Do rozpoczęcia wspomnień o Janku zbierałem się bardzo długo. Waluś był po prostu dobrym kolegą i mądrym życiowo człowiekiem, z którym widywałem się góra pięć razy w roku. Natomiast z Jankiem spędziłem tysiące godzin na Jego pomoście, lub w Jego łódce, łowiąc karpie, leszcze i szczupaki. Zaprzyjaźniłem się z całą rodziną, zatem Jego odejście szczególnie mnie dotknęło.
Ale dopiero lekka reprymenda ze strony czcigodnego Piotra ROI wyrwała mnie z letargu i skłoniła do zainicjowania wspomnień o Janku.
Poznaliśmy się w lipcu 1986 w dosyć zabawnych okolicznościach. Wybrałem się na spławikowanie na ogólnodostępny pomost, postawiony przez nadleśnictwo nad moim ulubionym jeziorem. Obok pomostu stał merol a na miejscu zastałem już dwóch wczasowiczów, wyposażonych w sprzęt rodem z Pewexu. Młodszym czytelnikom należy się wyjaśnienie, że w PRL istniały sklepy o tej nazwie, w których można było nabyć towary lepszej jakości, niż w zwykłych sklepach, tyle tylko, że za banknoty z podobiznami amerykańskich prezydentów, lub za inne "prawdziwe" pieniądze. Ale sprzęt tych ludzi był zestawiony bezsensownie i ich połów ograniczał się do dwóch płotek.
Ledwie zdążyłem zmontować swój zestaw i go zarzucić, usłyszałem skrzypienie roweru i do pomostu dojechał nieznany mi wcześniej człowiek z dwoma wędkami z kijów leszczynowych, bez przelotek i kołowrotków, z grubymi żyłkami przywiązanymi do czubków tych wędek. Ubrany był w leśny roboczy drelich, na nogach miał gumiaki a na głowie berecik z antenką. Gdy odwiązał wędki od ramy roweru, a z bagażnika zdjął worek z nieznaną mi zawartością, dwóch wspomnianych wcześniej palantów podniosło wrzask, że na pomoście nie ma już miejsca. Wtedy powiedziałem, że obok mnie znajdzie się kawałek pomostu i dla niego. Podziękował, usiadł koło mnie i z owego worka wsypał do wody sporo śruty. Poczęstowałem go papierosem, on doradził mi, abym zwiększył grunt (głębokość, na której znajduje się haczyk z przynętą), po czym spojrzał w wodę i powiedział:
Jeszcze nie przyszli!
Po wypaleniu kolejnego papierosa i rozmowie na temat lokalnego rybostanu, ponownie spojrzał do wody i zakomunikował:
O, teraz już przyszli!
I się zaczęło. W ciągu pół godziny wyciągnął z wody jedenaście dużych leszczy, ja w tym czasie zaliczyłem pięć, również solidnej wielkości. Jeden z palantów próbował go pouczać, jak należy łowić leszcze i wtedy nie wytrzymałem i powiedziałem:
Ludzie, spójrzcie na połów tego pana i swoją nędzę i nie uczcie ojca dzieci robić.
Gdy mój współtowarzysz ładował już na rower worek pełen ryb, na robaka wziął mi okonek. I wtedy nowy znajomy spytał mnie, czy może go wziąć. Oczywiście zgodziłem się, on założył go na drugą wędkę, która była żywcówką. I po kilku minutach wyciągnął szczupaka około półtora kilograma.
Gdy zeszliśmy z pomostu, powiedział:
Fajnie było pana poznać. Janek jestem.
Również się przedstawiłem. I tak się rozpoczęła nasza znajomość.
Stary Niedźwiedź
Ale dopiero lekka reprymenda ze strony czcigodnego Piotra ROI wyrwała mnie z letargu i skłoniła do zainicjowania wspomnień o Janku.
Poznaliśmy się w lipcu 1986 w dosyć zabawnych okolicznościach. Wybrałem się na spławikowanie na ogólnodostępny pomost, postawiony przez nadleśnictwo nad moim ulubionym jeziorem. Obok pomostu stał merol a na miejscu zastałem już dwóch wczasowiczów, wyposażonych w sprzęt rodem z Pewexu. Młodszym czytelnikom należy się wyjaśnienie, że w PRL istniały sklepy o tej nazwie, w których można było nabyć towary lepszej jakości, niż w zwykłych sklepach, tyle tylko, że za banknoty z podobiznami amerykańskich prezydentów, lub za inne "prawdziwe" pieniądze. Ale sprzęt tych ludzi był zestawiony bezsensownie i ich połów ograniczał się do dwóch płotek.
Ledwie zdążyłem zmontować swój zestaw i go zarzucić, usłyszałem skrzypienie roweru i do pomostu dojechał nieznany mi wcześniej człowiek z dwoma wędkami z kijów leszczynowych, bez przelotek i kołowrotków, z grubymi żyłkami przywiązanymi do czubków tych wędek. Ubrany był w leśny roboczy drelich, na nogach miał gumiaki a na głowie berecik z antenką. Gdy odwiązał wędki od ramy roweru, a z bagażnika zdjął worek z nieznaną mi zawartością, dwóch wspomnianych wcześniej palantów podniosło wrzask, że na pomoście nie ma już miejsca. Wtedy powiedziałem, że obok mnie znajdzie się kawałek pomostu i dla niego. Podziękował, usiadł koło mnie i z owego worka wsypał do wody sporo śruty. Poczęstowałem go papierosem, on doradził mi, abym zwiększył grunt (głębokość, na której znajduje się haczyk z przynętą), po czym spojrzał w wodę i powiedział:
Jeszcze nie przyszli!
Po wypaleniu kolejnego papierosa i rozmowie na temat lokalnego rybostanu, ponownie spojrzał do wody i zakomunikował:
O, teraz już przyszli!
I się zaczęło. W ciągu pół godziny wyciągnął z wody jedenaście dużych leszczy, ja w tym czasie zaliczyłem pięć, również solidnej wielkości. Jeden z palantów próbował go pouczać, jak należy łowić leszcze i wtedy nie wytrzymałem i powiedziałem:
Ludzie, spójrzcie na połów tego pana i swoją nędzę i nie uczcie ojca dzieci robić.
Gdy mój współtowarzysz ładował już na rower worek pełen ryb, na robaka wziął mi okonek. I wtedy nowy znajomy spytał mnie, czy może go wziąć. Oczywiście zgodziłem się, on założył go na drugą wędkę, która była żywcówką. I po kilku minutach wyciągnął szczupaka około półtora kilograma.
Gdy zeszliśmy z pomostu, powiedział:
Fajnie było pana poznać. Janek jestem.
Również się przedstawiłem. I tak się rozpoczęła nasza znajomość.
Stary Niedźwiedź