niedziela, 29 września 2013

Szambo wywiezione

Nie będę ukrywał ze z pośród kilku blogów które regularnie odwiedzam, szczególną estymą darzę blog Flavii. Jest ona bowiem modelowym przykładem osoby którą szanuję jako stosującą się w życiu do nakazów „septalogu” a agnostycyzm jest jej autentycznym wyborem w który nie śmiem ingerować przez szacunek dla niej, zwielokrotniony prywatną korespondencją i przyjaźnią w realu.
Swego czasu na pewnym blogu jeden z komentatorów wyraził się pogardliwie o kobietach nie decydujących się na urodzenie dziecka co zraziło Flavię do tego co w Polsce nazywane jest kłamliwie przez „merdia” konserwatyzmem. Czyli do mieszanki socjalizmu z bigoterią (nie mylić z pobożnością rzeczywistą a nie na pokaz). Pamiętam dobrze jak napisała wtedy że szacunek dla siebie znajdzie u „wolnosciowców”.
No i szybko zobaczyła czym jest to pokraczne rozumienie wolności. Na jej blogu zaczęła szaleć nieświęta trójca.
Najbardziej ohydna postać polskiego internetu czyli „były terapeuta uzależnień” któremu „karierę terapeutyczną” brutalnie przerwała odsiadka z wyroku za narkotyki, z oślim uporem wmawiał jej że „ziele” to nie żaden narkotyk lecz zwyczajna używka. Zapluwał się w obronie „aborcji na życzenie” twierdząc że jest to dowód … szacunku dla kobiet. Nie omieszkał się pochwalić wysłaniem jeszcze za PRL jakiejś swojej dziwki na ów „zabieg”. A gdy Flavia z oburzeniem przytoczyła przypadek ugodzenia nożem 11 listopada uczestnika manifestacji patriotycznej przez bandytów z „Antify”, ów śmieć napisał że „odrobina ruchu na świeżym powietrzu jeszcze nikomu nie zaszkodziła”. Gdy chciał komuś nabluzgać, jego nicki mutowały szybciej niż wirus HIV. A wszelkie „Pismaki” czy „doktory Skrobanki” znikały na wiele miesięcy lub na zawsze gdy już odegrały swoją epizodyczną rolę.
Druga osoba tejże trójcy mimo wszystko jest nieco mniej ohydna.  Ograniczała się do propagowania „prawa” do aborcji i narkotyzowania się, przekraczając w tej obronie wszelkie granice idiotyzmu, śmieszności i kłamstwa. Wmawiał Flavii że tak naprawdę to nawet kokaina nie jest narkotykiem, zapluwał się w obronie prawa ludzi do chodzenia nago i kopulowania w miejscach publicznych. A opisany w polskich akademickich podręcznikach medycyny „syndrom poaborcyjny” nazwał kłamstwem będącym wynikiem indoktrynacji lekarzy przez polski Kościół Rzymskokatolicki. A kilka dni temu na blogu terapeutki uzależnień miał czelność napisać że skoro w Polsce jaranie shitu jest zabronione to również zakazana powinna być sprzedaż tłustego mięsa „czerwonego”. Bo nadmierna jego konsumpcja też szkodzi zdrowiu. O jego stosunku do Polski chyba wystarczająco świadczy fakt iż gdy we wspomnianej dyskusji  o bandytach nożownikach Flavia przytoczyła oświadczenie rzecznika prokuratury, miał czelność odszczeknąć że „Antifa” utrzymuje że było inaczej.
Na tym tle trzecia osoba tej trójcy budzi niemal sympatię bowiem w mojej ocenie nie jest podła lecz jedynie bezdennie głupia. W niemal każdym komentarzu wyciera sobie otwór gębowy słowem „moralność”. W jej pokracznym rozumieniu oznacza to kierowanie się wyłącznie własnym widzi mi się i olewanie zdania innych, nawet gdy są to uznane autorytety w danej dziedzinie. Gdy swego czasu Flavia spytała ją ironicznie czy Adolf Hitler też miał prawo kierować się jedynie swoimi „zasadami”, z rozpędu (zawsze pisała znacznie szybciej niż myślała) palnęła że tak. Innym jej ukochanym hobby jest teologia. Potrafi napisać że gdyby „wpadła” to by się zapewne wyskrobała a zaraz potem twierdzić że w Polsce prawie nie ma chrześcijan bo ci którzy się za takich uważają to „pseudochrześcijańskie cioty”. A nauczanie św. Pawła „teolożka” ta uznała kiedyś za przeciwstawiające się nauce Chrystusa !!!

No i ostatnio wreszcie miarka się przebrała. Flavia była nieograniczenie miłosierna znosząc z pokorą godna pierwszych chrześcijan te narkomańsko – aborcyjno –antypolskie brednie. Ale ostatnio niemiłosiernie ograniczona „moralistka” zapluwała się na blogu Flavii w obronie błazna Lagerfelda. Przez ponad dobę nie docierało do niej że pół blogu Flavii robi sobie z pani mecenas jaja. I w końcu Flavia zdecydowała się zamknąć swój blog przed „wolnościowymi” bydlętami i debilami. Zastrzegając dostęp dla imiennie zaproszonych przez siebie gości. Zabawne jest że czarę „wolnościowej” podłości przepełniła kropla nie zbydlęcenia lecz kompletnego skretynienia.
Swego czasu napisałem że mam zupełnie inną koncepcję bloga niż choćby czcigodny Dibelius. Swój blog uważam za salon w którym do elementarnych obowiązków gospodarza należy troska o elementarny komfort psychiczny gości. Poczęstunek może bywa i skromny ale zapaskudzania lokalu nie toleruję. I gdy ktoś próbuje wymiotować na stół, zamieniam się w bezlitosnego wykidajłę. Menel na nic innego niż eksmisja z dodatkiem zamaszystego kopniaka w tyłek nie może na moim blogu liczyć. Nie ukrywam że wielka satysfakcje sprawiła mi swego czasu komentarz czcigodnego Józefa który napisał że wchodząc na stronę „Antysocjala” ma gwarancję że nie wdepnie w gówno.
Więc bardzo się cieszę z decyzji Flavii. A do wspomnianej mądralińskiej zaczynam nawet czuc cień sympatii. W końcu odegrała rolę klasycznego leninowskiego „użytecznego idioty”. A ponieważ tak się składa że większość komentatorów Flavii bywa też i na moim blogu, już się cieszę na spotkanie u niej. Do wyremontowanego lokaliku już zajrzałem i jest tam bardzo przytulnie. A i wybrać się tam  będziemy mogli w wizytowym obuwiu i wreszcie nie trzeba będzie co jakiś czas zatykać nosa.

Stary Niedźwiedź

środa, 25 września 2013

Nowa książka Piotra Zychowicza

Rozpocząłem właśnie lekturę kolejnej głośnej książki Piotra Zychowicza pod prowokacyjnym tytułem „Obłęd ‘ 44”. Nie dotarłem jeszcze do jej kluczowej części czyli Powstania Warszawskiego ale już lektura pierwszych rozdziałów robi przynajmniej na mnie duże wrażenie. Bowiem autor przypomina pewne fakty, dla człowieka posługującego się logiką oczywiste czyli niestety dla większości Polaków nie do pojęcia.
Jak najsłuszniej w świecie Zychowicz sięga do analogii z sytuacją Polski podczas I Wojny Światowej. Kraj również okupowany przez dwóch największych wrogów, do tego jeszcze walczących ze sobą. Więc nie ma co liczyć na to że finalne zwycięstwo jednego z nich spowoduje zasadnicze a korzystne dla Polski zmiany. W przypadku sukcesu państw centralnych zmieniłoby się to iż Kongresówka trafiłaby w niemieckie łapy a austro-węgierski młodszy brat przejąłby jakiś fragment Ukrainy. A gdyby Rosja mimo licznych porażek tę wojnę przeżyła jako państwo, w nagrodę za kilka ofensyw które ocaliły Francję dostałaby zapewne kawałek Galicji, Wielkopolskę i być może jakiś fragment Górnego Śląska. Sytuacji zamieszkujących te ziemie Polaków specjalnie to by nie poprawiło a w przypadku Galicji byłoby wręcz wpadnięciem z deszczu pod rynnę.
Szansę polskiej sprawie dawał tylko jeden jedyny rozkład kart w tej grze. Po pierwsze, Rosja musiała ponieść klęskę ZANIM  ta wojna się zakończy. A po drugie, o czym już niestety Zychowicz wyraźnie nie pisze, władzę w pokonanej Rosji musiała dodatkowo objąć jakaś nowa siła w stosunku do której Francja i Wielka Brytania nie poczuwały się do żadnych zobowiązań politycznych. O moralnych rzecz jasna nie wspomnę nie chcąc wyjść na idiotę lub typowego polskiego polityka.
Dlaczego o tym drugim elemencie tego politycznego pasjansa tyle piszę? Z bardzo prostego powodu. Szanowni Czytelnicy zechcą przypomnieć sobie powstanie potworka o nazwie Jugosławia. Armia serbska została podczas tej wojny pokonana i wypędzona wraz z królem i rządem do Grecji a całe terytorium tego kraju było okupowane. Ale w nagrodę za wierna służbe w serbskie ręce wpadły austriacka Słowenia i węgierska Chorwacja. W końcu zwycięzcy nie płacili swoim lecz cudzym a Chorwatów czy Słoweńców oczywiście nikt w Wersalu o zdanie nie pytał. Zatem gdyby nawet Rosja dostała od państw centralnych az takie lanie iż car czy Kiereński plus instytucje państwowe musiałyby uciec za Ural, sprawa polska nie posunęłaby się do przodu.
No i stał się cud, jak powie człowiek wierzący czy niesamowity splot okoliczności, jak rewolucję bolszewicką plus decydujący o wyniku akces Stanów Zjednoczonych do Ententy określi agnostyk lub ateista. Ententa wygrała te wojnę a władzę w Rosji przejeli bolszewicy, toczący piane z ust na sam dźwięk słów burżuj czy państwo kapitalistyczne. Wszelkie endeckie prorosyjskie banialuki rozsypały się niczym domek z kart ale szczęśliwie Paderewski zdołał prekonać prezydenta Wilsona do pomysłu Polski z dostępem do Bałtyku. A w Polsce znalazło się dostatecznie wielu ludzi z opanowanym wojennym rzemiosłem aby stworzyć państwo obejmujące większość ziem zamieszkiwanych wówczas przez Polaków.
Dlaczego tyle o tym pisze? No bo jak zauważa Zychowicz, sytuacja na przełomie roku 40 i41 była podobna. Kraj podzielony z grubsza po połowie między dwóch zbrodniarzy. Dodać do tego trzeba że pod względem liczby zamordowanych i wypędzonych ze swoich miejsc zamieszkania Polaków Stalin bił wtedy Hitlera na głowe.
Zatem przegranie wojny przez III Rzeszę jeszcze niczego nie załatwiało. Gdyby do tego doszło a Rosja Sowiecka zachowała neutralność czekając na sprzyjającą chwilę, bez problemu zajęłaby resztę Polski i ówczesna potęgę gospodarczą czyli Czechy plus zapewne cos jeszcze a w Londynie i Waszyngtonie (bez przystąpienia Stanów Zjednoczonych do wojny wszelkie nadzieje na klęskę Niemiec były bezprzedmiotowe) nikt z rządzących nie kwapiłby się do walki o Warszawę czy Pragę.
Przystąpienie Rosji do wojny po stronie aliantów i znalezienie się w obozie zwycięzców odniosłoby podobny skutek. Dla każdego człowieka który nie spał na lekcjach historii było oczywiste że niezmiennikiem brytyjskiego sposobu na prowadzenie wojen na kontynencie europejskim było pewne kluczowe założenie. Za Imperium Brytyjskie  i jego interesy powinien ginąć w pierwszej kolejności jakiś „bloody alien” zas „british subject” jedynie w ostateczności. A Stalinowi („ludiej u niewo mnogo”) takie reguły gry całkowicie odpowiadały. Więc taki wariant też był dla polskiej racji stanu bezużyteczny, co zresztą dobitnie wykazała praktyka.
Trzeba tu jeszcze dodać że jak przekonywająco to opisuje Wiktor Suworow, Stalin planował zaatakować III Rzeszę w lipcu 1941. Chyba ten ciekawy a w Polsce cieszący się niewielkim zainteresowaniem watek poruszę wkrótce w jednym z kolejnych wpisów. Miał jednak pecha bo Hitler pierwszy wyciągnął colta.
Pozostawał zatem wariant podobny do wyniku poprzedniej wojny. A więc starcie dwóch wściekłych bestii zakończone zagryzieniem Stalina przez Hitlera. Który jednak odniesie to pyrrusowe zwycięstwo tak wielkim kosztem że w końcowym rozliczeniu Niemcy wojnę przegrają. Rozumieli to niektórzy Polacy w okupowanym kraju. Wkrótce po ataku Niemiec na Rosję podziemny „Biuletyn Informacyjny” czyli oficjalna gazeta Związku Waki Zbrojnej opublikowała artykuł zatytułowany „Panu Bogu chwała i dziękczynienie”. W którym logicznie udowadnia jak pozytywny skutek dla szans Polski na odzyskanie państwowości miałoby rozbicie czy wręcz zniszczenie Związku Radzieckiego.
Ale wkrótce na rozkaz z Londynu nastąpiła zmiana oficjalnej linii. Nie podejrzewam Szanownych Gości mojej witryny o nieznajomość najważniejszych wydarzeń II Wojny Światowej więc powszechnie znanych faktów opisywał nie będę.
Niedawno moje uwagi na temat Powstania Warszawskiego wywołały bardzo żywą dyskusję a stanowiska zarówno jego zwolenników jak i przeciwników oraz stojące za takimi ocenami argumenty są wystarczająco dobrze zdefiniowane i znane aby trzeba było do tego wątku powracać. Więc ograniczę się do stwierdzenia że spośród polskich polityków czy publicystów z połowy ubiegłego stulecia na palcach jednej ręki można policzyć tych którzy zarówno przewidywali wybuch i skutki II Wojny Światowej jak i nie podzielali dziecięco naiwnego mniemania Władysława Sikorskiego ze im więcej krwi przeleją Polacy w walce z Niemcami (broń Boże z Sowietami !!! ) tym lepiej. Bo „alianci o nas nie zapomną”. Kto z jako tako znanych ludzi odważył się nie tylko myśleć ale i swoje przemyślenia upowszechniać? Władysław Studnicki, Józef Mackiewicz, Stanisław Mackiewicz. Więcej Polaków z tej epoki mających wymieniony grzech na sumieniu nie pamiętam.
Więc tym bardziej zachęcam do lektury książki Piotra Zychowicza.

Stary Niedźwiedź

niedziela, 15 września 2013

Dwie siostry

Swego czasu pisząc cykl wspomnień o niezwykłej i niezapomnianej kotce Lukrecji, siłą rzeczy wspomniałem o rodzinie w której gospodarstwie zamieszkiwała w raz z założoną przez siebie dynastią. Rodzina ta składała się z Ignaca, jego żony Reni, córki Danuty oraz jej córek a wnuczek gospodarza czyli Krysi i Ani. Imiona trzech ostatnich z wymienionych osób jako obecnie żyjących zmieniłem. 
Gdy będąca samotną matką Danka poznała pewnego lumpa, pociągnęła za nim w świat pozostawiając córki opiece dziadków. Na korzyść tych ostatnich trzeba powiedzieć że wnuczki nadal miały gdzie spać i co zjeść. Tyle tylko że w domu w którym zaczął rządzić alkohol zabrakło czasu, chęci i kwalifikacji moralnych aby właściwie zająć się dziewczynami. Po kilku latach Danka wróciła do domu ale było już za późno na jakieś próby kształtowania córek a poza tym, w moim przekonaniu mogła ona w działaniach dydaktycznych służyć jedynie za antyprzykład.
Zarówno Krysia jak i młodsza od niej o jakieś dwa lata Ania szkoły średniej nie ukończyły. Krysia znalazła pracę kelnerki w pobliskim całorocznym ośrodku wypoczynkowym. Z niedopowiedzeń oraz informacji z innych lokalnych źródeł wynikało iż jej praca nie ograniczała się do podawania do stolika, niekiedy zdarzał się jej "overtime" polegający na dotrzymaniu towarzystwa odwiedzającym ten ośrodek zagranicznemu myśliwemu czy krajowym "lepszym gościom" z ministerstwa będącego właścicielem owego ośrodka. Ale dziewczyna zaczęła pić co odbiło się na jej prezencji i wobec utraty warunków do pracy w tych za przeproszeniem nadgodzinach posadę straciła. Spiknęła się z jakimś chłopakiem i zaszła z nim w ciążę. Na ich plus trzeba powiedzieć że nie dokonali aborcji a ślubu rzecz jasna nie wzięli aby "nie przepadły" świadczenia przysługujące samotnej matce. Obecnie mieszkają wraz z Danką w domu po zmarłych dziadkach.  A dom ten jest przystanią dla wszystkich chętnych którzy poszukują towarzystwa do wypicia przyniesionej flaszki wódki i szybkiego romansu z Krysią która stała się "wyluzowaną babką" jak ten gatunek kobiet nazywają libertyńskie śmiecie.
Zanosiło się na to że i Ania pójdzie w ślady matki i starszej siostry. Ale jeszcze za życia dziadka zainteresował się nią (jest naprawdę ładną i zgrabną dziewczyną) chłopak ze wsi będącej moją letnią stolicą. Skończyło się ślubem a rodzice chłopaka skorzystali z okazji i kupili młodym niewielki domek. Chłopak pracuje "w lesie" i dobrze zarabia, mają troje dzieci i z tego co wiem , na tym działalność prodemograficzną zakończyli. Dzieci wyglądają na zadbane, gdy widuję Anię i jej męża na imprezach typu festyn z okazji dnia tej wsi, obydwoje są przyzwoicie ubrani a alkoholu nie nadużywają.
Ślub Ani odbył się gdy jej matka jeszcze gdzieś się szwendała. A ich pierwsze dziecko pojawiło się w dziesięć czy jedenaście miesięcy po tym wydarzeniu a więc nie był to ślub "ze wspomaganiem".
Jak wspomniałem kończąc cykl wspomnień o Lukrecji, moja noga nie postała w gospodarstwie Ignaca odkąd dowiedziałem się że na jego prośbę kolega zastrzelił psinę która kilka dobrych lat pilnowała gospodarstwa. Mimo iż sprowadzony i opłacony przeze mnie weterynarz orzekł iż choroba jest jak najbardziej uleczalna, wystarczy dwa razy na dobę przetrzeć suczce sierść pozostawionym przez niego lekarstwem. Ale wymagało to oderwania gęby od kieliszka i ruszenia ciężkiego tyłka. Jeszcze przed tą cezurą pewnego wieczoru dokonując awaryjnego zakupu w wiejskim sklepie, spotkałem w nim Anię. Przywitaliśmy się ciepło ale gdy spytałem co słychać u dziadków, w odpowiedzi usłyszałem:
-Wie pan, z moją rodziną nie utrzymuję żadnych kontaktów.
Słowa te nieco mnie zmroziły. Pamiętałem bowiem że to w ich domu mieszkała przed zamążpójściem i to dziadek od dziecka ją utrzymywał. Ale obecnie nie mam już wątpliwości że Ania po prostu musiała dokonać takiej amputacji. Dzięki której osiągnęła to czego nie dorobiły się jej matka, ciotki ani siostra. Ma bowiem normalny dom, porządnego i pracującego męża oraz udane dzieci. A budżet domowy jakoś się domyka. W tych stronach to naprawdę dużo.
W moich oczach dodatkowym plusem Ani jest fakt iż bardzo lubi koty. Gdy dawno temu Lukrecja ciężko zachorowała a ja szczęśliwie właśnie wtedy przyjechałem na ryby, to właśnie Ania natychmiast poinformowała mnie o chorobie. Wzięła kicię na ręce, wsiadła do mojego pojazdu i co maluch wyskoczy pognaliśmy do weterynarza. Zaordynowane lekarstwa poskutkowały i po dwóch dobach Lukrecja wyzdrowiała.
W pełni podzielam opinię na temat zwierząt ojca Józefa Marii Bocheńskiego, w mojej ocenie najmądrzejszego filozofa, politologa i logika XX wieku. Powiedział on że psy i koty też mają coś w rodzaju duszy.  Więc nie zdziwiłbym się gdyby to Lukrecja miauknęła kilka ciepłych słów za Anią Tam Gdzie Trzeba.

Stary Niedźwiedź

wtorek, 10 września 2013

Uderz w "marychujana", gówno się odezwie


Czcigodny Refael72, miły gość i komentator "Antysocjala", przysłał mi ciekawy link do artykułu z "Frondy", traktującego o wyczynach  Kamila Sipowicza , konkubenta niejakiej Kory i żarliwego misjonarza zakonu marychujanów. 
W wywiadzie dla tygodnika "Do rzeczy" ów cwelebryta dzieli coś tak podłego jak pedofilia na tę złą w wykonaniu duchownych oraz co najmniej mało szkodliwą o ile jest dziełem lewaków. 

"Ich eksperymenty to były eksperymenty – tak o pedofilskich ekscesach Daniela Cohn-Bendita i niemieckich zielonych mówi w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” Kamil Sipowicz. - Wtedy panowała koncepcja wolnej miłości, i ludzie zastanawiali się, jak daleko to może pójść. Było kilka takich skrajnie lewackich komun, które uznały, że wolność ta dotyczyć powinna także dzieci i seksu z nimi – dodaje."

"Ówcześni lewicowcy, to byli ludzie wyzwoleni z konwenansów, także etycznych i oni mogli, także podpierając się własnymi koncepcjami społecznymi, eksperymentować – podkreśla. I natychmiast przechodzi do ataku na księży-pedofilów, dla których podobnej tolerancji już nie ma. - A ksiądz to jest ktoś, kto powinien żyć Ewangelią, a ta wyraźnie zabrania mu krzywdzić najmniejszych. Jezus powiedział sam do swoich uczniów, że jeśli skrzywdzą dziecko, to lepiej będzie dla nich, by przywiązali sobie kamień młyński do szyi. Lewicowiec jest zatem wierny swojemu światopoglądowi, a ksiądz łamie zasady swojej religii – podkreśla."

Temat ten podjęła już czcigodna Erinti 
więc początkowo nie miałem zamiaru o tym pisać, sądząc że każda osoba zasługująca na miano człowieka nie tylko z biologicznego czy prawnego punktu widzenia, jednoznacznie potępi te brednie lewackiego śmiecia. Ale człowiek uczy się do śmierci. Najohydniejsza kanalia grasująca w polskim internecie wzięła brata po "joincie" w obronę wpisując u Erinti komentarz którego najistotniejszy fragment pozwolę sobie przytoczyć:

"przeczytałem zalinkowany tekst z tej całej "Frońdy" /a właściwie fragmenty wyjęte z kontekstu/... jakoś nie wynika z niego, by Kamil Sipowicz pochwalał w nim pedofilię lub zachowania pedofilne... po prostu neutralnie, naukowo odniósł się do skrajnych zachowań w pewnych marginalnych, kompletnie nieistotnych środowiskach..."

Narzuca się nieprzesadnie odkrywcze spostrzeżenie iż nie istnieje problem czy "nieszkodliwa używka" zamienia szare komórki jarającego w kał. Można co najwyżej zadać pytanie jak długo ów proces potrwa. 
Czekałem na obronę pedofilii również i ze strony pierwszej "mądrej inaczej" polskiego internetu. W końcu pedofil kieruje się własnymi zasadami i ignoruje poglądy całego społeczeństwa. A więc jest "moralny" zgodnie ze poronionym znaczeniem jakie temu słowu przypisuje owa wyrocznia moralności. A tu miła niespodzianka. Okazało się że i ona uległa tak przez siebie znienawidzonemu instynktowi stadnemu. I choć do Wigilii jeszcze szmat czasu, przemówiła ludzkim głosem nazywając pedofilię łajdactwem. No cóż, jako chrześcijanin w cuda wierzę choć nie ukrywam że ten jest chyba na miarę opisanych w Piśmie Świętym.
I zapraszam Szanownych Czytelników na blog linkowanego tu Yarroka którego serdecznie pozdrawiam. Pastisz wybroczyn umysłowych sławetnej Kory, zamieszczony w pierwszej części jego nowego filmiku jest uroczy. 

Stary Niedźwiedź

środa, 4 września 2013

Kilka uwag o historii Polski - cz. II

Zacząć muszę od przeproszenia Czcigodnych Czytelników za nieprzyzwoicie długą przerwę w pisaniu, wynikająca z przyczyn zdrowotnych oraz osobistych, nad którymi nie chcę się tu rozwodzić. Zaś kontynuując cykl moich bardzo osobistych refleksji na temat polskiej historii, pozwalam sobie przytoczyć garść faktów, w szkolnych programach traktowanych wielce lakonicznie lub wręcz pomijanych. Mam na myśli wydarzenia z lat 1138 -1157. Czyli innymi słowy, chcę przypomnieć że do rozpadu państwa Piastów na dzielnice mogło w ogóle nie dojść.
Na usprawiedliwienie Bolesława Krzywoustego trzeba dopowiedzieć że pomysł podziału Polski na dzielnice nie był jego oryginalnym pomysłem. Zdarzało się to wcześniej zarówno w innych państwach europejskich jak i w Polsce. Imperium Karola Wielkiego mogło być europejskim hegemonem gdyby nie zostało podzielone między jego trzech synów. Ale za wcześniejszych Piastów takie podziały bywały nietrwałe i za każdym razem jakiejś wybitnej jednostce udawało się "posprzątać". Bolesław Chrobry szybko wygnał synów Mieszka i Ody odzyskując kontrolę nad całym terytorium którym władał jego ojciec. Mieszko II po wymuszonych rezygnacji z tytułu królewskiego i podziale państwa na trzy dzielnice w dwa lata połączył je w jedno państwo, w zasadzie przywracając stan terytorialny z końca panowania jego dziada. Kazimierz Odnowiciel pozbierał fragmenty na które państwo jego ojca rozpadło się na skutek recydywy pogaństwa. Władysław Herman podzielił Polskę między swoich dwóch synów ale Bolesławowi Krzywoustemu udało się w zasadzie scalić ziemie z czasów państwa Mieszka Pierwszego (jedynie próby odzyskania zwierzchnictwa nad Pomorzem Zachodnim były niekompletne i nietrwale).
Sam pomył utworzenia dzielnicy senioralnej był pomysłem jak na polskie stosunki nowatorskim i niewiele brakowało aby nie doszło do rozpadu państwa. Bowiem poza dzielnicą senioralną zostały wydzielone trzy: Najstarszy syn z pierwszego małżeństwa ze Zbysławą czyli Władysław II (zwany później Wygnańcem) otrzymał Śląsk będący wówczas gospodarczo najlepiej rozwiniętą dzielnicą. Mazowsze przypadło Bolesławowi IV Kędzierzawemu zaś zachodnia Wielkopolska Mieszkowi III Staremu, pełnoletnim w chwili śmierci Krzywoustego synom z drugiego małżeństwa z Salomeą. Pozostali synowie Salomei czyli Henryk (zwany potem Sandomierskim) oraz Kazimierz II Sprawiedliwy jako dzieci dzielnic na razie nie otrzymali.
Do pierwszego konfliktu seniora z juniorami i macochą doszło w latach 1142-3. Dzięki posiłkom z Rusi oraz neutralności Niemiec i Czech Władysław pokonał wojska przyrodnich braci ale wspaniałomyślnie pozostawił im ich dzielnice. I to był pierwszy wielki błąd Władysława. Drugie starcie nastąpiło już po śmierci Salomei na początku roku 1146 a o jego wyniku zadecydowała sprawa Piotra Włostowica.
Był on pod koniec panowania Bolesława Krzywoustego palatynem czyli pierwszym świeckim dostojnikiem w państwie a po śmierci księcia miał strzec wykonania jego testamentu. W wyniku małżeństwa z jedną z córe3k księcia kijowskiego stał się krewnym Rurykowiczów a pośrednio skoligacił się i z Piastami (matka Władysława też była córka księcia kijowskiego). Podczas pierwszego starcia seniora z juniorami zachował neutralność, rzecz jasna w trosce o zachowanie swojej wyjątkowej pozycji w państwie. Stanowił zatem takie samo potencjalne zagrożenie jak swego czasu palatyn Władysława Hermana Sieciech dla Bolesława Krzywoustego.  Gdy Władysław II postanowił siłą zjednoczyć ziemie swojego ojca, zaczął od uwięzienia potężnego palatyna. Ale popełnił analogiczny błąd jak swego czasu Bolesław Śmiały dokonując egzekucji biskupa Stanisława ze Szczepanowa. Bowiem po uwięzieniu skonfiskował dobra Piotra a następnie kazał go oślepić i wygnać z kraju. Piotr schronił się w Kijowie i dzięki jego koligacjom i wpływom posiłki z Rusi nie wspomogły Władysława, tak jak to miało miejsce podczas pierwszego etapu wojny domowej.
Początkowo wojna przebiegała bardzo pomyślnie dla seniora. Stosunkowo łatwo opanował Mazowsze a Bolesław Kędzierzawy schronił się w Poznaniu należącym do Mieszka Starego. Wojska Władysława obległy Poznań ia jego zwycięstwo wydawało się nieuchronne. Ale „na tyłach” wybuchł bunt możnych przestraszonych losem Piotra Włostowica. Przeciwko Władysławowi zwrócił się również arcybiskup gnieźnieński Jakub ze Żnina który rzucił na seniora klątwę. Pod Poznań podeszły wojska sprzymierzeńców juniorów a ich działania połączone z wypadem oblężonych doprowadziły do klęski Władysława który wraz z żona Agnieszką Babenberg uciekł początkowo do Czech a stamtąd dotarł do Niemiec. Tam złożył hołd królowi Konradowi III Hohenstaufowi i uzyskał jego pomoc. Wprawdzie jeszcze w roku 1146 na Polskę ruszyła niemiecka wyprawa ale wylanie Odry i dobrze skoordynowane działania wojsk juniorów spowodowały jej fiasko. Władysław uzyskał też pomoc papieża którego legat rzucił klątwę na juniorów i przychylny im polski episkopat. Ale ten fakt tez nie przyniósł realnych skutków. Gdy po śmierci Konrada III tron objął Fryderyk Barbarossa, na Polskę ruszyła kolejna niemiecka wyprawa. Gdy wojska cesarskie podeszły pod Poznań, Bolesław Kędzierzawy zażegnał niebezpieczeństwo składając fryderykowi hołd w podpoznańskim Krzyszkowie. Skończyło się na obietnicy zwrotu Śląska. Władysław zmarł na wygnaniu a swoje dzielnice na Śląsku otrzymali dopiero jego synowie. A wkrótce potem i dzielnica senioralna uległa rozkawałkowaniu zaś Polska na ponad sto pięćdziesiąt lat stała się zlepkiem księstw, często wojujących ze sobą. A Śląsk i Pomorze Zachodnie na jakieś osiemset lat znalazły się poza granicami Polski.
Są podstawy do przypuszczeń że gdyby Władysław II wykorzystał swój sukces w pierwszej fazie wojny domowej i po prostu wygnał juniorów zaś Piotra Właostowica potraktował znacznie łagodniej, udało by mu się to co skutecznie zrobili jego przodkowie.
A tak na marginesie nie mogę nie wspomnieć że w Czechach za panowania współczesnej Piastom dynastii Przemyślidów nigdy nie doszło do podziału państwa na dzielnice. Jak napisał z goryczą w „”Polsce Piastów” Paweł Jasienica, młodsi bracia panującego dostawali jedynie nieprzesadnie duże dobra ziemskie, mające zapewnić im utrzymanie. Oczywiście i tam zdarzały się przypadki buntów czy szukania przez pretendenta do władzy pomocy w ościennych krajach. Ale państwo to nie rozpadło się na części a jego granice przez ostatnie tysiąc lat ulegały jedynie niewielkim fluktuacjom. I nigdy nie pojawiły się w tym kraju żadne „królewięta”, stanowiące zagrożenie dla władzy centralnej.

Stary Niedźwiedź