, wiodącą tematyką Antysocjala są polityka oraz historia, oczywiście widziane realistycznie, z konserwatywnego i narodowego punktu widzenia, bez cienia jakiegoś romantycznego bałwanienia. Ale od dawna kusiło mnie by poruszyć problem, jak mężczyźni powinni odnosić się do kobiet w kwestii najpiękniejszego daru Pana Boga, mimo że tematyka obyczajowa pojawia się na Antysocjalu sporadycznie. Definitywnie poczułem się do tego zobligowany komentarzami Czytelniczek do postu „O szanowaniu się czyli o wyluzowanych babeczkach”. Komentatorka używająca nicku „Sara” napisała, że powinienem odnieść się do "wyluzowanych mężczyzn, kurwiarzy i dziwkarzy". Zaś inna komentatorka, podpisująca się jako „K.” opowiedziała o swojej koleżance, która pozostając w związku z jakimś złamasem, od ośmiu lat nie może doczekać się oświadczyn.
Zatem Drogie Panie, czas na prezentację konserwatywnego punktu widzenia. Przez słowo „konserwatywny” rozumiem oczywiście nowoczesny konserwatyzm w stylu wielkiej Margaret Thatcher, a nie jakiś bigoteryjny socjalizm w rodzaju poglądów Marka Jurka, w Polsce tyleż błędnie co tendencyjnie i złośliwie nazywany konserwatyzmem przez merdia głównego ścieku.
Zacznę od być może zaskakującego dla obydwu Pań stwierdzenia, że konserwatysta nie musi być w Polsce nie tylko katolikiem, ale nawet człowiekiem wierzącym. Sam jestem w tej idealnej sytuacji, że nauczanie Kościoła Ewangelicko – Augsburskiego w tematyce relacji pań z panami jest dla mnie garniturem uszytym na miarę. Ale mam przyjaciół konserwatystów, będących ludźmi niewierzącymi, którzy we wszystkich ważnych sprawach z tej tematyki mają dokładnie to samo zdanie. Siłą rzeczy najliczniejsi w gronie moich konserwatywnych przyjaciół katolicy też te zasady akceptują, bo ich stanowisko w kwestii „przedmałżeńskiej czystości” odbiega od doktryny Kościoła Rzymskokatolickiego. Na szczęście coraz więcej księży katolickich wprawdzie oczywiście czyni to bez entuzjazmu, tym nie mniej toleruje te ścieżki, które prowadzą do ślubu. I chwała im za to, że za swoje najistotniejsze zadanie uważają doprowadzenie delikwentów do  tej mety, a nie dyskwalifukcję.
Zatem skoro problemy religijne mamy za sobą, skoncentrujmy się na zasadach sprowadzonych do wspólnego mianownika.
Jeśli dwoje ludzi ma zostać już nie tylko przyjaciółmi, lecz kochankami, konieczne jest spełnienie czterech zasadniczych warunków.
Primo, muszą oni już wcześniej znać swoje najistotniejsze poglądy, ideały i upodobnia. Nie może być tak, iż jedna strona wręcz gardzi tym, co dla drugiej jest nieomal świętością. Tak samo ulubione sposoby spędzania wakacji czy wolnego czasu muszą być kompatybilne. Niektórzy wakacje nad morzem uważają za nudy na pudy, inni mają alergię na góry i pomstują, po jakiego diabła każe się im na jakąś skałę włazić, a zaraz potem z niej zleźć. Tak samo nie ma sensu słuchanie ulubionej muzyki przy użyciu słuchawek, bo inaczej druga osoba demonstracyjnie wetknie sobie stopery do uszu. Czy wiązanie się amatora uczciwie przyrządzonych mięsiw z weganką. To po prostu musi skończyć się katastrofą. Zatem szybkie dążenie do seksu, góra na przysłowiowej trzeciej randce, to gówniarstwo godne „wyluzowanej” hołoty a nie konserwatystów.
Secundo, osoby te musi łączyć autentyczne uczucie plus szczery zamiar stworzenia małżeństwa. Na upartego miernikiem może być zaprzestanie myślenia typu JA i zastąpienie go używaniem zaimka MY. Ale to jest zaledwie minimum przyzwoitości. Bo dla rasowego konserwatysty na pierwszym planie zawsze będzie ONA. Potem przerwa, a dopiero po niej JA i ewentualnie coś jeszcze.
Tertio, człowiek z definicji jest istotą omylną. Zatem nie mając pewności, że ten związek zakończy się udanym małżeństwem, obowiązkiem OBYDWOJGA jest potraktowanie jak najpoważniej kwestii antykoncepcji. Nie może to być przez mężczyznę potraktowane spychotechnicznie jako rzekomo „tylko jej problem”. I tu ważna sprawa. Jeśli wyda się, że któreś z nich programowo odrzuca wszelkie inne formy antykoncepcji, niż ta jedyna słuszna z punktu widzenia KRK „metoda przez zaniechanie”, czy też uważa prokreację za jedyny powód uprawiania seksu, a po realizacji planu demograficznego zamierza z tym „grzechem” definitywnie skończyć, druga strona ma pełne prawo wycofać się, zanim będzie na to za późno.
Quatro, jak wiadomo, człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi. Zatem jeśli okaże się, że dziecko jest w drodze, nie ma miejsca na żadne filozofowanie. Bo nie istnieje jakakolwiek alternatywa w stosunku do ślubu. A dzięki spełnieniu wymagań opisanych w punktach pierwszym i drugim, małżeństwo to nie jest z góry skazane na porażkę. I mężczyźnie nie grozi to, że przy jakiejś ptaszynie wyciągnie kopyta albo się z rozpaczy zapije.
Oczywiście dla konserwatysty jest to rzecz nie do pomyślenia, ale w realnym świecie zdarzają się niestety odrażające kanalie, w rodzaju choćby wolnościowców, satanistów i innego kału w ludzkiej skórze. Które w takiej sytuacji zaproponują współfinansowanie zabicia swojego dziecka, a niekiedy nawet „wspaniałomyślnie” gotowe są pokryć cały koszt aborcji. Nazywa się to to „pro choice”, a tak naprawdę jest „pro money”. Bo potrafi policzyć, że jednorazowe zapłacenie za aborcję kosztować go będzie znacznie mniej, niż płacenie alimentów do osiągnięcia przez dziecko 18 lat. A w przypadku pójścia na studia jeszcze dłużej. Żeby było śmieszniej w sieci takim bydlętom prawie zawsze towarzyszy orszak wielbiących je cheerleaderek. Może dlatego, że liczą na nie tylko wirtualne karesy, a zajście w ciążę przestało tym łachudrom  zagrażać od co najmniej dwadziestu lat. Jak swego czasu powiedział mój przyjaciel, prawdziwy „pan z paniw”, dawniej rozwiązanie byłoby banalnie proste. Bo należałoby kazać gajowemu zastrzelić takiego sukinsyna, który dopomógł w zabiciu własneo dziecka. Czasy się zmieniły i obecnie niestety to nie wchodzi w grę. Więc pozostaje obicie mordy, najlepiej w wykonaniu tak zdolnego pedagoga i kompetentnego rzemieślnika, jak wspomniany niedawno pan Mietek.

Czas też zdementować kolejną bzdurę, którą z lubością kolportują człowieki postępu. A mianowicie rzekomą pogardę, jaką wedle ich lewackich urojeń konserwatyści darzą niezamężne kobiety, które urodziły dziecko. W czasach łatwej "turystyki aborcyjnej" i podziemia parającego się tym procederem, ich decyzja zasługuje na szacunek, a one i ich dzieci na pomoc. Nasza parafia od dawna postanowiła nie łapać dziesięciu srok za ogon i całość środków przeznaczonych na cele charytatywne kieruje do jednego z warszawskich domów samotnej matki z dzieckiem. Przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą urządzamy ekstra zbiórki, by te święta we wspomnianym domu mogły być urządzone przyzwoicie.
Dotarliśmy zatem do punktu kiedy pani z panem przekroczyli Rubikon. Ideałem byłoby wspólne zamieszkanie pod jednym dachem, co pozwala na sprawdzenie, czy związek ten sprawdza się przy wykonywaniu czynności całkiem prozaicznych. Czyli przekonanie się, czy wszelkie opłaty dokonywane są na czas, mieszkanie nie zarasta brudem, niepozmywane garnki i talerze nie wystają za zlewozmywaka, w lodówce jest coś poza światłem a w łazience sterta ciuchów do uprania nie sięga już sufitu. Jest to dla każdego konserwatysty oczywiste, ale na wszelki wypadek dopowiem, że troska o dom należy do obojga. A rzeczą niedopuszczalną jest, by po powrocie z pracy facet siadł przed telewizorem z piwkiem i miał całą logistykę w nosie. Tak jak i to, by kandydatka na żonę potrafiła jedynie godzinami trajkotać z psiapsiółkami przez telefon i przypalić nawet wodę na herbatę. Wielką wartość poznawczą mają też wspólne wakacje pod namiotem. Gdyż szybko zdemaskują śmierdzącego lenia czy koszmarnego bałaganiarza.
I najważniejsze pytanie. Jak długo ma trwać ten test kociej łapy?
Zacznę od oczywistej oczywistości. A mianowicie od wyważenia otwartych drzwi przypomnieniem, iż dla kobiety i dla mężczyzny czas upływa w innym rytmie. Kobieta czterdziestoletnia, zwłaszcza z dzieckiem, ma znacznie mniejsze szanse na małżeństwo, niż mężczyzna w tym samym wieku. Dlatego moim zdaniem rok testu kociej łapy, czyli i jedne wspólne wakacje, w zupełności wystarczy. Jeśli nie nadziali się na jakąś minę pułapkę, a wszystko działa należycie nie tylko od święta, ale i na co dzień, facet ma psi obowiązek nabyć pierścionek i powiedzieć tych kilka słów.
Znam trzy przypadki, kiedy to kobieta nie chciała wyjść za mąż, mimo że tego mężczyznę kochała i było jej z nim dobrze, a on się jej oświadczył. Opiszę najdziwniejszy.
Babcia tej pani była wraz z dziećmi bita przez męża pijaka. Gdy ten podczas jakiejś libacji wykitował, ona i dzieci odetchnęli z ulgą. Matka i ojciec tejże pani również ostro pili, więc babcia zabrała ją do siebie i sądownie uzyskała prawo do opieki, dzięki czemu pani ta ukończyła liceum i studia. Poznała bardzo wartościowego pana, którego mama i siostra zaliczyły rozwód. Po kilku miesiącach kociej łapy on się oświadczył, ona odmówiła. Gdy zaszła w ciążę, oczywiście ponowił propozycję, trzeci raz oświadczył się po urodzeniu dziecka, też z negatywnym skutkiem. Zgodziła się dopiero na którąś z rzędu propozycję, gdy dorobili się własnego mieszkania, a synek miał już osiem lat. I wzięli „cywila”, bowiem kilka lat wcześniej skutecznie wypędził ją z kościoła durny klecha, którego usprawiedliwić mogą co najwyżej tak zwane „żywe młynki modlitewne”, głupsze nie tylko od tego księżula, ale i od własnego podogonia.
Czym tłumaczę jej tak nietypowe zachowanie? W rodzinie jej i jej mężczyzny (nie cierpię słowa partner) wszystkie małżeństwa bez wyjątku były niewypałem. Więc gdy znalazła mężczyznę, którego pokochała z pełną wzajemnością i dorobili się dziecka, panicznie bała się to popsuć. A gdy stuknęło im dziesięć lat pożycia, na kolejne oświadczyny udzieliła bardzo nietypowej odpowiedzi pozytywnej:
- Niech już będzie, zaryzykuję, raz kozie śmierć.
Wiedzie im się dobrze. 

W drugim przypadku powodem była jakaś anarchistyczna awersja do instytucji ślubu, nawet w wersji „cywilnej”. Co po nagłej śmierci tego pana spowodowało, że  jego rodzina, od początku wrogo do niej nastawioną, po prostu ją okradła, bowiem formalnie nie była dla niego nikim bliskim. Więc gdy po kilku latach kogoś poznała, za moją radą przestała „świrować”, oświadczyny zaakceptowała i dokument w magistracie podpisała. Aby zaspokoić jej dziwaczną niechęć do małżeństwa jako elementu obyczajowości, ślub został zatajony przed całym światem, ona zaś pozostała przy swoim nazwisku.
W trzecim przypadku powód odmowy był tak zdumiewająco oryginalny, że sam bym go do końca życia nie wymyślił. Więc go nie podam, bo i tak nikt z Szanownych Czytelników by mi w to nie uwierzył.
Zatem rekapitulując. Jeśli dzielenie stołu i łoża obydwoje uważają za więcej niż udane, po jakimś roku, w ostateczności po dwóch, pan powinien się oświadczyć. Tak na oko z 99.999% pań oczywiście propozycję zaakceptuje i nastąpi ślub.
A co robić, gdy mężczyzna trafi osobę z grupy stanowiącej 0.001% ogółu? Musi przyjąć do wiadomości, że kobieta ma przywilej odmowy. Zatem on powinien odczekać i ponowić. Bo jego nikt z tego obowiązku nie zwolni.
Tako rzecze konserwatyzm. A co inne jest, od lewactwa i tolerastii pochodzi.

Stary Niedźwiedź

poniedziałek, 18 lipca 2016

Nicea czyli śmierć

Nie raz na naszej witrynie wspominaliśmy o leczeniu postkolonialnych fobii przez Francję i Brytanię, wtedy już może nie Wielką, ale chociaż Średnią. Które z grubsza od początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku zaczęły przezwyciężać swoje kompleksy byłych mocarstw przyjmując bezkrytycznie kolorowych mieszkańców swoich byłych kolonii. Początkowo miało to jeszcze jaki taki sens, bowiem ci przybysze od początku wiedzieli, że przyjechali tu pracować i nikt nie będzie się nad nimi trząść niczym barani ogon z powodu ich koloru skóry. Nie mając żadnego wykształcenia a język metropolii znając na ogół słabo, i to jedynie w mowie, podejmowali rzecz jasna najmniej atrakcyjne prace. Ale już ich dzieci, po ukończeniu szkół, miały znacznie lepszy start na rynku pracy i otwartą ścieżkę do poprawy warunków materialnych.
Zupa się rozlała, gdy na początku lat osiemdziesiątych Europa zapadła na dżumę XX wieku czyli polityczną poprawność. Przejmujące władzę pokolenie eurosocjalistów, czyli gnojków zdobywających polityczne ostrogi podczas studenckich zadym w roku 1968, zaczęło upowszechniać szwedzką technologię hodowli meneli. Czyli beneficjentów socjalu, których obowiązki ograniczały się do picia, oglądania seriali telewizyjnych dla idiotów oraz chodzenia na wybory, by zagłosować na swoich socjalistycznych dobrodziei. W tych czasach tradycyjna moralność białych ludzi, wywodząca się z chrześcijańskiego pnia, nie była zniszczona, pracę powszechnie uważano za imperatyw, więc zbyt mało liczne szeregi menelstwa nie gwarantowały jeszcze samonapędzających się rządów lewicy, niekiedy dla jaj nazywającej się chadekami czy wręcz prawicą. Więc zintensyfikowano nabór sierot po kolonialnych imperiach. Oczywiście nikt nie brał  pod uwagę „bomby demograficznej” czyli modelu rodziny typu 2 + 8 i skutków demograficznych takiej polityki. To był pierwszy gwóźdź do trumny europejskiej cywilizacji białego człowieka.
Wprowadzono też obłąkaną ideologię  multi kulti. Gwarantującą każdemu przybyszowi wspieranie rozwoju jego kultury i pielęgnowanie jego ojczystego języka. Pojawiły się gazety w różnych językach przybyszów oraz stacje telewizyjne, nadające w nich swoje programy. A więc dzieci oglądając dubbingowane kreskówki, nie uczyły się w sposób bezbolesny angielskiego czy francuskiego chociaż w mowie. Pojawiły się także szkoły z tymi językami nauczania. Produkujące bezrobotnych, bowiem na rynku pracy matura zdana po arabsku, czy w językach urdu bądź swahili była bezwartościowa. Tak więc „z dobrego serca” lewactwo utrudniło drugiemu czy trzeciemu pokoleniu rodzin imigranckich podjęcie pracy. Wielu moich znajomych przebywających dłużej na wyspach stwierdza, że wielu kolorowych, już tam urodzonych, mówi po angielsku jeszcze gorzej niż niejaki Tusk. To drugi gwóźdź do trumny.
W krajach takich jak Tunezja, Libia, Egipt, Syria czy Irak rządzili obrzydliwi dyktatorzy, niekiedy tworzący dyktatorskie dynastie, potrafiący wszelako trzymać islamską dzicz za mordy. Ale kilku białym idiotom zebrało się na krzewienie tamże „demokracji”, równie im potrzebnej jak Beduinowi łyżwy. Dyktatorów w większości udało się obalić (Baszir al. Asad jest tu wyjątkiem od reguły, bo jeszcze jako tako dycha) i nawet pozabijać. Tyle tylko, że żaden idiota nie zadał sobie pytania „dobrze, ale co będzie potem?”. Po tym tępym buraku z Białego Domu nikt inteligencji czy wyobraźni nie powinien oczekiwać. Ale po żabojadach czy brytolach już tak. Zatem ISIS jest dziełem zbiorowym szefów rządów Europy Zachodniej i USraela. Mamy więc trzeci gwóźdź do trumny.
Niedawny ogólnoświatowy kryzys gospodarczy udowodnił, że fundusze na socjal nie są z gumy i również w tej dziedzinie konieczne są jakieś cięcia. A przecież zdążyło już wyrosnąć całe pokolenie przyzwyczajone do tego, że skoro durne białasy płacą im za opieprzanie się, ćpanie, robienie dzieci i psucie powietrza, to widocznie im to się należy i po prostu tak ma już zawsze być. A obniżka tych świadczeń to czysty rasizm, za który białasów trzeba ukarać. To czwarty gwóźdź do trumny.
Nie tylko rządzący, ale i społeczeństwa euroburdelu zostały już mentalnie kompletnie spedalone. Gdy islamskie bydło w noc sylwestrową w Kolonii obrabowało bądź zgwałciło ponad tysiąc kobiet, tamtejsze feminazistki zainicjowały akcję wręczania tym gnojom kwiatów. A gdy niedawno podczas jakiegoś szwedzkiego święta beżowi masowo obmacywali kobiety i nawet dziewczynki, jakiś debil wymyślił na to środek zaradczy. Szwedzkie kobiety następnym razem powinny założyć na ręce opaski z arabskim napisem „nie dotykaj mnie!”. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Mamy więc i piąty gwóźdź do trumny.
No i do kompletu ostatnie wyczyny obłąkanej pruskiej krowy, która zapadła na gąbczaste zwyrodnienie mózgu, czyli mówiąc kolokwialnie, chorobę szalonych kanclerzyc. I sprowadziła do Europy, łamiąc wszystkie możliwe euroregulacje prawne, jakieś półtora miliona islamskiej dziczy. W gronie której uciekające z rejonów ogarniętych wojną kobiety z dziećmi to może kilka procent. Reszta to zdrowe (jeśli pominąć częste nosicielstwo HIV) byki, przybyłe tu by kraść, gwałcić, rabować i drzeć mordy, że zapomogi są zbyt niskie a internet bezprzewodowy w tej Europie do kitu, bo ich smartfony chodzą zbyt wolno. To szósty gwóźdź.
A jak wygląda sama trumna?
11 marca 2004 na madryckim dworcu kolejowym Atocha wybuchło kilkanaście ładunków. Zginęło 191 osób a  1858 zostało rannych.
7 lipca 2005 w Londynie eksplodowały bomby na kilku stacjach metra, oraz w autobusie. Zginęły 52 osoby, ponad 700 zostało rannych.
21 lipca 2005 również w Londynie, także w metrze i autobusie nastąpiła próba powtórki. Ale tym razem jedynie jedna osoba została ranna. Skąpe doniesienia agencyjne nie pozwalają zdiagnozować, czy jest to efekt wyciągnięcia właściwych wniosków przez odpowiednie angielskie służby, czy większej ostrożności Londyńczyków.
7 stycznia 2015 w paryskiej redakcji lewackiego „pisemka satyrycznego” Charlie Hebdo islamscy napastnicy zabijają 12 członków redakcji. Byli oni na tyle głupi, ze oprócz plugawych drwin z chrześcijaństwa, które we Francji z definicji są bezkarne, robili sobie jaja również i z pustynnego pedofila i jego wyznawców.
13 listopada 2015 w Paryżu zaatakowany został klub Bataclan, w kilku innych miejscach wybuchły strzelaniny i eksplodowały bomby. Tym razem zginęło 137 osób, ponad 300 zostało rannych. Szczególnie bestialsko zachowało się beżowe bydło w tymże klubie. Niektórzy zastrzeleni mieli jądra ucięte i wepchnięte do ust inni byli wypatroszeni lub zdekapitowani. O czym zakazał mediom informować niejaki François Molins, prokurator Paryża. Oczywiście by nie pogłębiać niechęci do „religii pokoju”.
22 marca 2016 w Brukseli wybuchają bomby na lotnisku i na stacji metra. 32 osoby zabite, ponad  300 rannych. Dopiero po kilku dniach połączone siły policyjno – wojskowe odważyły się przetrząsnąć brukselską arabską dzielnicę Molenbeek, dokonując rajd na terytorium wroga. Wcześniej masowo i spontanicznie jej mieszkańcy świętowali te zamachy. Bo nad tą dzielnicą Belgia utraciła suwerenność już dawno temu, chyba jeszcze za premierowania Guya (czyt. Huja) Verhofstadta. Szefa frakcji leberałów w europarlamencie, tak ochoczo szczekającego na Polskę, a obecnie zapewne przeklinanego przez wielu rodaków.
I najnowszy atak terrorystyczny, dokonany 14 lipca 2016 w Nicei. Tunezyjskie bydlę, zasiadające za kierownicą kilkunastotonowej ciężarówki, wjechało na słynny deptak zwany Promenadą Anglików. Przez pół godziny rozjeżdżało kolejnych ludzi na dystansie około dwóch kilometrów, zabijając 84 osoby, wśród nich i dwie młode Polki. Ponad 200 osób jest rannych. Po tej pół godzinie raczyły się wreszcie pojawić francuskie służby (przypominamy, że w tym kraju na papierze obowiązuje stan wyjątkowy). Terrorysta zdążył jeszcze wyjść z ciężarówki z karabinem i zacząć strzelać do policjantów. Dopiero wtedy został zabity.
Swego czasu wielką popularnością cieszył się cykl filmów ze słowem „żandarm” w tytule i wspaniałymi kreacjami Louisa de Funesa, których akcja rozgrywała się na posterunku żandarmerii w nieodległym od Nicei Saint-Tropez. Powaleni na glebę najwyższym profesjonalizmem i błyskawiczną reakcją francuskiej policji na ten zamach zastanawiamy się, czy to nie były po prostu filmy dokumentalne a nie komedie, jak wcześniej mylnie sądziliśmy.
Francja ma już na swoi terenie co najmniej pięciomilionową piątą kolumnę, której członkowie jeżdżą sobie pobierać nauki w obozach szkoleniowych ISIS. Rzecz jasna po powrocie nie spotykają ich z tego powodu żadne przykrości. Praktyka wykazała, że zagraniczni terroryści, nie będący francuskimi obywatelami, przybywają do tego kraju jak do burdelu. Czyli nie istnieje problem, czy będą kolejne akty terroryzmu. Nie wiadomo jedynie, kiedy i gdzie nastąpią.
Żałosna mentalna ciota Fran
çois Hollande, przez Marine Le Pen słusznie zwana wicekanclerzem a nie prezydentem, popisała się pseudomagicznym zaklęciem „Francja płacze, ale Francja jest silna”. Z kolei robiący za premiera Manuel Valls dopowiedział, że „Francja będzie musiała nauczyć się żyć z terroryzmem.” Takich bzdur nie mógł spokojnie słuchać nawet Mariusz Pudzianowski, powszechnie znany z wielkiej siły, tyle że akurat nie intelektu. Ale udowodnił, że jest człowiekiem po prostu znacznie mądrzejszym życiowo od tych francuskich dupków żołędnych. Na swoi  Facebooku napisał bowiem w prostych żołnierskich słowach:
„Brzmi to tak jakby głowa domu powiedziała do reszty rodziny: nasrałem w salonie, będziemy musieli nauczyć się żyć w smrodzie.!!”
 
Znacznie bardziej dyplomatycznie ujęła to pani prof. Krystyna Pawłowicz, mówiąc między innymi:
 
"W ostatniej chwili, przez zmianę rządu i wszystkich władz przyszedł dla Polski ratunek hamujący nasz upadek.
Żałośni europejscy, unijni, zblazowani, bezduszni dygnitarze, pogrobowcy europejskich, antycywilizacyjnych, barbarzyńskich rewolucji, coście zrobili z powierzoną wam po II wojnie europejską cywilizacją?
Zatraciliście ją, upokorzyliście, oddaliście gwałcicielom.
Jesteście z tymi lewackimi ideologiami, na równi ze swymi afrykańsko-azjatyckimi „gośćmi” zabójcami swych własnych narodów.
Udręczeni, obezwładnieni przez was Europejczycy zalani łzami i krwią swych bliskich czekają, aż wreszcie pójdziecie stąd PRECZ!!!"

http://wpolityce.pl/swiat/300938-polska-ratunkiem-europy-zatraciliscie-ja-upokorzyliscie-oddaliscie-gwalcicielom-jestescie-zabojcami-wlasnych-narodow

A redakcji pozostało skierować do Napoliona i jego ekipy te słowa.
W warstwie pieprzenia w eurobambus, róbcie sobie co chcecie i plećcie, co wam ślina na język przyniesie. Ale nie śmiejcie zobowiązać się do przyjęcia nawet jednego islamskiego bydlaka w wieku oznaczającym zdolność do służby wojskowej. Nie mówiąc już o jego przyjęciu. Tego by wam naród nie wybaczył.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter

czwartek, 14 lipca 2016

O szanowaniu się czyli o „wyluzowanych babeczkach”

Dobre kilka lat temu, na obecnie już zamkniętych blogach, brałem udział w dyskusji na temat niektórych aspektów szanowania się z dwoma paniami.
Dyskusję wywołał program telewizyjny, w którym jakaś pannica nie mająca chyba jeszcze osiemnastu lat, przyznała się że praktycznie z każdej dyskoteki lub balangi wychodzi z jakimś chłopakiem, rzadko kiedy tym samym dwa razy pod rząd. A jeśli żadne z nich nie dysponuje tej nocy „wolną chatą”, główny cel powstania tego bardzo krótkoterminowego związku jest doraźnie realizowany „na stojaka gdzieś w klozecie”, jak to ujął Aleksander hrabia Fredro.
Uczestnicząca w programie pani psycholog podkreśliła zarówno poważne zagrożenie, jakie dla zdrowia niesie taki styl życia, jak i ewidentną niedojrzałość psychiczną delikwentki. Swoją recenzję zakończyła stwierdzeniem „dziewczyno, ty się trochę szanuj”. Próbując jej uświadomić, że reputacja darmowego pogotowia seksualnego może jej w przyszłości bardzo utrudnić życie.
W blogowej polemice wspomniane dwie panie bardzo mnie zaskoczyły. Twierdząc że jeśli ta smarkula sama siebie szanuje, to wszystko jest w porządku. Nie pomogły wówczas nawet argumenty, że poza wysokim ryzykiem natury zdrowotnej, raz doszczętnie zeszmaconej reputacji często nie da się już odbudować. Ani moje nieco złośliwe pytanie, czy jeśli obszarpany i śmierdzący menel sam siebie szanuje, to wszystko jest w najlepszym porządku.
Inną moją znajomą, wyłącznie z realu, z podobnego „anarcholeberalizmu” (może ktoś z Szanownych Czytelników zaproponuje lepsze określenie) skutecznie wyleczył jej siostrzeniec,  nie stroniący od takich znajomości bywalec dyskotek. Goszcząc go na obiedzie spytała, czy ładna dziewczyna, z którą widziała go na mieście, to jego narzeczona. Ale po ustaleniu, gdzie i kiedy ich widziała i jak wyglądała ta osoba, młody gówniarz upewnił się, o kim jest mowa. I na zasadnicze pytanie cioci odpowiedział z galanterią charakterystyczną dla dzisiejszego młodego pokolenia mniej więcej w takim stylu:
- Ciotka, czy ciebie pogięło? Miałbym poważnie traktować dziwkę, którą zaliczyło co najmniej pół dyskoteki. Może jeszcze mam się z nią ożenić, żeby na mieście co jakiś czas słuchać „siema szwagier”?
Bohater tej opowieści oczywiście jest zwyczajnym gnojkiem, czego rzecz jasna przez litość znajomej nie powiedziałem. Ale nie kryłem odrobiny złośliwej satysfakcji z faktu, że w ten nieco brutalny sposób została wyleczona ze swoich fantasmagorii. Bo dotarła do niej smutna (dla jej poprzednich opinii w tej materii) prawda. Przekonała się, że wbrew bzdurom wyczytywanym przez nią na „wolnościowych” latrynach internetowych, takimi dziwkami gardzą nawet dziwkarze korzystający z ich „filantropii”.
Jedna ze wspomnianych dyskutantek internetowych miała wtedy awersję do konserwatyzmu po sprzeczce z innym prawicowym blogmasterem. Ale po kilku miesiącach poinformowała mnie mailowo, że cofa ten sęk. Bo kilka wizyt na „wyluzowanych”, libertyńskich i feminazistowskich blogach wystarczyło, by przeprosiła się z ponad 95% konserwatyzmu w duchu thatcherowskim. Natomiast drugiej z tych pań (o ile zagląda na „Antysocjal”), dedykuję zasłyszaną od znajomych historię.
Dotyczy kobiety dwudziestokilkuletniej, od matury pracującej w korporacji. Oczywiście w pracy musiała pojawiać się ubrana przyzwoicie i wysławiać po ludzku. Ale nie taiła, zarówno tego, że sobą staje się wieczorami na imprezach, jak i tego, jak zachowuje się po zdjęciu korporacyjnego gorsetu. Ale traf chciał, że chyba po raz pierwszy zakochała się w koledze z pracy, dla którego dobre maniery plus przyzwoity strój były czymś oczywistym również i w życiu prywatnym. Gdy jej awanse były ignorowane, najpierw się dziwiła, później podejrzewała go o pedalstwo. W końcu jednak schowała dumę do kieszeni i powiedziała mu, co do niego czuje. I spotkał ją lodowaty prysznic. Usłyszała że powinna stuknąć się w pusty łeb. Bo poza pracą, w której niekiedy muszą zamienić kilka słów, ona po prostu dla niego jest powietrzem, do tego zepsutym. I nie zmieni tego nawet przyniesienie wyników testów serologicznych. Bowiem przy jej trybie życia, mogą być nieaktualne już po dobie od pobrania krwi.
Ten kopniak na szczęście zadziałał. Do dziewuchy dotarło, czym jest dla ludzi o jako tako niezwichrowanej psychice. Gdy firma otwierała filię na drugim końcu Polski w nieprzesadnie atrakcyjnym mieście, zgłosiła się na ochotnika do pracy tamże. Mój rozmówca nie może za to ręczyć, bowiem słyszał o tym z trzeciej ręki. Podobno drastycznie zmieniła pozasłużbowy sposób bycia i tryb życia, poznała jakiegoś normalnego faceta, wzięli ślub, mają dziecko i wiążą koniec z końcem. Bo jej reputacja szczęśliwie pozostała w Warszawie.
Oczywiście cieszy mnie taki finał. Bowiem jak cytuje Ewangelista:
„Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.”
(Łk 15, 1-10)
Jako chrześcijanin, oczywiście w cuda wierzę. Ale w przypadku „wolnościowych” guru, lavejańców – zasrańców i ich nimf w wieku od lat 15 do 115, ze zdecydowaną przewagą tych zamortyzowanych co najmniej w 300%, specjalnie na cuda nie liczę. Bo lepsze miłe zaskoczenie od naiwności, która wcale nie musi być święta.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 10 lipca 2016

UPAińskie wygibasy

Nie pamiętamy już, kto pierwszy wpadł na pomysł, aby patent PiS na politykę w stosunku do innych krajów postkomunistycznych nazwać „polityką jagiellońską”. W stosunku do Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Łotwy czy Estonii nazwa taka nie wywołuje reakcji alergicznych. Bracia Węgrzy na szczęście zapomnieli o tym, w jakie bagno wpakowali ich Władysław Jagiellończyk i jego syn Ludwik, grabarze niepodległości takiej potęgi jak Królestwo Węgier. Ale już w przypadku Litwy i Ukrainy sama nazwa u znających historię obywateli tego kraju musi budzić resentymenty. Bowiem kojarzy się z polonizacją tamtejszych elit. I w stosunku do tych dwóch krajów nasi „jagiellończycy” odnoszą oszałamiające sukcesy. W zamian za polską pomoc, bynajmniej nie tylko moralną, ale i jak najbardziej materialną, odpłacają się szykanami w stosunku do mieszkających tam Polaków i swoją polityką historyczną, tożsamą z pluciem Polakom w twarz. W tej materii poza konkursem jest Ukraina (a raczej UPAina) w której zbrodniarze wojenni, tacy jak Stepan Bandera czy komendant UPA Roman Szuchewycz są narodowymi jej bohaterami i dorobili się większej ilości pomników czy ulic swojego imienia, niż swego czasu niejaki Włodzimierz Uljanow (pseudonim bandycki „Lenin”).
A w Polsce nadal kontynuowana jest polityka „nie drażnić sojusznika”. I w tej kwestii widać porozumienie ponad podziałami. Bowiem zarówno Lech Kaczyński jak i chrabia Bul w rozmowach z prezydentami Litwy nie osiągnęli dla naszych rodaków niczego. Złośliwi twierdzą, że sam widok niechęci na twarzy prezydenta litewskiego mocarstwa powodował, że głowa polskiego państewka czym prędzej zmieniała temat rozmowy.
A jutro przypada umowna 73 rocznica Rzezi Wołyńskiej. W której ukraińscy bandyci zamordowali od stu dwudziestu do stu trzydziestu kilku tysięcy Polaków. Piszemy „umownej” bowiem ludobójstwo to ciągnęło się miesiącami, ale jego apogeum miało miejsce 11 lipca 1943.
Czcigodny Dibelius na podstawie wspomnień rodzinnych swego czasu napisał, że największe zasługi w ratowaniu Polaków miała słabo zbrojona kresowa samoobrona. Bo AK zajęta była głównie dywersją proradziecką na tyłach frontu („Wachlarz” a w  perspektywie jeszcze bardziej absurdalna akcja „Burza”).
Stan faktyczny w tej kwestii najlepiej scharakteryzował ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, ze środowiskami kresowymi związany od zawsze:

http://wpolityce.pl/swiat/299460>-ks-isakowicz-zaleski-o-zbrodni-na-wolyniu-od-27-lat-iii-rp-nie-potrafi-powiedziec-prawdy-bo-boi-sie-ze-ukraina-sie-na-nas-obrazi

mówiąc między innymi:
„W sprawie Wołynia mamy problem z Ukraińcami. Niestety, w tej sprawie zarówno PO, jak i PiS odwołują się do tej samej zasady: przemilczenia dla celów politycznych prawdy historycznej. Rodziny pomordowanych są  oburzone tym handlem. Jeśli my nie będziemy walczyć o prawdę, to ani Chińczycy, ani Amerykanie nie zrobią tego za nas. Trzeba podjąć pewne radykalne kroki, żeby przeciąć wrzód i oczyścić sytuację.”
A co robią prominentni politycy? Marszałek Kuchciński, jak na szefa parlamentu suwerennego państwa przystało, negocjował z Ukraińcami formę upamiętnienia ludobójstwa na Wołyniu i Podolu. Po stronie ukraińskiej w negocjacjach uczestniczył nie kto inny, jak Jurij Szuchewycz, syn Romana, czyli naczelnego dowódcy UPA, rozkazodawcy tej rzezi..

http://wpolityce.pl/swiat/298862-kompromitacja-moralna-marszalek-kuchcinski-dopuscil-aby-syn-kata-polakow-wspoldecydowal-o-tym-jak-polacy-maja-uczcic-ofiary-jego-ojca

http://prawy.pl/33279-kuchcinski-negocjowal-z-synem-kata-polakow/

Zespół nie kryjący sympatii wobec OUN UPA miał zagrać w Warszawie na Placu Defilad, na zaproszenie stowarzyszenia „Solidarni z Ukrainą”, zaś organizatorem koncertu był Teatr Studio. Na szczęście Straż Graniczna zakazała im wjazdu do Polski, uznając, że stanowią „zagrożenie dla ładu i porządku publicznego”.

http://www.pch24.pl/banderowska-propaganda-w-centrum-warszawy--na-kilka-dni-przed-rocznica-rzezi-wolynskiej--,44322,i.html

Klub Kukiz'15 spytał o los swego projektu rezolucji, w którym bez żadnych łamańców padło słowo ludobójstwo. Minister Sellin wił się jak piskorz:

http://wpolityce.pl/polityka/299629-w-sejmie-o-ukrainskich-zbrodniach-na-wolyniu-11-lipca-jest-oczywiscie-rocznica-zbrodni-na-wolyniu-ale-symboliczna-rocznica-bo-zbrodnia-trwala-wiele-miesiecy

Senat RP chce ustanowienia dnia 11 lipca Narodowy Dniem Pamięci Ludobójstwa. W ostatni czwartek taką uchwałę przegłosowali senatorowie. Wątpliwości w sprawie uchwały zgłaszali oczywiście posłowie Przestępczości Organizowanej, będący od zawsze w totalnej opozycji w stosunku do polskiej racji stanu.

http://wpolityce.pl/polityka/299840-nie-o-zemste-lecz-o-pamiec-wolaja-ofiary-senat-chce-ustanowic-11-lipca-narodowym-dniem-ludobojstwa-dokonanego-przez-ukrainskich-nacjonalistow-na-obywatelach-ii-rp

Podczas szczytu NATO Petr Poroszenko złożył kwiaty i klęknął przed pomnikiem ofiar na warszawskim Żoliborzu. Robert Winnicki słuszne zauważył: „Poroszenko klęknął przed pomnikiem ofiar OUN-UPA niczym niemiecki kanclerz Willy Brandt w 1970 r. przed pomnikiem getta w Warszawie. Tyle, że Brandt nie gloryfikował jednocześnie nazistów, a Poroszenko, wraz z ukraińskimi instytucjami od samorządów po parlament, nieustannie, nawet w tych dniach, podnoszą kult OUN-UPA do rangi państwowej świętości. Trzeba być małego rozumu albo mieć złą wolę, żeby nabrać się na ten teatr obłudy w wykonaniu ukraińskiego prezydenta”
Polsce chodzi o przeprosiny a nie o zemstę. A nie ulega wątpliwości, że pojawienie się na UPAinie Balcerowicza nosi wszelkie znamiona takowej. Ale niech UPAińcy nie przeklinają Polski bo sami sobie tego agenta Sorosa a zarazem Mengele gospodarki na głowę ściągnęli. A gdyby tak się złożyło, że w stanie desperacji potraktowaliby go tak jak mieli to w zwyczaju z „Lachami” czynić ich „bohaterowie narodowi”, czyli bydło z UPA czy z dywizji SS Galizien, redakcja Antysocjala uzna to za ich pierwszy znaczący gest dobrej woli od ponad trzystu lat.

Stary Niedźwiedź
Flavia de Luce
Tie Fighter

sobota, 2 lipca 2016

Kultura, luz, godność osobista i siła

W środkach komunikacji miejskiej można zauważyć pewną tendencję. Młodzi mężczyźni najczęściej siedzą niewzruszeni, gdy do pojazdu wsiada starsza osoba o lasce czy kobieta w ciąży, wyraźnie odczuwająca dyskomfort. Spoglądają wtedy obojętnie, poprawiają słuchawki i odwracają głowy w przeciwną stronę. Taką scenę widziałam tysiąc razy. Ostatnio, bo tydzień temu, byłam świadkiem następującej sceny: młody mężczyzna siedział tuż przy drzwiach i gapił się w smartfona. W pewnym momencie wsiadła młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, która rozpaczliwie ocierała pot z czoła. Gdybym tylko mogła, ustąpiłabym jej miejsca. Ale też stałam. I też przy drzwiach. Zaczęłam chrząkać znacząco, żeby młody pan raczył się domyślić, że warto ustąpić kobiecie miejsca. Zwłaszcza, że był upał, a kobieta wyglądała na bardzo zmęczoną. Facet nie zareagował, chociaż podniósł oczy znad swojej „zabawki”. Kobieta dalej ciężko oddychała i ocierała pot z czoła. Facet nawet nie drgnął. W końcu starsza pani, siedząca za chłopem (wyraźnie licząca na jego dobre maniery), wstała zniecierpliwiona i powiedziała do przyszłej matki: „Proszę, niech pani usiądzie”. Po tych słowach obdarzyła siedzącego z przodu „dżentelmena” tak  lodowatym spojrzeniem, że musiało go przeszyć na wskroś. Ale on…w ogóle nie zareagował. Spłynęło to po nim, albo po prostu nie zrozumiał, o co chodzi.
Inna podobna historia wydarzyła się w autobusie linii 136. Starszy pan siedział sobie spokojnie z przodu. W pewnym momencie przysiadł się do niego podchmielony menel, który wyciągnął butelkę alkoholu. Starszy pan zwrócił mu uwagę, że alkoholu nie pije się w publicznych środkach transportu, na co menel zareagował agresją. Zaczął przeklinać i wygrażać się pięścią. Wywiązała się między panami ostra kłótnia, ale prowodyrem był oczywiście menel i to on zachowywał się agresywnie. Mimo, że w autobusie znajdowało się kilku rosłych  i silnych facetów, żaden z nich nie próbował interweniować. Zamiast tego, wszyscy oni wyciągnęli komórki i wzięli się za nagrywanie całego zajścia, wśród radosnego i beztroskiego chichotu. Pomimo, że nie było w całej scenie nic śmiesznego – podchmielony menel obrażał starszego pana i zapowiadał, że mu „wpieprzy”. Ależ radochę mieli ci faceci. Dorośli – tak na oko: 20-30 lat! Starszy pan pewnie dalej musiałby słuchać obelg pod swoim adresem, gdyby nie kibic Legii (solidnej postury, łysy, z szalikiem), który podszedł do pijaczka i stanowczym tonem kazał mu usiąść spokojnie na miejscu znajdującym się w bezpiecznym odosobnieniu od ludzi. Pijaczek, widząc posturę kibica, jakoś nie śmiał polemizować. Wybełkotał tylko coś pod nosem i usiadł na końcu. Do końca podróży nie uprzykrzając już nikomu życia. Jaki z tego wniosek? Młodzi mężczyźni nie mają w sobie zwykłych prostych odruchów. Takich, jak – ustąpienie miejsca ciężarnej; kobiecie o lasce czy interweniowanie w sytuacjach, gdy komuś dzieje się krzywda. W takich czasach, jak widać, kibice są szczególnie potrzebni. Co by o nich nie mówić, panowie w szalikach z łysymi głowami, ZAWSZE ustępują miejsca nie tylko starszym czy szczególnie niedomagającym, ale kobietom w ogóle.

Flavia de Luce

Flavia pisząc o kibicach, będących niedościgłym wzorem kultury dla „wyluzowanej” gówniarzerii, młodzieńców pierników w stylu Kupy Gminnej oraz "wolnościowców" (na swoich forach piszących, że skoro płacą za bilet, to mają prawo siedzieć), przypomniała mi pana Mietka, o którym wiele dobrego słyszałem od Romka, syna moich znajomych.
Ostrzyżony na zero i chodzący w szaliku Legii pan Mietek, sąsiad Romka, mieszka na Ursynowie i jest przykładnym mężem oraz ojcem. Pracuje jako blacharz samochodowy, a sam jego widok – ponad metr dziewięćdziesiąt plus sto kilogramów z groszami, ale samych mięśni – budzi respekt. Jest utalentowanym pedagogiem amatorem i w środkach komunikacji miejskiej wychowuje takie śmieci, jak te opisane przez Flavię.
Gdy widzi gnojka w cyklistówce, z mordą wlepioną w smartfon i kopytami wyciągniętymi tak, że sięgają siedzeń po przeciwnej stronie pojazdu, przechodząc nadeptuje na stopę i z czarującym uśmiechem mówi „przepraszam”. Na podudzie nigdy nie nadeptuje, bo przy jego posturze mogłoby to skończyć się złamaniem otwartym.
Jeśli w pojeździe, jak to już opisała Flavia, taki gnojek lub hipster ignoruje obecność źle znoszących podróż na stojąco osób starszych lub kobiet w ciąży, pan Mietek zadaje grzeczne pytanie:
- Nie widzisz, baranie, że pani stoi?
A jeśli to nie wystarczy, bierze ucho barana i cięgnie najpierw w kierunku środka pojazdu, a następnie w dół. Chamidło chcąc nie stracić ucha, podąża za nim i siada na podłodze. Wtedy pan Mietek z uśmiechem zwraca się słowami:
- Proszę pani (pana), tu jest wolne miejsce.
W stosunku do „wyluzowanej” lub / i "wolnościowej" hołoty, nie kwapiącej się do ustąpienia miejsca, lub chichrającej i nagrywającej na komórki wyczyny innej hołoty, gdy konieczna jest interwencja, nie ma sensu mówienie o godności. Więc jak powiedział klasyk, „chamstwu trzeba przeciwstawiać się siłom”.
A w tej materii na pana Mietka i jego kolegów – kibiców można liczyć jak na Zawiszę.

Stary Niedźwiedź