Hrabia Agenor Maria Gołuchowski herbu Leliwa, drugi ordynat na Skale Podolskiej, syn opisanego w poprzednim odcinku Agenora Romualda zwanego starszym i hrabianki Marii Karoliny z Baworowskich, urodził się we Lwowie 25 marca 1849. Tak jak i ojciec oraz młodszy brat Adam (wielokrotny poseł i marszałek sejmu krajowego Galicji), poświęcił się polityce, co oczywiście oznaczało działalność w strukturach państwa austro-węgierskiego. Za sferę swojej działalności obrał dyplomację.
Pracę w służbie dyplomatycznej rozpoczął w roku 1872, obejmując stanowisko attaché w ambasadzie w Berlinie. Po śmierci swojego ojca w roku 1875 niejako odziedziczył po nim fotel w Izbie Panów – wyższej izbie parlamentu austriackiego. Działalność dyplomatyczną kontynuował w latach 1883 – 87 na stanowisku radcy ambasady w Paryżu.
W roku 1885 poślubił tamże księżniczkę Annę Murat, prawnuczkę Joachima Murata, marszałka Francji, króla Neapolu i szwagra Napoleona Bonaparte. W małżeństwie tym urodzili się trzej synowie: Agenor Maria, III ordynat na Skale, Wojciech Agenor, senator II RP oraz Karol Maria Agenor.
Między 1887 a 1894 kierował przedstawicielstwem dyplomatycznym swojej monarchii w Rumunii, już w randze ambasadora. Ze swoich obowiązków musiał wywiązywać się więcej niż dobrze, skoro w roku 1895 został cesarsko – królewskim ministrem spraw zagranicznych, czyli jednym z trzech „superministrów” Austro - Węgier.
Gołuchowski Młodszy zdawał sobie sprawę ze słabości militarnej państwa kilkunastu narodów, nierzadko w stosunku do siebie zantagonizowanych, których dążenia niepodległościowe z czasem mogą jedynie narastać. Dlatego pozbawiony udziału państw trzecich konflikt zbrojny Austro – Węgier z Rosją uznał za niekorzystny z punktu widzenia polskiej racji stanu. Bowiem na wszelkich korektach terytorialnych galicyjscy Polacy mogli jedynie stracić część tego, co z takim trudem wywalczył dla nich jego ojciec. To spowodowało, że nie prowokował kolejnych zaognień relacji z państwem carów, a na Bałkanach, gdzie rywalizacja trwała od ponad stu lat, starał się w spornych kwestiach szukać kompromisów. Co po części mu się udawało, bowiem w ostatniej dekadzie XIX stulecia Rosja też nie tyle chciała co musiała sięgać w tym rejonie po rozwiązania traktatowe. Oczywiście zapewnień Rosji iż pragnie ona pokoju, nie traktował serio. W końcu był zawodowym dyplomatą państwa z ówczesnej europejskiej ekstraklasy a nie pułkownikiem artylerii konnej, do dyplomacji wziętym z łapanki.
W relacjach z II Rzeszą popierał ją tam, gdzie w żaden sposób nie kolidowało to z polskimi interesami. Dzięki temu zdobył sobie zaufanie kajzera Wilusia Drugiego, co pozwoliło mu w roku 1901 interweniować w Berlinie w obronie bitych we Wrześni polskich dzieci, niestety ze znikomym skutkiem.
Ale prawdziwą klasę jako Polak i dyplomata pokazał w roku 1903. Opis tej historii wymaga cofnięcia się do 30 stycznia 1889. Tego dnia w podwiedeńskim zameczku myśliwskim Mayerling, jak głosi wersja oficjalna, znaleziono zwłoki następcy tronu arcyksięcia Rudolfa i jego siedemnastoletniej kochanki baronówny Marii Vetsery. Wspomniana wersja oficjalna, nie stawiająca monarchii w najlepszym świetle, mówiła o podwójnym samobójstwie nieszczęśliwych kochanków. Temat wart osobnego wpisu. Ale samobójstwo było przynajmniej wówczas silnym przeciwwskazaniem do katolickiego pogrzebu. Franciszek Józef wysłał w tej sprawie do papieża Leona XIII sążnistą depeszę, osobiście przez siebie zaszyfrowaną , a ten udzielił zgody na katolicki pochówek Rudolfa. Przeciwko czemu protestowało wielu hierarchów, w tym ówczesny sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, kardynał hrabia Mariano Rampolla del Tindaro.
Gdy Leon XIII zmarł w roku 1903, Rampolla był murowanym faworytem konklawe. Jako człowiek o olbrzymich ambicjach już wcześniej wdał się w konszachty z prawosławną Rosją obiecując jej, że w przypadku wyboru zastąpi w liturgii na terenie jej zaboru język polski rosyjskim. Niektóre źródła sugerują też jakieś więcej niż podejrzane konszachty tego „katolika” z protestanckimi Prusami. Skutkiem tak bezczelnej prowokacji mogło być nawet kolejne antyrosyjskie powstanie, rzecz jasna z góry przegrane.
Gołuchowski wziął sprawy w swoje ręce, do spisku wciągnął też kardynała krakowskiego Jana Puzynę. Przypomniał cesarzowi zarówno o „zasłudze” Rampolli dla Domu Habsburskiego, jak i o stosowanym od XVII wieku prawie ekskluzywy. Oznaczającym iż arcykatolicki cesarz Niemiec, arcychrześcijański król Francji oraz arcykatolicki król Hiszpanii mogą zawetować podczas konklawe jednego z kandydatów do tronu papieskiego. Dla udającego się na konklawe kardynała Puzyny załatwił audiencję u cesarza, a ten ostatni upoważnił kardynała do zgłoszenia w imieniu Franciszka Józefa sprzeciwu wobec kandydatury Rampolli. Mówiąc językiem moich studentów, politykier z nadętym jak balon ego oraz jego szalikowcy mogli już sobie pójść na drzewo prostować banany. A nowym papieżem został Pius X, którego znani mi katolicy przedsoborowi darzą wielkim szacunkiem.
Działalność ministerialną hrabia Agenor Młodszy zakończył w roku 1906. Poświęcił się wtedy działalności parlamentarnej będąc przewodniczącym polskiego klubu w Izbie Panów. Podczas I Wojny Światowej próbował bronić polskich interesów, ale czasy najlepszej koniunktury dla Polaków w dualistycznej monarchii już minęły. De facto rządzące nią koła wojskowe były Polakom niechętne. Gołuchowskiemu nie udało się przeforsować kandydatury generała Tadeusza Jordana Rozwadowskiego na stanowisko namiestnika Galicji. A gdy na mocy Traktatu Brzeskiego (tego z lutego, a nie marcowego, zawartego z Sowietami!) Austria przekazała świeżo wystruganej z banana Ukrainie Chełmszczyznę, polscy parlamentarzyści obydwu izb ogłosili koniec jakiejkolwiek współpracy z rządem. Po kilku miesiącach nie było już z kim współpracować.
W II Rzeczypospolitej ograniczał się do debat politycznych w Warszawie i we Lwowie. Na brak większej aktywności składały się zarówno wiek i stan zdrowia, jak i brak zainteresowania jego doświadczeniami dyplomatycznymi zdobytymi na półce zdecydowanie wyższej od tej, na której lokowali się dyplomaci II RP.
Spośród jego orderów ograniczę się do wymienienia jedynie Orderu Złotego Runa. I przypomnienia, że w odróżnieniu od wersji hiszpańskiej, w wersji austriackiej miał on tylko jedną klasę a osoby nie będące głowami koronowanymi odznaczano nim bardzo rzadko.
Zmarł w pałacu Gołuchowskich we Lwowie 28 marca 1921. Pochowany został na Cmentarzu Łyczakowskim.
Stary Niedźwiedź
Pracę w służbie dyplomatycznej rozpoczął w roku 1872, obejmując stanowisko attaché w ambasadzie w Berlinie. Po śmierci swojego ojca w roku 1875 niejako odziedziczył po nim fotel w Izbie Panów – wyższej izbie parlamentu austriackiego. Działalność dyplomatyczną kontynuował w latach 1883 – 87 na stanowisku radcy ambasady w Paryżu.
W roku 1885 poślubił tamże księżniczkę Annę Murat, prawnuczkę Joachima Murata, marszałka Francji, króla Neapolu i szwagra Napoleona Bonaparte. W małżeństwie tym urodzili się trzej synowie: Agenor Maria, III ordynat na Skale, Wojciech Agenor, senator II RP oraz Karol Maria Agenor.
Między 1887 a 1894 kierował przedstawicielstwem dyplomatycznym swojej monarchii w Rumunii, już w randze ambasadora. Ze swoich obowiązków musiał wywiązywać się więcej niż dobrze, skoro w roku 1895 został cesarsko – królewskim ministrem spraw zagranicznych, czyli jednym z trzech „superministrów” Austro - Węgier.
Gołuchowski Młodszy zdawał sobie sprawę ze słabości militarnej państwa kilkunastu narodów, nierzadko w stosunku do siebie zantagonizowanych, których dążenia niepodległościowe z czasem mogą jedynie narastać. Dlatego pozbawiony udziału państw trzecich konflikt zbrojny Austro – Węgier z Rosją uznał za niekorzystny z punktu widzenia polskiej racji stanu. Bowiem na wszelkich korektach terytorialnych galicyjscy Polacy mogli jedynie stracić część tego, co z takim trudem wywalczył dla nich jego ojciec. To spowodowało, że nie prowokował kolejnych zaognień relacji z państwem carów, a na Bałkanach, gdzie rywalizacja trwała od ponad stu lat, starał się w spornych kwestiach szukać kompromisów. Co po części mu się udawało, bowiem w ostatniej dekadzie XIX stulecia Rosja też nie tyle chciała co musiała sięgać w tym rejonie po rozwiązania traktatowe. Oczywiście zapewnień Rosji iż pragnie ona pokoju, nie traktował serio. W końcu był zawodowym dyplomatą państwa z ówczesnej europejskiej ekstraklasy a nie pułkownikiem artylerii konnej, do dyplomacji wziętym z łapanki.
W relacjach z II Rzeszą popierał ją tam, gdzie w żaden sposób nie kolidowało to z polskimi interesami. Dzięki temu zdobył sobie zaufanie kajzera Wilusia Drugiego, co pozwoliło mu w roku 1901 interweniować w Berlinie w obronie bitych we Wrześni polskich dzieci, niestety ze znikomym skutkiem.
Ale prawdziwą klasę jako Polak i dyplomata pokazał w roku 1903. Opis tej historii wymaga cofnięcia się do 30 stycznia 1889. Tego dnia w podwiedeńskim zameczku myśliwskim Mayerling, jak głosi wersja oficjalna, znaleziono zwłoki następcy tronu arcyksięcia Rudolfa i jego siedemnastoletniej kochanki baronówny Marii Vetsery. Wspomniana wersja oficjalna, nie stawiająca monarchii w najlepszym świetle, mówiła o podwójnym samobójstwie nieszczęśliwych kochanków. Temat wart osobnego wpisu. Ale samobójstwo było przynajmniej wówczas silnym przeciwwskazaniem do katolickiego pogrzebu. Franciszek Józef wysłał w tej sprawie do papieża Leona XIII sążnistą depeszę, osobiście przez siebie zaszyfrowaną , a ten udzielił zgody na katolicki pochówek Rudolfa. Przeciwko czemu protestowało wielu hierarchów, w tym ówczesny sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, kardynał hrabia Mariano Rampolla del Tindaro.
Gdy Leon XIII zmarł w roku 1903, Rampolla był murowanym faworytem konklawe. Jako człowiek o olbrzymich ambicjach już wcześniej wdał się w konszachty z prawosławną Rosją obiecując jej, że w przypadku wyboru zastąpi w liturgii na terenie jej zaboru język polski rosyjskim. Niektóre źródła sugerują też jakieś więcej niż podejrzane konszachty tego „katolika” z protestanckimi Prusami. Skutkiem tak bezczelnej prowokacji mogło być nawet kolejne antyrosyjskie powstanie, rzecz jasna z góry przegrane.
Gołuchowski wziął sprawy w swoje ręce, do spisku wciągnął też kardynała krakowskiego Jana Puzynę. Przypomniał cesarzowi zarówno o „zasłudze” Rampolli dla Domu Habsburskiego, jak i o stosowanym od XVII wieku prawie ekskluzywy. Oznaczającym iż arcykatolicki cesarz Niemiec, arcychrześcijański król Francji oraz arcykatolicki król Hiszpanii mogą zawetować podczas konklawe jednego z kandydatów do tronu papieskiego. Dla udającego się na konklawe kardynała Puzyny załatwił audiencję u cesarza, a ten ostatni upoważnił kardynała do zgłoszenia w imieniu Franciszka Józefa sprzeciwu wobec kandydatury Rampolli. Mówiąc językiem moich studentów, politykier z nadętym jak balon ego oraz jego szalikowcy mogli już sobie pójść na drzewo prostować banany. A nowym papieżem został Pius X, którego znani mi katolicy przedsoborowi darzą wielkim szacunkiem.
Działalność ministerialną hrabia Agenor Młodszy zakończył w roku 1906. Poświęcił się wtedy działalności parlamentarnej będąc przewodniczącym polskiego klubu w Izbie Panów. Podczas I Wojny Światowej próbował bronić polskich interesów, ale czasy najlepszej koniunktury dla Polaków w dualistycznej monarchii już minęły. De facto rządzące nią koła wojskowe były Polakom niechętne. Gołuchowskiemu nie udało się przeforsować kandydatury generała Tadeusza Jordana Rozwadowskiego na stanowisko namiestnika Galicji. A gdy na mocy Traktatu Brzeskiego (tego z lutego, a nie marcowego, zawartego z Sowietami!) Austria przekazała świeżo wystruganej z banana Ukrainie Chełmszczyznę, polscy parlamentarzyści obydwu izb ogłosili koniec jakiejkolwiek współpracy z rządem. Po kilku miesiącach nie było już z kim współpracować.
W II Rzeczypospolitej ograniczał się do debat politycznych w Warszawie i we Lwowie. Na brak większej aktywności składały się zarówno wiek i stan zdrowia, jak i brak zainteresowania jego doświadczeniami dyplomatycznymi zdobytymi na półce zdecydowanie wyższej od tej, na której lokowali się dyplomaci II RP.
Spośród jego orderów ograniczę się do wymienienia jedynie Orderu Złotego Runa. I przypomnienia, że w odróżnieniu od wersji hiszpańskiej, w wersji austriackiej miał on tylko jedną klasę a osoby nie będące głowami koronowanymi odznaczano nim bardzo rzadko.
Zmarł w pałacu Gołuchowskich we Lwowie 28 marca 1921. Pochowany został na Cmentarzu Łyczakowskim.
Stary Niedźwiedź
Czcigodny Stary Niedźwiedziu.
OdpowiedzUsuńDziękuję za dalszy ciąg tego interesującego cyklu historycznego. Zwróciło moją uwagę spostrzeżenie, że dyplomaci II RP byli na niższym poziomie niż polscy na służbie państw rozbiorowych. Faktycznie. A potem było już coraz gorzej. Obawiam się, że nasz strongman minister Waszczykowski nie stanowi wyjątku.
Szkoda, że zabrakło następcy Agenora Gołuchowskiego przy wyborze Franciszka.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńPolskie dyplomatołki już raz pukały w dno od spodu w wieku XVIII. Póżniejszy królik Poniatowski był ambasadorem istniejącaj tylko teoretycznie I Rzeczypospolitej w Petersburgu. Pewnego razu w rozmowie z ambasadorem brytyjskim (zapewne miał to być żart) wyraził swoje zdziwienie iż jeszcze nikt nie próbował go przekupić. Anglik potraktował to jednak poważnie i wytłumaczył młodemu durniowi, że nikt nie lubi wyrzucać pieniędzy w błoto. Gdy jakiś kraj ma do załatwienia jakąś sprawę dotyczącą Rzeczypospolitej, negocjuje to z Rosją, czyli rzeczywistym suwerenem.
W dziewiętnastym wieku Rosja, Wielka Brytania, Prusy/Niemcy, Francja i Austria/Austro-Węgry były europejskimi mocarstwami, które w służbie dyplomatycznej zatrudniały ludzi starannie dobieranych pod kątem kompetencji. Zatem nominacja ministerialna Agenora Gołuchowskiego Młodszego automatycznie świadczyła o jego kwalifikacjach. Co zresztą potwierdzili jego odpowiednicy z innych mocarstw, oceniając jego działania podczas konferencji łatającej wywołany przez kajzera Wilusia tzw. pierwszy kryzys marokański.
W II RP mniej więcej od roku 1930 sprawami zagranicznymi de facto kierował "honorny" Józef Beck, dla którego dyskusja o jakimkolwiek problemie definitywnie kończyła się, gdy swoje zdanie w tej sprawie sformułował marszałek Piłsudski. Odziedziczona po mentorze polityka "równego dystansu do Berlin i Moskwy" mniej więcej od roku 1935 była już tylko samobójstwem na raty.
W PRL mówienie o polityce zagranicznej to surrealistyczny żart. A po okrągłym stoliku miałeś tekich idiotów/sabotażystów jak Skubiszewski, Gieremek, maturzysta Bydłoszewski czy mutacja Luki Brasiego czyli Schetyna. Ich wspólnym mianownikiem są pogarda dla polskiej racji stanu plus zero kwalifikacji.
Wydaje mi się że sprowadzenie tych weneckich arlekinów to pomysł Waszczykowskiego. Jeśli to prawda, ten ruch w moich oczach neguje jego rzekome kwalifikacje. W obecnej ekipie jedynie wiceminister Szymański sprawia wrażenie że takowe posiada. Być może z tym resortem poradziłby też sobie pan sędzia Janusz Wojciechowski.
Gdy hrabia Agenor wysłał na drzewo sukinsyna Rampollę w sposób, który chyba doceniłby nawet Talleyrand, papieżem został Pius X. Jednym z jego pierwszych posunięć było anulowania prawa do "ekskluzywy". Poza tym trudno dzisiejsze Francję, Hiszpanię i Austrię uznać za kraje prokatolickie. Zatem na utrącenie szalonego gaucho nie było niestety szans. Słysząc jego złote myśli jakoby Koran był nie gorszym od Pisma Świętego źródłem mądrości i prawdy, mogę tylko złożyć katolikom wyrazy współczucia, na pewno nie podszyte żadną złośliwością.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Dibeliusie,
Usuń''Dziękuję za dalszy ciąg tego interesującego cyklu historycznego. Zwróciło moją uwagę spostrzeżenie, że dyplomaci II RP byli na niższym poziomie niż polscy na służbie państw rozbiorowych.''.
Niestety czystki Pilsudskiego zrobily swoje coc malo barakowalo aby ten numer nie udal sie temu staremu pruskiemu agentowi.
Napisalbym inaczej ''ci ktorzy zostali dopuszczeni do pierwszych szeregow wladzy'' (czy z bandy ''Marszalka'')i to nie wszyscy.
Niemniej jednak ostalo sie w tym gronie sporo fachowcow ze tylko wspomne Grabskiego,Moscicki,Wojciechowskiego,Potocki,Zamoyski
Szanowny Niedzwiedziu,
''W II RP mniej więcej od roku 1930 sprawami zagranicznymi de facto kierował "honorny" Józef Beck, dla którego dyskusja o jakimkolwiek problemie definitywnie kończyła się, gdy swoje zdanie w tej sprawie sformułował marszałek Piłsudski. ''
Analizujac polityke Becka zupelnie bez emocji to prowadzil ja zupelnie tak jakby chcieli tego i wrogowie owczesnej Polski i tzw. ''sojusznicy''.Przy blizszym poznaniu odnosi sie wrazenie ze to taki owczesny Tusk co do dla kariery i ''gier politycznych'' gotow sprzedac wlasny kraj za stolek.
wesol dzien
PiotrROI
Czcigodny Piotrze
UsuńZgoda co do tego że polityka Becka z sowieckiego, brytyjskiego i francuskiego punktu widzenia była niemal idealna. Co się tyczy niemieckiego, nie do końca jestem tego pewny. Wydaje mi się że ich plan maksimum to podbój kontynentalnej Europy, z polską pomocą wyeliminowanie z gry Rosji, a następnie w przypadku braku wejścia Stanów Zjednoczonych do wojny, rozprawienie się z już zbytecznym polskim sojusznikiem. Ale oczywiście mogę się w tym gdybaniu mylić.
Co się tyczy Tuska, mimo wszystko narobił mniejszych szkód i jednak jakiś stołek wywalczył. Ale w ministerium Gołuchowskiego Młodszego Beck co najwyżej mógłby zostać referentem. A poliglotę Tuska nie zatrudniliby nawet jako "szwajcara".
Pozdrawiam serdecznie.
Pozdrawiam serdecznie.
Czytałem, że "chonorowy" jełop zatrudniony na etacie w MSZ był dziecinnie łatwy do ogrania. Wystarczyło poklepać i dać małpie banana. A bez metafor przyjąć go z honorami należnymi wyższym rangą oficjelom. Typu czerwony dywan i podobne należne głowom państw. Małpie rosło ego i razem z bananem łykała każdy kit.
Usuń''w przypadku braku wejścia Stanów Zjednoczonych do wojny, rozprawienie się z już zbytecznym polskim sojusznikiem.''
Usuńproblem polega na tym ze to bylby juz rok 1942 czyli ''rok osiagniecia celu produkcyjnego przez COP''. Ciezko ''pozbyc sie sojusznika'' majacego w tym momencie (bez ''motywacji wojennej'') 2-3 tys najnowoczesniejszych czolgow i tyle samo samolotow.Armie (realnie) liczaca nie 300 tys ''w porywach'' a conajmniej 1 mln. Amerykanscy eksperci juz w latac 60tych ub. wieku napisali jasno ze (moje slowa) ''gdyby agent pruski zdechl choc 2 lata wczesniej hitler nie mialby zadnych szans z Polska''
wesol dzien
PiotrROI
Czcigodny Refaelu
UsuńW tej ocenie masz rację. Beck przez dobre kilka lat był bardzo antyfrancuski. Ale nie wynikało to z jakiejś kalkulacji politycznej ale z faktu, iż podczas jakiegoś oficjalnego śniadania (cgyba w Lidze Narodów) francuski minister spraw zagranicznych Barthou zakpił z nazwania przez Becka Polski mocarstwem.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Piotrze
UsuńO ile mi wiadomo, potencjalnego paktu Ribbentrop - Zamoyski nie uważasz za rzecz wykluczoną, jak to czynią bezmózgie "walczaki" nekrofile, mieszające z błotem Piotra Zychowicza a gloryfikujące grabarzy II RP. Cieszy mnie też, że akceptujesz COP a więc i siłą rzeczy Eugeniusza Kwiatkowskiego, jedynego polityka "okołosanacyjnego", którego i ja szanuję.
Pozdrawiam serdecznie.
Szanowny Niedzwiedziu,
Usuń''O ile mi wiadomo, potencjalnego paktu Ribbentrop - Zamoyski nie uważasz za rzecz wykluczoną, jak to czynią bezmózgie "walczaki" nekrofile, mieszające z błotem Piotra Zychowicza a gloryfikujące grabarzy II RP''
To jest problem duzo bardziej zlozony niz przedstawil go Piotr Zychowicz.Autora cenie bardzo za odwage lecz licze ze poswieci sie dlaj badniu tego okresu.Zgadzajac sie z autorem ze nalezalo albo niedopusci do zajecia Czech (zaklday zbrojeniowe) albo w 1939r. trzeba bylo zrobic wszystko by odwlec wojne do 1942r (nasycenie armii nowoczesnym sprzetem przez COP).Polskie wojsko mial bardzo nowoczesny sprzet ale to byly dopiero ''pierwsze sztuki'' (do kilku tysiecy broni lekkiej, kilkuset ciezkiej, kilkanascie nowoczesnych czologow/samolotow)tego sprzetu.Beck nie zdecydowal sie ani na jedno ani na drugie poprostu wepnol Polske pod nadjezdzajacy pociag a w zasadzie kilka pociagow.
Inna rzecza jest ze Piotr Zychowicz traktuje propozycje hitlera ''wspolnego uderzenia na komunisow'' z zupelna powaga.hitler dosc czesto ''pozorowal ruchy tymczaasowe'' (np. 1934 ''pakt o nieagersji dla Polski, Czechoslowacji i Frnacji).To mogl byc zwykly ''wybieg'' zeby zgromadzic na terytorium niegotowej jeszcze do wojny Polski znaczne sily i spacyfikowac ja od srodka.
Nie zmienia to faku ze kazdy nie bedacy zwyklym zdrajca polityk w owczesnej sytlacji powinien grac na czas.W sprawie ''autostrady'' powinien zapyac tylko czy 2 czy 4 pasy. Jej budowa zajelaby owczesnie ok. 3-4 lat i to by juz wystarczalo.Choc i tu mam watpliwosci bo znajac owczesna sytlacje finasowo IIIrzeszy i to bylo tylko ''pretekstem''.Poprostu rzesz by zbankrutowala w ciagu 2-3 lat jakby nie zaczela grabiezy.
Rzeczy ktore nie zostaly wziete pod uwage przez auora ej pracy jest wiele wiecej ale bez odpowiedzi cocby na w/w nie mozna stawiac mocnej tezy ze ''mozna bylo pojsc z hitlerem na sowietow''.Raczej nalezalo stawac na glowie (1939) zeby odwlec hitlera od wojny przynajmniej 2 lata i zawrzec sojusz z ruskimi (nie gotowymi ak naprawde wtedy do samotnej wojny).Jesli hitler by na o poszedl to dzis najpewniej panstwo niemieckie by nie istnialo co najwyzej w formie dzisiejszej Litwy.
''Cieszy mnie też, że akceptujesz COP a więc i siłą rzeczy Eugeniusza Kwiatkowskiego, jedynego polityka "okołosanacyjnego", którego i ja szanuję.''
Jedyny to wielka przesada.Chodzby w sam COP nie byl wylacznie jego dzielem gdyz w samym tylko ''projekcie'' barlo udzial kilkuset specjalistow czesto zwiazanyc z sanacja. Oczywiscie do byly raczej ''drugie skrzypce'' partii.
wesol wieczor
PiotrROI
Szanowny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńNieodparcie mam wrażenie, że żyjemy w czasach totalnego braku mężów stanu. I to nie tylko w polskiej polityce, ale generalnie w ogólnoświatowej kogoś takiego można ze świecą szukać. Ostatni raz w światowej polityce ktoś taki działał w przedostatniej dekadzie XX wieku. Byli to Ronald Reagan i Margaret Thatcher. Po nich działali i działają już sami przebierańcy. Postaci mierne i mierniejsze. O naszych polskich politykach, a już szczególnie o dyplomatach, niewiele dobrego można napisać. Znamienna jest tabela, którą zamieszczono na Wikipedii:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ministrowie_spraw_zagranicznych_Polski
Od góry po lewej stronie możemy prześledzić listę ministrów spraw zagranicznych od czasów I Wojny Światowej, aż do końca września 1939, następnie ich kontynuacją są ministrowie na uchodźstwie, a na tym samym poziomie chronologicznym po prawej stronie tabelki pojawiają się ministrowie z czasów PRL-u. Jak zjedziemy w dół do lat 1989/1990, zauważymy, że obecni ministrowie III RP, są kontynuacją ministrów PRL-owskich, a nie tych z czasów II RP.
Oczywiście mocno tonując zachwyt nad II RP, korzenie III RP w owej tabeli są wyraźnie określone.
Oczywiście bardzo dziękuję za opowieść o hrabim Gołuchowskim. Zapewne nie uczą o nim w szkole, gdyż w odróżnieniu od polskich ministrów spraw zagranicznych znajdujących się na stronie Wikipedii, odniósł on jakiś sukces.
Pozdrawiam serdecznie
Czcigodny Jarku
UsuńTwoja uwaga o przeraźliwym braku mężów stanu w 100 % słuszna. Zamiast ludzi myślących o tym, jak za kilkadziesiąt lat będą wyglądać ich ojczyzna i świat, mamy dupków których horyzontem czasowym są najbliższe wybory. A problemem - co by tu nałgać wyborcom, by jeszcze raz ich nabrać. Bo potem jakoś to będzie.
W Europie ostatnich lat na tle takich zer wybijali się Vaclav Klaus i Viktor Orban. Wedle dawnych kryteriów aż na miano mężów stanu zapewne by nie zasłużyli. Ale w porównaniu choćby z pruską szaloną świnią czy jej francuskim ciurą (że o pozbawionych kontaktu z rzeczywistością eurourzędasach nie wspomnę), w Europie Anno Domini 2016 Orban jest pełniącym obowiązki męża stanu.
Wielkie dzięki za link. Poza mistrzem Paderewskim i na upartego Skrzyńskim (też nauczył się fachu w c.k. dyplomacji), o żadnym z pozostałych nie mogę powiedzieć nic dobrego.
Pozdrawiam serdecznie.