Kilka razy na Antysocjalu pochwaliłem szwajcarską demokrację, jako jedyną mi znaną, która funkcjonuje naprawdę dobrze. I skutecznie zwalcza problemy, przed jakimi ten kraj staje, zamiast je generować. Co jest immanentną cechą praktycznie wszystkich pozostałych krajów, które obrały tę formę rządów. Wspominałem wówczas, że szwajcarska demokracja na dotarcie się miała sześćset lat. Gdy dokładniej zająłem się historią tego sympatycznego kraju, przekonałem się o swojej pomyłce. Bowiem demokracja ta ma ponad siedemset lat. A walka Szwajcarów o jej utrzymanie i swoją suwerenność zawiera też arcyciekawe elementy natury militarnej, w Polsce praktycznie nieznane.
Daruję sobie wcześniejsze czasy i felietonowy opis zasygnalizowanej tematyki rozpocznę od lat trzydziestych XI wieku, kiedy to kraj ten znalazł się w orbicie wpływów cesarzy niemieckich. Na podkreślenie zasługuje już wówczas silna skłonność Szwajcarów do tworzenia struktur organizacji terytorialnych, na czele których nie stał jakiś książę czy hrabia, czyli feudał. Spotkałem się w literaturze z nazywaniem tych jednostek organizacyjnych prakantonami. Wielkim sukcesem Helwetów był dokument wydany w pierwszej połowie XIII wieku przez cesarza rzymskiego i króla Niemiec Fryderyk II Hohenstaufa. W którym uczynił szwajcarskich chłopów wolnymi ludźmi, podlegającymi wyłącznie władzy niemieckich królów. Autentyczność tego dokumentu była oczywiście kwestionowana przez Habsburgów, dla których ziemie położone między górnym Renem a Alpami były naturalnym kierunkiem ekspansji z ich austriackiego matecznika.
W roku 1291 tak zwane „kantony leśne”, czyli Uri, Schwyz i Unterwalden poczuły się zagrożone w swej wolności i zawarły związek wieczysty, zwany Aktem Konfederacji Szwajcarskiej. Nie jestem prawnikiem konstytucjonistą, ale jeśli nie był to najstarszy taki dokument (ten był spisany jeszcze po łacinie) w Europie, to na pewno jeden z najstarszych, a do tego obowiązujący do dzisiaj.
Rudolf I i Albrecht I, uwikłani w walki z konkurentami z dynastii Luksemburgów na terenie wielu księstw niemieckich, nie wystąpili czynnie przeciwko konfederatom. Ograniczyli się do działań natury politycznej, kościelnej i gospodarczej. Ale gdy w roku 1307 Albrecht został zamordowany, a do walki o tron Niemiec dodatkowo włączyli się bawarscy Wittelsbachowie książę Leopold I Habsburg postanowił powetować sobie niepowodzenia w Niemczech pod Alpami. W roku 1315 zorganizował ekspedycję, która wkroczyła do Szwajcarii.
W historii tego kraju i obronie jego suwerenności, wielką rolę odegrały trzy bitwy szwajcarsko – habsburskie. Pod Morgarten w roku 1315, pod Sempach w roku 1386 i pod Nafels w roku 1388. Ich cechą wspólną były druzgocące zwycięstwa szwajcarskich wojsk, złożonych wyłącznie z piechoty, nad kilkakrotnie liczniejszymi siłami przeciwnika, w skład których wchodziło też konne ciężkozbrojne rycerstwo. Szwajcarską cudowną bronią okazały się halabardy.
Informacja ta być może bardzo zdziwi szanownych Czytelników, którym to słowo kojarzy się chyba głównie z bronią paradną straży pałacowych, ubranych we fraczki i pudrowane peruki. Nic bardziej mylnego. Wynaleziona właśnie przez Szwajcarów i osadzona na mierzącym około 2.5 metra drzewcu głownia, składała się z topora, włóczni oraz haka. Umożliwiała zatem zadawanie cięć i pchnięć konnemu rycerzowi przez piechura, znajdującego się poza zasięgiem miecza. Hak ułatwiał zrzucenie jeźdźca z konia , a wtedy rycerz zakuty w ciężką zbroję był prawie bezbronny w walce ze zwinnym i mobilnym piechurem.
Do bitwy pod Morgarten doszło w nocy 15 listopada 1315. Siły habsburskie, dowodzone przez księcia Leopolda, maszerowały wąskim traktem między brzegiem jeziora Ägeri a stromym zboczem górskim. Składały się z około 9 tys. ludzi, w tym od 2 do 4 tys. konnego rycerstwa (dane na ten temat są bardzo rozbieżne). Siły szwajcarskie, liczące około półtora tysiąca piechoty z kantonów Uri, Schwyz i Unterwalden, przygotowały zasadzkę w miejscu, w którym rozciągnięta na dystansie kilku kilometrów kolumna przeciwnika musiała sforsować parów przecinający trakt.
Na przedostające się przez parów rycerstwo, znajdujące się na czele kolumny, ze zbocza posypały się głazy oraz pnie drzew. Konie zaczęły się płoszyć, zrzucając jeźdźców a szczupłość miejsca nie pozwalała na sformowanie szyku obronnego. Szwajcarska piechota zaatakowała konnicę halabardami, walka zamieniła się w rzeź. Rycerze którym udało się wyrwać z pułapki, rzucili się do ucieczki, tratując własną piechotę i wpychając ją do jeziora.
Bitwa zakończyła się pogromem armii Habsburgów, którzy przez kilkadziesiąt lat nie odważyli się wkraczać na tereny „leśnych kantonów”. Jej straty w zabitych wyniosły około 2 tysięcy, w zdecydowanej większości rycerzy. Straty Szwajcarów (wedle ich danych) wyniosły DWUNASTU zabitych. Nawet jeśli tę liczbę trzeba by kilka razy zwiększyć, wynik w dalszym ciągu byłby imponujący. Podejrzewam, że Czcigodny Piotr ROI (pozdrawiam serdecznie!) również to doceni.
Bitwa ta stała się też sygnałem, iż dogmat o bezwzględnej przewadze konnego rycerstwa w starciu z piechotą wymaga rewizji.
W latach 1332-1353 do Związku Szwajcarskiego przystąpiły kolejne kantony: Lucerna, Zurych, Glarus, Zug i Berno. Konfederacja zaczęła nabierać siły.
Ciąg dalszy nastąpi.
Stary Niedźwiedź
Daruję sobie wcześniejsze czasy i felietonowy opis zasygnalizowanej tematyki rozpocznę od lat trzydziestych XI wieku, kiedy to kraj ten znalazł się w orbicie wpływów cesarzy niemieckich. Na podkreślenie zasługuje już wówczas silna skłonność Szwajcarów do tworzenia struktur organizacji terytorialnych, na czele których nie stał jakiś książę czy hrabia, czyli feudał. Spotkałem się w literaturze z nazywaniem tych jednostek organizacyjnych prakantonami. Wielkim sukcesem Helwetów był dokument wydany w pierwszej połowie XIII wieku przez cesarza rzymskiego i króla Niemiec Fryderyk II Hohenstaufa. W którym uczynił szwajcarskich chłopów wolnymi ludźmi, podlegającymi wyłącznie władzy niemieckich królów. Autentyczność tego dokumentu była oczywiście kwestionowana przez Habsburgów, dla których ziemie położone między górnym Renem a Alpami były naturalnym kierunkiem ekspansji z ich austriackiego matecznika.
W roku 1291 tak zwane „kantony leśne”, czyli Uri, Schwyz i Unterwalden poczuły się zagrożone w swej wolności i zawarły związek wieczysty, zwany Aktem Konfederacji Szwajcarskiej. Nie jestem prawnikiem konstytucjonistą, ale jeśli nie był to najstarszy taki dokument (ten był spisany jeszcze po łacinie) w Europie, to na pewno jeden z najstarszych, a do tego obowiązujący do dzisiaj.
Rudolf I i Albrecht I, uwikłani w walki z konkurentami z dynastii Luksemburgów na terenie wielu księstw niemieckich, nie wystąpili czynnie przeciwko konfederatom. Ograniczyli się do działań natury politycznej, kościelnej i gospodarczej. Ale gdy w roku 1307 Albrecht został zamordowany, a do walki o tron Niemiec dodatkowo włączyli się bawarscy Wittelsbachowie książę Leopold I Habsburg postanowił powetować sobie niepowodzenia w Niemczech pod Alpami. W roku 1315 zorganizował ekspedycję, która wkroczyła do Szwajcarii.
W historii tego kraju i obronie jego suwerenności, wielką rolę odegrały trzy bitwy szwajcarsko – habsburskie. Pod Morgarten w roku 1315, pod Sempach w roku 1386 i pod Nafels w roku 1388. Ich cechą wspólną były druzgocące zwycięstwa szwajcarskich wojsk, złożonych wyłącznie z piechoty, nad kilkakrotnie liczniejszymi siłami przeciwnika, w skład których wchodziło też konne ciężkozbrojne rycerstwo. Szwajcarską cudowną bronią okazały się halabardy.
Informacja ta być może bardzo zdziwi szanownych Czytelników, którym to słowo kojarzy się chyba głównie z bronią paradną straży pałacowych, ubranych we fraczki i pudrowane peruki. Nic bardziej mylnego. Wynaleziona właśnie przez Szwajcarów i osadzona na mierzącym około 2.5 metra drzewcu głownia, składała się z topora, włóczni oraz haka. Umożliwiała zatem zadawanie cięć i pchnięć konnemu rycerzowi przez piechura, znajdującego się poza zasięgiem miecza. Hak ułatwiał zrzucenie jeźdźca z konia , a wtedy rycerz zakuty w ciężką zbroję był prawie bezbronny w walce ze zwinnym i mobilnym piechurem.
Do bitwy pod Morgarten doszło w nocy 15 listopada 1315. Siły habsburskie, dowodzone przez księcia Leopolda, maszerowały wąskim traktem między brzegiem jeziora Ägeri a stromym zboczem górskim. Składały się z około 9 tys. ludzi, w tym od 2 do 4 tys. konnego rycerstwa (dane na ten temat są bardzo rozbieżne). Siły szwajcarskie, liczące około półtora tysiąca piechoty z kantonów Uri, Schwyz i Unterwalden, przygotowały zasadzkę w miejscu, w którym rozciągnięta na dystansie kilku kilometrów kolumna przeciwnika musiała sforsować parów przecinający trakt.
Na przedostające się przez parów rycerstwo, znajdujące się na czele kolumny, ze zbocza posypały się głazy oraz pnie drzew. Konie zaczęły się płoszyć, zrzucając jeźdźców a szczupłość miejsca nie pozwalała na sformowanie szyku obronnego. Szwajcarska piechota zaatakowała konnicę halabardami, walka zamieniła się w rzeź. Rycerze którym udało się wyrwać z pułapki, rzucili się do ucieczki, tratując własną piechotę i wpychając ją do jeziora.
Bitwa zakończyła się pogromem armii Habsburgów, którzy przez kilkadziesiąt lat nie odważyli się wkraczać na tereny „leśnych kantonów”. Jej straty w zabitych wyniosły około 2 tysięcy, w zdecydowanej większości rycerzy. Straty Szwajcarów (wedle ich danych) wyniosły DWUNASTU zabitych. Nawet jeśli tę liczbę trzeba by kilka razy zwiększyć, wynik w dalszym ciągu byłby imponujący. Podejrzewam, że Czcigodny Piotr ROI (pozdrawiam serdecznie!) również to doceni.
Bitwa ta stała się też sygnałem, iż dogmat o bezwzględnej przewadze konnego rycerstwa w starciu z piechotą wymaga rewizji.
W latach 1332-1353 do Związku Szwajcarskiego przystąpiły kolejne kantony: Lucerna, Zurych, Glarus, Zug i Berno. Konfederacja zaczęła nabierać siły.
Ciąg dalszy nastąpi.
Stary Niedźwiedź
Szanowny Niedzwiedziu,
OdpowiedzUsuń'' W roku 1291 tak zwane „kantony lesne”, czyli Uri, Schwyz i Unterwalden poczuly sie zagrozone w swej wolnosci i zawarly zwiazek wieczysty, zwany Aktem Konfederacji Szwajcarskiej. Nie jestem prawnikiem konstytucjonista, ale jesli nie byl to najstarszy taki dokument''
Nie byl najstarszy.Juz w XI wieku ''Strazony'' zwani Toporczykami mieli wlasna ''autonomie'' od wladzy.Stazoni mieli wlasny stystem sadownictwa a ich chlopi byli wylaczeni z pod sadownictwa krolewskiego co ostanicznie potwierdzil im krol Kazmierz Madry nazwany w pozniejszych wiekach ''Wielki''. Nie tylko mieli swoj wlasny system sadownictwa ale tez lokalne organizacje ''policyjne'' bardzo dobrze zorganizowane.Jak pamietamy w pewnym okresie ich jeden z ich czlonkow Sieciech Iszy mial wladze prawie ksiazeca bijac wlasna monete i stawiajac wlasne grody.
''Bitwa zakonczyla sie pogromem armii Habsburgów, którzy przez kilkadziesiat lat nie odwazyli sie wkraczac na tereny „lesnych kantonów”.''
Ja tu troszke usprawieliwie rycerstwo Habsburgow. Po pierwsze to nie byla bitwa w rozumieniu rycerstwa.To byla zwykla pulapka ktora to owczensi rycerze uznawali za ''niehonorowa''. Podobne wpadki zaliczalo rycerstwo czeskie,wegierskie, niemieckie nie radzac sobie w walkach miejsckich czy terenie lesnym.Ba nawet polskie kilka choragwi polskich w tym wieku rowniez wpadlo w podobna pulapke tyle ze duzo lepiej przez Tatarow i Wolochow zorganizowana (przeciwnicy polskich rycerzy scieli kilkatysiecy drzew ktore jednoczesnie obalili na polskie choragwie.Dopiero jak rycerze byli w wiekszosci przywaleni drzewami,zabic, ogluszeni ruszayli ich wiazac).Tak wiec jak sam widzisz o ile w polu armie zacierzne czy ''mieszczansko-chlopskie'' pozostawalo totalnie bez szans to byli w stanie wygrac organizujac pulapki by unikac bitwy w polu.
wesol popoludnie
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńO tym, że Sieciech, de facto rządzący państwem za Władysława Hermana, nie tylko zakładał własne grody ale i bił własną monetę, a podobno nawet zastępował księcia w łóżku rozrywkowej Judyty Marii, siostry cesarza Henryka IV, oczywiście wiedziałem. Ale dzięki za informację, że te przywileje pozostały w rodzie Toporczyków również po upadku Sieciecha. Trochę mnie zaskoczyłeś informacją o potwierdzeniu tego przez Kazimierza Wielkiego, który ukrócił ambicje takich ludzi, jak choćby Maćko Borkowic. Ale dla mnie fenomenem jest, że dokument z roku 1291 w zasadzie jest aktualnym do dzisiaj aktem prawnym, powołującym do życia Szwajcarię.
Oczywiście nie była to bitwa wedle reguł gry ówczesnego rycerstwa, które najchętniej spotkałoby się z sześciokrotnie mniej liczną armią chłopską na otwartym polu. Gdzie mając swobodę manewru, wycięłoby ją w pień. Ale nie potrafię nie podziwiać Swajcarów za wykorzystanie terenu w sposób tak mistrzowski, który powinien być opisany w każdym poważnym podręczniku historii taktyki wojennej. I odwrócenie tradycyjnych ról, bo to piesi chłopi okazali się rzeźnikami, a zakute w zbroje konne rycerstwo - baranami.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedzwiedziu,
Usuń'' a podobno nawet zastępował księcia w łóżku rozrywkowej Judyty Marii, siostry cesarza Henryka IV, oczywiście wiedziałem.''
Taka sytlacja mogla miec miejsce na zachodzie w Czechach na Rusi ale loze ksieznej bylo u Piastow niesamowicie chronione.To musiala byc tradycja jeszcze z czasow poganskich gdyz zaden facet nie mogl sie swobodnie krecic przy ksieznej.Nawet spowiednikow ksiezniczki/krolowej to ksiaze/krol za czasow piastow wyznaczal.Nawet panie do towarzystwa rowniez w sporej czesci ''werbowane'' byly z Piastow nad ktorymi tak sie zawsze dziwnie skladalo zawsze stala albo matka,babka, ciotka, aktualnego ksiecia.Zas drzwi do ''babinca'' zazwyczaj pilnowal rowniez ktos z rodu Piastow. To by sie nie ukrylo.Wiadomo ze za czasow poganskich Piastowie mieli nawet po kilkanascie zon i to zapewne wtedy ta tradycja musiala powstac gdyz inaczej by ich nie upilnowali. Jak sam widzisz przez tak ''armie oczu'' nikt by sie nie przebil a jakby cos takiego wyszlo na jaw to nawet sam Sieciech bylby zwyczajnie sciety. Bardziej jestem w stanie uwiezyc w inny plotke wyjasniajaca ''ogromne zaufanie'' jakim Wladyslaw I obdarzyl palatyna Sieciecha.Ta ucieczka ksiecia za ktorym zgonie stala cala armia ''do Sieciecha'' jest totalnie nielogicznym zachowaniem.
''informacją o potwierdzeniu tego przez Kazimierza Wielkiego, który ukrócił ambicje takich ludzi, jak choćby Maćko Borkowic. ''
Potwierdzenie to bylo dla ''Toporczykow i Starych koni ktorzy jednego dziada mieli'' .Faktycznie losy Strazonow sie rozeszly lecz duzo pozniej niz to chcial Dlugosz.Prawdopodobnie mialo to miejsce pod koniec XIII wieku gdy czesc tego rodu poparla Leszka Czarnego (z Tenczyna i Morawicy z rodu Zegoty ) a druga (Janusz i Otto ''Sulislawicy'' ) schronila sie na Slozku skad pozniej (poza jednym pomniejszym rodem ktory najpewniej tam osiadl -stad moze ''/bezdatowy'' herb konia na Slazku ?) przeniesli sie na Kujawy do Lokietka(ktorego mocno pozniej, czesto po cichu popierali w staraniach o korone.)
'' Ale nie potrafię nie podziwiać Swajcarów za wykorzystanie terenu w sposób tak mistrzowski, który powinien być opisany w każdym poważnym podręczniku historii taktyki wojennej.''
Wykorzystanie lasu i drzew jako pulapek stosowano od dawna. Ale faktycznie nalezy to docenic.Osobiscie wyzej jedak stawiam Czechow ktorzy tak genialnie opanowali walke w miescie ze bili na glowe armie cesarza.Taktyke te powszechnie stosowali prusowie juz na poczatku XIII wieku.Krzyzacy do czasu kiedy zaczeli sprowadzac posilki z Polski dostawali praktycznie same baty (to jest kolejny temat o ''zapomnianych bitwach'' -dzis oczywiscie do wygranych bitew przez Prusow z Krzyzakami wypinaja Litwini ktorzy z nimi mieli tyle wspolnego co my z ... Wegrami'')
Fakt ze w/w Czechom duzo pomoglo ze to ze wtedy powszechnie do uzytku weszly kusze wiec mozna bylo sie w jakiejs chalpie zabarykadowac i nim drzwi toporem wyawala bezpiecznie wypuscic kilkanascie strzal.
wesol dzien
PiotrROI
PS. w zaden sposob nie chce umniejszyc dokonan Szwajcarow.Naprawde bardzo ciekawie czytalo sie ten artykoul
Ja też bardzo wysoko cenię husytów. Bo poza mistrzostwem w walce miejskiej, wykorzystaniem wozów taborowych w otwartym polu ("wagenburg") też zrewolucjonizowali sztukę wojenną. Nie zdziwiłbym się, gdyby Czesi "wytłumaczyli" całemu światu, że to Jan Żiżka wynalazł czołg. Bo oni są mistrzami piaru, a Polacy w tej konkurencji od dawna siedzą w oślej ławce.
UsuńA te szwajcarskie rozstrzygające bitwy są dla mnie szczególnie ciekawe. Bo my Polacy, dzięki hetmanom Leśniowolskiemu, Chodkiewiczowi, Żółkiewskiemu czy Koniecpolskiemu mamy w podświadomości zakodowane, że jest czymś oczywistym, iż polska czyli najlepsza na świecie jazda, bez problemu gromiła wielokrotnie liczniejsze armie przeciwników. A tu było dokładnie odwrotnie. W XIV wieku najlepszaq w Europie czyli szwajcarska piechota, równie łatwo gromiła kilkukrotnie liczniejsze armie niemieckie.
Pozdrawiam serdecznie.
''Bo my Polacy, dzięki hetmanom Leśniowolskiemu, Chodkiewiczowi, Żółkiewskiemu czy Koniecpolskiemu mamy w podświadomości zakodowane, że jest czymś oczywistym, iż polska czyli najlepsza na świecie jazda, bez problemu gromiła wielokrotnie liczniejsze armie ''
UsuńJa bym nie zapominal o wojewody Kark.Piotrze Bogorii i kaszt.Sand. Januszu Toporczyku ktorzy w 1280r majac zaledwie 4 choragwie liczoce nie wiecej niz 500 rycerzy pokonali pod pod Gozlicami samego Lwa Chalickiego porwadzacego ponad 12.000 Rusinow i ''niezwycierzonych'' owczesnie Mongolow.
Warto tu tez wspomniec o wladcach takich jak Boleslaw Wielki ktory w 2015 walczac na 5 frontach rozbil jednoczesnie Rusinow, Wegrow, Weletow,Czechow i sily cesarza, tego ostaniego zmusil do ucieczki wybijajac jego armie na ziemi Dziadoszan praktycznie do nogi.
''Nie zdziwiłbym się, gdyby Czesi "wytłumaczyli" całemu światu, że to Jan Żiżka wynalazł czołg. ''
Oj chyba z Moskalami w konkurecji tej przegraja bo czyz ''wozy z strzelcami moskiewskimi z 1609 roku nie byly prototypem czolgu'' ? :D A ze te metode od wiekow stosowali tatarzy ktorzy przejeli ta metode od Chin no coz ... ;)
wesol dzien
PiotrROI
PS. Ah i zapomniany pierwszy zreszta ''oficjalny'' hetman Kamieniecki zadna miara nie powinien byc zapomniany podobnie jak hetman Mielecki.
musze przestac pisac przed Kawa Boleslaw wielki oczywiscie w 1015 choc oddalby prawa reke jakby zyl te 1000 lat ;)
UsuńPiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńLiterówka 2015 jest oczywista, naprawdę nie musisz się sumitować.
A swoją drogą, ponieważ marzenia podobno nic nie kosztują, gdyby król Bolesław żył te tysiąc lat z groszami, nie wiem, dokąd sięgałaby granica zachodnia i południowa. Ale coś mi się widzi, że Władywostok byłby polskim portem. Jako że po ujarzmieniu Prusów i boćwinków, on by już Rurykowiczów z worka nie wypuścił.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńNie znam historii Szwajcarii i wpis przeczytałem z zainteresowaniem, czekam na kolejne części. Ciekawe, jak była geneza wyjątkowej szwajcarskiej demokracji, w której wyborcy świadomie reprezentują swoje interesy i zdają sobie sprawę z długofalowych konsekwencji decyzji politycznych. Większość demokracji ma charakter fasadowy – rządząca elita potrafi skutecznie zmanipulować głosujących, aby realizowali jej interesy. Wydaje się, że nie inaczej skończyła demokracja IRP.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeiusie
UsuńMoim zdaniem o szwajcarskim fenomenie przesądził fakt, że tamtejsi chłopi (a nie tylko mieszczanie) już w połowie trzynastego wieku stali się wolnymi ludźmi. Więc musieli zacząć myśleć o sobie i swojej przyszłości, bo w tej materii nie "wyręczał" ich żaden feudał. Szybko dojrzeli do zdrowej samorządności, a nie fasadowej, jak w III RP. I zaczęły powstawać kantony, a nie jakieś lokalne sitwy czerwonych i zielonych złodziei, ostatnio wzbogaconych o POpaprańców. I to wszystko już pod koniec XIV wieku działało, nawet bez religijnego wspomagania. Bo kalwinistyczny etos pracy pojawił się dopiero w XVI wieku, trafiając zresztą na wyjątkowo podatny grunt.
W dzisiejszych czasach motywacja religijna jest znacznie mniej istotna, więc może i Polacy za sto lat nauczą się zasad obsługi demokracji i samorządności. Choć przykład Małej Brytanii czy Francji optymizmem nie napawa, gdyż wspomniane przez Ciebie patologie tam kwitną. I dopiero islam zaprowadzi "porządek" w krajach tych mentalnych ciot.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Robercie
OdpowiedzUsuńO sukcesach szwajcarskich najemników w Italii wiem mniej, niż o ich walkach z księciem Burgundii Karolem Zuchwałym,który niepomny habsburskich doświadczeń, porwał się na Helwetów. Bo zamarzyła mu się Wielka Burgundia, od Morza Północnego do Alp. Ta wojna zakończyła istnienie Burgundii jako silnego księstwa z ambicjami stania się królestwem. A w myśl przysłowia "gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta", najwięcej zyskał na tym król Francji Ludwik XI, włączając większość Burgundii do swojego państwa. Bo Szwajcarzy wykonali za niego cał robotę, a nie mieli ambicji ekspandować w stronę Flandrii.
Jak definiujesz ustrój republikański, nieskażony nadmiarem demokracji? Bo dla mnie jest to pozostawienie ludziom jak najwięcej swobody w kwestiach lokalnych, o których w Szwajcarii decydują kantony. Ale przy stworzeniu mechanizmów wykluczających chaos (to przeklęte polskie sejmikowanie!). A w kwestiach centralnych, mało bardzo sprawnych urzędów. Parlament szwajcarski wybiera rząd, złożony z SIEDMIU ministrów, bo po jakiego diabła więcej?
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Robercie
OdpowiedzUsuńO ile dobrze Cię zrozumiałem, republiką nie jest kraj, w którym rządzą tak naprawdę ci, którzy skutecznie robią wodę z mózgu głosującym w wyborach. A ci ostatni, z braku pomyślunku, te kłamstwa kupują. Zatem poza Szwajcarią, nie widzę wEuropie żadnej republiki.
napisałeś też:
"Potrzeba do tego świadomego społeczeństwa, zaangażowanego w kwestie ważne dla lokalnej społeczności."
A więc z samorządnością też mamy pod górkę, skoro ludzie wybory lokalne olewają, a ewidentne szwindle wyborcze, takie jak rzekome 20% w ostatnich wyborach dla zielonej prostytutki, po prostu ignorują.
It's a long way to Tipperary.
Pozdrawiam niewesoło.
Czcigodny Robercie
OdpowiedzUsuńSwego czasu byłem wielce krytyczny w stosunku do monarchistów, jako że ideę takiego ustroju w Polsce doszczętnie ośmieszył agent JKM (piszę agent, bowiem moim zdaniem, człowiek umiejący jako tako grać w brydża nie może być aż takim kretynem). Teraz spoglądam na nią już mniej podejrzliwie, jako że w Europie jest jeden kraj, w którym się sprawdza. To Księstwo Liechtensteinu, którego obywatele w referendum z 2003 ograniczyli swoje kompetencje, część z nich przekazując księciu. Rząd składa się z premiera i CZTERECH ministrów, co jest lepszym wynikiem od szwajcarskiego (siedmiu ministrów, kanclerz i prezydent).
Zatem Robercie, w "pojedynku" republikanów i monarchistów mamy w Europie remis 1:1. Bo reszta, być może z wyjątkiem Finlandii, Czech i Islandii (wysłanie banksterów za kratki), niczym specjalnie nie imponuje.
Pozdrawiam serdecznie.