Uznałam, że warto przybliżyć
postać profesor Karoliny Lanckorońskiej, która podczas okupacji zaangażowała
się w działalność charytatywną we Lwowie i która była bardzo ważną postacią
polskiej kultury oraz nauki. Dzięki niej na Zamku Królewskim w Warszawie można
podziwiać dwa obrazy Rembrandta – „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy
pulpicie”. Dzieła te były częścią kolekcji jej rodu. Wiem, że w czasach
słusznie minionych (a zdarza się, że i w dzisiejszych) z przekąsem mówiło się o
„błękitno krwistej”, która po wojnie „wygrzewała się” we Włoszech. Bardzo
chętnie wyprowadzę z błędu tych, którzy twierdzą, że wiodła sielankowe życie.
Niewątpliwie Karolina Lanckorońska miała pozycję i wykorzystała ją. Ale
wykorzystała ją, by pomagać ludziom; by działać z ramienia Czerwonego Krzyża,
edukować więźniarki i dostarczać wyżywienie. Już po wojnie wskrzesiła Fundację
Lanckorońskich, która rocznie przydziela sto stypendiów zagranicznych polskim
naukowcom.
Karolina Lanckorońska urodziła
się w 1898, w Austrii, w rodzinie hrabiego Karola Lanckorońskiego, kolekcjonera
i historyka sztuki, którego zbiór uchodził za jeden z największych i
najbogatszych w Wiedniu. Mimo że studiowała w Wiedniu historię sztuki, jeszcze
przed zakończeniem studiów doktoranckich, myślała o tym, żeby zamieszkać w
Polsce i zająć się udzielaniu medycznej pomocy swoim rodakom, w związku z czym
odwiedziła stolicę, żeby zobaczyć tamtejszą szkołę pielęgniarek. Po śmierci
ojca, odziedziczyła majątek na Kresach Wschodnich. W roku 1933 zamieszkała na
stałe we Lwowie i tam rozpoczęła pracę na uniwersytecie. Niestety, niezbyt
długo nacieszyła się pracą dydaktyczną. Wszystko zmieniło się w roku 1939,
kiedy do Lwowa wkroczyli Sowieci. Karolinie Lanckorońskiej natychmiast rzuciło
się w oczy nieokrzesanie i zacofanie tych, którzy twierdzili, że w Rosji jest
wszystko: „Przeznaczenie wielu przedmiotów nie było im znane; przeżywali i
pewne niepowodzenia, jak na przykład ukazanie się towarzyszek w teatrze w
powłóczystych jedwabnych koszulach nocnych (…)” [1] Lanckorońska zajmowała
wówczas trzypokojowe mieszkanie i musiała przez długi czas znosić uciążliwego
lokatora, którym był dokwaterowany czerwonoarmista. To był moment życia, który
bohaterka opisuje z humorem, bo – przebywanie w jednym mieszkaniu
intelektualistki władającej biegle kilkoma językami i typowego nieokrzesanego
czerwonoarmisty, który obsesyjnie doszukuje się przejawów „faszyzmu” – musi
obfitować w sytuacje komiczne. I jedna z nich została opisana w książce
„Wspomnienia wojenne”: „(…) Szczególnie groźną postawę przyjął wobec instalacji
wodociągowych. Latał za Andzią z rewolwerem, oskarżając ją o sabotaż. Za jej to
sprawą bowiem woda po pociągnięciu za łańcuch, nie spływa bez przerwy, tak że
on nigdy nie może nadążyć z umyciem głowy (…)” [2] We wzmiankowanej książce
autorka nie pozostawia też złudzeń co do tego, jaki to naród głównie zasilał
szeregi NKWD: „ Coraz więcej było informacji o torturach stosowanych przy
wymuszeniu zeznań (…) Często stosowano wbijanie gwoździ za paznokcie. Katami
byli nieraz Żydzi. Przyczyniła się do tego duża liczba Żydów pracujących w NKWD
oraz skomunizowanie proletariatu żydowskiego, który w dużej części od początku
okupacji stanął przy bolszewikach”. [3] W roku 1940 Karolina Lanckorońska
złożyła przysięgę w ZWZ, ale w miarę szybko zdecydowała się na opuszczenie
Lwowa ze względu na wyjątkowo dramatyczną sytuację – aresztowania,
infiltrowanie przez NKWD konspiracji i wywózki w głąb ZSRR. W tym okresie udała
się do Krakowa, w którym kontynuowała konspiracyjną działalność i na rozkaz komendanta
Okręgu Krakowskiego ZWZ, tłumaczyła na niemiecki apele do żołnierzy niemieckich
o demoralizującej treści. Głównie jednak zajmowała się tym, czym planowała
pierwotnie, zanim przyjechała do Polski, czyli pielęgniarstwem. Pracowała jako
wolontariuszka Czerwonego Krzyża, pomagając rannym polskim jeńcom. Rok później
Rada Główna Opiekuńcza powierzyła Lanckorońskiej opiekę nad więźniami w
Generalnej Guberni. Wtedy to dzięki swojej pozycji i doskonałej znajomości
języka niemieckiego zorganizowała pomoc dla tysięcy więźniów. W 1942 roku
przyjechała do Stanisławowa, bowiem dowiedziała się o mordach dokonanych przez
gestapo. Została aresztowana, gdy zorganizowała zebranie RGO, a jej
działalnością od dawna interesował się szef gestapo, Hans Kruger. To właśnie on
przesłuchiwał bohaterkę, testując jej wytrzymałość psychiczną na rozmaite
sposoby. Lanckorońska za każdym jednak razem znajdowała sensowną replikę i
wykazywała się nadzwyczajną dumą. To rozsierdziło Krugera do tego stopnia, że –
przeświadczony o jej nieuchronnym wyroku śmierci – postanowił przyznać się do
wydania rozkazu zastrzelenia profesorów lwowskich. Dzięki interwencji włoskiej
rodziny królewskiej, wyrok śmierci dla Lanckorońskiej został uchylony, a
Himmler umieścił ją w obozie koncentracyjnym dla kobiet w Ravensbruck.
Początkowo, wskutek interwencji Czerwonego Krzyża, umieszczono ją w izolatce,
ale ona protestowało przeciwko specjalnemu traktowaniu, w związku z czym
wróciła do obozu jako zwykła więźniarka. W tym obozie starała się pomóc
współwięźniarkom, a zwłaszcza tym, na których przeprowadzano medyczne
eksperymenty. Prowadziła wykłady, by ocalić resztki godności więzionych kobiet.
Po wyjściu z obozu złożyła prezesowi Międzynarodowego Czerwonego Krzyża raport
o sytuacji więźniarek, a na prośbę generała Andersa zorganizowała, dzięki swoim
rozlicznym znajomościom, studia dla ponad tysiąca żołnierzy byłego 2 Korpusu.
Jeżeli ktoś mówi o takiej
kobiecie z przekąsem „błękitno krwista”, to znaczy, że chyba nie uświadamia
sobie, ile podczas okupacji ryzykowała. Miała znajomości i pozycję, ale jako
„pomieszczyca” i przedstawicielka inteligencji była na świeczniku. Mimo tego
pomagała – przyjęła pod swój dach rodzinę, pomogła matce aresztowanej
dziewczyny, angażowała się w pomoc rannym i chorym; organizowała pomoc
żywnościową (czym uratowała życie setkom ludzi), przebywała – na własne
życzenie! – w obozie koncentracyjnym w takich samych warunkach, jak kobiety,
które nie mogły liczyć na interwencję Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Niewiele
mogła, ale starała się nieść nadzieję tym, które były najgorzej traktowane.
Karolina Lanckorońska uważała, że
otrzymała od losu wiele. Rzeczywiście – szczęśliwą młodość w Wiedniu, podróże
po całym świecie i zwiedzanie muzeów. Uważała również, że jej powinnością jest
odwdzięczenie się za to poprzez niesienie pomocy bliźniemu. I trzeba przyznać,
że w tym nie była gołosłowna. Wykazała się zadziwiającym hartem ducha i zrobiła
bardzo dużo. A o swojej ojczyźnie wypowiadała się do końca z najwyższym
szacunkiem. Ona. Kobieta, której wielką karierę naukową przerwała wojna i
prześladowania inteligencji. Kobieta, która nieustannie narażała swoje życie i
zdrowie. Z pewnością będzie to duża dygresja, ale spróbujmy porównać jej
szacunek dla ojczyzny ze stosunkiem dzisiejszych elit, dla których „polskość to
nienormalność”. Karolina Lanckorońska jest dla mnie wzorem – taka powinna być
prawdziwa elita naszego kraju.
[1] K. Lanckorońska, Wspomnienia
wojenne, Kraków 2011, s. 20.
[2] Tamże, s. 28.
[3] Tamże, s. 49.
Flavia de Luce
Czcigodna Flavio
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za przypomnienie naszym Szanownym Czytelnikom osoby tak wybitnej jak hrabina Lanckorońska, konsekwentnie skazana na zapomnienie nie tylko w PRL, ale i w tej, uczciwszy uszy, III RP. Zasługuje na wielki szacunek każdego myślącego Polaka. Nie wydaje mi się, aby w tej materii pojawiło się na naszej witrynie jakieś votum separatum. W końcu obłąkany libertariański kmiotek już tu nie grasuje.
Pozdrawiam serdecznie.
Jak dla mnie, jej "Wspomnienia wojenne" powinny być lekturą w szkole. Karolina Lanckorońska w Polsce musiała wykonać kawał heroicznej pracy, a mimo tego, wyraża się o swojej ojczyźnie z najwyższym szacunkiem. Gdyby tak porównać ją do naszej obecnej elity, która nazywa polskość "nienormalnością", pomimo tego, że w naszym kraju żyją sobie, niczym pączki na maśle.
UsuńDobrze Flavio, że przypomniałaś tę zacną postać. Ku pokrzepieniu serc dla ludzi porządnych i ku wściekłości lewackiego śmiecia.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam, TF.
Dla mnie - jako kobiety - jest to wzór do naśladowania. Wystarczy porównać ją do rozwydrzonych i ryczących 30-tek czy 40-tek, które toczą pianę z ust na samo wspomnienie słowa "patriotyzm". Spokój, rozwaga oraz inteligencja.
UsuńNie znałem tej wspaniałej postaci i bardzo dziękuję za ten wpis.
OdpowiedzUsuńTo najlepsza odtrutka na propagandę Kurna Maćka, który nieustannnie wpaja mnie i innym, że arystokracja to degeneraci. Arystokracja w swojej większości była, jest i będzie tym co najlepsze w społeczeństwie polskim, a Maciek nie byłby dopuszczony nawet do pucowania im butów.
Czcigodny Dibeliusie
UsuńMam hipotezę roboczą, że przyczyną tej manii prześladowczej obłąkanego kmiotka jest to, iż jakąś jego praprababkę zniewolił ekonom. Bo dziedzica, nawet wyjątkowego oryginała, o aż tak podły gust bym nie podejrzewał.
Pozdrawiam serdecznie.
"Uważała również, że jej powinnością jest odwdzięczenie się za to poprzez niesienie pomocy bliźniemu. "
OdpowiedzUsuńPieknie napisane.No coz Polska szlachta -mowie tu o szlachcie majacej korzenie conajmniej w wiekach srednich jak np.Topory,Nalecze,Jastrzebie czy chocby nawet w/w Plomienczyki albo Jelitczycy (patrz zapomniany juz zupelnie Maurycy Zamoyski )- to byla zupelnie inna .... KLASA ludzi. Oni nie tylko mieli w/w "KLASE" ale w przeciwienstwie do obecnej "elity" wiedzieli co mowia a nie mowili co wiedza.
pozdrawiam
PiotrROI