Długo nosiłam się z zamiarem napisania czegoś bardziej osobistego, ale jakoś ciężko mi to szło. Ale tym razem napiszę tekst nie tylko po to, by wszystko z siebie wyrzucić, ale żeby uświadomić innym osobom, które mają poczucie, że funkcjonują gorzej, ale sceptycznie podchodzą do propozycji odwiedzenia specjalisty, że czasami warto zaryzykować.
Sama
od kilku lat funkcjonowałam coraz gorzej. Nie miałam co prawda myśli
samobójczych, ale tak zwany weltschmerz dopadał mnie bardzo często. To
utrudniało pracę i wpływało na relacje z otoczeniem. Na przykład w pracy
przez 8 godzin trzeba być w miarę witalnym i skoncentrowanym. A tu
nagle, ni stąd ni z owąd, człowiek czuje ścisk w żołądku, pod wpływem
byle nieporozumienia trzęsą mu się ręce (tak bardzo, że trzeba to
ukrywać), albo czuje dziwny psychiczny ból, który powoduje, że nie ma
się siły zrobić kroku. Po prostu nagle człowiek osuwa się na krześle.
Nie zliczę już, ile razy człowiek ma torsje albo płacze. Płacze z byle
powodu - na przykład pod wpływem jakichś reminiscencji z przeszłości.
Kiedyś myślałam, że to normalne, że to pewnie zwykły stres. Ale niestety
pojawiło się coraz więcej objawów somatycznych i to skłoniło mnie do
tego, żeby odwiedzić "duszologa".
Zawsze
myślałam, że żyjemy w matriksie koncernów farmaceutycznych i wystarczy
"wziąć się w garść". Zresztą wszyscy mi tak mówili: że trzeba znaleźć
sobie więcej zajęć i tak dalej. Tylko co zrobić, kiedy człowiek czuje
tak dojmujący ból, że nie ma na to energii? Pomimo największych chęci po
prostu NIE DA RADY. I po raz pierwszy musiałam przyznać, że nie daję
rady.
Po
wizycie u specjalisty uświadomiłam sobie, że zmarnowałam masę czasu. Po
trwającej kilka miesięcy kuracji medykamentami, poczułam tak wyraźną
poprawę, że zaczęłam być na siebie wściekła i zastanawiałam się,
dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej. Bo po tej kuracji poczułam się,
jakbym przebudziła się z letargu. Tyle czasu zmarnowałam na ograniczanie
mojej aktywności, bo bałam się, że ktoś zauważy, jak trzęsą mi się
ręce. Albo bałam się nagłego napadu przygnębienia, który spowoduje, że
będę musiała udać się do toalety. Mogę powiedzieć, że zaniedbałam
sprawę, a do tego pewien okres mojego życia był pasmem nieustającego
pecha.
Fakt,
uważam, że człowiek powinien nad sobą pracować. Naprawiać błędy,
zmieniać złe nawyki, dojrzeć. Ale odkąd trafiłam do szkoły, ciągle
słyszałam, że muszę się DOSTOSOWAĆ. Tylko jak się dostosować, skoro nie
masz z ludźmi wiele wspólnego? Nie umiesz śmiać się z żartów koleżanki,
która opowiada, że (cytuję) "wujek bz**a matkę", albo poniża cię tylko
dlatego, że twoich rodziców nie stać na samochód. A ty ciągle słyszysz,
że musisz się INTEGROWAĆ, bo inaczej będziesz dziwadłem. Później idziesz
do pracy, a tam okazuje się, że potrzebny jest kreatywny, dynamiczny,
elastyczny i asertywny, a ty wiesz, że nie posiadasz żadnej z cech
charakteryzujących "człowieka sukcesu". W pracy, za marne grosze,
pracujesz wiele godzin, by usłyszeć, że nie spełniasz wymagań, bo nie
nadążasz z tempem (3 etaty w 12 godzin). Chociaż jako jedyna osoba znasz
języki obce (które są podstawą komunikacji z klientami), to dowiadujesz
się, że mniej nadajesz się do pracy, bo za mało się uśmiechasz i
ubierasz się zbyt monotonnie. Czytaj: jesteś beznadziejna i za mało
dynamiczna. Widzisz, że coś tu nie pasuje, bo kariery robią cwaniacy,
którzy udają, że pracują, ale są wystarczająco krzykliwi i bezczelni. Od
rodziny z kolei słyszysz, żeby nie stawiać sobie zbyt wysokich celów,
bo osiągnąć sukces mogą tylko "dynamiczni, kreatywni i agresywni".
Słyszysz, że o wartości człowieka stanowi to, czy umie się odpowiednio
zareklamować. Czy umie się przepchnąć. Słyszysz, że o wartości człowieka
stanowi to, czy umie się podporządkować innym i podążać za tłumem. No i
już wiesz, że jesteś do niczego, bo nie umiesz się przepychać, wolisz
samotność od byle jakiego towarzystwa, nie umiesz przestać bronić swoich
zasad.
Później
wpadasz w tarapaty finansowe. Robisz wszystko, żeby to zmienić, ale
twoje wysiłki są na nic. Masz uczucie, że walisz głową w mur, a za
plecami słyszysz: "Przecież w Polsce jest coraz lepiej, tylko niezaradni
życiowo sobie nie radzą". Nie zliczysz, ile razy słyszałaś mantrę o
"zaradności życiowej". Bo ty oczywiście "zaradna życiowo" nie jesteś -
to nic że się starasz. To nic, że twój mózg przypomina śmietnik, do
którego musiałaś wrzucić umiejętności z wszelkich możliwych dziedzin i
wiesz, że twój rówieśnik z cywilizowanego kraju nie potrzebował uczyć
się tego wszystkiego po nocach, żeby móc godnie żyć. Ty po prostu jesteś
za mało ZARADNA.
Pewnie
nie powinnam kalać własnego gniazda. Ale wiem, jak bardzo człowiek
potrzebuje czasami jakiegoś impulsu. Dobrego słowa, które byłoby zachętą
do sięgania po wyższe cele, zamiast wpajania (wiem, że powodowanego
troską), że skoro nie jesteś taka jak wszyscy, to nie powinnaś mierzyć
wyżej.
W
moim przypadku oprócz problemów zawodowych i finansowych, dołączyły
problemy osobiste i zdrowotne, co jest konsekwencją życia w ciągłym
napięciu, uczuciu frustracji i trawiących mnie wyrzutów sumienia, że
jakoś nie umiem być taka, jak inni. Nie umiem się uelastycznić. A do
tego jeszcze - choć to mało istotny szczegół - drażni cię rozdźwięk
między tym, co prezentowane w mediach, a prawdziwym życiem. Ciągle
słyszysz, że jesteś malkontentem, ponieważ nijak nie potrafisz zauważyć
wszechobecnego progresu. O życiu osobistym nawet ciężko wspomnieć, bo
jak można się w dzisiejszych czasach sparować, skoro gros twoich
rówieśników jest słabsza niż ty. No chyba że odpowiada ci noszenie
spodni w związku, mnie akurat nie odpowiada ;) I tak oto przestajesz
widzieć sens w życiu. Tak jak ci doradzano, nie wychylałaś się zbytnio,
więc na polu sukcesów - kicha. Na życie towarzyskie masz bardzo mało
czasu, a na życie uczuciowe nawet nie masz ochoty, mając świadomość, na
jakie rafy możesz się natknąć, mając i tak niewielkie szanse na poznanie
kogoś z charakterem.
Na
szczęście trafiłam do specjalisty. Mój problem i tak nie jest tak
poważny, jak ludzi wymagających hospitalizacji. Ja z hospitalizacji
świadomie zrezygnowałam, bo czułam, że wystarczy mi kilka wizyt i
leczenie medykamentami. Nie miałam omamów, ani nie byłam niebezpieczna
dla otoczenia. I czuję, że jest coraz lepiej, bo wszystkie toksyczne
słowa wyrzuciłam z pamięci i pozbyłam się jakichkolwiek lęków. Do tego
moje ego się ustabilizowało. Z tego też powodu radzę ludziom, by nie
dawali się toksycznemu otoczeniu i aby w miarę szybko reagowali na
niepokojące symptomy. Bo w moim przypadku tłumiona gorycz, tłumione lęki
i złe natrętne myśli, spowodowały poważne problemy neurologiczne, które
wymagały już bardzo żmudnego leczenia i wyłączyły mnie z życia na
bardzo długo.
W tym roku po raz pierwszy normalnie znoszę jesień. Nie myślę o tym, że przegrałam życie ;)
Polecam Ci książkę Toksyczni ludzie Lillian Glass. Nie jest to dzieło wybitne ale daje wiedzę, która jest niezbędna na drodze do zdrowienia. Właśnie kończę czytać i jak chcesz to Ci pożyczę, wyślij mi adres na priv.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze zrobiłaś, że postanowiłaś się leczyć i jak widać po tym wpisie Twoje zdrowienie naprawdę daje dobre efekty.
Teraz rozumiem niektóre Twoje zachowania na blogu i żałuję, że nie wiedziałam wcześniej co Cię trapi. Mogłabym być wsparciem a ideologiczne bitwy rozegrać z większą delikatnością :(
Jesteś mądrą, wartościową, wrażliwą dziewczyną i tak naprawdę stoisz u progu życia, które dopiero zaczyna się rozkręcać pełną parą.
Nie musisz się do niczego spieszyć, do związku także. Masz czas. Masz czas na spotkanie kogoś wartego miłości, na znalezienie swojego miejsca na ziemi i na wyrzucenie ze swojego otoczenia ludzi którzy Cię ściągają w dół, nie pozwalają dobrze o sobie myśleć i ranią. Jeśli wśród tych ludzi jest nabliższa rodzina to walcz o to żeby nie mieli do Ciebie dostępu ze swoimi toksycznymi "przepowiedniami" i rób to co dla Ciebie jest dobre, co Cię wzmacnia. Bądź dla Siebie dobra Flavio i nie pozwól się nikomu krzywdzić. Wbrew pozorom to nie jest trudne.
Cieszę się, że moja ukochana pora roku jaką jest jesień i dla Ciebie nie jest już czymś strasznym.
Nie zmieniaj się dla nikogo, nie musisz , niczego nie musisz. Jeszcze spotkasz kogoś kto obdarzy Cię uczuciem i szacunkiem właśnie dlatego, że jesteś taka jaka jesteś. Tylko otwórz szeroko oczy i mocno wierz w to, że będziesz w życiu szczęśliwa. Na pewno będziesz to tylko kwestia czasu:)
Trzymam kciuki za Twój powrót do żywych :)
Witaj Flavio!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię i życzę wiele słonecznego blasku nie tylko w czasie pięknej polskiej złotej jesieni.
Nie wiem dlaczego u Starego Niedźwiedzia blog Flavii w "Tam bywam"- pokazuje nieaktualną tematykę. Zasugerowałam się tym i dlatego swój komentarz zamieściłam w Lusterku a nie na właściwym blogu. Nie będę pisać ponownie, skopiuję tekst i wkleję tam gdzie pierwotnie powinien się znaleźć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czcigodna Ewo
UsuńTen sam efekt zaobserwował też linkowany przeze mnie Refael72. Po ograniczeniu przez Flavię dostępu do jej blogu informator "blogspotu" o wpisach też zatrzymał się na ostatnim tytule z czasów jeszcze nielimitowanego dostępu. Widać taka uroda tego narzędzia.
Pozdrawiam serdecznie.