Swego czasu poświęciłem kilka wpisów kotce Lukrecji. Obok
Klaruni (przez ponad dwadzieścia lat będącej członkiem mojej rodziny)
niewątpliwie najniezwyklejszej przedstawicielce gatunku Felis Domesticus która
przez wiele lat zaszczycała mnie swoją przyjaźnią. Co się tyczy psów,
największy sentyment mam do również już nie żyjącej Sepii, suczki rodziców
moich serdecznych przyjaciół Krzysztofa i Piotra R.
Sepia była brązową (niektórzy kynolodzy upierają się że
należy używać określenia ruda) jamniczką krótkowłosą a jej największą pasję
stanowiło jedzenie, co u tej rasy nie jest specjalnie rzadkie. Tyle tylko że w
odróżnieniu od wielu psów za dewizę nie wzięła sobie złotej myśli pana Zagłoby
„chętnie zjem co dobrego byle dużo”. Sepcia była jednym z kilku największych
smakoszy jakich w życiu spotkałem, wliczając do tego grona wszystkich bez
wyjątku dwunożnych miłośników dobrego jedzenie.
Jej żywot przypadł na czasy Gierka i Jaruzela kiedy to
dysponując odpowiednią dozą energii, zapobiegliwości, czasu na stanie w kolejce
a niekiedy po prostu szczęścia udawało
się zdobyć surowce niezbędne w tradycyjnej kuchni polskiej. Natomiast dziś
powszechnie dostępne w handlu egzotyczne ingrediencje były znane głównie z
literatury, co najwyżej raz na kilka lat pojawiały się w domu gdy ktoś
przywiózł je z za granicy lub przez taka osobę został czymś takim obdarowany.
Nigdy nie zapomnę sceny jaka miała miejsce w domu państwa R
chyba w czasach średniego Gierka. Ojciec Krzysia i Piotra dostał od kogoś w
prezencie sporą konserwę zawierającą małże w sosie i takowa została otworzona i
podana do stołu podczas kolacji. Po otwarciu puszki Sepia zaczęła z głośnym
piskiem biegać na dwóch łapkach dookoła stołu. Demonstrując tym nie zawsze pojętnym
ludziom jak bardzo pragnie przyłączyć się do konsumpcji. Gdy podano jej pod
pyszczek pierwszego małża, został on połknięty nieomal wraz z dłonią.
Pani R oraz Piotr odnieśli się do tej egzotyki bez
entuzjazmu, ten ostatni wręcz stwierdził że sam jej wygląd zniechęca go do
degustacji. Tak więc małże zostały spożyte ze smakiem przez pana R, Krzysia,
Sepię i moją skromna osobę. Przy czym ewidentnie największy entuzjazm przejawiał przedostatni z wymienionych degustatorów.
Dwa razy byłem świadkiem wykazania przez Sepusię
zainteresowania trunkami. Za pierwszym razem był to przywieziony z Budapesztu
trój lub może nawet czteroputonowy tokaj (w PRL senne marzenie). A za drugim
sam padłem ofiarą gustu Sepii.
Było tp podczas imprezy sylwestrowej. Siedząc na niskim pufie i rozmawiając
z koleżanką, nieco się zagapiłem i nisko opuściłem rękę w której trzymałem
kieliszek z szampanem (a nie jakąś radziecką sztucznie gazowaną oranżadą
jedynie udającą takowy). W pewnej chwili usłyszałem
głośny śmiech zebranego towarzystwa. Spojrzałem i zobaczyłem ze Sepcia właśnie
kończy wylizywać trunek z mojego kieliszka.
Krzysztof ożenił się z obywatelką Tajwanu i od prawie
trzydziestu lat Kai-yu mieszka w Polsce. Gdy kiedyś rozmowa zeszła na Sepię i
przypomnieliśmy jej zachowania godne nie psa lecz smakosza z naprawdę wysokiej
półki, Kai-yu tylko spojrzała na nas z politowaniem. Zapewne jedynie przez wrodzoną
delikatność nie wyważała otwartych drzwi i nie tłumaczyła ciemnym Europejczykom że to chyba powinno
być oczywiste dla każdego człowieka któremu o uszy obiło się słowo reinkarnacja.
Po prostu w ciele Sepii znajdowała się dusza jakiegoś sybaryty który w poprzednim wcieleniu czymś podpadł
i musiał przez kolejną rundę pokutować na tym łez padole jako pies.
Ach ci chrześcijanie! Niekiedy są naiwni jak dzieci i nie rozumieją najprostszych spraw.
Stary Niedźwiedź