niedziela, 23 sierpnia 2015

Katolicy objawowi

W czasach PRL większą część nomen omen członków partii komunistycznej zwącej się Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą (cztery słowa i tyleż kłamstw) stanowili tak zwani „komuniści objawowi”. Czyli ludzie którzy zapisali się do niej z pobudek ewidentnie pozaideowych. Dzielimy ich na trzy kategorie.
Pierwszą stanowiły zera lub prawie zera, które z braku kwalifikacji, bez tej legitymacji karierę zawodową zakończyłyby na najniższych szczeblach drabiny. Co złośliwi ludzie komentowali mówiąc, że PZRR jest najlepszym lekiem na impotencję, bo już niejednego fiuta na nogi postawiła.
Druga grupa składała się z tych, którzy w ten sposób chcieli wejść w posiadanie „mieszkania zakładowego” (większe fabryki miały swoje pule), talonu na samochód (kupiony „na talon” był dwa do trzech razy tańszy, niż na wolnym rynku) czy załapać się na atrakcyjne wczasy zagraniczne (za komuny taka atrakcją była Bułgaria a nie żadne Seszele).
Nie ukrywamy że o ludziach z tych grup nie mamy zbyt wysokiego mniemania. Bardziej wyrozumiale Stary Niedźwiedź odnosił się do trzeciej, złożonych z autentycznych fachowców, ludzi inteligentnych i kompetentnych, wykonujących pożyteczną pracę. Którzy wszakże bez tej czerwonej tekturki w portfelu pewnego progu kariery zawodowej nigdy by nie przekroczyli. Przykładami takich ludzi osobiście Staremu Niedźwiedziowi znanych i przez niego szanowanych byli dyrektor zjednoczenia (komunistyczny twór organizacyjny, złożony z kilku fabryk), produkującego poszukiwane na rynku produkty przyzwoitej jakości. Pan ten był doskonałym fachowcem, z zagranicznymi kontrahentami porozumiewał się bez tłumacza znając biegle francuski i nieźle angielski. Ale jak sam powiedział, bez tej przynależności karierę zawodową zakończyłby kilka szczebli niżej. Innym przykładem może być oficer milicji pracujący w drogówce, władający nie tylko rosyjskim ale i niemieckim. Człowiek inteligentny i chyba nie mający na sumieniu żadnych grubszych świństw. Ale jak sam powiedział, bez zapisania się do PZPR nigdy by nie został przeniesiony z macierzystej ściany wschodniej do Warszawy. Tenże pan kapitan przyznał się kiedyś, że na zebrania partyjne przychodził jako jeden z pierwszych, by usiąść na krześle w miejscu, w którym można się było oprzeć o ścianę. Bo wtedy dawało się przecierpieć taką nasiadówkę, o ile tylko udało ssię nie chrapać i nie psuć powietrza.

Jak doskonale wiedzą starsi Czytelnicy, nazewnictwo „Antysocjala” to w większości dzieło Czcigodnego Dibeliusa, którego pozdrawiamy najserdeczniej. Jego podział społeczeństw eurokołchozu czy Ameryki Północnej na pasożytniczą elitę, donatorów utrzymujących ze swych podatków cały ten chlew i beneficjentów, czyli pasionych socjalem nierobów, swoimi głosami przedłużających władzę pasożytniczej elity, ciągle ma się dobrze. Sam Dibelius powiedział, że marzy by się on zdezaktualizował, ale niestety na razie jakoś się na to nie zanosi.
Inny terminologiczny kanon Dibeliusa, to podział polskich katolików na katolików powierzchownych, katolików głębokich oraz front katechetyczny.

Autor sam oznajmił, że należy do pierwszej grupy. Do której zaliczył ludzi akceptujących fundamenty wiary, ale w sprawach życia codziennego mających niekiedy własne zdanie. Dotyczy to głównie seksu przedmałżeńskiego (nie mylić z jakimś uczciwszy uszy „róbta co chceta”) i antykoncepcji (oczywiście nie mylonej z aborcją, jak to robią wyluzowane czy satanistyczne śmiecie). W kwestii uczestnictwa w różnych formach życia religijnego, na ogół „powierzchowni” ograniczają się do niedzielnych nabożeństw. Rzadko biorą udział w procesjach a praktycznie nigdy nie wyruszają na pielgrzymki. Ale odnośnie kwestii fundamentalnych nie idą na żadne dziadowskie kompromisy a ewidentne bluźnierstwa, profanacje czy podłości zawsze nazwą po imieniu.

Katolików głębokich, czyli aprobujących całość nauczania KRK i trzymających się go, zarówno Dibelius jak i my bardzo szanujemy. Bowiem ludzie ci mogą zwrócić uwagę innym, uważającym się za katolików, że ich postępowanie w jakiejś sprawie kłóci się z tym nauczaniem. Ale nie będą tego powtarzać niczym pozytywka. Inną równie ważną cechą katolików głębokich jest brak padania na twarz przed hierarchami. Potrafią dostrzec ich błędy, karygodne zaniedbania obowiązków czy niekiedy wręcz występki i nazwać je po imieniu. Nie musimy chyba dodawać, że o wszelakich bluźniercach czy profanatorach mają jak najgorsze zdanie i oczywiście z takim czymś się nie zadają, co najwyżej mogą o tym czymś mówić.

Co się tyczy frontu katechetycznego, autor tej klasyfikacji zalicza doń tych, którzy nieustannie pouczają innych, choć nie zawsze podstawy wiary są im znane, a i z dawaniem dobrego przykładu różnie u nich bywa, delikatnie to nazywając. Do tego dochodzi feudalny, a niekiedy wręcz bałwochwalczy stosunek do wszystkiego, co powiedział ksiądz lub biskup. Liczy się kto to powiedział, treść jest już mało istotna.

Do niedawna wydawało  nam się, że podział ten wyczerpuje problem. Bowiem poza tą klasyfikacją znajdują się co najwyżej wielce oryginalne, ale za to jednostkowe przypadki. Ale od pewnego czasu nie możemy nie zauważać coraz liczniejszej grupy „katolików objawowych”. Proponujemy tę nazwę bo wydaje nam się, że pasuje ona duchem do terminologii Dibeliusa.
Katolicy objawowi cały wysiłek koncentrują na jak najintensywniejszym uczestnictwie w dobrze widocznych dla innych formach życia religijnego. A więc poza niedzielnym nabożeństwem biorą udział w procesjach i pielgrzymkach, niekiedy będąc ich współorganizatorami. Uczestniczą w rekolekcjach. Zatem w gronie znajomych uchodzą za osoby bardzo religijne. Ale w tej religijności jest poważny feler. Jednym z obowiązków chrześcijanina jest nazywanie rzeczy po imieniu. Każdy powinien znać słowa:

Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.

 
a co dopiero ksiądz. Tymczasem ksiądz (?) Adam Boniecki, nie na darmo wieloletni filar „Obłudnika Powszechnego”, najpierw zasłynął obroną satanisty Adama Darskiego (ksywa „Nergal”), który publicznie podarł Pismo Święte. Bredząc z uśmiechem dotkniętego encefalopatią dziecka, że ów satanista to dobry człowiek, który tylko nieco zbłądził. Zakonni przełożeni Bonieckiego stracili wtedy cierpliwość i kazali mu się zamknąć, niestety z mizernym skutkiem. Podczas późniejszego spotkania na żywo Adam Boniecki nie tylko przyjął książkę zawierającą wypociny „Nergala”, ale i poprosił o autograf, który rzecz jasna otrzymał. I uwiecznił się z nim na wspólnym zdjęciu.
http://www.fakt.pl/Nergal-i-ks-Boniecki-Ksiadz-do-Nergala-Poprosze-autograf,artykuly,184003,1.html
Dlatego proponujemy wprowadzić do obiegu termin "katolik objawowy", w którym drugi element tej nazwy jest klasycznym przymiotnikiem niwelującym, czyli negującym sens użycia poprzedzającego go rzeczownika. A za podręcznikowy przykład takich chrześcijan – samozwańców uważamy tych, którzy modlą się pod figurą a bydlę pokroju satanisty czy ateotaliba głaszczą po główce. Nawet gdy to ostatnie w sposób wulgarny i podły obraża wartości, które każdemu chrześcijaninowi na serio (a nie tylko na pokaz) powinny być drogie. A jeśli nie są bo ich nie broni nawet wtedy, gdy taka obrona kompletnie niczym mu nie grozi, to jak i Adamowi Bonieckiemu, żadne rekolekcje takiemu produktowi katolikopodobnemu nie pomogą.

Stary Niedźwiedź i Tie Fighter

wtorek, 18 sierpnia 2015

Ludzie i nadludzie

Sobotnia rocznica „Cudu nad Wisłą”, a ściślej biorąc kontrofensywy znad Wieprza, która przesądziła o losach tej wojny, wiąże się z tradycyjnymi tematami dyskusji, spotykanymi od lat zarówno w mediach, jak i w blogosferze. Spierano się, czy autorem tego planu uderzenia znad Wieprza na skrzydło armii Tuchaczewskiego był marszałek Józef Piłsudski, czy szef sztabu generał Tadeusz Rozwadowski. Oraz czy podczas negocjowania traktatu pokojowego w Rydze można było wytargować korzystniejszy dla Polski przebieg linii granicznej i jakie mogłoby to przynieść skutki. Ale pomijając jakże nieliczne publikacje, takie choćby jak arcyciekawy artykuł:
http://www.nacjonalista.pl/2015/06/25/ks-dr-stanislaw-trzeciak-jak-zydzi-zdradzali-polske-w-1920-roku/
praktycznie nie spotykałem się ostatnio z informacjami o wyczynach żydowskiej piątej kolumny podczas wojny polsko-bolszewickiej 1919-1921.
Na tę tematykę pierwszy raz natknąłem się w stanie wojennym podczas lektury wydanych w drukarni kierowanej przez mojego przyjaciela fragmentów pamiętników generała Charlesa de Gaulle, dotyczących jego pobytu w Polsce podczas tej wojny. Wchodził on w skład francuskiej misji wojskowej, kierowanej przez generała Maxime Weyganda. Opisywał między innymi swoją jazdę samochodem z Warszawy na front już po sukcesie uderzenia znad Wieprza i gremialnym odwrocie czerwonoarmistów. W jakimś miasteczku natknął się na scenę rozstrzeliwania przez żandarmerię wojskową z wyroku sądu polowego żydowskich dywersantów oraz współpracowników CzeKa, wskazujących swoim mocodawcom, kogo z polskich „burżujów” należy w pierwszej kolejności zamordować. Zwłoki tych zdrajców przekazano przedstawicielom miejscowej gminy żydowskiej, by zajęli się ich pochowaniem. Ci ostatni nie odmówili, nie mieli widocznie tyle tupetu co rabin Schudrich czy Konstanty Gebert, którzy w TVP swego czasu powiedzieli, że Żydzi nie maja powodu by przepraszać Polaków za wyczyny żydowskiego kierownictwa Urzędu Bezpieczeństwa oraz wojskowej „Informacji”. Bo Luna Brystygier, Anatol Fejgin, Natan Grinszpan („Roman Romkowski”) czy Józef Goldberg („Różański”) … nie byli Żydami.
W podanym linku redaktorzy portalu Nacjonalista.pl przytoczyli fragmenty wydanej w roku 1939 książki księdza doktora Stanisława Trzeciaka „Talmud o gojach a kwestia żydowska w Polsce”, wznowionej przez Wydawnictwo Ostoja. Dla wygody Czytelników przytoczę co ciekawsze fragmenty.
Komunikat Naczelnego Dowództwa z dnia 18 kwietnia 1919 r.
„Front litewsko-białoruski: Wczorajsze walki o Lidę były uporczywe. Nieprzyjaciel zgromadził wielkie siły, starannie przygotował się do obrony i umocnił ważniejsze obiekty. Piechota nasza musiała kilkakrotnie łamać bagnetem opór wroga, zwłaszcza suwalski pułk piechoty, który wśród ciężkich walk ulicznych, biorąc dom za domem, oczyszczał miasto od nieprzyjaciela. Miejscowa ludność żydowska wspomagała bolszewików, strzelając do naszych żołnierzy.”
 Dodać tu należy, (przypisek księdza Trzeciaka) że kiedy wymieniony 41 pp. opuścił ze względów taktycznych czasowo Lidę, to żydzi z okien i z dachów strzelali do żołnierzy naszych, lali wrzątkiem na nich i rzucali kamieniami. Kiedy zaś później wymieniony pułk ponownie zajął miasteczko, ludność polska wskazała na kloaki, do których żydzi wrzucili siedmiu oficerów naszych, których jako ostatnio wycofujących się postrzelili, pojmali, w okrutny sposób zmasakrowali i rzucili do kloaki.

Komunikat Naczelnego Dowództwa z 19 sierpnia 1920 r:
„W Siedlcach wzięto do niewoli ochotniczy oddział żydowski, rekrutujący się z miejscowych żydów komunistów”.

Komunikat Naczelnego Dowództwa z dnia 21 sierpnia 1920 r.:
„Front środkowy… W walkach pod Dubienką, gdzie odrzuciliśmy nieprzyjaciela za Bug, odznaczył się porucznik Danielak z 11 pp., który samorzutnie, nie czekając na nadejście swej kompanii, z 8 żołnierzami zaatakował linię nieprzyjacielską, biorąc 20 jeńców do niewoli. Stwierdzono w tym okręgu, że walczy po stronie bolszewickiej oddział ochotniczy z Włodawy”. 

Widzimy tu zatem (przypisek księdza Trzeciaka) niezwykłe bohaterstwo naszych żołnierzy, którzy oprócz wroga zewnętrznego musieli jeszcze pokonywać wewnętrznego wroga, żydów.

Komunikat Naczelnego Dowództwa z 24 sierpnia 1920 r.
„Front północny… Przy zdobyciu Łomży wzięto 2.000 jeńców, 9 dział, 22 karabiny maszynowe i bardzo duży materiał wojenny. Po zajęciu przez 1-szą dywizję Legionów w dniu 22 bm. rano Białegostoku trwały w samym mieście jeszcze przez 20 godzin zaciekłe walki uliczne z przybyłą na pomoc z Grodna 55-ą dywizją sowiecką i miejscową ludnością żydowską, która wydatnie zasilała szeregi bolszewickie”. 

 
Raport Dowódcy 5p. Ułanów do Szefa Sztabu Generalnego:
„Dnia 21 czerwca 1920 na odcinku IV Batalionu 106 pp. na Słuczy 3 żołnierze, żydzi przyłapani zostali na rozmowie z bolszewikami, którzy proponowali zdradzić nas i wspólnie przełamać front. Batalion ten miał w swym składzie 130 żołnierzy żydów. Dwóch żydów z wyroku Sądu Doraźnego, zostało rozstrzelanych, trzeci ułaskawiony”. „Dnia 26 czerwca również silnie zażydzony I Batalion 106 pp. bronił przyczółka mostowego w Hulsku. Trzykrotnie odważni semici uciekali z okopów i trzykrotnie ułani 5 pułku zapędzali ich płazem szabli na miejsce. W trakcie tego żyd, sierżant 106 pp. zabił dwoma kulami wachmistrza 3 szwadronu Pilcha, który zapędzał go na miejsce. Wynikiem tego boju było nowe przełamanie naszego frontu (na Słuczy i Horyni). Dnia 3 sierpnia 1920 r. Budionnyj skoncentrował się naprzeciwko Ostroga, bronionego przez oddziały 106 pp., do którego powróciła tymczasem większość żydów — dezerterów. Dnia czwartego o świcie garnizon Ostroga bez strzału, nie napierany przez bolszewików, panicznie wycofał się z miasta. Bolszewicy mimo trudnej przeprawy, przeszli Horyń i wyruszyli na Zdołbunowo”. „Z faktów przytoczonych wypływa, że przepełniony żydami 106 pp. służył ulubionym punktem ataku dla Budionnego i dwukrotnie odegrał fatalną rolę bezpośredniej przyczyny przełamania naszego frontu (na Słuczy i Horyni). Dane powyższe są w Armii naszej powszechnie znane i szeroko omawiane wśród żołnierzy. Oburzenie ich jest tak wielkie, że dalsze pozostawienie żydów w składzie Armii jest wykluczone. Nasuwa się konieczność niezwłocznego wydzielenia ich z pułków na froncie, inaczej mogą zajść krwawe ekscesy. Wartość bojowa na takim odżydzeniu może tylko zyskać”.
 

W tej sytuacji wydany został rozkaz:
 

„Ministerstwo Spraw Wojskowych — Oddział I Sztabu Licz. 13679 mob. Usunięcie żydów z D.O. Gen. Warszawy i formacji podległych wprost M. S. Wojsk.
W związku z mnożącymi się ciągle wypadkami, świadczącymi o szkodliwej działalności elementu żydowskiego, zarządza M. S. Wojsk, co następuje:
1.    Dla D. O. Gen. Warszawa. 2. Dla wszystkich Oddziałów szt. M. S. Wojsk, i Dep. M.S.W. z poszczególnymi, w drodze tych Oddz. szt. i Dow. wprost M. S. Wojsk., podlegającymi formacjami, zakładami, instytucjami itd. ad 1. D. O. Gen. Warszawa usunie ze wszystkich mu podległych formacji, stacjonowanych w Warszawie, Modlinie, Jabłonnie i Zegrzu, żydów szeregowych, pozostawiając w tych formacjach tylko 5% tego żywiołu. D. O. Gen. Warszawa wyznaczy punkt zborny, dla tych wyeliminowanych żydów, tworząc z takowych po wydzieleniu rzemieślników, oddziały robotnicze. Oddziały te powinny być formowane na sposób kompanii robotniczych o maksymalnej sile 250 szeregowych na kompanię. Na każdą taką kompanię robotniczą wyznaczy:; D.O. Gen. Warszawa 1 oficera, 5 podoficerów, 10 szeregowych wyznań chrześcijańskich. W razie zapotrzebowania oficerów niezdolnych do służby frontowej zwróci się D. O. Gen. Warszawa z zapotrzebowaniem takowych do Oddz. I Sztabu M. S. Wojsk. Po sformowaniu wymienionych kompanii robotniczych, wyda M. S. Wojsk, dalsze zarządzenia, co do numeracji i gdzie wymienione kompanie zużytkowane zostaną. Przeprowadzenie tego rozkazu należy niezwłocznie wykonać, licząc się z obecną sytuacją. O wycofaniu z formacji żydów zamelduje D. O. Gen. Warszawa do M. S. Wojsk. Oddz. I Sztabu do dnia 12. VIII. 1920 r.
2.    Wszystkie oddziały szt. M. S. Wojsk., jak również i Departamenty usuną do 5% z podległych im (wprost M. S. Wojsk.) formacji, zakładów, instytucji itd. szeregowych żydów, oddając takowych do dyspozycji D. O. Gen. Warszawa, które ich wcieli do tworzących się robotniczych komp. Zaznacza się przy tym, że w samych biurach i kancelariach poszczególnych oddz. szt. i Departamentów, należy wszystkich żydów szeregowych usunąć. Zatrzymanie żydów w biurach lub innych instytucjach pod pretekstem, że takowi są niezbędni lub politycznie pewni, tym samym zakazuje się. Wyeliminowanie żydów i oddanie takowych do dyspozycji D. O. Gen. Warszawa winno być bezwarunkowo z dniem 12. VIII. 1920 r. skończone. Wykonanie tego rozkazu zamelduje D. O. K. Gen. Warszawa Oddziałowi I Dep. M. S. Wojsk., zawiadamiając o wykonaniu Oddz. X. Sztabu M. S. Wojsk. 

Otrzymują: 
Woj. Gub. Warszawy, D.O. Gen. Warszawa, Biuro Prezydialne, Kancelaria Wiceministra, Wszystkie Oddz. Sztabu M. S. Wojsk., Wszystkie Dep. M. S. Wojsk., Dep. dla spraw Morskich, Dow. m. Warszawy, N. Dow. W. P. 

Prich Płk. Szt. Gen. Szef Oddziału I.”
 

W merdiach głównego ścieku takich informacji nie sposób znaleźć. Za to gdy zbliża się kolejna rocznica mordu w Jedwabnem, nie brak tam tłumaczeń, że za ową zbrodnię odpowiedzialni są wszyscy Polacy bez wyjątku. Ci urodzeni już po wojnie oczywiście też, bo jak powszechnie wiadomo, antysemityzm wyssali z mlekiem matki. Więc najważniejsze osoby w III RP maja tam się stawić gremialnie do raportu, by przepraszać za tę zbrodnię. Zapewne do końca świata.
A ja mam głupie pytanie. Czy pan rabin Schudrich i jego następcy nie mogliby co roku 15 sierpnia, podczas obchodów rocznicowych „Cudu nad Wisłą”, wypowiedzieć dwóch zdań:
„Chciałbym przeprosić wszystkich Polaków za masową kolaborację moich rodaków z komunizmem. A zwłaszcza za ich zbrodnie, popełnione na Polakach.”
Tyle chyba wymagałaby elementarna przyzwoitość.

Stary Niedźwiedź

środa, 12 sierpnia 2015

Narodowy Fundusz Zagłady czyli zagłada narodu

Urlop a raczej walka z upałem nie sprzyjały blogowej aktywności. Ale na kilka wiadomości z „frontu” medycznego, z którymi się zetknąłem, nie mogłem nie zareagować, bowiem na usta cisnęły mi się słowa grubsze od "tęczowego Ryśka". Jest to zatem garść osobistych refleksji a nie próba całościowej oceny działalności organizacji przestępczej o nazwie Narodowy Fundusz Zdrowia, a przez wielu znanych mi lekarzy zwanej Narodowym Funduszem Zagłady.
Niedawno miał miejsce pogrzeb pani Grażyny, córki pani Janki, której moja ś.p. Mama i ja bardzo wiele zawdzięczamy. U pani Grażyny wykryto dwa guzy w płucu, Naświetlania plus „chemia” spowodowały, że jeden z nich został unieszkodliwiony, zaś drugi zaczął się „cofać” (Czytelnicy zechcą wybaczyć kolokwialne a nie stricte onkologiczne nazewnictwo). Ale ostatnio czas oczekiwania na kolejną serię „chemii” wydłużył się. Z oczywistego powodu – NFZ zakontraktował zbyt mało takich zabiegów. Przerwa w leczeniu była dostatecznie długa, by ten niedoleczony guz ponownie się rozwinął i zabił panią Grażynę.
Pewien pan zagrożony utratą wzroku, przyjmował zastrzyki do gałki ocznej z preparatu powstrzymującego ten proces. Jeden taki zastrzyk w prywatnej lecznicy kosztuje trzy tysiące złotych, a zdaniem wybitnego okulisty pacjent powinien ich dostać trzy do czterech rocznie. W latach 2012 i 2013 NFZ łaskawie refundował pacjentowi trzy zastrzyki rocznie, w 2014 już tylko dwa. A ostatnio pan ten dowiedział się, że w roku bieżącym nadal „przysługują” mu dwa, tyle tylko że czas oczekiwania na nową serię wydłużył się do czternastu miesięcy. Więc dostanie je dopiero na wiosnę roku 2016.
O diabetykach NFZ też nie zapomniał. Komplikacje związane z cukrzycą grożą między innymi amputacjami stóp. A leczenie takich powikłań wymaga stosowania drogich medykamentów. Zatem NFZ „tnie” koszty w jak najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu. Refundując właśnie tylko te amputacje, a nie leki które mogłyby uchronić chorego przed kalectwem.
No i niedawno spotkałem się z moim mazurskim przyjacielem Jankiem, miłym wędkarskim kompanem i mistrzem łowienia leszczy. Gdy spytałem o zdrowie, powiedział mi, że ledwie chodzi, bowiem staw biodrowy ma „do wymiany”. Został oczywiście zakwalifikowany do takiego zabiegu w ramach „bezpłatnej opieki medycznej”. Tyle tylko że w kolejce do olsztyńskiego szpitala, przeprowadzającego takie operacje jest przed nim około 1400 pacjentów. I zanosi się na to, że na zabieg poczeka około CZTERECH lat. A na razie kuśtyka po domu i podwórku, musiał zacząć przyjmować leki przeciwbólowe. Bynajmniej nie z tych popularnych, sprzedawanych bez recepty.
A co w takiej sytuacji robi (nie)rząd baby, która rzekomo jest lekarzem medycyny?
Człowiek myślący zacząłby od dogłębnej kontroli finansów NFZ. A po potwierdzeniu się tajemnicy poliszynela że koszty własne są zbyt wysokie, bo pałace oddziałów plus pensje urzędasów pochłaniają tyle, że na leczenie ludzi zbyt mało zostaje, radykalnie zreorganizował to coś. Ale konował z Chlewisk, w sytuacji gdy brakuje pieniędzy nawet na terapie ratujące życie, znalazł kolejny wydatek dla NFZ. Czyli refundowanie zapłodnień pozaustrojowych, potocznie zwanych „in vitro” !!!
W gronie moich znajomych lekarzy słyszałem już różne opinie, co zrobić z NFZ, będącym bękartem po małym Lesiu i jego totumfackim (w)Łapińskim. Z którym dokładnie nic nie zrobili nie tylko aferzyści z partii zagranicy, ale i mocni jedynie w gębie rzekomi naprawiacze Polski. Zdaniem doskonałego chirurga porządek tam mógłby zrobić tylko jeden człowiek, niestety już nie żyjący. Miał on na myśli księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Dlatego przeważa opinia, że pałace należałoby zlicytować a pracujących w nich przestępców sprzedać do haremów szejkom znad Zatoki Perskiej. Młodsze biurwy na odaliski, starsze na posługaczki zaś facetów na eunuchów. W promocji kastracja gratis.
Natomiast jednomyślność panuje w kwestii, że konowałowi z Chlewisk należałoby odebrać prawo leczenia ludzi. By w przyszłości w placówce medycznej mogła być zatrudniona co najwyżej jako operator mopa lub konserwator basenów.

Stary Niedźwiedź