Po dygresji na temat tego, że trafił frant na franta a „starsi bracia” znaleźli pogromców na niwie biznesu, czas wrócić do rodziny Krzeczunowiczów.
Jest to rodzina szlachecka herbu własnego i pochodzenia ormiańskiego. Lwów posiadał od dawna jakąś niesamowitą umiejętność polonizowania przybyszów z innych krajów, kolejnym przykładem może być choćby rodzina Badenich pochodzenia wołoskiego, o której najznakomitszym reprezentancie, premierze Austrii, napiszę w jednym z kolejnych odcinków tego cyklu. Pierwsze udokumentowane wzmianki o Krzeczunowiczach można znaleźć w dokumentach z roku 1662, dotyczących założenia przez Andrzeja Potockiego miasta Stanisławów.
Kornel Krzeczunowicz urodził się 4 lutego 1815, jego ojcem był Walerian, założyciel brzeżańsko – lwowskiej linii tej rodziny. Edukację odebrał w kolegiach jezuickich, początkowo w Tarnopolu, następnie we Lwowie. Po uzyskaniu matury na uczelniach francuskich, szwajcarskich i włoskich studiował prawo i ekonomię. W późniejszych latach, już po powrocie do Galicji i zajęciu się polityką, był autorytetem w dziedzinie prawa podatkowego i autorem wielu publikacji poświęconych tym zagadnieniom.
Odziedziczył po ojcu majątki w Małopolsce Wschodniej, takie jak Bołszowce, Bołuszów, Czernielów, Kozarę, Żurawienko i Jaryczów, w których już jego ojciec Walerian prowadził naukę gospodarowania dla młodych ludzi, organizował szkolenia i wystawy rolnicze, fundował szkoły. W swej działalności politycznej Kornel początkowo związał się z Hotelem Lambert, a następnie z księciem Leonem Sapiehą, ojcem galicyjskiego konserwatyzmu. Współtworzył grupę konserwatywnych ziemian z Małopolski Wschodniej, znanej jako Podolacy. Przez wiele lat był posłem do Sejmu Krajowego oraz wiedeńskiej Rady Państwa. Był motorem prac melioracyjnych w galicyjskich wsiach oraz budowy linii kolejowych.
W życiu publicznym bronił polskich spraw. Zwalczał separatystyczne działania Ukraińców.
Był żonaty z Izabelą Suchodolską i ojcem czworga dzieci: Aleksandra, Heleny, Waleriana i Leona.
Zmarł 21 stycznia 1881. Pochowany został w kaplicy Krzeczunowiczów na Cmentarzu Łyczakowskim a jego pogrzeb był jedną z najokazalszych uroczystości żałobnych we Lwowie przed odzyskaniem niepodległości.
Kolejną osobą z tego rodu, bezdyskusyjnie wartą przypomnienia, jest jego wnuk, również o imieniu Kornel, ziemianin, podpułkownik Wojska Polskiego i pisarz.
Urodził się 22 sierpnia 1894 w rodzinnym majątku Bołszowce jako syn Aleksandra i Kornelii z domu Tustanowskiej. Jego ojciec, tak jak i dziadek, był politykiem Podolaków i posłem do Sejmu Krajowego Galicji.
W roku 1914 Kornel został zmobilizowany, służył w krakowskim 1 Pułku Ułanów im. księcia Karla von Schwarzenberga, głównodowodzącego wojsk koalicji w bitwie pod Lipskiem. Brał udział w walkach nad Isonzo, służbę w armii austro-węgierskiej zakończył w stopniu porucznika.
Po zakończeniu wojny powrócił do rodzinnych Bołszowiec, wkrótce zajętych przez wojska ukraińskie. Dopiero w roku 1919 udało mu się przedostać na polską stronę frontu i wstąpić do 8 Pułku Ułanów im. księcia Józefa Poniatowskiego. Wziął udział w kampanii bolszewickiej roku 1920, początkowo dowodząc czwartym szwadronem, a od lipca pełnił w stopniu rotmistrza obowiązki dowódcy pułku. Odznaczył się w wielu bitwach, ale jego wizytówką była stoczona 31 sierpnia pod Komarowem największa bitwa kawaleryjska XX wieku.
Po stronie polskiej brała w niej udział 1 Dywizja Kawalerii pułkownika Juliusza Rómmla, licząca ok. 1500 kawalerzystów i artylerzystów konnych (niech Czytelników nie zmyli fakt, że formalnie składała się z sześciu pułków kawalerii), uzbrojona w 70 ciężkich karabinów maszynowych i 16 dział. Dowodzone przez Siemiona Budionnego dywizje kawalerii 11 i 14 składały się z ponad 6 tysięcy, niech już będzie że żołnierzy, dysponujących 350 ciężkimi karabinami maszynowymi oraz 50 działami. O przebiegu bitwy zadecydowała poprowadzona przez rotmistrza Krzeczunowicza szarża 8 Pułku Ułanów, która zmusiła czerwonoarmistów do ucieczki. Żurawiejka tego pułku głosiła:
Ósmy zdobi nam salony,
Same grafy i barony.
Ale jak widać, kończące każdą ze zwrotek zawołanie "bolszewika goń, goń, goń!" wychodziło ułanom księcia Józefa jeszcze lepiej.
Zdobyto między innymi samochód Budionnego i sławetny kawalerzysta musiał chyba po raz pierwszy w tej kampanii uciekać na końskim grzbiecie. W raz z nim dali drapaka późniejsi sowieccy marszałkowie Kliment Woroszyłow i Siemion Timoszenko. Z matni udało wydostać się jedynie około jednej trzeciej bolszewików, głownie na skutek niedołęstwa dowodzącego 2 Dywizją Piechoty Legionów pułkownika Michała Żymierskiego. Późniejszego łapownika, agenta radzieckiego wywiadu, dowódcy Armii Ludowej, a w PRL nawet „marszałka”. Zginęło lub dostało się do niewoli około czterech tysięcy bandytów spod znaku czerwonej gwiazdy. Straty polskie to około trzystu poległych i pięćset zabitych koni. Za tę kampanię rotmistrz Krzeczunowicz został odznaczony Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari.
Po zakończeniu wojny gospodarował w odziedziczonym po ojcu majątku. Ożenił się z Heleną z Lubienieckich, małżeństwo to miało trzech synów: Jana, Aleksandra i Andrzeja, wieloletniego dziennikarza Radia Wolna Europa. W latach 1935 – 38 był posłem na Sejm z ramienia BBWR.
Po wybuchu II Wojny Światowej przedostał się do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii, brał udział w odtwarzaniu armii polskiej. W randze majora był komendantem placu w Glasgow. Wojnę zakończył w stopniu podpułkownika.
Po wojnie z oczywistych powodów pozostał na emigracji. Zajął się zawodowo uprawą kwiatów, aktywnie uczestniczył w działalności różnych organizacji kombatanckich i polonijnych. Prowadził też ożywiona działalność pisarską, tworząc choćby „Ułanów księcia Józefa”, „Ostatnią kampanię konną”, „Historię jednego rodu i dwu emigracji”, „Wspomnienie o generale Tadeuszu Rozwadowskim” czy „Rodowody pułków jazdy polskiej 1914–1947” (praca zbiorowa pod jego redakcją).
Zmarł 3 grudnia 1988. Pochowany jest na cmentarzu Gunnersbury.
Innym przedstawicielem tej rodziny, dobrze znanym z nazwiska mojemu pokoleniu, jest Andrzej, syn Kornela młodszego. Urodził się w roku 1930 we Lwowie. Po wybuchu wojny wraz z rodzicami znalazł się na emigracji. Ukończył studia historyczne na prestiżowym Uniwersytecie St. Andrews w roku 1952 a dwa lata później rozpoczął pracę w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, z czasem zostając kierownikiem dziennika radiowego a następnie wicedyrektorem rozgłośni. Pracę w RWE zakończył w roku 1988. W latach 1989-92 był dyrektorem Biblioteki Polskiej i Muzeum Adama Mickiewicza w Paryżu a od roku 1992 zatrudnił się w polskiej dyplomacji, obejmując stanowiska ambasadora RP w Belgii i Luksemburgu oraz Stałego Przedstawiciela RP przy NATO oraz przy ówczesnej Unii Zachodnioeuropejskiej. Wchodził w skład zespołu negocjującego wejście Polski do NATO, co opisał w książce „Krok po kroku – polska droga do NATO”. Pracę w dyplomacji zakończył w roku 1997. Od roku 2010 jest prezesem Polskiego Związku Pisarzy na Obczyźnie.
Kolejny odcinek Podolaków poświęcę innej rodzinie. Dla zaostrzenia apetytów Szanownych Czytelników powiem jedynie, iż będzie tam między innymi powiedziane, jak to Polak, kierując się polską racją stanu, unieszkodliwił całe konklawe.
Stary Niedźwiedź
Jest to rodzina szlachecka herbu własnego i pochodzenia ormiańskiego. Lwów posiadał od dawna jakąś niesamowitą umiejętność polonizowania przybyszów z innych krajów, kolejnym przykładem może być choćby rodzina Badenich pochodzenia wołoskiego, o której najznakomitszym reprezentancie, premierze Austrii, napiszę w jednym z kolejnych odcinków tego cyklu. Pierwsze udokumentowane wzmianki o Krzeczunowiczach można znaleźć w dokumentach z roku 1662, dotyczących założenia przez Andrzeja Potockiego miasta Stanisławów.
Kornel Krzeczunowicz urodził się 4 lutego 1815, jego ojcem był Walerian, założyciel brzeżańsko – lwowskiej linii tej rodziny. Edukację odebrał w kolegiach jezuickich, początkowo w Tarnopolu, następnie we Lwowie. Po uzyskaniu matury na uczelniach francuskich, szwajcarskich i włoskich studiował prawo i ekonomię. W późniejszych latach, już po powrocie do Galicji i zajęciu się polityką, był autorytetem w dziedzinie prawa podatkowego i autorem wielu publikacji poświęconych tym zagadnieniom.
Odziedziczył po ojcu majątki w Małopolsce Wschodniej, takie jak Bołszowce, Bołuszów, Czernielów, Kozarę, Żurawienko i Jaryczów, w których już jego ojciec Walerian prowadził naukę gospodarowania dla młodych ludzi, organizował szkolenia i wystawy rolnicze, fundował szkoły. W swej działalności politycznej Kornel początkowo związał się z Hotelem Lambert, a następnie z księciem Leonem Sapiehą, ojcem galicyjskiego konserwatyzmu. Współtworzył grupę konserwatywnych ziemian z Małopolski Wschodniej, znanej jako Podolacy. Przez wiele lat był posłem do Sejmu Krajowego oraz wiedeńskiej Rady Państwa. Był motorem prac melioracyjnych w galicyjskich wsiach oraz budowy linii kolejowych.
W życiu publicznym bronił polskich spraw. Zwalczał separatystyczne działania Ukraińców.
Był żonaty z Izabelą Suchodolską i ojcem czworga dzieci: Aleksandra, Heleny, Waleriana i Leona.
Zmarł 21 stycznia 1881. Pochowany został w kaplicy Krzeczunowiczów na Cmentarzu Łyczakowskim a jego pogrzeb był jedną z najokazalszych uroczystości żałobnych we Lwowie przed odzyskaniem niepodległości.
Kolejną osobą z tego rodu, bezdyskusyjnie wartą przypomnienia, jest jego wnuk, również o imieniu Kornel, ziemianin, podpułkownik Wojska Polskiego i pisarz.
Urodził się 22 sierpnia 1894 w rodzinnym majątku Bołszowce jako syn Aleksandra i Kornelii z domu Tustanowskiej. Jego ojciec, tak jak i dziadek, był politykiem Podolaków i posłem do Sejmu Krajowego Galicji.
W roku 1914 Kornel został zmobilizowany, służył w krakowskim 1 Pułku Ułanów im. księcia Karla von Schwarzenberga, głównodowodzącego wojsk koalicji w bitwie pod Lipskiem. Brał udział w walkach nad Isonzo, służbę w armii austro-węgierskiej zakończył w stopniu porucznika.
Po zakończeniu wojny powrócił do rodzinnych Bołszowiec, wkrótce zajętych przez wojska ukraińskie. Dopiero w roku 1919 udało mu się przedostać na polską stronę frontu i wstąpić do 8 Pułku Ułanów im. księcia Józefa Poniatowskiego. Wziął udział w kampanii bolszewickiej roku 1920, początkowo dowodząc czwartym szwadronem, a od lipca pełnił w stopniu rotmistrza obowiązki dowódcy pułku. Odznaczył się w wielu bitwach, ale jego wizytówką była stoczona 31 sierpnia pod Komarowem największa bitwa kawaleryjska XX wieku.
Po stronie polskiej brała w niej udział 1 Dywizja Kawalerii pułkownika Juliusza Rómmla, licząca ok. 1500 kawalerzystów i artylerzystów konnych (niech Czytelników nie zmyli fakt, że formalnie składała się z sześciu pułków kawalerii), uzbrojona w 70 ciężkich karabinów maszynowych i 16 dział. Dowodzone przez Siemiona Budionnego dywizje kawalerii 11 i 14 składały się z ponad 6 tysięcy, niech już będzie że żołnierzy, dysponujących 350 ciężkimi karabinami maszynowymi oraz 50 działami. O przebiegu bitwy zadecydowała poprowadzona przez rotmistrza Krzeczunowicza szarża 8 Pułku Ułanów, która zmusiła czerwonoarmistów do ucieczki. Żurawiejka tego pułku głosiła:
Ósmy zdobi nam salony,
Same grafy i barony.
Ale jak widać, kończące każdą ze zwrotek zawołanie "bolszewika goń, goń, goń!" wychodziło ułanom księcia Józefa jeszcze lepiej.
Zdobyto między innymi samochód Budionnego i sławetny kawalerzysta musiał chyba po raz pierwszy w tej kampanii uciekać na końskim grzbiecie. W raz z nim dali drapaka późniejsi sowieccy marszałkowie Kliment Woroszyłow i Siemion Timoszenko. Z matni udało wydostać się jedynie około jednej trzeciej bolszewików, głownie na skutek niedołęstwa dowodzącego 2 Dywizją Piechoty Legionów pułkownika Michała Żymierskiego. Późniejszego łapownika, agenta radzieckiego wywiadu, dowódcy Armii Ludowej, a w PRL nawet „marszałka”. Zginęło lub dostało się do niewoli około czterech tysięcy bandytów spod znaku czerwonej gwiazdy. Straty polskie to około trzystu poległych i pięćset zabitych koni. Za tę kampanię rotmistrz Krzeczunowicz został odznaczony Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari.
Po zakończeniu wojny gospodarował w odziedziczonym po ojcu majątku. Ożenił się z Heleną z Lubienieckich, małżeństwo to miało trzech synów: Jana, Aleksandra i Andrzeja, wieloletniego dziennikarza Radia Wolna Europa. W latach 1935 – 38 był posłem na Sejm z ramienia BBWR.
Po wybuchu II Wojny Światowej przedostał się do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii, brał udział w odtwarzaniu armii polskiej. W randze majora był komendantem placu w Glasgow. Wojnę zakończył w stopniu podpułkownika.
Po wojnie z oczywistych powodów pozostał na emigracji. Zajął się zawodowo uprawą kwiatów, aktywnie uczestniczył w działalności różnych organizacji kombatanckich i polonijnych. Prowadził też ożywiona działalność pisarską, tworząc choćby „Ułanów księcia Józefa”, „Ostatnią kampanię konną”, „Historię jednego rodu i dwu emigracji”, „Wspomnienie o generale Tadeuszu Rozwadowskim” czy „Rodowody pułków jazdy polskiej 1914–1947” (praca zbiorowa pod jego redakcją).
Zmarł 3 grudnia 1988. Pochowany jest na cmentarzu Gunnersbury.
Innym przedstawicielem tej rodziny, dobrze znanym z nazwiska mojemu pokoleniu, jest Andrzej, syn Kornela młodszego. Urodził się w roku 1930 we Lwowie. Po wybuchu wojny wraz z rodzicami znalazł się na emigracji. Ukończył studia historyczne na prestiżowym Uniwersytecie St. Andrews w roku 1952 a dwa lata później rozpoczął pracę w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, z czasem zostając kierownikiem dziennika radiowego a następnie wicedyrektorem rozgłośni. Pracę w RWE zakończył w roku 1988. W latach 1989-92 był dyrektorem Biblioteki Polskiej i Muzeum Adama Mickiewicza w Paryżu a od roku 1992 zatrudnił się w polskiej dyplomacji, obejmując stanowiska ambasadora RP w Belgii i Luksemburgu oraz Stałego Przedstawiciela RP przy NATO oraz przy ówczesnej Unii Zachodnioeuropejskiej. Wchodził w skład zespołu negocjującego wejście Polski do NATO, co opisał w książce „Krok po kroku – polska droga do NATO”. Pracę w dyplomacji zakończył w roku 1997. Od roku 2010 jest prezesem Polskiego Związku Pisarzy na Obczyźnie.
Kolejny odcinek Podolaków poświęcę innej rodzinie. Dla zaostrzenia apetytów Szanownych Czytelników powiem jedynie, iż będzie tam między innymi powiedziane, jak to Polak, kierując się polską racją stanu, unieszkodliwił całe konklawe.
Stary Niedźwiedź
Szanowny Niedzwiedziu,
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane choc od siebie dodam:
'' Lwów posiadał od dawna jakąś niesamowitą umiejętność polonizowania przybyszów z innych krajów'' Nie tylko Lwow ktorego ''Korzen'' mieszkancow stanowili obsadzeni przez Kazmierza Madrego rzemieslnicy z Krakowa,Sandomierza i co ciekawe z Kujaw (ci co u Lokietka sie schronili a nie wrocili do Wloclawka)
''W swej działalności politycznej Kornel początkowo związał się z Hotelem Lambert, a następnie z księciem Leonem Sapiehą, ojcem galicyjskiego konserwatyzmu.''
Osobiscie ''ojcem galicyjskiego konserwatyzmu'' nazwalbym raczej owczesnego ''Rockefellera'' Ostaszewskiego (choc przy owczesnym majatku Ostaszewskiego Rockefeller bylby ''skromnym biznesmenem'') choc jego dziela byly raczej konsumowane posmiertnie.Jednak faktem jest ze jego fundacja wyprowadzila (i wyprowadz do dzis) na prosta tysiace polskich naukowcow,biznesmenow politykow.Choc wstyd jej przynosi najslynniejsza dzis dawna ''stypendystka'' tej fundacji zas sam Nalecz Ostaszewski w grobie sie przewraca widzac jej ''dokonia'' .Tfu..
wesol dzien
PiotrROI
tak to jest pisac rano.. :D
OdpowiedzUsuń''Nie tylko Lwow ... '' ale tez Kijow do czasow ''wielkiego glodu'' spowodowanego eksperymentami komunistycznymi w ponad 80% podawal sie za ...polski SIC! .Poprostu silna atrakcyjna kultura wypierala slaba nawet wtedy kiedy stracila oparcie w panstwie
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńNie negując oczywiście roli Fundacji Ostaszewskiego, za prekursora galicyjskiego konserwatyzmu uważam księcia Leona Sapiehę, bowiem to on zszczepił innym dążenie do osiągania tego, co w danych warunkach było możliwe do osiągnięcia. Mimo swojej powstańczej przeszłości, a może dzięki niej, po prostu zszedł z obłoków na ziemię. I kilka pokoleń galicyjskich Polaków wyleczył z romantycznych bredni, tworząc z tej prowincji metaforyczny polski Piemont.
O Lwowie dużo słyszałem od Ojca i jego przyjaciół, który przeżyli wojnę i nie rozpierzchli się po świecie. Wszyscy mają już swoje Wały Hetmańskie i Park Stryjski u św. Piotra. Sam byłem we Lwowie kilkanaście godzin, jeszcze za komuny. Wrażenie było tak silne, że nie odważyłem sie później tam pojechać. We Lwowie końca lat siedemdziesiatych w jego starszej częci każdy kamień krzyczał po polsku. A miasto wyglądało jak zrujnowany polski pałac, przerobiony na kolchozowy chlew, po którym kręcił się inwentarz. Przed wojną Rusini stanowili dopiero czwartą, a może nawet piątą pod względem liczebności grupę mieszkańców tego miasta (analogicznie jak Litwini w Wilnie) a prawa do niego maja takie, jak Chińczycy do Buenos Aires.
Wolę nie myśleć, imię jakiego ścierwa z UPA nosi obecnie ulica Zimorowicza, obrońcy Lwowa przed Chmielnickim, przy której mieszkała rodzina Ojca.
W ocenie Lwowa mogę nie być sprawiedliwy, ale nie miej o to do mnie żalu.
O wielu kijowskich Polakach oczywiśc ie słyszałem. Ale wiem o tym mieście zbyt mało, żeby podjąć się dyskusji na ten temat.
Pozdrawiam serdecznie.
Swietnie napisany artykul i naprawde zal ze tak niewiele osob ma szanse go przeczytac.Problem polega na tym ze od Fb czy Twitter propagacja blogow w sieci jest bardzo ograniczona.Nawet te w/w media daja dzis dosc ograniczona mozliwosc w dotarciu do czytelnika.Warto zeby szanowna redakcja zastanowila sie nad ''miksem'' ww mediow spolecznosciowych gdyz duzo naprawde swietnej roboty sie marnuje z uwagi na ''presje gigantow'' spolecznosciowych na kase.
OdpowiedzUsuńwesol dzien
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńDo czegoś takiego jak FB mamy niczym nieograniczony brak zaufania, wynikający z tego, kto tym kręci i jak wiele lewizny tam się szwenda. Czuć się tam całkowicie bezpiecznie może tylko jadowicie antypolskie i antychrześcijańskie dziadostwo. A najlepiej takie dwa w jednym.
Znanemu Tobie Niedzisiejszemu kilka razy zamykano nawet jego onetowe blogi za "mowę nienawiści", choć tamtejsza cenzura w porównaniu z FB jest łatwa do oszukania. Mój przyjaciel dostawał na FB tygodniowe bany prawie po każdym komentarzu. A my pod wzgledem polityycznej niepoprawności na pewno nie jesteśmy od macochy.
Jeśli znasz jakąś platformę blogową znacząco bardziej popularną od blogspotu i nie dotkniętą choroba zlewaczenia i cenzury, będziemy bardzo Tobie wdzięczni za namiar na nią.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedzwiedziu,
Usuńzniknela moja odpowiedz z przed kilku dni.Dlaczego?
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńPod którym postem była ta odpowiedź? Pod tym, czy pod poprzednim?
Mogę jedynie zapewnić Ciebie, że nie usunąłem świadomie żadnego Twojego komentarza. Usuwanie jest dwuetapowe. Po kliknięciu w pomarańczowy napis "Usuń" otwiera się okno dialogowe, w którym admin wybiera, czy usunięcie ma być "ze śladem" (pod wizytówką komentatora pojawia się informacja o usunieciu komentarza przez admina) lub definitywne (znika cały komentarz plus wizytówka), widząc jednocześnie treść usuwanego komentarza i mogąc anulować zamiar usunięcia. Jeśli kasuję czyjś komentarz (sporadyczne przypadki, dotyczy gównie obrażających witrynę i redakcję idiotów oraz pewnego pedała eurokomunisty), w tym oknie sprawdzam, co zniknie.
Niedawno osoba którą znam z realu skarżyła się, że jej komentarz pojawił się i zniknął. Czyżby jakaś dywersja?
Tak czy inaczej przepraszam Cię bardzo za ten niemiły incydent.
Pozdrawiam sercdercznie.
Szanowny Niedziedziu,
Usuń''Pod którym postem była ta odpowiedź? '' przyznaje ze juz nie pamietam.Byc moze to ''przypadek'' w to nam pozostalo wierzyc ..
PiotrROI
Szanowny Niedzwiedziu,
OdpowiedzUsuń''Jeśli znasz jakąś platformę blogową znacząco bardziej popularną od blogspotu '' Znam wiele ale jak wspomniany wyzej ''blogspot'' odpowiem palikotem ''kto ich DZIS CZYTA?''
Taka jest prawda spojrz w statystyki odwiedzidzn z 2006 i 2016. Pod tym jak bardzo cenny tematem wypowiedzielismy sie tylko MY. Czy to znaczy ze ludzi myslacyc wsrod Polakow ''jest tylko dwoje'' czy tez ze ten artykul dotarl tylko do minimalnej czesci Twoich czytelnikow ?
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńZ kilku rozmów prywatnych wiem że niektórzy Czytelnicy ograniczyli sie do lektury, bowiem zbyt mało wiedzą o Galicji z lat 1848 (wybrałem ten rok arbitralnie) - 1914 by zabierać głos. Całkowicie ich rozumiem, bowiem z tych samych powodów nie pociągnąłem zasygnalizowanego przez Ciebie wątku Polaków w Kijowie.
Jako człowiek starej daty ograniczam się do blogowania. Ten cały Pejs Zbuk za bardzo mi cuchnie maszynką do szpiegowania uczestników tego projektu. Wergiliusz napisał „Obawiam się Greków, nawet gdy niosą dary”. A ja znam nację, do której odnoszę się z jeszcze większą nieufnością.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedzwiedziu,
Usuń''Ten cały Pejs Zbuk za bardzo mi cuchnie maszynką do szpiegowania uczestników tego projektu. ''
Rozumiem cie doskonale.Jako teleinformatyk (glowna specjalizacjia pozniej byly ''inne'' :) ) sam poza IRC wszystko tak pjmowalem.Nie mowie ze nie masz racji ale i na FB i na TT mozesz zakladac konto jako ''Leonida Kowalska'' i zalozyc grupe ''antysocjalbis'' . Oba te kanaly sa dzis juz taka ''starocia'' ze malo kto z nich korzysta wiec szansa ze dotrzesz sa ic posrednictwem do Polakow jest mniej niz zerowa ale moze warto sprobowac ?.
wesol wieczor
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńW tej kwestii chciałbym zamienic z Toba dwa słowa w cztery oczy, a ściślej biorac w dwa terminale. czy zechciałbyś podać swój aktgualny adres mailowy na pocztę antysocjalbis@o2.pl ? Po potwierdzeniu odbioru Twój mail skasuję, bo licho nie śpi.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie poczytać te wspomnienia. Dziś, gdy po ziemi pokrytej zgliszczami i zapomnianymi grobami Polaków biegają chciwi krwi banderowcy. A w samej III RP podnosi głowy postkomunistyczny pomiot. Środowisko konserwatywne trzeba odbudować.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńZwięźle ale nadzwyczaj trafnie opisałeś obecne realia Wołynia i Podola. W latach 90 miałem okazję tam pojechać ale po namyśle zrezygnowałem. Widoki mogłyby się okazać nie na moje nerwy. Definitywnie zniechęcił mnie film przyrodniczy, pokazujący między innymi wtargnięcie stada szympansów do obozowiska ekspedycji zoologów i porządku robionego w bagażach.
Odbudowa polskiego konserwatyzmu (nie mylić z durniami których Szechter Zeitung nazywa konserwatystami) to zadanie na długie lata. Więc robię to co mogę, by choć mieć czyste sumienie i nie popełnic grzechu zaniechania.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowni przedmówcy.
OdpowiedzUsuń"Odbudowa polskiego konserwatyzmu" - super projekt. Tylko mam jedno, krótkie pytanie: "kto?". :(
Czcigodny Panie Jakubie
UsuńDo tej pory w przypadku Antysocjala było, jak prawie wszystko w tej III RP, po prostu anormalnie. Bo zastąpiłem na stanowisku admina trzech młodych zwsolenników liberalizmu gospodarczego, którym inna działalność plus sprawy osobiste uniemożliwiły dalsze prowadzenie blogu. Ale widzę następne ogniwa, bardzo polecam linkowany u nas blog Roberta Grunholza. A może i Pan zechce (jak nie teraz, to za kilka lat) przyłączyć sie do takich działań?
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu.
OdpowiedzUsuńRozważę - podałbym Pan jakieś szczegóły?
Choć pytaniem bardziej miałem na myśli jakiegoś lidera. Ja to jestem raczej typem "pomogę pchać, jak ktoś pokaże jak". Z wykazywaniem inicjatywy słabo, a jak mam coś zrobić, to preferuję dobry plan niż improwizację. A projekt "odbudowa polskiego konserwatyzmu" raczej nie będzie miał problemów z znalezieniem "szeregowców".
Z wyrazami szacunku,
Jakub Trokowski