Za kilka dni przypadnie kolejna rocznica wybuchu Powstania Listopadowego. Data 29 listopada nosi też nazwę Dnia Podchorążego. To święto było i jest obchodzone w szkołach oficerskich zarówno w II jak i w III RP, a nawet w PRL. Tym nie mniej dla osób znających historię Polski nie z lewicowych agitek czy z wypocin walczaków ze szkoły patriotyzmu nekrofilskiego, rocznica ta nie jest powodem do jakiejkolwiek dumy.
Powstałe na skutek uzgodnień dokonanych w roku 1815 między zaborcami Królestwo Polskie, popularnie zwane Królestwem Kongresowym lub Kongresówką, obejmowało terytorium 128.5 tys. km2. W roku 1815 jego ludność liczyła 3.2 mln a w piętnaście lat później już prawie 4 mln. Jej mieszkańcy znaleźli się w bez porównania lepszym położeniu niż Polacy z innych zaborów. Bowiem Kongresówka miała własną konstytucję oraz własne wojsko, pieniądz, administrację, szkolnictwo (z trzema uczelniami wyższymi włącznie) i sądownictwo. Od Rosji oddzielała ją granica celna, ale dzięki zabiegom księcia Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego na tych cłach Królestwo Kongresowe per saldo wychodziło lepiej, niż Cesarstwo Rosyjskie.
W tej sytuacji było oczywiste że wszelka działalność nieformalna powinna ograniczać się co najwyżej do pracy organicznej, wspomagać działania oświatowe i kulturalne. Bowiem w realiach politycznych lat 1815-30 wybicie się na niepodległość było po prostu niewykonalne. Tym nie mniej już w roku 1819 major Walerian Łukasiński utworzył w Warszawie Wolnomularstwo Narodowe. Po secesji części uczestników z późniejszym generałem Ignacym Prądzyńskim, zrażonych brakiem realizmu i zbyt masońską ideologią, przekształcił je w również konspiracyjne Narodowe Towarzystwo Patriotyczne. Po aresztowaniu Łukasińskiego w roku 1822 kierownictwo tej organizacji przejął Seweryn Krzyżanowski. Towarzystwo wykazywało jakiś cień realizmu, bowiem walkę zbrojną o przywrócenie Polski w granicach po pierwszym rozbiorze gotowe było podjąć jedynie w sprzyjających warunkach międzynarodowych. Tym nie mniej wykazali się politycznym analfabetyzmem wchodząc w kontakt z dekabrystami ze Związku Południowego. Których program polityczny zasadzał się na jadowitym antypolonizmie (przy nich nawet Mikołaj I był Polakom życzliwy a już Aleksander I wręcz gorącym polonofilem) i zamordyzmie który doceniliby nawet Robespierre czy Lenin. Takie są smutne fakty których nie zmienią brednie wypisywane przez Adama Mickiewicza na temat „przyjaciół Moskali". A po rozpracowaniu konspiracji dekabrystów policje rosyjska i polska (żandarmeria wojskowa gen. Aleksandra Rożnieckiego doskonale współpracowała z "cywilną" policją Mateusza Lubowidzkiego) dotarły po nitce do Narodowego Towarzystwa Patriotycznego. Przywódcy zostali aresztowani i postawieni przed sądem sejmowym, złożonym z 42 senatorów. Po procesie, trwającym od czerwca 1827 do maja 1828 oskarżonych uniewinniono z zarzutu zdrady stanu i orzeczono jedynie krótkie wyroki więzienia. Senatorom udało się więc przepłynąć między Scyllą a Charybdą.
Oczywiście ci patrioci znaleźli natychmiast naśladowców. W Szkole Podchorążych Piechoty, jednej z trzech uczelni wojskowych kształcących w Królestwie Kongresowym oficerów, w roku 1828 uaktywnił się kolejny spisek pod kierownictwem podporucznika Piotra Wysockiego, instruktora w tejże szkole. W skład spiskowców wchodziło kilkadziesiąt osób, zarówno wojskowych, jak i cywilów. Wśród tych ostatnich najbardziej znani są Maurycy Mochnacki i Ludwik Nabielak.
Przełożeni ze szkoły wystawiali Wysockiemu opinię sumiennego wykonawcy, pozbawionego wszelako zdolności twórczych. Widocznie to samo można było powiedzieć o zdecydowanej większości spiskowców, skoro ich program polegał na rozpoczęciu walki z Rosją, a później JAKOŚ TO BĘDZIE. Czyli na Moskala poprowadzi ich JAKIŚ generał ale kto ma nim być, konspiratorzy nie mieli zielonego pojęcia. Tak samo na czele powstania stanie JAKIŚ polityk lub wojskowy. MOŻE Julian Ursyn Niemcewicz? A jak nie to MOŻE Józef Chłopicki? A MOŻE książę Adam Jerzy Czartoryski? W końcu na pewno KTOŚ się znajdzie.
Ten dopracowany w najdrobniejszych szczegółach plan plus pogłoski że policja jest już na tropie spiskowców a aresztowania bliskie i nieuchronne, spowodowały decyzję o wybuchu powstania wieczorem 29 listopada 1830. Trochę mi to przypomina bełkot Leopolda Okulickiego wmawiającego podczas narady w Komendzie Głównej AK że lud Warszawy, uzbrojony w kije i butelki, zaskoczeniem i furią ataku rozbije stacjonujące w Warszawie oddziały Wehrmachtu.
Grupa ponad dwudziestu spiskowców zaatakowała (najprawdopodobniej około godziny 18) Pałac Belwederski będący siedzibą w. ks. Konstantego, formalnie wodza armii Królestwa Kongresowego a de facto jej wielkorządcy. Zdobycie pałacu, chronionego przez kilku żołnierzy, nie sprawiło kłopotu, ale księciu udało się uciec i dołączyć do oddziałów rosyjskich i polskich, mających swój obóz we wtedy jeszcze podwarszawskim Wierzbnie. Jeśli wierzyć informacji którą znalazłem w „Końcu świata szwoleżerów" Mariana Brandysa, na biurku Konstantego leżał raport czołowego agenta policji Henryka Macrotta, ostrzegający właśnie przed planowanym atakiem na Belweder.
W tym samym czasie Wysocki przerywa zajęcia w podchorążówce. Podchorążowie pobierają karabiny i amunicję i pod jego dowództwem ruszają bić Moskala. Ale przede wszystkim wytrzasnąć choćby spod ziemi JAKIEGOŚ generała, który ich w bój poprowadzi. Bo bez generała gorzej jak bez ręki. Z Łazienek poprzez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście podążają w kierunku Arsenału nawołując do przyłączenia się do nich.
Na Krakowskim Przedmieściu na wysokości Pałacu Namiestnikowskiego napotykają Jedynkę i Dwójkę. Czyli generała artylerii hrabiego Maurycego Haukego i jego szefa sztabu, pułkownika Filipa Meciszewskiego. Jadą oni konno od strony Pałacu Saskiego, towarzysząc podróżującym karetą żonie i dzieciom generała. Oczywiście Hauke zostaje wezwany do stanięcia na czele podchorążaków. Zdecydowanie odmawia, ich akcję nazywa głupotą i wzywa ich do powrotu do koszar. Generał się nie sprawdził, trzeba rozejrzeć się za jakimkolwiek innym, padają pierwsze strzały, Hauke i Meciszewski giną.
Zaraz potem bohaterowie napotykają na dorożkę, którą podróżuje Trójka. Dorożkarz zapytany o pasażera odpowiada że jest nim generał brygady Józef Nowicki. Któryś z młokosów, być może przygłuchy, zrozumiał że jest nim powszechnie znienawidzony rosyjski generał Michaił Lewicki więc tak na wszelki wypadek strzela. Celnie. Z myśleniem podchorążym szło jak po grudzie ale strzelania się nauczyli.
Kolumna dociera w końcu do Arsenału. I tu dołącza wreszcie „lud Warszawy”. Tyle tylko że nie jest to, jak przez wiele lat wmawiała to propaganda lewicowa i patriotyczno-nekrofilska, dzielny proletariat plus ich żony i córki. Są to bywalcy pobliskich szynków plus córy, tyle tylko że nie ludu pracującego miast i wsi lecz Koryntu. Towarzystwo to od zawsze marzyło o dobraniu się do pobliskich magazynów Leona Newachowicza, który w Królestwie Kongresowym kupił od skarbu państwa monopol alkoholowy i tytoniowy a jego bojówki grasowały po knajpach i niszczyły spirytualia „bezakcyzowe”, więc nastrój w nich panujący trochę przypominał Chicago z czasów apogeum działalności bimbrowniczej Ala Capone. Dlatego lud nienawidził Newachowicza bez porównania bardziej niż Moskali. A tu nareszcie zaczęła się zadyma, więc jest okazja golnąć sobie i zapalić za friko. Ale warto przy takiej okazji mieć w garści jakieś żelazo. Więc początkowo ochlapusy plus panienki ruszyły na Arsenał, zaś po uzbrojeniu się przypuściły szturm na właściwy cel gniewu ludu, z pełnym zresztą sukcesem. Pamiętnikarze z tej epoki zgodnie piszą o szwendającym się tej nocy po Warszawie pijanym motłochu.
Pod Arsenałem pojawili się też żołnierze 5 Pułku Piechoty Liniowej. Próbuje ich powstrzymać Czwórka. Czyli generał brygady Ignacy Blumer. Usiłuje przypomnieć żołnierzom o ich obowiązkach i wykazać bezsens tej akcji. Dwa pchnięcia bagnetem plus jedna kula zrobiły to, co nie udało się Rosjanom, Austriakom i Prusakom.
Piątka to generał piechoty hrabia Stanisław Potocki. Tej nocy próbował zapobiec nieszczęściu (finał tej awantury był dla niego oczywisty). Napotkanym na mieście zbuntowanym oddziałom nakazywał maszerować do obozu Konstantego, domagał się od niego skierowanie na ulice miasta pułków kawalerii w celu stłumienia rozruchów w zarodku. Postrzelony, umiera następnego dnia w Pałacu Zamoyskich. Świadkowie twierdzą że odszedł z tego świata pogodzony ze śmiercią ale przygnębiony bo nie udało mu się zapobiec nieszczęściu.
Szóstką jest oczywiście generał brygady Stanisław Trębicki, zdaniem współczesnych najzdolniejszy polski oficer tamtej epoki, w wieku 24 lat „pełny” pułkownik a 36 lat – generał. W roku 1830 pełnił między innymi funkcję komendanta Szkoły Podchorążych Piechoty. Tej nocy dołączył do kolumny podchorążych, usiłując przemówić im do rozumu. Wedle jednych źródeł miało to miejsce na Nowym Świecie, inne utrzymują że już na Krakowskim Przedmieściu. Rzecz jasna niezłomni patrioci, skoro generał wpadł im w łapy, zażądali „poprowadzenia na Moskala". Trębicki oczywiście odmówił, więc zabrali go ze sobą. Wlokąc w marszu na Arsenał aż do ulicy Długiej (inne źródła mówią o ulicy Bielańskiej). Po kolejnej odmowie objęcia dowództwa nad tym szaleństwem został zastrzelony.
I wreszcie Siódemka, czyli najwybitniejszy polski kawalerzysta XIX wieku, to generał brygady Tomasz Siemiątkowski. Tak jak i generał Hauke, miał mieszkanie służbowe w Pałacu Saskim. Widząc grupkę żołnierzy i cywilów planujących atak na pałac, podjechał do nich konno by ich odwieść od tego zamiaru. Rozmowa zamieniła się w kłótnię i któryś z powstańców strzelił do niego. Na tyle skutecznie że generał Siemiątkowski po przeniesieniu do swojego mieszkania zmarł w nim następnego dnia.
Po nieuchronnym upadku tego powstania car Mikołaj I doskonale rozegrał propagandowo ich śmierć. Na Placu Saskim stanął pomnik autorstwa Antonio Corazziego, upamiętniający wymienioną siódemkę jako oficerów „wiernych monarsze”. Zabieg w pełni się udał i jeszcze dzisiaj car Mikołaj ma pełne prawo chichotać w zaświatach widząc, jaki numer wyciął „durakam Paliacziszkam". Bohaterowie walk o polską państwowość w epoce napoleońskiej, czyli wtedy gdy jak najbardziej miało to sens i tak niewiele zabrakło do pełnego sukcesu, stali się obrzydliwymi zdrajcami, zasługującymi wyłącznie na wymazanie ich nazwisk z pamięci narodu. Sam pomnik (po uprzednich przenosinach na inny plac jeszcze w XIX wieku) został rozebrany za niemieckiej okupacji Warszawy podczas I Wojny Światowej. Obecnie w Warszawie Piotr Wysocki jest patronem dużej arterii komunikacyjnej a Mochnacki czy Nabielak też mają swoje ulice, bynajmniej nie podrzędne. W końcu efektem ich działań była utrata autonomii czyli polskich konstytucji, administracji, szkolnictwa, sądownictwa i wojska. Taki sukces to nie w kij dmuchał, co najmniej patronat ulic należy im się jak psu buda. Bo wprawdzie kluczowe dla trwania narodu komponenty diabli wzięli ale przecież pozostała LEGENDA. A na sam dźwięk tego słowa każdy patriota-nekrofil przeżywa ekstazę. Ale ponieważ w gronie naszej redakcji do myślenia służy głowa a nie część ciała dostatecznie już obciążona czynnościami fizjologicznymi, głównie związanymi z metabolizmem, pozwoliłem sobie przypomnieć te siedem osób, o których nieśmiało wspominają niekiedy niszowe media konserwatywne, głównie te internetowe. Bo jedyną zbrodnią, jaką każdy z nich w swoim życiu popełnił, była nieudana próba gaszenia pożaru.
Następny wpis poświęcony będzie europejskiemu kontekstowi Powstania Listopadowego. Z góry uprzedzam że po wszelakich „za waszą i naszą wolność” nawet smród nie zostanie.
Stary Niedźwiedź
Powstałe na skutek uzgodnień dokonanych w roku 1815 między zaborcami Królestwo Polskie, popularnie zwane Królestwem Kongresowym lub Kongresówką, obejmowało terytorium 128.5 tys. km2. W roku 1815 jego ludność liczyła 3.2 mln a w piętnaście lat później już prawie 4 mln. Jej mieszkańcy znaleźli się w bez porównania lepszym położeniu niż Polacy z innych zaborów. Bowiem Kongresówka miała własną konstytucję oraz własne wojsko, pieniądz, administrację, szkolnictwo (z trzema uczelniami wyższymi włącznie) i sądownictwo. Od Rosji oddzielała ją granica celna, ale dzięki zabiegom księcia Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego na tych cłach Królestwo Kongresowe per saldo wychodziło lepiej, niż Cesarstwo Rosyjskie.
W tej sytuacji było oczywiste że wszelka działalność nieformalna powinna ograniczać się co najwyżej do pracy organicznej, wspomagać działania oświatowe i kulturalne. Bowiem w realiach politycznych lat 1815-30 wybicie się na niepodległość było po prostu niewykonalne. Tym nie mniej już w roku 1819 major Walerian Łukasiński utworzył w Warszawie Wolnomularstwo Narodowe. Po secesji części uczestników z późniejszym generałem Ignacym Prądzyńskim, zrażonych brakiem realizmu i zbyt masońską ideologią, przekształcił je w również konspiracyjne Narodowe Towarzystwo Patriotyczne. Po aresztowaniu Łukasińskiego w roku 1822 kierownictwo tej organizacji przejął Seweryn Krzyżanowski. Towarzystwo wykazywało jakiś cień realizmu, bowiem walkę zbrojną o przywrócenie Polski w granicach po pierwszym rozbiorze gotowe było podjąć jedynie w sprzyjających warunkach międzynarodowych. Tym nie mniej wykazali się politycznym analfabetyzmem wchodząc w kontakt z dekabrystami ze Związku Południowego. Których program polityczny zasadzał się na jadowitym antypolonizmie (przy nich nawet Mikołaj I był Polakom życzliwy a już Aleksander I wręcz gorącym polonofilem) i zamordyzmie który doceniliby nawet Robespierre czy Lenin. Takie są smutne fakty których nie zmienią brednie wypisywane przez Adama Mickiewicza na temat „przyjaciół Moskali". A po rozpracowaniu konspiracji dekabrystów policje rosyjska i polska (żandarmeria wojskowa gen. Aleksandra Rożnieckiego doskonale współpracowała z "cywilną" policją Mateusza Lubowidzkiego) dotarły po nitce do Narodowego Towarzystwa Patriotycznego. Przywódcy zostali aresztowani i postawieni przed sądem sejmowym, złożonym z 42 senatorów. Po procesie, trwającym od czerwca 1827 do maja 1828 oskarżonych uniewinniono z zarzutu zdrady stanu i orzeczono jedynie krótkie wyroki więzienia. Senatorom udało się więc przepłynąć między Scyllą a Charybdą.
Oczywiście ci patrioci znaleźli natychmiast naśladowców. W Szkole Podchorążych Piechoty, jednej z trzech uczelni wojskowych kształcących w Królestwie Kongresowym oficerów, w roku 1828 uaktywnił się kolejny spisek pod kierownictwem podporucznika Piotra Wysockiego, instruktora w tejże szkole. W skład spiskowców wchodziło kilkadziesiąt osób, zarówno wojskowych, jak i cywilów. Wśród tych ostatnich najbardziej znani są Maurycy Mochnacki i Ludwik Nabielak.
Przełożeni ze szkoły wystawiali Wysockiemu opinię sumiennego wykonawcy, pozbawionego wszelako zdolności twórczych. Widocznie to samo można było powiedzieć o zdecydowanej większości spiskowców, skoro ich program polegał na rozpoczęciu walki z Rosją, a później JAKOŚ TO BĘDZIE. Czyli na Moskala poprowadzi ich JAKIŚ generał ale kto ma nim być, konspiratorzy nie mieli zielonego pojęcia. Tak samo na czele powstania stanie JAKIŚ polityk lub wojskowy. MOŻE Julian Ursyn Niemcewicz? A jak nie to MOŻE Józef Chłopicki? A MOŻE książę Adam Jerzy Czartoryski? W końcu na pewno KTOŚ się znajdzie.
Ten dopracowany w najdrobniejszych szczegółach plan plus pogłoski że policja jest już na tropie spiskowców a aresztowania bliskie i nieuchronne, spowodowały decyzję o wybuchu powstania wieczorem 29 listopada 1830. Trochę mi to przypomina bełkot Leopolda Okulickiego wmawiającego podczas narady w Komendzie Głównej AK że lud Warszawy, uzbrojony w kije i butelki, zaskoczeniem i furią ataku rozbije stacjonujące w Warszawie oddziały Wehrmachtu.
Grupa ponad dwudziestu spiskowców zaatakowała (najprawdopodobniej około godziny 18) Pałac Belwederski będący siedzibą w. ks. Konstantego, formalnie wodza armii Królestwa Kongresowego a de facto jej wielkorządcy. Zdobycie pałacu, chronionego przez kilku żołnierzy, nie sprawiło kłopotu, ale księciu udało się uciec i dołączyć do oddziałów rosyjskich i polskich, mających swój obóz we wtedy jeszcze podwarszawskim Wierzbnie. Jeśli wierzyć informacji którą znalazłem w „Końcu świata szwoleżerów" Mariana Brandysa, na biurku Konstantego leżał raport czołowego agenta policji Henryka Macrotta, ostrzegający właśnie przed planowanym atakiem na Belweder.
W tym samym czasie Wysocki przerywa zajęcia w podchorążówce. Podchorążowie pobierają karabiny i amunicję i pod jego dowództwem ruszają bić Moskala. Ale przede wszystkim wytrzasnąć choćby spod ziemi JAKIEGOŚ generała, który ich w bój poprowadzi. Bo bez generała gorzej jak bez ręki. Z Łazienek poprzez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście podążają w kierunku Arsenału nawołując do przyłączenia się do nich.
Na Krakowskim Przedmieściu na wysokości Pałacu Namiestnikowskiego napotykają Jedynkę i Dwójkę. Czyli generała artylerii hrabiego Maurycego Haukego i jego szefa sztabu, pułkownika Filipa Meciszewskiego. Jadą oni konno od strony Pałacu Saskiego, towarzysząc podróżującym karetą żonie i dzieciom generała. Oczywiście Hauke zostaje wezwany do stanięcia na czele podchorążaków. Zdecydowanie odmawia, ich akcję nazywa głupotą i wzywa ich do powrotu do koszar. Generał się nie sprawdził, trzeba rozejrzeć się za jakimkolwiek innym, padają pierwsze strzały, Hauke i Meciszewski giną.
Zaraz potem bohaterowie napotykają na dorożkę, którą podróżuje Trójka. Dorożkarz zapytany o pasażera odpowiada że jest nim generał brygady Józef Nowicki. Któryś z młokosów, być może przygłuchy, zrozumiał że jest nim powszechnie znienawidzony rosyjski generał Michaił Lewicki więc tak na wszelki wypadek strzela. Celnie. Z myśleniem podchorążym szło jak po grudzie ale strzelania się nauczyli.
Kolumna dociera w końcu do Arsenału. I tu dołącza wreszcie „lud Warszawy”. Tyle tylko że nie jest to, jak przez wiele lat wmawiała to propaganda lewicowa i patriotyczno-nekrofilska, dzielny proletariat plus ich żony i córki. Są to bywalcy pobliskich szynków plus córy, tyle tylko że nie ludu pracującego miast i wsi lecz Koryntu. Towarzystwo to od zawsze marzyło o dobraniu się do pobliskich magazynów Leona Newachowicza, który w Królestwie Kongresowym kupił od skarbu państwa monopol alkoholowy i tytoniowy a jego bojówki grasowały po knajpach i niszczyły spirytualia „bezakcyzowe”, więc nastrój w nich panujący trochę przypominał Chicago z czasów apogeum działalności bimbrowniczej Ala Capone. Dlatego lud nienawidził Newachowicza bez porównania bardziej niż Moskali. A tu nareszcie zaczęła się zadyma, więc jest okazja golnąć sobie i zapalić za friko. Ale warto przy takiej okazji mieć w garści jakieś żelazo. Więc początkowo ochlapusy plus panienki ruszyły na Arsenał, zaś po uzbrojeniu się przypuściły szturm na właściwy cel gniewu ludu, z pełnym zresztą sukcesem. Pamiętnikarze z tej epoki zgodnie piszą o szwendającym się tej nocy po Warszawie pijanym motłochu.
Pod Arsenałem pojawili się też żołnierze 5 Pułku Piechoty Liniowej. Próbuje ich powstrzymać Czwórka. Czyli generał brygady Ignacy Blumer. Usiłuje przypomnieć żołnierzom o ich obowiązkach i wykazać bezsens tej akcji. Dwa pchnięcia bagnetem plus jedna kula zrobiły to, co nie udało się Rosjanom, Austriakom i Prusakom.
Piątka to generał piechoty hrabia Stanisław Potocki. Tej nocy próbował zapobiec nieszczęściu (finał tej awantury był dla niego oczywisty). Napotkanym na mieście zbuntowanym oddziałom nakazywał maszerować do obozu Konstantego, domagał się od niego skierowanie na ulice miasta pułków kawalerii w celu stłumienia rozruchów w zarodku. Postrzelony, umiera następnego dnia w Pałacu Zamoyskich. Świadkowie twierdzą że odszedł z tego świata pogodzony ze śmiercią ale przygnębiony bo nie udało mu się zapobiec nieszczęściu.
Szóstką jest oczywiście generał brygady Stanisław Trębicki, zdaniem współczesnych najzdolniejszy polski oficer tamtej epoki, w wieku 24 lat „pełny” pułkownik a 36 lat – generał. W roku 1830 pełnił między innymi funkcję komendanta Szkoły Podchorążych Piechoty. Tej nocy dołączył do kolumny podchorążych, usiłując przemówić im do rozumu. Wedle jednych źródeł miało to miejsce na Nowym Świecie, inne utrzymują że już na Krakowskim Przedmieściu. Rzecz jasna niezłomni patrioci, skoro generał wpadł im w łapy, zażądali „poprowadzenia na Moskala". Trębicki oczywiście odmówił, więc zabrali go ze sobą. Wlokąc w marszu na Arsenał aż do ulicy Długiej (inne źródła mówią o ulicy Bielańskiej). Po kolejnej odmowie objęcia dowództwa nad tym szaleństwem został zastrzelony.
I wreszcie Siódemka, czyli najwybitniejszy polski kawalerzysta XIX wieku, to generał brygady Tomasz Siemiątkowski. Tak jak i generał Hauke, miał mieszkanie służbowe w Pałacu Saskim. Widząc grupkę żołnierzy i cywilów planujących atak na pałac, podjechał do nich konno by ich odwieść od tego zamiaru. Rozmowa zamieniła się w kłótnię i któryś z powstańców strzelił do niego. Na tyle skutecznie że generał Siemiątkowski po przeniesieniu do swojego mieszkania zmarł w nim następnego dnia.
Po nieuchronnym upadku tego powstania car Mikołaj I doskonale rozegrał propagandowo ich śmierć. Na Placu Saskim stanął pomnik autorstwa Antonio Corazziego, upamiętniający wymienioną siódemkę jako oficerów „wiernych monarsze”. Zabieg w pełni się udał i jeszcze dzisiaj car Mikołaj ma pełne prawo chichotać w zaświatach widząc, jaki numer wyciął „durakam Paliacziszkam". Bohaterowie walk o polską państwowość w epoce napoleońskiej, czyli wtedy gdy jak najbardziej miało to sens i tak niewiele zabrakło do pełnego sukcesu, stali się obrzydliwymi zdrajcami, zasługującymi wyłącznie na wymazanie ich nazwisk z pamięci narodu. Sam pomnik (po uprzednich przenosinach na inny plac jeszcze w XIX wieku) został rozebrany za niemieckiej okupacji Warszawy podczas I Wojny Światowej. Obecnie w Warszawie Piotr Wysocki jest patronem dużej arterii komunikacyjnej a Mochnacki czy Nabielak też mają swoje ulice, bynajmniej nie podrzędne. W końcu efektem ich działań była utrata autonomii czyli polskich konstytucji, administracji, szkolnictwa, sądownictwa i wojska. Taki sukces to nie w kij dmuchał, co najmniej patronat ulic należy im się jak psu buda. Bo wprawdzie kluczowe dla trwania narodu komponenty diabli wzięli ale przecież pozostała LEGENDA. A na sam dźwięk tego słowa każdy patriota-nekrofil przeżywa ekstazę. Ale ponieważ w gronie naszej redakcji do myślenia służy głowa a nie część ciała dostatecznie już obciążona czynnościami fizjologicznymi, głównie związanymi z metabolizmem, pozwoliłem sobie przypomnieć te siedem osób, o których nieśmiało wspominają niekiedy niszowe media konserwatywne, głównie te internetowe. Bo jedyną zbrodnią, jaką każdy z nich w swoim życiu popełnił, była nieudana próba gaszenia pożaru.
Następny wpis poświęcony będzie europejskiemu kontekstowi Powstania Listopadowego. Z góry uprzedzam że po wszelakich „za waszą i naszą wolność” nawet smród nie zostanie.
Stary Niedźwiedź
Szanowny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńTo u nas typowe. Romantycy są czczeni niczym bohaterowie, choć swoim działaniem doprowadzili do utraty wolności. A realiści są uznani za zdrajców i wymordowani przez tych romantycznych. Zawsze uważałem, że lepiej być zimnym skur..em, niż kierującym się uczuciami romantykiem. Romantyzm jest zjadliwy w sztuce, a na wojnie jest zabójczy.
Jak widać na przytoczonym przez Ciebie przykładzie, nasze elity nie tylko bywały mordowane przez Niemców podczas Sonderaktion, czy przez Sowietów w Katyniu. Czasem sami sobie wymordowywaliśmy elity. A innym razem po konferencji na temat bezpieczeństwa lotów wojskowych, ładujemy na pokład samolotu uczestników owej konferencji, po czym walimy samolotem z pełną prędkością w ziemię pozbywając się kwiatu polskiego lotnictwa wojskowego.
Niestety, nie widzę nadziei na wywalenie romantycznego myślenia w polskiej polityce. Oby nam nie przyszło żyć w czasach wojny, bo nasi romantycy gotowi znów pomaszerować z szabelkami na czołgi nie bacząc na konsekwencje dla ludu.
Pozdrawiam serdecznie
Czcigodny Jarku
UsuńNawet romantyzm w sferze sztuki może mieć istotny wpływ na politykę. Weź choćby Verdiego. Pieśń niewolników z "Nabucco" stał się prowizorycznym hymnem jednoczących się Włoch a "Lombardczycy" zapalnikiem do wystąpień rewolucyjnych w Lombardii i wojny Piemontu z Austrią w roku 1848. Ocenę pozostawiam Włochom bo to nie mój problem. Ale już toksycznej poezji Mickiewicza która ogłupiła dwa pokolenia Polaków (1830 i 1863) nie mogę przemilczeć. Dlatego właściwym zespołem do praktykowania romantycznych uniesień w moim przekonaniu jest wyłącznie para złożona z pani i pana.
Do sterników polityki zagranicznej od wielu lat nie mamy szczęścia. Jak nie "honorny" ignorant Beck ze swoim "równym dystansem do Berlina i Moskwy" to nabzdyczony pedał Skubi, użalający się, że chcą aby zajmował się "jakimś mięsem". Czy "psor" Bydłoszewski, przepraszający wszystkich dookoła za to, że Polska istnieje, nawet jako państwo teoretyczne. Lub Zdradek przyznający się przy kielichu że z racji funkcji jest dla USA prostytutką homoseksualną. A teraz dupa wołowa z uszami, która na własne i żoliborskiego Geniusia życzenie ściągnęła do Polski tę wenecką arlekinadę. Wyć się chce.
Co się tyczy elit, masz rację. Nie zawsze musieli je mordować Niemcy lub Rosjanie. Niekiedy, na szczęście w skali mikro, czarną robotę wykonywali za nich polscy romantyczni użyteczni idioci.
Pozdrawiam serdecznie.
Co do Becka, szkoda, że jego CHONOR zaginął gdzieś w Kutach nad Czeremoszem, na moście na granicy polsko-rumuńskiej.
Usuńpozdrawiam
Czcigodny Refaelu
UsuńPonieważ jego polityka miała wielki udział w likwidacji II RP, ostatnio Beck jest coraz cieplej postrzegany przez PiS, podpinający się pod dziedzictwo duchowe JZózefa Piłsudskiego. Jakie to szczęście że Waszczykowski to tylko dupa wołowa z uszami a i możliwości szkodzenia ma jednak mniejsze.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńNigdy nie lubiłem tego przygnębiającego okresu naszej historii. Wystarczała mi wiedza o konsekwencjach tych pseudopatriotycznych szaleństw. Nasi przodkowie przez większość XVIII wieku nonszalancko olewali własną ojczyznę. Potem przebudzili się z ręką w nocniku i zaczęli szaleć.
Ale nie wszyscy - dziękuję za Twój wpis, który to jasno przedstawił. Patrionekrofile, dziwki i motłoch. Chwała siódemce, która próbowała się przeciwstawić. Uważam, że powinno się odbudowaćten kontrowersyjny pomnik.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńCzasami nachodzi mnie myśł, że z powodów dla mnie niepojętych Pan Bóg ma do Polaków jakąś słabość i już co najmniej dwa razy za nas posprzątał. Gdyby w roku 1914 jakiś bukmacher przyjmował zakłady na końcowy wynik I Wojny Światowej, to za trafiony w chwili wybuchu wojny typ w roku 1918 płaciłby co najmniej kilkaset do jednego. A w galerii miernot w Białym Domu, od niedołęgi Cartera po tego głupszego od własnej dupy Mulata, trafił się wielki Ronald Reagan. Przez 8 lat zdążył posprzątać po Jałcie i zaorać Sowiety. A co robimy z kolejnym podarunkiem? Szkoda gadać!
Erazm z Rotterdamu swoje dzieło życia zatytułował przewrotnie "Pochwała głupoty". Niestety przytłaczającej większości prac historyków (czy może raczej histeryków) polskich na temat naszych dziewiętnasto i dwudziestowiecznych dziejów taki tytuł możnaby nadać całkiem serio. Więc z poczucia obowiązku robię to co mogę na dostępną mi skalę. Ale nie mam złudzeń co do tego, że siódemka ta kiedykolwiek zostanie zrehabilitowana. A skoro nawet książę Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, czyli najwybitniejszy polski minister od finansów i gospodarki w minionym tysiącleciu nie ma w Polsce żadnego pomnika, o uczczeniu tej siódemki możemy zapomnieć. Chyba że mentalne ruchy tektoniczne wypiętrzą w Polsce jakąś skałę o którą rozbiją się spienione romantyczne bałwany. Ale to chyba nie za naszego życia.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do lektury końca tego tryptyku w okolicy najbliższego weekendu.
PS
UsuńCzcigodny Dibeliusie
Swego czasu poświęciłem osobny wpis księciu Druckiemu-Lubeckiemu. I zauważyłem że twórca Zagłębia Staropolskiego, Zagłębia Dąbrowskiego, początku przemysłu włókienniczego w Łodzi, sieci dróg, Kanału Augustowskiego, Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego i Banku Polskiego to wszystko zdziałał w 9 lat. A został przez wdzięcznych rodaków upamiętniony aż tablicą na ścianie ratusza (tam kiedyś mieścił się ten bank) oraz plakietką na pniu kasztanowca przezeń zasadzonego. Sorry, zapomniałem że jego podobizna widnieje na okolicznościowej złotej monecie, wybitej na 180 lecie banku.
Skoro mowa o tym powstaniu, w grudniu 1830 został wysłany przez dyktatora Chłopickiego do Petersburga z desperacką misją próby uratowania Kongresówki. Oczywiście nic z tego nie wyszło a po fiasku tej "mission impossible" do Kongresówki już nie wrócił. Nie chciał widocznie oglądać na własne oczy jak banda gówniarzy zniszczyła przez 9 tygodni (dokładniej przez 58 dni) to, co on budował przez 9 lat.
Niedawno Flavia pokazała mi w necie dyskusję, w której odsądzano go od czci i wiary. Założę się że ci sami krytykanci pomysł postawienia pomnika jakiegoś dyktatora któregoś z dziewiętnastowiecznych powstań poparliby z entuzjazmem. Rzygać się chce.
Pozdrawiam ponuro.
Czcigodny Stary Niedźwiedziu,
UsuńW budynku banku mieści się ratusz, ale za to w budynku ratusza przy placu Teatralnym mieści się bank. Nie szkoda kasy na te transformacje, może kiedyś nie zabranie i na pomnik księcia Druckiego-Lubeckiego.
Serdecznie pozdrawiam
Czcigodny Dibeliusie
UsuńNa przekładki firm między siedzibami zawsze się znajdą pieniądze bo na przeprowadzkach i adaptacjach wnętrz może przecież zarobić zięć szwagierki prezesa przenoszonej firmy. Ale z pomnikiem Druckiego-Lubeckiego jestem pesymistą. Bo znacznie bardziej wierzę w wysyp pomników z grupy Smoleńsk - Lech Kaczyński. Żeby było jasne, po JEDNYM można, a w przypadku Smoleńska to wręcz trzeba. Dawno też nie słyszałem o planowanym kolejnym upamiętniającym św. JP II. Pozostaje nadzieja że Napolion zdaje sobie z tego sprawę, że ścigając się z UPAiną na ilość, zdrowo by się ośmieszył.
Pozdrawiam serdecznie.
Czcigodny Niedźwiedziu,
OdpowiedzUsuńza kilka dni zejdzie mi ban na twarzoksiążce, więc pozwolę sobie obficie cytować Twój wpis na różnych nekrofil... znaczy patriotycznych grupach. Oj będzie się działo. Jakby włożył kij w mrowisko. Albo nas...ł w wentylator.
Znakomity tekst
pozdrawiam
Czcigodny Refaelu
UsuńDziękuję za miłe słowa.
Cytuj ile chcesz i gdzie chcesz. Skoro ban skończy się prawie akurat w rocznicę tego seppuku, to rzeczywiście walczaki będą pod wrażeniem. Ale coś mi się widzi, że na uniknięcie przez Ciebie następnego zbanowania przez nekrofili jest jeszcze mniejsza szansa niż na powodzenie tego szaleństwa 1830.
Pozdrawiam serdecznie.
U adminów pejs-zbuka za opluwanie patriotyzmu, nawet tego nekrofilskiego, mogę najwyżej zaplusować. W grupach grozi mi co najwyżej ban na komentarze. Tak samo jak mam bana na komentarze na fanpage mojej parafii za słowa powinniśmy raczej modlić się, by Bóg uwolnił nas od tej plagi w kontekście tzw. uchodźców.
UsuńCzcigodny Refaelu
UsuńWasz proboszcz śmialutko mógłby pojechać do Szwecji i robić tam karierę. Z Twoich relacji jednoznacznie wynika, że dopadła go jednostka chorobowa o nazwie Franciszkowa Ciapata Aberracja. W skrócie FRANCA.
Pozdrawiam serdecznie.
Moja ex, która proboszcza widziała raz w życiu (podczas nabożeństwa) i wikarego dwa razy (na spotkaniu omawiającym pogrzeb i podczas pogrzebu) określiła ich wikary jest księdzem z powołania, a proboszcz z zawodu. I, co by o niej nie mówić, w tej konkretnej sytuacji coś jest na rzeczy.
UsuńSerdeczności
Szanowny Stary Niedźwiedziu.
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejną lekcję historii. Początkowo chciałem się bardziej rozpisać, ale stwierdziłem, że wyszło by mi tylko przytakiwanie ogólnym wnioskom - więc sobie odpuszczam.
Tak mi się ostatnio znalazło - z późniejszej akcji, ale podobnie przemyślanej. Pomyślałem że takie podsumowanie tutaj może komuś sprawić uśmiech na twarzy, to linkuję: http://demotywatory.pl/4713408/Czasami-nie-warto
Z wyrazami szacunku,
Jakub Trokowski
Czcigodny Jakubie
UsuńBardzo Tobie dziękuję za przypomnienie tak tragicznego wydarzenia jak bitwa pod Gdowem podczas tak absurdalnego "bohaterskiego zrywu niepodległościowego" jak Powstanie Krakowskie z roku 1846, trwające aż dwanaście dni.
W bitwie uczestniczyło po stronie powstańczej ok. 120 kawalerzystów i 260 piechurów. Po stronie austriackiej 327 piechurów i 155 kawalerzystów. Oddział ppłk. Ludwiga von Benedeka wsparło też mniej więcej 500 polskich chłopów - ochotników. 154 powstańców zostało zabitych (szczególnie gorliwie mordowali ich chłopi) a 20 wzięto do niewoli. Po stronie austriackiej jeden koń został ranny w nogę, strat chłopów ochotników Austriacy nie podali. Sami zainteresowani jako analfabeci tym bardziej tego nie mogli zrobić.
Samą tę rzeź, bo raczej nie bitwę, wpisuję do sztambucha wszystkim walczakom, dla których same dobre chęci nie są materiałem do brukowania piekła, lecz argumentem usprawiedliwiającym każdy idiotyzm bez wyjątku. A rolę jaką w tej rzezi odegrał lud pracującym wsi przypominam wszystkim tym, dla których mozolne tworzenie z osób posługującym się językiem polskim narodu nie jest dziełem fundamentalnym dla stworzenia nowoczesnego państwa.
Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo ciekawy wpis. Jestem pod wrażeniem !
OdpowiedzUsuń