Zacząć muszę od przeprosin za tak długą przerwę w
publikowaniu. Po prostu miałem problemy zdrowotne, zaś potem mobilny internet
na wsi, gdzie spędziłem trochę czasu, działał już tylko chwilami, i to w
standardzie „2G”, a nie jak przed rokiem, znacznie szybszym „3G”. W sumie jedno
wielkie gie. Nazywa to się „nieustanną poprawą jakości świadczonych usług”,
czyli okazuje się, że propaganda rzekomego sukcesu Polskiej Zjednoczonej
Platformy Obywatelskiej staje się w Tusklandii zaraźliwa.
Twórczość poetycka Wieniawy na froncie, nie ograniczała się
do tematyki „marynistycznej”. Obejmowała również tyleż dowcipne, co
niecenzuralne komentarze do wydarzeń bieżących. Na celowniku znalazł się między
innymi ówczesny podpułkownik Władysław Sikorski, który uwielbiał zajmować
stanowiska tyłowo-sztabowe, frontu unikał jak diabeł święconej wody a swoją
działalność koncentrował na płodzeniu licznych memoriałów. Doczekał się zatem
wierszyka, z którego przytoczę najważniejsze zwrotki:
Iść do szturmu to rzecz bydła,
Trudniej w dupę leźć bez mydła-
Nie byłoby całej chwały,
Gdyby nie me memoriały.
Trudniej w dupę leźć bez mydła-
Nie byłoby całej chwały,
Gdyby nie me memoriały.
Zresztą noszę srebrny kołnierz,
I bądź co bądź jestem żołnierz,
Wiem jak ludzie w polu giną-
Raz widziałem to gdzieś w kino.
Późniejszy premier i wódz naczelny dobrze to zapamiętał. A dwadzieścia pięć lat później zrewanżował się z całą swą małostkiowością.
Wieniawa nie raz dał dowody niepospolitej wręcz odwagi, do tego sprzyjało mu niezwykłe wręcz szczęście. Podczas ciężkich walk na Podhalu, jedynie dzięki jego zimnej krwi i determinacji odział w skład którego wchodził, oderwał się od Rosjan i przeprawił prze4z Dunajec. Wieniawa nie został nawet ranny, choć na nim skupiono ogień karabinu maszynowego i ponad stu ręcznych. Józef Piłsudski szybko zwrócił uwagę na energicznego i niesamowicie wręcz odważnego ułana, mianując go swoim adiutantem. Nominacja ta nie przeszkodziła Długoszowskiemu w czynnym uczestnictwie w walkach. Do legendy przeszedł jego wyczyn z bitwy pod Kostiuchnówką. W biały dzień dwukrotnie przedostał się konno pod ostrzałem Rosjan z meldunkami do odciętej od sił głównych reduty, dowodzonej przez pułkownika Berbeckiego. W późniejszych wspomnieniach Leon Berbecki nazwał Wieniawę „operetkową postacią”. Komentarz zbyteczny.
Późniejszy premier i wódz naczelny dobrze to zapamiętał. A dwadzieścia pięć lat później zrewanżował się z całą swą małostkiowością.
Wieniawa nie raz dał dowody niepospolitej wręcz odwagi, do tego sprzyjało mu niezwykłe wręcz szczęście. Podczas ciężkich walk na Podhalu, jedynie dzięki jego zimnej krwi i determinacji odział w skład którego wchodził, oderwał się od Rosjan i przeprawił prze4z Dunajec. Wieniawa nie został nawet ranny, choć na nim skupiono ogień karabinu maszynowego i ponad stu ręcznych. Józef Piłsudski szybko zwrócił uwagę na energicznego i niesamowicie wręcz odważnego ułana, mianując go swoim adiutantem. Nominacja ta nie przeszkodziła Długoszowskiemu w czynnym uczestnictwie w walkach. Do legendy przeszedł jego wyczyn z bitwy pod Kostiuchnówką. W biały dzień dwukrotnie przedostał się konno pod ostrzałem Rosjan z meldunkami do odciętej od sił głównych reduty, dowodzonej przez pułkownika Berbeckiego. W późniejszych wspomnieniach Leon Berbecki nazwał Wieniawę „operetkową postacią”. Komentarz zbyteczny.
Świadkowie byli zgodni co do tego, że Piłsudski traktował
Wieniawę jak syna. Kochał go nie tylko za odwagę, fantazję, niepospolitą
inteligencję, wszechstronne uzdolnienia, poczucie humoru i całkowitą szczerość.
Wiedział że Długoszowski zrobi wszystko, by wykonać każde powierzone mu
zadanie.
W lipcu 1917 nastąpił tak zwany kryzys przysięgowy. Piłsudski został internowany w Magdeburgu, zaś Wieniawa wcielony do armii austriackiej i zgodnie z wykształceniem, mianowany lekarzem pospolitego ruszenia w Nowym Sączu. Ale już wiosną 1918, zgodnie z przekazanym mu przez Rydza-Śmigłego poleceniem, zdezerterował i udał się do ogarniętej rewolucyjnym chaosem i terrorem Rosji.
W lipcu 1917 nastąpił tak zwany kryzys przysięgowy. Piłsudski został internowany w Magdeburgu, zaś Wieniawa wcielony do armii austriackiej i zgodnie z wykształceniem, mianowany lekarzem pospolitego ruszenia w Nowym Sączu. Ale już wiosną 1918, zgodnie z przekazanym mu przez Rydza-Śmigłego poleceniem, zdezerterował i udał się do ogarniętej rewolucyjnym chaosem i terrorem Rosji.
Szczegóły tej misji nie są do końca znane. Wiadomo, że najpierw
w przebraniu chłopa przedostał się do okupowanego przez Niemców Kijowa, gdzie
po pewnym czasie nawiązał kontakt z francuskim wywiadem. Następnie spotkał się
w Masłowie z brygadierem Józefem Hallerem. Nie przyjął proponowanego mu
dowództwa pułku ułanów, wkrótce potem rozbitego przez Niemców w bitwie pod
Kaniowem, i pod kolejnym fałszywym nazwiskiem dotarł do Moskwy, gdzie kontynuował rozmowy z członkami
francuskiej misji wojskowej. W Moskwie spotkał znaną mu jeszcze z Paryża Bronisławę
Berenson, rosyjska Żydówkę, żonę znanego socjalisty i adwokata Leona Berensona.
W Paryżu obydwoje nie przepadali za sobą, ale w Moskwie nawiązała się miedzy
nimi to, co sam Wieniawa nazwał dyplomatycznie silną więzią.
Gdy Długoszowski uznał swoje zadanie za zakończone, chciał opuścić Moskwę wraz z Francuzami, w ich wagonie kolejowym. Nie przewidział tego, że bolszewicy przed odjazdem zrewidują ten wagon, nic sobie nie robiąc z immunitetu dyplomatycznego. Został więc aresztowany jako „szpion”. Cudem uniknął natychmiastowego rozstrzelania „na wszelki wypadek” i trafił do słynnej Łubianki. Gdzie co tydzień (na tyle pozwolili bolszewicy) był odwiedzany przez pania mecenasową.
Wiadomość o jego aresztowaniu dotarła do Polski. Ignacy Daszyński napisał w jego sprawie list do Lenina, Inny prominentny polski socjalista Adam Pragier interweniował u przebywającego w Moskwie komunisty Juliana „Leńskiego” – Leszczyńskiego. Starania o uwolnienie czynił też Leon Berenson, mający u bolszewików dobre notowania. Bowiem przed wojna był obrońca w procesach politycznych, a na liście jego klientów znajdował się sam Feliks Dzierżyński. Ale spotkałem się też z hipotezą, iż to pani Bronisława zablefowała i w kontakcie z asystentka jednego z szefów „czerezwyczajki”, powołując się na pełnomoctnictwa, których nie posiadała, zażądała jego zwolnienia. Blef się udał, pani wtedy jeszcze Berenson na wszelki wypadek szybko opuściła „Kraj Rad” a zwolniony z więzienia Długoszowski 17 listopada 1918 dotarł wreszcie do Warszawy. Józef Piłsudski bardzo się z tego ucieszył i chciał zatrudnić go w służbie dyplomatycznej. Gdzie jego urok osobisty, znajomość łaciny, greki i sześciu języków nowożytnych, błyskotliwa inteligencja, doskonałe maniery plus zainteresowania artystyczne, czyniły go wręcz idealnym kandydatem na ambasadora. Marszałka do pasji doprowadził upór Wieniawy, który nieustannie powtarzał, że pragnie zostać dowódcą pułku szwoleżerów. I ze względu na słabość marszałka do niego, w końcu (co prawda dopiero pod koniec roku 1926) postawił na swoim. Jak powiedział swojemu ukochanemu Komendantowi, w kawalerii można popełnić głupstwo, ale nie wolno robić świństw. A w dyplomacji jest dokładnie na odwrót, więc on się do tego zawodu nie nadaje. Tym nie mniej dawał się wysyłać w doraźnych misjach dyplomatycznych. Podczas jednej z nich, w Paryżu spotkał się z panią Berenson. Podjęli decyzje o rozpoczęciu wspólnego życia. Po powrocie do Polski państwo mecenasostwo wzięli rozwód a w październiku 1919 Bronisława i Bolesław zawarli ślub. Ponieważ prawo polskie nie znało wtedy jeszcze instytucji ślubu cywilnego a Wieniawa jako katolik był „spalony” (jego „katolicką” żona była Stefania Calvas) obydwoje dokonali konwersji, tak jak to wtedy było powszechnie stosowane, stając się „wiernymi” Kościoła Ewangelicko-Reformowanego (czyli kalwińskiego). Legionowi koledzy nie uważali Długoszowskiego za dobrego kandydata na przykładnego małżonka i żartowali z niego, że ten ślub to efekt nieostrożnego obchodzenia się z Bronią.
Ich córka Zuzanna przyszła na świat 11 sierpnia 1920 w Krakowie. Wieniawa odprowadził żonę na dworzec i wysłał do tego miasta gdy hordy Tuchaczewskiego dopiero zbliżały się do Warszawy. Już po wojnie bolszewickiej jeden z endeckich posłów oskarżył Długoszowskiego, że w przededniu Bitwy Warszawskiej opuścił szeregi by odwieźć żonę samochodem do Wiesbaden. Oczywiście Wieniawa wysłał mu sekundantów, a wobec odmowy udzielenia satysfakcji spisano jednostronny protokół. Bohater tej opowieści nigdy nie unikał takich rozwiązań. Pewien major, z racji pochodzenia żony oraz przyjaźni z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim, nazwał Wieniawę „żydowskim pachołkiem”. I przez jakiś czas paradował po Warszawie z obandażowaną głową, pokancerowaną szablą. Mniej szczęścia miał pewien pułkownik, który podczas rocznego kursu w Wyższej Szkole Wojskowej potraktował Wieniawę brutalnie, wręcz chamsko. Jak zawsze w przypadku naszego bohatera, użyte były szable. A gbur został wyprawiony na dwa miesiące do szpitala.
Gdy Długoszowski uznał swoje zadanie za zakończone, chciał opuścić Moskwę wraz z Francuzami, w ich wagonie kolejowym. Nie przewidział tego, że bolszewicy przed odjazdem zrewidują ten wagon, nic sobie nie robiąc z immunitetu dyplomatycznego. Został więc aresztowany jako „szpion”. Cudem uniknął natychmiastowego rozstrzelania „na wszelki wypadek” i trafił do słynnej Łubianki. Gdzie co tydzień (na tyle pozwolili bolszewicy) był odwiedzany przez pania mecenasową.
Wiadomość o jego aresztowaniu dotarła do Polski. Ignacy Daszyński napisał w jego sprawie list do Lenina, Inny prominentny polski socjalista Adam Pragier interweniował u przebywającego w Moskwie komunisty Juliana „Leńskiego” – Leszczyńskiego. Starania o uwolnienie czynił też Leon Berenson, mający u bolszewików dobre notowania. Bowiem przed wojna był obrońca w procesach politycznych, a na liście jego klientów znajdował się sam Feliks Dzierżyński. Ale spotkałem się też z hipotezą, iż to pani Bronisława zablefowała i w kontakcie z asystentka jednego z szefów „czerezwyczajki”, powołując się na pełnomoctnictwa, których nie posiadała, zażądała jego zwolnienia. Blef się udał, pani wtedy jeszcze Berenson na wszelki wypadek szybko opuściła „Kraj Rad” a zwolniony z więzienia Długoszowski 17 listopada 1918 dotarł wreszcie do Warszawy. Józef Piłsudski bardzo się z tego ucieszył i chciał zatrudnić go w służbie dyplomatycznej. Gdzie jego urok osobisty, znajomość łaciny, greki i sześciu języków nowożytnych, błyskotliwa inteligencja, doskonałe maniery plus zainteresowania artystyczne, czyniły go wręcz idealnym kandydatem na ambasadora. Marszałka do pasji doprowadził upór Wieniawy, który nieustannie powtarzał, że pragnie zostać dowódcą pułku szwoleżerów. I ze względu na słabość marszałka do niego, w końcu (co prawda dopiero pod koniec roku 1926) postawił na swoim. Jak powiedział swojemu ukochanemu Komendantowi, w kawalerii można popełnić głupstwo, ale nie wolno robić świństw. A w dyplomacji jest dokładnie na odwrót, więc on się do tego zawodu nie nadaje. Tym nie mniej dawał się wysyłać w doraźnych misjach dyplomatycznych. Podczas jednej z nich, w Paryżu spotkał się z panią Berenson. Podjęli decyzje o rozpoczęciu wspólnego życia. Po powrocie do Polski państwo mecenasostwo wzięli rozwód a w październiku 1919 Bronisława i Bolesław zawarli ślub. Ponieważ prawo polskie nie znało wtedy jeszcze instytucji ślubu cywilnego a Wieniawa jako katolik był „spalony” (jego „katolicką” żona była Stefania Calvas) obydwoje dokonali konwersji, tak jak to wtedy było powszechnie stosowane, stając się „wiernymi” Kościoła Ewangelicko-Reformowanego (czyli kalwińskiego). Legionowi koledzy nie uważali Długoszowskiego za dobrego kandydata na przykładnego małżonka i żartowali z niego, że ten ślub to efekt nieostrożnego obchodzenia się z Bronią.
Ich córka Zuzanna przyszła na świat 11 sierpnia 1920 w Krakowie. Wieniawa odprowadził żonę na dworzec i wysłał do tego miasta gdy hordy Tuchaczewskiego dopiero zbliżały się do Warszawy. Już po wojnie bolszewickiej jeden z endeckich posłów oskarżył Długoszowskiego, że w przededniu Bitwy Warszawskiej opuścił szeregi by odwieźć żonę samochodem do Wiesbaden. Oczywiście Wieniawa wysłał mu sekundantów, a wobec odmowy udzielenia satysfakcji spisano jednostronny protokół. Bohater tej opowieści nigdy nie unikał takich rozwiązań. Pewien major, z racji pochodzenia żony oraz przyjaźni z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim, nazwał Wieniawę „żydowskim pachołkiem”. I przez jakiś czas paradował po Warszawie z obandażowaną głową, pokancerowaną szablą. Mniej szczęścia miał pewien pułkownik, który podczas rocznego kursu w Wyższej Szkole Wojskowej potraktował Wieniawę brutalnie, wręcz chamsko. Jak zawsze w przypadku naszego bohatera, użyte były szable. A gbur został wyprawiony na dwa miesiące do szpitala.
Swoje obowiązki wojskowe, wbrew nakładanej mu pracowicie
masce lekkoducha i pijaka, Długoszowski zawsze traktował serio. Gdy podczas
tego kursu, na zajęciach saperskich, najdokładniej obliczył ile potrzeba drutu
kolczastego do ufortyfikowania jakiejś pozycji, koledzy byli tym zaskoczeni.
Więc z właściwym sobie poczuciem humoru wyjaśnił:
- Panowie, to bardzo proste. Pomnożyłem długość ogona swojego konia przez liczbę swoich kochanek!
Stary Niedźwiedź
- Panowie, to bardzo proste. Pomnożyłem długość ogona swojego konia przez liczbę swoich kochanek!
Stary Niedźwiedź
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę dylemat Długoszewskiego - wybrać głupotę (w kawalerii), czy świństwa (w dyplopmacji) - można podziwiać poziom moralny tego "lekkoducha". Podziwiać w porównaniu z współczesnymi politykami nie wychodzącymi z koryta debilizmu, nikczemności i paranoi.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńCo się tyczy poziomu moralnego i poczucia honoru Długoszowskiego, nawet najwięksi wrogowie sanacji nie stawiali mu w tej kwestii zarzutów, nie chcąc wyjść na idiotów. A dzisiejszych "polityków" z nierządu dochtórki z Chlewisk i jego "zaplecza POlitycznego" w czasach Wieniawy na pewno nie wpuszczonoby do kasyna 1 Pułku Szwoleżerów. Bo taka hołota wstępu tam nie miała.
Pozdrawiam serdecznie.
Doskonałe opracowanie Stary Niedźwiedziu. Czyta się to jednym tchem - nie to co nudne biografie przeładowane formą bez troski o uwypuklenie najistotniejszych treści. Czekam na część ostatnią.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam, TF.
Czcigodny Tie Fighterze
UsuńWłaśnie ją wstawiłem. Trwało to bardzo długo, ale takich tekstów nie pisze się beznamiętnie. Nastrój był konieczny.
Wojskowym idolem Wieniawy był legendarny dowódca napoleońskiej lekkiej kawalerii,francuski generał, hrabia Antoine-Charles-Louis de Lasalle. A dzisiaj mamy co najwyżej "Napolionów" samozwańców. Takie podłe czasy.
Pozdrawiam serdecznie.