Jak nasi stali Czytelnicy wiedzą, wiodącą tematyką Antysocjala są polityka oraz historia, oczywiście widziane realistycznie, z konserwatywnego i narodowego punktu widzenia, bez cienia jakiegoś romantycznego bałwanienia. Ale od dawna kusiło mnie by poruszyć problem, jak mężczyźni powinni odnosić się do kobiet w kwestii najpiękniejszego daru Pana Boga, mimo że tematyka obyczajowa pojawia się na Antysocjalu sporadycznie. Definitywnie poczułem się do tego zobligowany komentarzami Czytelniczek do postu „O szanowaniu się czyli o wyluzowanych babeczkach”. Komentatorka używająca nicku „Sara” napisała, że powinienem odnieść się do "wyluzowanych mężczyzn, kurwiarzy i dziwkarzy". Zaś inna komentatorka, podpisująca się jako „K.” opowiedziała o swojej koleżance, która pozostając w związku z jakimś złamasem, od ośmiu lat nie może doczekać się oświadczyn.
Zatem Drogie Panie, czas na prezentację konserwatywnego punktu widzenia. Przez słowo „konserwatywny” rozumiem oczywiście nowoczesny konserwatyzm w stylu wielkiej Margaret Thatcher, a nie jakiś bigoteryjny socjalizm w rodzaju poglądów Marka Jurka, w Polsce tyleż błędnie co tendencyjnie i złośliwie nazywany konserwatyzmem przez merdia głównego ścieku.
Zacznę od być może zaskakującego dla obydwu Pań stwierdzenia, że konserwatysta nie musi być w Polsce nie tylko katolikiem, ale nawet człowiekiem wierzącym. Sam jestem w tej idealnej sytuacji, że nauczanie Kościoła Ewangelicko – Augsburskiego w tematyce relacji pań z panami jest dla mnie garniturem uszytym na miarę. Ale mam przyjaciół konserwatystów, będących ludźmi niewierzącymi, którzy we wszystkich ważnych sprawach z tej tematyki mają dokładnie to samo zdanie. Siłą rzeczy najliczniejsi w gronie moich konserwatywnych przyjaciół katolicy też te zasady akceptują, bo ich stanowisko w kwestii „przedmałżeńskiej czystości” odbiega od doktryny Kościoła Rzymskokatolickiego. Na szczęście coraz więcej księży katolickich wprawdzie oczywiście czyni to bez entuzjazmu, tym nie mniej toleruje te ścieżki, które prowadzą do ślubu. I chwała im za to, że za swoje najistotniejsze zadanie uważają doprowadzenie delikwentów do tej mety, a nie dyskwalifukcję.
Zatem skoro problemy religijne mamy za sobą, skoncentrujmy się na zasadach sprowadzonych do wspólnego mianownika.
Jeśli dwoje ludzi ma zostać już nie tylko przyjaciółmi, lecz kochankami, konieczne jest spełnienie czterech zasadniczych warunków.
Primo, muszą oni już wcześniej znać swoje najistotniejsze poglądy, ideały i upodobnia. Nie może być tak, iż jedna strona wręcz gardzi tym, co dla drugiej jest nieomal świętością. Tak samo ulubione sposoby spędzania wakacji czy wolnego czasu muszą być kompatybilne. Niektórzy wakacje nad morzem uważają za nudy na pudy, inni mają alergię na góry i pomstują, po jakiego diabła każe się im na jakąś skałę włazić, a zaraz potem z niej zleźć. Tak samo nie ma sensu słuchanie ulubionej muzyki przy użyciu słuchawek, bo inaczej druga osoba demonstracyjnie wetknie sobie stopery do uszu. Czy wiązanie się amatora uczciwie przyrządzonych mięsiw z weganką. To po prostu musi skończyć się katastrofą. Zatem szybkie dążenie do seksu, góra na przysłowiowej trzeciej randce, to gówniarstwo godne „wyluzowanej” hołoty a nie konserwatystów.
Secundo, osoby te musi łączyć autentyczne uczucie plus szczery zamiar stworzenia małżeństwa. Na upartego miernikiem może być zaprzestanie myślenia typu JA i zastąpienie go używaniem zaimka MY. Ale to jest zaledwie minimum przyzwoitości. Bo dla rasowego konserwatysty na pierwszym planie zawsze będzie ONA. Potem przerwa, a dopiero po niej JA i ewentualnie coś jeszcze.
Tertio, człowiek z definicji jest istotą omylną. Zatem nie mając pewności, że ten związek zakończy się udanym małżeństwem, obowiązkiem OBYDWOJGA jest potraktowanie jak najpoważniej kwestii antykoncepcji. Nie może to być przez mężczyznę potraktowane spychotechnicznie jako rzekomo „tylko jej problem”. I tu ważna sprawa. Jeśli wyda się, że któreś z nich programowo odrzuca wszelkie inne formy antykoncepcji, niż ta jedyna słuszna z punktu widzenia KRK „metoda przez zaniechanie”, czy też uważa prokreację za jedyny powód uprawiania seksu, a po realizacji planu demograficznego zamierza z tym „grzechem” definitywnie skończyć, druga strona ma pełne prawo wycofać się, zanim będzie na to za późno.
Quatro, jak wiadomo, człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi. Zatem jeśli okaże się, że dziecko jest w drodze, nie ma miejsca na żadne filozofowanie. Bo nie istnieje jakakolwiek alternatywa w stosunku do ślubu. A dzięki spełnieniu wymagań opisanych w punktach pierwszym i drugim, małżeństwo to nie jest z góry skazane na porażkę. I mężczyźnie nie grozi to, że przy jakiejś ptaszynie wyciągnie kopyta albo się z rozpaczy zapije.
Oczywiście dla konserwatysty jest to rzecz nie do pomyślenia, ale w realnym świecie zdarzają się niestety odrażające kanalie, w rodzaju choćby wolnościowców, satanistów i innego kału w ludzkiej skórze. Które w takiej sytuacji zaproponują współfinansowanie zabicia swojego dziecka, a niekiedy nawet „wspaniałomyślnie” gotowe są pokryć cały koszt aborcji. Nazywa się to to „pro choice”, a tak naprawdę jest „pro money”. Bo potrafi policzyć, że jednorazowe zapłacenie za aborcję kosztować go będzie znacznie mniej, niż płacenie alimentów do osiągnięcia przez dziecko 18 lat. A w przypadku pójścia na studia jeszcze dłużej. Żeby było śmieszniej w sieci takim bydlętom prawie zawsze towarzyszy orszak wielbiących je cheerleaderek. Może dlatego, że liczą na nie tylko wirtualne karesy, a zajście w ciążę przestało tym łachudrom zagrażać od co najmniej dwadziestu lat. Jak swego czasu powiedział mój przyjaciel, prawdziwy „pan z paniw”, dawniej rozwiązanie byłoby banalnie proste. Bo należałoby kazać gajowemu zastrzelić takiego sukinsyna, który dopomógł w zabiciu własneo dziecka. Czasy się zmieniły i obecnie niestety to nie wchodzi w grę. Więc pozostaje obicie mordy, najlepiej w wykonaniu tak zdolnego pedagoga i kompetentnego rzemieślnika, jak wspomniany niedawno pan Mietek.
Czas też zdementować kolejną bzdurę, którą z lubością kolportują człowieki postępu. A mianowicie rzekomą pogardę, jaką wedle ich lewackich urojeń konserwatyści darzą niezamężne kobiety, które urodziły dziecko. W czasach łatwej "turystyki aborcyjnej" i podziemia parającego się tym procederem, ich decyzja zasługuje na szacunek, a one i ich dzieci na pomoc. Nasza parafia od dawna postanowiła nie łapać dziesięciu srok za ogon i całość środków przeznaczonych na cele charytatywne kieruje do jednego z warszawskich domów samotnej matki z dzieckiem. Przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą urządzamy ekstra zbiórki, by te święta we wspomnianym domu mogły być urządzone przyzwoicie.
Dotarliśmy zatem do punktu kiedy pani z panem przekroczyli Rubikon. Ideałem byłoby wspólne zamieszkanie pod jednym dachem, co pozwala na sprawdzenie, czy związek ten sprawdza się przy wykonywaniu czynności całkiem prozaicznych. Czyli przekonanie się, czy wszelkie opłaty dokonywane są na czas, mieszkanie nie zarasta brudem, niepozmywane garnki i talerze nie wystają za zlewozmywaka, w lodówce jest coś poza światłem a w łazience sterta ciuchów do uprania nie sięga już sufitu. Jest to dla każdego konserwatysty oczywiste, ale na wszelki wypadek dopowiem, że troska o dom należy do obojga. A rzeczą niedopuszczalną jest, by po powrocie z pracy facet siadł przed telewizorem z piwkiem i miał całą logistykę w nosie. Tak jak i to, by kandydatka na żonę potrafiła jedynie godzinami trajkotać z psiapsiółkami przez telefon i przypalić nawet wodę na herbatę. Wielką wartość poznawczą mają też wspólne wakacje pod namiotem. Gdyż szybko zdemaskują śmierdzącego lenia czy koszmarnego bałaganiarza.
I najważniejsze pytanie. Jak długo ma trwać ten test kociej łapy?
Zacznę od oczywistej oczywistości. A mianowicie od wyważenia otwartych drzwi przypomnieniem, iż dla kobiety i dla mężczyzny czas upływa w innym rytmie. Kobieta czterdziestoletnia, zwłaszcza z dzieckiem, ma znacznie mniejsze szanse na małżeństwo, niż mężczyzna w tym samym wieku. Dlatego moim zdaniem rok testu kociej łapy, czyli i jedne wspólne wakacje, w zupełności wystarczy. Jeśli nie nadziali się na jakąś minę pułapkę, a wszystko działa należycie nie tylko od święta, ale i na co dzień, facet ma psi obowiązek nabyć pierścionek i powiedzieć tych kilka słów.
Znam trzy przypadki, kiedy to kobieta nie chciała wyjść za mąż, mimo że tego mężczyznę kochała i było jej z nim dobrze, a on się jej oświadczył. Opiszę najdziwniejszy.
Babcia tej pani była wraz z dziećmi bita przez męża pijaka. Gdy ten podczas jakiejś libacji wykitował, ona i dzieci odetchnęli z ulgą. Matka i ojciec tejże pani również ostro pili, więc babcia zabrała ją do siebie i sądownie uzyskała prawo do opieki, dzięki czemu pani ta ukończyła liceum i studia. Poznała bardzo wartościowego pana, którego mama i siostra zaliczyły rozwód. Po kilku miesiącach kociej łapy on się oświadczył, ona odmówiła. Gdy zaszła w ciążę, oczywiście ponowił propozycję, trzeci raz oświadczył się po urodzeniu dziecka, też z negatywnym skutkiem. Zgodziła się dopiero na którąś z rzędu propozycję, gdy dorobili się własnego mieszkania, a synek miał już osiem lat. I wzięli „cywila”, bowiem kilka lat wcześniej skutecznie wypędził ją z kościoła durny klecha, którego usprawiedliwić mogą co najwyżej tak zwane „żywe młynki modlitewne”, głupsze nie tylko od tego księżula, ale i od własnego podogonia.
Czym tłumaczę jej tak nietypowe zachowanie? W rodzinie jej i jej mężczyzny (nie cierpię słowa partner) wszystkie małżeństwa bez wyjątku były niewypałem. Więc gdy znalazła mężczyznę, którego pokochała z pełną wzajemnością i dorobili się dziecka, panicznie bała się to popsuć. A gdy stuknęło im dziesięć lat pożycia, na kolejne oświadczyny udzieliła bardzo nietypowej odpowiedzi pozytywnej:
- Niech już będzie, zaryzykuję, raz kozie śmierć.
Wiedzie im się dobrze.
W drugim przypadku powodem była jakaś anarchistyczna awersja do instytucji ślubu, nawet w wersji „cywilnej”. Co po nagłej śmierci tego pana spowodowało, że jego rodzina, od początku wrogo do niej nastawioną, po prostu ją okradła, bowiem formalnie nie była dla niego nikim bliskim. Więc gdy po kilku latach kogoś poznała, za moją radą przestała „świrować”, oświadczyny zaakceptowała i dokument w magistracie podpisała. Aby zaspokoić jej dziwaczną niechęć do małżeństwa jako elementu obyczajowości, ślub został zatajony przed całym światem, ona zaś pozostała przy swoim nazwisku.
W trzecim przypadku powód odmowy był tak zdumiewająco oryginalny, że sam bym go do końca życia nie wymyślił. Więc go nie podam, bo i tak nikt z Szanownych Czytelników by mi w to nie uwierzył.
Zatem rekapitulując. Jeśli dzielenie stołu i łoża obydwoje uważają za więcej niż udane, po jakimś roku, w ostateczności po dwóch, pan powinien się oświadczyć. Tak na oko z 99.999% pań oczywiście propozycję zaakceptuje i nastąpi ślub.
A co robić, gdy mężczyzna trafi osobę z grupy stanowiącej 0.001% ogółu? Musi przyjąć do wiadomości, że kobieta ma przywilej odmowy. Zatem on powinien odczekać i ponowić. Bo jego nikt z tego obowiązku nie zwolni.
Tako rzecze konserwatyzm. A co inne jest, od lewactwa i tolerastii pochodzi.
Stary Niedźwiedź
Zatem Drogie Panie, czas na prezentację konserwatywnego punktu widzenia. Przez słowo „konserwatywny” rozumiem oczywiście nowoczesny konserwatyzm w stylu wielkiej Margaret Thatcher, a nie jakiś bigoteryjny socjalizm w rodzaju poglądów Marka Jurka, w Polsce tyleż błędnie co tendencyjnie i złośliwie nazywany konserwatyzmem przez merdia głównego ścieku.
Zacznę od być może zaskakującego dla obydwu Pań stwierdzenia, że konserwatysta nie musi być w Polsce nie tylko katolikiem, ale nawet człowiekiem wierzącym. Sam jestem w tej idealnej sytuacji, że nauczanie Kościoła Ewangelicko – Augsburskiego w tematyce relacji pań z panami jest dla mnie garniturem uszytym na miarę. Ale mam przyjaciół konserwatystów, będących ludźmi niewierzącymi, którzy we wszystkich ważnych sprawach z tej tematyki mają dokładnie to samo zdanie. Siłą rzeczy najliczniejsi w gronie moich konserwatywnych przyjaciół katolicy też te zasady akceptują, bo ich stanowisko w kwestii „przedmałżeńskiej czystości” odbiega od doktryny Kościoła Rzymskokatolickiego. Na szczęście coraz więcej księży katolickich wprawdzie oczywiście czyni to bez entuzjazmu, tym nie mniej toleruje te ścieżki, które prowadzą do ślubu. I chwała im za to, że za swoje najistotniejsze zadanie uważają doprowadzenie delikwentów do tej mety, a nie dyskwalifukcję.
Zatem skoro problemy religijne mamy za sobą, skoncentrujmy się na zasadach sprowadzonych do wspólnego mianownika.
Jeśli dwoje ludzi ma zostać już nie tylko przyjaciółmi, lecz kochankami, konieczne jest spełnienie czterech zasadniczych warunków.
Primo, muszą oni już wcześniej znać swoje najistotniejsze poglądy, ideały i upodobnia. Nie może być tak, iż jedna strona wręcz gardzi tym, co dla drugiej jest nieomal świętością. Tak samo ulubione sposoby spędzania wakacji czy wolnego czasu muszą być kompatybilne. Niektórzy wakacje nad morzem uważają za nudy na pudy, inni mają alergię na góry i pomstują, po jakiego diabła każe się im na jakąś skałę włazić, a zaraz potem z niej zleźć. Tak samo nie ma sensu słuchanie ulubionej muzyki przy użyciu słuchawek, bo inaczej druga osoba demonstracyjnie wetknie sobie stopery do uszu. Czy wiązanie się amatora uczciwie przyrządzonych mięsiw z weganką. To po prostu musi skończyć się katastrofą. Zatem szybkie dążenie do seksu, góra na przysłowiowej trzeciej randce, to gówniarstwo godne „wyluzowanej” hołoty a nie konserwatystów.
Secundo, osoby te musi łączyć autentyczne uczucie plus szczery zamiar stworzenia małżeństwa. Na upartego miernikiem może być zaprzestanie myślenia typu JA i zastąpienie go używaniem zaimka MY. Ale to jest zaledwie minimum przyzwoitości. Bo dla rasowego konserwatysty na pierwszym planie zawsze będzie ONA. Potem przerwa, a dopiero po niej JA i ewentualnie coś jeszcze.
Tertio, człowiek z definicji jest istotą omylną. Zatem nie mając pewności, że ten związek zakończy się udanym małżeństwem, obowiązkiem OBYDWOJGA jest potraktowanie jak najpoważniej kwestii antykoncepcji. Nie może to być przez mężczyznę potraktowane spychotechnicznie jako rzekomo „tylko jej problem”. I tu ważna sprawa. Jeśli wyda się, że któreś z nich programowo odrzuca wszelkie inne formy antykoncepcji, niż ta jedyna słuszna z punktu widzenia KRK „metoda przez zaniechanie”, czy też uważa prokreację za jedyny powód uprawiania seksu, a po realizacji planu demograficznego zamierza z tym „grzechem” definitywnie skończyć, druga strona ma pełne prawo wycofać się, zanim będzie na to za późno.
Quatro, jak wiadomo, człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi. Zatem jeśli okaże się, że dziecko jest w drodze, nie ma miejsca na żadne filozofowanie. Bo nie istnieje jakakolwiek alternatywa w stosunku do ślubu. A dzięki spełnieniu wymagań opisanych w punktach pierwszym i drugim, małżeństwo to nie jest z góry skazane na porażkę. I mężczyźnie nie grozi to, że przy jakiejś ptaszynie wyciągnie kopyta albo się z rozpaczy zapije.
Oczywiście dla konserwatysty jest to rzecz nie do pomyślenia, ale w realnym świecie zdarzają się niestety odrażające kanalie, w rodzaju choćby wolnościowców, satanistów i innego kału w ludzkiej skórze. Które w takiej sytuacji zaproponują współfinansowanie zabicia swojego dziecka, a niekiedy nawet „wspaniałomyślnie” gotowe są pokryć cały koszt aborcji. Nazywa się to to „pro choice”, a tak naprawdę jest „pro money”. Bo potrafi policzyć, że jednorazowe zapłacenie za aborcję kosztować go będzie znacznie mniej, niż płacenie alimentów do osiągnięcia przez dziecko 18 lat. A w przypadku pójścia na studia jeszcze dłużej. Żeby było śmieszniej w sieci takim bydlętom prawie zawsze towarzyszy orszak wielbiących je cheerleaderek. Może dlatego, że liczą na nie tylko wirtualne karesy, a zajście w ciążę przestało tym łachudrom zagrażać od co najmniej dwadziestu lat. Jak swego czasu powiedział mój przyjaciel, prawdziwy „pan z paniw”, dawniej rozwiązanie byłoby banalnie proste. Bo należałoby kazać gajowemu zastrzelić takiego sukinsyna, który dopomógł w zabiciu własneo dziecka. Czasy się zmieniły i obecnie niestety to nie wchodzi w grę. Więc pozostaje obicie mordy, najlepiej w wykonaniu tak zdolnego pedagoga i kompetentnego rzemieślnika, jak wspomniany niedawno pan Mietek.
Czas też zdementować kolejną bzdurę, którą z lubością kolportują człowieki postępu. A mianowicie rzekomą pogardę, jaką wedle ich lewackich urojeń konserwatyści darzą niezamężne kobiety, które urodziły dziecko. W czasach łatwej "turystyki aborcyjnej" i podziemia parającego się tym procederem, ich decyzja zasługuje na szacunek, a one i ich dzieci na pomoc. Nasza parafia od dawna postanowiła nie łapać dziesięciu srok za ogon i całość środków przeznaczonych na cele charytatywne kieruje do jednego z warszawskich domów samotnej matki z dzieckiem. Przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą urządzamy ekstra zbiórki, by te święta we wspomnianym domu mogły być urządzone przyzwoicie.
Dotarliśmy zatem do punktu kiedy pani z panem przekroczyli Rubikon. Ideałem byłoby wspólne zamieszkanie pod jednym dachem, co pozwala na sprawdzenie, czy związek ten sprawdza się przy wykonywaniu czynności całkiem prozaicznych. Czyli przekonanie się, czy wszelkie opłaty dokonywane są na czas, mieszkanie nie zarasta brudem, niepozmywane garnki i talerze nie wystają za zlewozmywaka, w lodówce jest coś poza światłem a w łazience sterta ciuchów do uprania nie sięga już sufitu. Jest to dla każdego konserwatysty oczywiste, ale na wszelki wypadek dopowiem, że troska o dom należy do obojga. A rzeczą niedopuszczalną jest, by po powrocie z pracy facet siadł przed telewizorem z piwkiem i miał całą logistykę w nosie. Tak jak i to, by kandydatka na żonę potrafiła jedynie godzinami trajkotać z psiapsiółkami przez telefon i przypalić nawet wodę na herbatę. Wielką wartość poznawczą mają też wspólne wakacje pod namiotem. Gdyż szybko zdemaskują śmierdzącego lenia czy koszmarnego bałaganiarza.
I najważniejsze pytanie. Jak długo ma trwać ten test kociej łapy?
Zacznę od oczywistej oczywistości. A mianowicie od wyważenia otwartych drzwi przypomnieniem, iż dla kobiety i dla mężczyzny czas upływa w innym rytmie. Kobieta czterdziestoletnia, zwłaszcza z dzieckiem, ma znacznie mniejsze szanse na małżeństwo, niż mężczyzna w tym samym wieku. Dlatego moim zdaniem rok testu kociej łapy, czyli i jedne wspólne wakacje, w zupełności wystarczy. Jeśli nie nadziali się na jakąś minę pułapkę, a wszystko działa należycie nie tylko od święta, ale i na co dzień, facet ma psi obowiązek nabyć pierścionek i powiedzieć tych kilka słów.
Znam trzy przypadki, kiedy to kobieta nie chciała wyjść za mąż, mimo że tego mężczyznę kochała i było jej z nim dobrze, a on się jej oświadczył. Opiszę najdziwniejszy.
Babcia tej pani była wraz z dziećmi bita przez męża pijaka. Gdy ten podczas jakiejś libacji wykitował, ona i dzieci odetchnęli z ulgą. Matka i ojciec tejże pani również ostro pili, więc babcia zabrała ją do siebie i sądownie uzyskała prawo do opieki, dzięki czemu pani ta ukończyła liceum i studia. Poznała bardzo wartościowego pana, którego mama i siostra zaliczyły rozwód. Po kilku miesiącach kociej łapy on się oświadczył, ona odmówiła. Gdy zaszła w ciążę, oczywiście ponowił propozycję, trzeci raz oświadczył się po urodzeniu dziecka, też z negatywnym skutkiem. Zgodziła się dopiero na którąś z rzędu propozycję, gdy dorobili się własnego mieszkania, a synek miał już osiem lat. I wzięli „cywila”, bowiem kilka lat wcześniej skutecznie wypędził ją z kościoła durny klecha, którego usprawiedliwić mogą co najwyżej tak zwane „żywe młynki modlitewne”, głupsze nie tylko od tego księżula, ale i od własnego podogonia.
Czym tłumaczę jej tak nietypowe zachowanie? W rodzinie jej i jej mężczyzny (nie cierpię słowa partner) wszystkie małżeństwa bez wyjątku były niewypałem. Więc gdy znalazła mężczyznę, którego pokochała z pełną wzajemnością i dorobili się dziecka, panicznie bała się to popsuć. A gdy stuknęło im dziesięć lat pożycia, na kolejne oświadczyny udzieliła bardzo nietypowej odpowiedzi pozytywnej:
- Niech już będzie, zaryzykuję, raz kozie śmierć.
Wiedzie im się dobrze.
W drugim przypadku powodem była jakaś anarchistyczna awersja do instytucji ślubu, nawet w wersji „cywilnej”. Co po nagłej śmierci tego pana spowodowało, że jego rodzina, od początku wrogo do niej nastawioną, po prostu ją okradła, bowiem formalnie nie była dla niego nikim bliskim. Więc gdy po kilku latach kogoś poznała, za moją radą przestała „świrować”, oświadczyny zaakceptowała i dokument w magistracie podpisała. Aby zaspokoić jej dziwaczną niechęć do małżeństwa jako elementu obyczajowości, ślub został zatajony przed całym światem, ona zaś pozostała przy swoim nazwisku.
W trzecim przypadku powód odmowy był tak zdumiewająco oryginalny, że sam bym go do końca życia nie wymyślił. Więc go nie podam, bo i tak nikt z Szanownych Czytelników by mi w to nie uwierzył.
Zatem rekapitulując. Jeśli dzielenie stołu i łoża obydwoje uważają za więcej niż udane, po jakimś roku, w ostateczności po dwóch, pan powinien się oświadczyć. Tak na oko z 99.999% pań oczywiście propozycję zaakceptuje i nastąpi ślub.
A co robić, gdy mężczyzna trafi osobę z grupy stanowiącej 0.001% ogółu? Musi przyjąć do wiadomości, że kobieta ma przywilej odmowy. Zatem on powinien odczekać i ponowić. Bo jego nikt z tego obowiązku nie zwolni.
Tako rzecze konserwatyzm. A co inne jest, od lewactwa i tolerastii pochodzi.
Stary Niedźwiedź
SN w najlepszym wydaniu :) jak już będziesz Starym! Starym Niedźwiedziem to należy Twoje wpisy zebrać, wydrukować i oprawić ;-)
OdpowiedzUsuńMaciejjo
Czcigodny Maciejjo
UsuńMiło mi, że tekst przypadł Tobie do gustu. Po prostu chciałem pokazać wszystkim niedowiarkom czy niedoinformowanym, że w tej sferze życia konserwatyzm to kwestia nie religii, lecz klasy. Jako że wszystkie lewackie wynalazki trzeba uznać za wody pozaklasowe, czyli ścieki.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Stary Niedźwiedziu.
UsuńTo jednak chyba kwestia religii ewentualnie ich resztek. Wystarczy porównać działania konserwatywnego muzułmanina i konserwatywnego katolika kiedy usłyszy plotkę, że jego żona go zdradza. No chyba, że mówimy o jednym kręgu cywilizacyjnym, to zgoda.
Pozdrawiam
cichy
Drogi Cichy,
UsuńUżywanie słów "kultura, cywilizacja, ludzie" w kontekście iSSlamu jest nieporozumieniem.
Pozdrawiam
Mniej więcej rok mija od mojego ostatniego komentarza na którymś z zaprzyjaźnionych blogów, więc to dobra chwila by podziękować wszystkim osobom, z którymi dane było mi rozmawiać :) Sporadycznie czytuję, ale powrotu nie planuję, tak od roku zbieram się na pożegnanie, bo bez nie wypada znikać :) Powód? Pozytywne zmiany w życiu, które ograniczają do minimum czas i wymagają oddzielenia spraw ważnych, ważniejszych od błahostek. Co do treści notki, to chyba oczywiste, że akceptuję w całości. Serdecznie pozdrawiam i życzę dalszego, owocnego blogowania :)
OdpowiedzUsuńCzcigodny Celsusie
UsuńNie traktuj tego jako próby "wydobycia z Ciebie zeznań". Ale mam nadzieję, że ten brak czasu to wynik zmiany priorytetu z ONA na ONI. Jeśli zgadłem, to przyjmij gratulacje od całej redakcji.
Również dziękuję za ciekawe dyskusje, zarówno u nas, jak i na innych blogach. Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy za naszą dawną mikro Wojnę Trzydziestoletnią, zakończoną przecież traktatem pokojowym. I mniej surowo oceniasz moje konserwatywne propozycje "rozdawnictwa", chyba jednak bardziej przemyślane od 500+.
Wszystkiego najlepszego, Celsusie!
Drogi Celsusie,
UsuńJa też życzę Ci wszystkiego dobrego i ciepło wspominam nasze ostre momentami dyskusje. Będę Cię dobrze wspominał i jeśli czas pozwoli zajrzyj czasem na bloga.
Serdecznie pozdrawiam, TF.
Szanowny Stary Niedźwiedziu.
OdpowiedzUsuńJako katolik mam odmienne zdanie w paru kwestiach, ale nie na tyle, żeby był sens się rozpisywać. Zwłaszcza, że Autor raczej je dobrze zna. :)
Boli trochę ten fragment o "durnym klechu", ale boli tak jak wypominana prawda. :( Niestety nie da się zaprzeczyć, że wielu księży (na każdym szczeblu) jest bardzo oderwanych od rzeczywistości.
Z wyrazami szacunku,
Jakub Trokowski
Czcigodny Jakubie
UsuńMam swoją listę rankingową księży katolickich, którzy potrafili pogodzić trzymanie się doktryny Kościoła Rzymskokatolickiego z przyciąganiem ludzi do swoich świątyń, a nie wyganianiem ich stamtąd.
Córka przyjaciela zamieszkała razem ze swoją brzydszą połową. Już po kilku miesiącach postanowili wziąć ślub. Oczywiście podczas spowiedzi przyznała się szybko i sprawnie do seksu z ukochanym. Na pytanie, czy żałuje tego grzechu, uczciwie odpowiedziała, że nie potrafi, bo to jest najwspanialsza rzecz, jaka się jej do tej pory w życiu przydarzyła. I wtedy usłyszała kolejne pytanie:
- A czy potrafi pani choć wyrazić żal z tego powodu, iż pani nie żałuje?
Gdy opowiedziałem o tym małżeństwu moich przyjaciół, katolików przedsoborowych, uznali postępowanie tego księdza za właściwe. Oni na pewno nie są żadnymi (uczciwszy uszy) posoborowymi modernistami. Ale nie demonizują problemu seksu u ludzi, dla jtórych jest to ostatni i decydujący powód, by zakończyć jazdę bez biletu i wziąć ślub.
Syn znajomych, już samodzielny życiowo (własna kawalerka plus dobra praca) związał sie z dziewczyną chodzącą do przedostatniej klasy liceum. Klasyczna obustronna miłość od pierwszego wejrzenia. Matce dziewczyny, katoliczce rygorystycznej, bardzo przeszkadzał łączący ich również i seks. Doprowadziła do jego rozmowy z zaprzyjaźnionym księdzem. Duchowny został bardzo zaskoczony stanowiskiem chłopaka. Który powiedział, że skoro dostał od Pana Boga tak wspaniały Dar, jak ta dziewczyna, to oczywiście jego elementarnymi obowiązkami są dozgonna wdzięczność Darczyńcy i najwyższa troska o Dar. Ale nieprzyjęcie Daru w całości byłoby w jego przekonaniu czarną niewdzięcznością i straszną obrazą Darczyńcy. Ksiądz powiedział matce, że widzi tylko jedno rozwiązanie – jak najszybszy ślub. Sąd rodzinny był zdziwiony tą prośbą, skoro dziewczyna nie zaszła w ciążę, ale zezwolenia udzielił i w dniu jej siedemnastych urodzin stanęli przed ołtarzem.
A wracając do przypadku opisanego na blogu. Jestem dziwnie przekonany, że będąc na miejscu tego księdza, przed wydaniem werdyktu starannie ustaliłbyś stan faktyczny. A informacja, że ojciec nieślubnego dziecka jak najbardziej chce ślubu, byłaby dla Ciebie sygnałem alarmowym, że jest to bardzo nietypowy przypadek. Oczywiście z powodów „regulaminowych” z rozgrzeszeniem należałoby poczekać. Ale to przecież nie znaczy, że dziewczynę nie warto było potraktować ciepło i życzliwie, a za ambitny cel długofalowych działań duszpasterskich postawić sobie jej psychiczne odblokowanie i doprowadzenie ich przed ołtarz. Tak by postąpił metaforyczny pasterz. Niestety trafiła na pastucha, który skutecznie wygonił ją z kościoła. Całe szczęście, że jak mi mówią moi przyjaciele katolicy, wśród młodych księży prawie już nie ma mułłów poprzebieranych w sutanny.
Wiem że trudno będzie Tobie w to uwierzyć. Ale niedawno blogerka spodziewająca się dziecka, a sama nie będąca chrześcijanką, zadeklarowała chęć ochrzczenia go w przyszłości. Nawet jeśli z jej punktu widzenia nie jest to czymś bardzo ważnym, z Twojego i mojego wygląda to zupełnie inaczej. I nie mam wątpliwości, że tak jak to czyniłem, w pełni aprobowałbyś jej decyzję. Tymczasem pewna katoliczka z koziej dupy odwodziła ją od tego zamiaru, jak mogła. Łżąc w żywe oczy, że będzie musiała dopuścić się świętokradztwa a ksiądz po przeczytaniu jej wpisu na blogu powinien odmówić udzielenia tego sakramentu.
Jak nazwać tak łachudrę?
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Stary Niedźwiedziu.
UsuńPo pierwsze dziękuję, za zaszczycenie mnie najdłuższą odpowiedzią, na najkrótszy komentarz. :)
Co do Pańskiego "dziwnego przekonania" - mam nadzieję, że tak by było. Ale wyznaję zasadę, że "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono." (I teraz, jak mi się Szymborska przypomniała, będę dwie godziny wiersze czytał... :/)
Grzech grzechem (sam mam z czego się spowiadać), ale "kto z Was jest bez grzechu...". Szukać trzeba tej jednej, zagubionej owieczki. To chory potrzebuje lekarza. Itp, itd, etc...
Przyznam, że tu po prostu nie rozumiem zachowania katolików z przytaczanych przykładów: przecież mamy (księża czy nie) naganiać ludzi do Kościoła i nawracać oraz pomagać się rozwijać we wierze, a nie ich zniechęcać i odrzucać.
Odnośnie przyszłej matki: super! Oby znalazła dobrych rodziców chrzestnych. Przecież to nie ma prawa zaszkodzić, a nawet ostatnią złotówkę bym postawił, że wyjdzie na dobre.
Podsumowując tę cześć: przecież nie da się komuś zrobić lepszej przysługi, niż nawracając tę osobę.
Co do seksu przed małżeńskiego: wiara jest dla mnie zaufaniem Bogu, więc skoro mówi "nie wolno", to tak powinno być, bo Bóg ma rację. (Słabo to brzmi, ale nie wiem jak to lepiej ująć w słowa.)
Zastanawiałem się pisząc pierwszy komentarz, czy mam w ogóle prawo się wypowiadać na takie tematy, skoro nawet nie miałem dziewczyny. Ale okazuje się, że osoba zdecydowanie bardziej obyta i doświadczona się ze mną zgadza, więc chyba nie jest ze tak źle. :)
Z wyrazami szacunku,
Jakub Trokowski
KOREKTA
UsuńOczywiście "jak nazwać TAKĄ łachudrę?"
Czcigodny Jakubie
UsuńOczywiście ta korekta dotyczyła mojego poprzedniego komentarza.
Możesz mi zarzucić, o co się na pewno nie obrażę, iż moje stanowisko jest pochodną tego, że w kościołach protestanckich sakramentami są jedynie Chrzest i Wieczerza Pańska (czyli Komunia Święta), a więc ślub sakramentem nie jest. Ale traktujemy ten ślub na tyle poważnie i uważamy za tak wielką wartość, że tolerujemy "falstart" jako zdecydowanie mniejsze zło, niż nieudane małżeństwo, będące efektem "randki w ciemno".
Katolicyzmowi w Polsce od zawsze życzliwie kibicuję, jako najsolidniejszej tamie przeciwko zalewowi jednopłciowych "ślubów", homoadopcji, eutanazji i innego zbydlęcenia. A wobec nierozerwalności małżeństwa w KRK, w pełni rozumiem moich przyjaciół katolików, którzy "nie czekali". Oczywiście tak chamskiego pytania nigdy w życiu bym im nie zadał, ale wspólne wakacje pod namiotami dostarczyły mi mocnych przesłanek, by tak uważać. Każde z nich trwa już w najlepszej kondycji ponad 35 lat, co w moim przekonaniu całkowicie ich "rozgrzesza", o ile rzecz jasna moja opinia kogokolwiek interesuje.
Znany mi i szanowany przeze mnie ksiądz katolicki przyznał mi się, że takich "nie czekających" nie polewa smołą i nie okadza siarką. Ale mówi im że zaciągnęli kredyt, który w całości spłacą ślubem. Bo w jego ocenie ci "czekający" to poniżej 1% par, którym udzielił ślubów.
No i najważniejsze, że jesteśmy całkowicie zgodni odnośnie mety, do której należy dotrzeć.
Pozdrawiam serdecznie.
"przecież mamy (księża czy nie) naganiać ludzi do Kościoła i nawracać oraz pomagać się rozwijać we wierze, a nie ich zniechęcać i odrzucać."
Usuńno właśnie
wymagania dotyczące postawy rodziców są tak określone, by ich nawracały, a wraz z nimi całą rodzinę
Chrzest to najważniejszy sakrament w życiu chrześcijanskim, należy mu się szacunek, bo włącza człowieka w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa
ludzie, traktujący go jak "na wszelki wypadek" okazują - w najlepszym razie - swoją ignorancję (nie znam całej sprawy, odnoszę się do powyższych komentarzy)
a co do naganiania ludzi do kościoła... jak kardynał Marks chce naganiać dopuszczając rozwodników i niesakramentalne związki do Stołu Panskiego to autorzy bloga wieszają na nim (i jemu podobnych) wszystkie psy świata... to jak w końcu, naganiać czy nie naganiać...?
pytanie retoryczne
to, co tu prezentujecie to FALSZYWIE POJĘTE miłosierdzie, które tak głośno obwieszcza tzw "otwarty kościół"
zresztą, to samo dotyczy całości teorii o "trochę seksu OK, ale za dużo to już nie"
dziesięć przykazań obowiązuje, nawet jeśli komuś się wydaje, że to nie jest fajne
"naganiać czy nie naganiać...?"
UsuńChwilę pomyślałem. Może za krótko, ale odpowiedziałbym tak:
Naganiać. Zdecydowanie i wszystkich. Oczywiście również nauczać, ale naganiać. I tak to nie my będziemy sądzić. A ja nie zamierzam mówić Bogu kogo ma zbawić a kogo nie.
(Nie żeby mi to naganianie szło, ale przedstawiłem według mnie ideał, do którego chciałbym dążyć.)
@ anonimowy
UsuńMam przyjaciół katolików przedsoborowych, którym nikt nie może zarzucić jakiegoś ulegania wpływom arcyheretyka Karla Rahnera czy innego "posoborowia". Ale nawet oni nie robią (oczywiście z mojego punktu widzenia) z igły wideł.
Gdybym był nieprzejednanym wrogiem Kościoła Rzymskokatolickiego, pisałbym dokładnie to samo, co ty. W nadziei, że pozostanie w nim w Polsce mniej wiernych, niż miał uczniów Zbawiciel.
I nie dziwi mnie, że po wytknięciu nosa ze swej piwnicy, nie odważyłeś się podpiać jakimkolwiek nickiem.
Czcigodny Jakubie
UsuńJa bym użył innego określenia i zamiast o naganianiu, mówił o zachęcaniu. Ale poza tym elementem, mówimy właściwie o tym samym.
I nie przejmuj się ani trochę tymi wypocinami tchórzliwego czegoś, co boi się podpisać swoim zwyczajowym nickiem, który zmienia prawie tak samo często, jak "partnerów". Bo w rzekomą przynależność tego czegoś do sekty założonej za pieniądze carskiej "ochrany" oczywiście od początku nie wierzyłem, a tym bardziej w zapowiedź nieprzyłażenia tu więcej.
Pozdrawiam serdecznie.
@ Anonimowy
UsuńPrzyznaję się: to ja (wraz z Lubym) chcemy ochrzcić dziecko, choć nie mamy zamiaru wychować go w duchu katolickiego wyznania. Możesz to nazywać ignorancją, fałszem, hipokryzją (tak o tym napisano w jednym blogu), lecz równie dobrze mógłbyś o to oskarżyć większość polskich rodziców. Ilu nominalnych katolików przejmuje się zasadami głoszonymi przez KRK?
Oczywiście gdyby się jednak przejmowali, to i tak zdecydowalibyśmy się na chrzest. Żeby ułatwić dziecku wejście do katolickiej społeczności, a może i dla świętego spokoju. Jeśli religia staje się częścią kultury, to podłączają się pod nią także niewierzący.
@ Stary Niedźwiedź
Przepraszam, że się wtrąciłam i ujawniłam, że chodzi o mojego partnera (wiem, nie cierpisz tego słowa ;)) i o mnie, ale czasami nachodzi mnie na ekshibicjonizm. :) Czy jest to na sto procent osoba, którą podejrzewasz o trollowanie u Ciebie - nie wiem. :)
Czcigodna Kiro
UsuńNie masz za co przepraszać. Różnica jest taka, że Ty możesz tę sprawę ujawnić, kiedy tylko zechcesz i gdzie zechcesz, bo dotyczy Ciebie i Twojego mężczyzny. Natomiast mnie obowiązuje dyskrecja, nawet jeśli sprawę opisałaś na swoim blogu. Bo nie każdy czytelnik Antysocjala zagląda na Twój. Tak po prostu nakazuje konserwatyzm w stosunku do osób, które się darzy sympatią. Takie mamy zasady, kwas i obciach pozostawiamy lewiźnie. Natomiast fakt ogłoszenia czegoś na jakimkolwiek blogu jest dla mnie wystarczającym powodem, by tę informację dowolnie wykorzystać w stosunku do kogoś, z kim nie sympatyzuję. A już na pewno wtedy, gdy czymś bezdennie gardzę. Klasyczny przykład to zaćpane satanistyczne łajno, które do pomocnictwa w zabiciu jednego swojego dziecka przyznało się w swojej latrynie, a o drugim takim przypadku napisało na starym blogu Flavii, gdy jeszcze wierzyło w to, że porządną dziewczynę przerobi na łachmytę ze swojego orszaku, pokroju Julianne, Jaskółki, Ani, Oli, Erinti czy An-Ki. Od tej pory bez żadnych zahamowań piszę, że ten kryminalista ma w dorobku również współudział w zabójstwie dwójki swoich dzieci.
Pod postem o "wyluzowanych babeczkach" w jednym z usuniętych komentarzy ten trolujący cwel dał się sprowokować. I jak na rozhisteryzowaną ciotę przystało (zdrowa psychicznie kobieta tak by nie zareagowała, więc nie wolno pisać, że zachował się jak baba), ujawniło to to swoją tożsamość. Więc nie mam żadnych wątpliwości, że to pedalski śmieć bez honoru, godności a nawet cienia ambicji.
Pozdrawim serdecznie.
Szanowni Panowie. Nie ma przymusu bycia katolikiem, a pewne luki w wiedzy nie powinny być powodem obrażania kogokolwiek. Ten "klecha" trzymał się jedynie logiki i nauczania Kościoła. Seks przed ślubem jest grzechem. Aby dostać rozgrzeszenie należy mieć poczucie szczerego żalu, czego nie mogło być z oczywistych przyczyn. Z tego co zrozumiałem nie było nawet żalu z powodu braku żalu. Co już było kołem ratunkowym. To dyskwalifikuje rozgrzeszenie, a zatem ślub katolicki nie może być zawarty. Tylko tyle i aż tyle.;-)
UsuńPozdrawiam
cichy
Szanowny Cichy
UsuńNie zreferowałem sprawy do końca. Ta pani bez jakiegokolwiek problemu złożyła jak najszczerszą deklarację, że żałuje tego swojego braku żalu. Gdybym był katolikiem i spowiadał się zgodnie z regułami obowiązującymi w KRK, też bez najmniejszego problemu i na pewno całkiem szczerze mógłbym powiedzieć, że bardzo żałuję braku żalu z powodu skorzystania jeszcze przed ślubem z najpiękniejszego daru Pana Boga. Nie wyobrażam sobie, by ktoś pryzwoity mógł z takiego koła ratunkowego, jak to właściwie nazwałeś, nie skorzystać. Poza tym wydaje mi się, że sama chęć wzięcia ślubu, czyli zakończenia tej jazdy bez biletu, uwiarygadnia tę deklarację.
Małżeństwo to jest bardzo udane, a chyba świadczy to o tym, że Tam Na Górze im wybaczono.
Pozdrawiam.
PS
UsuńSzanowny Cichy
Pojawiło się trochę chaosu w naszej wymianie komentarzy, bo pomieszały sie dwie sprawy.
O tym żalu za brak żalu z powodu skorzstania z tego pięknego daru Stwórcy powiedział ksiądz którego nie znam, ale bardzo go szanuję za to koło ratunkowe. I o tym przypadku pisałem w powyższym komentarzu z 03:55. Dziewczyna ten rodzaj żalu wyraziła, rozgrzeszenie otrzymała, ślub nastąpił, małżeństwo bardzo udane.
Natomiast mam jak najgorsze zdanie o innym księdzu. Tym który nie zadał sobie trudu by choć pobieżnie zbadać sprawę, potraktował siarką i smołą dziewczynę, mającą już dziecko z mężczyzną którego kochała z całkowitą wzajemnością ale panicznie bojącą się ślbu.
Wystarczyło przecież pytanie, co ojciec dziecka sądzi o ślubie. A odpowiedź że on jest jak najbardziej za, dla człowieka myślącego byłaby dzwonkiem alarmowym, że jest to przypadek bardzo odległy od stereotypów i nie wolno tu stosowć ogranych schematów.
Moim zdaniem duchowny żadnego nurtu chrześcijaństwa nie może być leniwym durniem. A mózgu powinien używać wyjątkowo intensywnie. A poza tym, jeśli dwoje ludzi łączy uczciwe uczucie a ktoś próbuje im szkodzić, mam dla tego kogoś tyle wyrozumiałości, co książę Jeremi Wiśniowiecki w stosunku do ukraińskich "rizunów".
Pozdrawiam.
I wszystko jasne.:-)Dziękuję.
UsuńPozdrawiam
cichy
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńPrzedstawiłeś rozsądne i konstruktywne stanowisko. Podkreślam - rozsądne. Niezależnie od ideologicznej etykietki rozsądny konserwatysta i rozsądny liberał potrafią zaakceptować sensowne rozwiązanie. W przeciwieństwie do oszołomów. Zadziwiające jest, że oszołomy potrafią zmieniać stanowisko ideologiczne z łatwością równą zmianie garderoby. Zdarzają się przypadki superortodoksyjnych katoliczek z manią czystości przedmałżeńskiej, które nagle odnajdują się w towarzystwie satanistów. Może mania czystości jest psychologicznym mechanizmen racjonalizacji - nikt nie chce się do mnie zbliżyć, ale nie dlatego, że jestem nieatrakcyjna, ale dlatego, że jestem pryncypialna. A potem rzucają się wirtualnie w objęcia pogrążonych w narkotycznym szale, w nadziei na wirtualny seks.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńPrzykro było patrzeć, jak wspomniana paranoiczna „czyścioszka” zmieniła się raptownie z miss Jeckyll w dr Hyde. Na blogu satanistycznego bydlęcia wpisywała komentarze godne bywalczyń portowych nabrzeży a fotka jakiejś nagiej dziwki w welonie zakonnicy i z krucyfiks em w tyłku nie przeszkadzał tej „katoliczce” oferować temu bydlęciu tzw. „rimming”. Na rozkaz swojego prawdziwego bożka usuwała komentarze, które sama na etapie moderacji zaakceptowała. Choćby kasując komentarz wyrzuconej przez Ciebie na zbitą mordę aborcyjnej ladacznicy, w którym to bydlę przyznało się do kilku aborcji, co jej satanistyczny sutener uznał za błąd. Bo wtedy jeszcze nie wszyscy nieskurwieni komentatorzy wynieśli się z blogu dr Hyde.
Wyjazd do Kanady i radykalna poprawa sytuacji materialnej niczego nie zmieniły. Nadal ta „czystościowa” paranoja plus wirtualny seks z zaćpanym lavejańcem zasrańcem.
Moim zdaniem ten jej katolicyzm można roztrzaskać o kant wiadomej części ciała.Bo to jest jakiś problem psychiatryczny z seksem. Na zewnątrz jedynie maskowany, jak to słusznie zauważyłeś, rzekomą katolicką ortodoksją. Tak jak w przypadku feminazistowskich kaszalotów, „gardzących mężczyznami”, bo czegoś takiego żaden facet nawet po pijanemu by nie dotknął.
Pozdrawiam serdecznie.
Jeśli na blogu porusza Pan kwestie społeczne warto popatrzeć szerzej na problemy społeczeństwa i na sytuacje, które w danym społeczeństwie się zdarzają niż skupiać się na stanowisku jakieś jednej grupy społecznej i ich poglądów.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o tematykę alimentów w Polsce, bo na ten temat pisałam w moim poprzednim komentarzu istnieje przyzwolenie na to, aby mężczyźni alimentów nie płacili.Długi alimentacyjne nie są traktowane tak jak długi bankowe czy za inne płatności. Mężczyźni nie są szykanowani za niepłacenie alimentów, nie stykają się z ostracyzmem społecznym, z żadnym odrzuceniem, Inaczej jest np. w Grecji gdzie mężczyzna niepłacący alimentów jest wyrzucony automatycznie z towarzystwa i naprawdę nie opłaca mu się ich nie płacić. (I dotyczy to każdego towarzystwa nie tylko konserwatywnego)
Mężczyźni mają takie same prawa i obowiązki w stosunku do dzieci, ale na prawie się kończy. Jeśli matka zostawi dziecko z nieodpowiedzialnym ojcem lub np. ojczymem dziecka i temu dziecku się coś stanie automatycznie jest ciągana po sądach, jako wyrodna matka, bo jak mogła zostawić dziecko z nieodpowiedzialnym mężczyzną Pytania są gdzie wyszła, co robiła itd.
W odwrotnej sytuacji, gdy matka jest nieodpowiedzialna, bo i też takie sytuacje się zdarzają zachowanie służb jest zupełnie odmienne nikt nie pyta gdzie był ojciec dziecka, nikt nie pyta, co robił, nikt nie oskarża go o to, że dziecko zaniedbał. Ojciec, mężczyzna ma prawo być ślepy, nie widzieć, nie wiedzieć, nie zauważać. Wystarczy popatrzeć na sprawę małej Madzi z Sosnowca.Ojciec małej Madzi zmieniał sobie tylko fryzury jak występował w mediach, ale nikt nie pytał go, co robił, gdzie był i dlaczego nie zauważył, że coś się złego dzieje a jego żona planuje pozbyć się córki .
Napisał Pan o wyrobach męsko podobnych. O mężczyznach czasami mówi się, że są dziwkarzami i kurwiarzami to fakt i z tym się zgodzę, ale powiedzmy sobie prawdę właściwie, jeśli takie epitety się wyraża tak naprawdę skierowane są one do ich kobiet a nie do nich samych..;-)
@Sara,
Usuń"Mężczyźni nie są szykanowani za niepłacenie alimentów, nie stykają się z ostracyzmem społecznym, z żadnym odrzuceniem,"
Powiem więcej. Taki Mateusz Kijowski zalegający z alimentami na coś około 100 000zł robi oszałamiającą karierę polityczną i nikomu nie przeszkadzają ciążące na nim wyroki sądowe. Mało tego - na politycznych salonach Europy zachodniej, czy za oceanem jest on przyjmowany przez wysokich dygnitarzy z atencją godną premiera lub prezydenta poważnego kraju. A jest to perfidny alimenciarz, który zgodnie z kodeksem Boziewicza pozbawiony jest nawet zdolności honorowej. I jak to skomentować?
Pozdrawiam, TF.
W Polsce istnieją nawet takie osoby, które go bronią.Pan Żakowski powiedział, że Kijowskiemu należy się SZACUNEK, bo mężczyźni porzucają kobiety z dziećmi i Idą na wojnę. Jedynie Paulina Młynarska protestowała, gdy Żakowski wygadywał te bzdury.
UsuńZ tą mentalnością trzeba walczyć i muszą walczyć zarówno kobiety lewicy, ale przede wszystkim kobiety prawicy tzw. feministki prawicowe . Nie wiem czy wiesz, ale nie istnieje tylko feminizm lewicowy, ale także prawicowy.Te dwa nurty różnią się trochę od siebie, np. w rozwiązywaniu różnych problemów społecznych .
W Polsce niestety nie ma feminizmu prawicowego stąd wiele zapóźnień, ponieważ feministki lewicowe nie wszystko mogą zrobić, zauważyć. Poza tym są one ograniczone przez swoje środowisko.
Jeśli chodzi o elity zachodu dla nich ważne są interesy moralność schodzi na dalszy plan.
Również pozdrawiam.
Szanowna Saro
UsuńPrzedstawiłem tu punkt widzenia konserwatystów i na samym początku wyraźnie podkreśliłem, że konserwatyzm nie jest przeznaczony tylko dla chrześcijan. Moim zdaniem przedstawione zasady gry równie dobrze mogą stosować niewierzący, zamiast ślubu religijnego wybierający ten "magistracki". Nie chciałem rozpisywać się o różnych mniejszych i większych patologiach, piętnować kanalie wciągające swoje kobiety w narkomanię, czy na wiadomość o ciąży reagujące organizowaniem aborcji. Uznałem że łatwiej będzie po prostu napisać, jak naszym zdaniem być powinno, niż rozpisywać długą listę patologii i podłości.
Wydaje mi się, że tych zaleceń w kwestii seksu może trzymać się każdy przyzwoity mężczyzna. Bo nie wiążą się ani z poglądami politycznymi czy ekonomicznymi, ani ze stosunkiem do takich zagadnień, jak patriotyzm, organizacja społeczeństwa czy system prawny. Więc wydaje mi się, że nie ma przeszkód, by ten segment konserwatyzmu przyjęli też mężczyźni o innym światopoglądzie.
Zresztą powiedz sama. Czy Twoim zdaniem kobieta wiążąca się z mężczyzną trzymającym się tych reguł gry miałaby powody do zastrzeżeń?
W kwestii alimenciarzy, w moim środowisku bycie nim automatycznie oznacza utratę statusu mężczyzny. Tak jak i wielokrotne zmienianie żony na "nowszy model". To oczywiście wynik starannego dobierania sobie przyjaciół czy kolegów. Zjawisko akceptacji alimenciarstwa, o którym piszesz, to dla mnie kolejny efekt zastępowanie nieźle sprawdzonych systemów wartości nowomodnymi wydmuszkami, w których nie kryje się nic.
A skoro prawo jest aż tak kulawe, że długi alimenciarskie są traktowane znacznie łagodniej od innych, jest to więcej niż skandal. Trzeba nasypać posłom soli pod ogon, by to zmienili. Bowiem w moim przekonaniu ściąganie zaległych alimentów powinno mieć pierwszeństwo przed jakimkolwiek innym zadłużeniem. W ostateczności być stawiane na równi z długami skarbowymi.
I ponawiam swoje pytanie. Wyobraź sobie, że o Twoje względy zaczyna się starać mężczyzna, który deklaruje przestrzeganie opisanych przeze mnie reguł postępowania. Czy taki model związku i jego ewolucji od znajomości do rodziny nie odpowiadałby Tobie? A jeśli tak, to jakie masz do niego zastrzeżenia?
Pozdrawiam serdecznie.
Niestety nie odpowiem na te pytania. Ne rozmawiam w Internecie, na bogach o moim życiu prywatnym, poglądach życiowych, światopoglądzie, moralności, stylu zachowania a nawet o mojej wierze lub jej braku . To są tematy delikatne wręcz intymne.
UsuńWolę rozmawiać na tematy ogólne np. problemy społeczne.
Pozdrawiam
Miało być ; Nie rozmawiam w internecie, na blogach...
UsuńSzanowna Saro
UsuńJak już pod tamtym postem napisałem, nie mam najmniejszego zamiaru próbować wyciągać z Ciebie jakichś informacji o Twojej religijności lub jej braku. Tak samo jak i o życiu prywatnym. Ale dyskusja z Tobą o właściwych / niewłaściwych zachowaniach płci męskiej bez Twojej ich recenzji, oczywiście z punktu widzenia Twoich zasad, nie ma wielkiego sensu. W końcu wyrażenie przeze mnie mojej bezdennej pogardy dla "dyskodajek" czy ewentualny opis pożądanych i niepożądanych cech kobiety, rzecz jasna z mojego punktu widzenia, w niczym nie naruszyłoby mojej prywatności.
A skoro o feminizmie "wolno" z Tobą rozmawiać, powiem iż szanuję feministki, czyli kobiety zajmujące się realnymi problemami innych kobiet. Takimi jak choćby dostępność żłobków i przedszkoli, bez której trudno oczekiwać w Polsce oddalenia groźby zapaści demograficznej. Natomiast bezdennie gardzę kretynkami, ignorującymi anatomiczne i fizjologiczne różnice między organizmami kobiety i mężczyzny. I choćby przepisy behapowskie, zakazujące kobietom wykonywania najcięższych prac fizycznych, uważającymi za dyskryminację. I aby unikać pomyłki to bydło, próbujące ze wszystkich sił szkodzić innym kobietom, nazywam feminazistkami.
Pozdrawiam serdecznie.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Usuń@ anty
UsuńSpadaj, cioto. Problem alimentów ciebie nie dotyczy, bo to co wyjdzie jako efekt twojego "seksu", osobowości prawnej nie posiada.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńSzanowny Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńNie raz i nie dwa przywoływałeś osobę niejakiej panny Doroty "Dody" Rabczewskiej jako przykład medialnie napompowanego kurwiszona. Dobrze, że teraz piszesz o płci męskiej. A skoro już to robisz, to korci mnie, by spytać, czy znasz niejakiego Michała Wiśniewskiego oraz jego podejście do rodziny. Dla mnie jest to osoba godna pogardy, znacznie gorsza od Dody, obłudna (cztery małżeństwa, czwórka dzieci z dwóch małżeństw) i żałosna.
Czcigodna Kiro
UsuńSłusznie wytknęłaś mi tę asymetrię. Nazwiska tego cwelebryty nie kojarzyłem z gębą i dopiero przyjaciółka uświadomiła mi, że nosi je to mniej niż zero, które raz ma łeb czerwony, a innym razem zielony.
Fakty które podałaś, w moich oczach oczywiście też dyskwalifikują go nieodwołalnie. Jego wycia nie słuchałem, pamiętam tylko to żałosne na wpół po polsku a w połowie po niemiecku "Keine grenzen / żadnych granic". Które internauci wykpili bez litości, łącząc z filmem przedstawiającym wyłamywanie polskiego szlabanu granicznego we wrześniu 1939 przez niemieckich żołnierzy.
Ale wielkie dzięki za podanie personaliów tego śmiecia. Będę przytaczać obok ksywy tego dziwusa i zachowam parytet jak ta lala :))
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedźwiedziu,
UsuńGdyby Wiśniewskiemu zdarzyło się raz odejść od żony z dziećmi, ale by się tymi dziećmi zajmował, to nie byłabym dla niego zbyt surowa. I nawet teraz nie wiem, czy spotyka się ze swoją progeniturą czy nie. Brzydzę się nim z tego powodu, że z rodziny zrobił parodię, jest niestały i obłudny, gdyż pieprzy o rodzinnych wartościach. Ile trwały jego małżeństwa, można poczytać tutaj:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Michał_Wiśniewski
Czcigodna Kiro
UsuńDla mnie już jednorazowe porzucenie żony Z DZIEĆMI jest w najwyższym stopniu podejrzane. Jeśli ktoś taki istotnie zajmuje się dziećmi i bez monitowania płaci na nie, w ostateczności podam mu rękę, ale jakaś zadra we mnie pozostanie. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy mam mocne dowody, że to była żona rozwaliła ten związek, ale oczywiście ani trochę nie zmienia to obowiązków względem dzieci.
Już niepłacenie alimentów, gdy było to wykonalne (kurwa męska Kijowy zrezygnowała z pracy za 6 tys. na rękę!!!) degraduje takie coś do grupy wyrobów męskopodobnych. A wielokrotne rozwody pozostawiają jedynie taką alternatywę: albo jest to kompletnie niedojrzały psychicznie gówniarz, albo cyniczny i zakłamany skurwysyn. Tertium non datur.
Pozdrawiam serdecznie
Szanowny Panie.
OdpowiedzUsuńŻycie "na kocia łapę" z punktu widzenia katolickiego nie jest konserwatywnym rozwiązaniem. Raczej, ze tak ujmę ... liberalnym.
Co do sprawdzania, czy para do siebie pasuje, mam kilka uwag. Jeżeli to jest związek z miłości, a nie z rozsądku, to zakochanie jest doskonałym filtrem na wady. Ich zwyczajnie zakochany nie widzi. To po pierwsze. Po drugie znam kilka małżeństw, czyli zupełnie nie reprezentacyjna grupa ale trudno, które żyły w związkach nieformalnych po kilka lat. Od trzech do siedmiu. We wszystkich przypadkach ślub związany był z planami powiększania rodziny. Otóż po ślubie zmiany jakie zaszły u części połówek były drastyczne i zaskoczyły współmałżonków oraz przyjaciół. Nierówno ale dotyczy obu płci. Skoro takie zmiany mają miejsce, to sprawdzanie np. przez rok jaki ktoś jest nie daje absolutnie żadnej gwarancji, że tak będzie zawsze. Może ale wcale nie musi.
Pozdrawiam
cichy
Szanowny Cichy
UsuńGrupa małżeństw moich przyjaciół lub dobrych znajomych, z mojego pokolenia lub niewiele młodszych, o których wiem wystarczająco dużo, też nie jest imponująco liczna - poniżej tuzina. Na ogół brali ślub pół roku do roku po zamieszkaniu w mieszkaniu wynajętym lub "wygospodarownym" po jaichś rodzinnych roszadach. Ich obecny staż małżeński waha się od prawie czterdziestu do dwudziestu kilku lat. Prawie wszystkie, wedle mojej najlepszej wiedzy, mam prawo uznać za bardzo udane, a tylko jedno zakończyło się rozwodem po kilku latach. Więc moje "dane doświadczalne" nie przeczą postulatowi, który zgłosiłem.
Zgadzam się, że taki test pewności nie daje. Ale "ślub w ciemno" a potem w razie katastrofy ciułanie funduszy na "kościelny rozwód" uważam za absurd.
Poza tym mój postulat ma na celu zapobieganie sytuacjom, gdy jakiś domorosły Hamlet "wbije dziewczynę w lata", a po ośmiu czy dziesięciu latach zostawi ją na lodzie.
Pozdrawiam.
@Cichy,
UsuńWyobraźmy sobie taką oto hipotetyczną sytuację. Otóż dajmy na to ja mieszkam od kilku miesięcy "na kocią łapę" ze swoją kobietą i w pewnym momencie okazuje się, że jest ona w ciąży. W te pędy rozpoczynamy przygotowania do ślubu kościelnego, żeby dziecko przyszło na świat w pełnej rodzinie pobłogosławionej przez Boga. Udaję się do spowiedzi przedmałżeńskiej i słyszę od spowiednika czy żałuję tego, że współżyłem ze swoją przyszłą żoną przed ślubem. I teraz pomyśl jaki wydźwięk będzie miała deklaracją żalu? Wyjdzie na to, że żałuję iż moje dziecko jest w drodze na świat. Też byś tego żałował? Bo ja nigdy bym nie powiedział, że żałuję powołania do życia mojego ukochanego dziecka, a dokładnie to bym powiedział wyrażając żal za współżycie przed ślubem. Czy tego by chciał Bóg, który pobłogosławił nasz związek dzieckiem? Przemyśl to, zanim zaczniesz nadmiernie kaznodzieić. Co powinien zrobić katolicki kapłan w zaistniałej sytuacji? Wykląć mnie ze wspólnoty powołując się na dogmaty czystości przedmałżeńskiej, czy raczej zrobić wszystko, by przywrócić taką parę z dzieckiem na łono chrześcijańskiej wspólnoty? Może jednak najważniejsze jest to, że taka przyszła rodzina dąży do zawarcia kościelnego małżeństwa i chce w tym duchu wychowywać swoje potomstwo? Co jest ważniejsze? Kurczowe trzymanie się doktryny czy wyciągnięcie ludzi z grzechu i przywrócenie ich wspólnocie bożej? I wreszcie co jest bardziej miłe samemu Bogu? Wywalenie takich ludzi poza nawias wspólnoty - czy ich pełna integracja z ową wspólnotą? Syn Boży Jezus Chrystus nikogo nie odrzucał. Pominę już fakt, że doktryna współczesnego Kościoła nierzadko daleko odbiega od pierwowzoru, co powoduje wzrost popularności i powrotów do obrządku przedsoborowego.
Czcigodny Tie Fighterze
UsuńW pełni podzielam Twój punkt widzenia. Wedle moich kryteriów ten żal w opisanej przez Ciebie sytuacji byłby po prostu obrazą Pana Boga. Który przecież przekazał obydwojgu wiadomość, że czas uporządkować pewne sprawy.
A mówiąc nieco złośliwie, gdyby każdy ksiądz katolicki mieszał z błotem i wyganiał skutecznie z kościoła za seks przedmałżeński, chrześcijan w Polsce byłoby grubo poniżej miliona a najwięcej wiernych liczyłoby półmilionowe prawosławie. Nasz pastor poprzednio był proboszczem w Lublinie, gdzie podwoił liczebność tamtejszej parafii ewangelicko - augsburskiej. Właśnie dzięki ludziom, którzy nie obrazili się na Pana Boga, ale z mułłami poprzebieranymi w sutanny, znacznie bardziej nienawidzącymi grzeszników niż grzechu, przestało im być po drodze.
Pozdrawiam serdecznie.
Przyszło mi do głowy nieco artystyczne streszczenie tego artykułu.
OdpowiedzUsuńSeks jest jak bardzo mocny klej. Natomiast dwoje ludzi, ich upodobania, zwyczaje, charaktery są jak puzzle. Jeśli najpierw wylejemy klej, a potem na niego wysypiska puzzle uśmodruchamy się klejem, a niemal na 100% puzzli nie ułożymy. Jeśli zaś najpierw spasujemy elementy, a dopiero potem je skleimy wtedy będzie to działać.
Pozdrawiam serdecznie
na niego wysypiemy puzzle
Usuńtablet i jego podpowiedzi...
Czcigodny Refaelu
UsuńPorównanie dobre. Dopisałbym jeszcze, że jeśli po ułożeniu okaże się, iż nie ma czym tego skleić, układanka bardzo łatwo się rozsypie.
Pozdrawiam serdecznie.