W cyklu wspominanych na "Antysocjalu" wybitnych Polaków, czas na
kilka słów o Eugeniuszu Kwiatkowskim. Postaci wielkiej, a więc niewygodnej
zarówno dla rządzących tak zwanym PeeReLem radzieckich mianowańców, jak i
obecnych niemieckich (pardon, oficjalnie europejskich) knechtów. A więc jak i
inni ludzie z jego półki (choćby przedstawiony już na tej witrynie Franciszek
Ksawery Drucki – Lubecki czy Hipolit
Cegielski), skazani w Tusklandii na śmierć przez zapomnienie. Jako zaprzeczenie
lansowanej przez obydwie wymienione środowiska tezy, że Polacy to naród
nieudaczników a „polskość to nienormalność”. Więc bez obcej kurateli ani rusz.
Eugeniusz Kwiatkowski urodził się 30 grudnia 1888 w Krakowie,
w rodzinie ziemiańskiej. Gdy jego ojciec odziedziczył majątek Czernichowce koło
Zbaraża, rodzina przeniosła się tam i bohater tego postu spędził wraz z
rodzicami, bratem i dwoma siostrami dzieciństwo na pograniczu Wołynia i Podola.
Edukację rozpoczął w roku 1898 w Gimnazjum Realnym Franciszka Józefa we Lwowie,
następnie uczył się w słynącym z bardzo wysokiego poziomu nauczania Gimnazjum
OO. Jezuitów w Bąkowicach koło Chyrowa, gdzie zdał maturę w roku 1907. W latach
1907-1910 studiował na Wydziale \Chemii Technicznej Politechniki Lwowskiej,
gdzie w odróżnieniu od szkoły średniej, nauka szła mu doskonale. W tym czasie
włączył się w działalność organizacji niepodległościowych (Zet, Zarzewie,
Drużyny Strzeleckie). Zaniepokoiło to jego matkę i na jej prośbę Kwiatkowski w
latach 1910-1912 studia ukończył na .Uniwersytecie Monachijskim. Następnie
powrócił do Lwowa i podjął pracę w Gazowni Miejskiej. W roku 1913 poślubił
Leokadie Glazer, z którą miał syna Jana i córki Annę oraz Ewę.
Podczas I Wojny Światowej walczył w legionach oraz brał
udział w konspiracyjnych pracach Polskiej Organizacji Wojskowej. W czasie wojny
polsko-bolszewickiej poświęcił się pracom kwatermistrzowskim w Głównym Urzędzie
Zaopatrzenia Armii. Wojsko opuścił w stopniu porucznika w roku 1921,
rozpoczynając swoją działalność organizatorską w przemyśle i gospodarce. Która
w każdym jako tako normalnym kraju sprawiłaby, ze byłby postacią znana każdemu
maturzyście.
Pierwszym jego dużym osiągnięciem była praca na stanowisku
dyrektora technicznego poniemieckiej Państwowej Fabryki Związków Azotowych w
Chorzowie. Włądze polskie przejęły ją od Niemców w katastrofalnym stanie – bez
kadry technicznej i jakiejkolwiek dokumentacji. Wraz z dyrektorem naczelnym,
którym był prof. Ignacy Mościcki, Kwiatkowskiemu udało się w ciągu czterech lat
doprowadzić do jej rozkwitu.
Ale największych swoich dzieł dokonał sprawując stanowiska
rządowe po przewrocie majowym.
W latach 1926 -30 z rekomendacji prezydenta Ignacego
Mościckiego był w gabinecie Kazimierza Bartla
ministrem przemysłu i handlu. Wizytówką tej kadencji była znaczna
intensyfikacja budowy miasta i portu Gdynia. Wprawdzie budowa rozpoczęła się
już wcześniej, ale nie przebiegała w imponującym tempie. Już dziesięć dni po
objęciu stanowiska Eugeniusz Kwiatkowski zapowiedział znaczne przyspieszenie
prac, w ciągu trzech tygodni podpisał umowę z konsorcjum mającym ukończyć
budowę portu. Po upływie trzech miesięcy jego kadencji zamówiono pięć
pierwszych statków tworzonej praktycznie od zera polskiej marynarki handlowej.
Przez pierwsze dwa lata swojej pracy na stanowisku ministerialnym Eugeniusz
Kwiatkowski zdobył na budowę portu sześciokrotnie większe fundusze, niż
poprzednim rządom udało to się w ciągu poprzednich pięciu lat. Działania te
przyniosły należyte efekty bo w połowie lat trzydziestych Gdynia stała się
największym pod względem wielkości przeładunków portem na Bałtyku i
najnowocześniejszym portem w Europie. W roku 1939 była wieś rybacka liczyła już
127 tys. mieszkańców.
Lata 1931 – 35 był dyrektorem Państwowych Fabryk Związków
Azotowych w Chorzowie i Mościcach. Dzięki jego zarządzaniu obydwie te fabryki
przetrwały lata wielkiego kryzysu i drastycznego spadku popytu na swoje
produkty. Gdy okazało się to nieuniknione, Eugeniusz Kwiatkowski przedstawił
pracownikom konieczność czasowej obniżki zarobków. Podając szczegółowe
wyliczenia, a oszczędności zaczynając od obcięcia swoich poborów.
W roku 1935 ponownie wszedł w skład rządu, jako wicepremier
i minister skarbu. Dziełem tych lat była budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego,
głównego zadania opracowanego przez Kwiatkowskiego planu czteroletniego
(1936-40). Najważniejsza część COP położona była w widłach Wisły i Sanu.
Rozpoczęła się budowa komunikacyjnej i energetycznej infrastruktury. Jeśli
chodzi o energię, to miały ją dostarczać wodne i cieplne elektrownie. W ramach
planu tych obiektów miało powstać trzydzieści, zaś do 1939 roku w stanie
zaawansowania była budowa kilku hydroelektrowni. Powstało wiele zakładów – m.in.
huta zwana po wojnie jako Huta Stalowa Wola. W Dębicy powstała fabryka
syntetycznego kauczuku oraz fabryka opon, w Mielcu Zakłady Lotnicze, w
Rzeszowie fabryka sprzętu artyleryjskiego, w Dębie wytwórnia amunicji. Wiele
fabryk zmodernizowano, inwestycję w hydroelektrownię w Rożnowie dokończyli
Niemcy, a wiele innych inwestycji zostało dokończonych długo po wojnie. W ramach
30-letniego programu powstać miało ponad trzydzieści różnorodnych obiektów - elektrowni i zbiorników retencyjnych.
Do 1939 roku w stadium zaawansowanym były hydroelektrownie w Porąbce, Rożnowie na
Dunajcu i Czchowie, kończono prace w Czorsztynie, Solinie i Myczkowcach. Inwestycje w Rożnowie dokończyli Niemcy, a wiele innych
ukończono wiele lat po wojnie.
Do
1938 roku wybudowano około 300 km gazociągu Gorlice-Jasło-Krosno-Ostrowiec, ale nie udało się doprowadzić
go do Warszawy.
Pod
Rozwadowem powstały huta, zakłady zbrojeniowe – Zakłady
Południowe – po wojnie znane jako KM Huta Stalowa Wola i nowe miasto, któremu nadano nazwę Stalowa Wola. W 1939 rozpoczęto tam produkcję m.in. haubic 100 mm, początkowo składanych z części wyprodukowanych w
Starachowicach. 7 kwietnia 1939 zostało ostrzelane pierwsze działo na
strzelnicy zakładowej. 14 czerwca 1939 w Stalowej Woli, w obecności prezydenta
Mościckiego i wicepremiera Kwiatkowskiego odbyło się poświęcenie Zakładów
Południowych.
W Dębicy zbudowano fabrykę kauczuku syntetycznego oraz fabrykę opon (Fabryka Gum Jezdnych „Stomil”) na
licencji szwajcarskiej.
W Mielcu powstały Państwowe Zakłady Lotnicze.
W Rzeszowie wybudowano fabrykę obrabiarek i sprzętu
artyleryjskiego (filia poznańskich Zakładów Cegielskiego – Zelmer) oraz fabrykę silników lotniczych Państwowych Zakładów Lotniczych (obecna WSK PZL
Rzeszów).
W Niedomicach pod Tarnowem oddano do użytku fabrykę celulozy do produkcji prochu a w Dębie – Wytwórnię Amunicji Nr 3 (dzisiejszy Dezamet w Nowej Dębie);
W Nowej
Sarzynie w 1937 r. rozpoczęto budowę Zakładów Chemicznych. Miały one produkować nitrozwiązki –
zwłaszcza materiały wybuchowe. Rozruch mechaniczny nastąpił w 1939 r., ale nie zdążono uruchomić produkcji chemicznej
przed rozpoczęciem II wojny światowej. Po wojnie produkcję wznowiono w 1954 r. Rozbudowano
istniejące już zakłady zbrojeniowe i wytwórnie amunicji;
W Lublinie Tatarach przygotowano budowę fabryki samochodów ciężarowych na licencji Chevroleta i
zmodernizowano istniejącą fabrykę samolotów;
W Starachowicach rozbudowano fabrykę broni;
W Pionkach zmodernizowano Państwową Wytwórnię Prochu Pionki
(powojenne zakłady i wytwórnia fonograficzna Pronit);
W Radomiu rozbudowano Państwową Fabrykę Broni.
W Tarnobrzegu (Mokrzyszowie) rozpoczęto budowę Zakładów Metalurgicznych.
Plan rozwoju sięgał aż do 1954 roku, jednak nie mógł zostać
zrealizowany ze względu na wybuch wojny. Kwiatkowski został internowany w
Rumunii. Odrzucono jego akces do rządu utworzonego przez Sikorskiego w Paryżu.
Gdy po zakończeniu wojny Kwiatkowski wrócił do Polski, początkowo nowa władza
doceniła jego wybitne kompetencje, został delegatem rządu ds. Wybrzeża i zaczął
planować odbudowę i rozbudowę Gdyni. Niestety, nie był to dla niego sprzyjający
czas i doświadczał nieustannych szykan ze strony rządu PRL. W 1948 roku został
odsunięty ze stanowiska pełnomocnika ds. odbudowy Wybrzeża. Co więcej – musiał opuścić
zajmowaną willę. Zakazano mu pobytu na Wybrzeżu i w Warszawie. Jakiejkolwiek
nie imał się działalności, napotykał przeszkody – najpierw zostało mu odebrane
prawo do prowadzenia wykładów na Uniwersytecie Jagiellońskim, następnie cenzura
nie dopuściła do wydania jego „Dziejów gospodarczych świata”. Trudno było mu
znaleźć środki na przeżycie, skoro do 1952 roku został pozbawiony prawa do
emerytury. Musiał szukać zajęcia, które będzie dla niego finansowym ratunkiem i
znalazł – pisał podręczniki z dziedziny chemii i ekonomii. Zmarł w Krakowie 22
sierpnia 1974. Na trzy dni przed śmiercią otrzymał jako pierwszy tytuł doktora
honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego. Uroczystości żałobne odbyły się na
Cmentarzu Rakowickim, a odprawił je kardynał Karol Wojtyła – wówczas metropolita
krakowski.
W III RP pamięć Eugeniusza Kwiatkowskiego została
uhonorowana praktycznie tylko na Wybrzeżu. W Gdyni powstał jego pomnik, jest
też patronem tamtejszego centrum biznesu i kilku szkół.
Na zakończenie przypomnijmy dwa jego aforyzmy. Pierwszy
powszechnie używany, choć mało kto zna autora. Drugi powinien być drogowskazem
dla każdego polskiego (nie tylko z nazwy) rządu.
Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
W tym bowiem miejscu Europy, gdzie leży Polska istnieć może tylko
państwo silne, rządne, świadome swych trudności i swego celu, wolne, rozwijające
bujnie indywidualne wartości każdego człowieka, a więc demokratyczne, zwarte i
zorganizowane, solidarne i silne wewnętrznie, budzące szacunek na zewnątrz,
przeniknięte walorami kultury i cywilizacji, państwo nowoczesne, zachodnie,
mnożące w wyścigu pracy własne wartości materialne i moralne. Czy możemy wahać
się, stojąc u drogowskazu, gdzie pójść?
Stary Niedźwiedź i Flavia de Luce
Trudno się dziwić, że Sikorski odrzucił jego akces. Swoją drogą - chyba warto odbrązowić tę postać? Byłby to - jak sądzę - dobry temat na jeden z wpisów.
OdpowiedzUsuńPS Naprawdę boli mnie, że o takiej postaci nie mówi się na lekcjach historii.
Czcigodna Flavio
UsuńKamaryla Sikorskiego miała jedną zasade ideową: Teraz k.... my! Niektórych wybitnych wojskowych (choćby generała Maczka) czy polityków tolerowała, o ile byli "apolityczni". Ale niektórzy zaliczyli pobyt w obozie karnym na szkockiej wyspie Bute, gdzie psiarnia Sikorskiego przetrzymywała "sprawców klęski wrześniowej" i innych "nieprawomyślnych". Obóz został zlikwidowany w roku 1942 po interpelacji w Izbie Gmin dwóch brytyjskich posłów.
Pozdrawiam serdecznie.
Mam wrażenie, że mało się mówi o obozie na Wyspie Węży. Znalazłam informację, że wyspa była "trupiarnią, z której jednego oficera na tydzień wysyłali do szpitala wariatów". Kąpielisko, niedaleko Glasgow. Generał brygady Wojska Polskiego prosił, żeby go skierować gdziekolwiek, ale po co? Niech gnije na wyspie, bo tak chce Sikorski. Dopiero posłowie z Partii Pracy się tym zainteresowali.
UsuńCzcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńDziękuję za bardzo ciekawy artykuł, dowiedziałem się np. o genezie zapory w Solinie.
Trudno idealizować rządy sanacji, które doprowadziły do klęski w 1939 roku. Jednak rzeczywiście warto wskazywać w ich szeregach pozytywne i wartościowe postacie oraz ich dokonania. Niewątpliwie takim człowiekiem był Eugeniusz Kwiatkowski. Przykre jest to, że w ostatnim dwudziestopięcioleciu nie potrafię odnaleźć w kręgach rządowych ani jednej takiej osoby.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńCo się tyczy sanacji, na pewno można jej postawić zarzut, że polityka "równego dystansu do Berlina i do Moskwy" musiała się skończyć porażką. Ciekawa jest prowokacyjna książka Piotra Zychowicza typu political fiction "Pakt Ribbentrop - Beck", Polecam!
Natomiast już narzekania na "niedostateczne uzbrojenie wojska", zapoczątkowane przez psiarnię "sikorszczyków", pozostawiam osobom nie znającym podstaw arytmetyki. Wydatki II RP na obronność, pod koniec jej istnienia zbliżały sie do 40% budżetu. Ale niemieckie kwotowo były co najmniej kilkanaście razy wyższe. O poziomie technologii i potencjału przemysłowego i wynikających stąd konsekwencjach nie wspomnę.
Pozdrawiam serdecznie.
Wypada podziękować za ten tekst, gdyż może choć nieliczni młodzi ludzie po jego przeczytaniu choć w mglistym zarysie pamiętać będą kim był Eugeniusz Kwiatkowski. Cóż, z lekcji historii ograniczonych do jednej godziny tygodniowo na pewno się tego nie dowiedzą. Dowiedzą się za to z podręcznika niejakiego Brzozowskiego, że komunizm obalił TW "Bolek" do spółki z Szechterem. Szkolny rozbrat z historią własnego kraju jest tylko jednym z elementów szerszego planu degeneracji polskiej młodzieży. Większy wpływ na młodych ludzi ma wywierać chora ideologia gender, niż nauka i przestroga płynąca z zataczającej koła historii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, TF.
Czcigodny Szanowny Niedźwiedziu i Flavio,
OdpowiedzUsuńDziękuję wam za ten artykuł o jakże ważnej dla mnie postaci. Eugeniusz Kwiatkowski to dla mnie swego rodzaju wzór, szczególnie dlatego, że najbardziej interesują mnie zagadnienia z zakresu polityki przemysłowej, energetyki i transportu. Rządom sanacji zarzucić można naprawdę wiele, lecz nie to, iż w jej szeregach nie było utalentowanych polityków, budowniczych nowej Polski i prawdziwych patriotów.
Jestem zatem ciekaw waszej opinii na temat premiera Władysława Grabskiego, jeśli można prosić.
Pozdrawiam serdecznie
Czcigodny Robercie
UsuńOceniając trzynaście lat rządów sanacji, staram się być (o ile w polityce to moźliwe) obiektywny. I oddzielić absurdalną politykę zagraniczną i chybioną obronną od spraw gospodarczych, kierowanych przez Eugeniusza Kwiatkowskiego i mało znanych jego współpracowników.
Władysława Grabskiego oceniamy oczywiście pozytywnie. A Twój komentarz spowodował wstawienie go do kolejki wpisów o zamilczanych przez europachołków wielkich Polakach.
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj, Robercie!
UsuńBardzo mnie cieszy, ze trafiliśmy z tematem. Jeśli chodzi o mnie, to oceniam pozytywnie jego reformę skarbowo-walutową (w przeciwieństwie do naszych "cudotwórców" - dokonał jej bez pomocy zagranicznej) i żałuję, że podał się do dymisji.
Zaskakujące, że Władysław Grabski jest mniej przemilczany niż Eugeniusz Kwiatkowski, choć - w moim przekonaniu - dokonania tego drugiego są jednak większe.
PS Jeśli znajdziesz czas, Robercie, to zapraszam cię do przeczytania mojego wpisu na temat sytuacji politycznej w Japonii. Jestem bardzo ciekawa, co myślisz na ten temat. Adres znajdziesz w linkach na Antysocjalu.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowni Autorzy,
OdpowiedzUsuńSzczerze przyznam, że mam pewien problem z gloryfikowaniem polskiej elity politycznej schyłku dwudziestolecia międzywojennego. Nie mam problemu z ojcami założycielami II RP, tymi, którzy wykazali sporo sprytu, aby przekonać europejskich przywódców, iż w Europie jest miejsce dla tego "pokracznego bękarta Traktatu Wersalskiego", a następnie odeprzeć atak sowietów w 1920 roku.
Natomiast bohaterowie drugiej połowy lat trzydziestych niestety kojarzą mi się z totalną porażką. Kunktatorstwo, brak jakiejkolwiek strategii w obliczu nadchodzącej wojny, gra na sojusz z Wielką Brytanią i Francją, które tym sojuszem się podtarły, a we wrześniu 1939 najbardziej haniebna rzecz, czyli ucieczka do Rumunii. Duży niesmak.
Rozumiem sukcesy gospodarcze młodego państwa i nawet rozumiem powód, dla którego powstał niniejszy wpis. Oczywistością jest dla mnie, że niesmak zdecydowanie maleje, gdy porównamy ich dokonania z "sukcesami" naszych dzisiejszych władców:
1) największy sukces Ewy Kopacz - dzięki dziurze w budżecie nie kupiła szczepionek dla całego kraju na walkę ze świńską grypą
2) największy sukces Donalda Tuska - załatwienie sobie super płatnej fuchy w Brukseli
3) największy sukces Bronisława Komorowskiego - zgolenie wąsów
4) największy sukces Radka Sikorskiego - zjedzenie ośmiorniczek
5) największy sukces Bartosza Arłukowicza - wygranie programu "Agent"
6) największy sukces Bartłomieja Sienkiewicza - "Ch.j, d..a i kamieni kupa"
Mógłbym wymieniać tak dalej, ale to nie ma sensu. Mam dziwne przekonanie, iż gdyby wybuchła III wojna światowa, to bohaterowie z powyższych punktów 1-6 nie tylko spieprzyliby przez Zaleszczyki, ale ubiliby jak psa każdego Polaka, który próbowałby im to uniemożliwić.
Zatem reasumując - władze II RP to nie idole z mojej bajki, ale tymi dzisiejszymi można co najwyżej dzieci straszyć. Stąd rozumiem pojawienie się tego wpisu. Jak się nie ma w najnowszej historii, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Pozdrawiam jednak gorzko
Czcigodny Jarku
UsuńTo nie jest gloryfikowanie elity politycznej II RP z lat trzydziestych. Na pewno nie bronilibyśmy Mościckiego, Rydza - Śmigłego czy Becka. A więc ludzi odpowiedzialnych za politykę, która musiała się skończyć katastrofą.
Ale Eugeniusza Kwiatkowskiego chyba można uznać za menedżera, który po prostu robił to, co było konieczne. Bo bez porządnego portu, elektrowni wodnych, przemysłu chemicznego i zbrojeniowego, Polska po prostu nie mogła się obyć. Niezależnie od wybranej strategii politycznej i obronnej.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Stary Niedźwiedziu,
UsuńOczywiście, rozumiem menedżerowanie. Dlatego napisałem, iż wiem, skąd ten wpis. Jednak przyznasz, że niesmak pozostaje w związku z wrześniową ucieczką do Rumunii. Jak napisałem powyżej, wiem, dzisiaj też by uciekli. Może nie do Rumunii, a do Belgii, ale uciekliby. Wojny nie ma, a już uciekają.
Pozdrowienia
Szanowny Stary NIedźwiedziu. Niestety z perspaktywy ogólnej dorobek gospodarczy rządów 20lecia miedzywojennego trzeba ocenic raczej negatywnie. Wysokie podatki oraz
Usuńnadmierny udział Państwa w gospodarce ( przykładowo 50 drukarni, produkcja bardzo dobrych acz niemiłosiertnie drogich rowerów).
Do tego bardzo często państwowe firmy nie płaciły wielu podatków, w tym podatku dochodowego, czym tworzyły nieuczciwą konkurencję dla podmiotów prywatnych.
W Łodzi państwo dofinajsowało molocha w dziedzinie przemysłu włokienniczego (zapomniałem nazwy tej firmy); przez co ta firma stosowała ceny dumpingowe czy doprowadziła do bakructwa wiele mniejszych spółek a sama i tak zbankrutowała 2 lata później.
Pozdrawiam, Karol
To mój pierwszy wpis, więc witam wszystkich oraz pozdrawiam autorów tego ciekawego bloga.
OdpowiedzUsuńOdnoszę się do wpisu Jarka Dziubka.
Sama ewakuacja do Rumunii to dość racjonalna decyzja w dniu 17 września - przecież rząd nie powinien dać się złapać agresorom. Poza tym Marszałek Rydz-Śmigły po jakimś czasie powrócił do ojczyzny, do konspiracji i zaraz potem umarł podobno na atak serca. Pytanie czy któryś z obecnych "męrzuw stanó" zdecydowałby się na to samo uważam za retoryczne....
zbalo
Szanowmy Zbalo, jakoś uwierzyć nie potrafię, że tak po prostu 17 września wzięli się zebrali w jeden dzień i z Warszawy do Rumunii dojechali. Coś śmierdzi mi, iż planowali tę ucieczkę wcześniej. Oczywiście, nie Kwiatkowski, ale jednak zabrał się z innymi. Załoga statku pierwsza poszła do szalup.
UsuńPozdrawiam
Czcigodny Jarku
UsuńO ile mi wiadomo, z powodu przełamania obrony Armii "Łódź" i rajdu na Warszawę niemieckiego XVI Korpusu Pancernego, rząd i prezydent opuścili stolicę 6 września. Początkowo ewakuowali się do Nałęczowa, w połowie września przebywali na południe od Lwowa (chyba w stolicy polskich Ormian, czyli w Kutach). Dając się zagarnąć Sowietom, prędzej czy później skończyliby z kulą w głowie w jakimś nieznanym do dzisiaj miejscu. Nie wydaje mi się, żeby taki wariant przyniósł jakikolwiek pożytek.
Zresztą przedwojenne traktaty z Rumunią przewidywały swobodny przejazd rządu przez terytorium tego kraju w sytuacji awaryjnej. Internowanie było wynikiem nacisków nie tylko niemieckich, ale i francuskich. Żabojady wolały zamiast rządu emigracyjnego z jakąś legitymacją prawną, mieć do czynienia ze swoim masońskim lokajem Sikorskim.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Zbalo
UsuńW imieniu całej redakcji witam serdecznie w naszych niskich progach.
Przypomniałeś postać Edwarda Rydza - Śmigłego. Więc przytoczę opinię o nim autorstwa marszałka Piłsudskiego, napisaną (tak jak i o innych generałach Wojska Polskiego) na użytek prezydenta Mościckiego (cytuję z pamięci):
"Najlepszy dowódca dywizji piechoty w Polsce. W żadnym wypadku nie nadaje się na wodza naczelnego."
W polityce błąd jest rzeczą gorszą od zbrodni, jak zauważył już stary cynik i łajdak, ale mistrz dyplomacji Talleyrand. Więc bronić Rydza - Śmigłego jako polityka nie mogę. Ale z podanych przez Ciebie powodów, do człowieka mam trochę sympatii. A już zwłaszcza za rok 1920.
Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję :)
UsuńA czy forma obrony kraju nie była jednak aż tak zła? O tym jaka ta okupacja niemiecka będzie - tego nikt nie wiedział. 16 września Niemcy swój impet wytracili, na wschodzie mobilizowano wojsko, gdzieś kiedyś czytałem, że III rzesza była na wyczerpaniu materiałowym w tych dniach. Stalin pomógł Hitlerowi w ostatniej chwili, poza tym gdyby Francuzi wykonali choć pozorowane natarcie plan szwabów by się zapewne zawalił. Może planem było jak najdłuższa i najtwardsza obrona(w żadnej kampanii niemiaszki nie miały takiego poziomu strat jak u nas, w sowietach chyba dopiero pod Moskwą), liczenie się z wycofaniem z zachodniej Polski( na kresach to niemieckie czołgi już gdzie jeździć nie miały), tabor wehrmahtu to same konie - chyba Wschód miał być bastionem, ewentualnie liczono się z pójściem w ślady Serbii w I wojnie(zajęto Serbię, wojska wycofały się bodaj na wyspę Korfu ale cały czas byli w obozie zwycięsców jako walcząca strona) - nie można chyba mieć aż takich pretensji do naszego dowództwa za to,że potęga jaką była Francja tak się zachowa! O czystkach w sojuzie również wiedziano, przecież ich armia nie nadawała się do niczego(i to nawet ich marsz przez Polskę pokazał, że o Finlandii nie wspomnę). Czasem mam wrażenie, że oceniamy kampanię wrześniową nazbyt surowo...
zbalo
Szanowny Zbalo
UsuńPrzywołałeś przykład Serbii z I Wojny światowej. W ich przypadku do Grecji ewakuowała się niemal wszystko, co z armii serbskiej ocalało, plus król i rząd.
Ze względów geograficznych taki wariant we wrześniu 1939 nie wchodził w grę. Do tego Francuzi umożliwili Sikorskiemu zamach stanu.
W połowie września natarcie niemieckie istotnie nieco traciło impet, zaczynały się problemy paliwowe, bo z tychże względów geograficznych Stalin nie za bardzo miał którędy dostarczyć chwilowemu sojusznikowi Hitlerowi ropę naftową. Nie tak jak w rok później, gdy na paliwach z radzieckiej ropy Wehrmacht i Luftwaffe zdemolowały Francję. Ale w tejże połowie września los polskiej obrony był przesądzony. I praktycznie każde natarcie radzieckie wystarczyło do likwidacji reszty obrony polskiej.
Zgadzam się z opinią Piotra Zychowicza ("Pakt Ribbentrop - Beck"), że armia polska była zw zamyśle szykowana do walki z Rosją Sowiecką. Więc w starciu z Niemcami, na terenach o jakiej takiej sieci dróg, przy niedostatecznym wyposażeniu w broń przeciwlotniczą i przeciwpancerną,po prostu nie miała szans na skuteczną obronę.
Dziękuję za bardzo wartościowy komentarz, nieskromnie mam nadzieję na następne, pod kolejnymi postami.
Pozdrawiam serdecznie.